– Musiałeś tak
nabrudzić? – jęczał Vin szorując zapamiętale kamienną podłogę, na której pełno
było dużych, ciemnoczerwonych plam.
– Ja? To oni
zaczęli! – Bastian obojętnie wzruszył ramionami.
– A nie mogłeś
poprzestać na połamaniu im kończyn?
– Kilku pasożytów
mniej na tym cudnym świecie. I świetny sposób na zabicie nudy.
Gruby barman wymamrotał
coś z wściekłością pod nosem.
– Zabicie nudy?
Powinieneś się leczyć psycholu!
– Powinienem
wyrwać ci ten jęzor, za takie słowa. Gdzie są papierosy? Skończyły się? –
Mężczyzna wydawał się być tym bardziej zmartwiony niż faktem, że przed chwilą
zabił trzy osoby, a pozostałe pięć ciężko pobił.
– Pod ladą –
burknął Vin. – Trzeba było pozwolić im działać. Załatwiliby sprawę za nas. A
tak? Za kilka godzin zjawi się tu Straż i zacznie węszyć.
– Jesteś głupkiem,
mój drogi przyjacielu – Bastian w zadumie pokręcił głową. – Oni niechętnie wtrącają
się w sprawy tego sektora. Ale gdybyśmy pozwolili skrzywdzić tę dziewczynę… Ho,
ho! Wtedy zaczęłaby się jazda.
– Bo co? Paniusia
szukała przygody i przez przypadek oberwała.
– Taaa… Ciekawe co
powiedziałby ten facet, który był z nią tutaj?
Vin z impetem wsadził
ścierę do wiadra i spojrzał podejrzliwe.
– Jeden ze
Strażników?
Bastian zaczął
chichotać. Potem wciąż nieziemsko rozbawiony wyłuskał ostatniego papierosa ze
znalezionej w tylnej kieszeni spodni paczki.
Z zaplecza wyłonił się
Albinos, jeszcze bardziej ponury niż zwykle.
– Co cię tak bawi?
– warknął rozdrażniony.
– Jestem na samym
szczycie indeksu poszukiwanych. Co prawda szukają mnie niezbyt gorliwie, ale
zawsze. A siedziałem w kuchni pijąc kawę, gdy tuż obok robił to samo główny
zastępca Komendanta.
Z dwóch gardeł wyrwał
się zgodny jęk.
Bastian spojrzał na
pobladłe twarze towarzyszy z nieukrywaną pogardą. Śmiecie! A na dodatek
tchórze. Szczury zawsze pozostaną szczurami i trzeba ich mieć na oku. Musi się
ich jak najszybciej pozbyć, zanim zdecydują się na zdradzenie go.
Albinos wstał i
podszedł tak blisko, że ciemnowłosy mężczyzna czując jego nieświeży oddech,
skrzywił się z obrzydzeniem.
– Słyszałeś kiedyś
o paście do zębów?
– Ty szalony
sukinsynu!
Bastian nie
odpowiedział słowami. Błyskawicznym ruchem nogi wyrżnął go poniżej kolana. A
kiedy Albinos stracił równowagę i runął w tył, zjawił się tuż obok i przydepnął
mu gwałtownie dłoń, wbijając obcas buta w jej grzbiet. Tamten zawył, ale ani drgnął,
bojąc się by przeciwnik nie połamał mu palców.
– Nie podobało mi
się to określenie – powiedział cicho Bastian, marszcząc brwi. – Bardzo mi się
nie podobało. Ale dziś jestem już zmęczony, więc powiedzmy, że odpuszczę.
Uniósł stopę i
obojętnie odwrócił się w kierunku baru. Jedyne, co go teraz interesowało, to
szklaneczka whisky oraz mocna kawa. Miał jeszcze wiele do zrobienia tej nocy.
Vin z ponurą miną
postawił przed nim pełną flaszkę.
– Daj jeszcze
kawę. Tylko mocną, nie te siki co zazwyczaj.
Albinos podniósł się z
ziemi, zza pazuchy wyjął nóż i otworzył go.
– No chodź
popaprańcu! Zobaczymy czy naprawdę jesteś taki dobry.
Bastian odwrócił się z
wyraźnym zdumieniem. Ten kretyn wzywał go na pojedynek? Niesłychane, po prostu
niesłychane! Nie zamierzał tak szybko pozbywać się wspólnika, ale skoro musiał?
Westchnął z udawaną rezygnacją.
W tej samej chwili
Albinos zamachnął się ostrzem, przecinając rękaw płaszcza Bastiana. Ten cofnął
się o krok i obejrzał rozcięcie.
– Niedobrze, oj
niedobrze. Ale – mrugnął łobuzersko do stojącego za barem grubasa – daję słowo,
że tym razem nie nabałaganię.
Jego stopa wystrzeliła
do przodu trafiając Albinosa tuż w krocze. Ten zgiął się, tracąc równowagę.
Bastian uderzył go kolanem w twarz i chwycił za rękę, wykręcając ją z taką
siłą, że tamten zmuszony był wypuścić nóż.
Potem pchnął Albinosa
na ziemię i gwałtownie przydepnął mu lewą łydkę. Rozległ się trzask łamanych
kości i towarzyszący mu skowyt bólu. Później to samo zrobił z prawą łydką.
Przez chwilę stał nad
pokonanym i przyglądał mu się szklistym wzrokiem.
– Chyba wystarczy?
– spytał ostrożnie Vin zza baru.
– Niestety nie –
Bastian uśmiechnął się ze smutkiem i z całą siłą zadał cios obcasem buta z góry
w twarz leżącego. Znów rozległ się trzask łamanych kości, wrzask przeszedł w
niewyraźny bełkot, a oblicze Albinosa zaczęło przypominać krwawą maskę.
– No dobrze,
troszkę jednak nabrudziłem – uśmiechnął się szeroko do przerażonego barmana. –
Ale wiesz co? Ja go zabiję, a ty oczyścisz. Będziemy mieli towar na jutrzejszy
transport.
To mówiąc przyklęknął i
szybkim ruchem skręcił rannemu kark. Po czym wstał i otarł ręce w leżącą na
kontuarze ścierę, z rozbawieniem spoglądając na skamieniałego ze zgrozy
grubasa.
– Teraz idę kupić
papierosy. A ty posprzątaj. – Ton głosu przeczył temu, co można było zauważyć w
jego oczach. Vin pospiesznie pokiwał głową, patrząc jak Bastian wesoło
pogwizdując opuszcza lokal.
Spocony ze strachu
grubas, pierwszy raz w życiu pomyślał, że naprawdę szkoda, iż Straż nie
ingerowała w to, co działo się w sektorze dwunastym.
Bastian tymczasem szedł
raźnym krokiem, aż dotarł do nadbrzeża. Za brudną, pełną śmieci i nieczystości
rzeką, znajdował się tak zwany lepszy świat. Ale akurat jego to nie rajcowało.
Tylko w dzielnicach nędzy mógł być tym, kim chciał i nie podporządkowywać się
żadnym regułom. Oraz nieźle zarobić.
W wyrwy w murze
wyciągnął staroświecki aparat, zwany kiedyś telefonem. Pan X nie chciał
zdradzić swej tożsamości. I dopóki płacił, Bastianowi było to obojętne.
Nacisnął jedynkę i
zielony znaczek słuchawki.
– Jakieś problemy?
– odezwał się pod drugiej stronie stłumiony, celowo zniekształcony głos. Pan X,
tajemniczy zleceniodawca.
– Poniekąd. Jedna
z osób okazała się niezbyt anonimowa. A teraz mamy problem z jego siostrą.
– Z jego siostrą?
To ją sprzątnij.
– Nie mogę.
Siostrunia ma konszachty z zastępcą głównego komendanta Straży. Musimy zwinąć
interes na jakiś miesiąc. I przenieś do innego sektora.
– Nie bardzo mi
się to podoba. Potrzebuję świeżych ciał.
– Nie mam wyboru.
– Bastian poczuł się odrobinę poirytowany.
– Zajmę się
kobietą. Nie będzie z nią więcej problemów. A ty kontynuuj działalność.
– Skoro tak.
Jutrzejsza przesyłka jak zwykle o pierwszej.
– Doskonale.
Proszę się skontaktować ze mną pojutrze.
Połączenie zostało
gwałtownie przerwane.
Bastian wzruszył
ramionami i z powrotem wcisnął aparat w szczelinę muru, który przez kilkanaście
metrów otaczał brzeg rzeki.
Zajmie się kobietą? Tak
bez szumu? To wiele mówiło mu o tajemniczym panu X. Między innymi to, z jakiej
pochodził dzielnicy. A on zawsze lubił posiadać tego typu wiedzę. Tak na
wszelki wypadek.
***
Sara siedziała nad
poranną kawą z niedowierzaniem wpatrując się w rozkazy, które przed chwilą
przeczytała.
Zasady jej pracy były
dość jasne. Misja, miesiąc urlopu, kolejna misja i kolejny urlop. Zawsze
trzydzieści dni lub więcej.
Wróciła tydzień temu. A
teraz trzymała w ręku wiadomość, że kolejny wylot ma jutro! To niemożliwe!
Akademia była dość
elitarną jednostką, bo nie każdy znosił ciężkie warunki panujące w kosmosie.
Przeciążenia, słabsza grawitacja, zmiana doby na dwukrotnie dłuższą.
Ale ona uwielbiała to
zajęcie. Widok gwiazd, świadomość, że docierają do miejsc, które w przyszłości
mogą się stać ich nowym domem. Ten cały ogrom przestrzeni. Przestrzeni ziejącej
nieskończonym smutkiem i poczuciem samotności.
Tyle dziesiątek lat już
szukali. Ale pomimo, iż współczesne technologie pozwalały docierać w coraz to
bardziej odległe miejsca, powoli tracili poczucie nadziei. Powoli zaczynali
rozumieć, że być może są prawdziwym cudem na skalę całego kosmosu.
Sara uśmiechnęła się z
przekąsem, gdy przypomniała sobie nędzę i brzydotę dzielnic poza centrum. Tych
wszystkich morderców, narkomanów i pijaków. Cud na skalę całego wszechświata?
Śmiechu warte!
Co się stało, że
dostała wezwanie poza kolejnością? O ile wie, nigdy wcześniej się to nie
zdarzyło. Tak więc?
Ian! Z pewnością maczał
w tym palce. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie wysłanie jej w kolejną misję.
Co za beznadziejny gnojek! Czy naprawdę tak słabo ją znał, że przypuszczał, iż
tym ją powstrzyma?
Ian… Tyle wspomnień.
Zerwała się z krzesła i
w pośpiechu zaczęła ubierać. Miała zamiar osobiście mu wygarnąć, co o nim
sądzi.
Nie mogła pojechać tak
po prostu do jego domu. Ale mogła do biura. Przytulnego i przestronnego,
mieszczącego się na przedostatnim piętrze centralnej wieży. Wyżej miał swoje
lokum sam prezydent.
Tak jak sądziła,
została wpuszczona bez przeszkód, gdy tylko kazała przekazać swoje nazwisko. Do
środka weszła spięta i wciąż wściekła. Nie pomógł nawet imponujący widok
roztaczającej się z okien panoramy miasta czy Ian, szałowo wyglądający w
służbowym mundurze.
Nie czekał, aż wygarnie
mu wszystkie żale, z którymi przyszła. Po prostu chwycił ją w ramiona,
stęskniony, spragniony po tylu latach rozłąki.
A Sara, choć czuła
obrzydzenie do siebie samej, nie potrafiła tego przerwać.
– Przyszłam porozmawiać.
– Wiem – mruknął,
błądząc ustami po jej szyi. – Saro! Nie masz pojęcia jak tęskniłem przez te
cztery lata!
– A ja? Ty chociaż
miałeś żonę…
Przerwał i spojrzał z
niemym wyrzutem w patrzące na niego oskarżycielsko oczy.
– Tyle razy
żałowałem.
– Czyżby? – Wciąż
jeszcze tkwiły w niej resztki urazy. – Przyszłam porozmawiać o numerze, który
mi wyciąłeś.
– Kochanie, błagam!
Wiesz jak ciężko było mi wczoraj, gdy siedziałaś naprzeciwko tak niewzruszona,
tak nieludzko obojętna? Jesteśmy w końcu sami, więc teraz dajmy spokój słowom.
– Dajmy spokój
sobie! – Z zaciętą miną wyrwała się z jego objęć. – Jak możesz mi to robić?
Doskonale wiedział o
czym mówi.
– To dla twojego
dobra.
Stała w bezruchu,
patrząc na niego z wyraźnie malującą się złością na twarzy.
– Nie zrezygnuję!
– Ze mnie
zrezygnowałaś…
– Ja?! Z ciebie?!
Ty bydlaku! – Nie uchylił się przed nadlatującym ciosem. Ale zaraz potem
chwycił smukłe nadgarstki i przyciągnął wściekłą kobietę. Tym razem nie zdążyła
zareagować, gdy wygłodniałe wargi mężczyzny poszukały jej ust.
Całą sobą czuła
narastające podniecenie Iana i całą sobą usiłowała pokonać własną słabość.
Ale zdradzało ją własne
ciało, tysiące wspomnień pieszczot i orgazmów.
Właśnie dlatego przez
tyle czasu trzymała się od niego z daleka.
Właśnie dlatego tak
bardzo bała się zadzwonić, gdy zniknął Sal.
– Tym razem nie
dam ci odejść – wyszeptał jej na ucho, dociskając do twardego blatu biurka.
Prawie wbrew sobie
oddała pocałunek, prężąc się pod jego pełnym namiętności dotykiem. Tak za tym
tęskniła. I bynajmniej nie chodziło o brak seksu. Bardziej o to, że od czasu
gdy rozstała się z Ianem, seks był dla niej bardziej mechaniczną czynnością
zaspokajającą potrzeby ciała. Bez czułości, bez prawdziwej bliskości. Krótka
chwila euforii i żal kilka godzin po, pustka bez poczucia wspólnoty z
jakimkolwiek człowiekiem.
Może jednak nie powinna
była odchodzić? Brać to, co dawało jej życie?
– Czekałem, aż
zadzwonisz… – wymruczał, sprawnym ruchem ściągając spodnie Sary.
– Sam nie mogłeś?
– Gdzieś tam odezwały się resztki gniewu.
Nie odpowiedział, tylko
wsunął język w jej usta. Poczuła słodko-gorzki smak kawy z cukrem. Mimowolnie
uśmiechnęła się, przypominając sobie wszystkie ich wspólne poranki.
Pchnął ją w kierunku
biurka i przydusił ciężarem swego ciała. Położyła się na zimnym blacie i
pociągnęła go za sobą.
Pocałunki stawały się
coraz bardziej dzikie i namiętne, ruchy coraz bardziej chaotyczne. Zniknęły
myśli i wspomnienia, pozostało tylko czyste pożądanie. Kiedy poczuła pomiędzy
udami ciepłą rękę Iana, jęknęła z podniecenia. Rozłożyła szerzej nogi, by bez
żadnych przeszkód mógł podziwiać jej wnętrze. Uniósł jedną z nich i zarzucił
sobie na ramię. Pochylił się i zaczął pieścić wysunięte ze stanika piersi.
Moment, w którym poczuła
jak w nią wszedł, gwałtownym i szybkim ruchem, był najcudowniejszą chwilą,
jakiej doświadczyła w przeciągu ostatnich kilku lat. Krzyknęła oszołomiona tym
szczęściem i ukąsiła go w szyję. Pochylony, zaczął rytmicznie się poruszać,
patrząc prosto w zaczerwienioną twarz Sary, w jej na wpół uchylone usta i
szeroko otwarte, pełne emocji oczy.
– Proszę! Nie
opuszczaj mnie więcej… – wyszeptał, a potem znów ją pocałował. Wymruczała coś
potwierdzająco, zbyt zatraciwszy się we własnych odczuciach, by mogła
odpowiedzieć, że to przecież nie ona z niego zrezygnowała. Zapomniała o tym,
zapomniała o wszystkim.
Przeciągły krzyk
rozniósł się echem po gabinecie, gdy Ian prężąc ciało, wytrysnął w jej wnętrzu.
Dotarli do końca w tym samym momencie, tak bardzo spragnieni tego orgazmu.
Mężczyzna podniósł
głowę i wpatrywał się z czułością w pociemniałe oczy kobiety.
– Byłem głupcem.
Ale nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu. Wyjdź za mnie Saro, proszę! –
wyszeptał.
– Ale przecież…
– Rozwiodę się.
Wiem, to potrwa. I będzie piekielnie trudne. Ale muszę mieć pewność, że po
wszystkim będziesz na mnie czekała.
Wciąż obejmowała go za
szyję. Wciąż czuła w swoim wnętrzu. Właśnie tego szukała, nie mogąc znaleźć. Za
tym tęskniła.
I w końcu było jej
cholernie dobrze.
***
Stało się.
Złożyła rezygnację.
Nie miała wyjścia. Ian
pomimo wszystkiego pozostał nieugięty. Wciąż powtarzał, że to dla jej dobra.
Być może on tak myślał.
Sara zrzuciła mundur. Z
żalem, którego nie dawało się opisać słowami, odpięła i odłożyła niebieski
znaczek pilota.
Teraz była nikim
Cieniem, który mógł
podążać tylko jedną drogą.
Energicznie naciągnęła
na głowę kaptur ciemnej bluzy. Ubrana inaczej niż zwykle, w nijaki, nie
rzucający się w oczy strój, wyszła z mieszkania, ostrożnie rozglądając się na
boki. Przypuszczała, że Ian nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że
zrezygnuje ze stanowiska pilota Floty. Ale mimo wszystko wolała się upewnić, że
nikt jej nie obserwuje.
Nie mogła mieć do niego
pretensji. Starał się ją chronić. Chciał by była szczęśliwa, w prosty i
nieskomplikowany sposób organizując jej życie. Jako jego kochanka, protegowana,
powiernica.
Ale kiedy kochali się
po raz ostatni, zrozumiała, że nie da rady. Wszystko w niej burzyło się na samą
myśl, że zgarnia resztki z pańskiego stołu. Tam, w biurze, zwyciężyło
pożądanie. Teraz powrócił wstyd i wyrzuty sumienia, jako skutek chwilowej
słabości.
I pragnienie
wyjaśnienia, co stało się z bratem.
Od dawnego kolegi,
poufnie dowiedziała się, że w sektorze dwunastym znikają ludzie. Strażnicy
nabierają wody w usta, zachowując się jakby sprawy w ogóle nie było. To pozwala
przypuszczać, że we wszystko może być zamieszany rząd. Pozostaje tylko zadać
pytanie – dlaczego? Co się za tym kryje?
Sara stanęła na rogu,
obserwując obskurną, dobrze już poznaną kawiarnię.
Lokal świecił pustkami,
jak wiele innych w tej okolicy. Ludzie tutaj woleli siedzieć we własnych
czterech ścianach niż włóczyć się po niebezpiecznych, zacienionych ulicach.
To był jedyny punkt
zaczepienia, który miała. Tu zniknął Sal.
Zachmurzyła się,
wspominając wczorajszy dzień. I ciemne oczy nieznajomego mężczyzny. Ciekawe co
się z nim stało? Jeden na ośmiu? Nie miał szans…
Jakby w odpowiedzi na
te myśli, z lokalu wyszedł wysoki, smukły mężczyzna w ciemnym płaszczu. Zapalił
papierosa i zaciągając się nim, rozejrzał dookoła. Kiedy spojrzał w jej
kierunku, spłoszona schowała się za odrapany mur. Miała nadzieję, że zrobiła to
wystarczająco szybko. Wciąż pamiętała ton ostatnich słów, które wypowiedział.
Odczekała kilka minut,
a potem ponownie wyjrzała. Stał, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w głąb
ulicy. Potem wyrzucił niedopałek i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
Sara mocniej naciągnęła
kaptur na głowę, wsadziła ręce w kieszenie, a potem podążyła za nim. Miała
przeczucie, że właśnie ten człowiek może coś wiedzieć. Zakaz powrotu był groźbą,
przestrogą by nie mieszała się do nie swoich spraw. Tyle tylko, że to była jej
sprawa!
Zacisnęła zęby i
skuliwszy się, przemykała pośród zdewastowanych samochodów, które już dawno
przestały być użyteczne, jako że zabrakło dla nich paliwa. Mijała rozwalone
śmietniki, przeskakiwała przez rozwłóczone śmieci, cały czas starając się
pozostać kilkanaście metrów z tyłu.
Dopiero kiedy
nieznajomy wszedł w ciemną czeluść bramy, zatrzymała się niezdecydowana. Co
teraz? Spojrzała z górę. Budynek jak setki innych w tej dzielnicy. Wysoki,
odrapany, straszący wybitymi oknami i obluzowanymi rynnami.
Z duszą na ramieniu
weszła do środka. Całą sobą wyczuwała czyhające tu na nią niebezpieczeństwo,
ale nie miała wyboru. Spięła się w oczekiwaniu na atak, który nie nastąpił. Oparła
plecami o brudną ścianę, usiłując uspokoić bijące jak oszalałe serce. Drżącą
dłoń położyła na fazerze zatkniętym za pasek spodni. Gdzież on mógł zniknąć?
Zdecydowała się ruszyć
dalej, w głąb. Tylko, że nie było drugiego wyjścia, jak w większości budynków.
Stanęła przed dziurawymi schodami, które już samym swym wyglądem zniechęcały do
wędrówki po nich.
Ta chwila wahania wiele
ją kosztowała. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to był błąd, gdy pogrążyła się w
całkowitej ciemności. Nie poczuła nawet jak upadła, na twardą, brudną posadzkę.
***
Powoli wracała
świadomość własnego ciała. Jęknęła przeciągle i uniosła ciężkie powieki. Tylko
tyle, bo oba nadgarstki miała skrępowane z tyłu pleców czymś żelaznym,
najpewniej kajdankami. W dodatku były wygięte pod dziwnym kątem, oplatając
zimny, lekko wilgotny słup. Również podłoga, na której siedziała, nie grzeszyła
przytulnością.
Szarpnęła się, ale nie
przyniosło to żadnego innego skutku, prócz bólu nienaturalnie wykręconych
kończyn.
Rozejrzała się dookoła.
Pokój miał małe okno z zaciągniętymi teraz kotarami. Smętne resztki tapet
zwisały z pustych ścian. Tylko stojące naprzeciwko niej łóżko było wzorem
porządku. Idealnie zaścielone, rażące nieskazitelną bielą, na tle otoczenia
było czymś niezwykłym, czymś zupełnie nie na miejscu.
Przymknęła oczy. Świetnie!
Dała się złapać w tak prostą pułapkę. Ciemna brama i tak dalej. Głupia
kretynka! Odniosła porażkę już na samym początku. Może Ian miał rację? Nie
powinna się wtrącać w nie swoje sprawy? A może powinna wynająć sobie pomocnika?
Ożywiona tą nagłą
myślą, drgnęła, gdy niespodziewanie do pokoju wszedł mężczyzna, którego
usiłowała śledzić. Usiłowała, bo najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Patrzyła bez słowa jak siada na łóżku i oparłszy łokcie na kolanach
spogląda na nią z powagą.
– Miałaś nie
wracać – odezwał się nagle, z doskonale wyczuwalnym wyrzutem w głosie.
Milczała. Mierzyła go
spojrzeniem, odnotowując całą masę szczegółów. Bladą, niemal przejrzystą skórę.
Oczy tak ciemne, że nie było widać granicy pomiędzy źrenicą, a tęczówką. Szczupłą,
przystojną twarz o lekko spiczastym podbródku. Czarne, niesforne włosy. I ten
dziwny wyraz rozbawienia połączony z rysem okrucieństwa.
Dziwne – pomyślała. Nie
było po nim widać jakichkolwiek śladów wczorajszej bójki. A naprawdę nie
wyglądał na osiłka. Ciekawość wzięła górę nad strachem.
– Dziękuję za
wczoraj. – Uznała, że wypada zacząć od tych słów. – I mam nadzieję, że nie
oberwałeś zbyt mocno?
– Ja? – Na jego
twarzy ukazało się autentyczne zdumienie. Potem nagle zaczął się śmiać. – Ja
miałbym oberwać?!
– Nie wyglądasz na
Goliata – odparła urażona. – Poza tym związałeś mnie, abym ci nie uciekła. Więc
nie wciskaj kitów, że poradziłeś sobie z siedmioma mięśniakami.
– Związałem cię,
bo nie chciałbym zrobić krzywdy podczas ucieczki. – Nie wyglądał na urażonego
tym brakiem wiary.
Prychnęła
niedowierzająco.
Wzruszył ramionami.
– Powinnaś raczej
zainteresować się, co z tobą zrobię.
Strach wypełzł z kąta,
w którym go upchnęła i bezczelnie zawładnął jej ciałem. Przełknęła ślinę, czując
że serce ponownie zaczyna walić jak oszalałe. Było coś w tym mężczyźnie, co
świadczyło o tym, iż nie rzucał słów na wiatr.
Wstał i kucnął tuż przy
niej. Obserwował ją z leniwym zaciekawieniem, w sposób w jaki tygrys mierzy
wzrokiem swą przyszłą kolację, zaraz po tym gdy skonsumował obiad. Gdzieś tam
przemknęła myśl, że w innym miejscu, w innych okolicznościach, mógłby się jej
spodobać. Ale nie teraz, gdy siedziała skrępowana niczym prosię, z sercem
dygoczącym ze strachu.
Bastian wyciągnął dłoń
i bardzo powoli odsunął ciemne kosmyki z twarzy kobiety. Z bliska była jeszcze
bardziej fascynująca. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Była… Niezwykła.
Właśnie, to dobre słowo.
Przesunął kciukiem po
gładkim policzku, po lekko drżących wargach, cały czas nie odrywając wzroku od
ogromnych, pełnych strachu oczu.
– Nic ci nie
zrobię – powiedział miękko. – Nie mam ochoty.
Mówił prawdę. Przed
chwilą dostał wyraźne instrukcje od pana X – miał ją ocucić i skrępowaną
dostarczyć pod wskazany adres. Gdyby nie było innego wyjścia, nawet martwą. Lecz
pierwszy raz w życiu nie chciał zabijać.
Sara drgnęła
zaskoczona.
– Czyli co miałeś
zrobić?
– Jesteś
niegrzeczną dziewczynką i nie słuchasz rozsądnych rad. Dlatego miałem cię
usunąć. – Celowo nie wdawał się w szczegóły.
– Mogę wiedzieć
dlaczego?
– Dlaczego miałem
cię zabić czy dlaczego tego nie zrobię? – uśmiechnął się wesoło. W kącikach
ciemnych oczu ukazały się zabawne zmarszczki.
– Wszystko… –
położył palec na jej ustach.
– Lepiej dla
ciebie jeśli nie dowiesz się niczego. Dostaniesz teraz specjalny środek nasenny
i obudzisz się za parę miesięcy gdzieś w kosmosie. Ktoś zadba, byś trafiła do
komory hibernacyjnej. A jeśli nie… Wtedy naprawdę będę musiał cię zabić, bez
względu na osobiste poglądy.
– Nie chcę! –
Szarpnęła się z wściekłością. – Wysłałam rezygnację i nigdzie nie polecę! A
jeśli wywiniesz mi taki numer, to przysięgam na wszystko, że wrócę i urwę ci za
to jaja!
Patrzył na nią z
ciekawością, rozbawiony, nic a nic nie przejmując się narastającym w niej
gniewem.
– Och, Saro! – Na
chwilę przestała się szamotać i spojrzała z nieukrywanym zdziwieniem. – Za
kilka lat być może miałabyś spore szanse. Teraz zabiłbym cię, zanim zdążyłabyś
pomyśleć o ataku, dziecinko.
– Tak?! To uwolnij
mnie. Czcze słowa tchórza! – drwiła, prowokująco patrząc mu w oczy.
Podniósł się i spojrzał
na nią z góry. Naprawdę to nie miał ochoty nigdzie jej zanosić, wysyłać w
wielomiesięczną podróż. Miną wieki zanim wróci. Dziwne, ale już tęsknił.
Dziwne, że w ogóle cokolwiek do niej czuł. Pokręcił głową zafrasowany. Obserwowała
go w napięciu, tak mocno zaciskając usta, że zamieniły się w wąską kreskę.
Bastian z melancholią
pomyślał o swoim łatwym źródle dochodu. Cóż… Coś za coś. Pan X z pewnością
dostanie szału, że go nie posłuchał.
– Dobrze – odezwał
się cicho. – Za godzinę będziesz wolna. W tym czasie, ja zdążę się ulotnić. Jednak
tym razem nie będę rzucał gróźb na próżno. Zabiję cię, jeśli będziesz usiłowała
mnie odnaleźć.
– Tak jak mego
brata?
Znieruchomiał.
– Skąd to
przypuszczenie?
– Kobieca
intuicja.
Zaczął się śmiać.
– Co cię tak bawi
do cholery?! – wrzasnęła.
– Może mi nie
uwierzysz Saro, ale nie tknąłem go nawet malutkim palcem.
– Kłamiesz!
Bezczelnie kłamiesz! Wyglądasz na kogoś, kto nie miałby żadnych skrupułów, by
to zrobić!
Ponownie się pochylił zatapiając
w niej rozbawione spojrzenie.
- Taka praca,
dziecinko. Chcieli truposzy, to im ich dałem.
– Truposzy? –
powtórzyła cicho, jakby dopiero teraz do niej dotarł sens wypowiedzianych przez
nieznajomego słów. – Trupów? On nie żyje?
A więc jednak. Bo do
tej chwili Sara miała złudną nadzieję, że się myli. Że mimo wszystko uda się
jej znaleźć brata, uratować go i nigdy więcej nie zostawić samego sobie.
Właśnie o to chodziło.
Kiedy najbardziej potrzebował pomocy, ona wyleciała na kolejną misję. Nie
dostrzegła wagi problemu, myśląc, że fachowa opieka jaką mu załatwiła jest
wystarczająca.
Okazało się, że nie
była. A teraz siedzi tutaj, przykuta do słupa, a naprzeciwko niej stoi morderca
Sala, z ironicznym uśmieszkiem słuchając jej zarzutów.
– Ty zimnokrwisty bydlaku!
– wysyczała z nienawiścią. – Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś rzeczywiście mnie
zabił! Bo ja zrobię wszystko, by cię dorwać!
Pokręcił głową. Potem
błyskawicznie się pochylił i sięgnął tuż za jej plecy. Poczuła jak opadły
metalowe kajdanki, a w zdrętwiałe ramiona powoli powraca krążenie.
Rozmasowywała obolałe
nadgarstki, patrząc na niego spod opuszczonej głowy. Nie miał wątpliwości, że
szykowała się do ataku. Co za uparta kobieta! Żeby ona widziała, jak bardzo go
to kręciło.
Nie, z pewnością nie
zrobi jej krzywdy.
Zerwała się
błyskawicznie, próbując celnym kopniakiem trafić w jego łydkę i zbić go z nóg.
Zręcznie odskoczył, potem wykonał obrót i chwycił ją od tyłu, unieruchamiając
ramiona.
Nawet nie wiedziała jak
to się stało. Trzymał ją w żelaznym uścisku, niczym w imadle, nie pozwalając na
wykonanie żadnego, najmniejszego nawet ruchu. Czuła jego ciepły oddech na
swojej szyi, cierpki zapach tytoniu i spoconego, męskiego ciała. Lekko pochylił
się, tak, że jego usta musnęły wrażliwe miejsce na skraju policzka, tam gdzie łączył
się on uchem.
Szarpnęła się, ale absolutnie
nic nie wskórała. Skąd u tak szczupłego faceta, mięśnie niczym z żelaza? Nagle
zaczęła rozumieć okazane przez niego rozbawienie, gdy spytała się, jak sobie
poradził z ósemką napastników.
– Szkoda, naprawdę
szkoda… – wymruczał, czubkiem języka muskając skrawek jej skóry. Poczuła
nieoczekiwany dreszcz. Dziwny. Obcy. Bynajmniej nie było to podniecenie. Ale
co? Pierwszy raz w życiu nie umiała określić tego, co czuła. Tak ją to
zdziwiło, że zamarła w bezruchu, oczekując kolejnego dotyku.
Lecz on tylko się
roześmiał i puścił ja, odepchnąwszy od siebie. Zanim się odwróciła, była w
pokoju całkiem sama.
Mężczyzna zniknął
niczym duch. Wybiegła na korytarz, lecz i tam nikogo nie było. Pędem puściła
się w kierunku schodów. Zdołała jeszcze zobaczyć skrawek czarnego płaszcz i
smukłą dłoń na poręczy. I to wszystko.
link do części III - klik
Ale długie i to mi się podoba
OdpowiedzUsuńA Kochana Babeczko, kiedy kolejna część bo tego nie umieściłaś w swoim planie :((((
OdpowiedzUsuńCzemu trzeba aż tyle czekać na te wspaniałe opowiadania , to męczarnia!!!!!
Bardzo mi sie podoba.wciaga jak ruchome piaski.dobrze ze dajesz je w kawalkach bo inaczej zapomnialabym o calym swiecie i czytala i czytala bez konca:-)
OdpowiedzUsuńMagda
Spokojnie, będzie w przyszłą sobotę. Może jedynie trochę krótsze, ale fabuła wymaga ode mnie wielokrotnego czytania, tego co napisałam i poprawiania ewentualnych nieścisłości. Tak to jest jak obok relacji damsko-męskich wplata się dodatkowy wątek ;-)
OdpowiedzUsuńZa to mam napisaną całą piękną końcówkę. I nie ukrywam, że opowiadanie może Was lekko zaskoczyć.
Kurcze jak zwykle zaje***** opowiadanie :D Przepraszam za dość kolokwialne określenie, ale naprawdę spodobała mi się ta historia :) myślę, że ma zadatki na jedną z najlepszych jaką tutaj czytałam :) bardzo wciągające :P a może dałoby się jakoś szybciej w środku tygodnia wrzucić kolejną część ?:D
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie! Nie sądziłam, ze coś wciągnie mnie tu jeszcze bardziej, a jednak! Historia jest dość nietuzinkowa, także czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńMega!! Uwielbiam Cię babeczko! Pisz dalej <3
OdpowiedzUsuńIle jest części
OdpowiedzUsuńZazwyczaj wychodzi mi około 80 stron w wordzie. Daję po 10-12 na jedną część. Myślę, że będzie siedem. Piszę - myślę, bo brakuje mi jeszcze jednego rozdziału w środku i kilka rzeczy postanowiłam zmienić.
UsuńA za pozytywne przyjęcie dziękuję. Przyznam, że musiałam się troszkę przestroić na inne tory, bo to niezupełnie to, co zazwyczaj piszę ;-)
OdpowiedzUsuńMam jeszcze coś podobnego, też sf i romans , pt.- Kara. Ale to zostawimy na później.
Jaki jest plan na kolejność opowiadań
OdpowiedzUsuńDobre pytanie!
UsuńTo opowiadanie zasługuje na oprawę w ramkę. :-)).taki unikat:-))
OdpowiedzUsuń