Życzę Wam
zdrowych
spokojnych
pełnych miłości
i jedzenia ;-)
świąt Bożego Narodzenia!
Tekst poniżej to wspólne dzieło moje i Miki. Taka opowieść wigilijna w naszym wydaniu. Jutro wieczorem, oczywiście zgodnie z obietnicą kolejna część Dzieła sztuki. Potem wracamy do Uzurpatora.
Opowieść wigilijna
ON
– Mam
zupę z soczewicy z ekologicznych upraw – wyliczała, wypakowując produkty z
papierowej torby. – Zieloną kawę, twoją ulubioną. Nie dostałam tylko świeżych
malin, ale kierownik sklepu obiecał ściągnąć je na jutro.
–
Dobrze – mruknąłem.
Nie
lubię rozwodzić się zbytnio w pochwałach. Zakupy, nic w tym trudnego. Joanna
pod tym względem była wyjątkowo sprawna. W łóżku również. Giętka, rozciągnięta
i kształtna. Pomysłowa i odważna. Eksperymentowała, przystając na wszystko,
czego w danym momencie zachciałem. Lubiła wydawać moje pieniądze, a ja nie
miałem nic przeciwko. Nie cierpię na brak gotówki. Tak naprawdę mam jej bardzo
dużo.
Nie
rozumiem, z jakiego powodu ludzie skazują się na życie w nędzy. Przecież
wystarczy ruszyć głową, by wymyślić sposób na zarobienie gotówki. Cóż,
widocznie to inny, gorszy gatunek naszej rasy – biedacy. W stadzie wilków są
przywódcy i ci, którzy zadowalają się resztkami.
–
Podgrzej zupę. – Podszedłem, stając za jej plecami. – Otworzę wino. Co ty na
to? Wieczorem zamówimy coś restauracji na dole. Lubię rżnąć cię, gdy jestem
wpół głodny.
– Też
to lubię – mruknęła uwodzicielsko, ocierając się o moje biodra tyłeczkiem.
Diablica
doskonale wie, jak uwielbiam kobiece pośladki. Jej są idealne. Sprężyste,
okrągłe. To, jak odbijają się od moich bioder, gdy pieprzę ją od tyłu, mógłbym
nagrać i zapętlić odtwarzanie kołyszących się półkul. Piękny widok. Przebijał
go jedynie ten, gdy rżnąłem ją w tyłek. Uwielbiałem to.
–
Pierdolić zupę. – Obróciłem ją twarzą do siebie, podciągnąłem sukienkę.
Twardniałem
w spodniach, wiedząc, co wydarzy się za chwilę. Asia ściągnęła sukienkę przez
głowę, zostając w samej bieliźnie i pończochach. Nie wiem, czy wszystkie
kobiety tak robią, czy to specjalnie dla mnie ubierała się w ten sposób, mimo
że za oknem zima bieliła się śniegiem i szczypała mrozem. Buty na wysokim
obcasie musiały być mi dedykowane. Czyli też sobie ostrzyła ząbki na szybki
numerek.
Z
uśmiechem wodziła po mojej piersi dłońmi, sunąc w dół. Rozpięła rozporek i nie
przerywając kontaktu wzrokowego, wsunęła smukłą dłoń pod materiał, objęła
twardniejącego kutasa. Miała nade mną władzę, wiedziała o tym. Naparła ciałem i
przeszliśmy trzy kroki w tył. Plecy wstrzymała lodówka. Jej palce budziły
zmysły.
–
Zaprowadzę cię na skraj – szeptała mi w usta, rozpinając równocześnie rozporek.
– Wyssę do ostatniej kropli. Chcesz?
Nie
byłem w stanie odpowiedzieć, ale ona wiedziała. Uklękła. Mogłem jedynie
obserwować, chłonąc doznania płynące z pieszczoty wprawnych ust. Powolne ruchy
głową w tył i w przód, wargi ssące, zaciskające się mocniej, to znów słabiej.
Wysuwała mnie spomiędzy warg, by potraktować kutasa niczym lizak, może loda.
Trzymała u nasady, przesuwając językiem od czubka w dół i z powrotem. Mruczała
przy tym, obserwując moje reakcje spod rzęs.
– Za
chwilę się spuszczę – jęknąłem, chwytając ją za włosy i wbijając się głębiej. –
O kurwa!
Nie
panowałem nad sobą, nawet nie próbowałem. Wbiłem się w uległe usta i zastygłem,
wystrzeliwując nasienie w gardło.
–
Właśnie tak – mruczała niczym kocica. Wylizywała mnie starannie, zamykając
wargi na żołędzi, czubkiem języka zlizując ostatnie krople. – Grzeczny
chłopiec.
Podźwignęła
się z klęczek i zadowoloną miną sięgnęła po sukienkę. Pochyliła się przy tym w
ten szczególny sposób, by wyeksponować zgrabną dupcię. Lubię, gdy tak robi.
Zapatrzenie
w różowe krągłości pośladków, między którymi niknął cienki pasek bielizny,
przerwało terkotanie telefonu.
– Muszę
zmienić dźwięk dzwonka – warknąłem wkurwiony faktem, że ktoś coś chce ode mnie
tuż po tym, jak zaliczyłem szybki orgazm. – Halo? – warknąłem, odbierając i podciągając
równocześnie spodnie.
Słuchałem
trajkotu osoby relacjonującej nerwowo nadciągającą katastrofę.
Kancelaria
prawna, której byłem właścicielem, rozkwitła w przeciągu ostatnich pięciu lat.
Przede wszystkim dzięki temu, że każdą poważniejszą sprawę pilotowałem w
większym lub mniejszym stopniu. Wszystko w zależności od tego, jakie pieniądze
wchodziły w grę.
– Zaraz
będę – rzuciłem do słuchawki i rozłączyłem się. – Nagła sprawa. – Czułem się w
obowiązku, by udzielić jakiekolwiek wyjaśnienie.
-
Wychodzisz? – Zawiedziona mina Joanny. – Przed zupą? Tuż po orgazmie? Przed
moim orgazmem?
Usta
wygięła w podkówkę, robiąc zabawną minę.
– Nic
nie poradzę – westchnąłem, poprawiając koszulę, wciskając ją za pasek spodni. –
Topowy klient wpadł w tarapaty. Prowadził samochód naćpany i potrącił
bezdomnego. Trzeba to załatwić ugodowo. Że też te wszystkie ścierwa ludzkie nie
pomrą. W obozach powinno się ich pozamykać, a nie pozwolić szwendać się po
mieście. Śmieci, nie ludzie.
Naprawdę
brzydzi mnie nizina społeczna. Nie będę miał skrupułów, by zaproponować temu
strzępowi człowieka kilkaset złotych w zamian za podpisanie odstąpienia od
roszczeń.
–
Wieczorem dokończymy zabawę. – Przyciągnąłem ją, zaciągnąłem się zapachem
spermy, którym dmuchnęła mi w nos. W końcu posmakowałem jej ust. – Wiesz, że po
takich zabawach mam tylko zaostrzony apetyt i ochotę na więcej? Będę cię rżnął do
rana.
–
Oczywiście, że wiem – zaśmiała się, zarzucając mi ręce na szyję. – Myślisz, że
po co to zrobiłam? Mam ochotę na dziką jazdę.
–
Pojedziemy ostro – obiecałem. – Tylko załatwię sprawę i w te pędy wracam.
Szybki
całus, klepnięcie w tyłek i zwrot w kierunku holu. Po drodze zgarnąłem płaszcz,
kluczyki to samochodu i wyszedłem na korytarz apartamentowca.
Zaciągnąłem
się zapachem luksusu. Prześliznąłem wzrokiem po obrazach. Uwielbiam tę klasę i
spokój, który panował na osiedlu. Może dzięki ochronie? Przede wszystkim jednak
przez poziom i styl życia jego mieszkańców.
Zjechałem
windą do piwnicy, planując świąteczne prezenty. Tak naprawdę to nie cierpię
tego całego blichtru, szału zakupów, przesłodzonych dekoracji i wigilijnego
obżarstwa.
Nie
jadam mięsa, nawet ryby. Dbam o to, czym napędzam organizm. Świadomie
zużytkowuję zasoby Ziemi. Szanuję swoje ciało, ćwiczę regularnie i pielęgnuję,
bo drugiego nie dostanę.
Kolacja
wigilijna odbędzie się oczywiście u rodziców. Wszystko z pompą i przepychem.
Nadmiar lampek na gigantycznej choince, ogromny, suto zastawiony stół i nas
sześcioro. Pod warunkiem, że zbuntowany bracik dotrze na kolacje. Jeśli o mnie
chodzi, to tak on, jak i siostra mogliby nie dojechać. Ponoć ma dziewczynę.
Gdybyśmy nie byli rodzeństwem, to i może zainteresowałby mnie taki wybryk
natury. Nie w jej wypadku. Przynosiła wstyd rodzicom, zasmuciła matkę. Tak
właściwie to tylko ja im wyszedłem. Z pierwszego strzału, najlepszy. Każdy
kolejny był coraz bardziej wybrakowany. Dobrze, że poprzestali na trójce. Aż
strach pomyśleć, co mogłoby się urodzić jako czwarte.
Wsiadłem
do mojego cacka. Odpaliłem i jak zwykle wsłuchiwałem się w mruczenie silnika.
Jeden z najdroższych modeli Mercedesa hybrydowego w kraju. Może zbyt drogi, ale
wystarczyło, bym przyjechał nim na spotkanie z potencjalnym klientem, by ten
stał się aktualnym i nie dyskutował nawet o wysokości prowizji.
Wyjechałem
z podziemnego garażu. Wycieraczki włączyły się momentalnie, zgarniając rozmokły
śnieg lecący z nieba. Dobrze że auto jest tak naszpikowane czujnikami. Nie było
opcji, że wpadnę w poślizg czy uderzę w jakąś przeszkodę.
Wyprzedzałem
innych użytkowników drogi spokojny o to, że dotrę do celu. Na stacji kupiłem
zielonego Walkera, najdroższą dostępną na półce whiskey. Pojawić się u Bartka bez alkoholu
skutkowałoby tym, że włączy mu się wściekła, oportunistyczna złośliwość. Tak
wypije szklaneczkę złotego trunku i zaakceptuje wszystkie zalecenia. Nie będzie
niepotrzebnie drążył, wymyślał innych opcji na rozwiązanie konfliktu.
W
drodze do biura sięgnąłem jeszcze do schowka i spryskałem się drogimi
perfumami. Wolałem nie ryzykować, że Bartek wyczuje woń seksu.
Warunki
na drodze, a właściwie w powietrzu pogarszały się z minuty na minutę.
Przyspieszyłem, mimo iż nie powinienem był tego robić. Chciałem jak najszybciej
wrócić do domu i gorącej kobiety czekającej na mnie.
Wyjechałem
poza miasto, wbiłem adres zamieszkania Bartka w nawigację. Jak na rapera
przystało za pierwsze większe pieniądze kupił dworek w głuszy lasu,
wyremontował go, podniósł standard. Wszystko pod kontrolą prawnika i za jego
namową. Świetna inwestycja na przyszłość, lokata kapitału. Lwią część
przychodów Bartek przepuszczał na konsumpcję, w tym imprezy. Dziś też balował i
wiedziałem, że będzie w zabawowym nastroju. Bezdomny pozwolił się ponoć
ugłaskać i czekał z Bartkiem. Jak tu zmusić się do uśmiechu? Muszę być miły dla
tego śmiecia. Rękę powinienem mu uścisnąć.
Po
minięciu znaku informującym o końcu terenów zabudowanych przyspieszyłem. Było
ślisko, śnieg oblepiał szybę, ale nie mijały mnie żadne auta. Kto mógł, nie
wyjeżdżał z domu. Wiedziony przeczuciem zerknąłem we wsteczne lusterko,
najpierw raz, później kolejny. Bardzo blisko mnie, siedząc mi prawie na
zderzaku, jechało czarne BMW. Może granatowe, tego nie zauważyłem. Wiedziałem
jedno. Jeśli chciałbym naciągnąć czyjąś ubezpieczalnię na remont auta,
wystarczyłoby, żebym przyhamował. Bez
wątpienia nieostrożny kierowca zaparkowałby mi w zderzaku. Nie niepokoiło mnie
to przez kilka minut, lecz po pokonaniu kolejnych dziesięciu kilometrów i iluś
tam skrętach na rozwidleniach i wiejskich skrzyżowaniach, zacząłem podejrzewać,
że jestem śledzony. Po kolejnych dziesięciu miałem pewność. Jaki bowiem palant
jeździ na rondku poza miastem w kółko i to pięć okrążeń? Sprawdzałem śledzącego,
który ewidentnie mnie śledził.
–
Cholera – zakląłem pod nosem.
Gdy
kierowca przyspieszył i wyglądało na to, że chce mnie wyminąć, stwierdziłem, iż
nie pozwolę mu na to z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt nie będzie wyprzedzał
mojej wypasionej fury, jeśli mu na to nie pozwolę. Po drugie, jeśli faktycznie
byłem śledzony, to właśnie przez wypaśne auto.
Dodałem
gazu. Pędziłem. Wycieraczki zbierały śnieg z szyby jak oszalałe. Wpadłem w
koleinę, może w dziurę w drodze. Autem zarzuciło w bok, tablica rozdzielcza
błysnęła masą lampek. Uruchomiły się pewnie wszystkie systemy naprowadzające
mnie na właściwą drogę.
I wtedy
kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie.
W
oddali przed przednią szybą zamajaczyła mi sylwetka zwierzęcia i nie byłoby w
tym niczego dziwnego, bo w końcu droga prowadziła przez las, gdyby nie fakt, że
na czubku pyska coś świeciło mu czerwonym światłem. Wyglądało na renifera,
któremu przyczepiono żarówkę do głowy.
Samochodem
szarpnęło w drugą stronę, w wyniku czego butelka z whiskey poturlała się w
przeciwną. Złapałem ją i przycisnąłem do siebie. Przygarnąłem ją ze strachu
wywołanego tym, że przed maską zamajaczyła postać zwierzaka. Wolna dłoń
zacisnęła się na kierownicy, chcąc nadać odwrotny kierunek niż ten, w którym
poruszało się auto.
Przez
moment widziałem pysk zwierzęcia i mógłbym przysiąc, że się uśmiechnąło. Gdy
wycieraczka zebrała nadmiar wody, przed maską samochodu wyrosło drzewo. Trzask
metalu o barierę i wybuch. Ogłuszający na sekundę, po której nastąpiła cisza.
Cisza i
ciemność.
ONA
Siedziałam
nad tą cholerną herbatą z melisy, pobudzona i wściekła, podpierając brodę
złączonymi dłońmi. Za oknem pogoda idealnie współgrała z moim nastrojem –
wiało, lało i ogólnie to wyglądało jak początek apokaliptycznego filmu z serii
„Śnieżny Armagedon” lub coś w tym stylu. Na szczęście w kuchni było cieplutko,
a niewielka lampka stojąca na kredensie dawała delikatne, przytulne światło.
Moi
podopieczni, o ile mogłam nazwać tak tę bandę, wylegiwali się w łóżkach po
zjedzonej kolacji. Może niektórzy oglądali telewizję, może rozmawiali. Szczerze
mówiąc, miałam to gdzieś, bo moja praca nie polegała na organizacji ich czasu
wolnego.
No
właśnie, zadumałam się ponuro. Moja praca. Człowiek tyle się starał, aby dostać
się do policji, założyć mało gustowny mundurek i głupawą czapeczkę, tyle się
starał i wylądował tutaj. W zapchlonym przytulisku. A wszystko to przez
napalonego kretyna, który nie potrafił utrzymać rąk przy sobie.
Tym
człowiekiem byłam ja, kretynem były szef, nadęty pan komendant. Gnojkowi z
racji pełnionego urzędu wydawało się, że może wszystko, a zaliczał do tego
również obmacywanie podwładnych policjantek. I w końcu trafił na mnie, mało
dyskretną, pyskatą i pełną wzniosłych ideałów o służbie dla społeczeństwa. Gdy
przypomniałam sobie rozróbę na posterunku, to nadal chciało mi się śmiać. Z
późniejszych wydarzeń już nie bardzo. Na szczęście ktoś tam uznał, że nie można
mnie wyrzucić na zbity pysk, nawet jeśli roztrzaskałam szklany wazon na głowie
przełożonego i przyłożyłam mu kolanem w przyrodzenie. Prawa kobiet,
molestowanie i takie tam. Zaproponowano mi więc inną pracę. Tę. Na kompletnym
odludziu, gdzie psy dupami szczekały, a zimą nawet asfalt zwijali. Pośrodku
lasu stała stara leśniczówka, przekształcona na noclegownię dla bezdomnych. Na
parterze wchodziło się do ogromnej sieni, na prawo była kuchnia i jadalnia, na
wprost łazienki po lewej pokoje dla „gości”. Na górze dodatkowa kuchnia, duża
łazienka i pięć sypialni dla personelu. Na razie jednak personel wolał wracać
na noc do domu. Zostawałam tutaj tylko ja i jeden taki facet. Duży, misiowaty,
doskonale wykonujący obowiązki. W zasadzie jednak nie było wiele do roboty, bo
i podopiecznych mieliśmy niewielu. Pięciu chłopa i dwie kobitki, żadne
szaleństwo.
–
Szefowa – rozległ się schrypnięty, nieco przepity głos.
–
Czego? – warknęłam nieuprzejmie. Jakoś nie miałam nastroju na rozmowy, podczas
których usiłowali przekonać mnie, że muszą sobie golnąć kielicha dla kurażu.
–
Herbatki bym se zrobił.
– To
rób – wzruszyłam ramionami. – Czy ja zabraniam?
– Ma szefowa
groźną minę. Jakby planowała jakiś masowy mord.
–
Masowy to nie, ale taki pojedynczy – uśmiechnęłam się, bo nieoczekiwanie mnie
rozśmieszył. – Kandydat by się znalazł,
dlaczego nie?
– Ech,
szefowa. – Mężczyzna podszedł do kuchenki i postawił czajnik na gazie. Zaraz,
jak on miał na imię? A! Zenek. Mały był, chudy i taki niepozorny, ale oczka
miał sprytne, rozbiegane. I takie wszędobylskie, cwaniaczkowate spojrzenie.
Mimo to lubiłam go. Nie awanturował się, nie pił, nie kradł. Jedyną jego
słabością były pornole. Zakradał się do biura i korzystał z internetu, buszując
po stronach erotycznych. Przestałam go już nawet stamtąd wywalać, bo co chłop
miał z tego życia? Nic. I jeszcze mam
zabraniać mu tej drobnej przyjemności? Przykazałam jedynie, aby zamykał drzwi
na klucz, bo jednak natknąć się na coś takiego…
–
Szefowa to taka fajna kobitka. Chłopa szefowej potrzeba, z dużym przyrodzeniem
i na dużym głodzie.
Zerknęłam
na niego podejrzliwie.
– Nie,
nie mnie – zachichotał. – Żeby piękna
kobieta i taki ramol jak ja, to tylko w filmach.
–
Filmach? Nie nazwałabym ich tak.
–
Mówiłem poważnie. Szefowa siedzi tu z nami, pracuje i nic poza tym. Smutno tak
jakoś, nieprawdaż?
–
Dlaczego mnie nie dziwi, że ty znowu o seksie? Zresztą wyjeżdżam na święta.
Zalał
herbatę, nadal chichocząc.
- Do
rodziców? – spytał domyślnie.
– Do
rodziców – zdenerwowałam się. No co za palant! – Co złego jest w spędzeniu
świąt z najbliższą rodziną?
– Nic,
hi, hi. Całkowicie nic.
– Ty
już lepiej sobie idź – pogroziłam mu pięścią. – Bo ci dostęp do neta ograniczę.
Umknął,
jednak wyraz twarzy mu się nie zmienił. Za to ja ponownie zapatrzyłam się na
śnieżycę szalejącą za oknem. I wtedy, nieoczekiwanie, ukazała się za nim morda
jakiegoś zwierzaka. Chyba jelenia, pomyślałam zaskoczona. Chociaż dlaczego, do
diabła, ten rogacz miał czerwony i świecący nos? Niczym w kreskówce dla dzieci?
Zerwałam
się z krzesła i podbiegłam do okna. Odchyliłam firankę. W zawiei panującej na
zewnątrz niewiele można było dostrzec. Niewiele, a jednak czerwony punkcik jaśniał
w mroku, jakby wskazując mi drogę. Nie istnieją jelenie ze świecącymi nosami,
pomyślałam z irytacją. I bez zastanowienia, chwytając w locie czapkę, szalik
oraz zimowy kożuszek wypadłam na zewnątrz. Kierowałam się w stronę czerwonego
punkcika, ale kiedy prawie, prawie go miałam na wyciągniecie ręki, zwierzak
spłoszył się i umknął. Jednak nie zniknął. Zatrzymał się jakieś pięć metrów
dalej. Poirytowana, bo śnieg sypał mi prosto w oczy, nieziemsko zaciekawiona,
bo ten czerwony nos to jednak prawdziwy fenomen, bez zastanowienia ruszyłam w
kierunku niezwykłego jelenia. Ja cię kręcę! Szkoda, że nie wzięłam telefonu.
Pstryknęłabym kilka fotek, bo inaczej nikt by mi nie uwierzył. Jeszcze
powiedzą, że piłam w pracy. Owszem, piłam, głównie herbatę z melisy. Po tym
raczej nikt nie ma omamów.
Prawie
go miałam, gdy znowu odskoczył na kolejne kilka metrów. Zaklęłam, ale się nie
poddałam. On również. I po raz kolejny, gdy byłam prawie, prawie na
wyciągnięcie ręki, skurczybyk znowu się spłoszył. Poruszaliśmy się w linii
prostej, więc gdzieś tam zamajaczyła myśl, iż bez problemu trafię z powrotem do
domu. On hyc, ja powolutku, ukradkiem. On znowu hyc, ja znowu krokiem
skradającym się. Nie wiem, skąd u mnie taka szalona chęć pomacania tego
czerwonego, świecącego nosa? Pewnie stąd, że sądziłam, iż jest sztuczny. Jakiś
leśniczy zrobił sobie dowcip? Może.
Nie
wiadomo, jak długo byśmy sobie tak hasali po lesie, pewnie i do samych świąt,
bo moja głupota nigdy nie miewała granic, gdyby nie to, że pieprzonemu
jeleniowi się znudziło. A na odchodnym, przysięgłabym, że mrugnął do mnie
oczkiem. I już go nie było. Rozejrzałam się dookoła, czując potężne
rozczarowanie i wtedy…
Pod
jednym z drzew stał mężczyzna. Facet jak facet, tyle że ten był nagi.
Nagusieńki. Jedynie na nogach miał skarpetki. Dygotał i podskakiwał, usiłując
nieco się rozgrzać, ale wyglądał przy tym na mocno zdezorientowanego. Zanim
przystąpiłam do działania, oceniłam go jednym, zachwyconym spojrzeniem. Ciałko
miał, że tak powiem, jak z okładki pisma kulturystycznego, zero tłuszczu, same
mięśnie. No i…
– Ale
jaja! – powiedziałam na głos z prawdziwym podziwem. Znaczenie to miało
podwójne, bo raz: kto o zdrowych zmysłach lata nago po śniegu, a dwa… Właśnie.
Jaja. I nie tylko. Wydepilowany był tam co do ostatniego włoska, tak że
wszystko pozostawało doskonale widoczne. Gwizdnęłam z uznaniem. To się nazywał
sprzęt!
–
Dzięki, o jeleniu czerwononosy – mruknęłam, podchodząc bliżej. Dopiero teraz
zauważyłam zaschniętą krew na włosach nieznajomego. I poczułam intensywny zapach
alkoholu. Brzuch też miał nieco pokiereszowany, ale rany były płytkie,
niegroźne.
No tak.
Urżnął się kretyn w trupa, zaszalał, a teraz zamarznie na mrozie. Już przybrał
podejrzane kolorki. Nie czekałam dłużej. Energicznie ujęłam go pod ramię,
pociągając w kierunku, co do którego byłam pewna, że prowadzi do leśniczówki.
– Chodź
– powiedziałam, zachęcająco się uśmiechając. Nie protestował, chociaż wyglądał
na potężnie ogłuszonego.
– Heh…
he… – wyartykułował, przytulając się do mojego boku. Niestety, okazało się to
nieco trudne, bo dzieliła nas znaczna różnica wzrostu. Nie sięgałam mu nawet do
ramienia. W rezultacie prawie na mnie wisiał, kiedy ciągnęłam go w kierunku
domu. Trzeba przyznać, że odległość okazała się większa niż myślałam.
Zadyszałam się, spociłam, ale w końcu wepchnęłam go do ciepłego przedsionka, a
później zmusiłam do wejścia na piętro. Momentami stawiał lekki opór, bełkocząc
coś bez sensu, lecz zamilkł, gdy pogoniłam go pod prysznic. Jęknął, czując
ciepły strumień wody.
–
Brudnyś i śmierdzisz – oświadczyłam dziarsko, rozmasowując na nim pianę z
mydła. Przedtem w pośpiechu zrzuciłam bluzę, pozostając w samym podkoszulku. –
Ale doprowadzimy cię do porządku. Ciekawe, co z ciebie za ziółko?
Obejrzałam
ranę na jego głowie. Nie wzbudziła niepokoju, zaledwie draśnięcie, aż dziwne,
że było z tego tyle krwi. Potem ostrożnie namydliłam mu włosy, jednocześnie
dyskretnie zerkając w dół. Chciałam nacieszyć oczy widokiem. No i nacieszyłam,
kurwa jego mać. Kutas sterczał dumnie naprężony, gruby, czerwoniutki i taki
apetyczny, że nic tylko go wsadzić w usta i smakować. Zarumieniona przeniosłam
wzrok z imponującego przyrodzenia na oblicze nieznajomego. Oczy miał
półprzymknięte, a na twarzy błogi uśmiech. Nieco głupawy na dodatek.
Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij tutaj!
Tak z ciekawosci zapytam, dlaczego wprowadzilas platne opowiadania? Co Cie do tego sklonilo?
OdpowiedzUsuń(ps. nie wiem czy gdzies o tym pisalas juz, dlatego pytam tutaj)
To proste. Mam dwoje dzieci, a mój mąż nie jest milionerem. Jeśli wrócę do pracy, bloga będę musiała potraktować czysto hobbystycznie. Wtedy będzie to jeden lub dwa wpisy na miesiąc. Próbuję to zmienić, łącząc przyjemne z pożytecznym. Czy mi się uda? Nie wiem, czas pokaże. Mam pół roku na poczynione odpowiednich kroków. Potem zobaczymy... :-D
UsuńKiedy dodasz jakiś bezpłatny tekst?
OdpowiedzUsuńPatrz i czytaj, na samej górze :-D
UsuńBabeczko, zrobiło mi się smutno, kiedy zobaczyłam ze tekst jest płatny... Rozumiem dlaczego wprowadzilas platne treści, rozumiem ze chcesz zarabiać na tym co lubisz i szanuje to a nawet popieram. Jednak zrobilo mi się dzisiaj smutno, ponieważ blog dąży do komercjalizacji... Placilam do tej pory za opowiadania (oprócz uzurpatora bo nie działa mi opcja wpisania kodu) ale jednak wole zapłacić tyle samo za książkę czy e-booka i miec dużo więcej tekstu takiej samej jakości i podobnych treści niż to co oferujesz. Nie obraz sie, lubię Twoje teksty ale nie sa wyżynami, sa miłym dodatkiem do kawy i tyle.. Jestem od poczatku istnienia Twojego bloga, pamiętam Cie jako Blackjack z pokątnych i naprawde nie mam na myśli nic złego.. P.
OdpowiedzUsuńJa chyba rozumiem i dlatego zdradzę że skoro mamy jeszcze sylwestra... ;-)
UsuńPłatny, nie płatny polecam z całego serca przeczytać to opowiadanie. ;-)
UsuńZastanawiam się co kieruje osobą, która mówi takie rzeczy?
UsuńLubię cię i jestem z tobą od początku, ale jesteś słaba?
Z drugiej strony fajnie usłyszeć, że jest się miłym dodatkiem do kawy szczególnie, gdy jest się Babeczką :D
Mało z tego - niskokaloryczną :D :D :D
Gdzie, Moniko, Anonim napisał, że Babeczka jest słaba? Nie wymyślaj. Napisał/-a tylko, że zrobiło jej się smutno, kiedy zobaczyła, że prezent jest płatny. A to, że opowiadania Babeczki nie są czymś, bez czego nie można żyć, to prawda. Babeczka jest świetna, pisze cudownie, ale jestem pewna, że gdyby przestała nikt by nie umarł.
Usuń"Nie obraz sie, lubię Twoje teksty ale nie sa wyżynami, sa miłym dodatkiem do kawy i tyle."
UsuńO to mi chodziło.
Nikt by nie umarł również wtedy, gdyby zniknęły marki Apple, BMW, Mercedes i wiele innych.
Tutaj nie o przeżycie duchowe chodzi. To jest rozrywka i przyjemność.
W seksie też nie wyłącznie o przetrwanie chodzi, ale o przyjemność :D
Czemu akurat swiateczny tekst musialbyc platny :( uwielbiam twoje opowiadania!
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że sama nie napisałbym opowiadania w całości, nie dałabym rady :-(
UsuńJeju! Jak pięknie napisane! Bardzo, ale to bardzo spodobało mi się cholernie to opowiadanie! Brawa dla was i więcej takich opowiadań! 😍
OdpowiedzUsuńI Wesołych Świąt Babeczko! 🎄💕
Kochana Babeczko ja też życzę Ci wesołych świąt ,dużo wypoczynku podczas ich trwania, spędzonych w rodzinnej atmosferze, aby twoja wena Cię nie opuszczala i dużo cierpliwości :* oraz udanego sylwestra i wiele pomyślności w nadchodzącym Nowym Roku !!!😘;D
OdpowiedzUsuńJula
A ja znów Cię będę męczyć pytaniem kiedy będzie newsletter i wrócisz wygraną III? Pisałas na Fb ,że pojawi sie na gwiazdke Pozdrawiam A.
OdpowiedzUsuńA ja znów Cię będę męczyć pytaniem kiedy będzie newsletter i wrócisz wygraną III? Pisałas na Fb ,że pojawi sie na gwiazdke Pozdrawiam A.
OdpowiedzUsuńWiem, ale niestety newsletter wiąże się z całościowa zmiana adresu i wyglądu strony. Tutaj pojawiły się problemy z informatykami, którzy po kolei nie wywiązywali się z powierzonego im zadania. Mam nadzieję że obecny okaże się strzałem w dziesiątkę :-D
UsuńPrezent który trzeba samemu kupić nieźle ☺
OdpowiedzUsuńA nie, prezentem będzie większy kawałek Dzieła sztuki :-)
UsuńWesołych świat Babeczko:)
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się niektórymi komentarzami, bo nie warto. Pisanie to ciężka praca i należy się za nią zapłata (notabene Twoja wcale nie jest wygórowana). Nikt nikogo nie zmusza do kupna tekstu.
Dziękuję za cudne opowiadanie:)
No i gdzie to dzieło sztuki?
OdpowiedzUsuńPłatne opowiadania są spoko jedni decydują się je kupić inni nie i do tej pory było to dla mnie kwestią wyboru każdej z czytelniczek. Jednak życzenia i płatne opowiadania jest mało smaczne i bardzo rozczarowujące.
OdpowiedzUsuńWykupiłam, bo nie mogłam wytrzymać i opowiadanie było tego warte xD
OdpowiedzUsuńNie mam nic przeciwko płatnym tresciom. To jest czyjas praca i to wcale nie łatwa. Bardzo się cieszę, że mimo wszystko zalaczasz głównie bezpłatne opowiadania. A płatne są dodatkiem dla nas i dla Ciebie. Kupuje.
OdpowiedzUsuńAczkolwiek świąteczne opowiadanie roczarowalo mnie. Wulgarne i średnie. Ale poprzednie bezpłatne super, więc traktuje to jako mój wyraz uznania i jakieś podziękowanie za te wszystkie lata mojego uzytkowania Twojego bloga. I od czasu do czasu coś jeszcze kupię
Ale ulga. Już się bałam, że to ze mną jest coś nie tak, ale to opowiadanie jest fragmentami po prostu obleśne. Babeczko nie wiem co się stało, ale wcześniej mimo ostrych scen trzymałaś jednak jakiś poziom. Teraz czułam jakby tekst był pisany miejscami przez starego, śliniącego się starucha. Chyba bym wolała, żebyś jednak nic nie dała.
UsuńOpowiadanie zaczęło mi się podobać niestety nie dane mi chyba przeczytanie do końca, skusiłam się i wysłałam sms - brak kodu a oplata pobrana :-(
OdpowiedzUsuńNapisałam do nich i mam małą nadzieję, że naprawią sytuacje
Zdarzyło mi się to pierwszy raz :-(
Pozdrawiam
AG_ucha
Podaj mi na maila godzinę to zobaczę, który jaki to kod i ci prześlę. Tyle mogę zrobić, reszta to już sprawa administratora.
UsuńPodaj mi na maila godzinę to zobaczę, który jaki to kod i ci prześlę. Tyle mogę zrobić, reszta to już sprawa administratora.
UsuńDostałam kod
UsuńPrzeczytałam :-)
Super :-D :-D
AG_ucha
Podsumuję... Bez względu na wszystko piszemy dalej! Jeeezzzuuu! Jak ja to kocham robić :-D
OdpowiedzUsuń