wtorek, 9 lipca 2013

"Wszystkie nasze dni wczorajsze" opowiadanie

Kochani! Za nami pierwszy, wspólnie spędzony miesiąc i mam nadzieję, że dobrze się przy tym bawiliśmy. Pragnę więc podziękować za wszystkie odwiedziny, uwagi i polubienia.

A teraz czas na małe podsumowanie.

Po pierwsze - od 7 czerwca, aż do teraz babeczkarnię odwiedzono, tu uwaga!, 18.225 razy. Najwięcej odwiedzin zanotowałam 4 lipca, bo aż 937 wejść. Uprzejmie informuję, że za wyjątkiem pierwszego dnia, moje wizyty nie były liczone. 

Największą popularnością cieszy się post "Pechowa dziewczyna", a zaraz potem "Niekompletni V" oraz "Pomyłka".

Otrzymałam około 115 komentarzy.

Raz zostałam nazwana beznadziejną grafomanką, a moje pisarstwo mało interesującym bazgroleniem. Nie wiem cóż to był za troll, bo wstydził się przyznać z jakiej nory wypełzł :))) i nie przedstawił się.

Co do opowiadań - brakuje jeszcze wielu, co można sprawdzić klikając na stronę: indeks opowiadań. Na razie nie zamieszczam "Wygranej", bo mam co do niej zupełnie inne plany. Zresztą dodałam jej objętości i staram się obecnie o papierowe wydanie. Zobaczymy co będzie...

Trochę zaniedbałam część cukierniczą, bo znów jestem na diecie :))) Na sam widok fotek z jedzeniem, czuję jak leci mi ślinka, więc na razie blog będzie bardziej literacki.

Grafiki nie daję prawie żadnej, bo nie mam dostępu do wciąż zepsutego dysku :( A szkoda, bo można byłoby zobaczyć, jak ja wyobrażam sobie własnych bohaterów.

Na trochę zniknę, bo muszę odpocząć od ciągłej pisaniny. Chociaż na dobrą sprawę, równie dobrze mogłabym przestać oddychać :)))

Miło byłoby, jeśli i wy podzielicie się ze mną swoimi wrażeniami po pierwszym miesiącu.

Pozdrawiam - Babeczka :)

W prezencie daję wam opowiadanie, które niedawno, całkiem przypadkiem odkryła na swoim dysku. Musiałam mieć potężnego doła, kiedy je pisałam. Zresztą czytając je nadal płaczę :*-(


Wszystkie nasze dni wczorajsze
 

Inny czas, inny świat...

Niebo było bezchmurne, intensywnie niebieskie i pełne słonecznego blasku. Żar lał się z góry na spierzchniętą ziemię, a ona siedziała spokojnie w cieniu wielkiego drzewa. Gdzieś obok brzęczały owady i słychać było cieniutki dziewczęcy głosik, który z właściwą dla swego wieku beztroską, opowiadał o znanym tylko sobie świecie.
Powoli, z oddali, napływały też inne dźwięki; szuranie butów po asfalcie, cichy warkot silników. Wdzierały się w jej uszy nieprzyjemnym zgrzytem, burząc dotychczasowy spokój i opanowanie.
Bo oto wybrani opuszczali to przeklęte miejsce, podczas gdy ona musiała tu pozostać. Skazała się na ten los dawno temu, po raz pierwszy gdy jawnie określiła swe sympatie polityczne. A teraz nie było już odwrotu.
Rok temu patrzyła jak na śmierć skatowano jej męża. Był dobrym człowiekiem, ale dla tych z Partii nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie wierzył w ich ideały, nie chciał pogodzić się z powszechnie wprowadzanym ateizmem i nie rozumiał słowa tolerancja, w taki sposób by zadowolić mogło to sprawdzającą go komisję.
Od tego dnia ani razu nie odwiedziła kościoła.
Zaczęła się bać.
Każdego ranka i wieczora drżała z przerażenia, że i po nią przyjdą. Zawloką ją na gruzy pobliskiej kaplicy, każą patrzeć na tortury i męki córeczki. A potem to samo zrobią z nią...
To nie były irracjonalne obawy. Już kilkakrotnie widziała, co czyniono z ludźmi, którzy narazili się nowej władzy. Kobiety gwałcone w tak bestialski sposób, że do dziś śniło jej się to po nocach. Dzieci, którym wyrywano języki i wydłubano oczy, niemowlęta chwytane za nóżki i roztrzaskiwane na resztkach murów. To nie były tylko puste słowa o odległym, złym świecie, który istniał tam gdzieś daleko. Pomysłowość ludzka jeśli chodzi o zabijanie była tak wielka, że budziła nieodparte wrażenie zbiorowego schizofrenicznego szaleństwa i mogła zrodzić się tylko w chorym umyśle tych ideologicznych popaprańców.
Wielu wśród nich znała jeszcze z dawnych czasów, sprzed rewolucji. Byli jej znajomymi, sąsiadami, przyjaciółmi i rodziną... Porządnymi ludźmi, którzy teraz ogarnięci politycznym szałem, niszczyli wszystko i wszystkich, którzy choć trochę nie zgadzali się z wyznawanym przez nich światopoglądem. W ich oczach nie było litości, kiedy rozpruwali brzuchy ciężarnych kobiet, podrzynali gardła tym, których aparat władzy skazał na śmierć. Złośliwa satysfakcja malująca się na twarzach, była na równi przerażająca jak to, co czynili. Czynili bez zastanowienia, napędzani dziką nienawiścią i chaosem panującym w oszalałych umysłach.
Ale zastraszani i eliminowani przeciwnicy obecnego rządu wciąż istnieli. W ukryciu, przyczajeni, czekali na dogodny moment do buntu. I dlatego przyszedł czas na działania ostateczne, o wiele skuteczniejsze niż eksterminacja żydów podczas ostatniej wojny światowej.
Mała dziewczęca rączka wsunęła się w jej spracowaną dłoń. Uśmiechnęła się do swego dziecka, kryjąc cały strach w głębi swego umysłu, by nie burzyć tego beztroskiego świata, który i tak niedługo miał przestać istnieć.
- Mamusiu, tyle ludzi idzie drogą. Może wśród nich jest i tatuś?
Nie odważyła się powiedzieć prawdy. Wolała śliskie kłamstwa, wygłaszane co dnia z coraz większym przekonaniem.
- Chodź. Sprawdzimy.
Wzięła małą na ręce i podeszła do niskiego ogrodzenia. Obok chyłkiem przemykała jej dawna przyjaciółka, niosąc na plecach niewielki węzełek z dobytkiem. Wybranym obiecano, że niczego im w nowym świecie nie zabraknie, dlatego ich bagaż był więcej niż skromny. Niektórzy przeczuwali, że to kłamstwa, ale woleli wierzyć, bo nic więcej im nie pozostało. Nie mieli prawa do wypowiedzenia słowa „nie”.
Napotkała spłoszone spojrzenie wyblakłych oczu kobiety, zauważyła jak nerwowym gestem oblizała spierzchnięte wargi. Potem tamta hardo uniosła podbródek, z pogardą odwracając głowę i poprawiła bagaż zarzucony na plecy.
„Co byłoby lepsze?” – myślała, delikatnie głaszcząc miękkie włosy córeczki, składając pocałunek na jej karku i z rozkoszą wdychając specyficzny i jedyny w swoim rodzaju zapach – zapach dziecka.
Czy chciałaby tak jak i ci ludzie, zarzucić trochę pamiątek minionego życia na plecy i udać się do lepszego według nich, miejsca? Czy też może pozostać tutaj, aż do nieuniknionego końca?
Nie znała dobrej odpowiedzi. Łatwiej było przyjąć, że znany jej świat umarł, a ona została na pogorzeliskach dawnych marzeń. Bolało ją tylko jedno – przyszłość jej córeczki. Patrząc na twarzyczkę śpiącego dziecka, pozwalała czasem płynąć łzom, których wcześniej nie chciała pokazać.
A zostało im tak mało czasu by się sobą nacieszyć. Tak niewiele...
Kolejny dzień znów powitał je czystym błękitem nieba i ciszą wymarłego, wielkiego miasta. Inni, tak jak one, schowali się w zaciszu własnych domów, by celebrować ostatnie dane im godziny.
Była sama z córką, reszta albo przyłączyła się do wybranych, albo została zabita. Nie znała nawet miejsc pochówku matki czy ojca. Może porzucono ich na jednym z wielkich śmietników, pełnych rozkładających się ciał i szczurów? Tego nie wiedziała. Ale co wieczór zapalała świeczkę w oknie na znak pamięci o tych, którym tak wiele zawdzięczała. Drugą dla brat i jego rodziny, spalonych we własnym domu, błagających by pozwolono im wyjść przez zabarykadowane drzwi.
Wrzaski dzieci, swąd palonych ciał... Nie była przy tym obecna, ale w internecie na stronach Gazety, znalazła obszerną relację naocznych światków. Pełną jadowitej satysfakcji, barwnych opisów męki palących się ludzi, suche podsumowanie tego wydarzenia napisane przez jakiegoś początkującego dziennikarzynę. Tylko tyle i aż tyle. Już nie płakała, bo brakowało jej łez. Nie szalała z rozpaczy, bo przestała odczuwać cokolwiek. Pozostała jej tylko córeczka. Dla niej żyła, zdobywała pożywienie płacąc za to własnym ciałem.
Oddała swój honor, swą dumę, ale to i tak na niewiele się zdało, bo przecież przeczuwała, że zdążają do nieuchronnego końca.
- Mamusiu, spójrz jaki piękny poranek.
Ze śmiechem, którego tak dobrze nauczyła się udawać, porwała ją na ręce i zakręciła dookoła. Potem mocno przytuliła do siebie i wpatrzyła się w jasny błysk na horyzoncie.
- Kocham cię maleńka, jak nikogo więcej na tym świecie... – wyszeptała.
Ułamki sekundy zajęło fali uderzeniowej dotarcie do nich.
Zabolało, ale tylko na chwilę.
Potem pogrążyła się w nicości, wciąż czując zapach dziecięcego ciała. I oplatające jej szyję, ramiona...

6 komentarzy:

  1. Koszmar, który może się nie tylko przyśnić. Ciekawe, jaka była inspiracja.

    OdpowiedzUsuń
  2. inspiracji, każdy może domyślać się innej, jednak ja czułam się tak tylko w jednym momencie, swojego życia... kiedy straciłam coś co miało być dla mnie największym szczęściem...

    uwielbiam Ciebie i Twojego bloga, zaglądam codziennie i czekam na kolejne części cudownych utworów.

    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  3. na podsumowanie mogę powiedzieć tylko, żeeeee....
    kocham tego bloga! jestem wielką fanką i płaczę w poduszkę za każdym razem kiedy dzień minie mi bez Twojej twórczości;)
    będę tu siedzieć, czytać, komentować i kochać tą stronę do ostatniego tchu (mojego lub jej;)
    Pozdrawiam, życzę owocnego wypoczynku i mam nadzieję, że wrócisz do nas wypoczęta z masą nowych, coraz lepszych pomysłów:)
    LIA.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wróciłam :)
    Co do inspiracji - nie pamiętam... Serio. Siedzi sobie ta kobita, żar się leje z nieba, dziecko w kąciku ogródka, a ona ma doła do potęgi.
    Pewnie i ja miałam, skoro coś takiego napisałam :)))

    LIA - nie płacz już w tą poduszkę :) mam masę tekstów na kompie, drugie tyle na papierze, muszę tylko poprawić literówki, interpunkcję i odrobinę stylistykę, a potem pomalutku publikować :)

    A wszystko w kółko o miłości... Pewnie dlatego mam ostatnio ochotę napisać wyjątkowo krwawy kryminał...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz dziewczyno o miłości, nieźle Ci to idzie. Ale od polityki trzymaj się z daleka, bo to opowiadanie aż ocieka frondowymi paranojami i grafomaństwem w stylu ziemkiewiczowskim. Nie wiem na ile było to zamierzone i nie wnikam - każdy z nas ma swoje poglądy polityczne i prawo do nich. Kwestia w tym że jeśli już pisać to pisać na poziomie a nie grafomanić.

    Długo myślałam nad napisaniem porządnego dyskusyjnego komentarza ale zdecydowałam sobie odpuścić, nie ma sensu wlewać oliwy w tak słodki tygielek jaki tu panuje.

    Z innej beczki, nie myślałaś żeby dać opowiadanie przed publikacją komuś w celu "przelecenia" literówek?

    Pozdrawiam upalnie,
    asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, najlepiej wychodzi mi o miłości i tego zamierzam się trzymać na przyszłość :)))
      Chociaż pewna osoba z redakcji Fabryki Słów kazała mi swego czasu zająć się publicystyką...
      To stary tekst, nawet nie wiem jaki był powód jego napisania, nie chce mi się w to wnikać. Dałam dla urozmaicenia, bo doskonale sobie zdaję sprawę, że nie tędy droga.

      Walić publicystykę! Niech żyją harlequiny! ;)))

      Co do literówek - nie wiem dlaczego, nie widzę ich na ekranie laptopa, muszę dopiero wydrukować tekst i poprawić ręcznie. Tak było między innymi z Wygraną - aż mi się włos na głowie zjeżył, jak chwyciłam w dłoń to, co wydrukowałam... Było co poprawiać, oj, było!

      Upalnie? Gdzie? Bo u nas w Poznaniu wietrznie i pochmurno :(((

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.