niedziela, 5 marca 2017

Pałka (IV) - treść płatna

Ostatnio leżąc, czytałam sobie jedno z moich najstarszych opowiadań. I doszłam do wniosku, że wymaga sporych poprawek. O kontynuacji nie wspominając...

            Pałka (IV) - treść płatna

Rozdział 7 – Kaśka
Miasto zachwycało mnie co krok. Wąskie uliczki ciągnące się pomiędzy zabytkowymi budynkami i barwne kwiaty zwisające z donic na parapetach i oszałamiające wonią, bądź pnące się po chropowatości murów, porażały moje wyziębione zimą zmysły. Zapach kwiecia mieszał się z zapachem kawy i przyciągał do maleńkich kawiarenek i restauracji, gdzie niewielkie pomieszczenia na parterze, w całości prawie zajęte były ladą z ekspresem, w jego centralnej części. Przeszklone witryny zapraszały widokiem słodkości wykonanych zręczną dłonią cukiernika z taką precyzją, że czekoladowe cudeńka przypominały bardziej figurki do postawienia na półce, niż coś, co miało zostać zmielone zębami, przełknięte i przetworzone w coś brzydkiego.
Obiecałam sobie, że kupię kilka figurek Julce. Grzebałam w torebce, w poszukiwaniu długopisu. Narysowałam sobie na nadgarstku krzyżyk, by nie zapomnieć o zakupie. Stary, sprawdzony sposób. Działał zawsze pod warunkiem, że nie zapomniałam, czego miała dotyczyć ta „przypominajka”.
Rozsiadłam się w wygodnym, wiklinowym krześle. Mimo późnej pory zamówiłam kawę. Nie wyobrażałam sobie lepszego dopełnienia deseru, przedstawiającego różę. Na długim talerzyku narysowana była półpłynną czekoladą, łodyga z liśćmi i kolcami. Płatki uformowano z czerwono barwionego marcepanu, ich brzegi pociągnięto złotą farbą jadalną. Największa niespodzianka czekała jednak we wnętrzu marcepanowego pąka. Po rozkrojeniu kwiatu widelczykiem, ze środka wyciekła gęsta masa, z ukrytą w środku wiśnią. Alkoholowy posmak likieru, kwaskowa nuta owocu i czekoladowe dopełnienie, zamykające ucztę. Nim uszczknęłam to cukiernicze dzieło sztuki, zrobiłam pamiątkowe zdjęcie telefonem. Nie byłam w tym odosobniona. Co rusz błyskał flesz, ktoś zachwycał się głośno, by i później chwalić podczas jedzenia.
Resztę wieczoru spędziłam w tym właśnie bistro. Po deserze zamówiłam lekką sałatkę, kieliszek wina, później następny. Koło północy wróciłam do pokoju, by po szybkim prysznicu wskoczyć w chłód pościeli. Przed snem pomyślałam o Julci i tym, że fajnie byłoby ją mieć tutaj, pokazać piękno wyspy. Po tej myśli przyszła do mnie następna i nie miała niczego wspólnego z macierzyństwem. Zapragnęłam by obok mnie leżał mężczyzna. Przystojny, chętny mi, seksowny. Samiec, oszalały na mym punkcie tak bardzo, że świata by poza mną nie widział.
Zabolała myśl, że umknęło mi w życiu wiele z tych cudownych momentów, o których marzyłam już jako nastolatka. Zaręczyny i ukochany klęczący przede mną z pierścionkiem w dłoni, proszący mnie o rękę. Ślub w pięknej sukni i huczne przyjęcie weselne.  Ciąża i troskliwy mąż obok, później urodzenie dziecka i tatuś dziecka kąpiący niemowlę. Tyle spraw mnie ominęło.
Ciąża była wpadką. Nie chciałam usunąć dziecka mimo, że „dawca nasienia”, czyli były chłopak, przyniósł mi pieniądze w kopercie, z tym właśnie przeznaczeniem.  Ze ściśniętym żalem gardłem podziękowałam i był to ostatni raz, gdy widziałam ojca Julki. Pieniądze wpłaciłam na konto, z zamiarem przeznaczenia ich na wyprawkę.
Przez okres ciąży i długo potem mieszkałam u rodziców. Pomagali mi finansowo, opiekowali się wnuczką. Bez ich pomocy nie ukończyłabym studiów, nie założyła później biura architektonicznego z Irkiem.
Samotność, brak mężczyzny przy boku doskwierały mi często, ale nie miałam czasu na miłość. Całą uwagę skupiłam na Julce i tym, by zapewnić nam przyszłość.
Teraz rozluźniona winem, nakarmiona i leniwie uspokojona pozwoliłam sobie na odrobinę tęsknoty. Móc dotknąć twardego, męskiego  ciała, całować pełne usta, pozwolić porwać się namiętności. I wtedy przypłynął do mnie obraz twarzy. Przystojna, uśmiechnięta, bardzo męska. Twarz Marcina, a po chwili cała sylwetka. Wyobraziłam sobie, jak patrząc mi w oczy zdejmuje z siebie kurtkę, sięga do guzików koszuli i rozpina ją powoli. Pozwala zsunąć się materiałowi z ramion, opaść na podłogę. Sprzączka paska podzwania cichutko, gdy i ją rozpina, puszcza, by luźno zawisła w szlufkach spodni. Zgrzyt rozporka brzmi głośno, gdy ząbek po ząbku rozsuwa zamek, ukazując sztywnego penisa, na którego widok oblizuję usta, z trudem przełykam ślinę.

Jeśli chcesz przeczytać dalej, kliknij tutaj!

2 komentarze:

  1. Uch, dzieje się oj dzieje. ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że to jednak nie w całości to opowiadanie. :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.