czwartek, 26 września 2013

Wygrana (IV)

 A niech Wam będzie. Faktycznie porobiłam za krótkie te części, więc będą dwie na tydzień. Jakbym się pogubiła, to dać znać :)))

Przy okazji spytam co sądzicie o reklamach na blogu? Oczywiście nie takich, które nachalnie wyskakują, denerwując ludzi, tylko takich z boczku? A może ktoś wie coś więcej na temat umieszczania reklam na blogu? 


Wygrana (IV)


7.
Z powątpiewaniem wpatrywałam się w swój nowy wizerunek, widoczny w ogromnym lustrze. Jakoś dziwnie wyglądałam w ostrym makijażu, postarzającym mnie o dobrych kilka lat i wytwornej fryzurze, w najmniejszym stopniu nieprzypominającej tej codziennej, do której byłam przyzwyczajona. Robert bez litości realizował swój plan, punkt po punkcie, nie zważając na me nieśmiałe protesty. Najgorszy był jednak krwistoczerwony kolor paznokci. Fuj! Aż skrzywiłam się, gdy spojrzałam na ten szczegół mego nowego wizerunku.
– Wyglądam jak kokota.
– Nie bredź – odparł z wyraźnym zadowoleniem w głosie, zawiązując krawat wprawnym ruchem. – Wyglądasz jak dama.
– Ale czuję się jak przedszkolak idący na bal przebierańców…
– Chcesz się wycofać? – Słuch z pewnością mnie nie mylił, wyraźnie słyszałam w jego głosie ironię. – I zdecyduj się: przedszkolak czy kokota?
– Po tych wszystkich mękach, nigdy w życiu – wymamrotałam.
– Masz na myśli wizytę u kosmetyczki? – Tym razem wyraźnie było słychać rozbawienie w jego głosie.
Spojrzałam na niego ponuro. W idealnie dopasowanym garniturze wyglądał doprawdy szałowo.
– Mam na myśli tę dietę, którą kazałeś mi przestrzegać.
– Wyjdzie ci to na zdrowie.
– Z pewnością… Za to dużo gorzej wpłynie na charakter.
– Ooo, w to nie uwierzę!
Nie odpowiedziałam, tylko ciężko westchnąwszy wstałam i wygładziłam nieistniejące fałdy na srebrzysto czarnej sukience. Nie podobała mi się. Była droga, modna i co tu dużo mówić – brzydka. Ja wybrałabym zupełnie inną.
– Naprawdę wyglądam jak kokota!
– Elegancko, szykownie, to bardziej odpowiednie słowa. Chodźmy. – Podał mi ramię, z rozbawieniem obserwując jak ostrożnie stawiam kroki, usiłując nie zaplątać się w fałdy obszernej spódnicy. – Czas na wielkie wyjście.
Po raz pierwszy w życiu byłam wystrojona niczym gwiazda filmowa, a u boku miałam przystojnego faceta. Lecz zamiast czuć się wyjątkowo, byłam speszona i zestresowana. I dokładnie rozumiałam z jakiego powodu…
W holu spacerowali goście, oczekując na najważniejsze wydarzenie tego wieczoru – charytatywny koncert i „skromny” poczęstunek tuż po. Na szczęście nasze wejście nie wzbudziło zbyt wielkiego zainteresowania. Szybko skorzystałam z okazji i sięgnęłam po kieliszek szampana. Przekonałam się, za chwilę miał się okazać niezwykle pomocny…
Anita miała chłodne błękitne oczy, długie włosy, tak jasne, że aż srebrne, spływały na plecy gładką strugą. Pełne wargi nie ukrywały pogardliwego uśmiechu, który stał się jeszcze bardziej wyraźny, gdy zostałam jej przedstawiona. W uszach tkwiły długie, złote kolczyki, zresztą jedyna ozdoba jaką miała. Turkusowa suknia z gładkiego, lśniącego jedwabiu podkreślała idealną figurę, a w głębokim do połowy biodra wycięciu widać było zgrabną nóżkę, lekko tylko muśniętą opalenizną.
Urody Anity nie można było skrytykować w najmniejszych nawet drobiazgach.
Coś nieprzyjemnie zakuło mnie w okolicach serca. Bo na co ja właściwie liczyłam, godząc się na tą maskaradę? Rzeczywiście, idealnie pasowała do Roberta, razem stanowili parę jak z obrazka. Ach, chodziło przecież tylko o pieniądze!
Zagryzłam wargi i z bezczelną pewnością siebie spojrzałam w błękitne oczy. Nie docierały do mnie słowa toczącej się rozmowy, była tylko świadomość tego, że przy eterycznej Anicie, wyglądałam jak przyciężkawa, nudna matrona. W duchu przeklinałam Roberta za durny wybór garderoby. Najchętniej wróciłabym do pokoju i zrzuciła z siebie to „arcydzieło” sztuki krawieckiej. Duszkiem opróżniłam kieliszek szampana i dopiero wtedy zwróciłam uwagę na mężczyznę towarzyszącego zwiewnej piękności. Też był niezły, o ciemnej, egzotycznej urodzie. Pasował do niej idealnie – nic dziwnego, że w głosie Roberta pobrzmiewały nutki tłumionej wściekłości.
Cała ta sytuacja była tak koszmarna, że niemal pożałowałam swego w niej udziału. Wymamrotałam ciche słowa przeprosin i wyswobodziwszy się z uścisku, uciekłam na taras. Chłodny powiew morskiej bryzy, przyjemnie owiał rozognione policzki i osuszył niechciane łzy, którym udało się wymknąć pomimo całego mojego opanowania. Stałam tam dłuższą chwilę, licząc na to że pojawi się Robert. Potem zrozumiałam, że wolał inne towarzystwo.
Wzorem bohaterek ckliwych romansów powinnam była się rozpłakać, itd. Tylko, że to oznaczałoby poddanie się bez walki i zupełnie nie było w moim stylu. Poza tym musiałam uczciwie zapracować na swoje dwadzieścia kawałków…
Wróciłam do pokoju i zmyłam z siebie te wszystkie krwiste czerwienie. Wytworną suknię rzuciłam w kąt i zabrałam się za włosy. Nie dało się ukryć, że stanowiły moją największą ozdobę. Rozpuszczony warkocz sięgał aż za pupę, a i barwę miał piękną, ciemną, koloru dojrzałych kasztanów. Stanęłam przed lustrem naga, otulona tylko nimi i uważnie przyjrzałam się swemu odbiciu. Potem w zamyśleniu nawinęłam jeden z kosmyków na palec. Nie wiadomo dlaczego moje myśli poszybowały teraz do sali koncertowej, tworząc realistyczny obraz Roberta. Druga dłoń ześlizgnęła się z płaskiego brzucha, a potem jeszcze niżej, docierając do najbardziej intymnych zakątków. Rozchyliłam uda i zwilżywszy środkowy palec, wsunęłam go zmysłowym ruchem do środka. Z chwili na chwilę czułam coraz większe podniecenie. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, przyspieszając bicie serca, a ciepło w dole brzucha zamieniło się w trudny do wytrzymania żar. Przesunęłam dłonią w górę i w dół, tłumiąc głośny jęk. Czegoś takiego nie doświadczyłam nigdy wcześniej, przynajmniej w powiązaniu z konkretną osobą. Jeszcze przez chwilę myślałam, że to głupie i niepotrzebne, zwłaszcza w odniesieniu do Roberta, potem jednak puściły wszystkie bariery, a głos rozsądku stłumiło oszałamiające uczucie, gdy znów dotknęłam wilgotnego miejsca pomiędzy rozchylonymi udami.
W lustrze wciąż widziałam swoje odbicie, tym razem inne niż zwykle. Naga, z rumieńcami na policzkach i na wpół uchylonymi wargami, kontynuowałam zabawę, obserwując rozkosz powoli odmalowującą się na twarzy. Przed oczyma przelatywały najdziksze wizje, będące wiernym odbiciem, skrytych dotąd marzeń. Jednak niedane mi było dotrzeć do końca…
– Alicja? Jesteś tu?
W popłochu chwyciłam wilgotny ręcznik wiszący na oparciu krzesła i usiłowałam się nim owinąć. Na moje nieszczęście, był za mały. Na fotelu pod oknem leżał koc, ale nie zdążyłam zrobić nawet kroku, gdy otwarły się drzwi prowadzące do sypialni.
– Tu jesteś! Naga? – Nigdy wcześniej nie widziałam go tak zdziwionego. – Sama?
– Ta suknia strasznie drapała… – Musiałam przedstawiać sobą ciekawy widok. Czerwona, rozczochrana, zasłaniająca się mikro ręczniczkiem i wyraźnie wściekła.
– Masz mnie za idiotę? – Wszedł do środka, jednocześnie rozwiązując krawat i ściągając marynarkę. Patrzyłam w milczeniu, jak podchodzi coraz bliżej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Co dziwne, najwyraźniej nie był zły o to, że uciekłam z koncertu.
– Podałbyś mi coś, szlafrok czy ręcznik…
Bez słowa podszedł do okna i chwycił koc, który uprzednio upatrzyłam. Potem skierował się w moim kierunku.
– Ani kroku dalej – ostrzegłam, wyciągając przed siebie dłoń w obronnym geście.
– Widywałem wcześniej nagie kobiety. Ciebie też – roześmiał się, rzucając koc do moich stóp.
– To był przypadek – mruknęłam, ostrożnie kucając i podnosząc puszystą tkaninę. – A teraz się odwróć.
– O, nie! Za nic nie opuszczę takiego przedstawienia. – Wygodnie rozciągnął się na łóżku, krzyżując ramiona za głową i puszczając oczko. – Poza tym mógłbym dokończyć to, co zaczęłaś…
Aż zabrakło mi tchu. Zamarłam z kocem w jednej ręce, drugą przytrzymując wzgardzony ręcznik i wpatrzyłam się w niego spłoszonym wzrokiem. Czułam, że na policzkach wykwitają mi purpurowe rumieńce, a serce zaczyna bić jak oszalałe. Jak on się domyślił?
Jakby w odpowiedzi na moje nieme pytanie, usłyszałam ciche słowa.
– Jest w tobie zaskakująco dużo z dziecka, Alicjo. Niektóre rzeczy bardzo łatwo zauważyć, zwłaszcza gdy ma się spore doświadczenie…
– Casanova się znalazł – mruknęłam, odzyskując zdolność ruchu.
– Naprawdę nie chcesz?
– Czego? – Już owinięta kocem, spojrzałam na niego z ukosa.
Nie odpowiedział, tylko energicznie wstał i podszedł bliżej. Usiłowałam go wyminąć i uciec do łazienki, jedynego bezpiecznego azylu, ale przeszkodził mi chwytając w niedźwiedzi uścisk ramion. Potem odwrócił przodem do lustra. Przez dłuższą chwilę staliśmy tak, przyglądając się naszym odbiciom, potem pochylił się i wyszeptał mi do ucha:
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. – Jego dłoń wślizgnęła się pod puszysty materiał, delikatnie dotykając stwardniałych piersi. Zagryzłam wargi, tłumiąc jęk, gdy przesunęła się niżej, i jeszcze niżej, aż do…
– Przestań, proszę!
– Nieprawda, chcesz tego. – Poczułam przyspieszony oddech na policzku.
– Nie, ja… – krzyknęłam cicho, gdy zwinny palec wślizgnął się do mego wilgotnego wnętrza. Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o ramię mężczyzny i wypuszczając z kurczowo zaciśniętej pięści skraj koca. Teraz w lustrze widziałam całą swoją nagość, naprężone ciało i rozkosz malującą się na twarzy. Robert pochylony pieścił ustami moją szyję, a jego ręka rytmicznie poruszała się pomiędzy rozchylonymi udami.
Nigdy nie przypuszczałam że można do tego stopnia stracić panowanie nad swoim własnym ciałem. A jednak…
Poddałam się i zatraciłam w narastającej rozkoszy. Zapomniałam o boskiej Anicie, o tym, że tak wiele dzieliło mnie od Roberta, o wstydzie i wszelkich postanowieniach. Chciałam tylko więcej i mocniej, podążając zupełnie dla mnie nową drogą. Trwało to zaledwie kilka sekund, choć wtedy wydawało się, że wieki. Trafiłam prosto do raju, a później bezwładnie zawisłam we wciąż jeszcze silnym uścisku Roberta. Gdyby nie on, upadłabym na podłogę.
 – To taki gratis do naszej umowy. – Miał ochrypły, zmieniony głos.
Byłam zbyt zmęczona, by porządnie się wkurzyć. Bo te słowa były zupełnie nie na miejscu. Wyswobodziłam się z jego objęć, odepchnęłam z taką siłą, że wylądował na łóżku i w milczeniu uciekłam do łazienki. Żałowałam tylko, że nie udało mi się tego zrobić pięć minut temu.

8.
Tę nockę zamierzałam spędzić na kanapie. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z Robertem, więc najpierw odsiedziałam swoje w łazience, a potem wyszłam i ostentacyjnie nie patrząc w jego stronę, udałam się na taras. Trzeba przyznać, że szum morza potrafił ukołysać do snu nawet kogoś tak bardzo roztrzęsionego jak ja. Myśli stawały się coraz bardziej pogmatwane, coraz mniej wyraźne. Potem poczułam, jak ktoś mnie podnosi z leżaka i kieruje się do środka.
– Zostaw – wymamrotałam sennie. –  Ja sama…
– Już dobrze. Zaniosę cię do łóżka i prześpię się na kanapie.
Było mi to obojętne. Z westchnieniem przytuliłam się do chłodnej poduszki, poczułam jeszcze, jak Robert otula mnie kołdrą i zasnęłam.
Tym razem poranek nie powitał mnie błękitem nieba i złocistym światłem słońca. Był szary, ponury i smutny, co wcale nie poprawiło i tak już kiepskiego samopoczucia. Zwlokłam się z łóżka i podreptałam do łazienki. Zimny prysznic znakomicie cucił, ale w najmniejszym stopniu nie przegonił smutków. Nawet wizja pysznego śniadanka przestała być nęcąca. Wciągnęłam dżinsy, pierwszy lepszy podkoszulek i spięłam włosy w niedbały węzeł. Przypuszczałam, że ani mój strój, ani brak makijażu nie spodoba się Robertowi, ale szczerze mówiąc miałam to głęboko w duszy. Po raz pierwszy pomyślałam, że źle zrobiłam przyjmując jego propozycję. Trzeba było olać kasę i beztrosko spędzić resztę urlopu na spacerach i plażowaniu. No, niechby i na kłótniach, ale przynajmniej nie byłabym od niego zależna.
W smętnym nastroju zajęłam stolik gdzieś w kąciku, aby przypadkiem nie natknąć się na boską Anitkę i z niejakim obrzydzeniem spojrzałam na zawartość talerza. Tym razem delikatne francuskie rogaliki z czekoladą, nie wzbudziły mego zachwytu. Podziabałam je łyżeczką, wypiłam kawę i czym prędzej czmychnęłam na plażę.
Silnie wiejący wiatr zniechęcał do długich spacerów, ale pomyślałam, że i tak pogoda wyświadczyła mi przysługę. Znacznie gorsze byłoby beztrosko świecące słoneczko i błękitne, aż po widnokrąg niebo. Nie miałam ochoty wracać po sweter, więc skuliwszy ramiona, wsadziłam ręce do kieszeni i ruszyłam przed siebie. Myśli kotłowały się w mojej głowie, żołądek podskakiwał, aż po gardło, serce miałam gdzieś w okolicach kolan, a poza tym zrobiło mi się zimno i zęby zaczęły wydzwaniać cudowną melodię, niczym kaskaniety, w takt każdego kroku. Po prostu żyć, nie umierać…
Zawróciłam i po dość długim czasie weszłam do hotelu, sino-czerwona, wściekła i rozczochrana przez porywisty wiatr. I oczywiście zaraz na progu natknęłam się na Anitę, żeby to wszyscy diabli! Na dokładkę z prawej strony zbliżał się Robert, który na mój widok najpierw przystanął zdumiony, a potem ruszył prawie biegiem.
– Och, to ty! Czy coś się stało? – Małpa jedna, wyglądała jakby przed chwilą zeszła z okładki jakiegoś kolorowego czasopisma. Czy tylko mój nos musiał sinieć przy niesprzyjającej pogodzie? Zmełłam w ustach przekleństwo i starając się, aby mój głos zabrzmiał jak najbardziej beztrosko, machnęłam od niechcenia ręką.
– Dziś wiatr jest naprawdę silny.
– O, tak! – Zjadliwy głos Roberta, nie wróżył niczego dobrego. – Chodź kochanie, musisz się szybko ogrzać.
Nie zwracając uwagi na nasze zdumione miny, porwał mnie na ręce i kucgalopkiem ruszył w kierunku schodów.
– Może zaczekamy na windę? – zaproponowałam nieśmiało, ukradkiem obejmując go za szyję.
– Nie! – warknął, nawet na mnie nie spojrzawszy. – Im szybciej znikniemy z ludzkich oczu, tym lepiej!
– Nie przesadzaj, trochę mnie potargało i tyle…
Nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby i kopniakiem otworzył drzwi do apartamentu. Potem bez litości zrzucił na podłogę.
– Troglodyta jeden – powiedziałam z urazą, niezdarnie usiłując wstać. I wtedy ujrzałam w lustrze swoje odbicie.
– O rannnyyy!
Jakoś przestałam się dziwić pośpiechowi Roberta. Widok, jaki sobą przedstawiałam był niemal tak kuriozalny, jak wtedy na pamiętnym przyjęciu. Włosy ułożyły się we wdzięczną fryzurę a la ptasie gniazdo, z którego sterczały nawet dwa zbłąkane piórka. Buraczkowy nos, sine usta i wyraziste piegi tworzyły swoisty melanż, podkreślony jeszcze rozmazaną na policzkach sadzą.
– Gdzieś ty się tak urządziła do cholery?
– No nie krzycz, przecież byłam na plaży.
Robert latał po salonie tak zdenerwowany, jakbym co najmniej popełniła jakieś przestępstwo.
– Na krok cię z oczu nie można spuścić, bo zaraz robisz głupoty i kompromitujesz nasz związek. Anita w życiu nie uwierzy, że romansuję z takim koczkodanem!
– Sam sobie jesteś koczkodan, podstarzały ideale nastolatek – nie pozostałam mu dłużna.
Zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Dlaczego nastolatek?
– Bo wyglądasz jak model z Bravo Girl, tylko taki po czterdziestce.
– Pleciesz jakieś nonsensy, nie mam jeszcze tylu lat. A teraz umyj się i przebierz, żebym mógł się z tobą pokazać wśród ludzi.
Pokazałam język jego plecom. Jednak to niewiele ulżyło zbolałej duszy, której właścicielka już drugi raz została nazwana koczkodanem.
– No dalej! – ponaglił mnie głos Roberta, dochodzący z sypialni. – Spróbuj być choć w połowie tak piękna jak Anita, to wybaczę ci dzisiejszy wybryk.
Wstałam i z ponurą miną poczłapałam do łazienki. Przez moment masochistycznie podziwiałam moje cudne odbicie.
– Pójdę i się utopię – chlipnęłam, podciągając nosem.
– No co ty! A mój misternie ułożony plan? – Robert wsadził głowę do środka i z naganą spojrzał mi w oczy.
– Tym bardziej się utopię. I będziesz mnie miał na sumieniu. Smutnego koczkodana o czerwonym nosie.
Zaczął się śmiać.
– Tylko się pospiesz, póki jest sprzyjająca fala – dodał złośliwie i zatrzasnął drzwi, o które sekundę później uderzyła mydelniczka.
„Nadęty bufon” – pomyślałam, rozplątując włosy. Buntowniczo pomyślałam, że mogłabym choć odrobinę go nastraszyć. Taką malutką odrobinę, rzecz jasna.
Ostrożnie uchyliłam drzwi i wytknęłam głowę. Wroga nie było widać. Szybko wymknęłam się do sypialni, a stamtąd na paluszkach do salonu. Byłam sama, więc teraz już bez zbytniej ostrożności uchyliłam drzwi tarasu i zeszłam na plażę. Z powątpiewaniem spojrzałam na wysokie fale, z łoskotem rozbijające się o brzeg. Trochę mnie przerażały, ale ośli upór okazał się silniejszy i powoli zaczęłam wchodzić do morza. O dziwo, woda wcale nie była tak zimna, na jaką wyglądała. Usiadłam sobie na brzegu i dzielnie wytrzymywałam kolejne uderzenia. Po niecałych dwóch minutach byłam już przemoczona do - za przeproszeniem gaci. Masochistycznie posiedziałam jeszcze trochę, licząc powoli do tysiąca, przy czym około setki zaczęły szczękać mi zęby. Smętnie myślałam o mojej obecnej sytuacji – pal licho Anitę, ale nie umiałam ukryć przed samą sobą, że na Robercie zaczęło naprawdę mi zależeć. Po chwili łzy żalu ronione nad mą ciężką dolą, zmieszały się z kroplami morskiej wody. Nawet zimno przestało mi przeszkadzać…
Jak doszłam do tysiąca, to wstałam i trzęsąc się niczym osika, wróciłam do pokoju.
Na mój widok Robertowi odebrało mowę. Nic dziwnego, wyglądałam niczym żywy trup – włosy zwisały splątanymi strąkami, oczy podpuchły, nos i uszy świeciły ślicznymi odcieniami fioletu, a przy tym nabrałam pięknego, sinego koloru skóry. Ledwo dreptałam na sztywnych nogach, a co krok rzucało mną z zimna.
– Co ci się stało? – krzyknął ze szczerym przerażeniem, podbiegając do mnie.
– Jja ssięę ttopppiłłamm! – wykrztusiłam, dzwoniąc zębami.
– Czyś ty już do reszty zgłupiała? Marsz do środka, trzeba cię ogrzać.
– Nnniee chcccęę. Zzasłuużyyłamm ssobbie! Jessteem wwstręttnymm koczkko- danemm…
Bez słowa, uznawszy widocznie że kłótnia z wariatką nic nie da, chwycił mnie na ręce i zaniósł prosto do łazienki. „Już drugi raz dzisiaj” – pomyślałam, trzęsącymi rękoma pozbywając się mokrej odzieży. Następnie zostałam ubrana w puszysty szlafrok, zapakowana do łóżka i zmuszona do wypicia lampki koniaku.
– Wariatka. – powiedział z nieoczekiwaną czułością Robert, kiedy oddawałam mu puste naczynie. – Wiesz, że może się to dla ciebie skończyć zapaleniem płuc?
Pokiwałam głową, bo zęby wciąż same mi szczekały i ciężko było wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Wstał i poszedł do łazienki. Wrócił po krótkiej chwili.
– Siadaj, trzeba cię osuszyć, bo całe łóżko będzie mokre.
Grzecznie usiadłam i ściągnęłam ręcznik z włosów. Robert w skupieniu zabrał się pracy. Delikatnie przeczesywał palcami każde pasmo, suszył je i odsuwał na bok.
– Dzięki – powiedziałam, gdy umilkł warkot.
– Nie ma za co – wzruszył ramionami. I wstałby, gdybym nagle nie przytuliła się do niego, jak małe dziecko, spragnione odrobiny czułości. Objął mnie i pocieszająco poklepał po plecach.
– Pójdę sam na kolację, a tobie każę przynieść do pokoju. Zgoda?
Z cichym westchnieniem żalu oderwałam się od niego i pokiwałam głową.
– Alicja? Jeszcze jedno. – Ujął dłonią mój podbródek i spojrzał prosto w oczy. – Ty wiesz, że z tym koczkodanem żartowałem, prawda? Nie wzięłaś tego na poważnie?
Postarałam się, by „zdradziecka” łza spłynęła po moim policzku.
– O boże! Ja nie chciałem, to był tylko taki żart, my przecież wciąż sobie dokuczamy. Prawda?
– No dobrze – odchrząknęłam. – Ale już więcej nie będziesz? Obiecujesz?
– Słowo honoru – powiedział z powagą w głosie. A potem pochylił się i delikatnie mnie pocałował. No i co ja miałam z nim zrobić?
– Idź już i przynieś mi duży, pyszny kawał mięsa – odparłam żartobliwie, lekko odpychając go od siebie. – I nie zapomnij o torcie.

cdn...

18 komentarzy:

  1. A może dasz się namówić na 3 części tygodniowo? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj palec, a będą chcieli rękę :P aczkolwiek i tak popieram przedmówcę ;)

      Usuń
    2. No zdecydowanie! Babeczkoo zlituj sie! :D

      Usuń
  2. Pięknie,czekam na następne! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, jak dobrze, że dodałaś wcześniej, już nie mogłam się doczekać!
    Liczę na to, że może na zakończenie weekendu dasz nam jeszcze jedną część, co?
    A co do reklam - jeżeli nie będą mi chamsko wyskakiwać, jak będę czytać to niech będą.
    Zawsze CI pare groszy kapnie z nich ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, takie z boczku. Przyjrzałam się innym blogom, poczytałam i dumam teraz. To coś, co było przy blogerze już mam, ale wolałabym to zlikwidować i dać bardziej w temacie literacko-cukierniczym.

      Usuń
  4. nastepna czesc i to spora jest na pokatnych wiec kto niecierpliwy niech zajrzy :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też zajrzałam na pokątne :) Tylko co z tego? Przeczytałam i znów mi mało... :/ Już doczekać się nie mogę kolejnej części... Babeczko uzależniłaś mnie od swoich opowiadań i teraz wszystkie inne,wydają się takie... Nijakie??? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też nie mogłam się powstrzymać od przeczytania na pokątnych, zatem proszę o kolejną część bo nic nie wciąga tak,jak Twoje opowiadania! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki Babeczko, że dodałaś kolejną część! Tak jak moje przedmówczynie gorąco proszę o następne części, a najlepiej o cały tekst od razu! :D co do reklam z boku to absolutnie nie mam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, uważam że dzięki temu połączysz przyjemne z pożytecznym :P

    OdpowiedzUsuń
  8. reklamy są ok jak dla mnie :) jesli dzięki temu możesz trochę zarobić to tym bardziej pomysł jest dobry ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. , i tak mnie nie interesują gdyż czytam tylko opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  10. super super super !!!
    juz nie moge sie doczekac srody!!!
    pozdrawiam AD

    OdpowiedzUsuń
  11. Naprawdę, czy mogłabyś NIE KOPIOWAĆ LUB ZAZNACZAĆ fragmenty zerżnięte od Olgi Gromyko?!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie zwróciłam uwagi na ten komentarz. Proszę, wskaż mi cały fragment zerżnięty od Olgi Gromyko. Na czerwono. I fioletowo. Możesz dodać też odblaskową zieleń. Nie wiem, może "wyglądałam jak żywy trup".? Wyrażenie tak unikatowe, że może występować tylko w jednej książce, u jednego autora.
      A no tak, pamiętam!!! Pisząc Wygraną, siedziałam obłożona dziełami innych, i tak sobie tworzyłam - pół strony od tego, pół od tamtego...

      Usuń
  12. Te kofeina, dobrze się czujesz ?
    Z tym blogiem jest tak samo jak z MediaMarkt.
    Nie dla idiotów.

    Taaak to ja idę dalej ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, nie ma się co denerwować.Skojarzenie inspiracją (Wiedźmą) prawidłowe, ale trudno mnie oskarżać o to, że siedzę obłożona książkami innych i przepisuję po fragmencie... Ciekawe z jakich dzieł pozostałe 94 strony??? Ja się pytam ;-)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.