A niech Wam będzie. Faktycznie porobiłam za krótkie te części, więc będą dwie na tydzień. Jakbym się pogubiła, to dać znać :)))
Przy okazji spytam co sądzicie o reklamach na blogu? Oczywiście nie takich, które nachalnie wyskakują, denerwując ludzi, tylko takich z boczku? A może ktoś wie coś więcej na temat umieszczania reklam na blogu?
Wygrana (IV)
Przy okazji spytam co sądzicie o reklamach na blogu? Oczywiście nie takich, które nachalnie wyskakują, denerwując ludzi, tylko takich z boczku? A może ktoś wie coś więcej na temat umieszczania reklam na blogu?
Wygrana (IV)
7.
Z powątpiewaniem wpatrywałam się w
swój nowy wizerunek, widoczny w ogromnym lustrze. Jakoś dziwnie wyglądałam w
ostrym makijażu, postarzającym mnie o dobrych kilka lat i wytwornej fryzurze, w
najmniejszym stopniu nieprzypominającej tej codziennej, do której byłam
przyzwyczajona. Robert bez litości realizował swój plan, punkt po punkcie, nie
zważając na me nieśmiałe protesty. Najgorszy był jednak krwistoczerwony kolor
paznokci. Fuj! Aż skrzywiłam się, gdy spojrzałam na ten szczegół mego nowego
wizerunku.
– Wyglądam jak kokota.
– Nie bredź – odparł z wyraźnym
zadowoleniem w głosie, zawiązując krawat wprawnym ruchem. – Wyglądasz jak dama.
– Ale czuję się jak przedszkolak
idący na bal przebierańców…
– Chcesz się wycofać? – Słuch z
pewnością mnie nie mylił, wyraźnie słyszałam w jego głosie ironię. – I zdecyduj
się: przedszkolak czy kokota?
– Po tych wszystkich mękach,
nigdy w życiu – wymamrotałam.
– Masz na myśli wizytę u
kosmetyczki? – Tym razem wyraźnie było słychać rozbawienie w jego głosie.
Spojrzałam na niego ponuro. W idealnie
dopasowanym garniturze wyglądał doprawdy szałowo.
– Mam na myśli tę dietę, którą
kazałeś mi przestrzegać.
– Wyjdzie ci to na zdrowie.
– Z pewnością… Za to dużo gorzej
wpłynie na charakter.
– Ooo, w to nie uwierzę!
Nie odpowiedziałam, tylko ciężko
westchnąwszy wstałam i wygładziłam nieistniejące fałdy na srebrzysto czarnej
sukience. Nie podobała mi się. Była droga, modna i co tu dużo mówić – brzydka.
Ja wybrałabym zupełnie inną.
– Naprawdę wyglądam jak kokota!
– Elegancko, szykownie, to
bardziej odpowiednie słowa. Chodźmy. – Podał mi ramię, z rozbawieniem
obserwując jak ostrożnie stawiam kroki, usiłując nie zaplątać się w fałdy
obszernej spódnicy. – Czas na wielkie wyjście.
Po raz pierwszy w życiu byłam
wystrojona niczym gwiazda filmowa, a u boku miałam przystojnego faceta. Lecz
zamiast czuć się wyjątkowo, byłam speszona i zestresowana. I dokładnie
rozumiałam z jakiego powodu…
W holu spacerowali goście, oczekując
na najważniejsze wydarzenie tego wieczoru – charytatywny koncert i „skromny”
poczęstunek tuż po. Na szczęście nasze wejście nie wzbudziło zbyt wielkiego
zainteresowania. Szybko skorzystałam z okazji i sięgnęłam po kieliszek
szampana. Przekonałam się, za chwilę miał się okazać niezwykle pomocny…
Anita miała chłodne błękitne oczy, długie
włosy, tak jasne, że aż srebrne, spływały na plecy gładką strugą. Pełne wargi
nie ukrywały pogardliwego uśmiechu, który stał się jeszcze bardziej wyraźny,
gdy zostałam jej przedstawiona. W uszach tkwiły długie, złote kolczyki, zresztą
jedyna ozdoba jaką miała. Turkusowa suknia z gładkiego, lśniącego jedwabiu
podkreślała idealną figurę, a w głębokim do połowy biodra wycięciu widać było
zgrabną nóżkę, lekko tylko muśniętą opalenizną.
Urody Anity nie można było
skrytykować w najmniejszych nawet drobiazgach.
Coś nieprzyjemnie zakuło mnie w
okolicach serca. Bo na co ja właściwie liczyłam, godząc się na tą maskaradę?
Rzeczywiście, idealnie pasowała do Roberta, razem stanowili parę jak z obrazka.
Ach, chodziło przecież tylko o pieniądze!
Zagryzłam wargi i z bezczelną
pewnością siebie spojrzałam w błękitne oczy. Nie docierały do mnie słowa
toczącej się rozmowy, była tylko świadomość tego, że przy eterycznej Anicie,
wyglądałam jak przyciężkawa, nudna matrona. W duchu przeklinałam Roberta za
durny wybór garderoby. Najchętniej wróciłabym do pokoju i zrzuciła z siebie to
„arcydzieło” sztuki krawieckiej. Duszkiem opróżniłam kieliszek szampana i
dopiero wtedy zwróciłam uwagę na mężczyznę towarzyszącego zwiewnej piękności.
Też był niezły, o ciemnej, egzotycznej urodzie. Pasował do niej idealnie – nic
dziwnego, że w głosie Roberta pobrzmiewały nutki tłumionej wściekłości.
Cała ta sytuacja była tak koszmarna,
że niemal pożałowałam swego w niej udziału. Wymamrotałam ciche słowa przeprosin
i wyswobodziwszy się z uścisku, uciekłam na taras. Chłodny powiew morskiej
bryzy, przyjemnie owiał rozognione policzki i osuszył niechciane łzy, którym
udało się wymknąć pomimo całego mojego opanowania. Stałam tam dłuższą chwilę,
licząc na to że pojawi się Robert. Potem zrozumiałam, że wolał inne
towarzystwo.
Wzorem bohaterek ckliwych romansów
powinnam była się rozpłakać, itd. Tylko, że to oznaczałoby poddanie się bez
walki i zupełnie nie było w moim stylu. Poza tym musiałam uczciwie zapracować
na swoje dwadzieścia kawałków…
Wróciłam do pokoju i zmyłam z siebie
te wszystkie krwiste czerwienie. Wytworną suknię rzuciłam w kąt i zabrałam się
za włosy. Nie dało się ukryć, że stanowiły moją największą ozdobę. Rozpuszczony
warkocz sięgał aż za pupę, a i barwę miał piękną, ciemną, koloru dojrzałych
kasztanów. Stanęłam przed lustrem naga, otulona tylko nimi i uważnie
przyjrzałam się swemu odbiciu. Potem w zamyśleniu nawinęłam jeden z kosmyków na
palec. Nie wiadomo dlaczego moje myśli poszybowały teraz do sali koncertowej,
tworząc realistyczny obraz Roberta. Druga dłoń ześlizgnęła się z płaskiego
brzucha, a potem jeszcze niżej, docierając do najbardziej intymnych zakątków.
Rozchyliłam uda i zwilżywszy środkowy palec, wsunęłam go zmysłowym ruchem do
środka. Z chwili na chwilę czułam coraz większe podniecenie. Przez moje ciało
przebiegł dreszcz, przyspieszając bicie serca, a ciepło w dole brzucha
zamieniło się w trudny do wytrzymania żar. Przesunęłam dłonią w górę i w dół,
tłumiąc głośny jęk. Czegoś takiego nie doświadczyłam nigdy wcześniej, przynajmniej
w powiązaniu z konkretną osobą. Jeszcze przez chwilę myślałam, że to głupie i
niepotrzebne, zwłaszcza w odniesieniu do Roberta, potem jednak puściły
wszystkie bariery, a głos rozsądku stłumiło oszałamiające uczucie, gdy znów
dotknęłam wilgotnego miejsca pomiędzy rozchylonymi udami.
W lustrze wciąż widziałam swoje
odbicie, tym razem inne niż zwykle. Naga, z rumieńcami na policzkach i na wpół
uchylonymi wargami, kontynuowałam zabawę, obserwując rozkosz powoli
odmalowującą się na twarzy. Przed oczyma przelatywały najdziksze wizje, będące
wiernym odbiciem, skrytych dotąd marzeń. Jednak niedane mi było dotrzeć do
końca…
– Alicja? Jesteś tu?
W popłochu chwyciłam wilgotny
ręcznik wiszący na oparciu krzesła i usiłowałam się nim owinąć. Na moje
nieszczęście, był za mały. Na fotelu pod oknem leżał koc, ale nie zdążyłam
zrobić nawet kroku, gdy otwarły się drzwi prowadzące do sypialni.
– Tu jesteś! Naga? – Nigdy
wcześniej nie widziałam go tak zdziwionego. – Sama?
– Ta suknia strasznie drapała…
– Musiałam przedstawiać sobą ciekawy widok. Czerwona, rozczochrana,
zasłaniająca się mikro ręczniczkiem i wyraźnie wściekła.
– Masz mnie za idiotę? – Wszedł
do środka, jednocześnie rozwiązując krawat i ściągając marynarkę. Patrzyłam w
milczeniu, jak podchodzi coraz bliżej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Co
dziwne, najwyraźniej nie był zły o to, że uciekłam z koncertu.
– Podałbyś mi coś, szlafrok czy
ręcznik…
Bez słowa podszedł do okna i chwycił
koc, który uprzednio upatrzyłam. Potem skierował się w moim kierunku.
– Ani kroku dalej – ostrzegłam,
wyciągając przed siebie dłoń w obronnym geście.
– Widywałem wcześniej nagie
kobiety. Ciebie też – roześmiał się, rzucając koc do moich stóp.
– To był przypadek – mruknęłam,
ostrożnie kucając i podnosząc puszystą tkaninę. – A teraz się odwróć.
– O, nie! Za nic nie opuszczę
takiego przedstawienia. – Wygodnie rozciągnął się na łóżku, krzyżując ramiona
za głową i puszczając oczko. – Poza tym mógłbym dokończyć to, co zaczęłaś…
Aż zabrakło mi tchu. Zamarłam z
kocem w jednej ręce, drugą przytrzymując wzgardzony ręcznik i wpatrzyłam się w
niego spłoszonym wzrokiem. Czułam, że na policzkach wykwitają mi purpurowe
rumieńce, a serce zaczyna bić jak oszalałe. Jak on się domyślił?
Jakby w odpowiedzi na moje nieme
pytanie, usłyszałam ciche słowa.
– Jest w tobie zaskakująco dużo
z dziecka, Alicjo. Niektóre rzeczy bardzo łatwo zauważyć, zwłaszcza gdy ma się
spore doświadczenie…
– Casanova się znalazł – mruknęłam,
odzyskując zdolność ruchu.
– Naprawdę nie chcesz?
– Czego? – Już owinięta kocem,
spojrzałam na niego z ukosa.
Nie odpowiedział, tylko energicznie
wstał i podszedł bliżej. Usiłowałam go wyminąć i uciec do łazienki, jedynego
bezpiecznego azylu, ale przeszkodził mi chwytając w niedźwiedzi uścisk ramion.
Potem odwrócił przodem do lustra. Przez dłuższą chwilę staliśmy tak,
przyglądając się naszym odbiciom, potem pochylił się i wyszeptał mi do ucha:
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
– Jego dłoń wślizgnęła się pod puszysty materiał, delikatnie dotykając
stwardniałych piersi. Zagryzłam wargi, tłumiąc jęk, gdy przesunęła się niżej, i
jeszcze niżej, aż do…
– Przestań, proszę!
– Nieprawda, chcesz tego. – Poczułam
przyspieszony oddech na policzku.
– Nie, ja… – krzyknęłam cicho,
gdy zwinny palec wślizgnął się do mego wilgotnego wnętrza. Odchyliłam głowę do
tyłu, opierając ją o ramię mężczyzny i wypuszczając z kurczowo zaciśniętej
pięści skraj koca. Teraz w lustrze widziałam całą swoją nagość, naprężone ciało
i rozkosz malującą się na twarzy. Robert pochylony pieścił ustami moją szyję, a
jego ręka rytmicznie poruszała się pomiędzy rozchylonymi udami.
Nigdy nie przypuszczałam że można do
tego stopnia stracić panowanie nad swoim własnym ciałem. A jednak…
Poddałam się i zatraciłam w
narastającej rozkoszy. Zapomniałam o boskiej Anicie, o tym, że tak wiele
dzieliło mnie od Roberta, o wstydzie i wszelkich postanowieniach. Chciałam
tylko więcej i mocniej, podążając zupełnie dla mnie nową drogą. Trwało to
zaledwie kilka sekund, choć wtedy wydawało się, że wieki. Trafiłam prosto do
raju, a później bezwładnie zawisłam we wciąż jeszcze silnym uścisku Roberta.
Gdyby nie on, upadłabym na podłogę.
– To taki gratis do naszej umowy. – Miał
ochrypły, zmieniony głos.
Byłam zbyt zmęczona, by porządnie
się wkurzyć. Bo te słowa były zupełnie nie na miejscu. Wyswobodziłam się z jego
objęć, odepchnęłam z taką siłą, że wylądował na łóżku i w milczeniu uciekłam do
łazienki. Żałowałam tylko, że nie udało mi się tego zrobić pięć minut temu.
8.
Tę nockę zamierzałam spędzić na
kanapie. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z Robertem, więc najpierw
odsiedziałam swoje w łazience, a potem wyszłam i ostentacyjnie nie patrząc w
jego stronę, udałam się na taras. Trzeba przyznać, że szum morza potrafił
ukołysać do snu nawet kogoś tak bardzo roztrzęsionego jak ja. Myśli stawały się
coraz bardziej pogmatwane, coraz mniej wyraźne. Potem poczułam, jak ktoś mnie
podnosi z leżaka i kieruje się do środka.
– Zostaw – wymamrotałam sennie. – Ja sama…
– Już dobrze. Zaniosę cię do łóżka i
prześpię się na kanapie.
Było mi to obojętne. Z westchnieniem
przytuliłam się do chłodnej poduszki, poczułam jeszcze, jak Robert otula mnie
kołdrą i zasnęłam.
Tym razem poranek nie powitał mnie
błękitem nieba i złocistym światłem słońca. Był szary, ponury i smutny, co
wcale nie poprawiło i tak już kiepskiego samopoczucia. Zwlokłam się z łóżka i
podreptałam do łazienki. Zimny prysznic znakomicie cucił, ale w najmniejszym
stopniu nie przegonił smutków. Nawet wizja pysznego śniadanka przestała być
nęcąca. Wciągnęłam dżinsy, pierwszy lepszy podkoszulek i spięłam włosy w
niedbały węzeł. Przypuszczałam, że ani mój strój, ani brak makijażu nie spodoba
się Robertowi, ale szczerze mówiąc miałam to głęboko w duszy. Po raz pierwszy
pomyślałam, że źle zrobiłam przyjmując jego propozycję. Trzeba było olać kasę i
beztrosko spędzić resztę urlopu na spacerach i plażowaniu. No, niechby i na
kłótniach, ale przynajmniej nie byłabym od niego zależna.
W smętnym nastroju zajęłam stolik
gdzieś w kąciku, aby przypadkiem nie natknąć się na boską Anitkę i z niejakim
obrzydzeniem spojrzałam na zawartość talerza. Tym razem delikatne francuskie
rogaliki z czekoladą, nie wzbudziły mego zachwytu. Podziabałam je łyżeczką,
wypiłam kawę i czym prędzej czmychnęłam na plażę.
Silnie wiejący wiatr zniechęcał do
długich spacerów, ale pomyślałam, że i tak pogoda wyświadczyła mi przysługę.
Znacznie gorsze byłoby beztrosko świecące słoneczko i błękitne, aż po widnokrąg
niebo. Nie miałam ochoty wracać po sweter, więc skuliwszy ramiona, wsadziłam
ręce do kieszeni i ruszyłam przed siebie. Myśli kotłowały się w mojej głowie,
żołądek podskakiwał, aż po gardło, serce miałam gdzieś w okolicach kolan, a
poza tym zrobiło mi się zimno i zęby zaczęły wydzwaniać cudowną melodię, niczym
kaskaniety, w takt każdego kroku. Po prostu żyć, nie umierać…
Zawróciłam i po dość długim czasie
weszłam do hotelu, sino-czerwona, wściekła i rozczochrana przez porywisty
wiatr. I oczywiście zaraz na progu natknęłam się na Anitę, żeby to wszyscy
diabli! Na dokładkę z prawej strony zbliżał się Robert, który na mój widok
najpierw przystanął zdumiony, a potem ruszył prawie biegiem.
– Och, to ty! Czy coś się
stało? – Małpa jedna, wyglądała jakby przed chwilą zeszła z okładki jakiegoś
kolorowego czasopisma. Czy tylko mój nos musiał sinieć przy niesprzyjającej
pogodzie? Zmełłam w ustach przekleństwo i starając się, aby mój głos zabrzmiał
jak najbardziej beztrosko, machnęłam od niechcenia ręką.
– Dziś wiatr jest naprawdę silny.
– O, tak! – Zjadliwy głos
Roberta, nie wróżył niczego dobrego. – Chodź kochanie, musisz się szybko
ogrzać.
Nie zwracając uwagi na nasze
zdumione miny, porwał mnie na ręce i kucgalopkiem ruszył w kierunku schodów.
– Może zaczekamy na windę? –
zaproponowałam nieśmiało, ukradkiem obejmując go za szyję.
– Nie! – warknął, nawet na mnie
nie spojrzawszy. – Im szybciej znikniemy z ludzkich oczu, tym lepiej!
– Nie przesadzaj, trochę mnie
potargało i tyle…
Nie odpowiedział, tylko zacisnął
zęby i kopniakiem otworzył drzwi do apartamentu. Potem bez litości zrzucił na
podłogę.
– Troglodyta jeden –
powiedziałam z urazą, niezdarnie usiłując wstać. I wtedy ujrzałam w lustrze
swoje odbicie.
– O rannnyyy!
Jakoś przestałam się dziwić
pośpiechowi Roberta. Widok, jaki sobą przedstawiałam był niemal tak kuriozalny,
jak wtedy na pamiętnym przyjęciu. Włosy ułożyły się we wdzięczną fryzurę a la
ptasie gniazdo, z którego sterczały nawet dwa zbłąkane piórka. Buraczkowy nos,
sine usta i wyraziste piegi tworzyły swoisty melanż, podkreślony jeszcze
rozmazaną na policzkach sadzą.
– Gdzieś ty się tak urządziła
do cholery?
– No nie krzycz, przecież byłam
na plaży.
Robert latał po salonie tak
zdenerwowany, jakbym co najmniej popełniła jakieś przestępstwo.
– Na krok cię z oczu nie można
spuścić, bo zaraz robisz głupoty i kompromitujesz nasz związek. Anita w życiu
nie uwierzy, że romansuję z takim koczkodanem!
– Sam sobie jesteś koczkodan,
podstarzały ideale nastolatek – nie pozostałam mu dłużna.
Zatrzymał się wpół kroku i spojrzał
na mnie zaskoczony.
– Dlaczego nastolatek?
– Bo wyglądasz jak model z
Bravo Girl, tylko taki po czterdziestce.
– Pleciesz jakieś nonsensy, nie
mam jeszcze tylu lat. A teraz umyj się i przebierz, żebym mógł się z tobą
pokazać wśród ludzi.
Pokazałam język jego plecom. Jednak
to niewiele ulżyło zbolałej duszy, której właścicielka już drugi raz została
nazwana koczkodanem.
– No dalej! – ponaglił mnie
głos Roberta, dochodzący z sypialni. – Spróbuj być choć w połowie tak piękna
jak Anita, to wybaczę ci dzisiejszy wybryk.
Wstałam i z ponurą miną poczłapałam
do łazienki. Przez moment masochistycznie podziwiałam moje cudne odbicie.
– Pójdę i się utopię – chlipnęłam,
podciągając nosem.
– No co ty! A mój misternie
ułożony plan? – Robert wsadził głowę do środka i z naganą spojrzał mi w oczy.
– Tym bardziej się utopię. I
będziesz mnie miał na sumieniu. Smutnego koczkodana o czerwonym nosie.
Zaczął się śmiać.
– Tylko się pospiesz, póki jest
sprzyjająca fala – dodał złośliwie i zatrzasnął drzwi, o które sekundę później
uderzyła mydelniczka.
„Nadęty bufon” – pomyślałam,
rozplątując włosy. Buntowniczo pomyślałam, że mogłabym choć odrobinę go
nastraszyć. Taką malutką odrobinę, rzecz jasna.
Ostrożnie uchyliłam drzwi i
wytknęłam głowę. Wroga nie było widać. Szybko wymknęłam się do sypialni, a
stamtąd na paluszkach do salonu. Byłam sama, więc teraz już bez zbytniej
ostrożności uchyliłam drzwi tarasu i zeszłam na plażę. Z powątpiewaniem
spojrzałam na wysokie fale, z łoskotem rozbijające się o brzeg. Trochę mnie
przerażały, ale ośli upór okazał się silniejszy i powoli zaczęłam wchodzić do
morza. O dziwo, woda wcale nie była tak zimna, na jaką wyglądała. Usiadłam
sobie na brzegu i dzielnie wytrzymywałam kolejne uderzenia. Po niecałych dwóch
minutach byłam już przemoczona do - za przeproszeniem gaci. Masochistycznie
posiedziałam jeszcze trochę, licząc powoli do tysiąca, przy czym około setki
zaczęły szczękać mi zęby. Smętnie myślałam o mojej obecnej sytuacji – pal licho
Anitę, ale nie umiałam ukryć przed samą sobą, że na Robercie zaczęło naprawdę
mi zależeć. Po chwili łzy żalu ronione nad mą ciężką dolą, zmieszały się z
kroplami morskiej wody. Nawet zimno przestało mi przeszkadzać…
Jak doszłam do tysiąca, to wstałam i
trzęsąc się niczym osika, wróciłam do pokoju.
Na mój widok Robertowi odebrało
mowę. Nic dziwnego, wyglądałam niczym żywy trup – włosy zwisały splątanymi
strąkami, oczy podpuchły, nos i uszy świeciły ślicznymi odcieniami fioletu, a
przy tym nabrałam pięknego, sinego koloru skóry. Ledwo dreptałam na sztywnych
nogach, a co krok rzucało mną z zimna.
– Co ci się stało? – krzyknął ze
szczerym przerażeniem, podbiegając do mnie.
– Jja ssięę ttopppiłłamm! –
wykrztusiłam, dzwoniąc zębami.
– Czyś ty już do reszty zgłupiała?
Marsz do środka, trzeba cię ogrzać.
– Nnniee chcccęę.
Zzasłuużyyłamm ssobbie! Jessteem wwstręttnymm koczkko- danemm…
Bez słowa, uznawszy widocznie że
kłótnia z wariatką nic nie da, chwycił mnie na ręce i zaniósł prosto do
łazienki. „Już drugi raz dzisiaj” – pomyślałam, trzęsącymi rękoma pozbywając
się mokrej odzieży. Następnie zostałam ubrana w puszysty szlafrok, zapakowana
do łóżka i zmuszona do wypicia lampki koniaku.
– Wariatka. – powiedział z
nieoczekiwaną czułością Robert, kiedy oddawałam mu puste naczynie. – Wiesz, że
może się to dla ciebie skończyć zapaleniem płuc?
Pokiwałam głową, bo zęby wciąż same mi
szczekały i ciężko było wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Wstał i poszedł do łazienki. Wrócił
po krótkiej chwili.
– Siadaj, trzeba cię osuszyć, bo
całe łóżko będzie mokre.
Grzecznie usiadłam i ściągnęłam
ręcznik z włosów. Robert w skupieniu zabrał się pracy. Delikatnie przeczesywał
palcami każde pasmo, suszył je i odsuwał na bok.
– Dzięki – powiedziałam, gdy umilkł
warkot.
– Nie ma za co – wzruszył
ramionami. I wstałby, gdybym nagle nie przytuliła się do niego, jak małe
dziecko, spragnione odrobiny czułości. Objął mnie i pocieszająco poklepał po
plecach.
– Pójdę sam na kolację, a tobie
każę przynieść do pokoju. Zgoda?
Z cichym westchnieniem żalu
oderwałam się od niego i pokiwałam głową.
– Alicja? Jeszcze jedno. – Ujął
dłonią mój podbródek i spojrzał prosto w oczy. – Ty wiesz, że z tym koczkodanem
żartowałem, prawda? Nie wzięłaś tego na poważnie?
Postarałam się, by „zdradziecka” łza
spłynęła po moim policzku.
– O boże! Ja nie chciałem, to był
tylko taki żart, my przecież wciąż sobie dokuczamy. Prawda?
– No dobrze – odchrząknęłam. –
Ale już więcej nie będziesz? Obiecujesz?
– Słowo honoru – powiedział z
powagą w głosie. A potem pochylił się i delikatnie mnie pocałował. No i co ja
miałam z nim zrobić?
– Idź już i przynieś mi duży,
pyszny kawał mięsa – odparłam żartobliwie, lekko odpychając go od siebie. – I
nie zapomnij o torcie.
cdn...
A może dasz się namówić na 3 części tygodniowo? :D
OdpowiedzUsuńDaj palec, a będą chcieli rękę :P aczkolwiek i tak popieram przedmówcę ;)
UsuńNo zdecydowanie! Babeczkoo zlituj sie! :D
UsuńPięknie,czekam na następne! ;)
OdpowiedzUsuńOj, jak dobrze, że dodałaś wcześniej, już nie mogłam się doczekać!
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że może na zakończenie weekendu dasz nam jeszcze jedną część, co?
A co do reklam - jeżeli nie będą mi chamsko wyskakiwać, jak będę czytać to niech będą.
Zawsze CI pare groszy kapnie z nich ;)
Pozdrawiam!
A nie, takie z boczku. Przyjrzałam się innym blogom, poczytałam i dumam teraz. To coś, co było przy blogerze już mam, ale wolałabym to zlikwidować i dać bardziej w temacie literacko-cukierniczym.
Usuńnastepna czesc i to spora jest na pokatnych wiec kto niecierpliwy niech zajrzy :D
OdpowiedzUsuńOch! No wiecie... ;-)
UsuńJa też zajrzałam na pokątne :) Tylko co z tego? Przeczytałam i znów mi mało... :/ Już doczekać się nie mogę kolejnej części... Babeczko uzależniłaś mnie od swoich opowiadań i teraz wszystkie inne,wydają się takie... Nijakie??? :)
OdpowiedzUsuńTeż nie mogłam się powstrzymać od przeczytania na pokątnych, zatem proszę o kolejną część bo nic nie wciąga tak,jak Twoje opowiadania! :)
OdpowiedzUsuńDzięki Babeczko, że dodałaś kolejną część! Tak jak moje przedmówczynie gorąco proszę o następne części, a najlepiej o cały tekst od razu! :D co do reklam z boku to absolutnie nie mam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, uważam że dzięki temu połączysz przyjemne z pożytecznym :P
OdpowiedzUsuńreklamy są ok jak dla mnie :) jesli dzięki temu możesz trochę zarobić to tym bardziej pomysł jest dobry ;)
OdpowiedzUsuń, i tak mnie nie interesują gdyż czytam tylko opowiadania
OdpowiedzUsuńsuper super super !!!
OdpowiedzUsuńjuz nie moge sie doczekac srody!!!
pozdrawiam AD
Naprawdę, czy mogłabyś NIE KOPIOWAĆ LUB ZAZNACZAĆ fragmenty zerżnięte od Olgi Gromyko?!!!
OdpowiedzUsuńNawet nie zwróciłam uwagi na ten komentarz. Proszę, wskaż mi cały fragment zerżnięty od Olgi Gromyko. Na czerwono. I fioletowo. Możesz dodać też odblaskową zieleń. Nie wiem, może "wyglądałam jak żywy trup".? Wyrażenie tak unikatowe, że może występować tylko w jednej książce, u jednego autora.
UsuńA no tak, pamiętam!!! Pisząc Wygraną, siedziałam obłożona dziełami innych, i tak sobie tworzyłam - pół strony od tego, pół od tamtego...
Te kofeina, dobrze się czujesz ?
OdpowiedzUsuńZ tym blogiem jest tak samo jak z MediaMarkt.
Nie dla idiotów.
Taaak to ja idę dalej ..
E tam, nie ma się co denerwować.Skojarzenie inspiracją (Wiedźmą) prawidłowe, ale trudno mnie oskarżać o to, że siedzę obłożona książkami innych i przepisuję po fragmencie... Ciekawe z jakich dzieł pozostałe 94 strony??? Ja się pytam ;-)
Usuń