Ostatnio leżąc, czytałam sobie jedno z moich najstarszych opowiadań. I doszłam do wniosku, że wymaga sporych poprawek. O kontynuacji nie wspominając...
Pałka (IV) - treść płatna
Rozdział
7 – Kaśka
Miasto zachwycało mnie
co krok. Wąskie uliczki ciągnące się pomiędzy zabytkowymi budynkami i barwne
kwiaty zwisające z donic na parapetach i oszałamiające wonią, bądź pnące się po
chropowatości murów, porażały moje wyziębione zimą zmysły. Zapach kwiecia
mieszał się z zapachem kawy i przyciągał do maleńkich kawiarenek i restauracji,
gdzie niewielkie pomieszczenia na parterze, w całości prawie zajęte były ladą z
ekspresem, w jego centralnej części. Przeszklone witryny zapraszały widokiem
słodkości wykonanych zręczną dłonią cukiernika z taką precyzją, że czekoladowe
cudeńka przypominały bardziej figurki do postawienia na półce, niż coś, co
miało zostać zmielone zębami, przełknięte i przetworzone w coś brzydkiego.
Obiecałam sobie, że
kupię kilka figurek Julce. Grzebałam w torebce, w poszukiwaniu długopisu. Narysowałam
sobie na nadgarstku krzyżyk, by nie zapomnieć o zakupie. Stary, sprawdzony
sposób. Działał zawsze pod warunkiem, że nie zapomniałam, czego miała dotyczyć
ta „przypominajka”.
Rozsiadłam się w
wygodnym, wiklinowym krześle. Mimo późnej pory zamówiłam kawę. Nie wyobrażałam
sobie lepszego dopełnienia deseru, przedstawiającego różę. Na długim talerzyku
narysowana była półpłynną czekoladą, łodyga z liśćmi i kolcami. Płatki
uformowano z czerwono barwionego marcepanu, ich brzegi pociągnięto złotą farbą
jadalną. Największa niespodzianka czekała jednak we wnętrzu marcepanowego pąka.
Po rozkrojeniu kwiatu widelczykiem, ze środka wyciekła gęsta masa, z ukrytą w
środku wiśnią. Alkoholowy posmak likieru, kwaskowa nuta owocu i czekoladowe
dopełnienie, zamykające ucztę. Nim uszczknęłam to cukiernicze dzieło sztuki,
zrobiłam pamiątkowe zdjęcie telefonem. Nie byłam w tym odosobniona. Co rusz
błyskał flesz, ktoś zachwycał się głośno, by i później chwalić podczas
jedzenia.
Resztę wieczoru
spędziłam w tym właśnie bistro. Po deserze zamówiłam lekką sałatkę, kieliszek
wina, później następny. Koło północy wróciłam do pokoju, by po szybkim
prysznicu wskoczyć w chłód pościeli. Przed snem pomyślałam o Julci i tym, że
fajnie byłoby ją mieć tutaj, pokazać piękno wyspy. Po tej myśli przyszła do
mnie następna i nie miała niczego wspólnego z macierzyństwem. Zapragnęłam by
obok mnie leżał mężczyzna. Przystojny, chętny mi, seksowny. Samiec, oszalały na
mym punkcie tak bardzo, że świata by poza mną nie widział.
Zabolała myśl, że umknęło
mi w życiu wiele z tych cudownych momentów, o których marzyłam już jako
nastolatka. Zaręczyny i ukochany klęczący przede mną z pierścionkiem w dłoni,
proszący mnie o rękę. Ślub w pięknej sukni i huczne przyjęcie weselne. Ciąża i troskliwy mąż obok, później urodzenie
dziecka i tatuś dziecka kąpiący niemowlę. Tyle spraw mnie ominęło.
Ciąża była wpadką. Nie
chciałam usunąć dziecka mimo, że „dawca nasienia”, czyli były chłopak,
przyniósł mi pieniądze w kopercie, z tym właśnie przeznaczeniem. Ze ściśniętym żalem gardłem podziękowałam i
był to ostatni raz, gdy widziałam ojca Julki. Pieniądze wpłaciłam na konto, z
zamiarem przeznaczenia ich na wyprawkę.
Przez okres ciąży i
długo potem mieszkałam u rodziców. Pomagali mi finansowo, opiekowali się
wnuczką. Bez ich pomocy nie ukończyłabym studiów, nie założyła później biura
architektonicznego z Irkiem.
Samotność, brak mężczyzny przy boku doskwierały
mi często, ale nie miałam czasu na miłość. Całą uwagę skupiłam na Julce i tym,
by zapewnić nam przyszłość.
Teraz rozluźniona
winem, nakarmiona i leniwie uspokojona pozwoliłam sobie na odrobinę tęsknoty.
Móc dotknąć twardego, męskiego ciała,
całować pełne usta, pozwolić porwać się namiętności. I wtedy przypłynął do mnie
obraz twarzy. Przystojna, uśmiechnięta, bardzo męska. Twarz Marcina, a po
chwili cała sylwetka. Wyobraziłam sobie, jak patrząc mi w oczy zdejmuje z
siebie kurtkę, sięga do guzików koszuli i rozpina ją powoli. Pozwala zsunąć się
materiałowi z ramion, opaść na podłogę. Sprzączka paska podzwania cichutko, gdy
i ją rozpina, puszcza, by luźno zawisła w szlufkach spodni. Zgrzyt rozporka
brzmi głośno, gdy ząbek po ząbku rozsuwa zamek, ukazując sztywnego penisa, na
którego widok oblizuję usta, z trudem przełykam ślinę.
Jeśli chcesz przeczytać dalej, kliknij tutaj!
Uch, dzieje się oj dzieje. ;>
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to jednak nie w całości to opowiadanie. :D
OdpowiedzUsuń