Mam nadzieję, że po kolejnym dniu świąt jesteście solidnie objedzeni? ;-) Ja pewnie tak, bo mamy mały rajd po rodzinie. Chciałam skończyć takie jedno opowiadanko specjalnie na sylwestra, ale coś cienko to widzę, bo ostatnio idę spać razem z moimi pociechami. Najwyżej będzie na później, walentynki przed nami, dzień kobiet, okazja się znajdzie. Zdradzę tylko, że będzie to taki mix Sylwestrowej i Kłamstwa.
Bo dla dziewczynek są lalki (III)
– Ty znowu tutaj?
– burknęłam nieuprzejmie i przeraźliwie ziewnęłam.
– Wstąpiłem na kawę.
– Żadne inne
podrywki nie mieszkają w okolicy?
– Wpuścisz mnie
czy nie? – rozzłościł się nagle.
Bez słowa otworzyłam
szerzej drzwi. Wszedł, zatrzaskując je z hukiem. Oho! Ktoś miał zły humor.
– Parzę po
turecku, może być? Miałam chyba przeczucie, bo przygotowałam na dwie filiżanki.
Coś ty taki ponury? Czyżby jakaś nadobna dziewoja złamała ci serce? – zakpiłam.
– Tak.
Wytrzeszczyłam na niego
oczy w niemym zdumieniu. Oschłe, stanowcze tak mówiło więcej niż jakiekolwiek
inne słowa.
– Nie gadaj?
Zakochałeś się?
– Co cię tak
obchodzi moje życie osobiste?
– Ty łamiący serca
to norma. W drugą stronę to raczej niezwykłe. Chcesz jajecznicy?
– Poproszę – i
nagle parsknął śmiechem. – Wiesz co jest niezwykłe? Niedzielny poranek z tobą
paradującą w szlafroku i zadającą banalne pytanie czy chcę jajecznicy.
– Jaki tam
poranek. Prawie dziewiąta – odpowiedziałam nieco zakłopotana, bo nagle
przypomniałam sobie, że nic nie mam pod tym puszystym materiałem. Dziś
wyjątkowo zaraz po przebudzeniu pomaszerowałam pod prysznic. Potem nie
kłopocząc się ubieraniem, chciałam wypić w spokoju kawę. Nie spodziewałam się
niczyjej wizyty, a na pewno nie odwiedzin Mikołaja. Zwłaszcza że na zewnątrz
lało jak z cebra. Wyjęłam z lodówki potrzebne wiktuały, gdy zaskoczyło mnie
pytanie.
– Może pójdę po
świeże bułki? Daj mi dziesięć minut, a może i mniej, jeśli przy kasie nie
będzie kolejki.
– No dobrze.
Wstał i zarzuciwszy na
siebie wciąż mokrą kurtkę, popędził do sklepu. Za to ja zastygłam w bezruchu,
dumając nad zaistniała sytuacją. Dziwne to wszystko. A najdziwniejsze było to,
że znakomicie się czułam w jego towarzystwie. Owszem, irytował mnie, ale nie
bardziej niż w czasach młodości. Obym tylko nie wpakowała się w tarapaty,
pomyślałam z niepokojem. Poza tym Mikołaj i złamane serce? Raczej zły humor. W
to pierwsze trudno uwierzyć.
– Mam! –
oświadczył radośnie, wpadając do kuchni ze sporych rozmiarów torbą. – Świeże
bułeczki, francuskie ciastka, świeży sok. I to wszystko – zerknął na zegarek –
w niecały kwadrans. Dobry jestem, prawda?
– Zdejmij kurtkę,
bo mam tu powódź.
– Nie zrzędź.
Zniknął w przedpokoju,
a ja wypakowałam wiktuały z torby.
– Tyle tego
kupiłeś, jakbyś chciał wyżywić wielodzietną rodzinę.
– W czymś pomóc? –
zatarł dłonie, wchodząc do kuchni.
– Nie, wszystko
zdążyłam przygotować. Tylko wrzucę jajka na patelnię.
– Ta kawa to uczta
dla zmysłów – usiadł przy stole, sięgając po kubek. Wziął też jednego rogalika.
– Co masz pod tym babcinym szlafrokiem?
– Nie denerwuj
mnie, bo ci przyłożę patelnią. Nie jest babciny, jest puszysty.
– Tak jak i ty –
zachichotał. – A może zostaniesz babcią? Pochwal się Żana.
Pogroziłam mu drewnianą
łopatką, ale wcale nie wyglądał na skruszonego. Jego zły humor też się gdzieś
ulotnił. Siedział przy tym stole w niedbałej pozie, roześmiany, zajadając się
pieczywem i pijąc kawę. Najbardziej przerażające było to, że tak swojsko się tu
czuł. Nie, najbardziej przerażające było to, że ja traktowałam to jako coś
naturalnego.
– Doceń mój gest,
dostaniesz większą porcję.
– Doceniam. Co ty
taka niewyraźna dzisiaj? Nie odespałaś jeszcze eskapady nad morze z poprzedniej
soboty?
– Zaszalałam
wczoraj z wibratorem i butelką wina – burknęłam.
– A widzisz,
trzeba było zadzwonić po mnie.
Spojrzałam na niego z
ukosa, popijając kawę.
– Po co
przyszedłeś?
– Zatęskniłem.
– Bez jaj. Niby do
czego?
– Tylko ty się ze
mną tak uroczo przekomarzasz,
Moja nieufność
zwiększyła się dziesięciokrotnie. Coś za często mnie odwiedzał. Rozumiem że
wcześniej to z powodu umowy i Igora, lecz teraz? Drań, był wyjątkowo uparty,
kto wie co sobie tam roi w tym zakutym łbie? Oparłam podbródek we wnętrzu lewej
dłoni, obserwując Mikołaja z zadumą. Gdzieś tam zakiełkował dziwny żal, bo
naprawdę był to cholernie pociągający facet. Może powinnam złamać swój upór i
po prostu zaszaleć? Zatrzymałam wzrok na jego ustach, potem na silnych
dłoniach. Nadal mi się podobał, nadal żywiłam do niego słabość.
– O czym tak
rozmyślasz?
– O seksie z tobą
– wypaliłam bez zastanowienia. Mikołaj parsknął kawą.
– O tym, który
uprawialiśmy, czy o tym, który możemy uprawiać? – zainteresował się gwałtownie.
– Wieczny
optymista – mruknęłam. – To hipotetyczne rozważania. Co tam u Igora? Miał
zadzwonić, ale chyba zapomniał.
– Pewnie jest
zajęty – oświadczył beztrosko Mikołaj, pochłaniając kolejnego rogalika. – To co
z tym seksem?
– Daj spokój. W
kółko jedno i to samo. To już zrobiło się nudne.
– Sama zaczęłaś!
– I kończę.
– Ech… – popił
kawą i zerknął na mnie niezwykle tęsknym wzorkiem. – Wiesz o czym marzę? Żebyś
zrzuciła tę płachtę i usiadła naga na moich kolanach.
Jego marzenia raczej nie
dziwiły. Za to we mnie obudził się duch przekory. Na dodatek na wczorajszego
kaca wypiłam z rana porządnego klina i nie do końca byłam sobą. A przez
ostatnie dni w mojej głowie pojawiło się tyle nowych pragnień, powróciło tyle
wspomnień. Spojrzałam zuchwale na Mikołaja, a potem wstałam, rozsunęłam poły
szlafroka i usiadłam okrakiem na jego kolanach, tak jak sobie tego zażyczył. Po
czym objęłam go za szyję i uśmiechnęłam się figlarnie.
– Masz strasznie
durną minę – powiedziałam rozbawiona. No bo faktycznie miał. Oczy mu się
powiększyły, usta miał rozdziawione, a na dodatek wciąż trzymał w dłoni niedojedzony
kawałek bułki. – Ale co tam, zawsze możesz mnie zrzucić i uciec – mruknęłam,
delikatnie muskając czubkiem języka płatek jego ucha. Jednak gdy spojrzałam w
oczy Mikołaja…
Był w nich gniew.
Chwycił moje nadgarstki z taką siłą, że aż jęknęłam.
– Uwielbiasz się
ze mną w ten sposób droczyć? – syknął. – Prowokujesz, a potem dajesz nogę,
zasłaniając się moralnością, rozsądkiem czy innymi głupotami. Świetna zabawa,
prawda? Pokażę osłu marchewkę na kijku, a on niech się napala!
– Yyyy… – wyrwało
mi się z zaskoczeniem. – Co cię napadło?
– Za stary jestem
na takie numery! – warknął. Po czym gwałtownym ruchem zepchnął wszystko ze
stołu. Mój okrzyk zdumienia zagłuszył brzęk tłuczonych naczyń. Potem mnie
zatchnęło, bo nagle znalazłam się w pozycji poziomej, plecami na twardym
blacie, a pomiędzy moimi udami Mikołaj, który właśnie rozpinał spodnie.
– Zwario… –
zaczęłam, ale zamknął mi usta pocałunkiem. Brutalnie i łapczywie wpił się w
moje wargi, wepchnął język do środka, przygniótł swoim ciałem. Tego nie planowałam,
choć zdążyłam jeszcze pomyśleć, że tak w zasadzie to sporo w tym mojej winy. Z
drugiej jednak strony być może właśnie pragnęłam, abyśmy zmierzali ku takiemu
zakończeniu? Tym razem nie pojawiły się głupawe skojarzenia z łysymi wampirami,
nie było mi do śmiechu. Moje ciało zapłonęło niczym pochodnia, pojawiło się
pożądanie i nagle te wszystkie postanowienia, aby po raz kolejny nie wikłać się
w związek z Mikołajem, rozwiały się i ulotniły. Mówiąc szczerze i dosadnie,
miałam na niego cholerną ochotę. Więc bez fałszywej skromności i równie
nieszczerych protestów, odwzajemniłam jego pocałunek, oplotłam ramionami,
zanurzając się w narastającej przyjemności. Drżącymi dłońmi pomogłam mu
ściągnąć koszulkę, potem wpiłam palce w prężące się muskuły, żłobiąc na jego
plecach czerwone pręgi. Tak zachłannie odpowiadałam na każdy pocałunek, że w
pewnym momencie usłyszałam jego cichy śmiech.
– Hipotetyczne
rozważania, co? – zakpił, bawiąc się moim sterczącym sutkiem. Potem zaczął go na zmianę ssać i przygryzać, robiąc
to coraz mocniej, coraz mniej delikatnie, jednocześnie poruszając biodrami i
ocierając się twardą męskością o wnętrze moich ud. A ja z każdym ruchem, z
każdą sekundą, z coraz większą niecierpliwością czekałam, by w końcu wdarł się
do środka, by poczuć jego twardość, by pogrążyć się w otchłani rozkoszy.
Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo brakowało mi seksu przez ostatnie dwa
lata.
– Niewygodnie tu –
dodał podnosząc mnie w górę. Co dziwniejsze, bezbłędnie zgadł, które drzwi
prowadzą do sypialni. Z drugiej strony dużego wyboru nie było. Zostałam rzucona
na miękkie łóżko, a potem na powrót przygnieciona męskim ciałem.
– I po co było
tłuc moją zastawę? – spytałam z wyrzutem.
– Zamknij się
Mała, bo nie wytrzymam. Przelecę cię bez gry wstępnej – zagroził z błyskiem w
oku, zgrabnie pozbywając się dolnej części garderoby. Trzeba przyznać miał skubaniec
ciało. W tym wieku to nie był dar od boga, ale efekt ciężkiej pracy i wielu
godzin spędzonych w siłowni. Przypomniała mi się niewielka fałdka w okolicach
mojego pasa i lekko się zaczerwieniłam. Zresztą całość wypadała nie najgorzej, jeśli
przymknąć oczy na małe niedoskonałości. Do cholery, przecież już dawno
przekroczyłam czterdziestkę! Nie ma prawa wymagać ode mnie figury nastolatki.
– Żana – uniósł głowę
znad moich piersi. – Żebyś ty wiedziała, jak mnie kręcisz. Nago wyglądasz
jeszcze piękniej.
Dałam spokój urojonym
mankamentom. Złapałam zachwycone, pełne podniecenia spojrzenie Mikołaja i nagle
uzmysłowiłam sobie, że nigdy nie przestałam żałować. Nigdy nie przestałam
tęsknić. Pragnęłam go wtedy, przed dwudziestoma laty, pragnęłam i teraz. Zawsze.
Do pewnej chwili mogłam słuchać głosu rozsądku, ale nadchodził taki moment, gdy
rozsądek przestawał się liczyć, gdzie na wierzch wypływały uczucia, a walkę
wygrywało moje serce. Ujęłam twarz Mikołaja w obie dłonie i bardzo czule,
delikatnie go pocałowałam.
– Przepraszam za
starego piernika. – Tylko tyle mogłam powiedzieć. Inne słowo, dużo ważniejsze
musiałam zostawić na później. O ile w ogóle będzie jakieś później. Tym
bardziej, że jemu nie rozmowy były w głowie. Kontynuując pocałunek, rozsunął
kolanem moje uda, by potem twardą męskością utorować sobie drogę do mego
wnętrza. Gardłowo jęknęłam, gdy znalazł się w środku. Pomrukiwałam zadowolona,
gdy czułam każdy kolejny ruch, leniwie odwzajemniałam każdy pocałunek,
paznokciami kreśliłam chaotyczne wzory na jego plecach. Ale wkrótce przestało
to mi wystarczać. Mikołaj jakby odgadując moje pragnienia, uderzał coraz
mocniej, prawie tak, jakby chciał przebić mnie na wylot. Jęki zamieniły się w
ciche okrzyki, a leniwe, pełne erotyzmu pocałunki w szalony taniec języka;
stawały się coraz dziksze, coraz gwałtowniejsze. Skrzyżowałam nogi na
rytmicznie poruszających się placach Mikołaj, pieściłam jego ciało, przesuwając
dłońmi od pośladków, aż po spocone skronie, przymykałam oczy, wsłuchując się w
głośny, świszczący oddech.
– Mocniej! –
zażądałam. Nie dał się długo prosić. Poruszał się w takim tempie, iż miałam
wrażenie, że za chwilę oszaleję. Był w tym i ból, i rozkosz, jakich dawno nie
zaznałam. Zamglonym wzorkiem spojrzałam na jego twarz. Zęby miał zaciśnięte,
czoło zroszone potem, a w oczach szaleństwo. Uderzał coraz mocniej, zamieniając
pojedyncze jęki wydobywające się z moich ust, w jeden, nieprzerwany krzyk
ekstazy. Nie zwolnił nawet wtedy, gdy moim ciałem wstrząsnął orgazm. Kilka
kolejnych ruchów, a znalazł się w tym samym miejscu. Boże! Zapomniałam jak
cudowne jest uczucie, gdy koś szczytuje razem ze mną, gdy ciepły strumień
spermy rozlewa się falą po rozedrganym wnętrzu. I gdy po wszystkim zostaje
posmak przeżytej rozkoszy oraz ciężar męskiego, bezwładnego ciała.
Przez bardzo długa chwilę
oboje milczeliśmy. W końcu jednak Mikołaj zmienił pozycję, wtulając się w mój
prawy bok, a głowę z zagłębienie ramienia.
– Teraz papieros? –
zażartowałam, leniwie przeczesując palcami jego włosy.
– Tak szczerze, to
mam ochotę na drzemkę.
– No wiesz!
– Nie dziw się –
wymruczał, zamykając oczy. – Przez ciebie nie śpię już od ładnych paru tygodni.
– Nie zalewaj.
Nikt nie może tak długo nie spać.
– Niech ci będzie.
Cierpię na bezsenność.
I naprawdę zasnął. Nie
minęło pięć minut, a wtulony we mnie Mikołaj pochrapywał miarowo, a ja leżałam
w bezruchu, zastanawiając się czy aby nie zwariowałam. Było mi dziwnie błogo na
duszy, choć ciało miałoby ochotę na trochę większą odrobinę seksu. Wzięłam
jednak na smycz własne wybujałe żądze, postanawiając nadrobić braki w
najbliższej przyszłości. O ile po przebudzeniu Mikołaj nie zniknie. Zerknęłam w
dół. Nie, tym razem coś mi mówiło, że nie zniknie. Delikatnie wyswobodziłam się
z jego uścisku i poszłam do kuchni. Godzinę później, najedzona, napita i świeżo
co wykąpana, z powrotem wtuliłam się w ramiona Mikołaja, który o dziwo, nadal
pogrążony był w głębokim śnie. Może nie kłamał z tą bezsennością?
***
Tym razem było inaczej.
Nie rozstaliśmy się po jednorazowym numerku, a wręcz przeciwnie. Został do samiutkiego
rana następnego dnia. Był rozleniwiony, rozbawiony i oczywiście po staremu
usiłował mnie rozzłościć swoimi komentarzami. Dwukrotnie skończyło się to
seksem, a nie ognistą kłótnią. No dobrze, seks był zaraz po tej ognistej
kłótni… Dopiero nad ranem zerwał się jak oparzony i w podskokach rozpoczął
poszukiwania porozrzucanej garderoby.
– Gdzież ci tak spieszno?
– spytałam kpiącym głosem, leżąc na boku, podpierając głowę ramieniem i
obserwując go z zaciekawieniem.
– Mam w pracy
cholernie ważne spotkanie. Za dwie godziny. Muszę się ogolić, przebrać… Gdzie
do cholery są moje gacie? – wrzasnął poirytowany.
– Na lampie.
– A co one tam… –
spojrzał nieufnie w górę, potem na mnie.
– Żartowałam. Leżą
na fotelu za twoimi plecami.
Sięgnął po nie w
pośpiechu, jednocześnie rozglądając się za resztą odzieży. Zdążył jeszcze
namierzyć spodnie i gdy je dopinał, postanowiłam zadziałać. Stanowczo
odrzuciłam skrawek kołdry, którą byłam przykryta. Mikołajowi nerwowo drgnęła
powieka, ale nadal miotał się po niewielkiej sypialni, usiłując udawać, że nie
zauważa mojej nagości i tego, jak zmysłowym ruchem przesunęłam dłońmi po ciele.
– Zgadnij na co
mam ochotę. – Wstałam i podeszłam bliżej, opierając ręce o jego nagi tors.
Zalotnie zerknęłam w górę, triumfując w duchu, bo rzadko widywałam u niego taką
minę.
– Żana, nie mogę!
– jęknął, chwytając moje nadgarstki. – Naprawdę muszę tam być.
– Za dwie godziny?
– wymruczałam, ocierając się o niego jak kotka.
– W zasadzie za
półtorej. Cholera! – Ręką wyczułam z jakim trudem wytrzymał ten atak frontalny.
Jego penis był coraz większy, coraz twardszy. – Żana, proszę!
– O co? – spytałam
z niewinną minką. – O to? – I bez najmniejszego skrępowania zaczęłam pieścić
jego męskość. Przez chwilę tylko stał, oddychając z coraz większym trudem, ale
nawet nie próbując mnie odepchnąć. Zareagował dopiero, gdy odpięłam zamek
spodni i moja dłoń wślizgnęła się do środka. Bez przekonania spróbował się
odsunąć.
– Żanetka! –
powtórzył błagalnie. – Nie jestem z kamienia.
– Uhm. – Wspięłam
się na palce i dotknęłam jego ust. Ale to nie miał być niewinny pocałunek, więc
po chwili wsunęłam język pomiędzy jego wargi, bezczelnie wtargnęłam do środka,
zapraszając do szalonego, nieskrępowanego niczym tańca.
– Cholera! –
wymruczał Mikołaj, poddając się. Sekundę później leżałam na łóżku, a on na
mnie, całując mnie z pasją i w pośpiechu usiłując zdjąć spodnie. Poprzestał
jednak na ich zsunięciu i po chwili jego gorący, naprężony jak struna penis
wdarł się do mojego wnętrza. Jęknęłam zachwycona, unosząc biodra, zaciskając palce
na jego ramionach. Każde pchnięcie przynosiło ze sobą coraz więcej
przyjemności, każde sprawiało, że moje okrzyki były coraz głośniejsze. Mikołaj
poruszał się jak szalony, z pewnością pragnąc jak najszybciej zaspokoić swoje
pożądanie, ale najpierw jednak to ja eksplodowałam. Już od samego przebudzenia
byłam tak mocno podniecona, że z ledwością nad sobą panowałam. Jego szybkie,
brutalne niemal uderzenia sprawiły, ze błyskawicznie dotarłam do końca, a moim
ciałem wstrząsnął potężny orgazm. Mikołaj ani na chwilę się nie zatrzymał.
Uniósł się lekko, zacisnął żeby i uderzał jeszcze szybciej, i jeszcze mocniej.
Zachowywał się jak szaleniec, ale to także było przyjemne. W końcu z ochrypłym
jękiem wystrzelił w moim wnętrzu i wyczerpany, z czołem zroszonym potem, upadł
na łóżko tuż obok mnie.
– Do diaska,
spóźnię się – wychrypiał, ale jakoś przestało mu się spieszyć do wyjścia.
– Tylko troszeczkę
– odparłam z niewinna miną, przewracając się na bok i patrząc kpiąco w jego
oczy.
– Duże troszeczkę.
– Wstał niezdarnie, rozglądając się w poszukiwaniu koszuli. – Dam ci odpocząć
dziś dzień, ale jutro… Jutro w końcu pokażę ci, kto tu rządzi – dodał z
błyskiem w oku. Postanowiłam się nie czepiać i zaczekać na tę obiecaną orgię.
Pocałował mnie jeszcze na pożegnanie i już go nie było.
Przez pół dnia
zastanawiałam się, czy dobrze postąpiłam. A jeśli nie zadzwoni, nie napisze,
nie da znaku życia, udając że mnie nie zna? Albo nie chce znać? Z
niecierpliwością doczekałam wieczoru, a kiedy mój telefon wciąż milczał, w
końcu napisałam krótką wiadomość. Po kilku sekundach przyszła odpowiedź: „Nie
zapomniałem, ale mamy tu urwanie głowy. Wierz mi, o tobie nie da się zapomnieć.
Nieważne czy minie kilka godzin czy dwadzieścia lat…”
Całkiem dobrze się to
wszystko zapowiadało.
***
– Żanetka! –
usłyszałam tuż obok okrzyk radości. Odwróciłam się i trafiłam prosto w szeroko
rozłożone ramiona Mateusza. – Kopę lat!
– Faktycznie –
odparłam uradowana. Zawsze lubiłam Matiego, chyba nawet bardziej niż jego
brata, choć była to tylko szczera sympatia, nic poza tym. – Nie spodziewałabym
się takiego spotkania w sklepie z damską bielizną.
– Prezent dla żony
– mrugnął okiem. – A ty? Czyżby nowa miłość? Od kogoś słyszałem, że owdowiałaś
dwa lata temu?
– Tak. I tak. To
pierwsze to nieco niepewne tak – roześmiałam się. – Masz czas na kawę?
– Głupio mi, ale
dam radę wygospodarować zaledwie kwadrans. Musze odebrać córki ze szkoły.
– Nie szkodzi,
doskonale cię rozumiem – machnęłam ręką. – Moje są już dorosłe. Słyszałam że
dorobiłeś się uroczej trójki? Twoi rodzice muszą szaleć z radości?
– Moja trójka plus
syn Mikołaja.
– Syn? – zamarłam,
wytrzeszczając oczy. – Jak to syn?
– Nie słyszałaś?
Młody niedługo kończy osiemnaście lat. Niestety nie mogę powiedzieć o moim
bracie, że był wzorem ojca – skrzywił się Mateusz, nie zwracając uwagi na moje
uprzednie zaskoczenie.
– Syn –
powtórzyłam słabym głosem. A to drań! Słowem nie wspomniał. Już ja sobie z nim
porozmawiam przy następnym spotkaniu, obiecałam w duchu.
– Za to
zyskaliście brata – uśmiechnęłam się, zmieniając temat.
– Brata?
– Mówię o Igorze.
– O Igorze? – Mati
zamienił się w żywy znak zapytania. – Nie bardzo wiem, o kogo chodzi. Gdzie to
usłyszałaś?
– Od Mikołaja –
odparłam cicho, czując jak w mojej głowie szaleje chaos. Skoro Mateusz nic nie
wiedział o Igorze, to nie było żadnego brata, a Mikołaj kłamał. Nie wiedziałam
tylko z jakiego powodu wymyślił tę maskaradę. Rozumiem że chciał mnie wkręcić w
dziwaczną znajomość ze swoim bratem. Ale jeśli wynajął do tego kogoś, to było
to już grube przegięcie. Chciał się zabawić moim kosztem? I kim był Igor?
Aktorem? Kolegą? No i jakim cudem rozmawiał ze mną przez telefon, skoro Igor
siedział tuż obok? Zaraz, zaraz… Wcale nie tak obok, to po pierwsze. A po
drugie dziwnie skulony, jakby chował głowę w ramionach. Bez kłopotu mógł
prowadzić rozmowę, stałam zbyt daleko aby dojrzeć szczegóły. A smsy? Widać i to
nie okazało się problemem. Nagle przypomniałam sobie pewną niesprecyzowaną myśl
i aż mnie zatchnęło.
– Muszę lecieć –
cmoknęłam Mateusza w policzek i bez dodatkowych wyjaśnień, wybiegłam ze sklepu.
Gnałam przed siebie jak szalona, coraz bardziej wściekła i co tu dużo gadać,
potężnie rozczarowana. Jak dorwę tego bydlaka, to wyśpiewa mi wszystko ze szczegółami.
Tylko gdzie mogłam go o tej porze szukać? Był kwadrans po czternastej, więc w
domu chyba nie? W pracy? Cholera! Nie miałam okazji spytać się, gdzie
konkretnie pracuje. Czyli jednak dom. I w tym momencie gwałtownie przystanęłam
na środku ulicy. Cholera, cholera, cholera! Przecież ja nie mam bladego
pojęcia, gdzie ten skurczybyk mieszka! Wykonałam półobrót i popędziłam z
powrotem do sklepu, w którym spotkałam Mateusza. Właśnie wychodził, kiedy go
dopadłam.
– Adres Mikołaja!
– wysyczałam wściekłym szeptem, nie bawiąc się w subtelności.
– Mikołaja? –
spytał ogłuszony Mateusz. – Ale po co?
– W tej chwili! –
dodałam. Chyba nie wytrzymał ciężaru mojego spojrzenia, bo grzecznie podał
nazwę ulicy i numer mieszkania.
– Wolę nie pytać
dlaczego, choć ostatnio mój brat był wiecznie zajęty. Chyba wiem czym, a raczej
kim – dodał zamyślony.
Nawet mu nie
podziękowałam. Popędziłam w kierunku zaparkowanego samochodu, próbując opanować
targające mną emocje. Zresztą ponad wszystko wysuwało się pytanie „jeśli była
to maskarada, to po co?”. Jaki u diabła mógł mieć w tym cel? No i ten syn… Mógł
przecież wspomnieć o tym fakcie, zrozumiałabym. W posiadaniu potomka, nawet
nieślubnego nie było nic karygodnego. Za to karygodne było nie mówienie o tym.
Dotarłam do Puszczykowa
w rekordowym tempie, zgrzana i wściekła z powodu korków. Po drodze złapałam tubylca,
pytając go o drogę. Równo o piętnastej zajechałam przed duży, biały dom,
otoczony wysokim murem. Doceniłam jego walory estetyczne, po czym rozejrzałam
się w poszukiwaniu miejsca do czatowania na przyjazd Mikołaja.
Po godzinie moja
wściekłość nieco oklapła pod wpływem panującego upału. Po dwóch całkiem
zdechła. Po trzech miałam dosyć. Zerknęłam na komórkę. Pięć wiadomości,
trzynaście nieodebranych rozmów. Oparłam się pokusie, by sprawdzić co pisał. I
wtedy zauważyłam jego auto, nadjeżdżające z prawej strony. Dałam nura w rosnące
pobliżu krzaki, zastanawiając się nad sposobami wtargnięcia do środka. Brama
były automatyczna, samochód wjechał, zniknął w garażu, a ja spokojnym krokiem
weszłam na posesję.
Mikołaj od razu mnie
zauważył. Co gorsza, wcale nie wyglądał na zaskoczonego ani rozzłoszczonego
faktem mego pojawienia. Gęba mu się śmiała, rozłożył ramiona, a ja podeszłam i
solidnie przyłożyłam mu torebką w ten głupi łeb.
– Zwariowałaś?! –
jęknął. – O co chodzi?
– Już ty doskonale
wiesz o co!
– Nie bardzo –
spojrzał na mnie niepewnie. – Dziwnie wyglądasz.
Strzepnęłam z siebie
liście jakiejś rośliny, wyjęłam z włosów kilka gałązek i groźnie spytałam:
– Jesteś pewien,
że nie masz nic do ukrycia?
– Mam. Dużo.
Większość jest związana z moją pracą. Chyba że chodzi ci o Frania?
– Nie. To akurat
jest głupstwo.
– To o co? –
Wyglądał tak beztrosko i tak niewinnie, że przez moment zwątpiłam. Może
faktycznie o istnieniu Igora wiedział tylko Mikołaj? Cóż, można to było
wyjaśnić w bardzo prostu sposób.
– O Igora.
– A co z nim nie
tak?
– Wiesz,
drobnostka – powiedziałam mocno zgryźliwym tonem. – Ponoć nie istnieje.
Mikołaj podrapał się po
podbródku, ale nie zaprzeczył.
– Skąd?...
– Spotkałam
Mateusza.
– No cóż… –
wzruszył ramionami. – Chciałem to rozwiązać w inny sposób. Chodź Mała do
środka, na górze mam bardzo wygodne łóżko – powiedział rozbawiony, próbując
mnie objąć i pocałować.
Cud że nie zabiłam go
na miejscu. Zero żalu, zero skruchy, zero wyjaśnień.
– Łapy precz, bo
nie odpowiadam za siebie!
– Żana, daj
spokój. Świetnie się bawiłem udając nieco gorszą wersję samego siebie. Nawet zakłady
robiłem sam ze sobą, obstawiając z którym z nas prędzej się prześpisz.
Odwróciłam się na
pięcie, by wyjść. Nie zdążyłam jednak nawet dać trzech kroków, gdy złapał mnie
za ramię.
– No daj spokój –
odezwał się ugodowo. – Przyznaję, że trochę to było niepoważne, ale lubię
czasami takie szalone pomysły. Zresztą sądziłem, ze zorientujesz się już po
pierwszym spotkaniu. A ty ględziłaś tylko o tych kłaczkach na brodawce.
– Lepiej mnie puść
– powiedziałam cicho. Chciałam szczerych przeprosin, obszernych wyjaśnień i
prawdziwej skruchy. Niczego takiego nie zauważyłam. A to oznaczało, że Mikołaj
po raz kolejny jedynie dobrze się bawił. Tym razem moim kosztem.
– Wolisz udawać
obrażoną księżniczkę niż załapać się na szybki numerek?
Nie wytrzymałam. Nie
tym razem.
– Jesteś
samolubny, zadufanym w sobie kretynem, któremu nic w życiu nie wychodzi oprócz
bzykania! – wrzasnęłam i kopnęłam go w łydkę. – Powinnam była wiedzieć, że od
odgrzanej zupy można się nabawić jedynie niestrawności.
– Ty i te twoje
porównania! – warknął rozeźlony, masując poszkodowaną kończynę. – Ostatnio
przyrównałaś mnie do wampira. Teraz do zupy. Ciekawe co jeszcze wymyślisz?
– Nic! –
powiedziałam dobitnie, po czym odwróciłam się i godnie odmaszerowałam.
– Jak ci przejdzie
Mała, to wróć – krzyknął za mną Mikołaj. – Poczekam i daję słowo, że wybaczę ci
te rękoczyny.
Zanim minęłam bramę,
upiorna wyobraźnia ukazała mi wspaniałą scenę – wsiadam do samochodu, ruszam z
kopyta i wjeżdżam prosto w Mikołaja. Po czym wrzucam wsteczny i jeszcze raz go
przejeżdżam. I kolejny raz. Zmasakrowane zwłoki zostawiam na podjeździe i idę
się rzucić w mostu w odmęty Warty.
Wspaniała wizja, choć
cokolwiek nierealna, bo morderstwa popełniałam wyłącznie na komarach. No,
czasami zdarzyło mi się ubić jakiegoś pająka lub namolną muchę. Mikołajowi
mogłam co najwyżej przywalić torebką lub zaciśniętą pięścią. W zasadzie to sama
sobie jestem winna. Wiedziałam w co się pakuję, a mimo to postanowiłam
zaryzykować. Bezsensownie i głupio, bo Mikołaj owszem, zmienił się, ale raczej
na gorsze. Też coś, zakłady z którym z nich szybciej się prześpię. Sobie
skurwiel wymyślił. No i jeszcze „wróć jak ci przejdzie”… Niedoczekanie twoje,
pomyślałam mściwie. Oj, niedoczekanie!
***
– „Mijają dni,
miesiące, lata” – zawodziłam przeciągle w przerwach wydmuchując nos w papierową
chusteczkę. – „Mijają tak niepostrzeżenie” – dośpiewałam, mściwie zabijając
komara na moim przedramieniu. Potem zamyśliłam się, bo skończyła się wena. Siedziałam
w łódce pośrodku niewielkiego jeziora, na całkowitym pustkowiu, gdzie nawet psy
dupami szczekały i smętnie rozpatrywałam świeżo co rozpoczęty oraz świeżo co zakończony
romans z Mikołajem. Troszkę sobie popłakałam, odrobinę pożaliłam się na swój
los, przez godzinę wymyślałam nawet jak najbardziej obraźliwe epitety dotyczące
Mikołaja. Ale teraz zaczynało mi się nudzić. Jeśli tak miała wyglądać forma
odreagowania na przeżyty romans, zaproponowana przez moją przyjaciółkę, to ja
pierdzielę, nie wytrzymam. Chociaż z drugiej strony dobrze tak sobie czasem
pozawodzić na cały głos, nie martwiąc się opinią przypadkowych i
nieprzypadkowych słuchaczy. Moje wycie mogło ewentualnie wypłoszyć leśną
zwierzynę. To dobrze, uznałam smętnie wpatrując się w linię brzegu. Nie
rozszarpią mnie w nocy żadne wilki czy niedźwiedzie. Później zadumałam się
jeszcze mocniej. Co za porąbane życie. A wszystko przez Aleksandra. Musiał
umierać tak wcześnie? Zrobiło mi się przykro, że tak pomyślałam, bo przecież z
pewnością nie zrobił tego specjalnie. Za to Mikołaj, krętacz jeden, zaplanował
sobie dowcip stulecia, a na dodatek dałam się na niego nabrać. Jak mogłam?!
Dookoła tylu interesujących mężczyzn, dlaczego więc wybrałam jego? Po raz
drugi, zdając sobie sprawę z ryzyka? Bo ja wiem… Chyba po prostu tak wyszło.
Zawsze żywiłam do niego słabość, zawsze odrobinę mocniej biło mi serce na jego
widok, zawsze troszeczkę byłam w nim zakochana. Westchnęłam potężnie. Swoją
drogą ciekawe skąd u niego pomysł na tę hecę z Igorem? I po co?
Wygrzebałam z dna łódki
wiosło, by z niejakim trudem dopłynąć do brzegu. Dzień zbliżał się ku końcowi,
słońce wisiało nisko, tuż nad ciemną ścianą lasu otaczającego jezioro.
Nadchodziła równie upalna i gorąca noc. Od kilku dni słabo sypiałam, więc nawet
poczułam coś na kształt zadowolenia. Przebrałam się, zjadłam kolację,
posmarowałam kremem czubek nosa, z którego delikatnie schodziła skóra, a potem
solidnie spryskana środkiem na komary, skuliłam się na leżaku, wpatrując się w
niebo. Gdzieniegdzie ukazały się już pierwsze gwiazdy, choć na prawo widać było
jeszcze łunę zachodzącego słońca. Po krótkim namyśle wstałam i przyniosłam
sobie z lodówki butelkę piwa. I znów zagapiłam się w niebo. Miejsce w którym
się znalazłam leżało głęboko w lesie, a sam domek kampingowy stał na krańcu sporych
rozmiarów ogródka pewnej leśniczówki. Nie byłam więc zupełnie sama, bo za moimi
plecami majaczyły światła domostwa, słyszałam również wesołe głosy gospodarzy,
ale jednocześnie wystarczająco na uboczu, by delektować się ciszą i
odosobnieniem. W zasadzie przydałoby się ognisko, pomyślałam z rozmarzeniem.
Oraz silny mężczyzna, w którego ramionach mogłabym poszukać schronienia.
Ciepła. I miłości. O mało co się nie rozbeczałam. Pociągnęłam tylko nosem i
zamarłam, bo z cienia wynurzyła się wysoka postać, a kiedy podeszła bliżej,
przysunęła sobie jeden z plastikowych foteli i usiadła obok.
– Mikołaj? Co tu
robisz? – spytałam nieufnie, jednocześnie w panice oceniając swój wygląd
zewnętrzny, potargane włosy, czerwony nos i wyciągniętą koszulkę. Potem
machnęłam na to ręką, bo przecież było ciemno. Nic nie zauważy. Na szczęście.
– Przyjechałem
porozmawiać.
– Przeprosić?
– Ależ ty jesteś
uparta! – rozzłościł się. – Chcesz rządzić, za wszystko każesz przepraszać, a
na dodatek wysysasz z faceta wszelkie siły witalne.
– To po co
przyjechałeś? – spytałam krótko.
– Ech…
Tym razem milczeliśmy
oboje długo, bardzo długo. Świerszcze cykały jak oszalałe, drzewa kołysały się
pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru, księżyc świecił jak wściekły, a my
milczeliśmy. O dziwo, to nawet było przyjemne. Żeby tak jeszcze mnie przytulił…
– O czym myślisz?
– O ognisku –
odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – O ognisku na brzegu jeziora, ze złocistymi
płomieniami strzelającymi ku niebu. O drugiej butelce piwa. I o mężczyźnie, o
jego silnych, szerokich ramionach.
– O zmarłym, mężu?
– Niekoniecznie.
– O mnie?
– A powinnam? Nie
wiem, może to nie najlepszy pomysł?
– Zaczekasz pół
godziny? – Gwałtownie się podniósł, budząc tym moje zdziwienie.
– Raczej nigdzie
się nie wybieram.
– To dobrze.
I zniknął równie
nieoczekiwanie, jak się pojawił. A może to moja koszmarna wyobraźnia przywołała
jego obraz? Nie, zapach jego wody po goleniu był bardzo realny. Pociągnęłam z
lubością nosem, jednocześnie czując w duszy dziwną błogość. Mikołaj się
pojawił. Dziwnie się co prawda zachowywał, ale przyjechał. A swoją drogą
ciekawe jak przekonał Zosię, żeby mu powiedziała gdzie jestem? Nagle drgnęłam
przestraszona.
– To tylko ja.
Rusz ponętne dupsko Mała, idziemy na to ognisko.
– Nigdzie nie idę,
dopóki mnie nie przeprosisz – nadęłam się godnie, doskonale zdając sobie sprawę
co mnie czeka. A jakże!. Nie dyskutował ze mną, nie przekonywał, a chwycił i
zarzuciwszy sobie na ramię, ruszył krętą, wąską ścieżką, prowadzącą nad
jezioro.
– Tak nie traktuje
się damy!
– Jakiej tam damy
– zachichotał.
– Wredny pawian! –
złośliwie uszczypnęłam go w pośladek. – Postaw mnie, bo od tego wiszenia głową
w dół, krew mnie zalewa.
– Nie.
– To cię ugryzę w
tyłek.
– Może być.
Potraktuję to jako grę wstępną – odparł bezczelnie, ale o dziwo postawił mnie
na ziemi. Posłusznie maszerowałam tuż za nim, dziękując niebiosom za księżyc w
pełni na bezchmurnym niebie. Bez niego byłoby tu ciemno jak nie powiem gdzie.
Droga nie była długa.
Wkrótce wynurzyliśmy się na brzegu małego jeziorka, które ze wszystkich stron
otaczał gęsty las. Doskonale wiedziałam gdzie jestem, zdziwiłam się tylko, że
Mikołaj pamiętał to miejsce. W końcu od tamtych wakacji minęło tyle lat. Na
stromym brzegu paliło się ognisko i tam też skierował się mój towarzysz. Usiadł
na rozłożonym kocu i z zadowoleniem wypisanym na twarzy, sięgnął po termos.
– Siadaj Mała.
Chciałaś ogniska, to je masz.
– Mam nadzieję, że
leśniczy zrobi sobie dziś wolne – mruknęłam, zajmując miejsce tuż obok. Koc
okazał się grubym pledem, pod którym było coś jeszcze – może dmuchany materac,
a może gruba gąbka. Nieważne, bo siedziało się na nim bardzo wygodnie.
– Herbaty?
– Wiesz że masz
tupet? Jak gdyby nigdy nic pytasz: herbaty?
– Mam tez kanapki.
I przepyszne ciasteczka bankietowe – kusił wcale nie poruszony moim
niezadowoleniem Mikołaj.
– A pejcze i
skórzane akcesoria?
– Jak chcesz żeby
bolało, to pójdziemy tam pod to drzewo – wskazał na prawo. – Pełno tam szyszek.
Milczałam, trzymając w
dłoniach kubek z ciepłą herbatą, którą mi podał. Ogień odbijał się w wodzie i
wyglądało to tak, jak gdyby drugie ognisko płonęło w wodzie. Dookoła było zupełnie
ciemno, a ten mrok rozjaśniało jedynie światło księżyca, tak jak blask ogniska
rozświetlał nasze twarze. Siedziałam wsłuchana w szum lasu, w plusk niewielkich
fal napływających i uderzających o brzeg, w trzask palącego się drewna. W
zasadzie miałam wszystko, czego pragnęłam, choć nie do końca.
– Na co ci była ta
heca z Igorem? – spytałam cicho, aby przypadkiem nie zburzyć panującego
nastroju tej chwili.
– Sam nie wiem –
odparł zamyślony Mikołaj. – Poza tym naprawdę byłem przekonany, że zorientujesz
się po pierwszym kwadransie i cholernie zdziwiony, że tak się nie stało.
Widocznie udawałem lepiej niż przypuszczałem.
– Kretyn.
– Bo wiesz… Kiedy
cię zobaczyłem, wciąż piękną, nadal kuszącą spojrzeniem i uśmiechem, pragnąłem
tylko jednego – umówić się z tobą. Ale jednocześnie z takim lekceważeniem
nazwałaś mnie starym piernikiem, że postanowiłem spłatać ci małego figla. Żeby
nie było za łatwo. Mogę cię przytulić?
– Aż dziw, że
pytasz.
– Kto cię tam wie,
może masz w kieszeni paralizator albo inne dziwo.
Nie miałam. Tak w
zasadzie to cała odczuwana wcześniej wściekłość gdzieś się ulotniła.
– Teraz rozumiem
dlaczego Igor był zły, kiedy wyrażałam swoje zdanie na twój temat. Tyle mojej
satysfakcji – powiedziałam zadowolona. – Kto odpisał w nocy na moje eski?
– Kolega –
przyznał uczciwie Mikołaj. – Był mi winny przysługę.
O nic więcej nie
pytałam. Przyciągnęłam kolana do brody, wpatrzona w pełzające promienie, zastanawiając
się czy ten cały „żart” zasługiwał na tyle złości i żalu, ile czułam przez
ostatnie dni. Czy może była to przysłowiowa burza w szklance wody? Za to
Mikołaj wstał, usiadł za moimi plecami i mocno mnie objął.
– Żanetka – wyszeptał
mi prosto do ucha. – Przepraszam. Szkoda czasu na wzajemne przepychanki.
Straciliśmy go tak wiele.
– Bez przesady.
– A nie? Dla ciebie
dwadzieścia lat to mało?
– Myślałam o
ostatnich tygodniach – wykręciłam głowę, usiłując spojrzeć mu w oczy. Miał
poważny wzrok, bez cynizmu, drwiny i tego dziwnego chłodu, który tak często
ostatnio u niego widywałam.
– Przyznaję że za
pierwszym razem spartoliłem sprawę. Najpierw byłem tylko zakochany, potem
chciałem tylko cię zaliczyć. Ale ty też nie byłaś bez winy. A gdy spotkaliśmy
się przy kawarnianym stoliku, zapragnąłem udowodnić, że możesz zobaczyć we mnie
coś więcej, niż przystojniaka bzykającego wszystko co się rusza, a nie ucieka
na drzewo. Tak chyba brzmi te twoje słynne sformułowanie?
– Tak –
roześmiałam się. – Więc wymyśliłeś Igora? Co za porąbany pomysł!
– Wcale nie. Po pierwsze
byłem święcie przekonany, że zdemaskujesz mnie już na samym początku. Po drugie
chciałem się pokazać z innej strony – jako elokwentny, inteligentny, czarujący
brzydal.
– Nie bardzo ci
wyszło.
– Improwizowałem.
Poza tym gdybyś widziała swoją minę jak wygłaszałem niektóre brednie. No i na
księżycu jest woda.
– Wiem. Ale
przyznaj, że odkryli to całkiem niedawno?
– Przyznaję. –
Pocałował mnie w policzek. – Muszę się przyznać do czegoś jeszcze. Zależy mi na
tobie. Na dłuższej znajomości. Być może nawet na bardzo długiej. Pod warunkiem
że znowu nie zaczniesz wygłaszać bredni na temat dzielącej nas różnicy wieku.
– Pragniesz się
ustatkować? Ty?! – spytałam z niedowierzaniem, choć serce biło mi coraz mocniej
i szybciej.
– Widzisz! Znowu
zaczynasz! – W oczach Mikołaja dojrzałam niemy wyrzut. – A w Igorze to byś się
zakochała.
– Brednie. Był za
brzydki.
– Nie mógł być
ładniejszy, bo zaczęłabyś coś podejrzewać – usprawiedliwił się Potem tylko położył brodę na moim ramieniu,
nie wypuszczając z objęć i zamilkł. A ja pomyślałam, że to właśnie była nirwana.
Cicho, pięknie. Tylko my dwoje, trzaskający ogień, ciemna toń jeziora i
otaczający nas las. Dawno nie czułam się tak błogo, tak dobrze. Odchyliłam
głowę, a ręce położyłam na jego dłoniach.
– Co ja mam z tobą
zrobić? – spytałam zamyślona.
– Wykorzystać.
Niecnie.
– Mikołaj!
– Może być tutaj,
może być pod sosenką jak lubisz hardcorowo.
– Mikołaj!!!
– A może chciałabyś
jeszcze jednego dzidziusia? Takiego małego Mikołajka…
– Mikołaj!!! –
wrzasnęłam, gwałtownie się odwracając. Więcej nie zdążyłam, bo mnie pocałował. Nagle
przerwał i zerknął na mnie z podejrzanie zadowolonym wyrazem twarzy.
– No co? –
spytałam nieufnie.
– Postanowiłem
zacząć od początku. Kocham cię. Chcę się z tobą ożenić. A teraz błagam, zrzućmy
te ciuchy i uprawiajmy szalony, nieokiełznany seks. Od godziny mam taki wzwód,
że ho ho!
Zamarłam z rozdziawionymi
ze zdumienia ustami, ale szybko mi przeszło. Cóż. To był właśnie romantyzm w
najlepszym, mikołajowym wydaniu. Nie najgorszy, gdyby tylko nie dodał…
– No, Mała.
Wyskakuj z bielizny!
Za karę tym razem to on
był na dole. Zwłaszcza że kochaliśmy się pod tą zachwalaną sosenką…
Dobre :) Jesteś genialna :)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że teraz tak długo trzeba czekać na kolejne Twoje opowiadania :(
Ale i tak jesteś THE BEST ! :D
Artur
Babeczko! Jesteś fenomenalna. Uwielbiam Twoje opowiadania.
OdpowiedzUsuńuwielbiam💖 Babeczko nie można się nasycić Twoimi tekstami, człowiek czat i czyta, i ciągle nie ma dosc😄
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i oby w Nowym Roku nie zabrakło weny.
Kolejne świetne opowiadanie^^
OdpowiedzUsuńWeny życzę!
Oby wena nie opuszczała Cię w Nowym Roku!!! I abyś zalewała nas swoimi opowiadaniami!!!
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Nowego Roku!!!
Zakończenie świetne ;) Ale co z dzieckiem ? :)
OdpowiedzUsuńŚwietne. Wszystkiego najlepszeho w Nowym Roku Babeczko:)
OdpowiedzUsuńNaciągane z tym udawaniem Igora. I z tymi rozmowami przez telefon, gdzie się nie spostrzegła, że rozmawia z siedzącym obok człowiekiem.
OdpowiedzUsuńJakoś bardziej wiarygodny byłby wynajęty sobowtór.
Ola
Nie siedzacym obok Ale na ławeczce (odeszla) A SMS pisal kolega (był winny przysluge!) Ludzie powrót do podstawówki na naukę czytania ze zrozumieniem!
UsuńKarola
Kocham Cię Babeczko! No, może nie kocham-kocham, tylko kocham-lubię, ale miłość, to miłość (wiadro internetów dla tego, kogo to rozbawiło).
OdpowiedzUsuńJuż spieszę z wyjaśnieniami dlaczego darzę Cię tym uczuciem. Otóż, jesteś NAJLEPSZĄ, NAJBARDZIEJ POMYSŁOWĄ, NAJZABAWNIEJSZĄ, NAJWSPANIALSZĄ, NAJBARDZIEJ NIEPRZEWIDYWALNĄ, NAJINTELIGENTNIEJSZĄ i jeszcze wiele NAJ, pisarką w tej galaktyce. Tylko Ty potrafisz sprawić, że wzruszam się, czy śmieję jak wariatka, a normalnie nic, absolutnie żaden tekst, piosenka czy film nie są w stanie ze mnie wydobyć żadnych emocji. Ty potrafisz przekazywać uczucia. Absolutnie wszystkie Twoje teksty są perełkami i powinny być uznawane za dobro narodowe, a w szczególności ,,Anioł stróż''. Dobra, odstawiłam litanię na Twoją cześć, więc mogę spokojnie iść spać. A, no i na koniec. Na ten New Year życzę Ci zdrowia, nowych, genialnych pomysłów na nowe, genialne opowiadania, spokoju ducha i radości z życia codziennego.
Sylwia
PS. Mam niejasne wrażenie, że przesadziłam z przecinkami.
"A ja pomyślała, że to właśnie była nirwana" Nie rozumiem tego troszkę :p co to nirwana? Nie chodzi pewnie o zespół muzyczny, prawda? :p
OdpowiedzUsuńOpowiadanie świetne :)
Kiedy będzie kontynuacja "On'ego" ? :)
Gorąco pozdrawiam, ;)
Oczywiście, że chodzi o zespól. Po prostu poczuła smell like teen spirit XD
UsuńPs. Google nie gryzie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo milo sie czytalo :) Nie zauwazylam, ze Mikolaj i Igor to jedno i zlapalam sie na tym, iz bardzo Igorowi kibicowalam. Czytajac na codzien rozne opowiadania i fanfiction zauwazylam, ze autorki zadko kreuja postacie meskie, ktore sa niepewne siebie, skryte i nieobeznane w relacjach damsko-meskich. A szkoda, bo jest to powiew swiezosci w swiecie zdominowanym przez bezczelnych samcow alfa ;)
OdpowiedzUsuńRozwoj takiego mezczyzny i odkrywanie jego wnetrza, ktore wcale nie musi byc 'ciapciowate', jest bardzo wciagajace (szczegolnie jesli dokonuje tego jakas rezolutna bohaterka ;)).
Duzo weny w Nowym Roku!
Czytam, czytam i uważam jak zwykle, że świetne. :)
OdpowiedzUsuńDlaczego to już koniec? Nie możesz tego zrobić :( To opowiadanie jest wspaniałe <3
OdpowiedzUsuńSuper..... byle więcej takich opowiadań i częściej.
OdpowiedzUsuńSuper! Czekam na kolejne opowiadanie ! Może dzisiaj z racji święta Trzech Króli cos dodasz ?; p pozdrawiam ciepło !;*
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super z resztą jak każde ;) Ale mam pytanie czemu nie da się pobrać"Wygranej" jako ebook ? ;(
OdpowiedzUsuńDziekuje Babeczko.
OdpowiedzUsuń