sobota, 28 września 2013

Czas poświęcony zemście (II)

 link do części I - klik

         Czas poświęcony zemście (II)

– Musiałeś tak nabrudzić? – jęczał Vin szorując zapamiętale kamienną podłogę, na której pełno było dużych, ciemnoczerwonych plam.
– Ja? To oni zaczęli! – Bastian obojętnie wzruszył ramionami.
– A nie mogłeś poprzestać na połamaniu im kończyn?
– Kilku pasożytów mniej na tym cudnym świecie. I świetny sposób na zabicie nudy.
Gruby barman wymamrotał coś z wściekłością pod nosem.
– Zabicie nudy? Powinieneś się leczyć psycholu!
– Powinienem wyrwać ci ten jęzor, za takie słowa. Gdzie są papierosy? Skończyły się? – Mężczyzna wydawał się być tym bardziej zmartwiony niż faktem, że przed chwilą zabił trzy osoby, a pozostałe pięć ciężko pobił.
– Pod ladą – burknął Vin. – Trzeba było pozwolić im działać. Załatwiliby sprawę za nas. A tak? Za kilka godzin zjawi się tu Straż i zacznie węszyć.
– Jesteś głupkiem, mój drogi przyjacielu – Bastian w zadumie pokręcił głową. – Oni niechętnie wtrącają się w sprawy tego sektora. Ale gdybyśmy pozwolili skrzywdzić tę dziewczynę… Ho, ho! Wtedy zaczęłaby się jazda.
– Bo co? Paniusia szukała przygody i przez przypadek oberwała.
– Taaa… Ciekawe co powiedziałby ten facet, który był z nią tutaj?
Vin z impetem wsadził ścierę do wiadra i spojrzał podejrzliwe.
– Jeden ze Strażników?
Bastian zaczął chichotać. Potem wciąż nieziemsko rozbawiony wyłuskał ostatniego papierosa ze znalezionej w tylnej kieszeni spodni paczki.
Z zaplecza wyłonił się Albinos, jeszcze bardziej ponury niż zwykle.
– Co cię tak bawi? – warknął rozdrażniony.
– Jestem na samym szczycie indeksu poszukiwanych. Co prawda szukają mnie niezbyt gorliwie, ale zawsze. A siedziałem w kuchni pijąc kawę, gdy tuż obok robił to samo główny zastępca Komendanta.
Z dwóch gardeł wyrwał się zgodny jęk.
Bastian spojrzał na pobladłe twarze towarzyszy z nieukrywaną pogardą. Śmiecie! A na dodatek tchórze. Szczury zawsze pozostaną szczurami i trzeba ich mieć na oku. Musi się ich jak najszybciej pozbyć, zanim zdecydują się na zdradzenie go.
Albinos wstał i podszedł tak blisko, że ciemnowłosy mężczyzna czując jego nieświeży oddech, skrzywił się z obrzydzeniem.
– Słyszałeś kiedyś o paście do zębów?
– Ty szalony sukinsynu!
Bastian nie odpowiedział słowami. Błyskawicznym ruchem nogi wyrżnął go poniżej kolana. A kiedy Albinos stracił równowagę i runął w tył, zjawił się tuż obok i przydepnął mu gwałtownie dłoń, wbijając obcas buta w jej grzbiet. Tamten zawył, ale ani drgnął, bojąc się by przeciwnik nie połamał mu palców.
– Nie podobało mi się to określenie – powiedział cicho Bastian, marszcząc brwi. – Bardzo mi się nie podobało. Ale dziś jestem już zmęczony, więc powiedzmy, że odpuszczę.
Uniósł stopę i obojętnie odwrócił się w kierunku baru. Jedyne, co go teraz interesowało, to szklaneczka whisky oraz mocna kawa. Miał jeszcze wiele do zrobienia tej nocy.
Vin z ponurą miną postawił przed nim pełną flaszkę.
– Daj jeszcze kawę. Tylko mocną, nie te siki co zazwyczaj.
Albinos podniósł się z ziemi, zza pazuchy wyjął nóż i otworzył go.
– No chodź popaprańcu! Zobaczymy czy naprawdę jesteś taki dobry.
Bastian odwrócił się z wyraźnym zdumieniem. Ten kretyn wzywał go na pojedynek? Niesłychane, po prostu niesłychane! Nie zamierzał tak szybko pozbywać się wspólnika, ale skoro musiał? Westchnął z udawaną rezygnacją.
W tej samej chwili Albinos zamachnął się ostrzem, przecinając rękaw płaszcza Bastiana. Ten cofnął się o krok i obejrzał rozcięcie.
– Niedobrze, oj niedobrze. Ale – mrugnął łobuzersko do stojącego za barem grubasa – daję słowo, że tym razem nie nabałaganię.
Jego stopa wystrzeliła do przodu trafiając Albinosa tuż w krocze. Ten zgiął się, tracąc równowagę. Bastian uderzył go kolanem w twarz i chwycił za rękę, wykręcając ją z taką siłą, że tamten zmuszony był wypuścić nóż.
Potem pchnął Albinosa na ziemię i gwałtownie przydepnął mu lewą łydkę. Rozległ się trzask łamanych kości i towarzyszący mu skowyt bólu. Później to samo zrobił z prawą łydką.
Przez chwilę stał nad pokonanym i przyglądał mu się szklistym wzrokiem.
– Chyba wystarczy? – spytał ostrożnie Vin zza baru.
– Niestety nie – Bastian uśmiechnął się ze smutkiem i z całą siłą zadał cios obcasem buta z góry w twarz leżącego. Znów rozległ się trzask łamanych kości, wrzask przeszedł w niewyraźny bełkot, a oblicze Albinosa zaczęło przypominać krwawą maskę.
– No dobrze, troszkę jednak nabrudziłem – uśmiechnął się szeroko do przerażonego barmana. – Ale wiesz co? Ja go zabiję, a ty oczyścisz. Będziemy mieli towar na jutrzejszy transport.
To mówiąc przyklęknął i szybkim ruchem skręcił rannemu kark. Po czym wstał i otarł ręce w leżącą na kontuarze ścierę, z rozbawieniem spoglądając na skamieniałego ze zgrozy grubasa.
– Teraz idę kupić papierosy. A ty posprzątaj. – Ton głosu przeczył temu, co można było zauważyć w jego oczach. Vin pospiesznie pokiwał głową, patrząc jak Bastian wesoło pogwizdując opuszcza lokal.
Spocony ze strachu grubas, pierwszy raz w życiu pomyślał, że naprawdę szkoda, iż Straż nie ingerowała w to, co działo się w sektorze dwunastym.
Bastian tymczasem szedł raźnym krokiem, aż dotarł do nadbrzeża. Za brudną, pełną śmieci i nieczystości rzeką, znajdował się tak zwany lepszy świat. Ale akurat jego to nie rajcowało. Tylko w dzielnicach nędzy mógł być tym, kim chciał i nie podporządkowywać się żadnym regułom. Oraz nieźle zarobić.
W wyrwy w murze wyciągnął staroświecki aparat, zwany kiedyś telefonem. Pan X nie chciał zdradzić swej tożsamości. I dopóki płacił, Bastianowi było to obojętne.
Nacisnął jedynkę i zielony znaczek słuchawki.
– Jakieś problemy? – odezwał się pod drugiej stronie stłumiony, celowo zniekształcony głos. Pan X, tajemniczy zleceniodawca.
– Poniekąd. Jedna z osób okazała się niezbyt anonimowa. A teraz mamy problem z jego siostrą.
– Z jego siostrą? To ją sprzątnij.
– Nie mogę. Siostrunia ma konszachty z zastępcą głównego komendanta Straży. Musimy zwinąć interes na jakiś miesiąc. I przenieś do innego sektora.
– Nie bardzo mi się to podoba. Potrzebuję świeżych ciał.
– Nie mam wyboru. – Bastian poczuł się odrobinę poirytowany.
– Zajmę się kobietą. Nie będzie z nią więcej problemów. A ty kontynuuj działalność.
– Skoro tak. Jutrzejsza przesyłka jak zwykle o pierwszej.
– Doskonale. Proszę się skontaktować ze mną pojutrze.
Połączenie zostało gwałtownie przerwane.
Bastian wzruszył ramionami i z powrotem wcisnął aparat w szczelinę muru, który przez kilkanaście metrów otaczał brzeg rzeki.
Zajmie się kobietą? Tak bez szumu? To wiele mówiło mu o tajemniczym panu X. Między innymi to, z jakiej pochodził dzielnicy. A on zawsze lubił posiadać tego typu wiedzę. Tak na wszelki wypadek.
***
Sara siedziała nad poranną kawą z niedowierzaniem wpatrując się w rozkazy, które przed chwilą przeczytała.
Zasady jej pracy były dość jasne. Misja, miesiąc urlopu, kolejna misja i kolejny urlop. Zawsze trzydzieści dni lub więcej.
Wróciła tydzień temu. A teraz trzymała w ręku wiadomość, że kolejny wylot ma jutro! To niemożliwe!
Akademia była dość elitarną jednostką, bo nie każdy znosił ciężkie warunki panujące w kosmosie. Przeciążenia, słabsza grawitacja, zmiana doby na dwukrotnie dłuższą.
Ale ona uwielbiała to zajęcie. Widok gwiazd, świadomość, że docierają do miejsc, które w przyszłości mogą się stać ich nowym domem. Ten cały ogrom przestrzeni. Przestrzeni ziejącej nieskończonym smutkiem i poczuciem samotności.
Tyle dziesiątek lat już szukali. Ale pomimo, iż współczesne technologie pozwalały docierać w coraz to bardziej odległe miejsca, powoli tracili poczucie nadziei. Powoli zaczynali rozumieć, że być może są prawdziwym cudem na skalę całego kosmosu.
Sara uśmiechnęła się z przekąsem, gdy przypomniała sobie nędzę i brzydotę dzielnic poza centrum. Tych wszystkich morderców, narkomanów i pijaków. Cud na skalę całego wszechświata? Śmiechu warte!
Co się stało, że dostała wezwanie poza kolejnością? O ile wie, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Tak więc?
Ian! Z pewnością maczał w tym palce. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie wysłanie jej w kolejną misję. Co za beznadziejny gnojek! Czy naprawdę tak słabo ją znał, że przypuszczał, iż tym ją powstrzyma?
Ian… Tyle wspomnień.
Zerwała się z krzesła i w pośpiechu zaczęła ubierać. Miała zamiar osobiście mu wygarnąć, co o nim sądzi.
Nie mogła pojechać tak po prostu do jego domu. Ale mogła do biura. Przytulnego i przestronnego, mieszczącego się na przedostatnim piętrze centralnej wieży. Wyżej miał swoje lokum sam prezydent.
Tak jak sądziła, została wpuszczona bez przeszkód, gdy tylko kazała przekazać swoje nazwisko. Do środka weszła spięta i wciąż wściekła. Nie pomógł nawet imponujący widok roztaczającej się z okien panoramy miasta czy Ian, szałowo wyglądający w służbowym mundurze.
Nie czekał, aż wygarnie mu wszystkie żale, z którymi przyszła. Po prostu chwycił ją w ramiona, stęskniony, spragniony po tylu latach rozłąki.
A Sara, choć czuła obrzydzenie do siebie samej, nie potrafiła tego przerwać.
– Przyszłam porozmawiać.
– Wiem – mruknął, błądząc ustami po jej szyi. – Saro! Nie masz pojęcia jak tęskniłem przez te cztery lata!
– A ja? Ty chociaż miałeś żonę…
Przerwał i spojrzał z niemym wyrzutem w patrzące na niego oskarżycielsko oczy.
– Tyle razy żałowałem.
– Czyżby? – Wciąż jeszcze tkwiły w niej resztki urazy. – Przyszłam porozmawiać o numerze, który mi wyciąłeś.
– Kochanie, błagam! Wiesz jak ciężko było mi wczoraj, gdy siedziałaś naprzeciwko tak niewzruszona, tak nieludzko obojętna? Jesteśmy w końcu sami, więc teraz dajmy spokój słowom.
– Dajmy spokój sobie! – Z zaciętą miną wyrwała się z jego objęć. – Jak możesz mi to robić?
Doskonale wiedział o czym mówi.
– To dla twojego dobra.
Stała w bezruchu, patrząc na niego z wyraźnie malującą się złością na twarzy.
– Nie zrezygnuję!
– Ze mnie zrezygnowałaś…
– Ja?! Z ciebie?! Ty bydlaku! – Nie uchylił się przed nadlatującym ciosem. Ale zaraz potem chwycił smukłe nadgarstki i przyciągnął wściekłą kobietę. Tym razem nie zdążyła zareagować, gdy wygłodniałe wargi mężczyzny poszukały jej ust.
Całą sobą czuła narastające podniecenie Iana i całą sobą usiłowała pokonać własną słabość.
Ale zdradzało ją własne ciało, tysiące wspomnień pieszczot i orgazmów.
Właśnie dlatego przez tyle czasu trzymała się od niego z daleka.
Właśnie dlatego tak bardzo bała się zadzwonić, gdy zniknął Sal.
– Tym razem nie dam ci odejść – wyszeptał jej na ucho, dociskając do twardego blatu biurka.
Prawie wbrew sobie oddała pocałunek, prężąc się pod jego pełnym namiętności dotykiem. Tak za tym tęskniła. I bynajmniej nie chodziło o brak seksu. Bardziej o to, że od czasu gdy rozstała się z Ianem, seks był dla niej bardziej mechaniczną czynnością zaspokajającą potrzeby ciała. Bez czułości, bez prawdziwej bliskości. Krótka chwila euforii i żal kilka godzin po, pustka bez poczucia wspólnoty z jakimkolwiek człowiekiem.
Może jednak nie powinna była odchodzić? Brać to, co dawało jej życie?
– Czekałem, aż zadzwonisz… – wymruczał, sprawnym ruchem ściągając spodnie Sary.
– Sam nie mogłeś? – Gdzieś tam odezwały się resztki gniewu.
Nie odpowiedział, tylko wsunął język w jej usta. Poczuła słodko-gorzki smak kawy z cukrem. Mimowolnie uśmiechnęła się, przypominając sobie wszystkie ich wspólne poranki.
Pchnął ją w kierunku biurka i przydusił ciężarem swego ciała. Położyła się na zimnym blacie i pociągnęła go za sobą.
Pocałunki stawały się coraz bardziej dzikie i namiętne, ruchy coraz bardziej chaotyczne. Zniknęły myśli i wspomnienia, pozostało tylko czyste pożądanie. Kiedy poczuła pomiędzy udami ciepłą rękę Iana, jęknęła z podniecenia. Rozłożyła szerzej nogi, by bez żadnych przeszkód mógł podziwiać jej wnętrze. Uniósł jedną z nich i zarzucił sobie na ramię. Pochylił się i zaczął pieścić wysunięte ze stanika piersi.
Moment, w którym poczuła jak w nią wszedł, gwałtownym i szybkim ruchem, był najcudowniejszą chwilą, jakiej doświadczyła w przeciągu ostatnich kilku lat. Krzyknęła oszołomiona tym szczęściem i ukąsiła go w szyję. Pochylony, zaczął rytmicznie się poruszać, patrząc prosto w zaczerwienioną twarz Sary, w jej na wpół uchylone usta i szeroko otwarte, pełne emocji oczy.
– Proszę! Nie opuszczaj mnie więcej… – wyszeptał, a potem znów ją pocałował. Wymruczała coś potwierdzająco, zbyt zatraciwszy się we własnych odczuciach, by mogła odpowiedzieć, że to przecież nie ona z niego zrezygnowała. Zapomniała o tym, zapomniała o wszystkim.
Przeciągły krzyk rozniósł się echem po gabinecie, gdy Ian prężąc ciało, wytrysnął w jej wnętrzu. Dotarli do końca w tym samym momencie, tak bardzo spragnieni tego orgazmu.
Mężczyzna podniósł głowę i wpatrywał się z czułością w pociemniałe oczy kobiety.
– Byłem głupcem. Ale nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu. Wyjdź za mnie Saro, proszę! – wyszeptał.
– Ale przecież…
– Rozwiodę się. Wiem, to potrwa. I będzie piekielnie trudne. Ale muszę mieć pewność, że po wszystkim będziesz na mnie czekała.
Wciąż obejmowała go za szyję. Wciąż czuła w swoim wnętrzu. Właśnie tego szukała, nie mogąc znaleźć. Za tym tęskniła.
I w końcu było jej cholernie dobrze.
***
Stało się.
Złożyła rezygnację.
Nie miała wyjścia. Ian pomimo wszystkiego pozostał nieugięty. Wciąż powtarzał, że to dla jej dobra.
Być może on tak myślał.
Sara zrzuciła mundur. Z żalem, którego nie dawało się opisać słowami, odpięła i odłożyła niebieski znaczek pilota.
Teraz była nikim
Cieniem, który mógł podążać tylko jedną drogą.
Energicznie naciągnęła na głowę kaptur ciemnej bluzy. Ubrana inaczej niż zwykle, w nijaki, nie rzucający się w oczy strój, wyszła z mieszkania, ostrożnie rozglądając się na boki. Przypuszczała, że Ian nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że zrezygnuje ze stanowiska pilota Floty. Ale mimo wszystko wolała się upewnić, że nikt jej nie obserwuje.
Nie mogła mieć do niego pretensji. Starał się ją chronić. Chciał by była szczęśliwa, w prosty i nieskomplikowany sposób organizując jej życie. Jako jego kochanka, protegowana, powiernica.
Ale kiedy kochali się po raz ostatni, zrozumiała, że nie da rady. Wszystko w niej burzyło się na samą myśl, że zgarnia resztki z pańskiego stołu. Tam, w biurze, zwyciężyło pożądanie. Teraz powrócił wstyd i wyrzuty sumienia, jako skutek chwilowej słabości.
I pragnienie wyjaśnienia, co stało się z bratem.
Od dawnego kolegi, poufnie dowiedziała się, że w sektorze dwunastym znikają ludzie. Strażnicy nabierają wody w usta, zachowując się jakby sprawy w ogóle nie było. To pozwala przypuszczać, że we wszystko może być zamieszany rząd. Pozostaje tylko zadać pytanie – dlaczego? Co się za tym kryje?
Sara stanęła na rogu, obserwując obskurną, dobrze już poznaną kawiarnię.
Lokal świecił pustkami, jak wiele innych w tej okolicy. Ludzie tutaj woleli siedzieć we własnych czterech ścianach niż włóczyć się po niebezpiecznych, zacienionych ulicach.
To był jedyny punkt zaczepienia, który miała. Tu zniknął Sal.
Zachmurzyła się, wspominając wczorajszy dzień. I ciemne oczy nieznajomego mężczyzny. Ciekawe co się z nim stało? Jeden na ośmiu? Nie miał szans…
Jakby w odpowiedzi na te myśli, z lokalu wyszedł wysoki, smukły mężczyzna w ciemnym płaszczu. Zapalił papierosa i zaciągając się nim, rozejrzał dookoła. Kiedy spojrzał w jej kierunku, spłoszona schowała się za odrapany mur. Miała nadzieję, że zrobiła to wystarczająco szybko. Wciąż pamiętała ton ostatnich słów, które wypowiedział.
Odczekała kilka minut, a potem ponownie wyjrzała. Stał, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w głąb ulicy. Potem wyrzucił niedopałek i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
Sara mocniej naciągnęła kaptur na głowę, wsadziła ręce w kieszenie, a potem podążyła za nim. Miała przeczucie, że właśnie ten człowiek może coś wiedzieć. Zakaz powrotu był groźbą, przestrogą by nie mieszała się do nie swoich spraw. Tyle tylko, że to była jej sprawa!
Zacisnęła zęby i skuliwszy się, przemykała pośród zdewastowanych samochodów, które już dawno przestały być użyteczne, jako że zabrakło dla nich paliwa. Mijała rozwalone śmietniki, przeskakiwała przez rozwłóczone śmieci, cały czas starając się pozostać kilkanaście metrów z tyłu.
Dopiero kiedy nieznajomy wszedł w ciemną czeluść bramy, zatrzymała się niezdecydowana. Co teraz? Spojrzała z górę. Budynek jak setki innych w tej dzielnicy. Wysoki, odrapany, straszący wybitymi oknami i obluzowanymi rynnami.
Z duszą na ramieniu weszła do środka. Całą sobą wyczuwała czyhające tu na nią niebezpieczeństwo, ale nie miała wyboru. Spięła się w oczekiwaniu na atak, który nie nastąpił. Oparła plecami o brudną ścianę, usiłując uspokoić bijące jak oszalałe serce. Drżącą dłoń położyła na fazerze zatkniętym za pasek spodni. Gdzież on mógł zniknąć?
Zdecydowała się ruszyć dalej, w głąb. Tylko, że nie było drugiego wyjścia, jak w większości budynków. Stanęła przed dziurawymi schodami, które już samym swym wyglądem zniechęcały do wędrówki po nich.
Ta chwila wahania wiele ją kosztowała. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to był błąd, gdy pogrążyła się w całkowitej ciemności. Nie poczuła nawet jak upadła, na twardą, brudną posadzkę.
***
Powoli wracała świadomość własnego ciała. Jęknęła przeciągle i uniosła ciężkie powieki. Tylko tyle, bo oba nadgarstki miała skrępowane z tyłu pleców czymś żelaznym, najpewniej kajdankami. W dodatku były wygięte pod dziwnym kątem, oplatając zimny, lekko wilgotny słup. Również podłoga, na której siedziała, nie grzeszyła przytulnością.
Szarpnęła się, ale nie przyniosło to żadnego innego skutku, prócz bólu nienaturalnie wykręconych kończyn.
Rozejrzała się dookoła. Pokój miał małe okno z zaciągniętymi teraz kotarami. Smętne resztki tapet zwisały z pustych ścian. Tylko stojące naprzeciwko niej łóżko było wzorem porządku. Idealnie zaścielone, rażące nieskazitelną bielą, na tle otoczenia było czymś niezwykłym, czymś zupełnie nie na miejscu.
Przymknęła oczy. Świetnie! Dała się złapać w tak prostą pułapkę. Ciemna brama i tak dalej. Głupia kretynka! Odniosła porażkę już na samym początku. Może Ian miał rację? Nie powinna się wtrącać w nie swoje sprawy? A może powinna wynająć sobie pomocnika?
Ożywiona tą nagłą myślą, drgnęła, gdy niespodziewanie do pokoju wszedł mężczyzna, którego usiłowała śledzić. Usiłowała, bo najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Patrzyła bez słowa jak siada na łóżku i oparłszy łokcie na kolanach spogląda na nią z powagą.
– Miałaś nie wracać – odezwał się nagle, z doskonale wyczuwalnym wyrzutem w głosie.
Milczała. Mierzyła go spojrzeniem, odnotowując całą masę szczegółów. Bladą, niemal przejrzystą skórę. Oczy tak ciemne, że nie było widać granicy pomiędzy źrenicą, a tęczówką. Szczupłą, przystojną twarz o lekko spiczastym podbródku. Czarne, niesforne włosy. I ten dziwny wyraz rozbawienia połączony z rysem okrucieństwa.
Dziwne – pomyślała. Nie było po nim widać jakichkolwiek śladów wczorajszej bójki. A naprawdę nie wyglądał na osiłka. Ciekawość wzięła górę nad strachem.
– Dziękuję za wczoraj. – Uznała, że wypada zacząć od tych słów. – I mam nadzieję, że nie oberwałeś zbyt mocno?
– Ja? – Na jego twarzy ukazało się autentyczne zdumienie. Potem nagle zaczął się śmiać. – Ja miałbym oberwać?!
– Nie wyglądasz na Goliata – odparła urażona. – Poza tym związałeś mnie, abym ci nie uciekła. Więc nie wciskaj kitów, że poradziłeś sobie z siedmioma mięśniakami.
– Związałem cię, bo nie chciałbym zrobić krzywdy podczas ucieczki. – Nie wyglądał na urażonego tym brakiem wiary.
Prychnęła niedowierzająco.
Wzruszył ramionami.
– Powinnaś raczej zainteresować się, co z tobą zrobię.
Strach wypełzł z kąta, w którym go upchnęła i bezczelnie zawładnął jej ciałem. Przełknęła ślinę, czując że serce ponownie zaczyna walić jak oszalałe. Było coś w tym mężczyźnie, co świadczyło o tym, iż nie rzucał słów na wiatr.
Wstał i kucnął tuż przy niej. Obserwował ją z leniwym zaciekawieniem, w sposób w jaki tygrys mierzy wzrokiem swą przyszłą kolację, zaraz po tym gdy skonsumował obiad. Gdzieś tam przemknęła myśl, że w innym miejscu, w innych okolicznościach, mógłby się jej spodobać. Ale nie teraz, gdy siedziała skrępowana niczym prosię, z sercem dygoczącym ze strachu.
Bastian wyciągnął dłoń i bardzo powoli odsunął ciemne kosmyki z twarzy kobiety. Z bliska była jeszcze bardziej fascynująca. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Była… Niezwykła. Właśnie, to dobre słowo.
Przesunął kciukiem po gładkim policzku, po lekko drżących wargach, cały czas nie odrywając wzroku od ogromnych, pełnych strachu oczu.
– Nic ci nie zrobię – powiedział miękko. – Nie mam ochoty.
Mówił prawdę. Przed chwilą dostał wyraźne instrukcje od pana X – miał ją ocucić i skrępowaną dostarczyć pod wskazany adres. Gdyby nie było innego wyjścia, nawet martwą. Lecz pierwszy raz w życiu nie chciał zabijać.
Sara drgnęła zaskoczona.
– Czyli co miałeś zrobić?
– Jesteś niegrzeczną dziewczynką i nie słuchasz rozsądnych rad. Dlatego miałem cię usunąć. – Celowo nie wdawał się w szczegóły.
– Mogę wiedzieć dlaczego?
– Dlaczego miałem cię zabić czy dlaczego tego nie zrobię? – uśmiechnął się wesoło. W kącikach ciemnych oczu ukazały się zabawne zmarszczki.
– Wszystko… – położył palec na jej ustach.
– Lepiej dla ciebie jeśli nie dowiesz się niczego. Dostaniesz teraz specjalny środek nasenny i obudzisz się za parę miesięcy gdzieś w kosmosie. Ktoś zadba, byś trafiła do komory hibernacyjnej. A jeśli nie… Wtedy naprawdę będę musiał cię zabić, bez względu na osobiste poglądy.
– Nie chcę! – Szarpnęła się z wściekłością. – Wysłałam rezygnację i nigdzie nie polecę! A jeśli wywiniesz mi taki numer, to przysięgam na wszystko, że wrócę i urwę ci za to jaja!
Patrzył na nią z ciekawością, rozbawiony, nic a nic nie przejmując się narastającym w niej gniewem.
– Och, Saro! – Na chwilę przestała się szamotać i spojrzała z nieukrywanym zdziwieniem. – Za kilka lat być może miałabyś spore szanse. Teraz zabiłbym cię, zanim zdążyłabyś pomyśleć o ataku, dziecinko.
– Tak?! To uwolnij mnie. Czcze słowa tchórza! – drwiła, prowokująco patrząc mu w oczy.
Podniósł się i spojrzał na nią z góry. Naprawdę to nie miał ochoty nigdzie jej zanosić, wysyłać w wielomiesięczną podróż. Miną wieki zanim wróci. Dziwne, ale już tęsknił. Dziwne, że w ogóle cokolwiek do niej czuł. Pokręcił głową zafrasowany. Obserwowała go w napięciu, tak mocno zaciskając usta, że zamieniły się w wąską kreskę.
Bastian z melancholią pomyślał o swoim łatwym źródle dochodu. Cóż… Coś za coś. Pan X z pewnością dostanie szału, że go nie posłuchał.
– Dobrze – odezwał się cicho. – Za godzinę będziesz wolna. W tym czasie, ja zdążę się ulotnić. Jednak tym razem nie będę rzucał gróźb na próżno. Zabiję cię, jeśli będziesz usiłowała mnie odnaleźć.
– Tak jak mego brata?
Znieruchomiał.
– Skąd to przypuszczenie?
– Kobieca intuicja.
Zaczął się śmiać.
– Co cię tak bawi do cholery?! – wrzasnęła.
– Może mi nie uwierzysz Saro, ale nie tknąłem go nawet malutkim palcem.
– Kłamiesz! Bezczelnie kłamiesz! Wyglądasz na kogoś, kto nie miałby żadnych skrupułów, by to zrobić!
Ponownie się pochylił zatapiając w niej rozbawione spojrzenie.
- Taka praca, dziecinko. Chcieli truposzy, to im ich dałem.
– Truposzy? – powtórzyła cicho, jakby dopiero teraz do niej dotarł sens wypowiedzianych przez nieznajomego słów. – Trupów? On nie żyje?
A więc jednak. Bo do tej chwili Sara miała złudną nadzieję, że się myli. Że mimo wszystko uda się jej znaleźć brata, uratować go i nigdy więcej nie zostawić samego sobie.
Właśnie o to chodziło. Kiedy najbardziej potrzebował pomocy, ona wyleciała na kolejną misję. Nie dostrzegła wagi problemu, myśląc, że fachowa opieka jaką mu załatwiła jest wystarczająca.
Okazało się, że nie była. A teraz siedzi tutaj, przykuta do słupa, a naprzeciwko niej stoi morderca Sala, z ironicznym uśmieszkiem słuchając jej zarzutów.
– Ty zimnokrwisty bydlaku! – wysyczała z nienawiścią. – Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś rzeczywiście mnie zabił! Bo ja zrobię wszystko, by cię dorwać!
Pokręcił głową. Potem błyskawicznie się pochylił i sięgnął tuż za jej plecy. Poczuła jak opadły metalowe kajdanki, a w zdrętwiałe ramiona powoli powraca krążenie.
Rozmasowywała obolałe nadgarstki, patrząc na niego spod opuszczonej głowy. Nie miał wątpliwości, że szykowała się do ataku. Co za uparta kobieta! Żeby ona widziała, jak bardzo go to kręciło.
Nie, z pewnością nie zrobi jej krzywdy.
Zerwała się błyskawicznie, próbując celnym kopniakiem trafić w jego łydkę i zbić go z nóg. Zręcznie odskoczył, potem wykonał obrót i chwycił ją od tyłu, unieruchamiając ramiona.
Nawet nie wiedziała jak to się stało. Trzymał ją w żelaznym uścisku, niczym w imadle, nie pozwalając na wykonanie żadnego, najmniejszego nawet ruchu. Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi, cierpki zapach tytoniu i spoconego, męskiego ciała. Lekko pochylił się, tak, że jego usta musnęły wrażliwe miejsce na skraju policzka, tam gdzie łączył się on uchem.
Szarpnęła się, ale absolutnie nic nie wskórała. Skąd u tak szczupłego faceta, mięśnie niczym z żelaza? Nagle zaczęła rozumieć okazane przez niego rozbawienie, gdy spytała się, jak sobie poradził z ósemką napastników.
– Szkoda, naprawdę szkoda… – wymruczał, czubkiem języka muskając skrawek jej skóry. Poczuła nieoczekiwany dreszcz. Dziwny. Obcy. Bynajmniej nie było to podniecenie. Ale co? Pierwszy raz w życiu nie umiała określić tego, co czuła. Tak ją to zdziwiło, że zamarła w bezruchu, oczekując kolejnego dotyku.
Lecz on tylko się roześmiał i puścił ja, odepchnąwszy od siebie. Zanim się odwróciła, była w pokoju całkiem sama.
Mężczyzna zniknął niczym duch. Wybiegła na korytarz, lecz i tam nikogo nie było. Pędem puściła się w kierunku schodów. Zdołała jeszcze zobaczyć skrawek czarnego płaszcz i smukłą dłoń na poręczy. I to wszystko.

link do części III - klik

13 komentarzy:

  1. Ale długie i to mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  2. A Kochana Babeczko, kiedy kolejna część bo tego nie umieściłaś w swoim planie :((((
    Czemu trzeba aż tyle czekać na te wspaniałe opowiadania , to męczarnia!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi sie podoba.wciaga jak ruchome piaski.dobrze ze dajesz je w kawalkach bo inaczej zapomnialabym o calym swiecie i czytala i czytala bez konca:-)
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  4. Spokojnie, będzie w przyszłą sobotę. Może jedynie trochę krótsze, ale fabuła wymaga ode mnie wielokrotnego czytania, tego co napisałam i poprawiania ewentualnych nieścisłości. Tak to jest jak obok relacji damsko-męskich wplata się dodatkowy wątek ;-)
    Za to mam napisaną całą piękną końcówkę. I nie ukrywam, że opowiadanie może Was lekko zaskoczyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze jak zwykle zaje***** opowiadanie :D Przepraszam za dość kolokwialne określenie, ale naprawdę spodobała mi się ta historia :) myślę, że ma zadatki na jedną z najlepszych jaką tutaj czytałam :) bardzo wciągające :P a może dałoby się jakoś szybciej w środku tygodnia wrzucić kolejną część ?:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam to opowiadanie! Nie sądziłam, ze coś wciągnie mnie tu jeszcze bardziej, a jednak! Historia jest dość nietuzinkowa, także czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mega!! Uwielbiam Cię babeczko! Pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Ile jest części

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj wychodzi mi około 80 stron w wordzie. Daję po 10-12 na jedną część. Myślę, że będzie siedem. Piszę - myślę, bo brakuje mi jeszcze jednego rozdziału w środku i kilka rzeczy postanowiłam zmienić.

      Usuń
  9. A za pozytywne przyjęcie dziękuję. Przyznam, że musiałam się troszkę przestroić na inne tory, bo to niezupełnie to, co zazwyczaj piszę ;-)
    Mam jeszcze coś podobnego, też sf i romans , pt.- Kara. Ale to zostawimy na później.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jaki jest plan na kolejność opowiadań

    OdpowiedzUsuń
  11. To opowiadanie zasługuje na oprawę w ramkę. :-)).taki unikat:-))

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.