czwartek, 11 lipca 2013

Spod ciebie to powstanie (V)

Całe szczęście jest tutaj tak fajna funkcja, która umożliwia dodawanie postów, nawet jak mnie nie ma :)))

link do części IV - klik

         Spod ciebie to powstanie (V)


17.
Nieobecność Adama trwała już trzeci dzień. Choć na zewnątrz nie okazywała niepokoju, było jej niewypowiedzianie ciężko. Marek nie ułatwiał sprawy, śledząc jej każdy krok i bez przerwy wygłaszając umoralniające kazania. Doszło do tego, że kazała mu się po prostu zamknąć. Obraził się i zyskała kilka godzin spokoju. I właśnie wtedy zadzwonił Adam.
- Cześć słonko. – Nawet nie umiała opisać, jak cudownie brzmiało to słowo w jego ustach.
- To ty – westchnęła z ulgą. – Dlaczego prędzej nie zadzwoniłeś?
- Jestem draniem, przyznaję. – Niemal widziała jak się uśmiecha po drugiej stronie słuchawki.
- Martwiłam się. Bardzo mocno...
- Lenko, przepraszam, ale zapomniałem wziąć ze sobą moją komórkę i trochę to trwało, zanim Monika przesłała mi potrzebne numery. Zwłaszcza twój.
- Chyba nadal niezbyt mnie lubi?
- Chyba. Jutro mam widzenie u mojego ojca.
- Dopiero teraz? Myślałam, że już po wszystkim?
- Nie tak łatwo o taką rozmowę. A zaraz po wracam. Strasznie za tobą tęsknię...
- Ja także – cichutko wyszeptała do słuchawki. Nieopodal pojawił się Marek, podejrzliwie przypatrując się jej rozpromienionej twarzy, której wyraz, aż za dobrze podpowiedział mu z kim właśnie rozmawia. – Wracaj jak najszybciej.
- Masz na to moje słowo. – Ciepło w jego głosie, było niczym kojący balsam dla jej samotnej duszy.
- Musze kończyć. – Niepewnie zerknęła na zachmurzonego brata. Ale nie umiała powstrzymać słów, które cisnęły się na usta. – Kocham cię.
- Ja też cię kocham.
Odłożyła słuchawkę i buntowniczo spojrzała na Marka.
- No co?
- Idiotka. – Tylko tak skomentował całe jej zachowanie. Patrzył na nią z odrobiną politowania i pogardy.
- Ja naprawdę go kocham.
- Nie wątpię.
- On mnie też...
- Złudne nadzieje. Jak już się tobą znudzi, sama się przekonasz.
- Tego mi właśnie życzysz?
- To byłoby dla ciebie najlepsze.
- Okrutne słowa, zwłaszcza w twoich ustach.
Obojętnie wzruszył ramionami.
- Jutro wraca Marta.
- Znakomicie. Może ona zdoła wytłumaczyć ci niektóre sprawy.
- Nie rozumiem?
- Nieważne. Dowiesz się jutro.
Zaintrygowana, patrzyła jak odchodzi i wsiada do samochodu. Co takiego ważnego mogła wiedzieć babka, że Marek oznajmił to z taką pewnością w głosie? Czy naprawdę wyobrażał sobie, że znajdą się jakieś powody, dla których zrezygnuje z Adama? Zresztą, pozostało im tak mało czasu, by nacieszyć się swoimi uczuciami. Jednak o tym jej brat nie wiedział. Lena oprała podbródek na dłoni i z zatopiła się w nierealnych marzeniach. Jednak, choć wizje przytaczane przez wyobraźnię były tak cudowne, po paru minutach powróciła świadomość ponurej rzeczywistości. I przeczucie nadchodzącego końca.

18.
Budynek przed którym właśnie stał, sprawiał przytłaczające wrażenie. Ciemno szary, z oknami wyposażonymi w solidne kraty, otoczony wysokim płotem zwieńczonym podwójnym rzędem drutu kolczastego. Jego wnętrze również nie rozczarowywało, będąc ponurą kontynuacją o trochę jaśniejszym odcieniu szarości. Tuż przy schodach w holu, czekała na niego wysoka, koścista kobieta, o trupio bladej twarzy i żylastych dłoniach. Włosy miała tak mocno ściągnięte z tyłu, że sprawiało to wręcz nieprzyjemne wrażenie. Na nieskazitelnie białym kitlu, błyszczała niewielka plakietka z krótkim i prostym nazwiskiem. Uprzejmie go powitała, po czym poprowadziła niskim korytarzem w głąb budynku. Po drodze minęli pomieszczenie, które najwyraźniej było świetlicą. Siedziało tu kilka osób, apatycznie wpatrując się w migający na ścianie telewizor. Żadna z nich nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
- Ci tutaj nie są niebezpieczni – wyjaśniła kobieta. – Dlatego mogą się swobodnie poruszać.
Szli dalej wśród ponurych, grubych ścian w kierunku innego oddziału. Minęli dwa punkty kontrolne, w jednym z nich musiał poddać się rewizji. Dopiero wtedy wpuszczono go za ciężkie kraty, które zamknęły się za nim z głuchym łoskotem. Z ciekawością rozejrzał się dookoła. Po obu stronach korytarza widać było tylko pojedyncze, masywne drzwi, zza niektórych dobiegały go przytłumione zawodzenia lub jęki. W końcu przewodniczka zatrzymała się przed jednymi z nich.
- To tutaj. Ma pan pół godziny. I proszę się nie obawiać, ojciec jest unieruchomiony. To dla pańskiego bezpieczeństwa.
Odsunęła rygiel i otwarła drzwi na oścież. Adam przesunął językiem po zaschniętych wargach i wkroczył w półmrok. Nigdy jeszcze serce nie biło mu tak szybko, doprowadzając niemal do stanu, równemu panice. Zatrzymał się tuż za progiem, a za jego plecami rozległ się huk zamykanych drzwi. Powoli wzrok zaczął przyzwyczajać się do panującego tu mroku i rozróżniać coraz drobniejsze szczegóły. W odległości dwóch, może trzech metrów siedział przygarbiony mężczyzna. Zbyt obszerne ubranie, zwisało na jego wychudzonym ciele, niczym worek pokutny. Twarz, pomarszczona i szara, bardziej przypominała oblicze trupa niż żywego człowieka.
Adam głęboko odetchnął i postąpił kilka kroków naprzód.
Mężczyzna podniósł krótko ostrzyżoną głowę i w tym momencie jego wzrok skrzyżował się z pełnym bólu spojrzeniem syna. Jednak myliłby się ten, kto założyłby że szaleniec nie poznał, kto przed nim stoi.
- Witaj Adamie.
- Witaj ojcze.
- Wolałem kiedy nazywałeś mnie tatą...
- To było bardzo dawno temu, w innym życiu...
Przystawił sobie krzesło, tak aby jak najwyraźniej móc widzieć jego twarz. Tak naprawdę ojciec niewiele się zmienił. Choć zbyt mocno wychudzony, to wciąż przystojny, o tych samych ostrych rysach i szalonym wyrazie jasnoszarych oczu. Najgorsza była właśnie świadomość tego, jak bardzo są do siebie podobni.
- Zostałeś sam synu.
- Teraz już nie.
- Nie na długo...
- Być może. Widzę, że doskonale wiesz po co przyszedłem?
- Owszem. Pokonałeś swój strach, zdusiłeś nienawiść... – Jego głos był niemal figlarny, jakby opowiadał jakiś bardzo dobry dowcip. – Bo myślisz, że ja znam rozwiązanie twojego problemu.
Adam milczał przez dłuższą chwilę.
- Dlaczego?
Choć pytanie nie było jasno sformułowane, oboje zrozumieli się bez dodatkowych słów. Szaleniec wyprostował się i zaczął mówić niemal szeptem. Choć wszystkie żartobliwe nutki znikły, ustępując miejsca cierpieniu, osobliwy uśmiech pozostał.
- To trudne pytanie. A odpowiedź jest zbyt skomplikowana jak na czas, który nam dziś dano.
- Wiedziałeś, że matka nigdy nie wybaczyła ci tego co zrobiłeś? I jak bardzo cierpiała przez resztę swojego życia?
Skulił się w sobie, jakby oskarżenie to było zbyt wielkim ciężarem.
- Duma nie pozwala mi na skruchę, choć tak bardzo chciałbym ją poczuć. Odrzucić tą straszną rzecz, którą zrobiłem i móc powiedzieć, że nie zrobiłbym tego drugi raz, gdybym miał przeżyć swoje życie od nowa. Ale te wyrzuty sumienia to wszystko na co mnie stać... W tym cały kłopot, bo jest już za późno, za późno na cokolwiek...
Na chwilę przerwał, a potem zaczął od nowa, coraz wyżej podnosząc ton głosu.
- Och, dobrze znam swoje wady, swoje grzechy... Ale to nie znaczy, że mogę się ich pozbyć. Gdybym dostał drugą szansę, zrobiłbym to jeszcze raz i znów żyłbym przygnieciony brzemieniem winy...
Jego ojciec znów się zgarbił i pochylił głowę. Adam poczuł nagły żal. Gdzie podział się ten silny i wspaniały mężczyzna, który kiedyś zabierał go na lody i uczył jeździć na rowerze? Ten, który nosił na barana rozchichotanego Nataniela, który z taką miłością tulił swoją żonę. Zbyt mało miał takich wspomnień.
- Nie mogę cofnąć czasu – powiedział schrypniętym głosem. – Ale najgorsze jest to, że i tobie nie mogę pomóc...
- Czy może nie chcesz?
- Nie potrafię... Trudno ci uwierzyć w moje słowa, prawda? Ale klątwa jest potężna, wzmocniona jeszcze przez krew, którą dobrowolnie przelał twój brat.
- Mam więc tylko jedno wyjście – Adam ze spokojem spojrzał prosto w jego oczy. – Jeszcze raz złożyć ofiarę.
Chuda, o zakrzywiona niczym szpony palcach, dłoń zacisnęła się na przegubie jego ręki.
- Jeśli kochasz ją tak bardzo, jak ja kiedyś kochałem twoją matkę, to zrób to. Zanim opanują cię, tak jak i mnie, demony szaleństwa.
- Nie jestem taki jak ty – z wściekłością strząsnął jego dłoń. – I nigdy nie będę. Może przypominam cię wyglądem, ale nigdy nie zrobiłbym Lenie tego, co ty nam uczyniłeś.
Tracił swój czas na próżno. Jego ojciec od dawna był strzępem człowieka, zbyt mocno pogrążonym w swym szaleństwie, by mógł mu w czymkolwiek pomóc. Rozdrapał tylko stare rany, przywołał wspomnienia tak bolesne, że do dziś czasem walczył z nimi w swych snach.
- Nie powinienem kopać zbyt głęboko, pragnąć władzy jakiej nie może posiadać żaden człowiek. Chciałem tak wiele, a zostałem z niczym. Nawet ona... – szaleniec z nagłym jękiem zakołysał się na krześle. – Nawet twoja matka nie zdołała mnie powstrzymać.
Adam milczał. Pomalutku do jego serca wkradało się współczucie, wyganiając stamtąd palącą nienawiść. Nie wierzył, że mógłby stać się taki jak ojciec i skrzywdzić swoich najbliższych. Przyczyną klęski tamtego była chciwość i wybujałe ambicje, a on tylko chciał by Lena była bezpieczna. I chciał z nią być, kochać ją i budzić się codziennie obok niej.
- Nie jest ci to pisane synu.
- Sam potrafię zadecydować o swojej przyszłości.
- Tylko tak ci się wydaje...
- Może tak, może nie.
- Jest tylko jeden sposób by ją uratować.
- Wiem. Ale dopóki mam czas nie przestanę szukać.
- Na daremnie.
- Nie jestem taki jak ty. Nie poddam się.
- Kiedyś nadejdzie moment, w którym zrozumiesz dlaczego ja to zrobiłem.
Pochylił się ku ojcu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się z napięciem w jego twarz.
- Już wiem – powiedział ledwo słyszalnym szeptem. – Już wiem i zrozumiałem również, że w końcu mogę ci wybaczyć.

19.
Lena siedziała na kanapie, wpatrując się w wolno przesuwające się wskazówki zegara. Wciąż czekała na powrót Adama, niepokojąc się o jego przedłużającą się nieobecność. Sądziła, że nie był to dobry moment na odwiedziny u szaleńca, ale czy był jakikolwiek wybór? Czas płynął nieubłaganie, minęło już siedem z dziesięciu dni, które mieli na znalezienie rozwiązania. Skoro nie zadzwonił, to najwyraźniej jego spotkanie z ojcem nie przyniosło żadnych pozytywnych rezultatów. Sama Lena oszołomiona nieco wydarzeniami ostatnich dni, a w szczególności uczuciem, które rozkwitło tak znienacka, nie odważyła się skontaktować z Adamem. Wciąż była odrobinę niepewna i zagubiona, a sytuację pogarszały codzienne uszczypliwe uwagi Marka. Nawet ukochana praca nie koiła roztrzęsionych nerwów. Marzyła o tym, by zjawiła się już Marta. Może ona choć trochę ją zrozumie i nie potępi tak kategorycznie, jak robił to jej brat?
Zegar głośno wybił kolejną godzinę. Dziewczyna westchnęła i biorąc w dłonie kubek, z zimną już kawą, wyszła na ganek, tęsknym wzrokiem wpatrując się w górujący nad okolica dom Lamerów. Spoglądała również na spowity mgłą las. Zwyczajny, połyskujący barwami jesieni, a jednak wyglądający dziwnie złowieszczo. I choć nie zauważyła niczyjej obecności w pobliżu, to wiedziała, że ktoś, nie - coś, podkrada się w jej kierunku. W nocy budziła się od czasu do czasu z nagłym drżeniem, choć nie mogła sobie przypomnieć żadnych koszmarów. W świetle dnia czuła dziwny niepokój, przejmującą świadomość nadchodzącego końca. I wtedy tak strasznie tęskniła za obecnością Adama. Za jego silnymi ramionami, wilgotnymi, pełnymi pożądania pocałunkami, za widokiem ukochanej twarzy.
Za trzy dni będzie pełnia. Ochronny czar rozwieje się jak mgła, a znikając zabierze ze sobą jej życie. 

link do części VI - klik

7 komentarzy:

  1. Dziękuję za tą część opowiadania. Wprost zrobiłaś mi prezent urodzinowy,bo czekałam na kolejną część "Spod Ciebie to powstanie"
    Jesteś cudowna ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego tak króciutko?.. : (

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne opowiadanie, każda kolejna część wciąga coraz bardziej. Proszę, niech miłość Adama i Leny pokona klątwę. albo chociaż napisz jeszcze jedną część o łączącej ich niezwykłej miłości, wtedy łatwiej będzie mi przyjąć zakończenie bez happy endu (jeśli takie właśnie będzie).
    cóż.... taka moja romantyczna natura.
    Czytam wszystkie Twoje opowiadania, na pokątnych, teraz tutaj i jestem absolutnie pod wrażeniem Twojego pisania, JESTEŚ CUDOWNA, nigdy nie przestawaj... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że uda mi się odrobinę was zaskoczyć zakończeniem...

    OdpowiedzUsuń
  5. Od jakiegoś czasu jak jakiś maniak zaczytuję się Twoimi opowiadaniami i dotąd uważałam, że Dżin był najlepszy ale się myliłam. Tym opowiadaniem po prostu zwaliłaś mnie z nóg. Od dawna nie czytałam tak dobrego horroru, spędziłam przy nim cały dzień i cały czas się trzęsę z emocji. Jak ta "postać" wyłaniała się z lasu miałam ochotę uciec z krzykiem:p Do tej pory bałam się tak bardzo jedynie przy "Dziecku ciemności" Grahama Mastertona :) Przez problemy rodzinne musiałam chwilowo przerwać pisanie na swoim blogu ale Ciebie dodałam do obserwowanych bo z niecierpliwością czekam na każdy kolejny pokaz sztuki literackiej dzięki której tak łatwo oderwać się od smutnej rzeczywistości. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to trochę się wzruszyłam, czytając ten komentarz. A to dlatego, że jest to moja pierwsza, długa, zamknięta forma, jaką napisałam. Kiedyś umieściłam fragment w necie i zostałam za nią zjechana do potęgi, nazwana beztalenciem i analfabetką. Czytający stwierdził wręcz, że nie stawia oceny, bo brakuje mu skali ujemnej.
      Jak się takiego kopa dostaje, to dość trudno później uwierzyć w jakąkolwiek wartość utworu.
      Ale jeśli ktoś napisze, że dzięki mnie może się oderwać od smutnej rzeczywistości, to jest to największa pochwała, jaka może spotkać piszącego :)))
      Więc dziękuję i zapraszam na więcej - z pewnością dam zakończenie jeszcze w tym tygodniu.
      Aga :)))

      Usuń
  6. Tak bardzo chciałabym ujrzeć w tej historii. Nie pamiętam jak się skończy, ale jestem pełna nadzieji:-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.