Gdyby przypadkiem czytały mnie jakieś wojujące feministki, to zaznaczam, że tytuł jest przekorny :-)
Bo dla dziewczynek są lalki (II)
– Kino było, ale
romantyczny spacer po? – Takimi oto słowami przywitał mnie od progu Mikołaj.
– Wejdź, chociaż
nie powiem, że jesteś mile widziany.
Skwapliwie skorzystał z
zaproszenia, z ciekawością rozglądając się dookoła. W niedzielny poranek
lubiłam sobie poleniuchować, więc choć zegar wybił przed chwilą dwunastą, ja
wciąż krążyłam po domu w szlafroku, nieco rozczochrana, bo po kąpieli
zastawiłam luźno włosy, aby mogły wyschnąć.
– Masz kwadrans i
ostrzegam, nie zepsuj mi poranka – zagroziłam, siadając przy kuchennym stole.
– Mieszkasz sama?
– spytał w zamian, sadowiąc się naprzeciwko.
– Teraz już tak.
– A zawsze
chciałaś mieć domek na wsi. Nie dorobiliście się? – dodał złośliwie.
– Kupiliśmy go dwa
lata przed śmiercią Aleksandra. Nie zdążyliśmy wyremontować – odparłam
spokojnie.
– Na co zmarł.
– Zawał serca. –
Dziwne, jak lekko wypowiadało się te słowa. Uśmiechnęłam się ze smutkiem.
Otwarta rana zagoiła się, choć blizna pozostała i pozostanie. Człowiek potrafi
zapomnieć. Nie do końca, ale wystarczająco, by chcieć rozpocząć nowe życie. –
Bardzo rozległy. Nawet gdybyśmy byli w szpitalu, nie zdołano by go uratować.
Tym razem Mikołaj nie
drwił. Położył swoją rękę na moje dłoni, patrząc na mnie z prawdziwym
współczuciem. Jednak potem pokazało się w jego oczach coś, co stanowczo mi się
nie spodobało.
– A nie
przypadkiem podczas upojnego seksu? Wykończyłaś biedaka…
Milczałam, godnie
urażona. Bydlę, pomyślałam, choć tak naprawdę trafił z tym seksem jak rzadko
kiedy.
– Nie szargaj mi
tu pamięci zmarłego – oświadczyłam wyniośle. – A co do wczorajszego spotkania,
miało być kino i było.
– Film się
podobał?
– Był cudowny –
mój głos aż ociekał podejrzaną słodyczą. – Wyjątkowo dobrze się przy nim spało.
Nie wyjaśniłam, że
zmieniliśmy seans, a spał głównie Igor, nie ja.
– A prosiłem
byście potem poszli na spacerek.
– Byłam zmęczona i
bolały mnie nogi.
– No patrz –
zdziwił się obłudnie Mikołaj. – Biegałaś podczas seansu? A ja myślałem, że w
kinie się siedzi?
Spojrzałam w dół, na
nasze dłonie leżące na stole. Bardzo delikatnie pieścił moje palce, potem
przesunął się odrobinę wyżej, aż do nadgarstka i znowu wrócił do czubków
palców. Robił to bardzo subtelnie, jakby bezwiednie, ale ze znakomitym
wyczuciem. Niewinna pieszczota miała wyjątkowo wyrazistą wymowę erotyczną.
– Gdzie kolejne
spotkanie? – zmieniłam temat i zabrałam rękę.
– Umówimy się na
bilard.
– My?
– Ty, Igor, ja i
moja aktualna dziewczyna.
– Chyba zdobycz?
– Nie widzę
różnicy.
– O, to, to!
Właśnie to mnie w tobie wkurza! – wskazałam na niego oskarżycielsko palcem.
– Wkurza cię, że
kobiety traktuję jak zwierzynę łowną, a seks z nimi jak trofeum?
– Tak.
– A to dziwne –
oświadczył jadowicie. – Bo o ile dobrze pamiętam, ty tak traktowałaś mężczyzn.
– Ja!? Niby
których?
– Choćby mnie.
Przy największych
staraniach nic nie mogło mnie bardziej ogłuszyć niż to krótkie stwierdzenie. Że
niby ja jego?... Jak zwierzynę łowną? Trofeum?
– Idiota –
skwitowałam krótko, gdy już w końcu przeszła mi dziwna niemoc. Mikołaj
wpatrywał się we mnie wyjątkowo ponurym wzrokiem. – Akurat ja byłam w tobie
zakochana, czego oczywiście nie umiałeś docenić. Raz okazywałeś mi
zainteresowanie, raz lekceważyłeś. Więc przestań tu pieprzyć głupoty.
– No dobrze,
trochę mojej winy też w tym było – stwierdził niechętnie. – Ale nie mów, że ty
mi nie okazywałaś zainteresowania, a potem nie odpychałaś?
– Może raz – odparłam
zamyślona. Doskonale pamiętałam, o czym mówił. – Po tylu latach to już mało
ważne, choć nadal świetnie się bawię w twoim towarzystwie.
– Naprawdę byłaś
we mnie zakochana?
– A nie
zauważyłeś? – uśmiechnęłam się. – I od razu uprzedzam pytanie, już nie jestem,
zresztą przeszło mi bardzo szybko.
– Po kiepskim
seksie tej sylwestrowej nocy?
– No co ty, seks
był super – nagle zachichotałam. – Przez tydzień siadałam bokiem, na skraju
jednego lub drugiego pośladka. Kiepskie było to, że to była tylko jedna noc.
– Możemy to
naprawić…
– Podobno jestem
stara i szkaradna?
– Zależy w jakim
świetle. To wczoraj ujęło ci ze dwadzieścia lat. No dalej Mała, ty już jesteś
rozebrana, a mnie wystarczy rozpiąć spodnie.
– Odczep się! –
Oczywiście udało mu się mnie zdenerwować. Słówko „Mała” wypowiadał zawsze w
taki sposób, że przed moimi oczyma ukazywała się czerwona mgła. Jak jeszcze
powie…
– No dawaj Mała!
– Kuuurwaaa! –
wysyczałam, energicznie zrywając się z miejsca. Na dodatek ten bezczelny
uśmiech i lubieżne spojrzenie. – Miałeś tak do mnie nie mówić!
– Złość szkodzi
urodzie.
– No nie! –
podniosłam w górę ręce, jakby w geście rezygnacji. – Dalej, gadaj, gdzie i
kiedy trzecie spotkanie. Odbębnimy to i będę miała spokój.
– Biedny Igor –
westchnął z udawanym żalem. – A on pewnie ma i nadzieję na czwarte.
– Mikołaj, daruj,
mamy umowę. Według mnie cały ten pomysł był głupi i bezsensowny, a ucierpieć
może jedynie twój brat. Naprawdę tak ciężko znaleźć mu normalną dziewczynę?
– A która by go
chciała? – mruknął. – Sama powiedz?
– Nie przesadzaj.
Niech idzie do fryzjera, inaczej się ubierze, zmieni okulary. Wyskubie włoski z
brodawek.
– Cóżeś się tak
tego uczepiła?
– Bo razi moje
poczucie estetyki. Aż mnie ręce świerzbiły już od pierwszego spotkania, aby coś
z tym zrobić. Ma ładne dłonie. Głos, dzięki któremu z powodzeniem mógłby
pracować w seks telefonie. Laski mdlałby od samego słuchania różnych gorących
kawałków. Potrafi interesująco opowiadać o swojej pracy, z pasją, prawie z
miłością o zawiłościach budowy jakiś silników. Jedynie kiedy wchodzimy na
tematy intymne, czerwieni się i milknie. Więc problem nie do końca tkwi w
wyglądzie zewnętrznym.
– Trochę trudno
wyobrazić mi sobie świntuszącego przez telefon Igora – uczciwie przyznał Mikołaj.
– Mnie również –
odpowiedziałam z uśmiechem.
– Zresztą, ciągle
tylko rozmawiamy o nim. Nie jesteś ciekawa jak mnie się powodziło przez te
wszystkie lata?
– A mam o co
pytać? Praca, podrywki, praca, podrywki. Chcesz coś dodać?
– Faktycznie, nie
byłem uwiązany niczym pies przy budzie do żony i gromadki dzieci.
– Czyli zgadłam.
Mój obojętny ton, nie
wykazujący żadnego zainteresowania jego nieskromną osobą, chyba go uraził. Zacisnął
usta i miarowo bębnił palcami w blat stołu. Tym razem nie był ani rozbawiony,
ani znudzony, ani cyniczny. Był zły.
– No dobrze –
westchnęłam z rezygnacją, na powrót zajmując swoje miejsce. – To co porabiałeś
po skończeniu studiów? To był chyba jakiś kierunek na awf, prawda?
– Nie skończyłem
go. Zmieniłem uczelnię.
– Tak? A gdzie
wykładają cipologię?
Prychnął.
– Przeniosłem się
na politechnikę – powiedział z wyrzutem. – Zainspirował mnie kumpel z lotniska.
– Z jakiego
lotniska?
– Z aeroklubu.
– Niemożliwe?
Robiłeś licencję pilota? – Tym razem naprawdę mnie zainteresował.
– Nie tylko.
Zacząłem od skoków spadochronowych. No wiesz, więcej adrenaliny, wolność,
szaleństwo i tak dalej.
Gapiłam się w niego jak
sroka w gnat. Z drugiej jednak strony te całe spadochroniarstwo wyjątkowo do
niego pasowało.
– Cały ty. Jak żyć
to na maksa, jak umierać to z hukiem. Gdyby na przykład spadochron się nie
otworzył…
– Jest drugi.
– A więc gdyby i
drugi się nie otworzył…
– Niby jaki cudem?
– spytał zniesmaczony. – Coś się tak uparła, żeby posłać mnie na tamten świat?
– Chciałam
powiedzieć, że wtedy to byłoby prawdziwie efektowne zejście z tego padołu.
– No nie wiem –
odparł z powątpiewaniem. – Wolałbym tak jak twój mąż, podczas upojnego seksu.
– Przestań, akurat
w tym nie ma nic śmiesznego.
– Dlaczego? Bardzo
przyjemna śmierć.
– Śmierć nigdy nie
bywa przyjemna. Zwłaszcza dla tych co pozostając przy życiu – posmutniałam.
Owszem, okoliczności w jakich odszedł Aleksander mogłyby się wydawać zabawne,
ale tylko ja wiedziałam, jak wielki dramat się za tym krył. Nie chciałam, aby
Mikołaj widział moje łzy więc wstałam i odwróciwszy się do niego plecami
udawałam, ze jestem pochłonięta przygotowywaniem kanapki.
– Chcesz coś do
jedzenia? – spytałam zdławionym głosem. – Mam cały zestaw różnorakich serów,
wędlinkę, coś z warzyw i dżem truskawkowy, gdybyś wolał na słodko. I nie musisz
się bać, cyjanku nie dodam.
– Żana,
przepraszam – objął mnie, wtulając twarz w zagłębienie między obojczykiem a
szyją. Akurat takiego zachowania bym się po nim nie spodziewała, bo zazwyczaj
ignorował cudze problemy, zmieniając temat na bardziej banalny. – Ale przyznaj,
że trochę racji mam?
– Kretyn –
roześmiałam się przez łzy, które wymknęły się z moich oczu.
– Jakbym miał
wybierać, to też bym chciał tak umrzeć. Zwłaszcza gdyby to był seks z tobą.
– Daj spokój.
Zresztą co ci tak nagle odbiło? Przy pierwszym spotkaniu dwa razy mnie
obraziłeś, wypominając wiek i mankamenty w urodzie, a teraz nagle zebrało ci
się na amory?
– Wiek owszem, ale
o urodzie nic nie pamiętam.
– I przestań mnie
w końcu obmacywać! – rozzłościłam się. Jakoś mało się tym przejął, bo gdy tylko
odepchnęłam jego ręce, natychmiast wróciły na poprzednie miejsce. – Czy całą
zwierzynę łowną w okolicy diabli wzięli?
– Jesteś fizykiem,
powinnaś znać prawo Ohma.
– Znam – gładko
skłamałam, choć strzępy nabytej niegdyś wiedzy, pozwoliły mi zlokalizować je
gdzieś w dziale związanym z prądem elektrycznym.
– Im bliżej do
celu, tym bardziej napięcie rośnie, a opór maleje.
– Według mnie
ździebko inaczej to leciało.
– Mnie się podoba
ta wersja.
Odwróciłam się,
próbując zwiększyć dystans pomiędzy nami. Nic z tego, bo obie dłonie oparł o
blat za moimi plecami, pochylając się i łapiąc moje spojrzenie.
– Chyba żałuję, że
zamiast wykorzystać sytuację, umówiłem cię z Igorem – oświadczył poważnym
tonem.
– Trzeba było
łapać okazję za włosy, zanim wyłysiała
– Że co?... Wiesz
Mała, tylko ty jak nikt inny potrafisz zważyć atmosferę pełną erotycznego
napięcia.
– Bredzisz –
oświadczyłam beztrosko. – Jakiego u licha erotycznego napięcia? Ot, dopadły nas
wspomnienia.
Podniósł rękę,
opuszkiem palca dotknął mojego policzka. Figlarnie pogładził czubek nosa. Wciąż
dziwnie zamyślony, wcale nie cyniczny, ani trochę drwiący. I smutny.
– Czasami żałuję,
że nie pozostało mi nic poza nimi.
– To do ciebie nie
podobne.
– Bo jestem
gnojkiem i zarozumiałym bucem?
– Sam przyznaj, że
dużo w tym prawdy. – Ja również pogładziłam jego policzek. Był szorstki,
szczupły i opalony. Oczy Mikołaja pociemniały i nagle pochylił się, dotykając
ustami moich warg. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przymykając powieki.
Przypomniałam sobie pewną imprezę, na której założył się, że jeśli puszczą jego
ulubioną piosenkę, to odważy się i mnie pocałuje. DJ oraz zły los się uwzięły,
ale i tak wykradł mi wtedy całusa. Przypomniałam sobie jego roześmiane oczy,
szczerość i nieskrywana radość, gdy podnosił mnie w górę, okręcając się wokół
własnej osi.
– Milion dolarów
za twoje myśli.
– Nie masz
miliona. Ale możesz je dostać darmo, jeśli ładnie poprosisz – odpowiedziałam.
Tym razem pozwolił mi wymknąć się ze swoich ramion. – Zresztą, jak dobrze
pogrzebiesz w pamięci, to nawet nie będę musiała wiele mówić.
Zagryzł wargi,
spoglądając na mnie z namysłem. To dziwne, ale z każdym naszym spotkaniem mniej
było w nim wyrachowania, mniej cynizmu w jego słowach, a coraz więcej
szczerości. Zadałam sobie tylko pytanie czy to nie była swego rodzaju gra?
Mikołaj doskonale wiedział jak podejść kobietę, dając jej to, czego pragnęła. Innymi
słowy odgrywał rolę mężczyzny z marzeń i snów. Tak było do momentu, gdy nie
nasycił się nową zdobyczą. Nie tylko sama tego doświadczyłam, ale też i
kilkakrotnie byłam świadkiem podobnego zachowania. Nie powinnam mu wierzyć. Nie
powinnam mu ufać. I do cholery, nie powinnam wiązać z nim jakichkolwiek planów.
Niech zostaną jedynie wspomnienia.
– Masz ochotę…
– Nie i koniec,
kropka! – urwałam brutalnie.
– Przecież nie
wiesz o co chciałem zapytać? – powiedział zdumiony,
– Zgaduję.
– Żana, ty znowu o
seksie, niewyżyta babo. A ja chciałem ci zaproponować wspólny skok.
– Hę?
– Albo lot
szybowcem.
– Z tobą?
– Ze mną – odparł
rozbawiony. Pewnie moją nieco głupawą miną. – Zawsze miałaś ciągoty lotnicze.
– Za moich czasów
wolałeś motory.
– Nadal je lubię.
Powiedzmy, że poszerzyłem krąg zainteresowań.
– Sporty
ekstremalne i tak dalej? A masz w repertuarze walki z tygrysami czy jazdę na
grzbiecie krokodyla? – zażartowałam.
– W charakterze
drapieżnika występujesz ty. Jak nabroję także może się to krwawo skończyć. To
jak? Wchodzisz czy tchórzysz?
Oparłam się plecami o
ścianę i zamyśliłam. Oczywiście nic nie zachwyciłoby mnie bardziej, ale nie
mogłam zareagować z entuzjazmem, żeby ten wampir nie obrósł w piórka.
– Dobrze. Ale
niech to będzie przed następną środą. Mam wizytę u dentysty i po cholerę będę
się męczyć, jeśli mogę zginąć.
I nie wiem dlaczego,
zaczął się nagle głośno śmiać.
***
Rozejrzałam się
dookoła, czując podniecenie. Od dzieciństwa, wszystko co latało, nawet jeśli
był to zwykły balon, wprawiało mnie w euforię. Oczywiście nie byłoby takiej
siły, która powstrzymałaby mnie przed realizacją własnych marzeń i jeszcze
przed ukończeniem osiemnastu lat, zapisałam się na pierwszy kurs. Inni robili
prawo jazdy, ja licencję pilota.
– O ile mnie
pamięć nie myli, wspominałaś coś o tym, że latałaś na szybowcach? – spytał
Mikołaj, podając mi spadochron. – Masz, dla ciebie. Piękny dzień, może trafimy
na windę do nieba?
Doskonale wiedziałam o
co mu chodzi.
– Oblałam badania
lekarskie – wyjaśniłam krótko. – Wyeliminowało mnie zwykłe EEG. Na początku chciałam
dokonać zwyczajnego matactwa, ale na kolejny sezon zabrakło mi kasy, potem
wyjechałam na rok za granicę i sama nie wiem? Rozeszło się po kościach.
– Nie do wiary, że
się poddałaś – mruknął, obserwując jak przyszli adepci sztuki latania
wyprowadzają z hangaru szybowce.
– Nie do wiary, że
ty poszedłeś w tym kierunku. Nigdy bym cię nie podejrzewała o takie ciągoty.
– Ten będzie nasz
– wskazał na Puchacza. – Igor się o ciebie dopytywał.
Tak nagle zmienił
temat, że początkowo nie wiedziałam o kogo chodzi. Przy tym zachłannie gapiłam
się w młodzieńców, kręcących się po zielonej nawierzchni, z melancholią myśląc,
że pod tym względem dużo się nie zmieniło. Chłopaki na schwał, a tylko jedna
dziewczyna wśród nich, na dodatek taka mało kobieca. Feminizm feminizmem, ale
baby jednak w większości pcha w odmiennym kierunku.
– Igor poczeka. Mamy
się przecież spotkać w sobotę. Będą akrobacje? – zapytałam Mikołaja, zmieniając
temat na bardziej interesujący.
– Tak. Muszę po
coś pójść. Ty ze mną – oświadczył kategorycznie. – I przestań zachowywać się
jak kretynka.
– Że co? – w końcu
oderwałam wzrok od szybowcowej młodzieży.
– Za stara jesteś
dla nich. Pamiętasz, czterdzieści lat minęło jak jeden dzień – dodał złośliwie.
– A co? Popatrzeć
sobie nie można?
– Wyglądasz jak
hiena czająca się na padlinę.
– Dupek. No dobrze
już dobrze, prowadź panie i władco przestrzeni powietrznej.
Jakoś mu się nie
spodobało to określenie. Za to ja delektowała się każdą chwilą. Schowałam ręce
w kieszeniach, posłusznie podążając za naburmuszonym Mikołajem. Weszliśmy po
schodach do pomieszczenia, które przypominało magazyn. I wtedy on nagle
odwrócił się, a zrobił to tak nieoczekiwanie, że wyrżnęłam nosem w jego pierś.
– Co robisz
kretynie? – jęknęłam. Więcej nie zdążyłam powiedzieć, bo zostałam uwięziona w
żelaznym uścisku silnych ramion. A potem mnie pocałował. Tak bez uprzedzenia,
prawie że brutalnie, jakby miał do tego niepodważalne prawo. Jego usta miały
smak miętowej gumy do żucia i wspomnień, które nagle nabrały wyrazistości, bo
przestały być jedynie wyblakłymi obrazami z przeszłości. Jedną ręką wciąż mnie
obejmował, drugą wplótł we włosy, owijając je sobie wokół dłoni, pozbawiając
możliwości energicznego protestu. Bezczelny język wtargnął pomiędzy moje wargi,
żądając, nie prosząc. Była w tym taka siła, takie zdecydowanie, że nawet gdybym
chciała, nie potrafiłam się sprzeciwić. Zresztą wcale nie chciałam, bo zaczęło
mi się to nieoczekiwanie podobać. Silny, stanowczy mężczyzna, ja taka słabiutka
i bezwolna… I zamiast pogrążyć się w narastającym pożądaniu, wyobraziłam sobie
scenę jak ze starego filmu niemego. Na dodatek tę z łysym wampirem, o
wystających kłach i nadobną dziewoję, która gnie się do tyłu i gnie. A on
rozczapierza nad nią dłonie, sapiąc i dysząc, ona słania się i mdleje… Nie moja
wina, że zamiast odwzajemnić pocałunek, zaczęłam dusić się ze śmiechu.
– Co jest?... –
Mikołaj oderwał się od moich ust, a ja rozchichotałam się na dobre. A gdy mu
wyjaśniłam dlaczego, zaczął wyglądać jak przysłowiowa chmura gradowa.
– Jesteś
nienormalna – oświadczył ze złością, odpychają mnie gwałtownie. – Nigdy więcej
cię nie pocałuję.
– Mam sobie z tego
powodu wyrwać resztkę włosów? – zainteresowałam się łagodnie.
– Jaką resztkę?
– No wiesz… Stara
jestem, siwieję, łysieję, sztuczna szczeka mnie uwiera.
Zacisnął z całej siły
zęby i sięgnął po coś na półkę.
– Wracamy! –
warknął. – I nie gap się tak zachłannie na innych, bo mi wstyd przynosisz.
– Aha! I tu cię
boli! Powinnam wpatrywać się z cielęcym podziwem tylko w ciebie?
– Nie masz nastu
lat. – Dotarliśmy właśnie do pozostałych, więc ostatnie słowa wypowiedział
prawie szeptem.
– Wiem. Mam za to
hemoroidy. Czy to objaw starości? – oświadczyłam beztrosko na cały głos.
Nie wiem jaką miał
opinię w tym miejscu, czy również nieposkromnionego zdobywcy kobiet, ale
właśnie byłam na dobrej drodze, by zszargać ją na dobre. Mikołaj poczerwieniał
tak bardzo, że przestraszyłam się nawet, iż dostanie ataku apopleksji. Reszta
towarzystwa również, ale chyba bardziej z tłumionego śmiechu. Na plus należy mu
policzyć, że jednak nie ukatrupił mnie na miejscu.
– Wsiadaj! – warknął,
wskazując szybowiec.
– A spadochron?
– Ty lecisz bez.
Nie zasłużyłaś.
Namierzyłam wzrokiem
porzucony beztrosko spadochron, po czym z filozoficzną zadumą przystąpiłam do
jego założenia. Mikołaj udawał, że nie widzi moich problemów, ale jeden z
chłopaków ochoczo zaproponował pomoc. Nie minęło pięć sekund, a został
energicznie odsunięty na bok. Westchnęłam z żalem i napotkałam pełne złości
spojrzenie niebieskich oczu. Potem jęknęłam, tak mocno ściągnął pasy. Wolałam
jednak nic nie mówić, żeby nie drażnić bestii. Gdy wygodnie umościłam się na przednim
miejscu, byłam nie tylko rozbawiona, ale i podniecona.
– Pamiętasz
cokolwiek? – spytał jadowicie Mikołaj, zajmując drugie miejsce za moim plecami.
– Tak. To jest
drążek, po bokach mamy skrzydła, a ogólnie to w szybowcu nie da się uprawiać
seksu. To będą te akrobacje? – wykręciłam głowę, usiłując zerknąć do tyłu.
Mikołaj siedział zacięty, wciąż wściekły i najwyraźniej dyszący żądzą zemsty.
Bez słowa podał mi dwa foliowe woreczki. Doskonale, pomyślałam, wygodnie
sadowiąc się na swoim miejscu. Jeśli sądzi, że nie wytrzymam, to czeka go spora
niespodzianka.
Podczepiono nas pod
samolot holujący i wystartowaliśmy. Ech… Jak opisać coś, co nie jest do
opisania? Powróciły wspomnienia. Pierwszego samodzielnego lotu, gdy z
rozpierającej radości gromkim głosem śpiewałam utwory własne. Leniwych,
upalnych popołudni, gdy czekałam na swoją kolej, leżąc na trawie i marząc o
wielkiej sławie i szalonej miłości. Emocji, podniecenia, szczęścia, którego nie
dawało się w żaden sposób wyrazić. Lot samolotem, zwłaszcza wielką pasażerską
maszyną, to zupełnie coś innego.
– Kiedy się
wyczepiamy? – spytałam Mikołaja.
– Jeszcze nie
teraz Mała, jeszcze nie teraz – odparł z zadowoleniem.
Milczałam delektując
się dawno zapomnianym uczuciem bezgranicznej wolności, podziwiając świat z góry
i wsłuchując się we własne, głośne bicie serca.
– Jesteś gotowa na
szaleństwo? – odezwał się nieoczekiwanie Mikołaj.
– Pytanie! Miałam
nadzieję, że zgotujesz mi tak okrutny los.
– Zakład, że
będziesz musiała skorzystać z tych woreczków?
– Zakład. A o co?
– Jak wygram, to
cię przelecę.
Stłumiłam śmiech.
– A jak ja wygram?
– To ty przelecisz
mnie.
– Też mi… Wiem!
Ugotujesz kolację, na którą mnie zaprosisz.
– Nie umiem
gotować. Poza tym pierwsza opcja bardziej mi odpowiada.
– Jak się tak
dalej będziemy licytować, to zabraknie nam wysokości. Kolacja. To moje ostatnie
słowo.
– I tak zrobię
wszystko, żebyś przegrała – wycedził przez zaciśnięte zęby.
A potem zaczęło się szaleństwo.
Biedny Mikołaj nie wiedział jednego – mogłam znieść każdą ilość dowolnych
akrobacji, bo od pierwszej beczki, zakochałam się w nich.
Było ostro. Zafundował
mi istną jazdę na krawędzi. Prawie do dopuszczalnego pułapu. A kiedy w końcu
wylądowaliśmy, miałam kolana z waty, żołądek w piętach i tak ogromne uczucie
przepełniającego mnie szczęścia, że musiałam to jakoś wyrazić. Wydostałam się z
pasów, odpięłam spadochron i odwróciwszy się do tyłu, pochyliłam ku Mikołajowi.
Bez zastanowienia ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Odwzajemnił
pocałunek, choć wyczułam że się uśmiecha.
– Wiesz Żana, tak
sobie myślę, że ty z pewnością wymyśliłabyś sposób, jak uprawiać seks w
szybowcu.
– Świntuch.
– To z czego się
tak cieszysz?
– Bo przegrałeś! –
oświadczyłam z satysfakcją.
– Nie szkodzi.
Przygotuję tę kolację, upiję cię i niecnie wykorzystam.
– Tobie tylko
jedno w głowie – wpatrywałam się w jego twarz, jakbym widziała ją po raz
pierwszy. Potem figlarnie pstryknęłam go w nos.
– Wiesz, jedna
rzecz mnie przeraża. Już myślałam, że nie będę musiał iść w środę do tego
cholernego dentysty, a tu klops. Przeżyłam.
***
Zarówno Mikołaj, jak i
Igor wzięli sobie moje słowa do serca i przede mną stał całkiem inny człowiek.
Włosy miał elegancko przystrzyżone, tak że nie przypominały już rozkopanego
stogu siana, okulary zmieniły oprawkę na delikatniejszą, paznokcie były
elegancko opiłowane. W dodatku miał na sobie modną koszule, ciemnoniebieskie
dżinsy i sztruksową marynarkę. Szał to to nie był, ale wyglądał znacznie
lepiej, nie wspominając o tym, ze dopiero teraz zauważyłam jak był wysoki i jak
bardzo podobny do Mikołaja. No i na brodawkach nie rosły już te koszmarne
kłaczki.
Cmoknęłam z podziwem, a
Igor od razu się rozpromienił. Widać że był dumny ze swojego nowego wizerunku.
– No proszę,
proszę – powiedziałam z uznaniem. – Nareszcie wyglądasz jak człowiek, a nie jak
zaniedbany eksponat muzealny.
– Było aż tak źle?
– Gorzej. Nawet
widać rodzinne podobieństwo.
– Do kogo?
– Do Mikołaja.
– Co? – zamarł zdumiony
wytrzeszczając na mnie oczy. – Ja do niego?! Niemożliwe!
– Tatusia
mieliście wspólnego, aż tak bardzo nieprawdopodobne to nie jest.
Wyraźnie go zatkało. Wykorzystując
tę chwilową niemoc, wsunęłam rękę pod jego ramię i delikatnie pociągnęłam w pożądanym
kierunku.
– Idziemy.
Będziemy przed czasem, bo chciałam sobie jeszcze z tobą pogawędzić.
– Yyyy…
– Tak. Słuszna
uwaga – zakpiłam. – Macie podobny wzrost, rysy twarzy, dłonie i pupcię. Różni
was kolor oczu, obwód pasa, zarys szczęki i nos. Zresztą, nochal Mikołaja jest
nie do podrobienia.
– Pupcię? – spytał
słabym głosem Igor. – Jak to pupcię?
– To ta część
ciała z tyłu, poniżej pleców.
– To wiem.
Patrzysz na takie rzeczy? – Czy ja wyczułam w jego tonie zgorszenie?
– Tego co
najciekawsze nie widać.
– Mówisz o… –
zakrztusił się i poczerwieniał. – O tym z przodu?
– O ciekawym
wnętrzu i inteligencji. Tego nie widać, prawda? A ty o czym myślałeś? – spytałam słodkim
głosem.
– Ja? Nie, nie, o
niczym. Kompletnie o niczym.
Uwielbiałam zapędzać go
w kozi róg. Biedaczek zachowywał się wtedy niczym dziewica przed nocą poślubną.
Bladł, czerwieniał, brakowało mu tchu, albo wręcz przeciwnie, oddychał szybko,
urywanie.
– To tutaj.
Weszliśmy do środka,
potem schodami w dół. Ponieważ dzisiejszy wieczór był wyjątkowo ciepły,
założyłam jedynie dżinsy i podkoszulek. Jakoś nie widziałam potrzeby, by wbijać
się w sukienkę i męczyć w wysokich obcasach, które zastąpiły zwyczajne japonki.
Zresztą Igor i tak nie zwrócił na to uwagi. Albo raczej zwrócił, wpatrując się
we mnie z takim samym podziwem jak przy dwóch pierwszych spotkaniach. Miałam
wrażenie, że mogłabym założyć worek pokutny, a on reagowałby tak samo.
Podziemna sala była
ogromna. Naprzeciwko wejścia znajdował się bar, po obu stronach stoły
bilardowe, pod ścianami kanapy. Ponieważ mieliśmy rezerwację za jakąś godzinę,
zaciągnęłam Igora na drinka. No dobrze, na kilka drinków. Samą siebie również. Wdrapałam
się na wysoki stołek przy barze i zachęcając o poklepałam miejsce obok.
– Siadaj. Napijemy
się za udaną znajomość.
Usiadł, nerwowym gestem
odpinając górny guzik koszuli.
– Uważasz że była
udana?
– Jesteś
szarmancki, nie narzucasz się, nie ględzisz o wspólnej przyszłości, nie pchasz
rąk w zakazane rejony, a na dodatek dziś nawet nieźle wyglądasz. Owszem, była
udana.
Igor zamilkł, chyba z
wrażenia, a ja zamówiłam dwa drinki.
– Ja… Jest coś z
czego nie będziesz zadowolona.
– Jeśli Mikołaj
chce się dobrać do mojej córki, to jestem gotowa – oświadczyłam pełnym słodyczy
tonem. – Przyznam, że ucięcie mu jaj sprawi mi nawet satysfakcję.
– Co?!
– Nie o tym
mówiłeś? Więc o czym?
Odchrząknął, zerkając
na mnie nieco podejrzliwie.
– Podobno
założyliście się o kolacje?
– Tak. I pewnie
chce w to wrobić ciebie?
– No… Jakby to
ująć…
– Zgoda –
oświadczyłam beztrosko. – Mnie tam wszystko jedno, a z tobą lepiej się
rozmawia.
Czy mi się to
przewidziało, czy to moja bujna wyobraźnia, ale w oczach Igora dostrzegłam błysk
złości. Zaraz potem pokazało się w nich zadowolenie. Więcej. Wyglądał na
cholernie szczęśliwego. Machnęłam na to ręką.
– Jest wolny stół.
Idziemy? Rozegramy partyjkę lub dwie zanim przyjdzie Mikołaj.
Igor znów
poczerwieniał.
– Nie potrafię w
to grać – przyznał się strapiony.
Zeskoczyłam z krzesła i
skierowałam się w stronę wolnego stanowiska, pociągając go za sobą.
– Ależ to proste.
To jest kij. Przymierzasz się i walisz jego czubkiem w jedną z tych kolorowych
kulek, tak aby trafiła dziurki w którymś z rogów. Prościej chyba nie da się
tego wytłumaczyć. Zresztą zaczekaj, pokażę ci.
Fachowo zawładnęłam
kijem, wymierzyłam i lekko puknęłam czubkiem jedną z bili. Powoli wtoczyła się
do ługi. Pełna satysfakcji wyprostowałam się i gestem pokazałam Igorowi, że teraz
jego kolej.
– Zrobimy tak. Aby
się wprawić, najpierw staraj się wycelować czubkiem kija w kulę. Resztę
zostawimy na później.
Biedaczysko, nie
wiadomo dlaczego wyglądał na głęboko nieszczęśliwego. Pochylił się i zaczął
celować. Przyglądałam się temu z nietajonym zainteresowaniem, postanawiając mu
nie przeszkadzać. Raz kij poszedł na prawo, raz na lewo od celu, aż w końcu
zdesperowany Igor uderzył z całej siły. I trafił. Kijem, który wymknął mu się z
rąk, w przechodzącą kelnerkę. Zaskoczona dziewczyna krzyknęła, a taca którą
niosła, spadła z hukiem na podłogę. Ja wybuchłam śmiechem, a biedny Igor
wyglądał jakby chciał zapaść się pod ziemię. Oczywiście musiałam załagodzić
sytuację.
– Wiesz, to
wyglądało jak w amerykańskiej komedii – zachichotałam.
– Ja nie chciałem…
– Dobrze, już
dobrze. Próbujemy dalej.
– Może lepiej nie?
– No co ty?
Wymiękasz na samym początku? Co by powiedział Mikołaj? – dodałam kpiąco.
Wręczyłam mu kij, usiadłam na kanapie i czekałam na kolejny pokaz.
Znów celował. Skupiony
zmarszczył brwi, po czym uderzył. Kolorowa kula wyprysnęła w górę i odbiła się
od baru. Igor jakby tego nie zauważył, za cel obrał sobie następną. Ta poszła
już wyżej, czym zwrócił na siebie uwagę barmana. Przy trzeciej tamten biedak
musiał zasłonić się tacą…
Nie reagowałam tylko
dlatego, że wyłam ze śmiechu, tarzając się po kanapie stojącej pod ścianą. Igor
wystrzelił wszystkie bile, po czym wyprostował się, oparł na kiju niczym
starożytny heros i zatoczył triumfująco wzrokiem. W tym momencie się popłakałam…
Jednak obsługa nie była
tym tak rozbawiona jak ja. Zostaliśmy elegancko wyproszeni z lokalu, oczywiście
po uregulowaniu rachunku za wszelkie straty. Biedny Igor wyglądał na
strapionego, jakby nie do końca rozumiał, co mu się przytrafiło. Ja zaś
wydmuchiwałam nos, dziękując w duchu za wodoodporne kosmetyki. Ładnie bym w
przeciwnym wypadku wyglądała.
– Co teraz?
Przecież umówiliśmy się z Mikołajem – jęknął zrozpaczony.
– Spokojnie. Zaraz
do niego zadzwonię.
Wygrzebałam z torebki
telefon i wystukałam dobrze znany mi numer. Musiałam spróbować dwukrotnie,
zanim odebrał.
– Cześć. To ja,
wywalili nas z lokalu – oznajmiłam bez bawienia się w subtelności.
– Co? Mam to w
dupie – burknął niegrzecznym tonem. – I tak nie przyjdę.
– Pokłóciłeś się z
aktualną podrywką? – spytałam domyślnie, szukając wzrokiem Igora. Trochę się
ode mnie oddalił, przysiadając na ławce i wtulając głowę w ramiona. Wyglądał na
przybitego.
– Nie twoja sprawa
– warknął opryskliwie Mikołaj. – Zajmij się moim bratem. To wszystko.
I przerwał połączenie.
Wzruszyłam ramionami. Wredny palant, pomyślałam. Już ja mu pokażę w przyszłości
namiętne pocałunki. Wydrapię gnojkowi oczy, jeśli spróbuje się do mnie
dobierać.
– Chodź, zapraszam
cię na pyszny deser. Poprawimy sobie nastroje. – Usiadłam obok Igora.
– A Mikołaj?
– Leczy złamane
serce.
– Nie rozumiem.
– Nie przyjdzie.
Zerwała z nim aktualna dziewczyna. I tak się zastanawiam… – urwałam zamyślona.
Igor zamarł w oczekującej pozie, a we mnie kiełkował szalony pomysł. – A jakby
tak wsiąść do pociągu, pojechać nad morze i pójść sobie na długi, romantyczny
spacer?
– Teraz?!
– No pewnie.
Podróż długa, ale posiedzimy sobie, porozmawiamy, a na sam koniec załapiemy się
na piękny wschód słońca. Co ty na to?
Wyglądał na potężnie
ogłuszonego. Rozdziawił usta, wytrzeszczył oczy i nerwowo przebierał nogami.
– Ale… ale… Ja… –
wyjąkał.
– To oznacza zgodę
czy wręcz przeciwnie?
– Ja… A Mikołaj?
– Co Mikołaj? –
rozzłościłam się nieoczekiwanie. – W dupie mam Mikołaja! Umówiłam się z tobą, a
nie z nim.
– No w sumie tak –
odparł niepewnym głosem. – Ale może chciałby pojechać z nami?
Sapnęłam ze złości.
– Jak będziesz uprawiał
seks, to tez poprosisz go, aby ci przytrzymał i pomógł wycelować?
– Nie, nie! – Znów
się zaczerwienił. – Ale może czuje się samotny i potrzeba mu towarzystwa?
– Ja pierdolę! –
nie wytrzymałam i przyłożyłam mu trzymaną w ręku torebką. Nawet się nie
uchylił. – Po pierwsze, Mikołaj nigdy nie czuje się samotny. To egoista,
myślący tylko o sobie i co rano podziwiający swoje odbicie w lustrze. Po
drugie, mam w nosie jego samotność, życie osobiste i kłopoty w związkach. Dość
przeżyłam, a później wystarczająco wiele słyszałam i widziałam, żeby go
żałować. Przyjmij to do wiadomości, albo spadaj! I jak będzie? – zakończyłam
patrząc na niego groźnie.
– Biedak –
odpowiedział Igor, patrząc na mnie ze smutkiem. – Lecz trochę racji masz.
– Trochę? –
parsknęłam ze złością.
– Daję słowo, że
do końca naszego spotkania nie wspomnę o Mikołaju.
– Nareszcie
przestałeś się jąkać i powiedziałeś coś sensownego. Jedziemy nad to morze?
Widać było, że pomimo
wypowiedzianych przed chwilą słów, najchętniej pobiegłby pocieszać braciszka. Musiał
ten piernik wywrzeć na nim piorunujące wrażenie, że zyskał tak wiernego
adoratora. Ale moje propozycja również była kusząca i biedny Igor stał teraz,
rozdarty pomiędzy dwoma pragnieniami. Nie odzywałam się, bo nie zamierzałam mu
niczego ułatwiać.
– Kiedy odjeżdża
ten pociąg? – spytał w końcu.
– Nie mam bladego
pojęcia. Dowiemy się na dworcu. Takie ekstremalne last minute. Wezmę tylko
sweter z auta.
Wciąż roztargniony,
skinął potakująco głową. Szczerze mówiąc spodziewałam się większego entuzjazmu
dla mojego szalonego pomysłu. A jego był zaledwie letni. Poniekąd sama byłam
sobie winna. Trzeba było powiedzieć, że Mikołaj udzielił nam swego
błogosławieństwa. Westchnęłam.
– Zaparkowałam w
tamtym kierunku – wskazałam ręką na prawo. – Zresztą całkiem niedaleko dworca.
Idziemy?
Przez pierwsze kilka
minut milczeliśmy. Ja zastanawiałam się czy nie lepiej pozbyć się towarzystwa
Igora i nie wrócić do domu. O czym myślał on nie mam bladego pojęcia, ale
raczej wyglądał na zadowolonego. Kiedy dotarliśmy do samochodu, wyjęłam sweter,
a Igor pomógł mi go szarmancko założyć.
– Wiesz, jest coś
czego mógłbyś nauczyć swojego braciszka.
– Ja?
– A niby do kogo
mówię? – Czasami nieziemsko mnie irytował.
– Ale czego?
– Pomyśl. Jak
trafisz dostaniesz nagrodę – poweselałam, bo na twarzy Igora pojawił się
wyraźny wysiłek umysłowy.
– Masz na myśli
coś związanego z moim zawodem? – spytał niepewnie.
– Nie. Coś
związanego z kobietami.
– Co za nagrodę?
Pincetę do wyrywania
włosków z brodawek, pomyślałam.
– Pocałunek z
języczkiem.
– Yyy…
Był niereformowalny.
Może faktycznie powinnam go upić? Zerknęłam w bok z powątpiewaniem. Owszem,
spić do nieprzytomności. Nic innego nie wchodziło w grę, bo na każde słowo
choćby w najmniejszym stopniu związane z seksem czy damsko-męskimi stosunkami,
reagował niczym spłoszony jeleń.
– Gdybyś tylko
miał odrobinę pewności siebie Mikołaja, a on odrobinę twojej wstrzemięźliwości…
– zamilkłam rozmarzona.
– To co?
– To obaj
bylibyście idealni.
– A tak nie
jesteśmy? To znaczy – zmieszał się – Mikołaj nie jest?
– Ja oszaleję! –
przewróciłam oczyma.
– Ale ty zaczęłaś!
– I kończę. No
prawie jesteśmy. Spójrzmy co tu mamy.
Podeszłam do informacji
i po chwili wiedziałam już, że najbliższy pociąg jadący na północ, odchodzi za
pół godziny. Pogoniłam Igora do kasy, nie zwracając już uwagi na jego zmieszaną
minę, kazałam kupić dwa bilety, a potem zaciągnęłam do najbliższego
spożywczaka. Należało zaopatrzyć się w dużą ilość słodyczy, kanapki i coś do
picia, w tym alkohol. A na samym końcu kupiliśmy sobie kawę i popędziliśmy w
kierunku odpowiedniego wagonu. Igor odzyskał głos, gdy już wygodnie zajęliśmy
miejsca, a pociąg ruszył.
– Długo pojedzie –
odezwał się z markotną miną.
– Jednak ten czas
spędzisz w moim towarzystwie – odpowiedziałam podstępnie.
– Ja tak, ale Mik…
– zerknął na mnie trwożnie. – Ale inni mogą potrzebować mojej pomocy.
Postanowiłam nie
zwracać na głupka uwagi. Miarowy stukot kół zawsze nastrajał mnie pozytywnie.
Zadowolona, otworzyłam pierwszą paczkę z ciastkami, rzucając się na nie
zachłannie.
– Częstuj się –
powiedziałam z pełnymi ustami. – I przestań mnie straszyć gębą jak piotrowin,
bo nie wytrzymam i wyskoczę z pociągu.
– Dziękuję, nie
lubię jadać w podróży.
– To zrobisz
wyjątek. Jedz! – spojrzałam na niego z ukrytą groźbą. – Ale już!
Chyba się wystraszył,
bo posłusznie skonsumował równo pół paczki. Cała ta sytuacja zaczęła mnie nagle
śmieszyć. Wygrzebałam z torebki flaszkę wina oraz scyzoryk, bez którego nigdzie
się nie ruszałam i fachowo pozbyłam się korka. Potem szczodrze napełniłam
ciemnoczerwonym winem dwa plastikowe kubeczki.
– Pijemy za naszą
znajomość. Byle szybko, bo jak zjawi się konduktor, to będziemy mieli kłopoty.
Igor zdenerwował się
jeszcze bardziej, więc całość wypił duszkiem. Wrednie nalałam mu dokładkę,
zastanawiając się ile potrzeba, żeby w końcu się rozluźnił. Pożałowałam że nie
kupiłam czegoś mocniejszego, ale nigdy nie lubiłam wódki, bo szkodziła mi na
żołądek.
– Poczuj się
niczym niepokorny nastolatek.
– Czuję się jak
idiota – mruknął, podając mi pusty kubek. – Na razie wystarczy, chyba że chcesz
aby obsługa wywaliła nas gdzieś w połowie drogi?
– Wyluzuj
człowieku. Nigdy nie piłeś wina chyłkiem w wychodku?
– Hę? Tyłkiem?
– Chyłkiem –
zachichotałam. – Przypomniało mi się jak na studiach wracaliśmy z praktyk
terenowych, bodajże na trzecim roku. Za ostatnie pieniądze kupiliśmy bilety i
piwo, morze piwa. Razem z nami jechali żołnierze, już nie pamiętam czy na, czy
po przepustce. Ech, te mundury… – westchnęłam rzewnie. – Mało brakowało, a przegapiłabym
stację Poznań i pojechała dalej do Bydgoszczy…
Igor zerkał na mnie
podejrzliwie, z nieco niezadowoloną miną.
– Zasnęłaś po tym
morzu piwa?
– Ależ skąd!
Poderwałam jednego. Świetnie całował – rozmarzyłam się.
– Ty!...
Niemożliwe! Przecież dopiero… – zamilkł raptownie, czerwieniejąc.
– Całował
kretynie! A co myślałeś? Że przeleciał mnie między stacją w Lesznie a w Poznaniu,
w kolejowym wychodku?
– No nie – westchnął
z wyraźna ulgą. Dziwne. Martwił się moimi wybrykami z przeszłości? Tak wiele
ich znów nie było, a na dodatek żadnych wstydliwych.
– Nie troskaj się
o mną cnotę panie – oświadczyłam radośnie. – Zazwyczaj kończyło się na
namiętnych całusach. Wyjątki uczyniłam dwa, jednym był twój nadobny braciszek.
– A drugi.
– A drugi
pozostanie moją słodką tajemnicą.
Pogrążona we
wspomnieniach, uśmiechnęłam się do swego odbicia w ciemnej szybie okna. W moim
życiu było kilka wydarzeń, o których wiedziałam tylko ja i moja najlepsza
przyjaciółka. Słodko-gorzkich wspomnień, ukrytych głęboko w sercu, a jednak
rozpamiętywanych przeze mnie z nostalgią. Nie powinnam przesadzać z alkoholem,
bo choć Igor był dla mnie całkiem obcym człowiekiem, to zbyt duża ilość
procentów sprawiała, że robiłam się sentymentalna i mogłam przez to zdradzić
więcej niż zamierzałam. On sam nie stanowił zagrożenia, ale byłam stuprocentowo
pewna, że wszystko wypaple Mikołajowi. A tego bym nie chciała,
– O mnie już sporo
wiesz. Ja o tobie niewiele.
– Nie ma o czym
opowiadać – speszył się.
– Cóż za skromność
– zapomniałam mu powiedzieć, że alkohol wyzwalał we mnie sarkazm. – To chyba
rodzinne.
– Ale naprawdę nie
ma co opowiadać.
– Wiem co nieco o
pracy, trochę o niezwykłym hobby – zachichotałam. – Ale ani słowem nie
wspomniałeś o swoim życiu osobistym. Nie mów, że od czasów dojrzewania żyjesz w
celibacie, na odległość kontemplując wdzięki kobiet.
– No nie. Wolałbym
jednak o tym nie rozmawiać – poczerwieniał najwyraźniej zakłopotany.
– Rozumiem,
rozumiem – protekcjonalnie pokiwałam głową. – Nie wychodziło ci i nadal nie
wychodzi.
– Mikołaj
twierdzi, że brak mi odwagi cywilnej.
– Chociaż raz
całkowicie się z nim zgadzam.
– Powiedział… –
Igor zaczął się jąkać. – Prosił… Nie, nie prosił, raczej… Jakby to ująć? Kazał
się spytać… – I tu go zastopowało.
– Wykrztuś to z
siebie. Głowy ci nie urwę, ani nie pożrę w całości – oznajmiłam beztrosko. –
Chodzi o kolejne spotkania?
– Niezupełnie. – I
nagle jakby odzyskał rezon. – Chodzi o to, żebyś nauczyła mnie całować –
dokończył z doskonale wyczuwalną desperacją w głosie.
– No co ty? A
braciszek nie może cię wyszkolić?
– Ale on… Ja… Tak
nie można – Igor się zgorszył
– Ponoć można.
– Nie jestem aż
tak nowoczesny.
– Tak, to widać –
zakpiłam. – Niech odstąpi ci jedną ze swoich panienek. Ma ich na kopy, nie
zauważy braku.
Dziwne, ale nawet się
nie rozgniewałam. Cóż, cały Mikołaj. Igora było mi żal, nawet go lubiłam, ale
nie do tego stopnia, żeby pozwolić sobie na coś więcej niż zwykłą znajomość.
Byłabym ślepa, gdybym nie zauważyła jego nieśmiałej nadziei.
– Tak myślałem, że
się nie zgodzisz – powiedział markotnie.
Ponieważ siedzieliśmy
naprzeciwko siebie, pochyliłam się i lekko pogłaskałam go po policzku. Spojrzał
na mnie z autentycznym smutkiem.
– Daj spokój. Twój
brat wkręcił nas w bardzo dziwaczną sytuację. Jego pewnie strasznie to bawi,
ale nam nie jest do śmiechu.
– Nie podobam ci
się?
– Szczerze mówiąc
nie. Żaden inny mężczyzna również. Chyba nie jestem gotowa na kolejny związek.
To zabrzmi banalnie, może nawet okrutnie, ale wolałbym żebyśmy zostali
przyjaciółmi.
– A nie jesteś
zakochana w Mikołaju?
– Sam popatrz –
wciąż rozmawiamy o nim. Jest powodem naszych spotkań, tematem naszych rozmów,
jest jak fatum, które nad nami ciąży. Mam tego dosyć, a ty nie?
Zamilkł, wpatrując się
w swoje dłonie. Spojrzałam w okno, w nasze odbicia, w migające światła
rozświetlające dziesiątki budynków, które mijaliśmy. A potem wygrzebałam z
kieszeni talię kart.
– Umiesz grać w
remika? – spytałam z ciekawością.
– Tak. A bo co?
– A masz kasę? To
sobie pogramy. Na minimalną stawkę. Droga długa, ale i tak mam szansę oskubać
cię do cna.
Igor zrobił dziwną
minę, lecz o dziwo nie zaprotestował. Po dwóch godzinach atmosfera stała się
nieprawdopodobnie napięta. Czerwoni na gębach, z obłędem w oczach,
wypisywaliśmy sobie czeki bez pokrycia na papierowych serwetkach, bo jednak
okazało się, że gotówki mamy za mało. W amoku gry wypiliśmy całe wino, zżarliśmy
co do okruszka prowiant, choć przyznam, że mój udział w tym dziele zniszczenia
był nieporównywalnie większy niż Igora. W stanach napięcia nerwowego jadłam
nawet nie podwójnie, a potrójnie. Konduktora przegoniliśmy, wręczając mu bilety
i obrzucając takimi spojrzeniami, że aż się wzdrygnął i czym prędzej uciekł.
Nic dziwnego, wkroczył akurat w momencie najbardziej emocjonującej rozgrywki. Gorąco
nam było nieziemsko, a cholerny pociąg odlany był chyba z jednego kawałka, za
nic nie dawało się uchylić okna na więcej niż dwa centymetry. Przeklęłam polską
kolej na wieki, po czym udałam się do wytwornego wychodka. Wróciłam już
znacznie mniej napęczniała z emocji. Potem wyszedł Igor, a kiedy wrócił zajęta
byłam właśnie podsumowywaniem zysków i strat.
– Wygrałeś sto
dwadzieścia pięć tysięcy, sześćset osiemdziesiąt dwa złote i trzydzieści pięć
groszy – oświadczyłam z podziwem. – Miałeś gest, trzeba przyznać.
– A ty? – spytał
markotnie Igor, zajmując swoje miejsce.
– Ja sto
dwadzieścia pięć tysięcy, sześćset osiemdziesiąt pięć złotych i pięć gorszy –
zniesmaczona przeczytałam wynik. – Jesteś więc mi winny dwa złote
siedemdziesiąt groszy. Jakim cudem? Muszę policzyć raz jeszcze.
Ale nic się nie
zmieniło. Widać oboje mieliśmy gest wypisując te świstki na serwetkach.
Westchnęłam i skrupulatnie odliczyłam pieniądze.
– Trzeba przyznać,
nieźle grasz w karty – powiedziałam niechętnie. Pal licho forsę, ale ucierpiał
mój honor. – Tylko w remika?
– W rozbieranego
pokera też – wyrwało się Igorowi.
Zerknęłam na niego
podejrzliwie.
– Flaszka wina
wyzwoliła w tobie potwora. Jak dojedziemy kupimy już tylko mineralną.
– No właśnie, ile
nam jeszcze zostało do celu?
– Może kwadrans? –
Wygodnie rozłożyłam się na siedzeniu. – No widzisz jak ten czas zleciał? A na
dodatek załapiemy się na wschód słońca.
– Po co? – spytał
krótko i przysięgłabym, że nieco zgryźliwie. Użył zupełnie takiego samego tonu,
jak Mikołaj. A ja miałam ochotę powiedzieć, że będziemy uprawiać na
opustoszałej plaży dziki, szalony seks. Ugryzłam się jednak w język.
– Jak będziesz
narzekał, to cię zostawię na dworcu – zagroziłam.
Zamilkł, choć nie
wyglądał jakby się specjalnie przejął moimi słowami. Siedział zamyślony,
postukując palcami o blat stolika i co najdziwniejsze, wyglądał na niezwykle
rozluźnionego. Nie, najdziwniejsze było to, jak bardzo zaczął przypominać mi
Mikołaja. Tknięta nagłym przeczuciem wygrzebałam z torebki komórkę i na znajomy
numer wysłałam krótką wiadomość: „śpisz?”. Miałam ochotę zadzwonić, ale po
pierwsze nie przy Igorze, a po drugie nie o tej porze. Po chwili przyszła
odpowiedź: „oglądam mecz, bo co? mam przyjechać i cię przelecieć?”. Zatchnęło
mnie z oburzenia. „Puknij się w łeb kretynie!” odpisałam na pożegnanie. „Jak
chcesz Mała”. I tyle. Cały Mikołaj. Olać drania, zwłaszcza że dojechaliśmy do
celu.
Wyskoczyłam z pociągu
ostrym sprintem, bo choć nadal było ciemno, to na niebo na wschodzie zaczęło
się rozjaśniać. Poganiałam nieco opieszałego Igora, w efekcie czego na plaży
znaleźliśmy się zaledwie kwadrans później. Okazało się, że to hipotetyczny świt
to po prostu łuna świateł. Ale i tak na moment zamarłam w bezruchu, delektując
się cichym pluskiem fal, ciszą i samotnością, bo poza nami nie było na plaży
żywej duszy.
– I jak teraz ci
się podoba mój pomysł? – spytałam, odwracając się w kierunku Igora.
– Ciemno jest.
– Bzdura. Księżyc
w pełni. Po cholerę ci ekstra oświetlenie? Chciałeś liczyć ziarnka piasku?
– I zimno.
– Pożyczyć ci
sweter? – Nie umiałam ukryć złości. Malkontent. Pusta plaża, gorąca,
bezwietrzna noc, leniwie pluskające fale i biały, srebrzysty krąg nad naszymi
głowami. Tylko mężczyzna u mego boku nieodpowiedni. I po raz pierwszy tego
wieczora poczułam smutek. Gdyby był tu Aleksander… Na początku naszej
znajomości nie zdążyliśmy poszaleć. Dość szybko zaszłam w ciążę, potem pojawiły
się obowiązki, dzieci, a upływający czas zyskał prędkość nadświetlną. A kiedy w
końcu mogliśmy zakosztować wolności, on umarł. Za wcześnie, o wiele za
wcześnie. Też daleko było mu do romantyka, ale z pewnością nie marudziłby jak
ten tu. Objąłby mnie, pocałował, rozśmieszył. Pustka jaka pojawiła się w moim
sercu, nie dawała się niczym wypełnić. Ta chwila uświadomiła mi to, jak żadna
inna wcześniej. Bez słowa zdjęłam buty i ruszyłam brzegiem pustej plaży.
Szczerze mówiąc, miałam w nosie czy Igor pójdzie za mną. Ale poszedł.
– Jesteś zła? –
odezwał się po dość długim czasie.
– Rozczarowana. –
Nie miałam zamiaru owijać niczego w bawełnę.
– Przepraszam.
– Skoro uważasz,
że masz za co – wzruszyłam ramionami.
– Jesteś.
Spojrzałam na mroczny
horyzont.
– Gdzieś tam morze
łączy się z niebem – wyszeptałam.
– Co masz na
myśli?
– Nie wiem. Sam
popatrz – wskazałam dłonią przed siebie. – Pociągająco, niepokojąco, fascynująco.
Odrobinę przerażająco. Gdy moje córki zaczęły dorastać, zaczęłam się
zastanawiać, kiedy tak naprawdę kończy się dzieciństwo.
– Gdy przestajemy
wierzyć w świętego Mikołaja?
– Nie. Kiedy
uświadamiamy sobie czym jest śmierć i że my także umrzemy.
Igor bardzo długo
milczał. Stałam nieruchomo, łykając łzy, które nie wiadomo skąd się wzięły.
– Żałujesz że nie
ma tu z tobą męża?
– Trochę.
– Albo Mikołaja?
– Co ty z nim… Pół
światu jest tego kwiatu, dlaczego kurczowo mam się trzymać jednego przywiędłego
krzaczka, o gorzkich owocach?
Mój towarzysz
nieoczekiwanie zaczął się śmiać.
– Masz niezwykłe
porównania. A mnie? Do czego mnie byś przyrównała?
– Do kłujących
jeżyn – mruknęłam.
– Dlaczego?
– Owoce niezłe,
ale trzeba się cholernie namęczyć, aby je zerwać i się nie pokłuć.
– Wyjdę na idiotę,
kiedy przyznam, że nie rozumiem?
– Bo ja wiem? Ale
nie zamierzam ci tłumaczyć. No i co z tym wschodem słońca? – Wygrzebałam z
torebki telefon i zerknęłam.
– Sprawdzałaś w
necie?
– No nie –
zakłopotałam się. Zasięg był słaby, ale po chwili wiedziałam, że przyjdzie nam
jeszcze poczekać z pół godziny. Co najmniej.
– Wracamy –
oświadczyłam zdegustowana. – Jestem głodna, a to psuje mi humor. Kupimy coś i
przyjedziemy tu ponownie.
– Ty wciąż jesz.
Gdzie to mieścisz? – spytał Igor z podziwem.
– Wylatuje drugą
stroną – odpowiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć nad sensem tych słów. Nie ma
co, zabrzmiało niezwykle romantycznie.
– Mikołaj opisując
twój charakter zaznaczył, że potrafisz zepsuć nawet najbardziej wyjątkową
chwilę – roześmiał się Igor.
– Nie wiem, co
miał na myśli – nadęłam się urażona, ale ponieważ właśnie weszliśmy do sklepu
nie kontynuowałam tematu. Po zakupieniu wiktuałów, wróciliśmy na plażę,
usiedliśmy na piasku, ale nie wiadomo dlaczego, oboje straciliśmy chęć do
rozmowy. Szczerze mówiąc, to byłam po prostu śpiąca. Igor chyba też, choć
trzeba przyznać, że ziewał bardzo dyskretnie. Równie dyskretnie próbował objąć
mnie ramieniem, ale ponieważ nie wykazywałam żadnej aprobaty, w końcu speszył
się i siedział tylko obok z ponurą miną wpatrując się w szumiące morze. Za to
los wynagrodził mój upór, bo wschód słońca był wyjątkowo piękny. Potem jednak
poczułam, że oczy same mi się zamykają, więc niemrawo zaproponowałam nocleg w
hotelu i powrót następnego dnia. Dziwne, ale Igor zaprotestował niezwykle
energicznie.
– Jak nie masz
kasy, to ci pożyczę – ziewnęłam.
– Nie chodzi o
pieniądze. Jutro muszę być w pracy.
– Jakiej pracy? –
Natychmiast orzeźwiałam. – Przecież masz urlop?
Zmieszał się i jakby
zakłopotał.
– Nie wspominałem,
że chciałbym wrócić do Polski na stałe i Mikołaj znalazł mi odpowiedni etat.
Jutro idę na rozmowę.
– Cośkolwiek nieszczerze
to zabrzmiało, ale nie mam siły dociekać prawdy. Jestem tak zmęczona, że nie
wiem, czy gdziekolwiek dojdę. Już tak mam, jak dopada mnie senność, to jestem w
stanie kimnąć w miejscu, w którym stoję.
– Nie ma sprawy,
zaniosę cię – mruknął, po czym podniósł mnie bez żadnego wysiłku i skierował
się ku dworcu. Tym razem nie tylko nie zaprotestowałam, ale objęłam go za
szyję, przytulając się. Pachniał czymś przyjemnym, co odrobinę przypominało
lawendę, a trochę świeże cytrusy. Prawie zasnęłam, gdy poczułam, że weszliśmy
do pociągu, a Igor bardzo delikatnie położył mnie na siedzeniu. Co dziwne, choć
przebyliśmy kawał drogi, a ja do wagi piórkowej nie należałam, nie wyglądał na
zmęczonego. Ba, nie miał nawet zadyszki. Trochę mnie to zdziwiło, ale tylko
trochę.
– Przed chwilą
było lepiej – wymruczałam niezadowolona.
– Nich ci będzie
Mała. – I podniósł mnie w górę, sadzając na swoich kolanach.
– Nie mów do mnie
Mała. Nie cierpię tego!
– A Żana?
– Tak lepiej. Per
„Mała” zwraca się do mnie Mikołaj i ma wtedy taki dziwny błysk w oku. Nie lubię
tego – oświadczyłam kapryśnie, po czym znów przytuliłam się do szerokiej,
męskiej piersi. Gdzieś tam pojawiła się myśl, że coś mi umknęło, jakiś ważny
szczegół, ale nie zdołałam jej sprecyzować. Poczułam jeszcze jak Igor delikatnie
całuje mnie w czoło, po czym najzwyczajniej w świecie zasnęłam.
Obudziłam się gdy
dojechaliśmy do celu. Mocno zamroczona, zdrętwiała, bo całą drogę przespałam w
jego objęciach. Musiało mu być cholernie niewygodnie, ale nie poskarżył się
nawet słowem. Za to wyglądał na zamyślonego. A może po prostu też był zmęczony?
Pozwoliłam się odwieść taksówką do domu, odprowadzić pod drzwi wejściowe, po
czym szeroko ziewnęłam i pomachałam Igorowi na pożegnanie. Uśmiechnął się lekko,
odwrócił, po czym wsadził ręce w kieszenie i pogwizdując, oddalił się, nie zwracając
uwagi na to, że wprawił mnie w stan osłupienia. Zamarłam z kluczem w dłoni i
wpatrywałam się w jego sylwetkę tak długo, aż nie zniknął za zakrętem. Bo choć
nie dałam mu żadnego do tego powodu, to dlaczego wyglądał na tak zadowolonego?
Mężczyźni to jednak
dziwne stworzenia, pomyślałam mętnie wchodząc do mieszkania, a potem padłam na
tapczan i głośno chrapnąwszy, zasnęłam.
Igor to Mikołaj - czyż nie :)?
OdpowiedzUsuńW sumie to całkiem prawdopodobne. ;)
UsuńTeż mi się tak wydaje, ale skoro ona rozmawiała z nim po bilardzie a Igor był obok a późnie pisała z Mikołajem i Igor też siedział naprzeciwko :/
UsuńMikołaj mógł np. Igora poprosić o napisanie SMS za niego lub coś w tym stylu.
UsuńA więc musi być jeszcze jakiś pomocnik ;)
UsuńJeśli by tak było, to Babeczka popełniłaby błąd logiczny - skoro bohaterka rozmawiała z Mikołajem przez telefon w obecności Igora.
UsuńAlternatywą może być legalny brat Mateusz, ale w pierwszej części z opisu wynikało, że bohaterka doskonale Mateusza zna. Gdyby miał przylepione brodawki, nie skrobałby się po nich, bo by mu odpadły. Charakteryzacja nie jest jakaś super trwała.
Poza tym po pijaku znikłby mu rosyjski akcent, gdyby był udawany.
Za to Rosjanin nie mówiłby o wierze w świętego Mikołaja, tylko w Dziadka Mroza.
Ola
Po prostu cudowne ;)
OdpowiedzUsuńWreszcie. Tak długo czekała na świetne opowiadanie. <3 kocham
OdpowiedzUsuńW tym ,że Mikołaj i Igor są jednym, coś jest ale tak nie do końca. Nie moge się doczekać następnej części i rozwiązania zagadki :D
OdpowiedzUsuńNa 100% Igor to Mikołaj. Nasza kochana Babeczka napisała przecież dobitnie że podczas rozmowy telefonicznej z Mikołajem, Igor się oddalił i trzymał głowę przy ramieniu :) a w pociągu, w dodatku nocą nie jest sztuką napisać po kryjomu smsa... Ehh pozatym to sadzenie na kolanach i "Mała " ;D Świetne opowiadanie Babeczko,właśnie na takie czekałem C:
OdpowiedzUsuńOj za chwilke powinno się ukazać ;) czekam z zapartym tchem :) Karolina
OdpowiedzUsuńP.S. też mam w głowie ze Igor i Mikołaj to jedna i ta sama osoba :)
Dzisiaj juz nie bedzie? :(
OdpowiedzUsuńWitam po długim czasie ;) ciekawe opowiadanie się zaczyna a kiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńO tak! Świąteczny klimat, łakocie obok i opowiadania Babeczki to istny raj na ziemi :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKurcze już myślałam , że zrobisz tak że przez 3 dni świąt będziesz coś dodawać :( Ale tak też jest dobrze :D Życzę weny i cieplutko pozdrawiam ;D
OdpowiedzUsuńBłagam o następną część, bo ta jest świetna :D
OdpowiedzUsuńPojawi się dzisiaj kolejna część? :)
OdpowiedzUsuńTo nie być koniec....
OdpowiedzUsuńZamiast zaczynać cos nowego, mogłabyś pokończyć stare.
OdpowiedzUsuńJestem zawiedziona. Miały co noc przez święta dochodzić kolejne części tak Babeczko pomoc ustawilas. Jednakże chyba po raz kolejny zawiodlas. Nie wiem czemu ale mam wrażenie że Ci się znudziło prowadzenie tego bloga. Bycie mama to jedno sama jestem mama wspaniałej dwojeczki(roczek i 3 latka) i na prawdę wiem co to zmęczenie Ale ostatnimi czasy odnoszę wrazenie ze chcesz "wyposcic" swoich czytelnikow. Ja osobiście uwielbiam Twój styl pisania i odprężam sie idealnie, jednakże zaczynam właśnie wyczuwac "wypalenie sie" jeżeli się mylę to bardzo proszę naprostuj mnie. Na pewno kiedyś odpowiedź przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Aska
Kiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńKiedy następna ? 😃
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie :D Oby tak dalej! Pozdrawiam P.
OdpowiedzUsuńBosko
OdpowiedzUsuńCzekam zarowno na Głupstwo jak i Bo dla dziewczynek sa lalki! Mam nadzieje ze bedziesz regularnie (i czesto :D) wstawiac dalsze fragmenty opowiadan Czekam z niecierpliwością <3
OdpowiedzUsuńA może Igor ma na sobie mikrofon i kamerkę do nagrywania Żanety? Stąd Mikołaj wszystko wie
OdpowiedzUsuńSkończyły się święta i skończyło się rozpieszczanie czytelników, a szkoda z utęsknieniem czekam na kontynuację tego i innych opowiadań. Życzę dużo weny i czasu w Nowym i jeszcze Starym Roku :) Opowiadanie wciąga i zastanawia , ewidentnie widać iz relacje między tą trójką są skomplikowane. Bo ja jednak stawiam, iż to jest trójkąt, którego wybierze to nie jest oczywiste, chociaż wolałabym aby wybrała Igora. Ale będzie Jak autorka zdecyduje . Pozdrawiam Nienieidealna ;)
OdpowiedzUsuńIle jeszcze będzie części? O ile jakieś jeszcze dodasz :*
OdpowiedzUsuńbuuuuu Babeczko :((
OdpowiedzUsuńInteresujący tekst zaczynasz Babeczko! Chociaż byłam pewna, że dokończysz "On", ba nawet bardzo na to liczyłam ;D Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma heheh :D
OdpowiedzUsuńufff.... Nareszcie po świętach mogę sobie usiąść i na spokojnie poczytać... A nawet teraz jeszcze ręcę wykładają talerzyki i zmywają je w końcu, no ale w końcu świąteczny czar :D Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńWarto na Ciebie czekać. :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, jak rozwinie się ciąg dalszy. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejną część! :)
Ohoho! Ale super ! Czekam na dalsze rozwinięcie akcji P.
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część? Jestem ciekawa bardzo, uwielbiam twoje opowiadania! Proszę nie pozwól długo czekać:-)
OdpowiedzUsuńKiedy będzie kolejna część? ;_;
OdpowiedzUsuńKiedy następna część? Myślałam, że wszystkie mają wyjść w święta,a tu znowu kolejne otwarte opowiadanie ;/
OdpowiedzUsuńMoje miejsce w Internecie, blog zawierający opowiadania erotyczne człowieka pracującego na co dzień w korporacji, a prywatnie jest seksoholikiem i erotomanem.. Brakuje mi opowiadań erotycznych z wyższej półki, delikatnych, pięknych, pokazujących jak wygląda prawdziwe życie erotyczne. Korzystam z anonimowości opisując pikantne szczegóły życia intymnego.
OdpowiedzUsuńczekamy na kolejną część babeczko!
OdpowiedzUsuńkiedy rozmawiała z Mikołajem, Igor siedział na ławce w oddali, wiec to w 100% jest Mikołaj
OdpowiedzUsuń