czwartek, 24 grudnia 2015

Bo dla dziewczynek są lalki (I)


WESOŁYCH ŚWIĄT

2015

ŻYCZY BABECZKA!


PS. A teraz znajdźcie wygodny fotel, przygotujcie sobie kubek gorącej, aromatycznej herbaty, obok postawcie talerz z łakociami lub konkretami i zabierzcie się do czytania ;-)

            Bo dla dziewczynek są lalki (I)
Przez te wszystkie lata dużo się nie zmienił. Może jedynie chłopięcy urok zastąpiło coś bardziej męskiego. Sylwetkę miał barczystą, skronie przyprószone siwizną, asymetryczny, ironiczny uśmieszek. Kiedyś wyglądał na bardziej szczerego. To zniknęło. Jedynie nos był tak samo garbaty jak przed laty i oczy tak samo ciemnoniebieskie.
– Cześć – przywitałam się schrypniętym głosem. Wróciły stare emocje, minione uczucia, wróciły wspomnienia. On i ja. Najpierw był we mnie zakochany, ale nie mogłam się zdecydować na związek z młodszym mężczyzną. Gdy w końcu odważyłam się spróbować, skończyło się na seksie. Odjazdowym lecz jednorazowym. Później chciałam czegoś więcej, ale on już nie. Zapragnął nowych podbojów. Może to wtedy zaczęła w nim postępować powolna zmiana, która z uroczego chłopaka uczyniła zgorzkniałego, cynicznego uwodziciela? Przypomniałam sobie o serduszku narysowanym na samochodowej szybie, widocznym w cieple naszych oddechów, późniejszą obojętność, wieczór, gdy na moich oczach całował się z inną. Wtedy żałowałam podwójnie, aż do dnia, gdy poznałam swojego męża. Potem jeszcze sporadycznie widywałam Mikołaja, za każdym razem z nową podrywką, coraz bardziej egoistycznie patrzącego na świat i coraz mniej dbającego o innych ludzi.
– Żana? – uniósł zdumiony brwi. On jeden tak mnie nazywał. Inni mówili Żaneta, Żanetka, na studiach dali mi ksywkę Metka. Tylko Mikołaj tak do mnie mówił. – To ty? Naprawdę ty?
– Obawiam się, że naprawdę ja – uśmiechnęłam się, zajmując miejsce przy stoliku.
– Co za niespodziewane spotkanie!
– Niezupełnie niespodziewane.
Patrzył na mnie lekko zdumiony, trochę kpiący, roztaczając swój urok, na który już od dawna byłam odporna. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
– Co masz na myśli?
Nie chciało mi się bawić w podchody. Powód naszego spotkania był jeden.
– Umówiłeś się na kolację z moją córką – powiedziałam ze spokojem. – Ona ma dziewiętnaście lat. Ty, prawie czterdzieści. I nie wierzę, że to coś więcej niż kolejne zaliczenie naiwnej panienki.
Milczał, bawiąc się łyżeczką i patrząc z namysłem w moje oczy.
– Ta blond siksa to twoja córka? – upewnił się.
– Tak.
– To nie ja chciałem tego spotkania. Uparła się, więc…
– Możliwe. Ale to ty możesz zrezygnować. Zwłaszcza że ja o to proszę.
– Zabawne – roześmiał się nagle. – Nic się nie zmieniłaś. Ciągle „ja”, „moje” i „wydaje mi się”. Nawet wyglądasz jak starsza siostra własnej córki. I włosy wciąż masz rude jak marchewka.
– Nie mam syndromu Ani z Zielonego Wzgórza.
– To fakt, nie masz.
Patrzył na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Lecz to nie było już to samo szczere spojrzenie niebieskich oczu. Dziś widać w nich było wyrachowanie, znudzenie i chłód. Temu mężczyźnie daleko było do czarującego chłopaka, którego poznałam dwadzieścia lat temu.
– Nie chcę, byś ją skrzywdził.
– Zaraz, zaraz… Czy to nie ty przypadkiem twierdziłaś, że samemu trzeba wszystkiego doświadczyć? Również bólu odrzucenia.
– Przestań chrzanić! – rozgniewał mnie. – Oboje doskonale wiemy, że dla ciebie od samego początku to tylko zabawa. A ona jest zauroczona. Stąd bardzo blisko do zakochania oraz całej serii innych nieszczęść.
– Kto wie? Może ja również się zakocham?
– Ty? – tym razem to mój głos był szyderczy. – Mikołaj, nie oszukujmy się. Takie dziewczątka połykasz na deser, nawet nie na danie główne. Poza tym chyba trochę mnie znasz?
– Więcej niż trochę skarbie – mruknął, mrużąc oczy. – Dużo więcej niż trochę. Naprawdę nie chciałabyś mnie za zięcia? Czy to może zwykła zazdrość?
Prychnęłam. Było jasne, że droczył się ze mną.
– To nie zazdrość – odparłam krótko. – I jesteś ostatnią osobą, którą chciałabym za zięcia.
– A jak tam szanowny małżonek? – Czy mnie się wydawało, czy ten ton był więcej niż ironiczny?
– Nie żyje od dwóch lat – odparłam krótko.
– Wesoła wdówka, co?
– Nie. Nie wesoła. I nie chcę poruszać tego tematu.
– Był starszy, prawda? O ponad dziesięć lat? Może to u was rodzinne, że wolicie dojrzałych mężczyzn?
– Co cię napadło? – spojrzałam podejrzliwie. Nie odpowiedział, bo właśnie podeszła kelnerka, aby przyjąć zamówienie. Poprosiłam o kawę, a kiedy odeszła kontynuowałam temat. – Stare żale?
– A mam czego żałować? – Oparł łokcie na stole, zbliżając swoją twarz do mojej. Mogłam się cofnąć, ale nie miałam w zwyczaju uciekać. Nie ja. – Wolny jak ptak, życie pełne przygód.
– Samotny.
– Nie Żana, nigdy nie bywam samotny.
– Fizycznie nie. A co z resztą?
– To mało ważny szczegół.
Posmutniałam. Po raz pierwszy było mi go żal. A może po prostu nie rozumiałam tego typu ludzi, którzy tak naprawdę nie umieli żyć inaczej?
– Być może masz rację. Ale powróćmy do zasadniczego tematu naszej rozmowy.
– Podaj jeden powód, dla którego miałbym zrezygnować.
– Sądziłam, że to jasne. To jest moja córka – akcentowałam każde wypowiedziane słowo. – Nie dam jej skrzywdzić. Nie takiemu staremu piernikowi jak ty.
Ostatni epitet chyba go uraził, bo zmarszczył brwi w niemej dezaprobacie.
– Co mi za to dasz? – spytał cicho.
– Ja? – zdumiałam się. – O co ci chodzi?
– O seksie zapomnij. Dla mnie jesteś za wiekowa.
Prychnęłam poirytowana. Kretyn!
– Kompleksu wieku przekwitania też nie mam. Za to mam wystarczająco dużo ikry, by obciąć ci jaja za skrzywdzenie mojego dziecka. Dosłownie, nie w przenośni.
– Tak – nieoczekiwanie się roześmiał. – Żana, skarbie! Nadal jesteś jak lód i ogień, zamknięte w jednym naczyniu, opakowane w jedno ciało. Przypomnij mi, dlaczego z ciebie zrezygnowałem?
– Miałam za duże wymagania erotyczne – mruknęłam. – Wykończyłabym cię w trzy wieczory.
– Ty mnie?!
– A nie? Od tego czasu twierdzę, że słowa o krowie, która dużo ryczy, a mleka mało daje, idealnie do ciebie pasują.
– Tak? A te krzyki i błagania, to niby co miało być?
– Byłam pijana – powiedziałam z potępieniem. – No wiesz, sylwester, morze alkoholu, zero hamulców moralnych.
– Za cholerę cię nie rozumiałem wtedy, za cholerę nie rozumiem i teraz – pokręcił głową w zadumie. – Ale córkę masz śliczną.
– Mikołaj!
– Wracamy do pytania, co mi za to dasz?
– A co byś chciał? – spytałam niechętnie. Sądziłam że uda mi się z nim porozmawiać jak ze zwykłym człowiekiem, jak ze starym kumplem. Jak widać pomyliłam się.
– Nie wiem – odchylił się do tyłu, bacznie mnie obserwując. – Obiadów domowych nie lubię, sprzątaczkę już mam, seks odpada.
– Więc może zrób to po prostu bezinteresownie? Ze względu na starą znajomość.
– O, nie! Takiej okazji nie przepuszczę – wymruczał. Patrzył przy tym na mnie z namysłem, niemal pieszczotliwie. – Mam pomysł. Umówię cię na randkę. W zasadzie na trzy. Bez dalszych zobowiązań, ale te trzy musisz zaliczyć.  
– Z tobą?
– Ależ skąd – roześmiał się z sarkazmem. – Wspomniałem już, że dla mnie jesteś za stara.
Najchętniej wylałabym mu na głowę kawę, którą przed momentem postawiła przede mną kelnerka, ale żal mi się zrobiło ulubionego napoju. Poza tym miałam sprawę do załatwienia, a pamiętając charakter Mikołaja wiedziałam, że mogę to zrobić tylko po dobroci. Nic na siłę.
– Tak, już drugi raz – potwierdziłam. – A teraz przejdź do sedna. Skąd u ciebie zamiłowanie do roli swatki?
– Swata. To mój brat. Przyrodni.
Zachłysnęłam się kawą. Za czasów naszej dawnej znajomości nie było mowy o żadnym rodzeństwie oprócz doskonale mi znanego Mateusza.
– No co ty? Serio?
– Tak. Ukochany tatuś zdecydował się w końcu wyjawić swój stary sekret. Igor jest starszy ode mnie o pięć lat. Jego matka była Rosjanką, poznali się jeszcze na studiach, a kiedy zaszła w ciążę nic nie mówiąc, wróciła do siebie. Dopiero po wielu latach zdecydowała się napisać list. Drugie tyle zajęło mojemu ojcu ukrywanie tej tajemnicy.
– Brat? – Nadal byłam osłupiała. – A sądziłam, że niczym mnie już nie zaskoczysz.
– Jeden zero dla mnie – roześmiał się. – Igor jest nieśmiałym okularnikiem, z okrągłym brzuszkiem i kartoflowatym nosem. Ponoć jakimś ważnym naukowcem, napędy rakietowe i tym podobne. Ostatnio jednak upiliśmy się w imię braterskiej przyjaźni i płakał mi pół nocy w rękaw, jaki to on jest samotny. A dziś spotkałem ciebie. To jak, interes stoi?
– Skąd mam wiedzieć? Nie siedzę w twoich spodniach.
– Żana! Pytałem poważnie. A ty po staremu świntuszysz.
– Ja? – uśmiechnęłam się obłudnie, wspominając nasze dawne rozmowy, pełne niedopowiedzeń i zawoalowanych aluzji. – Trzy randki bez zobowiązań. Powiedz tylko mądralo, co mam zrobić, jak będzie chciał czegoś więcej?
– Założę się, że żyjesz w cnocie? – W jego oczach pojawiło się zachłanne zainteresowanie.
– Tak. I co z tego?
– Nie mogłabyś raz zaszaleć?
– Mikołaj! – zgromiłam go wzrokiem. – Widzę że jesteś z siebie szalenie zadowolony, ale nie powinno się igrać z ludzkimi uczuciami.
– I ty to mówisz? – spytał szyderczo. Wpatrywałam się w niego w milczeniu, zastanawiając się, o co mu do diabła chodzi. Dobrze, olać sumienie. Chciał trzy randki, dostanie trzy.
– Nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Dawaj szczegóły i numer telefonu. A propos. Mam nadzieję, że umie mówić po polsku? Bo rosyjskiego nie znam i nie mam zamiaru poznać.
– Umie. – Nabazgrał coś na papierowej serwetce. – Proszę, to mój telefon. Zadzwoń wieczorem, byle nie nazbyt późno, bo jestem umówiony.
– Oby nie z moją córką.
– Nie. Umowa to umowa. Spławię smarkulę. I tak bym to zrobił, choć przyznaję, że z pewnością po jednej upojnej nocy – posłał mi krzywy uśmiech.
– Erotoman gawędziarz.
– Pierwsze rozumiem. Ale drugie?
– Sam trafnie to ująłeś. Po jednej nocy. Dlatego gawędziarz. – Wbiłam numer z serwetki w wyjęty z torebki telefon. Na wszelki wypadek wolałam mieć go zapisanego w dwóch miejscach. A potem wstałam. Mikołaj również.
– Zmalałaś – stwierdził zdumiony.
Parsknęłam śmiechem.
– Nie. Ale teraz nie noszę na co dzień tych makabrycznie wysokich obcasów.
Uniósł dłoń i bardzo delikatnie pogładził mnie po policzku opuszkiem kciuka. I wtedy właśnie przez chwilę ujrzałam w nim dawnego Mikołaja. Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech. Miałam wrażenie, że powróciło moje dwadzieścia lat, beztroskie lata, pełne planów i marzeń. Kiedyś słyszałam, że pierwsza miłość najbardziej zapada w pamięć. Było w tym sporo prawdy. Nie oddałabym tego co przeżyłam u boku swojego męża, ale pojawił się dziwny żal, że życie potoczyło się w ten, a nie inny sposób. A przecież nie można mieć wszystkiego na raz.
– Zadzwonię wieczorem. Wiesz, to dziwne, ale nawet cieszę się, że mieliśmy okazję się spotkać.
– Ja również – ziewnął, jakby nagle znudzony. – Już myślałem, że będę musiał wynająć dziwkę.
Wrócił stary Mikołaj, o cynicznym, pełnym wyrachowania spojrzeniu. Dwadzieścia lat, to jednak kawał czasu, a ludzie się zmieniają. Często na gorsze.
– Tak, rozumiem. Mnie również było miło.
Odwróciłam się napięcie. Skoro on nie zamierzał być uprzejmy, dlaczego ja miałabym stwarzać pozory? Żadne wspomnienia, żadne niespodziewane piknięcia, żadnego żalu. Drań pozostał draniem. Muszę tylko dopilnować, by dotrzymał słowa. Bo jak nie, to przysięgam na wszystkie świętości, utnę mu jaja! I tak się zirytowałam tą myślą, że ruszając na wstecznym walnęłam prosto w ścianę. Jak widać ten dzień chciał się zapisać w mojej pamięci z wielu powodów.
***
Uważnie obserwowałam Zosię, ale ta przez kilka dni chodziła tak przybita, że zyskałam pewność, iż Mikołaj wywiązał się z danego mi słowa. Dla pewności zdecydowałam się na perfidny czyn, polegający na przeczytaniu wiadomości na jej telefonie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, bo ufałam swoim córkom, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Potem Zośka pojechała na spływ kajakowy, poznała tam Arka, który być może nie składał się z samych zalet, lecz z pewnością pasował wiekiem. Nie wspominając już o tym, że nie był nigdy chłopakiem jej matki.
Nadszedł w końcu dzień, gdy zadzwonił do mnie Mikołaj i suchym tonem oznajmił przyjazd Igora oraz termin i miejsce pierwszej „randki”. Miała to być zwykła kolacja w eleganckiej knajpce z klimatem. Przyznam, że byłam cholernie ciekawa, jak też ten Igor wygląda? Wdał się w brata? Po krótkim namyśle, stanowczo stwierdziłam, że wykluczone. Po pierwsze Mikołaj wcale nie był aż tak przystojny. Swoje robił jego wypracowany image oraz coś nieuchwytnego, coś co nazwałabym seksapilem. Po drugie, skoro aż do teraz pozostawał singlem z kompleksami, to zbyt wiele nie powinnam oczekiwać.
I słusznie. Kiedy wystrojona w moją najlepszą kieckę, drżąc nieco w chłodnym wieczornym powietrzu, stałam przed ratuszem, podszedł do mnie zwykły przeciętniak. Powiem więcej, brzydal. Owszem, był wysoki, ale w okolicach brzuszka dawała się zauważyć sporych gabarytów oponka, włosy miał półdługie, potargane, w nieokreślonym kolorze, całkiem zwyczajne brązowe oczy i ogromny nos przypominający kartofel, o którym wspomniał Mikołaj. Ubrany był w niemodną, dżinsową koszulę, zbyt mocno opinającą jego brzuch, podniszczoną sztruksową marynarkę i jakieś workowate spodnie, typu rzęch. Na dodatek na nosie miał ogromne, staromodne okulary z bardzo grubymi szkłami. I trzy brodawki porośnięte włosami na lewym policzku. 
Westchnęłam. Nie zauważyłam żadnego podobieństwa rodzinnego. A miałam taką cichutką nadzieję na Mikołaja numer dwa. Po cholerę tak długo się mizdrzyłam przed lustrem? Nic dziwnego, że biedak wciąż jest samotny. I tu ruszyło do działania moje miękkie serce. Dobrze, to będą trzy wzorowe randki, choć muszę strasznie uważać by nie robić mu żadnych nadziei. I przysięgam, na następne spotkanie sama przyniosę pincetę, aby wyrwać te włosy z brodawek.
– Żaneta. – Podeszłam bliżej i od razu się przedstawiłam, wyciągając dłoń na powitanie. Faceta najwyraźniej zamurowało. Gapił się na mnie, z szeroko otwartymi ustami i doskonale widocznym osłupieniem.
– Igor, prawda? – spytałam zaniepokojona. Gdzieś tam pojawiła się kiełkująca nadzieja, że może się pomyliłam. W końcu mogłam spotkać innego okularnika z czerwoną różą.
– Taaak – wyjąkał. Niezgrabnie ujął moją rękę i wycisnął na niej głośny pocałunek. Na dodatek bardzo mokry. Cóż, powinnam chociaż docenić dżentelmeński gest. – Nie wiedziałem… Nie przypuszczałem… – tu zamilkł zakłopotany. Kciukiem poprawił zjeżdżające z nosa okulary, a ja zauważyłam pierwszą rzecz, która mi się w nim spodobała. Duże, silne, opalone dłonie. Co prawda z obgryzionymi paznokciami, ale o szczegóły postanowiłam się nie kłócić.
– Jestem szalenie ciekawa, co Mikołaj o mnie powiedział. – Ujęłam go pod ramię, dyskretnie pociągając za sobą. Sztywny był jakiś i chyba coraz bardziej zakłopotany. – Sam wiesz, że takie randki w ciemno, to ogromne ryzyko.
– Tak… Nie… Nie wiem – wyjąkał. Językiem polskim posługiwał się bez zastrzeżeń, choć wyraźnie słyszałam obcy akcent. Śpiewny, wschodni, znakomicie pasujący do głębokiej barwy jego głosu. To była druga rzecz, która mi się w nim spodobała.
– Ta róża to dla mnie?
Wymruczał coś i podał mi kwiatka. Ponownie westchnęłam. Chyba trzeba będzie zamówić butelkę czegoś mocniejszego, może wtedy się rozluźni?
– Nie gryzę – powiedziałam z wyrzutem, wskazując na lokal, w którym mieliśmy zarezerwowany stolik. – Nie wyję i krwi nie piję. Skąd więc twoje zakłopotanie? Chyba że najzwyczajniej w świecie nie jestem w twoim typie?
– Nie, nie! Znaczy się tak! – Ostatnie słowa zawierały wyraźny akcent rozpaczy. Szarmancko otworzył przede mną drzwi, przy czym tak bardzo zagapił się w dekolt mojej sukienki, że uderzył nosem w ich framugę. Udałam że tego nie zauważyłam, choć miałam wielką ochotę roześmiać się w głos. Istna komedia. Ciekawe co ten kretyn Mikołaj sobie wyobrażał? Że zakocham się bez pamięci po trzech randkach? Niby jakim cudem?
W końcu zajęliśmy miejsca przy stole, dłuższą chwilę wybieraliśmy pozycję w menu, rodzaj wina i deseru, na który poczułam zdecydowaną ochotę. Nadszedł jednak moment, gdy karty zostały nam zabrane i zaległa krepująca cisza. Jak widać mój towarzysz nie należał do rozmownych.
– Pierwszy raz w Polsce? – przerwałam milczenie, czując że ciężar konwersacji i tak spadnie na mnie. Nie lubiłam krepującej ciszy, a ta właśnie taką była.
– Co? A tak, pierwszy – ocknął się z zadumy.
– Wizyta rodzinna czy zapoznawcza? Mikołaj z grubsza nakreślił mi sytuację, ale jestem ciekawa szczegółów. Nie spodziewałam się, że ma jeszcze jednego brata poza całkiem legalnym, dobrze mi znanym Mateuszem.
– Ro…rodzinna. Wcześniej on był u mnie.
– Czyli gdzie? Moskwa? Petersburg? Dzikie rejony Syberii? Odległe Kamczatki?
– Moskwa.
– I faktycznie u was jest tak źle jak gadają w naszej telewizji? – spytałam zachłannie.
Znów się zakłopotał.
– A co gadają?
– No wiesz. Kryzys, łaknący krwi szalony prezydent, ceny jak na księżycu za wodę, terroryści latający po ulicy z bombami w gaciach i tym podobne.
– W gaciach? – powtórzył niczym echo.
– W majtkach – dodałam wyjaśniająco. Takich swojskich słówek to może on nie znał. To nic, przy mnie trochę się poduczy.
– No nie – podrapał się po tych ohydnych brodawkach. – Na księżycu nie ma wody.
– Wiem, jestem fizykiem. Dlatego jej cena byłaby horrendalnie wysoka.
– Fizykiem?! – Przyznam, że nigdy nie widziałam tak zaskoczonego mężczyzny. Aż usta rozdziawił ze zdumienia. – Niemożliwe!
– Dlaczego?
– Bo jesteś zbyt piękna.
– Na co? – spytałam z ironią. Całe życie walczyłam ze stereotypami. Co za baran! Nawet nie potrafiłam docenić komplementu. – Szowinista czy muzułmanin?
– Hę?
– Srę – odpowiedziałam odruchowo. Potem przypomniałam sobie, że obiecałam Mikołajowi być grzeczna. – Dlaczego uważasz, że uroda nie idzie w parze z inteligencją? – Może sugerujesz się własnym przykładem, dodałam złośliwie w myślach.
– No nie wiem – odparł z wahaniem. – Mikołaj tak twierdzi.
– Twój przyrodni brat to przypadek ekstremalny. Jemu wystarczy, że wybranka potrafi posługiwać się wibratorem i pilotem do telewizora. Pod tym względem jest mało wybredny.
Igor jakoś dziwnie się zjeżył. Widać młodszy braciszek stał się dla niego swego rodzaju ideałem, a ja tu w nieskrępowany sposób bezcześciłam ten ideał. O, nie! Nie będzie się tu błąkał między nami cień Mikołaja. Skopię bohatera z postumentu, zastępując go jakimś bardziej życiowym wzorcem.
– Jako żywy przykład podsunę mą osobę. Wolał mnie umówić z tobą, a nie samemu skorzystać z okazji. Właśnie z racji mojego wykształcenia. I niewyparzonego języka – dodałam prawdomównie.
– Powiedział, że jesteś za stara.
– Na co? – spytałam podstępnie.
– No… – Igor wyraźnie się zmieszał. Jeśli ten facet nie potrafił wykrztusić z siebie krótkiego słowa seks, to nic dziwnego, że od urodzenia żył w celibacie. Boże! Jakże on się uchował?
– Na seks?
– E… Nie wiem, co miał na myśli. – Wił się niczym piskorz pod moim zachłannie ciekawskim spojrzeniem. Co prawda nie bardzo wiem jak wyglądają piskorze, ani tym bardziej w jaki sposób się wiją, ale skojarzenie nasunęło się samo. Na dodatek świerzbiły mnie ręce, żeby wyrwać mu te cholerne kłaczki z brodawek. Dosłownie musiałam zacisnąć je w pięści.
– To ja powinnam narzekać.
– Dlaczego!? – Tym razem Igor zmienił się w jeden wielki znak zapytania.
– Raz spaliśmy ze sobą. Drugiego nie było, bo Mikołaj nie miał ochoty na powtórkę.
– Serio?
– Aha – zamilkłam, bo pojawiła się kelnerka. Mój towarzysz również, chociaż zauważyłam, że wyglądał na dziwnie niezadowolonego. Pewnie nie pasował mu fakt mojego króciutkiego romansu z Mikołajem. – Ale może skończmy ten temat. Są ciekawsze. Na przykład twoja praca. Podobno coś z napędami lotniczymi, może nawet jakieś tajne rosyjskie laboratoria, rodem z amerykańskiego filmu sensacyjnego?
– No nie wiem – zamilkł nagle, wytrzeszczając na mnie oczy. Czego on u diabła nie wiedział? Gdzie pracuje? Może Mikołaj zełgał, a tak naprawdę mam do czynienia z nosicielem cegieł na budowie? Nie obrażając pracowników fizycznych, ten tutaj wyglądał na lekko niedorozwiniętego.
– Mów po dobroci, bo cię uwiodę i wszystko wyśpiewasz podczas upojnego seksu – zażartowałam starym zwyczajem. Reakcja była natychmiastowa. Prychnął winem, zmieniając śnieżnobiały obrus już nie w taki śnieżnobiały. Kilka kropel dotarło nawet do mnie. Tak, to się nazywa kawaler do wzięcia. Z różnymi typami miałam do czynienie, ale żaden mnie jeszcze nie opluł. Z filozoficznym spokojem starłam z siebie czerwone ślady, podczas gdy on siedział i gapił się we mnie przerażonym wzrokiem. To będą ciężkie, bardzo ciężkie i długie trzy beznadziejne spotkania. W dupie mam co pomyśli Mikołaj, na następną randkę przynoszę pincetę. Nie będę musiała chociaż patrzeć na te owłosione brodawki. Zresztą, co ja się cholera uczepiłam tak tych kłaczków?
– A więc? – zawiesiłam glos, nie komentując jego faux pass.
– W zwykłych zakładach wojskowych.
– W Rosji chyba nie ma zwykłych zakładów wojskowych. Patrząc wstecz, na ostatnie pięćdziesiąt lat, to raczej niemożliwe.
– Nooo – odparł przeciągle. Na szczęście los się nade mną ulitował, bo kelnerka postawiła przed nami dwie apetycznie wyglądające potrawy. Zjeść i uciekać. Miała być kolacja, nic więcej. Następnym razem będzie lepiej, bo Mikołaj wyznaczył wyjście do kina. Dawno nie byłam na porządnym filmie sensacyjnym, gdzie trup ścielił się gęsto, a główny bohater kosił setki wrogów ze zwykłego waltera&smitha, a na dodatek wszystkich prał po pysku, łamiąc im przy okazji kończyny górne oraz dolne. Westchnęłam z uniesieniem, podczas gdy Igor jadł w milczeniu, jednocześnie gapiąc się na mnie bez żadnego skrępowania.
– Powinieneś pójść do fryzjera – rzuciłam pomiędzy kęsem mięsa a sałatki.
– Po co?
– Bo wyglądasz jak własny dziadek.
Odruchowo pogładził się po głowie.
– I kupić nowe ciuchy – kontynuowałam. – Namów Mikołaja, niech ci urządzi scenkę z Pretty Woman.
– Z czego?
Kurwa! wysyczałam w duchu. Co za tępy, nieżyciowy facet. Niech on lepiej pozostanie samotny, ludzkość tylko na tym skorzysta. Przypomniałam sobie ojca Mikołaja i z melancholią zastanowiłam się, jak on mógł spłodzić coś takiego?
– Nieważne. A ja mówię i mówię, a ty jeszcze nic o sobie nie powiedziałeś?
– Ja… Cóż… Więc… Jestem kawalerem.
Tak. W życiu bym nie zgadła.
– I?
– I jestem… Czuję się tu trochę samotny.
– W domu niby nie?
– Mam pracę. I hobby – pochwalił się z dumą. Ciekawe jakie? Zbieranie świerszczyków? Kolekcjonowanie puszek po piwie?
– Jakie? – spytałam bez zbytniego zainteresowania.
– Zakładki do książek.
Trzeba przyznać, że mnie ustrzelił. Zamarłam, gapiąc się na niego baranim wzrokiem. Byłam pewna, że jest barani. A na dodatek wyglądał na tak dumnego… Nie, nie, ktoś tu ze mnie robi kretynkę stulecia. Odłożyłam sztućce, pochyliłam się w stronę Igora i bardzo słodkim głosem oznajmiłam:
– Nie wiem w co pogrywasz, ale ja się na to nie piszę. Gadaj mi tu prawdę wypierdku mamuta, albo ten talerz wyląduje na twojej pokudłanej łepetynie!
– Ale ja naprawdę kolekcjonuje zakładki – odparł z rozpaczą. – Zdjęcia są w komputerze, mogę pokazać. Mam ich dokładnie dziewięć tysięcy pięćset sześćdziesiąt dwie. I co to jest wypierdek?
– Zapytaj Mikołaja, z pewnością chętnie ci wyjaśni.
Zapadło milczenie. Ja nie miałam ochoty kontynuować drętwej konwersacji, on najwyraźniej wyglądał na zmieszanego. Dopiero kiedy dobrnęliśmy do deseru, odważył się nieśmiało odezwać.
– Chyba nie bardzo lubisz mojego brata?
– To kawał gnoja, zarozumiałego buca i niezłego kłamcy. Lubię jego towarzystwo, ale jako kolegi. Zresztą – zamyśliłam się – nawet trochę mi go żal.
– Żal? Z jakiego powodu?
– Z tego samego co ciebie – postanowiłam więcej nie owijać niczego w bawełnę. – Obaj jesteście samotni, obaj przez to nieszczęśliwi.
– Mikołaj nie jest samotny – oświadczył Igor z urazą. Jakoś mało go obeszła moja opinia o nim samym, ale brata bronił niczym lew. – Jest rozchwytywany. Sam widziałem jak kobiety na niego reagują.
– Padają na kolana, całując i wielbiąc ślady jego stóp? – spytałam z ironią. – Jedne chcą upojnego seksu, drugie chcą go usidlić. Przy czym tych drugich jest znacznie więcej. Poza tym mieliśmy o nim nie rozmawiać, pamiętasz?
– Tak – burknął, najwyraźniej niezadowolony.
– Dlaczego tak cię ciekawi, co o nim myślę?
– Powiedział, żebym nie robił sobie nadziei, bo jesteś w nim zakochana od wielu lat. A on umówi się z tobą w zamian za randki ze mną.
Jak spotkam Mikołaja to mu porządnie przywalę, postanowiłam w duchu. Pojebało tego kretyna do reszty. A ten Igor też jakiś radykalny desperat skoro w takiej sytuacji zgodził się na randki ze mną. Skoro tak, należy więc wyjaśnić sobie kilka faktów.
– Owdowiałam dwa lata temu. A za mąż wyszłam z miłości, i z pewnością nie była to miłość do Mikołaja.
– Miałaś męża?
– Tak. Przeżyliśmy razem cudne dwadzieścia lat.
Igor ponownie się zakrztusił. Zerknęłam na niego podejrzliwie.
– No co?
– Mikołaj powiedział, że masz trzydzieści dwa lata. Kiedy niby wyszłaś za mąż?
– Zaraz po przedszkolu – roześmiałam się. – Ale skoro uwierzyłeś, to najpiękniejszy komplement, jaki usłyszałam od dłuższego czasu. I zabrzmi to grubiańsko, ale nie mogę się odwzajemnić tym samym.
– Nie jestem piękny? – zażartował. Po raz pierwszy zachował się inaczej niż niedorozwinięty gamoń.
– Nie, nie jesteś. Ale jakby popracować nad tym i owym… – zamyśliłam się. – Pozbył się oponki na brzuszku, tych nijakich ciuchów, ostrzyc i wybacz, ale te brodawki z włosami są okropne.
– Jakie brodawki? – Zdumiony pomacał się po twarzy.
– Nie masz lustra w domu?
– Mam.
– I nie zauważyłeś tego czegoś na lewym policzku?
– No nie – odparł niepewnie. – A powinienem?
– Chłopie, jak ty taką samą bystrością grzeszysz w kontaktach damsko męskich, to nic dziwnego, że nadal jesteś samotny. Nie masz tam gdzieś nagrania typu: wdech, wydech, wdech, wydech?
– Nieee – wyjąkał. – Nie jest mi potrzebne.
Roześmiałam się. Był okropny, ale jednocześnie tak rozczulająco bezradny, zagubiony i zawstydzony. Jak średniowieczna dziewica rzucona na żer smokowi. Żarłoczną gadziną byłam oczywiście ja, a Mikołaj świetnie to wszystko zaplanował. Nie rozumiałam dlaczego chciał wystawić na pośmiewisko swego wiernego, świeżo co nabytego wielbiciela. Czort wie jakie miał plany. Wzruszyłam ramionami i poprosiłam o rachunek. Igor pomacał się po kieszeniach, wydobywając w końcu mocno podniszczony portfel. Chciałam zaprotestować, ale po raz pierwszy wykazał się zdecydowaniem. Żadna kobieta nie płaci za siebie w jego towarzystwie. Chciałam powiedzieć, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i mam to w dupie, ale dziwna stanowczość w jego słowach oraz groźny błysk brązowych oczu zamknęły mi usta. Zresztą bez przesady, nie zbankrutuje. Odwiózł mnie także do domu, po drodze nieco się ożywiając, kiedy zapytałam o szczegóły jego pracy. W końcu go odblokowało. Potakiwałam, nie zdradzając, że gówno z tego rozumiem, choć przysięgam, tematyka była bliska mej duszy. Dobrze, była piętnaście lat temu, gdy kończyłam studia. Teraz z ledwością pamiętałam trzy podstawowe zasady dynamiki. Musiałam zrobić jednak bardzo pozytywne wrażenie, bo Igor żegnał mnie najwyraźniej uszczęśliwiony. Biedak nie wiedział, że po wejściu do mieszkania, wywaliłam język i odetchnęłam z ulgą. Pierwsza randka z głowy. Kino przeżyję z łatwością, zobaczymy co wymyślił Mikołaj na koniec. Tak czy inaczej należy mi się potężny kubek ciepłego mleka. I jakaś pozytywna, wesoła lektura.
***
– Igor wrócił zachwycony – powiedział Mikołaj, sadowiąc się na wysokim stołku, stojącym przy barze. Wzruszyłam ramionami. Ciekawe dlaczego nie spytał o moje wrażenia?
– Chcesz kawy?
– Jeśli nie będę musiał płacić.
– Idiota – skwitowałam krótko. Poranek był deszczowy i taki jakiś ponury, że odechciewało się żyć. O tej porze nieliczni klienci wstępowali tylko na kawę, rzadko na coś więcej, mogliśmy więc rozmawiać bez skrępowania.
– Czarna czy z mlekiem?
– Z mlekiem i dużą ilością cukru. Lubię sobie w życiu słodzić.
– O, z pewnością – stwierdziłam z przekąsem, pstrykając guziczkiem ekspresu. – Co to za kretyński pomysł z tym zauroczeniem twoją osobą?
– Jakim zauroczeniem? Powiedziałem że kochasz mnie do szaleństwa – oparł podbródek na złączonych dłoniach, patrząc na mnie łobuzersko. – Sama mówiłaś, że nie chcesz, aby żywił bezsensowną nadzieję. Musiałem coś wymyślić.
– To po cholerę mnie umówiłeś? Trzeba było znaleźć mu inną kandydatkę.
– Inne są młodsze i piękniejsze. Nie zgodziłyby się, a jeśli nawet, to po ujrzeniu Igora jeszcze by uciekły. Ty nie mogłaś, bo zwarliśmy umowę.
– A więc jestem stara i szkaradna?
– Nie do końca. Nie masz porośniętych włosami brodawek.
– Igor ci powiedział?
– Zdał relację słowo po słowie. Żana, kochanie! Gnojek? Buc?
– Mógł wziąć ze sobą dyktafon, byłby pewien, że niczego nie pominął.
– Nie wydajesz się zaskoczona. Jak córeczka? – nieoczekiwanie zmienił temat.
– Trzymaj się od niej z daleka. Dodam, że już zaostrzyłam toporek, przygotowałam łopatę i dołek w ogródku. Tak na wszelki wypadek – spojrzałam na niego groźnie. Niestety, ani trochę się nie wystraszył.
– Dla mnie?
– Dla twoich jaj.
– Twoje małżeństwo musiało być pełne emocji?
– Jeśli sądzisz, że co niedziela prałam męża po pysku, bo orgazm był za słaby, to grubo się mylisz – postawiłam przed nim filiżankę pełną aromatycznej kawy. – Tu masz mleko i cukier.
– Wcale bym się nie zdziwił. Znałem gościa?
– Nie rżnij głupa. Spotkałeś go na weselu mojej eks przyjaciółki i twojego kuzyna.
– Ten mały, czerniawy, z brzuszkiem?
– Nie, to był akurat świadek pana młodego.
– Tańczył z nosem w twoich cyckach. To nie był twój mąż?
– Masz zaburzenia pamięci – odparłam z niesmakiem. – Trzeba było nie chlać tyle, to lepiej byś wszystko zapamiętał.
– Musiałem. Po kilku głębszych nawet panna młoda mogła kandydować do tytułu miss świata. A co dopiero ta maszkara, z którą mnie dobrali do pary!
– Nie przesadzaj. Twojej partnerki nie pamiętam, ale Daria to ładna dziewczyna.
– Była. Chyba dawno nie miałaś z nią kontaktu? – spytał z ciekawością.
– Posprzeczałyśmy się o głupstwo, dalej samo poszło. Później wyjechała, zamieszkała w Austrii, a ja miałam ważniejsze sprawy na głowie.
– Ciekawe jakie?
Nie odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Zajęłam miejsce naprzeciwko, popijając kubek pełen waniliowego latte. Sięgnęłam jeszcze po pudełko z kruchymi ciasteczkami, postanawiając zrobić sobie chwilę przerwy.
– Kiedy kolejne spotkanie?
– W niedzielę.
– Wolałabym sobotę.
– W sobotę mamy z Igorem imprezę rodzinną.
– Czyli chlanie do białego rana i udzielanie złotych porad odnośnie zdobywania kobiet? – spytałam domyślnie.
– Coś w tym rodzaju. Co do was – będzie kino i romantyczny spacer.
– Jaki znowu romantyczny spacer? – zerknęłam na niego podejrzliwie. Ta niewinna mina nie wróżyła niczego dobrego. – Była mowa tylko o kinie.
– Wyłgałabyś się tanim kosztem. Odnośnie kina, ja wam wybiorę film.
– Jeszcze czego!
– Znam twój gust – dodał ze śmiechem. – A to musi być coś nastrojowego, delikatnego, sprzyjającemu trzymaniu się za rączki.
– Chyba egipskie ciemności – odparowałam z przekąsem. – Albo pudełko po popcornie wsadzone na jego łeb.
– Sądziłem że wygląd jest ważny tylko dla takich bezwzględnych uwodzicieli jak ja?
– Dla ciebie tylko wygląd jest ważny. Dla mnie również wnętrze.
– I znajomość obsługi wibratora oraz różnych modeli pilotów do telewizora.
– Co za papla – mruknęłam, myśląc o Igorze. – W ogóle jak to się stało, że zgodził się na ten pomysł, skoro powiedziałeś mu, że na ciebie lecę?
– Sam nie wiem – odpowiedział Mikołaj poważniejąc. – Po prostu się zgodził.
– Biedaczysko. Musi być naprawdę samotny – dodałam ze współczuciem. Dopiłam kawę, przegryzając ją ostatnim ciasteczkiem, a on wciąż siedział milcząc i rytmicznie postukiwał palcami o blat kontuaru. – Co planujesz na trzecie spotkanie? Tak sobie pytam, żebym mogła się nastawić duchowo.
Nie odpowiedział. Obserwował jak odstawiam filiżankę, jak podchodzę do każdego stolika z osobna, poprawiając różne detale. Czułam na sobie jego wzrok nawet wtedy, gdy się odwróciłam, aby wytrzeć naczynia leżące tuż obok ogromnego ekspresu do kawy.
– Żana – wyszeptał nagle do mojego ucha. Nie wiadomo kiedy znalazł się za moimi plecami, przytulając się i obejmując mnie w pasie. Zdrętwiałam zaskoczona nie tyle niechcianą sytuacją, ale tonem jego głosu. – Jak ty to robisz, że z wiekiem stałaś się jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej pociągająca?
Zdumiał mnie do tego stopnia, że nie umiałam znaleźć żadnej odpowiedzi, żadnej celnej riposty czy kąśliwej uwagi. Zrozumiałam też, że nie da się żyć wyłącznie wspomnieniami, a ja nadal byłam kobietą, która potrzebuje seksu. Ale to przecież nie z Mikołajem! Nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki, zwłaszcza że za pierwszym razem o mało co się nie utopiłam.
– Zainwestowałam w botoks – odparłam zgryźliwie. – Co cię tak nagle naszło?
– Chęć sprawdzenia, ile w tobie zostało ognia – bardzo delikatnie pocałował skraj mojego prawego policzka. – Farbujesz włosy?
– Tak. Te na dole również. I te w nosie. A teraz łapy precz! – chciałam wywinąć się z jego uścisku, ale nie pozwolił na to. Przycisnął mnie do blatu, unieruchomił dłonie, bo oczywiście nie zamierzałam być bierna. Pewnie wyczuł chęć wydrapaniu mu oczu. – Mikołaj! Ktoś tu może w każdej chwili wejść!
– I co z tego?
– Nie zachowuj się jak smarkacz. I weź tę rękę z moich cycków! Natychmiast!
– Jakaś ty drażliwa – mruknął, ale wcale nie poluzował uścisku. – Mam ochotę cię pocałować.
– A ja ciebie pogryźć.
– Dlaczego by nie? Ale obiecaj, że dopiero w momencie, gdy będziesz szczytować.
Nie wierzyłam w ten nagły napad pożądania. A może sądził, że od razu rzucę się w jego ramiona? Niedoczekanie! Sapnęłam z oburzenia, bo ten zarozumiały gnojek właśnie zaczął pokrywać pocałunkami moją szyję. Najbardziej wrażliwe, erogenne miejsce na moim ciele. Jednocześnie delikatnie poruszał biodrami, ocierając się o moją pupę. I na dodatek, cholera jasna, pachniał czymś szalenie przyjemnym. Czy zły los uwziął się na mnie? Przez ponad dwadzieścia lat byłam wierna jednemu mężczyźnie. Przez kolejne dwa lata po jego śmierci, seks uprawiałam jedynie w marzeniach. No dobrze, przed sama sobą mogę się też przyznać, do nie tak znowu małego, różowego przyjaciela. Po prostu nie miałam ochoty na jakikolwiek związek, nawet taki oparty tylko na jednym. A kiedy w końcu zaczęłam się powoli rozglądać dookoła w poszukiwaniu interesującego faceta, trafiłam prosto na Mikołaja. A on oczywiście znów miał ochotę zabawić się moim kosztem. Niech to szlag!
– Puszczaj! – wysyczałam wściekłym szeptem.
– Bo co?
– Bo tak każę!
– Mówisz jedno, myślisz drugie. Jak każda kobieta.
– Za chwilę tak ci przywalę, że do końca życia odechce ci się wygłaszać podobnych banałów!
– Żanetko, proszę! – wymruczał. Pewność siebie promieniowała z niego, przytłaczała i nieziemsko wkurzała. W końcu uwolnił jedną z moich dłoni, tylko po to, aby palcami sunąć po krzywiźnie pleców, docierając do pośladków. Najgorsze że i we mnie zaczęła się budzić ochota na coś więcej niż wymiana zdań ze starym kumplem.
– Mikołaj! Bo jak cię…
Nie zdążyłam ubrać gróźb w słowa, gdy zabrzęczał dzwonek przy wejściu.
– Mama?!
Tym razem to on znieruchomiał. I poluzował uchwyt na tyle, że bez problemu się z niego wyrwałam, stając naprzeciwko nieziemsko zdumionej Zośki.
– Co to… Nie wierzę własnym oczom! Co to do kurwy nędzy ma być?! – ryknęła.
– Moja córka, mój eks – oświadczyłam lakonicznie. Przygładziłam wzburzone włosy, poprawiłam ubranie i jak gdyby nigdy nic spytałam:
– Kawy?
– Jak to eks? – w oczach Zosi ujrzałam dwa pulsujące znaki zapytania. Nie złość, nie wściekłość, a czystą ciekawość. – Aaa! To dlatego byłaś taka dziwna, jak powiedziałam, że poznałam świetnego faceta? Skojarzyłaś nazwisko i osobę? Mogłaś powiedzieć – zwróciła się do mnie z wyrzutem.
– Mogłam, ale cokolwiek było mi niezręcznie – mruknęłam. Mikołaj nadal stał w bezruchu, zastanawiając się pewnie, czy teraz nie będę miała pretekstu, by z wszystkiego się wycofać. – Nie martw się. Dotrzymam umowy.
– Umowy? – Ocknął się nagle. – No tak, umowy. – I sięgnął po niedokończoną kawę.
– Te, matka – Zosia dziwnie szybko odzyskała równowagę. – A on przypadkiem nie jest moim ojcem? – Zamarłam, wytrzeszczając oczy na rozbawioną Zośkę. Mikołaj za to zakrztusił się i musiałam w końcu porządnie walnąć go w plecy.
– No właśnie. Aby nie jestem? – spytał całkiem poważnym tonem, gdy już doszedł do siebie.
– Jesteś. Poszkodowany na umyśle. Skąd ten durny pomysł?
– Jak złamałam nogę w zeszłym roku, to oglądałam taką fajną brazylijską telenowelę…
– I sądzisz, że byliśmy parą?
– Kojarzę fakty – popukała się po czole. – Sama mówisz o nim per „mój eks”. Masz szczęście, że poznałam fantastycznego chłopaka, bo inaczej mogłabym ci nie darować.
Przeżyłabym, pomyślałam, ale siedziałam cicho, bo nie miałam zamiaru kłócić się z córką i to w dodatku o Mikołaja.
– Ja już pójdę. – Przez ten czas obiekt naszych rozważań wycofał się chyłkiem. – Do zobaczenia. – rzucił w pośpiechu na koniec. I wyszedł. Ha! Uciekł. Ja rozumiem, że sytuacja była nietypowa, ale żeby aż tak mu się spieszyło? No i nie zdradził mi szczegółów dalszego planu.
– Podobasz mu się – stwierdziła Zośka w zadumie. – To dziwne, bo ponoć lubi wyłącznie młode. Sama słyszałam i widziałam jak o seksownej trzydziesto kilkulatce wyraził się per podstarzała desperatka.
– To tylko dawna znajomość.
– Nie wyglądała na aż tak dawną. A swoją drogą, jak mogłaś wypuścić z rąk takiego faceta?
– Niby jakiego? – znów się zdenerwowałam. – Co ja? Rogacizna?
Moja córka zaczęła chichotać. Od razu zrozumiała, co miałam na myśli.
– Ale miał minę jak zapytałam o ojcostwo, prawda? Nie wie, że jestem wykapany tatuś czyli go nie znał.
– Może widział na jednym weselu – wzruszyłam ramionami. – To wszystko. Możemy w końcu zamknąć ten temat?
– Szkoda. Pasowalibyście do siebie.
Pominęłam milczeniem te słowa. Sięgnęłam po komórkę, bo cichutko zaterkotała i odczytałam wiadomość: „później to dokończymy”. Ciekawe co?
– Nie baw się w swatkę – ostrzegłam Zosię. – A jeśli już koniecznie chcesz, to znajdź mi porządnego, szarmanckiego mężczyznę, którego jedynym celem w życiu nie jest liczenie nacięć na wezgłowiu łóżka.
– Takiego już miałaś – odparła cicho.
– Wiem – pochyliłam się, cmokając ją w czubek głowy. – I cieszę się, że nie złościsz się na mnie o tę całą sytuację.
– Rozumiem. Źle się czułaś z tym, że twoja córka chciała się umówić z twoim byłym chłopakiem.
– To o wiele za dużo powiedziane – mruknęłam, nie korygując jej wypowiedzi. Po co miałam wyjaśniać, że moim jedynym celem było odciągnięcie jej od podstarzałej pijawki, jaką stał się Mikołaj. A może poprawniejsza forma to pijawek? Zgłoszę się z tym do bractwa genderowego, pomyślałam z humorem. Co do Igora, za nic nie zrozumiem faceta. Umawiał się z kobietą, o której wiedział, że leci na innego? Cudak. I cholerny Mikołaj, raz wypominający mi wiek, a później częstujący komplementami o kwitnącej urodzie. Nieoczekiwanie to wszystko mnie rozśmieszyło. Przez ostatnie lata moje życie było bardzo ustabilizowane. Nawet seks bywał niekiedy rutyną. Może czas na zmiany? Z rozczuleniem pomyślałam o Aleksandrze. Był cudowny, to prawda. A jednak coś w mojej duszy pisnęło, że znów jestem wolna, znów mogę szaleć, znów flirtować. Parafrazując: mogłam nie tylko czytać menu, ale i w końcu wybrać z niego inną potrawę. I cholernie mi się to spodobało.
***
Mikołaj wybrał wyjątkowo beznadziejny film. Ciągle gadali i gadali, a jak nie gadali, to gapili się przed siebie baranim wzorkiem, mającym obrazować poważne przemyślenia, tudzież wewnętrzną przemianę. Do tego pogrzebowa muzyka i dziwne ruchy kamerą. Zbliżenia tak duże, że ciężko było określić co przedstawiały. Może czyiś zadek, może ucho, a może szynkę na kanapce, kto wie?
Na początku tylko jadłam. Igor siedział obok, sztywny niczym kołek, dłońmi kurczowo ściskając oparcie. Nie chciał ani coli, ani nachosów, za to ja owszem, zafundowałam sobie mega zestaw z potrójnym sosem serowym. Stoczyliśmy jeszcze małą bitwę, kto ma za nie zapłacić, z której ponownie wyszedł zwycięsko. Głównie dlatego, ze uznałam iż coś mi się należy za dwie godziny spędzone w tak beznadziejny sposób. Jak już zjadłam, podłubałam dyskretnie w zębach, bo coś mi tam utknęło i zaczęłam się rozglądać. Widzów nie było wielu, za to ci co byli, siedzieli nieruchomo, skupieni, wpatrzeni w ekran. Zerknęłam w bok. Igor również wyglądał niczym zastygła żona Lota.
– Podoba ci się? – spytałam przenikliwym szeptem, pochylając się w jego kierunku.
– Nie – odszepnął, nie spuszczając wzroku z ekranu.
– To po cholerę tu siedzimy?
– Mikołaj kazał.
No bo!... Z miejsca trafił mnie szlag. Oczywiście wiedziałam, że Mikołaj zrobił to specjalnie, bo nienawidziłam tego typu filmów. A ten anemiczny kretyn nie zaprotestował, tylko męczy się niczym potępieniec, a wraz z nim męczę się i ja.
– Idziemy! – wywarczałam, energicznie wstając. Spojrzał na mnie ze strachem, ale musiałam mieć coś takiego wypisane na twarzy, że nie odważył się zaprotestować. W pięć sekund opuściłam salę mąk i tortur, a pół minuty później stałam przed kasami, kupując bilety na film o całkiem odmiennej tematyce. Igor towarzyszył mi z miną zbitego psa, kuląc ramiona i chowając ręce w kieszeni. Na nieśmiałą propozycję, że zapłaci posłałam mu takie spojrzenie, że umilkł na dobre. Zadowolona wskazałam mu kierunek, po drodze zahaczając o punkt z nachosami. Tym razem zadowoliłam się mniejszą porcją.
– Dziś rozpusta – oznajmiłam, ponownie żądając podwójnej porcji sosu serowego. – Nie chcesz też?
Zaprzeczył ruchem głowy. Wyglądał przy tym tak, jakbym mu zaproponowała ukrycie świeżych zwłok, a nie zwykłą konsumpcję.
– Nie lubisz jeść w kinie?
– Nie bardzo.
– Twoja strata – wzruszyłam ramionami.
– Mikołaj powiedział…
– Gówno mnie to obchodzi – przerwałam mu brutalnie. – A jak piśniesz mu słówko o zmianie seansu, to następnym razem rozwalę ci coś na głowie. Zrozumiano? – spytałam groźnie.
– Taaak – wyjąkał, na wszelki wypadek odrobinę się ode mnie odsuwając. Jednak choć minę miał przerażoną, w oczach dostrzegłam ślad rozbawienia i podziwu. W zasadzie mogłam darować sobie tę grę, bo Zośka ostatecznie zrezygnowała z Mikołaja, ale kto ich tam wie? Drań potrafił czarować, zdobywając wszystko na co miał ochotę. Randki z Igorem były nudne, ale bezpieczne. Ostatecznie mogłam się poświęcić.
Podczas seansu nie zwracałam na niego uwagi. Dopiero kiedy ukazały się napisy końcowe, pełna satysfakcji, adrenaliny oraz napęczniała od emocji, spojrzałam w stronę swojego towarzysza. Siedział z głową odchyloną do tyłu, z dłońmi splecionymi na masywnym brzuszku, smacznie pochrapując. Spał…
Jak u diaska można zasnąć na tak dynamicznym, pełnym efektów specjalnych i mega głośnym filmie? pomyślałam z niesmakiem. Potem pochyliłam się i wrzasnęłam mu prosto do ucha:
– Pali się! Pożar!
Gdybym wiedziała jaki efekt wywołam… Zerwał się przerażony, kwicząc niczym zarzynane prosie. Potem jego wzrok padł na mnie, potencjalną ofiarę. Bez namysłu chwycił mnie wpół, przerzucił sobie przez ramię i bełkocząc coś bez ładu i składu, biegiem skierował się ku wyjściu ewakuacyjnemu.
– Co robisz bęcwale?! – wysyczałam wściekle. – Puszczaj!
– Muszę cię ratować – wydyszał, lawirując pomiędzy osłupiałą obsługą, a widzami wychodzącymi wraz z nami.
– Żartowałam jełopie z tym pożarem! Natychmiast mnie postaw!
Nie odpowiedział, zapewne nie dosłyszał moich słów. Trzeba przyznać, wysportowany to on nie był. Po kilkunastu metrach zaczął dyszeć i zwolnił, choć nadal wyglądało na to, że moja skromna osoba nie stanowi dla niego nadmiernego ciężaru.
– Igor! – wrzasnęłam. – Postaw mnie, bo jak bozię kocham…
Postawił. Prychnęłam ze złością, poprawiłam sukienkę, włosy i dopiero wtedy na niego spojrzałam. Na twarzy miał wypisaną autentyczną dumę z właśnie dokonanego, bohaterskiego czynu. Jeszcze tylko jedno spotkanie, powiedziałam sobie w duchu, zaciskając z całej siły usta, bo słowa jakie się na nie cisnęły nie należały do przyzwoitych.
– Podobał ci się film? – zapytałam, zmieniając temat i ruszając w kierunku postoju taksówek.
– Tak – oświadczył niepewnie. Nic dziwnego, większość z pewnością przespał. – Ty na serio żartowałaś, czy był alarm?
– Zasnąłeś, że nie wiesz?
– Ja… Tak byłem pochłonięty tym, co działo się na ekranie, że mogłem nie zwrócić uwagi…
– Na pewno nie zasnąłeś?
– Nie, nie. To był ten pożar? – dopytywał się nachalnie.
– Był. Pewna pani robiła dobrze pewnemu panu tak energicznie, że na skutek tarcia pojawiła się iskra i wybuchł pożar.
Wreszcie się zamknął. Poczerwieniał tylko i wyglądał na nieco urażonego. Chyba moje poczucie humoru nie przypadło mu do gustu. A może w końcu wyczuł ironię w tych słowach? Nieważne. Elegancko odwiózł mnie do domu, po raz kolejny fundując transport. Wzruszyłam ramionami, stwierdzając że nie będę się o to kłócić. Chce, nie płaci. Wszystko mi jedno, byle się go w końcu pozbyć.
W domu zdjęłam szpilki i przeraźliwie ziewając włączyłam laptopa. Potem, z kubkiem gorącej herbaty, otulona puszystym szlafrokiem, usiadłam przed komputerem, by zagrać w ukochanego pasjansa. Szczerze mówiąc wolałam to niż towarzystwo Igora. On naprawdę był typową ofiarą losu. I dziwadłem, choć to akurat tak bardzo mi nie przeszkadzało. Ludzie o nietypowym zachowaniu byli ciekawsi. Napędy rakietowe, zakładki do książek i nie znajdujący racjonalnego wytłumaczenia podziw dla Mikołaja, to sporo. Wystarczająco wiele, bym na ostatnim spotkaniu zechciała sprowokować go do działania. Jeszcze nie wiedziałam do jakiego i jak to zrobię, ale obiecałam sobie w duchu przednią zabawę. I zamierzałam dotrzymać słowa.

6 komentarzy:

  1. Kiedy kontynuacja? (•ω•)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to jesteś okropna ;p Piszesz świetne opowiadania a potem ich nie dodokańczasz, dodając nowe również boskie. Doprowadzasz do szału babeczko :P ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Babeczko liczyłam na Glupstwo jednakże to opowoadanie tez wciagnelo ma osobe.
    Karolina :)

    OdpowiedzUsuń
  4. super chcę kolejną część :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jedno z moich ulubionych, choć nic nie przebije "Sylwestrowej opowieści" :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiedzonko "Nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki" jest metaforą czasu. Nie chodzi w nim o bezcelowość powtórzenia tego samego działania, tylko o niemożność powtórzenia - bo czas, jak woda w rzece, upływa.

    Dlatego zdanie "Nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki, zwłaszcza że za pierwszym razem o mało co się nie utopiłam." jest błędnym nawiązaniem do tej sentencji.

    Ola

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.