piątek, 7 lipca 2017

Ja, Baba! (XIII)

Nie, nie pomyliłam się, dziś znów Lena.

           Ja, Baba! (XIII)
Lena
W końcu poznałam sławną Morganę, matkę króla, przesiąkniętą złem do szpiku kości potężną czarodziejkę. Przynajmniej tak ją przedstawiały wszelkie produkcje made in USA oraz większość książek, które czytałam. Spodziewałam się oszałamiającej piękności lub rozczochranego, naznaczonego złem straszydła. A zobaczyłam niewysoką, okrąglutką jak piłeczka kobitkę, z wyraźnym wąsikiem pod nosem i posiwiałym włosami. Wyglądała trochę jak wsiowa babuleńka, acz charakterek miała jeszcze gorszy niż ja, o czym przekonałam się znacznie później. Kiedy pojawiłam się w głównej komnacie, właśnie usiłowała zmusić Mordreda do ubrania dodatkowych kalesonów lub czegoś w tym rodzaju, tłumacząc mu, że łamie ją w kościach, więc z pewnością będzie dziś padać.
– Nie możesz zmarznąć mój mały – paplała. – Albo co gorzej! Wilka złapiesz! Albo korzonki przeziębisz! Lumbago to bardzo nieprzyjemna przypadłość…
Przy lumbago wymiękłam. Zachichotałam, i wtedy zauważyli moją obecność. Morgana wyglądała na zaciekawioną, a Mordred patrzył na mnie ponurym, zrezygnowanym wzrokiem.
– Czy to ta, która zastąpiła twą wiarołomną małżonkę?
– Tak – odparł krótko.
– Ładniutka. Ognista. Wygląda na upartą. I silną. – Mamusia obleciała mnie dookoła świńskim truchtem, a ja poczułam się jak małpa na wybiegu. – Umiałaby się tobą zaopiekować znacznie lepiej niż ta lafirynda.
– Ja nim? – Aż zachłysnęłam się z wrażenia.

– Oczywiście. I nie zaprzeczaj – groźnie spojrzała na syna, który posłusznie zamknął usta. – Nadchodzi kres mego żywota i kto się tobą zajmie? Kto dopilnuje, abyś nie jadł tyle pieczystego, bo po nadmiarze masz gazy? Albo abyś codziennie się wypró…
– Dosyć! – ryknął nagle jej synek, gwałtownie czerwieniejąc i zrywając się z miejsca. Doskonale go rozumiałam. Zacisnęłam usta, z ogromnym trudem tłumiąc wybuch śmiechu, chociaż byłam pewna, że jestem równie czerwona jak on. Przy takiej mamusi nawet złe do szpiku kości czarodziejki wymiękały.
– No co? – Morgana spojrzała na niego z wyrzutem. – Tylko dbam o twoje zdrowie. I przyszłość. Ona zostanie.
– Nie ma mowy! – syknął. – Mam sojusz z królem! Jak myślisz, co zrobi, jak dowie się, że jego ukochana, wypieszczona córeczka zniknęła?
– Nic nie zrobi. Urządzimy wspaniały pogrzeb, a potem ożenisz się po raz drugi. W końcu musisz mieć następcę.
– Zerwie sojusz! – Jej syn zaczął krążyć po komnacie nerwowym krokiem. – Już i tak mam za dużo kłopotów, nie potrzebny mi następny!
– Daj spokój. Dziewczyna jak malina, jaki kłopot?
– No właśnie! – warknął ze złością. – Tak to jest jak zaczynasz się wtrącać do polityki.
– Ja się nie wtrącam do polityki – odparła obrażona, siadając na tronie. Łypnął na nią okiem, ale nic nie powiedział. – Ja muszę tylko zabezpieczyć twoją przyszłość.
– Mam trzydzieści pięć lat, umiem o siebie zadbać.
– Tak? A wtedy, jak cię bolał ząb? To do kogo przybiegłeś?
– O to, to! – wskazał na nią oskarżycielsko palcem. – W tym jesteś specjalistką! Rządzenie zostaw mnie! Masz natychmiast sprowadzić Ginewrę z powrotem!
– A ona?
– Co ona? – Było widać, że powoli tracił cierpliwość. Tylko na jego mamusi nie robiło to najmniejszego wrażenia. – Możesz ją wysłać do diabła, mam to gdzieś!
– Moje ty kochanie – rozczuliła się, splatając dłonie w teatralnym geście. – Nerwowy się strasznie zrobiłeś. Przyniosę ci kropelki, pójdziesz wcześniej spać i porozmawiamy. Jeszcze natrę ci plecki balsamem… – Mówiąc te słowa, kierowała się ku wyjściu z sali. I całe szczęście, bo „kochanie” o mało szlag nie trafił.
– Ani słowa! – zastrzegł, patrząc na mnie groźnie. Pokiwałam tylko głową, bo między czasie z całej siły zaciskałam usta. Matko jedyna! Taki facet i taka kuriozalna sytuacja! Ledwo popiskiwał pod pantoflem mamusi.
– Wiesz… – w końcu musiałam spuścić trochę pary. – Nie wyglądasz na takiego, co leczy gazy…
– Jak się nie zamkniesz, to klnę się na moją głowę, że każę cię wtrącić do lochu! – wrzasnął, z impetem siadając na tronie. – Czy to moja wina, że mam nadopiekuńczą matkę? Czy myślisz, że się nie buntowałem? I co? Nic! A wiesz dlaczego? – spojrzał na mnie ponuro. – Bo to diablica! Czaruje tak jak oddycha. Spróbuj ty się sprzeciwić, to wtedy porozmawiamy.
– Tak sobie myślę – zadumałam się wstając i przysiadając na poręczy królewskiego tronu. – Czy ona nie sprowadziła mnie tu celowo?
– Nie wiem. Nie wnikam w tajniki jej fachu – burknął.
– Też bym chciała wrócić – westchnęłam. – Smutno mi. Lancelot ucieka na mój widok, ty posyłasz mnie do diabła. Nikt mnie nie lubi – rozczuliłam się.
– Dlaczego ucieka na twój widok? – Tak zdziwionego to jeszcze go nie widziałam.
– Bredził coś o przepowiedni.
Mordred gwałtownie poczerwieniał, a potem zaczął się śmiać. I przysięgam, że to było znacznie gorsze od wszystkich jego namiętnych, mrocznych spojrzeń, erotycznych aluzji czy podniecającego dotyku. Kolana zrobiły mi się jak z waty, a serce gwałtownie przyspieszyło. Mało brakowało, a z hukiem spadłabym na podłogę. Przytrzymało mnie silne ramię.
– Przepowiednia powiadasz? – Znów się roześmiał. Potem przyciągnął mnie ku sobie, sadzając na kolanach. – Co za osioł! On nadal w nią wierzy?
– A nie powinien? – spytałam ostrożnie.
– Stary kawał.
– Czyli ta czarownica…
– Zapłaciliśmy takiej jednej babie. Kopę lat temu, jeszcze mleko pod nosem mieliśmy. Wkręciła go w sposób wręcz doskonały, lecz nie sądziłem, że kretyn potraktuje to serio.
– Wiesz co? – zmrużyłam oczy, palcem lekko unosząc jego brodę. – Mam dziwne podejrzenie, że jesteś częstym gościem w moim świecie? To prawda?
– Tak – wzruszył ramionami. – Matce bardzo dawno temu udało się stworzyć stabilne przejście. To samo chciała zrobić z Ginewrą, żeby się trochę… rozluźniła. Ale coś poszło nie tak i zamieniłyście się miejscami. Po czym poznałaś?
– Twój język jest zbyt współczesny. No i umiesz walczyć nie gorzej niż ja.
– Bystra dziewczynka – pochwalił, kładąc dłoń na moim udzie.
– Podróżujesz tylko w przyszłość, czy w przeszłość też?
– W przyszłość. I zawsze pojawiam się w tym samym miejscu, o tym samym czasie.
– Serio? – Poczułam się rozczarowana. A może rozkojarzona? Bo te jego ręce błądziły w całkiem zakazanych rejonach. – To nie można inaczej?
– Ponoć nie. – Nachylił się i przylgnął wargami do mojej szyi.
– Łapy precz! Przecież miałam sobie pójść do diabła?
– Żartowałem.
– Mamusia zaraz wróci…
Westchnął, a potem po prostu mnie przytulił. Podbródek oparł o czubek mojej głowy, kciukiem pogładził ramię. Nie powiem, spodobało mi się to nawet bardziej niż podstępne obmacywanie, czy dwuznaczne aluzje.
– Wojna wisi na włosku. Potrzebuję każdego sojusznika.
– Przecież twoja matka jest wielką czarodziejką. Nie mogłaby…
– Już kiedyś próbowała i narobiła takiego bałaganu, że z trudem posprzątałem. W dziedzinie oddziaływania na ludzi ma kiepskie wyniki.
– A broń? Coś lepszego niż łuki i miecze?
– Nic, co jest dziełem rąk człowieka nie przejdzie.
– Nawet ubranie? – Z oporem oderwałam się od jego piersi, spoglądając w górę. Miał nieco rozkojarzony wzrok.
– Nawet ubranie.
– Ale… Ja raczej nie przybyłam tu naga. Sam spójrz! – podniosłam nogę i zaprezentowałam mu but w odcieniu intensywnego różu.
– No właśnie – zakłopotał się. – Chciała udoskonalić swój czar i co się stało? Ginewra trafiła do twojego świata, ty do naszego. Nie wspominając o konsekwencjach tych zabaw.
– Naprawdę pojawiałeś się w moim świecie całkiem nago? – spytałam z ciekawością, zmieniając temat. Te wszystkie zawirowania związane z przeniesieniem mało mnie obchodziły. Za to mężczyzna, na którego kolanach siedziałam coraz bardziej. Zwłaszcza, że nagle przestał być taki… niezwykły, zamieniając w całkiem zwyczajnego faceta. No, może nie do końca, bo promieniującą od niego siłą i erotyzmem mógłby obdarzyć z dwa tabuny.
– Tak. Ciekawe, że akurat ten aspekt cię tak zainteresował? – zmrużył oczy, unosząc kąciki ust w asymetrycznym uśmiechu.
– Daj spokój. Już widziałam cię nago. Tak sobie pytałam.
– W takim razie czy ja też mogę o coś spytać?
– Oby nie o to, co myślę.
– Myśli, a raczej pragnienia, to ty masz wypisane w oczach.
– Nieprawda! – oburzyłam się. – Niby co mam wypisane?
– To! – powiedział dobitnie, po czym mnie pocałował, nic sobie nie robiąc z tego, że ktoś może nas zobaczyć w tak jednoznacznej sytuacji. Jednak to nie był mój podstawowy problem. Dużo gorzej, że przymknęłam oczy, delektując się smakiem jego ust, jednoczesną siłą i delikatnością, które w nim wyczuwałam. Zarzuciłam ręce na kark Mordreda i odwzajemniłam pocałunek. Niestety, to on oderwał się od mych warg.
– Pragnę cię! – wyszeptał.
– Tutaj? – Nieoczekiwanie poczułam się rozbawiona.
– Nie. Zaraz wróci moja mamusia – odparł tak ponurym tonem, że wybuchłam śmiechem. – Ma misję ulżenia mi w cierpieniach moralnych. Przyjdziesz wieczorem do mojej komnaty?
Nie powinnam, ale poczułam mrowienie w całym ciele. Zazwyczaj na tak bezpośrednią propozycję odpowiadałam ostrym słowem i brutalnym czynem. Znaczy się dawałam delikwentowi porządnego kopa w dupę. Przypomniałam sobie ubiegłą noc i przeciągle westchnęłam.
– Potrafię dać kobiecie o wiele więcej – kusił mnie, szepcząc na ucho. – Będziemy mieć dla siebie całą noc. Całą noc będziemy się kochać. Tak, jak lubisz.
– Nie dasz rady – odparłam, prowokując go.
– Dam radę. Przyjdziesz?
– Nie wiem. Potrzymam cię w niepewności.
– Ty mnie? – W ciemnych oczach zabłysła złość. Doprawdy, niezwykle ciężko było go rozszyfrować. – Daruj, ale muszę być pewny, bo inaczej zorganizuję sobie inną na miłosne igraszki.
– Co ty nie powiesz? – warknęłam, wyplątując się z jego ramion i wstając. – To sobie organizuj. Nawet dwie. Albo trzy. Albo sto! – Tupnęłam nogą, a wściekłość, aż mi tryskała uszami. Kretyn! A już tak dobrze było. Czy on musiał wszystko zepsuć?
– I dobrze…
– Coście oboje tacy podekscytowani? – Morgana wbiegła do komnaty świńskim truchtem, niosąc w dłoniach dzban i kielich. – Zresztą, nieważne. Mam tu tyle magicznego napoju uspakajającego, że padłoby całe wojsko. Nie, nie moja droga, nawet o tym nie myśl. Też się napijesz.

Chciałam zaprotestować, ale właśnie wtedy zrozumiałam o czym mówił Mordred. Wewnętrzny opór znikł i grzecznie wykonałam wydane mi polecenie, chociaż napój przypominał smakiem ocet siedmiu złodziei. Po czym pogroziłam bydlakowi zaciśniętą pięścią i uciekłam, wykorzystując fakt, że wielka czarodziejka była właśnie zajęta. 

3 komentarze:

  1. Och! Mordred faktycznie musiał wszystko zepsuć?! Czekam aż Lena do Mordreda się zbliży... albo on do niej. Ewentualnie do Lancelota skoro to żart z przepowiednią. Albo do nich dwóch! :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. W zupełnie innym klimacie ta część opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejna część? :-D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.