czwartek, 31 grudnia 2015

Bo dla dziewczynek są lalki (III) - zakończenie

Mam nadzieję, że po kolejnym dniu świąt jesteście solidnie objedzeni? ;-) Ja pewnie tak, bo mamy mały rajd po rodzinie. Chciałam skończyć takie jedno opowiadanko specjalnie na sylwestra, ale coś cienko to widzę, bo ostatnio idę spać razem z moimi pociechami. Najwyżej będzie na później, walentynki przed nami, dzień kobiet, okazja się znajdzie. Zdradzę tylko, że będzie to taki mix Sylwestrowej i Kłamstwa.

         Bo dla dziewczynek są lalki (III)
– Ty znowu tutaj? – burknęłam nieuprzejmie i przeraźliwie ziewnęłam.
– Wstąpiłem na kawę.
– Żadne inne podrywki nie mieszkają w okolicy?
– Wpuścisz mnie czy nie? – rozzłościł się nagle.
Bez słowa otworzyłam szerzej drzwi. Wszedł, zatrzaskując je z hukiem. Oho! Ktoś miał zły humor.
– Parzę po turecku, może być? Miałam chyba przeczucie, bo przygotowałam na dwie filiżanki. Coś ty taki ponury? Czyżby jakaś nadobna dziewoja złamała ci serce? – zakpiłam.
– Tak.
Wytrzeszczyłam na niego oczy w niemym zdumieniu. Oschłe, stanowcze tak mówiło więcej niż jakiekolwiek inne słowa.
– Nie gadaj? Zakochałeś się?
– Co cię tak obchodzi moje życie osobiste?
– Ty łamiący serca to norma. W drugą stronę to raczej niezwykłe. Chcesz jajecznicy?
– Poproszę – i nagle parsknął śmiechem. – Wiesz co jest niezwykłe? Niedzielny poranek z tobą paradującą w szlafroku i zadającą banalne pytanie czy chcę jajecznicy.
– Jaki tam poranek. Prawie dziewiąta – odpowiedziałam nieco zakłopotana, bo nagle przypomniałam sobie, że nic nie mam pod tym puszystym materiałem. Dziś wyjątkowo zaraz po przebudzeniu pomaszerowałam pod prysznic. Potem nie kłopocząc się ubieraniem, chciałam wypić w spokoju kawę. Nie spodziewałam się niczyjej wizyty, a na pewno nie odwiedzin Mikołaja. Zwłaszcza że na zewnątrz lało jak z cebra. Wyjęłam z lodówki potrzebne wiktuały, gdy zaskoczyło mnie pytanie.
– Może pójdę po świeże bułki? Daj mi dziesięć minut, a może i mniej, jeśli przy kasie nie będzie kolejki.
– No dobrze.
Wstał i zarzuciwszy na siebie wciąż mokrą kurtkę, popędził do sklepu. Za to ja zastygłam w bezruchu, dumając nad zaistniała sytuacją. Dziwne to wszystko. A najdziwniejsze było to, że znakomicie się czułam w jego towarzystwie. Owszem, irytował mnie, ale nie bardziej niż w czasach młodości. Obym tylko nie wpakowała się w tarapaty, pomyślałam z niepokojem. Poza tym Mikołaj i złamane serce? Raczej zły humor. W to pierwsze trudno uwierzyć.
– Mam! – oświadczył radośnie, wpadając do kuchni ze sporych rozmiarów torbą. – Świeże bułeczki, francuskie ciastka, świeży sok. I to wszystko – zerknął na zegarek – w niecały kwadrans. Dobry jestem, prawda?
– Zdejmij kurtkę, bo mam tu powódź.
– Nie zrzędź.
Zniknął w przedpokoju, a ja wypakowałam wiktuały z torby.
– Tyle tego kupiłeś, jakbyś chciał wyżywić wielodzietną rodzinę.
– W czymś pomóc? – zatarł dłonie, wchodząc do kuchni.
– Nie, wszystko zdążyłam przygotować. Tylko wrzucę jajka na patelnię.
– Ta kawa to uczta dla zmysłów – usiadł przy stole, sięgając po kubek. Wziął też jednego rogalika. – Co masz pod tym babcinym szlafrokiem?
– Nie denerwuj mnie, bo ci przyłożę patelnią. Nie jest babciny, jest puszysty.
– Tak jak i ty – zachichotał. – A może zostaniesz babcią? Pochwal się Żana.
Pogroziłam mu drewnianą łopatką, ale wcale nie wyglądał na skruszonego. Jego zły humor też się gdzieś ulotnił. Siedział przy tym stole w niedbałej pozie, roześmiany, zajadając się pieczywem i pijąc kawę. Najbardziej przerażające było to, że tak swojsko się tu czuł. Nie, najbardziej przerażające było to, że ja traktowałam to jako coś naturalnego.
– Doceń mój gest, dostaniesz większą porcję.
– Doceniam. Co ty taka niewyraźna dzisiaj? Nie odespałaś jeszcze eskapady nad morze z poprzedniej soboty?
– Zaszalałam wczoraj z wibratorem i butelką wina – burknęłam.
– A widzisz, trzeba było zadzwonić po mnie.
Spojrzałam na niego z ukosa, popijając kawę.
– Po co przyszedłeś?
– Zatęskniłem.
– Bez jaj. Niby do czego?
– Tylko ty się ze mną tak uroczo przekomarzasz,
Moja nieufność zwiększyła się dziesięciokrotnie. Coś za często mnie odwiedzał. Rozumiem że wcześniej to z powodu umowy i Igora, lecz teraz? Drań, był wyjątkowo uparty, kto wie co sobie tam roi w tym zakutym łbie? Oparłam podbródek we wnętrzu lewej dłoni, obserwując Mikołaja z zadumą. Gdzieś tam zakiełkował dziwny żal, bo naprawdę był to cholernie pociągający facet. Może powinnam złamać swój upór i po prostu zaszaleć? Zatrzymałam wzrok na jego ustach, potem na silnych dłoniach. Nadal mi się podobał, nadal żywiłam do niego słabość.
– O czym tak rozmyślasz?
– O seksie z tobą – wypaliłam bez zastanowienia. Mikołaj parsknął kawą.
– O tym, który uprawialiśmy, czy o tym, który możemy uprawiać? – zainteresował się gwałtownie.
– Wieczny optymista – mruknęłam. – To hipotetyczne rozważania. Co tam u Igora? Miał zadzwonić, ale chyba zapomniał.
– Pewnie jest zajęty – oświadczył beztrosko Mikołaj, pochłaniając kolejnego rogalika. – To co z tym seksem?
– Daj spokój. W kółko jedno i to samo. To już zrobiło się nudne.
– Sama zaczęłaś!
– I kończę.
– Ech… – popił kawą i zerknął na mnie niezwykle tęsknym wzorkiem. – Wiesz o czym marzę? Żebyś zrzuciła tę płachtę i usiadła naga na moich kolanach.
Jego marzenia raczej nie dziwiły. Za to we mnie obudził się duch przekory. Na dodatek na wczorajszego kaca wypiłam z rana porządnego klina i nie do końca byłam sobą. A przez ostatnie dni w mojej głowie pojawiło się tyle nowych pragnień, powróciło tyle wspomnień. Spojrzałam zuchwale na Mikołaja, a potem wstałam, rozsunęłam poły szlafroka i usiadłam okrakiem na jego kolanach, tak jak sobie tego zażyczył. Po czym objęłam go za szyję i uśmiechnęłam się figlarnie.
– Masz strasznie durną minę – powiedziałam rozbawiona. No bo faktycznie miał. Oczy mu się powiększyły, usta miał rozdziawione, a na dodatek wciąż trzymał w dłoni niedojedzony kawałek bułki. – Ale co tam, zawsze możesz mnie zrzucić i uciec – mruknęłam, delikatnie muskając czubkiem języka płatek jego ucha. Jednak gdy spojrzałam w oczy Mikołaja…
Był w nich gniew. Chwycił moje nadgarstki z taką siłą, że aż jęknęłam.
– Uwielbiasz się ze mną w ten sposób droczyć? – syknął. – Prowokujesz, a potem dajesz nogę, zasłaniając się moralnością, rozsądkiem czy innymi głupotami. Świetna zabawa, prawda? Pokażę osłu marchewkę na kijku, a on niech się napala!
– Yyyy… – wyrwało mi się z zaskoczeniem. – Co cię napadło?
– Za stary jestem na takie numery! – warknął. Po czym gwałtownym ruchem zepchnął wszystko ze stołu. Mój okrzyk zdumienia zagłuszył brzęk tłuczonych naczyń. Potem mnie zatchnęło, bo nagle znalazłam się w pozycji poziomej, plecami na twardym blacie, a pomiędzy moimi udami Mikołaj, który właśnie rozpinał spodnie.
– Zwario… – zaczęłam, ale zamknął mi usta pocałunkiem. Brutalnie i łapczywie wpił się w moje wargi, wepchnął język do środka, przygniótł swoim ciałem. Tego nie planowałam, choć zdążyłam jeszcze pomyśleć, że tak w zasadzie to sporo w tym mojej winy. Z drugiej jednak strony być może właśnie pragnęłam, abyśmy zmierzali ku takiemu zakończeniu? Tym razem nie pojawiły się głupawe skojarzenia z łysymi wampirami, nie było mi do śmiechu. Moje ciało zapłonęło niczym pochodnia, pojawiło się pożądanie i nagle te wszystkie postanowienia, aby po raz kolejny nie wikłać się w związek z Mikołajem, rozwiały się i ulotniły. Mówiąc szczerze i dosadnie, miałam na niego cholerną ochotę. Więc bez fałszywej skromności i równie nieszczerych protestów, odwzajemniłam jego pocałunek, oplotłam ramionami, zanurzając się w narastającej przyjemności. Drżącymi dłońmi pomogłam mu ściągnąć koszulkę, potem wpiłam palce w prężące się muskuły, żłobiąc na jego plecach czerwone pręgi. Tak zachłannie odpowiadałam na każdy pocałunek, że w pewnym momencie usłyszałam jego cichy śmiech.
– Hipotetyczne rozważania, co? – zakpił, bawiąc się moim sterczącym sutkiem. Potem  zaczął go na zmianę ssać i przygryzać, robiąc to coraz mocniej, coraz mniej delikatnie, jednocześnie poruszając biodrami i ocierając się twardą męskością o wnętrze moich ud. A ja z każdym ruchem, z każdą sekundą, z coraz większą niecierpliwością czekałam, by w końcu wdarł się do środka, by poczuć jego twardość, by pogrążyć się w otchłani rozkoszy. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo brakowało mi seksu przez ostatnie dwa lata.
– Niewygodnie tu – dodał podnosząc mnie w górę. Co dziwniejsze, bezbłędnie zgadł, które drzwi prowadzą do sypialni. Z drugiej strony dużego wyboru nie było. Zostałam rzucona na miękkie łóżko, a potem na powrót przygnieciona męskim ciałem.
– I po co było tłuc moją zastawę? – spytałam z wyrzutem.
– Zamknij się Mała, bo nie wytrzymam. Przelecę cię bez gry wstępnej – zagroził z błyskiem w oku, zgrabnie pozbywając się dolnej części garderoby. Trzeba przyznać miał skubaniec ciało. W tym wieku to nie był dar od boga, ale efekt ciężkiej pracy i wielu godzin spędzonych w siłowni. Przypomniała mi się niewielka fałdka w okolicach mojego pasa i lekko się zaczerwieniłam. Zresztą całość wypadała nie najgorzej, jeśli przymknąć oczy na małe niedoskonałości. Do cholery, przecież już dawno przekroczyłam czterdziestkę! Nie ma prawa wymagać ode mnie figury nastolatki.
– Żana – uniósł głowę znad moich piersi. – Żebyś ty wiedziała, jak mnie kręcisz. Nago wyglądasz jeszcze piękniej.
Dałam spokój urojonym mankamentom. Złapałam zachwycone, pełne podniecenia spojrzenie Mikołaja i nagle uzmysłowiłam sobie, że nigdy nie przestałam żałować. Nigdy nie przestałam tęsknić. Pragnęłam go wtedy, przed dwudziestoma laty, pragnęłam i teraz. Zawsze. Do pewnej chwili mogłam słuchać głosu rozsądku, ale nadchodził taki moment, gdy rozsądek przestawał się liczyć, gdzie na wierzch wypływały uczucia, a walkę wygrywało moje serce. Ujęłam twarz Mikołaja w obie dłonie i bardzo czule, delikatnie go pocałowałam.
– Przepraszam za starego piernika. – Tylko tyle mogłam powiedzieć. Inne słowo, dużo ważniejsze musiałam zostawić na później. O ile w ogóle będzie jakieś później. Tym bardziej, że jemu nie rozmowy były w głowie. Kontynuując pocałunek, rozsunął kolanem moje uda, by potem twardą męskością utorować sobie drogę do mego wnętrza. Gardłowo jęknęłam, gdy znalazł się w środku. Pomrukiwałam zadowolona, gdy czułam każdy kolejny ruch, leniwie odwzajemniałam każdy pocałunek, paznokciami kreśliłam chaotyczne wzory na jego plecach. Ale wkrótce przestało to mi wystarczać. Mikołaj jakby odgadując moje pragnienia, uderzał coraz mocniej, prawie tak, jakby chciał przebić mnie na wylot. Jęki zamieniły się w ciche okrzyki, a leniwe, pełne erotyzmu pocałunki w szalony taniec języka; stawały się coraz dziksze, coraz gwałtowniejsze. Skrzyżowałam nogi na rytmicznie poruszających się placach Mikołaj, pieściłam jego ciało, przesuwając dłońmi od pośladków, aż po spocone skronie, przymykałam oczy, wsłuchując się w głośny, świszczący oddech.
– Mocniej! – zażądałam. Nie dał się długo prosić. Poruszał się w takim tempie, iż miałam wrażenie, że za chwilę oszaleję. Był w tym i ból, i rozkosz, jakich dawno nie zaznałam. Zamglonym wzorkiem spojrzałam na jego twarz. Zęby miał zaciśnięte, czoło zroszone potem, a w oczach szaleństwo. Uderzał coraz mocniej, zamieniając pojedyncze jęki wydobywające się z moich ust, w jeden, nieprzerwany krzyk ekstazy. Nie zwolnił nawet wtedy, gdy moim ciałem wstrząsnął orgazm. Kilka kolejnych ruchów, a znalazł się w tym samym miejscu. Boże! Zapomniałam jak cudowne jest uczucie, gdy koś szczytuje razem ze mną, gdy ciepły strumień spermy rozlewa się falą po rozedrganym wnętrzu. I gdy po wszystkim zostaje posmak przeżytej rozkoszy oraz ciężar męskiego, bezwładnego ciała.
Przez bardzo długa chwilę oboje milczeliśmy. W końcu jednak Mikołaj zmienił pozycję, wtulając się w mój prawy bok, a głowę z zagłębienie ramienia.
– Teraz papieros? – zażartowałam, leniwie przeczesując palcami jego włosy.
– Tak szczerze, to mam ochotę na drzemkę.
– No wiesz!
– Nie dziw się – wymruczał, zamykając oczy. – Przez ciebie nie śpię już od ładnych paru tygodni.
– Nie zalewaj. Nikt nie może tak długo nie spać.
– Niech ci będzie. Cierpię na bezsenność.
I naprawdę zasnął. Nie minęło pięć minut, a wtulony we mnie Mikołaj pochrapywał miarowo, a ja leżałam w bezruchu, zastanawiając się czy aby nie zwariowałam. Było mi dziwnie błogo na duszy, choć ciało miałoby ochotę na trochę większą odrobinę seksu. Wzięłam jednak na smycz własne wybujałe żądze, postanawiając nadrobić braki w najbliższej przyszłości. O ile po przebudzeniu Mikołaj nie zniknie. Zerknęłam w dół. Nie, tym razem coś mi mówiło, że nie zniknie. Delikatnie wyswobodziłam się z jego uścisku i poszłam do kuchni. Godzinę później, najedzona, napita i świeżo co wykąpana, z powrotem wtuliłam się w ramiona Mikołaja, który o dziwo, nadal pogrążony był w głębokim śnie. Może nie kłamał z tą bezsennością?
***
Tym razem było inaczej. Nie rozstaliśmy się po jednorazowym numerku, a wręcz przeciwnie. Został do samiutkiego rana następnego dnia. Był rozleniwiony, rozbawiony i oczywiście po staremu usiłował mnie rozzłościć swoimi komentarzami. Dwukrotnie skończyło się to seksem, a nie ognistą kłótnią. No dobrze, seks był zaraz po tej ognistej kłótni… Dopiero nad ranem zerwał się jak oparzony i w podskokach rozpoczął poszukiwania porozrzucanej garderoby.
– Gdzież ci tak spieszno? – spytałam kpiącym głosem, leżąc na boku, podpierając głowę ramieniem i obserwując go z zaciekawieniem.
– Mam w pracy cholernie ważne spotkanie. Za dwie godziny. Muszę się ogolić, przebrać… Gdzie do cholery są moje gacie? – wrzasnął poirytowany.
– Na lampie.
– A co one tam… – spojrzał nieufnie w górę, potem na mnie.
– Żartowałam. Leżą na fotelu za twoimi plecami.
Sięgnął po nie w pośpiechu, jednocześnie rozglądając się za resztą odzieży. Zdążył jeszcze namierzyć spodnie i gdy je dopinał, postanowiłam zadziałać. Stanowczo odrzuciłam skrawek kołdry, którą byłam przykryta. Mikołajowi nerwowo drgnęła powieka, ale nadal miotał się po niewielkiej sypialni, usiłując udawać, że nie zauważa mojej nagości i tego, jak zmysłowym ruchem przesunęłam dłońmi po ciele.
– Zgadnij na co mam ochotę. – Wstałam i podeszłam bliżej, opierając ręce o jego nagi tors. Zalotnie zerknęłam w górę, triumfując w duchu, bo rzadko widywałam u niego taką minę.
– Żana, nie mogę! – jęknął, chwytając moje nadgarstki. – Naprawdę muszę tam być.
– Za dwie godziny? – wymruczałam, ocierając się o niego jak kotka.
– W zasadzie za półtorej. Cholera! – Ręką wyczułam z jakim trudem wytrzymał ten atak frontalny. Jego penis był coraz większy, coraz twardszy. – Żana, proszę!
– O co? – spytałam z niewinną minką. – O to? – I bez najmniejszego skrępowania zaczęłam pieścić jego męskość. Przez chwilę tylko stał, oddychając z coraz większym trudem, ale nawet nie próbując mnie odepchnąć. Zareagował dopiero, gdy odpięłam zamek spodni i moja dłoń wślizgnęła się do środka. Bez przekonania spróbował się odsunąć.
– Żanetka! – powtórzył błagalnie. – Nie jestem z kamienia.
– Uhm. – Wspięłam się na palce i dotknęłam jego ust. Ale to nie miał być niewinny pocałunek, więc po chwili wsunęłam język pomiędzy jego wargi, bezczelnie wtargnęłam do środka, zapraszając do szalonego, nieskrępowanego niczym tańca.
– Cholera! – wymruczał Mikołaj, poddając się. Sekundę później leżałam na łóżku, a on na mnie, całując mnie z pasją i w pośpiechu usiłując zdjąć spodnie. Poprzestał jednak na ich zsunięciu i po chwili jego gorący, naprężony jak struna penis wdarł się do mojego wnętrza. Jęknęłam zachwycona, unosząc biodra, zaciskając palce na jego ramionach. Każde pchnięcie przynosiło ze sobą coraz więcej przyjemności, każde sprawiało, że moje okrzyki były coraz głośniejsze. Mikołaj poruszał się jak szalony, z pewnością pragnąc jak najszybciej zaspokoić swoje pożądanie, ale najpierw jednak to ja eksplodowałam. Już od samego przebudzenia byłam tak mocno podniecona, że z ledwością nad sobą panowałam. Jego szybkie, brutalne niemal uderzenia sprawiły, ze błyskawicznie dotarłam do końca, a moim ciałem wstrząsnął potężny orgazm. Mikołaj ani na chwilę się nie zatrzymał. Uniósł się lekko, zacisnął żeby i uderzał jeszcze szybciej, i jeszcze mocniej. Zachowywał się jak szaleniec, ale to także było przyjemne. W końcu z ochrypłym jękiem wystrzelił w moim wnętrzu i wyczerpany, z czołem zroszonym potem, upadł na łóżko tuż obok mnie.
– Do diaska, spóźnię się – wychrypiał, ale jakoś przestało mu się spieszyć do wyjścia.
– Tylko troszeczkę – odparłam z niewinna miną, przewracając się na bok i patrząc kpiąco w jego oczy.
– Duże troszeczkę. – Wstał niezdarnie, rozglądając się w poszukiwaniu koszuli. – Dam ci odpocząć dziś dzień, ale jutro… Jutro w końcu pokażę ci, kto tu rządzi – dodał z błyskiem w oku. Postanowiłam się nie czepiać i zaczekać na tę obiecaną orgię. Pocałował mnie jeszcze na pożegnanie i już go nie było.
Przez pół dnia zastanawiałam się, czy dobrze postąpiłam. A jeśli nie zadzwoni, nie napisze, nie da znaku życia, udając że mnie nie zna? Albo nie chce znać? Z niecierpliwością doczekałam wieczoru, a kiedy mój telefon wciąż milczał, w końcu napisałam krótką wiadomość. Po kilku sekundach przyszła odpowiedź: „Nie zapomniałem, ale mamy tu urwanie głowy. Wierz mi, o tobie nie da się zapomnieć. Nieważne czy minie kilka godzin czy dwadzieścia lat…”
Całkiem dobrze się to wszystko zapowiadało.
***
– Żanetka! – usłyszałam tuż obok okrzyk radości. Odwróciłam się i trafiłam prosto w szeroko rozłożone ramiona Mateusza. – Kopę lat!
– Faktycznie – odparłam uradowana. Zawsze lubiłam Matiego, chyba nawet bardziej niż jego brata, choć była to tylko szczera sympatia, nic poza tym. – Nie spodziewałabym się takiego spotkania w sklepie z damską bielizną.
– Prezent dla żony – mrugnął okiem. – A ty? Czyżby nowa miłość? Od kogoś słyszałem, że owdowiałaś dwa lata temu?
– Tak. I tak. To pierwsze to nieco niepewne tak – roześmiałam się. – Masz czas na kawę?
– Głupio mi, ale dam radę wygospodarować zaledwie kwadrans. Musze odebrać córki ze szkoły.
– Nie szkodzi, doskonale cię rozumiem – machnęłam ręką. – Moje są już dorosłe. Słyszałam że dorobiłeś się uroczej trójki? Twoi rodzice muszą szaleć z radości?
– Moja trójka plus syn Mikołaja.
– Syn? – zamarłam, wytrzeszczając oczy. – Jak to syn?
– Nie słyszałaś? Młody niedługo kończy osiemnaście lat. Niestety nie mogę powiedzieć o moim bracie, że był wzorem ojca – skrzywił się Mateusz, nie zwracając uwagi na moje uprzednie zaskoczenie.
– Syn – powtórzyłam słabym głosem. A to drań! Słowem nie wspomniał. Już ja sobie z nim porozmawiam przy następnym spotkaniu, obiecałam w duchu.
– Za to zyskaliście brata – uśmiechnęłam się, zmieniając temat.
– Brata?
– Mówię o Igorze.
– O Igorze? – Mati zamienił się w żywy znak zapytania. – Nie bardzo wiem, o kogo chodzi. Gdzie to usłyszałaś?
– Od Mikołaja – odparłam cicho, czując jak w mojej głowie szaleje chaos. Skoro Mateusz nic nie wiedział o Igorze, to nie było żadnego brata, a Mikołaj kłamał. Nie wiedziałam tylko z jakiego powodu wymyślił tę maskaradę. Rozumiem że chciał mnie wkręcić w dziwaczną znajomość ze swoim bratem. Ale jeśli wynajął do tego kogoś, to było to już grube przegięcie. Chciał się zabawić moim kosztem? I kim był Igor? Aktorem? Kolegą? No i jakim cudem rozmawiał ze mną przez telefon, skoro Igor siedział tuż obok? Zaraz, zaraz… Wcale nie tak obok, to po pierwsze. A po drugie dziwnie skulony, jakby chował głowę w ramionach. Bez kłopotu mógł prowadzić rozmowę, stałam zbyt daleko aby dojrzeć szczegóły. A smsy? Widać i to nie okazało się problemem. Nagle przypomniałam sobie pewną niesprecyzowaną myśl i aż mnie zatchnęło.
– Muszę lecieć – cmoknęłam Mateusza w policzek i bez dodatkowych wyjaśnień, wybiegłam ze sklepu. Gnałam przed siebie jak szalona, coraz bardziej wściekła i co tu dużo gadać, potężnie rozczarowana. Jak dorwę tego bydlaka, to wyśpiewa mi wszystko ze szczegółami. Tylko gdzie mogłam go o tej porze szukać? Był kwadrans po czternastej, więc w domu chyba nie? W pracy? Cholera! Nie miałam okazji spytać się, gdzie konkretnie pracuje. Czyli jednak dom. I w tym momencie gwałtownie przystanęłam na środku ulicy. Cholera, cholera, cholera! Przecież ja nie mam bladego pojęcia, gdzie ten skurczybyk mieszka! Wykonałam półobrót i popędziłam z powrotem do sklepu, w którym spotkałam Mateusza. Właśnie wychodził, kiedy go dopadłam.
– Adres Mikołaja! – wysyczałam wściekłym szeptem, nie bawiąc się w subtelności.
– Mikołaja? – spytał ogłuszony Mateusz. – Ale po co?
– W tej chwili! – dodałam. Chyba nie wytrzymał ciężaru mojego spojrzenia, bo grzecznie podał nazwę ulicy i numer mieszkania.
– Wolę nie pytać dlaczego, choć ostatnio mój brat był wiecznie zajęty. Chyba wiem czym, a raczej kim – dodał zamyślony.
Nawet mu nie podziękowałam. Popędziłam w kierunku zaparkowanego samochodu, próbując opanować targające mną emocje. Zresztą ponad wszystko wysuwało się pytanie „jeśli była to maskarada, to po co?”. Jaki u diabła mógł mieć w tym cel? No i ten syn… Mógł przecież wspomnieć o tym fakcie, zrozumiałabym. W posiadaniu potomka, nawet nieślubnego nie było nic karygodnego. Za to karygodne było nie mówienie o tym.
Dotarłam do Puszczykowa w rekordowym tempie, zgrzana i wściekła z powodu korków. Po drodze złapałam tubylca, pytając go o drogę. Równo o piętnastej zajechałam przed duży, biały dom, otoczony wysokim murem. Doceniłam jego walory estetyczne, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca do czatowania na przyjazd Mikołaja.
Po godzinie moja wściekłość nieco oklapła pod wpływem panującego upału. Po dwóch całkiem zdechła. Po trzech miałam dosyć. Zerknęłam na komórkę. Pięć wiadomości, trzynaście nieodebranych rozmów. Oparłam się pokusie, by sprawdzić co pisał. I wtedy zauważyłam jego auto, nadjeżdżające z prawej strony. Dałam nura w rosnące pobliżu krzaki, zastanawiając się nad sposobami wtargnięcia do środka. Brama były automatyczna, samochód wjechał, zniknął w garażu, a ja spokojnym krokiem weszłam na posesję.
Mikołaj od razu mnie zauważył. Co gorsza, wcale nie wyglądał na zaskoczonego ani rozzłoszczonego faktem mego pojawienia. Gęba mu się śmiała, rozłożył ramiona, a ja podeszłam i solidnie przyłożyłam mu torebką w ten głupi łeb.
– Zwariowałaś?! – jęknął. – O co chodzi?
– Już ty doskonale wiesz o co!
– Nie bardzo – spojrzał na mnie niepewnie. – Dziwnie wyglądasz.
Strzepnęłam z siebie liście jakiejś rośliny, wyjęłam z włosów kilka gałązek i groźnie spytałam:
– Jesteś pewien, że nie masz nic do ukrycia?
– Mam. Dużo. Większość jest związana z moją pracą. Chyba że chodzi ci o Frania?
– Nie. To akurat jest głupstwo.
– To o co? – Wyglądał tak beztrosko i tak niewinnie, że przez moment zwątpiłam. Może faktycznie o istnieniu Igora wiedział tylko Mikołaj? Cóż, można to było wyjaśnić w bardzo prostu sposób.
– O Igora.
– A co z nim nie tak?
– Wiesz, drobnostka – powiedziałam mocno zgryźliwym tonem. – Ponoć nie istnieje.
Mikołaj podrapał się po podbródku, ale nie zaprzeczył.
– Skąd?...
– Spotkałam Mateusza.
– No cóż… – wzruszył ramionami. – Chciałem to rozwiązać w inny sposób. Chodź Mała do środka, na górze mam bardzo wygodne łóżko – powiedział rozbawiony, próbując mnie objąć i pocałować.
Cud że nie zabiłam go na miejscu. Zero żalu, zero skruchy, zero wyjaśnień.
– Łapy precz, bo nie odpowiadam za siebie!
– Żana, daj spokój. Świetnie się bawiłem udając nieco gorszą wersję samego siebie. Nawet zakłady robiłem sam ze sobą, obstawiając z którym z nas prędzej się prześpisz.
Odwróciłam się na pięcie, by wyjść. Nie zdążyłam jednak nawet dać trzech kroków, gdy złapał mnie za ramię.
– No daj spokój – odezwał się ugodowo. – Przyznaję, że trochę to było niepoważne, ale lubię czasami takie szalone pomysły. Zresztą sądziłem, ze zorientujesz się już po pierwszym spotkaniu. A ty ględziłaś tylko o tych kłaczkach na brodawce.
– Lepiej mnie puść – powiedziałam cicho. Chciałam szczerych przeprosin, obszernych wyjaśnień i prawdziwej skruchy. Niczego takiego nie zauważyłam. A to oznaczało, że Mikołaj po raz kolejny jedynie dobrze się bawił. Tym razem moim kosztem.
– Wolisz udawać obrażoną księżniczkę niż załapać się na szybki numerek?
Nie wytrzymałam. Nie tym razem.
– Jesteś samolubny, zadufanym w sobie kretynem, któremu nic w życiu nie wychodzi oprócz bzykania! – wrzasnęłam i kopnęłam go w łydkę. – Powinnam była wiedzieć, że od odgrzanej zupy można się nabawić jedynie niestrawności.
– Ty i te twoje porównania! – warknął rozeźlony, masując poszkodowaną kończynę. – Ostatnio przyrównałaś mnie do wampira. Teraz do zupy. Ciekawe co jeszcze wymyślisz?
– Nic! – powiedziałam dobitnie, po czym odwróciłam się i godnie odmaszerowałam.
– Jak ci przejdzie Mała, to wróć – krzyknął za mną Mikołaj. – Poczekam i daję słowo, że wybaczę ci te rękoczyny.
Zanim minęłam bramę, upiorna wyobraźnia ukazała mi wspaniałą scenę – wsiadam do samochodu, ruszam z kopyta i wjeżdżam prosto w Mikołaja. Po czym wrzucam wsteczny i jeszcze raz go przejeżdżam. I kolejny raz. Zmasakrowane zwłoki zostawiam na podjeździe i idę się rzucić w mostu w odmęty Warty.
Wspaniała wizja, choć cokolwiek nierealna, bo morderstwa popełniałam wyłącznie na komarach. No, czasami zdarzyło mi się ubić jakiegoś pająka lub namolną muchę. Mikołajowi mogłam co najwyżej przywalić torebką lub zaciśniętą pięścią. W zasadzie to sama sobie jestem winna. Wiedziałam w co się pakuję, a mimo to postanowiłam zaryzykować. Bezsensownie i głupio, bo Mikołaj owszem, zmienił się, ale raczej na gorsze. Też coś, zakłady z którym z nich szybciej się prześpię. Sobie skurwiel wymyślił. No i jeszcze „wróć jak ci przejdzie”… Niedoczekanie twoje, pomyślałam mściwie. Oj, niedoczekanie!
***
– „Mijają dni, miesiące, lata” – zawodziłam przeciągle w przerwach wydmuchując nos w papierową chusteczkę. – „Mijają tak niepostrzeżenie” – dośpiewałam, mściwie zabijając komara na moim przedramieniu. Potem zamyśliłam się, bo skończyła się wena. Siedziałam w łódce pośrodku niewielkiego jeziora, na całkowitym pustkowiu, gdzie nawet psy dupami szczekały i smętnie rozpatrywałam świeżo co rozpoczęty oraz świeżo co zakończony romans z Mikołajem. Troszkę sobie popłakałam, odrobinę pożaliłam się na swój los, przez godzinę wymyślałam nawet jak najbardziej obraźliwe epitety dotyczące Mikołaja. Ale teraz zaczynało mi się nudzić. Jeśli tak miała wyglądać forma odreagowania na przeżyty romans, zaproponowana przez moją przyjaciółkę, to ja pierdzielę, nie wytrzymam. Chociaż z drugiej strony dobrze tak sobie czasem pozawodzić na cały głos, nie martwiąc się opinią przypadkowych i nieprzypadkowych słuchaczy. Moje wycie mogło ewentualnie wypłoszyć leśną zwierzynę. To dobrze, uznałam smętnie wpatrując się w linię brzegu. Nie rozszarpią mnie w nocy żadne wilki czy niedźwiedzie. Później zadumałam się jeszcze mocniej. Co za porąbane życie. A wszystko przez Aleksandra. Musiał umierać tak wcześnie? Zrobiło mi się przykro, że tak pomyślałam, bo przecież z pewnością nie zrobił tego specjalnie. Za to Mikołaj, krętacz jeden, zaplanował sobie dowcip stulecia, a na dodatek dałam się na niego nabrać. Jak mogłam?! Dookoła tylu interesujących mężczyzn, dlaczego więc wybrałam jego? Po raz drugi, zdając sobie sprawę z ryzyka? Bo ja wiem… Chyba po prostu tak wyszło. Zawsze żywiłam do niego słabość, zawsze odrobinę mocniej biło mi serce na jego widok, zawsze troszeczkę byłam w nim zakochana. Westchnęłam potężnie. Swoją drogą ciekawe skąd u niego pomysł na tę hecę z Igorem? I po co?
Wygrzebałam z dna łódki wiosło, by z niejakim trudem dopłynąć do brzegu. Dzień zbliżał się ku końcowi, słońce wisiało nisko, tuż nad ciemną ścianą lasu otaczającego jezioro. Nadchodziła równie upalna i gorąca noc. Od kilku dni słabo sypiałam, więc nawet poczułam coś na kształt zadowolenia. Przebrałam się, zjadłam kolację, posmarowałam kremem czubek nosa, z którego delikatnie schodziła skóra, a potem solidnie spryskana środkiem na komary, skuliłam się na leżaku, wpatrując się w niebo. Gdzieniegdzie ukazały się już pierwsze gwiazdy, choć na prawo widać było jeszcze łunę zachodzącego słońca. Po krótkim namyśle wstałam i przyniosłam sobie z lodówki butelkę piwa. I znów zagapiłam się w niebo. Miejsce w którym się znalazłam leżało głęboko w lesie, a sam domek kampingowy stał na krańcu sporych rozmiarów ogródka pewnej leśniczówki. Nie byłam więc zupełnie sama, bo za moimi plecami majaczyły światła domostwa, słyszałam również wesołe głosy gospodarzy, ale jednocześnie wystarczająco na uboczu, by delektować się ciszą i odosobnieniem. W zasadzie przydałoby się ognisko, pomyślałam z rozmarzeniem. Oraz silny mężczyzna, w którego ramionach mogłabym poszukać schronienia. Ciepła. I miłości. O mało co się nie rozbeczałam. Pociągnęłam tylko nosem i zamarłam, bo z cienia wynurzyła się wysoka postać, a kiedy podeszła bliżej, przysunęła sobie jeden z plastikowych foteli i usiadła obok.
– Mikołaj? Co tu robisz? – spytałam nieufnie, jednocześnie w panice oceniając swój wygląd zewnętrzny, potargane włosy, czerwony nos i wyciągniętą koszulkę. Potem machnęłam na to ręką, bo przecież było ciemno. Nic nie zauważy. Na szczęście.
– Przyjechałem porozmawiać.
– Przeprosić?
– Ależ ty jesteś uparta! – rozzłościł się. – Chcesz rządzić, za wszystko każesz przepraszać, a na dodatek wysysasz z faceta wszelkie siły witalne.
– To po co przyjechałeś? – spytałam krótko.
– Ech…
Tym razem milczeliśmy oboje długo, bardzo długo. Świerszcze cykały jak oszalałe, drzewa kołysały się pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru, księżyc świecił jak wściekły, a my milczeliśmy. O dziwo, to nawet było przyjemne. Żeby tak jeszcze mnie przytulił…
– O czym myślisz?
– O ognisku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – O ognisku na brzegu jeziora, ze złocistymi płomieniami strzelającymi ku niebu. O drugiej butelce piwa. I o mężczyźnie, o jego silnych, szerokich ramionach.
– O zmarłym, mężu?
– Niekoniecznie.
– O mnie?
– A powinnam? Nie wiem, może to nie najlepszy pomysł?
– Zaczekasz pół godziny? – Gwałtownie się podniósł, budząc tym moje zdziwienie.
– Raczej nigdzie się nie wybieram.
– To dobrze.
I zniknął równie nieoczekiwanie, jak się pojawił. A może to moja koszmarna wyobraźnia przywołała jego obraz? Nie, zapach jego wody po goleniu był bardzo realny. Pociągnęłam z lubością nosem, jednocześnie czując w duszy dziwną błogość. Mikołaj się pojawił. Dziwnie się co prawda zachowywał, ale przyjechał. A swoją drogą ciekawe jak przekonał Zosię, żeby mu powiedziała gdzie jestem? Nagle drgnęłam przestraszona.
– To tylko ja. Rusz ponętne dupsko Mała, idziemy na to ognisko.
– Nigdzie nie idę, dopóki mnie nie przeprosisz – nadęłam się godnie, doskonale zdając sobie sprawę co mnie czeka. A jakże!. Nie dyskutował ze mną, nie przekonywał, a chwycił i zarzuciwszy sobie na ramię, ruszył krętą, wąską ścieżką, prowadzącą nad jezioro.
– Tak nie traktuje się damy!
– Jakiej tam damy – zachichotał.
– Wredny pawian! – złośliwie uszczypnęłam go w pośladek. – Postaw mnie, bo od tego wiszenia głową w dół, krew mnie zalewa.
– Nie.
– To cię ugryzę w tyłek.
– Może być. Potraktuję to jako grę wstępną – odparł bezczelnie, ale o dziwo postawił mnie na ziemi. Posłusznie maszerowałam tuż za nim, dziękując niebiosom za księżyc w pełni na bezchmurnym niebie. Bez niego byłoby tu ciemno jak nie powiem gdzie.
Droga nie była długa. Wkrótce wynurzyliśmy się na brzegu małego jeziorka, które ze wszystkich stron otaczał gęsty las. Doskonale wiedziałam gdzie jestem, zdziwiłam się tylko, że Mikołaj pamiętał to miejsce. W końcu od tamtych wakacji minęło tyle lat. Na stromym brzegu paliło się ognisko i tam też skierował się mój towarzysz. Usiadł na rozłożonym kocu i z zadowoleniem wypisanym na twarzy, sięgnął po termos.
– Siadaj Mała. Chciałaś ogniska, to je masz.
– Mam nadzieję, że leśniczy zrobi sobie dziś wolne – mruknęłam, zajmując miejsce tuż obok. Koc okazał się grubym pledem, pod którym było coś jeszcze – może dmuchany materac, a może gruba gąbka. Nieważne, bo siedziało się na nim bardzo wygodnie.
– Herbaty?
– Wiesz że masz tupet? Jak gdyby nigdy nic pytasz: herbaty?
– Mam tez kanapki. I przepyszne ciasteczka bankietowe – kusił wcale nie poruszony moim niezadowoleniem Mikołaj.
– A pejcze i skórzane akcesoria?
– Jak chcesz żeby bolało, to pójdziemy tam pod to drzewo – wskazał na prawo. – Pełno tam szyszek.
Milczałam, trzymając w dłoniach kubek z ciepłą herbatą, którą mi podał. Ogień odbijał się w wodzie i wyglądało to tak, jak gdyby drugie ognisko płonęło w wodzie. Dookoła było zupełnie ciemno, a ten mrok rozjaśniało jedynie światło księżyca, tak jak blask ogniska rozświetlał nasze twarze. Siedziałam wsłuchana w szum lasu, w plusk niewielkich fal napływających i uderzających o brzeg, w trzask palącego się drewna. W zasadzie miałam wszystko, czego pragnęłam, choć nie do końca.
– Na co ci była ta heca z Igorem? – spytałam cicho, aby przypadkiem nie zburzyć panującego nastroju tej chwili.
– Sam nie wiem – odparł zamyślony Mikołaj. – Poza tym naprawdę byłem przekonany, że zorientujesz się po pierwszym kwadransie i cholernie zdziwiony, że tak się nie stało. Widocznie udawałem lepiej niż przypuszczałem.
– Kretyn.
– Bo wiesz… Kiedy cię zobaczyłem, wciąż piękną, nadal kuszącą spojrzeniem i uśmiechem, pragnąłem tylko jednego – umówić się z tobą. Ale jednocześnie z takim lekceważeniem nazwałaś mnie starym piernikiem, że postanowiłem spłatać ci małego figla. Żeby nie było za łatwo. Mogę cię przytulić?
– Aż dziw, że pytasz.
– Kto cię tam wie, może masz w kieszeni paralizator albo inne dziwo.
Nie miałam. Tak w zasadzie to cała odczuwana wcześniej wściekłość gdzieś się ulotniła.
– Teraz rozumiem dlaczego Igor był zły, kiedy wyrażałam swoje zdanie na twój temat. Tyle mojej satysfakcji – powiedziałam zadowolona. – Kto odpisał w nocy na moje eski?
– Kolega – przyznał uczciwie Mikołaj. – Był mi winny przysługę.
O nic więcej nie pytałam. Przyciągnęłam kolana do brody, wpatrzona w pełzające promienie, zastanawiając się czy ten cały „żart” zasługiwał na tyle złości i żalu, ile czułam przez ostatnie dni. Czy może była to przysłowiowa burza w szklance wody? Za to Mikołaj wstał, usiadł za moimi plecami i mocno mnie objął.
– Żanetka – wyszeptał mi prosto do ucha. – Przepraszam. Szkoda czasu na wzajemne przepychanki. Straciliśmy go tak wiele.
– Bez przesady.
– A nie? Dla ciebie dwadzieścia lat to mało?
– Myślałam o ostatnich tygodniach – wykręciłam głowę, usiłując spojrzeć mu w oczy. Miał poważny wzrok, bez cynizmu, drwiny i tego dziwnego chłodu, który tak często ostatnio u niego widywałam.
– Przyznaję że za pierwszym razem spartoliłem sprawę. Najpierw byłem tylko zakochany, potem chciałem tylko cię zaliczyć. Ale ty też nie byłaś bez winy. A gdy spotkaliśmy się przy kawarnianym stoliku, zapragnąłem udowodnić, że możesz zobaczyć we mnie coś więcej, niż przystojniaka bzykającego wszystko co się rusza, a nie ucieka na drzewo. Tak chyba brzmi te twoje słynne sformułowanie?
– Tak – roześmiałam się. – Więc wymyśliłeś Igora? Co za porąbany pomysł!
– Wcale nie. Po pierwsze byłem święcie przekonany, że zdemaskujesz mnie już na samym początku. Po drugie chciałem się pokazać z innej strony – jako elokwentny, inteligentny, czarujący brzydal.
– Nie bardzo ci wyszło.
– Improwizowałem. Poza tym gdybyś widziała swoją minę jak wygłaszałem niektóre brednie. No i na księżycu jest woda.
– Wiem. Ale przyznaj, że odkryli to całkiem niedawno?
– Przyznaję. – Pocałował mnie w policzek. – Muszę się przyznać do czegoś jeszcze. Zależy mi na tobie. Na dłuższej znajomości. Być może nawet na bardzo długiej. Pod warunkiem że znowu nie zaczniesz wygłaszać bredni na temat dzielącej nas różnicy wieku.
– Pragniesz się ustatkować? Ty?! – spytałam z niedowierzaniem, choć serce biło mi coraz mocniej i szybciej.
– Widzisz! Znowu zaczynasz! – W oczach Mikołaja dojrzałam niemy wyrzut. – A w Igorze to byś się zakochała.
– Brednie. Był za brzydki.
– Nie mógł być ładniejszy, bo zaczęłabyś coś podejrzewać – usprawiedliwił się  Potem tylko położył brodę na moim ramieniu, nie wypuszczając z objęć i zamilkł. A ja pomyślałam, że to właśnie była nirwana. Cicho, pięknie. Tylko my dwoje, trzaskający ogień, ciemna toń jeziora i otaczający nas las. Dawno nie czułam się tak błogo, tak dobrze. Odchyliłam głowę, a ręce położyłam na jego dłoniach.
– Co ja mam z tobą zrobić? – spytałam zamyślona.
– Wykorzystać. Niecnie.
– Mikołaj!
– Może być tutaj, może być pod sosenką jak lubisz hardcorowo.
– Mikołaj!!!
– A może chciałabyś jeszcze jednego dzidziusia? Takiego małego Mikołajka…
– Mikołaj!!! – wrzasnęłam, gwałtownie się odwracając. Więcej nie zdążyłam, bo mnie pocałował. Nagle przerwał i zerknął na mnie z podejrzanie zadowolonym wyrazem twarzy.
– No co? – spytałam nieufnie.
– Postanowiłem zacząć od początku. Kocham cię. Chcę się z tobą ożenić. A teraz błagam, zrzućmy te ciuchy i uprawiajmy szalony, nieokiełznany seks. Od godziny mam taki wzwód, że ho ho!
Zamarłam z rozdziawionymi ze zdumienia ustami, ale szybko mi przeszło. Cóż. To był właśnie romantyzm w najlepszym, mikołajowym wydaniu. Nie najgorszy, gdyby tylko nie dodał…
– No, Mała. Wyskakuj z bielizny!
Za karę tym razem to on był na dole. Zwłaszcza że kochaliśmy się pod tą zachwalaną sosenką…

20 komentarzy:

  1. Dobre :) Jesteś genialna :)

    Szkoda tylko, że teraz tak długo trzeba czekać na kolejne Twoje opowiadania :(

    Ale i tak jesteś THE BEST ! :D

    Artur

    OdpowiedzUsuń
  2. Babeczko! Jesteś fenomenalna. Uwielbiam Twoje opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam💖 Babeczko nie można się nasycić Twoimi tekstami, człowiek czat i czyta, i ciągle nie ma dosc😄
    Pozdrawiam i oby w Nowym Roku nie zabrakło weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejne świetne opowiadanie^^
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby wena nie opuszczała Cię w Nowym Roku!!! I abyś zalewała nas swoimi opowiadaniami!!!
    Szczęśliwego Nowego Roku!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zakończenie świetne ;) Ale co z dzieckiem ? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne. Wszystkiego najlepszeho w Nowym Roku Babeczko:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Naciągane z tym udawaniem Igora. I z tymi rozmowami przez telefon, gdzie się nie spostrzegła, że rozmawia z siedzącym obok człowiekiem.
    Jakoś bardziej wiarygodny byłby wynajęty sobowtór.

    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie siedzacym obok Ale na ławeczce (odeszla) A SMS pisal kolega (był winny przysluge!) Ludzie powrót do podstawówki na naukę czytania ze zrozumieniem!
      Karola

      Usuń
  9. Kocham Cię Babeczko! No, może nie kocham-kocham, tylko kocham-lubię, ale miłość, to miłość (wiadro internetów dla tego, kogo to rozbawiło).
    Już spieszę z wyjaśnieniami dlaczego darzę Cię tym uczuciem. Otóż, jesteś NAJLEPSZĄ, NAJBARDZIEJ POMYSŁOWĄ, NAJZABAWNIEJSZĄ, NAJWSPANIALSZĄ, NAJBARDZIEJ NIEPRZEWIDYWALNĄ, NAJINTELIGENTNIEJSZĄ i jeszcze wiele NAJ, pisarką w tej galaktyce. Tylko Ty potrafisz sprawić, że wzruszam się, czy śmieję jak wariatka, a normalnie nic, absolutnie żaden tekst, piosenka czy film nie są w stanie ze mnie wydobyć żadnych emocji. Ty potrafisz przekazywać uczucia. Absolutnie wszystkie Twoje teksty są perełkami i powinny być uznawane za dobro narodowe, a w szczególności ,,Anioł stróż''. Dobra, odstawiłam litanię na Twoją cześć, więc mogę spokojnie iść spać. A, no i na koniec. Na ten New Year życzę Ci zdrowia, nowych, genialnych pomysłów na nowe, genialne opowiadania, spokoju ducha i radości z życia codziennego.
    Sylwia
    PS. Mam niejasne wrażenie, że przesadziłam z przecinkami.

    OdpowiedzUsuń
  10. "A ja pomyślała, że to właśnie była nirwana" Nie rozumiem tego troszkę :p co to nirwana? Nie chodzi pewnie o zespół muzyczny, prawda? :p
    Opowiadanie świetne :)
    Kiedy będzie kontynuacja "On'ego" ? :)
    Gorąco pozdrawiam, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że chodzi o zespól. Po prostu poczuła smell like teen spirit XD
      Ps. Google nie gryzie

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo milo sie czytalo :) Nie zauwazylam, ze Mikolaj i Igor to jedno i zlapalam sie na tym, iz bardzo Igorowi kibicowalam. Czytajac na codzien rozne opowiadania i fanfiction zauwazylam, ze autorki zadko kreuja postacie meskie, ktore sa niepewne siebie, skryte i nieobeznane w relacjach damsko-meskich. A szkoda, bo jest to powiew swiezosci w swiecie zdominowanym przez bezczelnych samcow alfa ;)
    Rozwoj takiego mezczyzny i odkrywanie jego wnetrza, ktore wcale nie musi byc 'ciapciowate', jest bardzo wciagajace (szczegolnie jesli dokonuje tego jakas rezolutna bohaterka ;)).
    Duzo weny w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam, czytam i uważam jak zwykle, że świetne. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dlaczego to już koniec? Nie możesz tego zrobić :( To opowiadanie jest wspaniałe <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Super..... byle więcej takich opowiadań i częściej.

    OdpowiedzUsuń
  16. Super! Czekam na kolejne opowiadanie ! Może dzisiaj z racji święta Trzech Króli cos dodasz ?; p pozdrawiam ciepło !;*

    OdpowiedzUsuń
  17. Opowiadanie super z resztą jak każde ;) Ale mam pytanie czemu nie da się pobrać"Wygranej" jako ebook ? ;(

    OdpowiedzUsuń
  18. Dziekuje Babeczko.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.