Ależ upał, prawda? Nawet literki się mylą :-) Słowo wstępu krótkie, bo myśli mam dziwnie splątane... Burzy, burzy mi trzeba!
Jest i burza! Właśnie zagrzmiało!
Jest i burza! Właśnie zagrzmiało!
link do części III - klik
Spadek (IV)
Dobrze
było widywać go na co dzień. Rozmawiać na banalne tematy, wspólnie pić kawę,
patrzeć na niego, gdy pracował. Kuba był opalony, wysportowany, ale wcale nie
przypominał przerośniętych mięśniaków. I z dnia na dzień coraz bardziej mi się
podobał. Za to znacznie mniej podobały mi się spojrzenia jakimi obrzucał nas
jego… hm… kuzyn. O nie, z zazdrością nie miały nic wspólnego, były po prostu
nieprzyjemnie przenikliwe. Czasami wydawało się, że drwiące. Nie bardzo
rozumiałam dlaczego i irytowało mnie to do tego stopnia, że miałam ochotę
powiedzieć mu kilka słów prosto w oczy. Powstrzymywała mnie myśl, że być może
się ośmieszę. W końcu dlaczego mam zabraniać mu gapienia się?
Dni
upływały w spokoju, monotonne, gorące, pełen nieśmiało kiełkujących marzeń. Wczesnym
rankiem szłam nad jezioro, aby się wykąpać. Potem kawa, druga kawa w
towarzystwie Kuby, prace porządkowe – bo starałam się pomagać, jak mogłam, a na
samym końcu znów kąpiel w jeziorze. Polubiłam to. Wąska ścieżka, pięć minut
drogi i odludne miejsce w lesie, tuż przy brzegu niewielkiego jeziora, gdzie
nie musiałam się niczym krępować. Ileż razy kusiło mnie by zrzucić strój i
wejść do wody całkiem nago. Obiecałam sobie, że kiedyś spróbuję. Chociaż raz,
by dowiedzieć się jak to jest. Zresztą nie podejrzewałam, aby ktoś mnie mógł podglądać.
Kolejna
niedziela zapowiadała się upalnie. Obiekt moich cichych westchnień wyjechał,
obiecując, że po powrocie wynagrodzi swoją trzydniową nieobecność. Odważył się
nawet na króciutki pocałunek. Nie, nie całus, ale prawdziwy pocałunek. Zostawił
mnie z błogością w duszy, rozanielonym wyrazem twarzy oraz z Konradem i
Sebastianem. Całe szczęście, że nie z jednym, bo chyba bym uciekła i nocowała w
lesie. Obaj panowie po porannej kawie, wsiedli do samochodu i pojechali w
nieznane, przy czym Konrad zaznaczył, że wrócą dopiero wieczorem. Miałam więc
cały, calutki dzień dla siebie. Wykorzystałam go na zabiegi upiększające,
przegląd garderoby, a na samym końcu przejrzałam książki, które tydzień temu
znalazłam na strychu. Dotychczas nie miałam ku temu okazji i teraz siedziałam
na podłodze, wydając ciche okrzyki radości. Akurat na starych książkach znałam
się doskonale, więc dokładnie wiedziałam ile są warte. Takie pierwsze wydanie Sienkiewicza,
prawie w stanie idealnym, prawdziwy rarytas. Albo poezje Mickiewicza. A już
prawdziwą euforią napełniło mnie odnalezienie kompletnego wydania encyklopedii
rolnictwa z końca XIX wieku. Z samych książek uzbierałabym niezły majątek. O
ile w ogóle zechciałabym je sprzedać, bo już od pierwszej chwili podbiły moje
serce i wolałabym je widzieć u siebie na półce niż wystawione na aukcji.
Przyszło mi nawet do głowy, że to mógł być ten skarb, o którym mówili
miejscowi. Ale nie, blondynka bredziła coś o klejnotach.
Uniosłam
głowę i z namysłem spojrzałam na swoje odbicie w lustrze przyklejonym do drzwi
szafy. Takie książki w starym, zrujnowanym domu gdzieś na odludziu? Skąd ona w
ogóle je miała? Dostała w spadku? Po kim? Nie przypominam sobie szlacheckich
korzeni we własnym drzewie genealogicznym. Ale jeśli posiadała coś takiego, to
może i klejnoty były prawdą? Przed oczyma ukazał się widok drewnianej skrzyni
wypełnionej złotem. Roześmiałam się i popukałam palcem w głowę. Jednak cień
tych myśli pozostał, a jedyną osobą, która znała świętej pamięci nieboszczkę,
była moja babcia. Trzeba będzie odwiedzić rodzinę.
Wciąż
zamyślona zeszłam na dół, do kuchni. Przygotowałam sobie kanapkę, mrożoną
herbatę i usiadłam przy stole, aby delektować się jedną ze zdobycznych książek.
Biały kruk to nie był, ale powieści Jane Austin lubiłam w każdym wydaniu. Późnym
popołudniem, zmęczona upałem, przysnęłam w wiklinowym fotelu na tarasie.
Obudziły mnie odgłosy nadciągającej burzy. Nieco nieprzytomnie rozejrzałam się
dookoła, stwierdzając, że zmierzcha. Od strony przyczepy nie dobiegały żadne
odgłosy, co oznaczało, że nadal byłam sama. Wybiegłam na podwórze, by pozbierać
pranie ze sznurka i wtedy go zauważyłam.
Siedział
pod ścianą, rozciągnięty w wygodnej pozie, z nogami na blacie niewielkiego
stołu. Palił papierosa albo jakieś inne świństwo, wyraźnie się tym delektując. I
był sam.
Gdzie
Konrad? pomyślałam w panice. Mieli wrócić razem, więc może po prostu położył
się już spać? Z duszą na ramieniu podeszłam bliżej, potem mrugając oczyma ze
zdumienia, jeszcze bliżej. Tak blisko, że stanęłam prawie obok. Jego broda nie
była już brodą, a zaledwie zarostem. Cała ta gęstwina zniknęła, odsłaniając
kwadratową twarz, o zdecydowanych, wyrazistych rysach, wcale nie przystojną,
ale na pewno frapującą. Usta miał wąskie, lekko zakrzywiony, szeroki nos, co
dopiero teraz dostrzegłam, małą bliznę biegnącą pionowo przez prawy policzek.
Drugą ukosem na lewym policzku. Może broda miała je ukryć?
– Ogoliłeś
się? – wyrwało mi się ze zdziwieniem.
Skinął
głową, mrużąc oczy. Potem wyciągnął w moim kierunku dłoń, w której trzymał
papierosa, jakby zapraszając, bym skorzystała z okazji.
– Nie
umiem palić – przyznałam uczciwie. – Zresztą, na co mi to?
Wzruszył
ramionami i wycofał zaproszenie.
– Jesteś
sam?
Znów
skinięcie. Oszaleć można z takim człowiekiem.
– Jesteś
niemową od urodzenia czy to sprawka jakiegoś wypadku? – Po cholerę go
prowokowałam? Należało wziąć nogi za pas i zabarykadować się w swoim pokoju.
Ale ciekawość wzięła górę na obawami.
Wzruszył
ramionami. Chyba niepotrzebnie się tak bałam, najwyraźniej moje towarzystwo
było mu po prostu obojętne. Może szkoda, bo bez tego zarostu… Otrząsnęłam się
ze zgrozą. Jeszcze czego! Wariatka, mało ci kłopotów? Skoro nie chciał
rozmawiać, to odwróciłam się na pięcie i wróciłam do budynku. Trzeba jednak
przyznać, że moją sypialnię nie tylko zamknęłam na zamek, ale i zabarykadowałam
ciężką szafą. Oknem chyba nie wejdzie, chociaż kto go tam wie? Dziwny był. Może
faktycznie nie aż tak groźny, ale dziwny. Potem starym zwyczajem schowałam się
pod kołdrę, choć tym razem nie ze strachu przed burzą.
***
Rankiem
nieźle się zasapałam odsuwając tę piekielnie ciężką szafę. Bez kawy, na
głodnego, popędziłam wykąpać się nad jezioro. Chłodna woda przywróciła dobry
humor i odrobinę animuszu. Skoro miał wczoraj okazję, a nic nie zrobił, to
chyba nie jest tak niebezpieczny jak to sobie wyobrażałam? Wróciłam, ubrałam
się i podśpiewując skoczną melodię, przygotowałam kawę dla wszystkich. Godzinę
później oni pracowali w pocie czoła, a ja zastanawiałam się, co mam robić w
taki upał. Było chyba ze czterdzieści stopni. Zerknęłam na półnagą ekipę w
podziwie. Pot się z nich lał strumieniami, ale nie robili sobie żadnej,
nadprogramowej przerwy. Fakt, że nie pracowali w szczerym słońcu; na gorące dni
przenieśli się do wnętrza, zabierając się za pierwszą łazienkę. A ja poczułam
ulgę, bo jednak trochę brakowało mi ciepłej, bieżącej wody.
Potem
mimowolnie zagapiłam się na Sebastiana. Dopiero w dzień zauważyłam, że obciął
również włosy. Krótko, choć nie przy samej skórze. Po dawnym gąszczu nie
pozostał najmniejszy nawet ślad. Stałam tak oparta o futrynę, z miską pełną jabłek,
które zebrałam w dawnym sadzie i zachłannie wpatrywałam się w smagłego
olbrzyma, w duchu podziwiając każdy szczegół. Musiał ostro ćwiczyć, bo nie
uwierzę, że taką sylwetkę dostaje się gratis od natury. Nawet Kuba mógł się
przy nim schować. Zawstydziłam się nagle własnych myśli i w pospiechu umknęłam
na górę. Odłożyłam ciuchy na bok, rozglądając się dookoła. A może by tak
poszukać tego skarbu? Strych już przejrzałam i ręczę głową, że nie zostało tam
nic godnego uwagi. Pozostało piętro i parter. Zachichotałam, machnęłam ręką i
postanowiłam najpierw porozmawiać z babcią. Nie będę tracić czasu na próżno.
Mogłam zadzwonić, ale nagła tęsknota za rodzinnym domem kazała mi zaplanować
podróż w najbliższą niedzielę. Stracę randkę z Kubą, ale może zachowam pozory
„trudnej do zdobycia”? Znów zachichotałam.
– Alina?
– dobiegło z dołu.
– Idę!
– odkrzyknęłam. Z aprobatą zerknęłam w lustro i ruszyłam w kierunku schodów.
– Cześć
– Kuba cmoknął mnie na powitanie w policzek. Najwyraźniej było widać, że jest
lekko roztargniony. – Zanim przyłączę się do chłopaków, chciałem zaproponować
całodzienny wypad nad morze. W niedzielę. Pogoda jest idealna…
– Nie
mogę. Zaplanowałam wyjazd do domu.
– Tak?
Jaka szkoda – odparł przeciągle. Tym razem nie wyglądał na rozkojarzonego. Ani
na zmartwionego. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że był… zadowolony?
Niemożliwe! A jednak nie próbował zmienić moich planów, za to żartobliwie
zaczął rozmowę na inny, banalny temat. Coś nieprzyjemnie mnie zakuło. Pojawiło
się dziwne uczucie, którego nijak nie potrafiłam się pozbyć, choć Kuba był taki
jak zawsze – w doskonałym humorze, obsypujący mnie komplementami i gdy nikt nie
widział, jakby przypadkiem gładził to moje ramię, to policzek.
– Zapraszam
was dziś na kolację – oznajmiłam, wkraczając do pomieszczenia, które w końcu
zaczęło przypominać łazienkę. Trzeba przyznać, szybcy byli. – Zasłużyliście.
Troje
wyraziło swą aprobatę głośnymi okrzykami, tylko Kuba wymienił znaczące
spojrzenie z Sebastianem. Coraz więcej dostrzegałam takich niepozornych,
dziwacznych gestów, o nieodgadnionym znaczeniu. Pytanie brzmiało czy powinnam
się tym niepokoić? I co do licha to miało znaczyć?
Zafrasowana,
nie spuszczałam z nich wzroku przez całą resztę wieczoru. Sebastian był taki
jak zwykle – milczący i nietowarzyski, jego kuzyn wręcz odwrotnie. Żadnych więcej
ukradkowych spojrzeń, żadnych podejrzanych gestów. Tryskał optymizmem,
opowiadał dowcipy i czarował mnie uśmiechem. Powoli się rozluźniłam. Może po
prostu byłam przewrażliwiona? Pobyt w tej głuszy miał swoje minusy, bo stałam
się bardziej wyczulona na wszelkie niuanse, zwracałam uwagę na dotąd nierzucające
się w oczy szczegóły. Tak, wyjazd stanowczo się przyda. Dowiedziałam się
jeszcze, że w niedzielę dom będzie pusty, bo wszyscy miel swoje plany na ten
dzień. A gdy skończyliśmy kolację, wyszłam z Kubą na werandę, starając się nie
zwracać uwagi na dość jednoznaczne, kpiące spojrzenia posyłane mi przez
Sebastiana. Gówno powinno go obchodzić moje życie osobiste, zżymałam się w
duchu, ze wszelkich sił utrzymując przyjemny wyraz twarzy. Tego wieczora byłam
jednak dziwnie poirytowana, trochę rozkojarzona i chyba śpiąca, bo nie miałam
ochoty ani na rozmowę, ani na flirtowanie.
– Cos
cię trapi? – spytał Kuba podchodząc od tyłu i obejmując mnie ramionami. To było
przyjemne, nawet zważywszy panujący upał. – Coś poważnego? – wyszeptał, mile
łaskocząc oddechem moje ucho.
– Jestem
zmęczona.
– A
może gdzieś wyskoczymy? Bilard, piwo, romantyczny spacer nad jeziorem?
Do
zgiełku i hałasu nie tęskniłam. Ale spacer? Tym bardziej, że przecież nie
będziemy jedynie patrzeć sobie w oczy w blasku księżyca.
– Spacer
– zadecydowałam szybko. – Tylko założę sandały.
Prawie
biegiem przemierzyłam schody. W głowie miałam prawdziwy chaos. Przebrać bieliznę.
Przypudrować nos. I koniecznie umyć zęby. Na kolację była przecież zapiekanka z
dużą ilością czosnku…
Kwadrans
później w równym pospiechu zbiegałam ze schodów. Zastopowało mnie dopiero przy
samym dole, bo wąskie przejście blokowała masywna sylwetka Sebastiana. Rzuciłam
mu wrogie spojrzenie, on odwzajemnił się drwiącym.
– Przepuść
mnie!
Stałam
naprzeciwko niego, o stopień wyżej, a nadal wydawał się taki wielki. I czego on
w ogóle ode mnie chciał?
Nagle
Sebastian odsunął się z krzywym uśmiechem, którego znaczenia nie umiałam i nie
chciałam znać, wykonując gest zapraszający do przejścia. Nie zastanawiałam się,
tylko pospiesznie go wyminęłam i wybiegłam z domu. Można powiedzieć, że
uciekłam. Na dodatek na powrót pogorszył mi się humor. Ten buc zachowywał się
tak, jakby doskonale bawił się moim kosztem. Dlaczego? Z powodu Kuby? Ta
wymiana spojrzeń sprzed kilku godzin…
Poczułam
coś więcej niż nieufność. Poczułam strach.
Tak
naprawdę niewiele o nich wiedziałam. Całą tę ekipę polecił adwokat, który był
wykonawcą testamentu. Polecił, a ja skorzystałam. Z dwóch powodów. Po pierwsze
nie miałam najbledszego pojęcia, gdzie znaleźć kogoś zaufanego do tego całego
remontu. Po drugie Kuba był synem jego dalekiego kuzyna lub coś w tym rodzaju.
Nieco oszołomiona całym spadkiem, zgodziłam się bez wahania przyjąć tę ofertę.
Dotychczas byłam pewna, że słusznie. Czyżby to wszystko miało swoje drugie dno?
– Coś
cię gryzie, widać to coraz wyraźniej – odezwał się Kuba, gdy powoli szliśmy
pogrążoną w mroku ścieżką. Na szczęście świecił jeszcze księżyc, rozpraszając
nieco te ciemności.
– No
dobrze, przyznam się – odparłam z ociąganiem. – Twój milczący krewniak.
– Sebastian?
Dlaczego?
– I
ty się jeszcze pytasz – mruknęłam. Doszliśmy do jeziora i zrobiło się znacznie
jaśniej. Biały glob znajdował się teraz powyżej linii drzew i rozjaśniał
nieruchomą taflę srebrzystą poświatą. Weszliśmy na pomost. Deski cicho
zaskrzypiały pod naszymi stopami. Potem Kuba otulił mnie ramionami i od razu
świat jakby poweselał. Siedzieliśmy w milczeniu, choć jego dłonie delikatnie,
jakby z pewną nieśmiałością zaczynały błądzić po moim ciele.
– Nie
skończymy na czas, jeśli go zwolnię – wyszeptał.
– Czy
on potrafi mówić?
– Potrafi
– Kuba się roześmiał. – Ale masz rację, milczek z niego. Ten kiepski humor z
powodu jednego małomównego mężczyzny?
Nie
tylko. Lecz resztę podejrzeń wolałam zachować dla siebie. Zwłaszcza kiedy
poczułam suche i gorące wargi pieszczące moją skórę. Uniosłam głowę i złapałam
jego spojrzenie.
– Jesteś
cholernie piękną kobietą. I z góry przepraszam za przekleństwo – przeczesał palcami
moje włosy. Nieznacznie się pochylił, a potem pocałował. Na początek
delikatnie, potem z coraz większym żarem.
I
nagle, gdzieś bardzo blisko, trzasnęła gałązka. Zamarłam, i choć tak w zasadzie
nie miałam powodów do podejrzeń, to pojawiło się wrażenie, że ktoś nas
obserwuje.
– Alina…
– Kuba wydawał się nie zwracać uwagi na moją nagłą oziębłość. Jego dłonie wkradły
się pod zwiewny materiał sukienki, potem pod koronkę biustonosza. Byłoby
cudownie, gdyby nie… No właśnie. Sebastian. Ten złośliwy gnojek, zachowujący
się niczym nieopierzony, złakniony sensacji nastolatek. Podglądaczem mógł być
tylko on. Od razu przeszła mi ochota na cokolwiek, a pojawiała się po raz
kolejny irytacja. I powróciła nieufność. A może oni w coś grali? Bawili się
moim kosztem, nieświadomej niczego kretynki, złaknionej odrobiny miłości?
– Wracamy
– powiedziałam stanowczo, odpychając Kubę. Błyskawicznie wstałam i zbiegłam z
pomostu. Jednak nie uśmiechała mi się samotna wędrówka w tych ciemnościach,
więc zaczekałam aż pójdzie moim śladem. I co tu dużo mówić, wyglądał na
wściekłego. Nie objął mnie, nie odezwał się przez całą drogę, dopiero gdy
doszliśmy do domu i skruszona spojrzałam w jego oczy, odezwał się chłodnym
tonem:
– Zobaczymy
się jutro.
I
wsiadłszy do samochodu, odjechał, wyładowując swoja złość na pedale gazu. A ja
zostałam sama, z dziwnym uczuciem niesmaku oraz ulgi. Z markotną miną podreptałam
do sypialni na górze. I całe szczęście, że na mojej drodze nie pojawił się
Sebastian, bo tym razem chyba bym mu porządnie przywaliła. Nawet jeśli to nie
on był winowajcą, a moja upiorna wyobraźnia.
link do części V - klik
Rozdział dodany w moje urodziny, kurcze to chyba najfajniejszy prezent jaki dzisiaj dostałam :) Świetny rozdział, czytam Twojego bloga już dłuższy czas.. ale jakoś nie miałam odwagi go skomentować :)
OdpowiedzUsuńTo moje najserdeczniejsze życzenia w dniu urodzin zodiakalne lwiątko :-DDD
UsuńPodoba mi się Sebastian :D ale mało mi :p
OdpowiedzUsuńWystarczająca byłaby tylko całość ;-)
UsuńPozwalająca część. Kiedy kolejna jeśli wolno spytac?
OdpowiedzUsuńTeoretycznie, w przyszłym tygodniu. Praktycznie - zobaczymy ;-)
UsuńJezu!! Jak zwykle cudowne i pełne napięcia! Czytam blogu juz bardzo bardzo długo i po prostu bie moge sie opanować od codziennego wejścia i sprawdzenia czy czasem cos nie dodalas :p twoje opowiadania podnoszą na duchu i dają wiarę ze moze i ja znajdę kiedyś swoją milosc życia! :) moja milosc mogłaby sie pospieszyć bo ale cóż będę czekać! :D chociaz nie powiem 22 letnia dziewica to uciążliwe :p czekam z niecierpliwoscią na dalsza cześć!! Karolina :)
OdpowiedzUsuńE tam. Ja czekałam do 24 roku życia ;-) Ani powód do wstydu, ani do żalu, ani do dumy. Po prostu chciałam porządnie się zakochać... Nie mówię, że byłam święta i tylko trzymanie za rączki wchodziło w grę, ale nie chciałam rozmieniać się na drobne. Trzy lata później złamałam tę zasadę i powiem tylko, że na zdrowie (psychiczne) mi to nie wyszło...
UsuńCokolwiek podejrzany ten Kuba.
OdpowiedzUsuńKubuś? Ależ skąd!
UsuńRozdział jak zwykle świetny i momentami śmieszny. Taki jak lubię. Ja również zaglądam tutaj codziennie z nadzieją, że pojawiło się coś nowego. Kocham czytać Twoje opowiadania i przeczytałam już wszyściutko. Jestem tutaj od początku, ale dopiero teraz napisałam pierwszy komentarz. Piszesz cudownie i masz ogromny talent.
OdpowiedzUsuńJa także mam podejrzenia co do Kuby. Niby taki słodki, wydaje się być wspaniały, a jednak coś mi tu śmierdzi. Mężczyzna, któremu na prawdę zależy na kobiecie, nie zachowywałby się w ten sposób. I ten cały Sebastian. Nagle wpadł na pomysł zmiany wyglądu. A może to jakaś umowa łącząca obojga? A może wręcz przeciwnie. Może Sebastian wcale nie jest taki straszny, a tym złym, jest całkiem ktoś inny. Myślę, że wiesz co mam na myśli droga Babeczko :) Ale to tylko moje przypuszczenia.
Na pewno napiszesz to opowiadanie świetnie tak jak poprzednie.
Pozdrawiam Ciebie i Twoje kochane pociechy oraz życzę zdrowia i weny. :)
Dziękuję za pozdrowienia, a co do opowiadania, to zobaczymy ;-)
UsuńPodejrzany i to bardzo. Nie podoba mi sie on. Poza tym jestem ciekawa tego calego skarbu. Czekam na kolejna czesc. Justyna
OdpowiedzUsuńPewnie okaże się, że plotki o skarbie były prawdziwe, a w tę wolną niedzielę Kuba i Sebastian przetrzepią cały dom w poszukiwaniu skarbu. I pewnie będą w zmowie z adwokatem.
OdpowiedzUsuńPowiem, że nic nie powiem :-D
OdpowiedzUsuńZresztą, czy o skarb tu chodzi? ;-) Raczej nie...
OdpowiedzUsuń