Takie sobie, lekkie, odrobinę świąteczne opowiadanko, tym razem idealnie dopasowane do pogody za oknem, bo u nas deszcz pada, nie śnieg :-(
Dzieło sztuki (I)
Z irytacją nacisnęłam
klakson, chociaż w pełni zdawałam sobie sprawę z bezsensowności tego gestu.
Korek był długi, nieruchawy i najgorsze, że nic nie zapowiadało zmiany tego
stanu rzeczy. Zaklęłam pod nosem. Co za cholerny pech! Jak nic spóźnię się o
jakąś godzinę, a może nawet dwie. Na dodatek ta paskudna pogoda. Gdyby nie lało
jak z cebra, to popędziłabym poboczem na piechotę. Pięć kilometrów to nie tak
dużo, a wszystko było lepsze od obecnej bezczynności. I pomyśleć, że dzisiejszy
dzień zaczął się tak dobrze…
Zaklęłam po raz kolejny
i sięgnęłam po komórkę. Nie ma wyjścia, muszę kogoś poprosić o pomoc. Najlepiej
Bartka. Ma klucz zapasowy do mojego mieszkanka, no i o tej porze powinien już
być po pracy. Zerknęłam na zegarek i wybrałam numer. Odebrał po trzecim
sygnale.
– Bartuś! –
jęknęłam z uczuciem.
– Cześć Paulinko!
– odezwał się wesoły głos po drugiej stronie. – Skąd ten pełen tragizmu ton?
Dziś twój wielki dzień.
– Wiem. Ale mam
problem. Miałam dowieź płótno na wystawę na piątą. Jest za piętnaście, a ja
utknęłam w gigantycznym korku, żeby to szlag trafił! – zdenerwowałam się
ponownie. – Nie zdążę! Zawalę sprawę i…
– Okay, rozumiem.
Mam to zrobić za ciebie?
– Tak – odparłam z
widoczną ulgą w głosie. – Możesz?
– Mogę – roześmiał
się. – Powiedz mi tylko, który bohomaz dostąpi tego zaszczytu?
– Żaden bohomaz! –
oburzyłam się, ale mało przekonująco, bo w końcu ratował moje dupsko. – Łatwo
znajdziesz, bo stoi na sztalugach. Obok leży tekturowe opakowanie. I Bartek,
proszę, bądź ostrożny.
– Będę Paulinko –
zapewnił mnie poważnym głosem. – Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Ale na
wystawie nie zostanę. Ta cała sztuka nowoczesna przyprawia mnie o skręt kiszek.
Nie dyskutowałam z nim
więcej. Od kilku lat prezentował stałe, niezmienne stanowisko wobec moich
obrazów, od czasu do czasu domagając się, aby stworzyła coś bardziej ludzkiego.
Dawno już przestałam mu wbijać do głowy, że istnieją różne rodzaje sztuki. Ja
tam lubiłam czystą geometrię na moich płótnach.
Zgodnie z oczekiwaniami
spędziłam w korku bite dwie godziny. Kiedy w końcu dotarłam do domu, byłam
wściekła, spocona i głodna jak cholera. Zaparkowałam niemal po mistrzowsku,
wyprysnęłam z samochodu i popędziłam na piętro, aby się przebrać. Wystawa już
się zaczęła, więc nie miałam zbyt wiele czasu na zmianę stroju i doprowadzenie
się do porządku. Kwadrans później pędziłam w stronę galerii, gratulując sobie w
duchu pomysłu z Bartkiem. Gdyby nie on… Wolałam o tym nie myśleć.
Spóźniłam się,
bagatela, niecałą godzinę. Zadowolona, zostawiłam płaszcz w szatni i
przygładzając wzburzone włosy, weszłam do środka. Lawirowałam pomiędzy
zgromadzonymi w niewielkie grupy ludźmi, z dreszczem ekscytacji podążając do
miejsca, gdzie wisiał mój obraz. Z daleka widziałam, że zebrał się tam pokaźny
tłum. Odrobinę mnie to zaniepokoiło, bo chociaż kochałam moje dzieło niczym
dziecko, to jednak byłam rozsądną, niezaślepioną jego domniemaną wielkością,
matką. Ale kiedy podeszłam bliżej, o mało co nie padłam trupem na miejscu.
– Jezu Chryste! –
wyjęczałam bluźnierczo.
Na białej ścianie
wisiał sobie niewielki prostokąt, wyglądający jak zapaćkana tysiącem kolorów
szmata. Na dodatek w prawym rogu widniała sobie uśmiechnięta buźka, czyli
przysłowiowa kropka, kropka, kreska, kreska, podobizna mego pyska. Ta miała jeszcze
ogromne, królicze zęby oraz odstające uszy. Nic dziwnego, że o mało co, nie
padłam trupem na miejscu. Oczywiście, doskonale zrozumiałam, co się stało.
Wczoraj były u mnie siostrzenice, którym beztrosko użyczyłam sztalug, jednego
płótna i palety farb. Całość zostawiłam tak jak było i rano popędziłam do
pracy, kompletnie o tym zapominając. Gdybym nie utknęła w korku, nie byłoby
żadnego problemu. Ale ja wysłałam po mój obraz Bartka, któremu sztuka
nowoczesna kojarzyła się właśnie z takimi, zapaćkanymi planszami. Nic dziwnego,
że się nie zorientował.
– Cześć kochana. –
Izunia cmoknęła mnie w policzek. – Zobacz jaki tłum.
– Widzę –
wystękałam, z trudem łapiąc oddech. Oczy zaszkliły mi się łzami, dłonie drżały,
a w głowie majaczyła tylko jedna myśl. To koniec. Koniec marzeń, koniec drogi,
na którą dopiero co weszłam. Koniec, po prostu koniec. Po kres życia będę
pracowała w biurze, odbierała telefony, kserowała dokumenty, parzyła kawy. Po
takiej kompromitacji nie ma dla mnie miejsca w świecie prawdziwej sztuki. A
tyle starań kosztowało mnie to, aby umieścić chociaż jeden mój obraz na
dzisiejszej wystawie. Wystawie zorganizowanej specjalnie dla nieodkrytych
talentów. Dostałam niepowtarzalną szansę od losu i przez głupie zaniedbanie tak
szybko ją straciłam.
– O! – Iza
szturchnęła mnie łokciem. – Tam, przed tą człekokształtną rzeźbą. Widzisz?
– Co niby? –
spytałam z rozpaczą.
– To ten krytyk.
Jedna z twoich koleżanek po fachu mi go pokazała. Pogromca młodych adeptów z
Akademii Sztuki. Może zainteresuje go twój obraz?
– Broń boże! –
wymamrotałam, rozglądając się w popłochu. Iza znała się na sztuce w tym samym
stopniu co Bartek, więc nie oczekiwałam od niej zrozumienia. Faktycznie, przed
rzeźbą stał wysoki, szczupły, elegancko ubrany mężczyzna. Z niezadowoleniem
marszczył brwi, a oczy zza grubych szkieł okularów w ciężkiej oprawce, mierzyły
taksująco potencjalne dzieło sztuki. Widać było, że to, co widział, niezbyt mu
się podobało. Wyjął z kieszeni marynarki notes, coś tam w nim zapisał, po czym
na powrót go schował. Jednocześnie rozejrzał się dookoła i gdy zauważył mój
obraz, zamarł w bezruchu. Przyznam szczerze, że rzadko widuje się tak potężne
zaskoczenie na czyjejkolwiek twarzy. Nie mogłam pozwolić, aby dowiedział się,
jak się nazywam. W tym wypadku od razu mogę przerzucić się na kserowanie do
końca życia. Wepchnęłam torebkę zaskoczonej Izie i ruszyłam w kierunku ściany.
Miałam zamiar zdjąć ten bohomaz i uciec z nim gdzie raki zimują. Albo i dalej.
Na zgromadzonych przed nim ludzi, nie zwróciłam uwagi.
– Przepraszam! –
oznajmiłam gromkim głosem i pięć sekund później piastowałam w objęciach
nieszczęsne płótno. Niestety, ucieczka przestała wchodzić w rachubę, bo na
mojej drodze stanął pan Krytyk. Miał surowy wyraz twarzy, ramiona skrzyżowane
za plecami i przenikliwe spojrzenie.
– To pani? –
wskazał brodą na moją zdobycz.
– Poniekąd –
przyznałam. Z bliska wcale nie wyglądał na starego, chociaż w brązowych włosach
zauważyłam pojedyncze siwe pasemka. Oczy również były brązowe, brwi gęste,
proste, podbródek kwadratowy, z dołeczkiem w brodzie, nos nieco kartoflowaty.
Interesujący brzydal, pomyślałam mętnie, zastanawiając się, czy jeśli zacznę
uciekać, to czy będzie mnie gonił?
– Poniekąd?
Sądziłem, że zadałem proste pytanie?
– Pytanie jest
proste, tylko odpowiedź nieco zagmatwana.
Poczerwieniał, a w jego
oczach pojawił się gniew.
– Drwi pani?
– Jakże bym mogła
– odparłam i od razu zrozumiałam, jak dwuznacznie mogło to zabrzmieć. – Zaszła
pomyłka, którą muszę naprawić.
– Owszem. To coś –
wskazał moje płótno – to pomyłka. Wielka pomyłka. Jak i pani obecność tutaj.
– Wypchaj się! –
Oczywiście od razu się zdenerwowałam. – To dzieło moich siostrzenic. Trafiło tu
przypadkiem.
– Pokaż –
rozkazał, bez wahania przechodząc na ty. – Umiem rozpoznać dziecięce bazgroły.
Teraz dla odmiany
czerwona byłam ja, bo wiele osób z ciekawością przysłuchiwało się naszej
wymianie zdań. Szybko rozważyłam wszystkie za i przeciw. Jak mu pokażę, to
wyjdę na kretynkę, która nie potrafi zorganizować tak prostej sprawy jak
dostarczenie swego obrazu na wystawę. Jak nie pokażę, to będzie jeszcze gorzej.
Sapnęłam ze złości i podałam mu cholerne płótno. Chwycił je ostrożnie i przez
chwilę przyglądał się, mrużąc oczy.
– Nie wszystko
jest dziełem dziecięcych rąk – oświadczył w końcu. Prawy róg oraz środek to ty.
Zgadłem?
To skubaniec,
pomyślałam z niechętnym uznaniem. Pewnie, że zgadł.
– Tak. Świetnie
się przy tym bawiłyśmy.
– Prawdziwa sztuka
to nie zabawa, to proces towarzyszący głębokiemu, duchowemu przeżyciu.
– Tak? To
wytłumacz to proszę trzylatce oraz siedmiolatce – prychnęłam z sarkazmem.
– Tłumaczę tobie.
– Ta, pewnie. A
każdy artysta powinien zachowywać się jak ty, czyli jakby wsadzili mu kij w… –
z trudem się pohamowałam. – W cztery litery – dokończyłam z wyraźnym przymusem.
– Nikt mi nic
nigdzie nie wsadzał! – syknął.
– Twoje życie
seksualne mnie nie interesuje. To była metafora.
– Wiem, czym jest
metafora. Bycie artystą zobowiązuje do odrobiny klasy.
– A bycie bufonem
do nieustannego pouczania innych? – spytałam z obłudną ciekawością. Z każdą
minutą otaczający nas tłum ludzi gęstniał, a mój rozmówca wyglądał na coraz
bardziej rozjuszonego. Ja też byłam wściekła i zawzięcie postanowiłam nie
ustępować mu pola. Irytował mnie jak mało kto w moim życiu.
– Wschodzącym,
nieodkrytym talentem to ty z pewnością nie jesteś. Mogę to stwierdzić nawet na
podstawie tak małej próbki.
– Nie jestem twoją
studentką, która będzie się trzęsła niczym barani ogon, ze strachu, że nie
spojrzysz łaskawym okiem na jej twórczość.
– Jaką twórczość?
To przecież była jedynie dobra zabawa?
– No pewnie. To
było jedynie płytkie, mało duchowe przeżycie…
Staliśmy naprzeciwko
siebie, czerwoni na gębach, rozgrzani emocjami, prawie tocząc pianę z ust i
wyglądaliśmy jak dwa jelenie na rykowisku. No dobrze, czerwona i rozgrzana
emocjami byłam ja. Tego sztywniaka nie rozruszałby nawet cały harem ponętnych
dziewic. Bez zastanowienia powiedziałam to na głos. Dookoła dało się słyszeć
stłumione śmieszki. Za to pan Krytyk nadął się tak, że aż dziw, iż nie
poszybował pod sufit.
– Paulinko – Ktoś
delikatnie pociągnął mnie za rękaw. Zerknęłam przez ramię. Bartek. Przyczyna
moich kłopotów. – Pomóc ci? – spytał, mierząc nieprzyjaznym spojrzeniem mojego
przeciwnika.
– Nie, nie bij go
– rozkazałam wspaniałomyślnie. Bartek był duży we wszystkich trzech wymiarach,
trenował boks i jakieś tam sztuki walki. W bezpośredniej konfrontacji z pana
Krytyka zostałaby jedynie mokra plama. – Bierz obraz i idziemy stąd.
– Ha, ha! Obraz!
Dobre sobie! – Pajac nie zamierzał odpuścić.
– Jeszcze mogę
zmienić zdanie – zagroziłam.
– I sądzisz, że
ucieknę, tchórzliwie podwijając pod siebie ogon? – spytał drwiąco, wsuwając
ręce do kieszeni. – Tak, zabieraj ze sobą ten bohomaz i tego goryla. To nie miejsce
dla was.
– Bartuś,
potrzymaj! – Podałam koledze płótno, po czym wzięłam szybki zamach i
przywaliłam prosto w kartoflowaty nos pana Krytyka. – Sama też doskonale daję
sobie radę – oznajmiłam z satysfakcją. Wyglądał na potężnie ogłuszonego, bo
tego się chyba nie spodziewał. Cóż, nie popierałam rękoczynów, ale temu tutaj
po prostu się należało. Nie wiem dlaczego traktował mnie z taką wyższością, nie
wiem, dlaczego znielubił od pierwszego spojrzenia. Może taki już był? Miałam to
gdzieś. Dumnie zadarłam podbródek i wymaszerowałam z galerii, a z mną nieco
zaszokowany Bartek i podekscytowana Izunia.
Hm nie wiem pierwszy raz mam takie odczucia po przeczytaniu twojego tekstu ale jak dla mnie to wyszło bardzo sztucznie i jakby na siłę. Ale nie skreślam od razu opowiadania., poczekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńHaha! Genialny wstęp 😂😂 nie mogę się doczekać następnej części. Pisz szybciutko kochana :D
OdpowiedzUsuńZapowiada się super. Babeczko, ile zaplanowałaś części tego opowiadania?
OdpowiedzUsuńHe, he, chyba jakiś radar mi się wszczepił w podświadomość, bo niby miałam już iść spać, ale poczułam, że powinnam włączyć laptop i tak jakoś rzutem na taśmę zajrzałam właśnie tutaj:) Jak ja lubię takie pyskate kobiety - Paulina, dawaj, przywal dupkowi:) Wprawdzie szkoda by było obrazu, ale mogła go nim walnąć... to dopiero by była sztuka nowoczesna - pan krytyk w ramach:)
OdpowiedzUsuńU mnie śnieg padał wczoraj, i to całkiem konkretny - było pięknie, a dzisiaj jest breja pod nogami:(
O matko! Boskie! Czekam szybko na kolejną część 😍
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się, znowu pyskata i niegrzeczna bohaterka. One są jak przez kalkę :( Co jej krytyk zrobił, żeby go obrażać? I znowu najpierw sie nienawidzą - ale potem się pokochają?
OdpowiedzUsuńI co z tego ze pyskata? Lepiej niż omdlewająca nieśmiała dziewica czekająca na zdobycie przez nieustępliwego macho. Mnie się podoba Babeczko,czekam niecierpliwie na kolejna czesc :)
OdpowiedzUsuńA mnie nie podoba się, że schemat zawsze jest taki sam: ona młoda, niedoświadczona życiowo (często seksualnie), spotyka faceta: starszy, bardziej doświadczony, często bogaty albo przynajmniej mający jakąś władzę nad nią, zwykle albo bardzo przystojny, albo "piękny brzydal", z bliznami itd. Facet ma lasek na pęczki albo wiedzie życie pustelnika (ale w przeszłości miał lasek na pęczki). Zwykle pierwsze spotkanie to iskrzenie: albo zauroczenie jego aparycją, albo kłótnia, wyzwiska, bójka itd. Jej fascynacja, a on "czuje coś, czego jeszcze do nikogo", ale i tak kończy się bzykaniem, on ją obraża, ona cierpi, potem rozstanie, potem spotykają się po jakimś czasie i happy end. :D
UsuńProste rozwiązanie, nie podoba się to można nie czytać a w wolnym czasie pooglądać na przykład dziennik telewizyjny na TVP i nie trzeba marudzić.
UsuńBez przesady, po to są te komentarze żeby właśnie jakiś komentarz dać. Za każdym razem mamy wszystkich głaskać po główce? Jak dla mnie tez wyszło sztucznie, a bohaterką zrobiłaś Karynkę, która sugeruje sie opiniami innych i skresla człowieka, który nic jej nie zrobił.
UsuńJa ciągle czekam na onego..:(
OdpowiedzUsuńJa też , ja też !!!
UsuńNie zapominaj o nas kochana Babeczko 😊
Nie powiem,że mnie grom strzelił, taj jak już bywało, ale troszkę się pod koniec uśmiałam. Czekam na więcej. Nieustannie wypatruję Onego.
OdpowiedzUsuńKiedy nowy "On"? Czekam już od dawna coraz bardziej niecierpliwie na kolejną część? :(
OdpowiedzUsuńPyskate bohaterki to znak rozpoznawczy Babeczki, trzeba to akceptować, bo takie wychodzą jej najlepiej! Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńBuziaki, /L.
A ja czekam na newsletter i trzecią część Wygranej . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł - hehe oczywiście wiadomo, co będzie dalej, bo w przeciwnym wypadku byś musiała zmienić profil :P
OdpowiedzUsuńZapowiada sie ostroo !! :D Niezła odskocznia od ostatniego opowiadania (TOB). TOB było cudowne!! Ale to też zapowiada się ciekawie. Moim zdaniem zawsze kreujeszz super bohaterów ;) !!
OdpowiedzUsuńBabeczko przesyłam buziaczki :*
Jula