sobota, 8 sierpnia 2015

Spadek (IV)

Ależ upał, prawda? Nawet literki się mylą :-) Słowo wstępu krótkie, bo myśli mam dziwnie splątane... Burzy, burzy mi trzeba!

Jest i burza! Właśnie zagrzmiało!

link do części III - klik

            Spadek (IV)
Dobrze było widywać go na co dzień. Rozmawiać na banalne tematy, wspólnie pić kawę, patrzeć na niego, gdy pracował. Kuba był opalony, wysportowany, ale wcale nie przypominał przerośniętych mięśniaków. I z dnia na dzień coraz bardziej mi się podobał. Za to znacznie mniej podobały mi się spojrzenia jakimi obrzucał nas jego… hm… kuzyn. O nie, z zazdrością nie miały nic wspólnego, były po prostu nieprzyjemnie przenikliwe. Czasami wydawało się, że drwiące. Nie bardzo rozumiałam dlaczego i irytowało mnie to do tego stopnia, że miałam ochotę powiedzieć mu kilka słów prosto w oczy. Powstrzymywała mnie myśl, że być może się ośmieszę. W końcu dlaczego mam zabraniać mu gapienia się?
Dni upływały w spokoju, monotonne, gorące, pełen nieśmiało kiełkujących marzeń. Wczesnym rankiem szłam nad jezioro, aby się wykąpać. Potem kawa, druga kawa w towarzystwie Kuby, prace porządkowe – bo starałam się pomagać, jak mogłam, a na samym końcu znów kąpiel w jeziorze. Polubiłam to. Wąska ścieżka, pięć minut drogi i odludne miejsce w lesie, tuż przy brzegu niewielkiego jeziora, gdzie nie musiałam się niczym krępować. Ileż razy kusiło mnie by zrzucić strój i wejść do wody całkiem nago. Obiecałam sobie, że kiedyś spróbuję. Chociaż raz, by dowiedzieć się jak to jest. Zresztą nie podejrzewałam, aby ktoś mnie mógł podglądać.
Kolejna niedziela zapowiadała się upalnie. Obiekt moich cichych westchnień wyjechał, obiecując, że po powrocie wynagrodzi swoją trzydniową nieobecność. Odważył się nawet na króciutki pocałunek. Nie, nie całus, ale prawdziwy pocałunek. Zostawił mnie z błogością w duszy, rozanielonym wyrazem twarzy oraz z Konradem i Sebastianem. Całe szczęście, że nie z jednym, bo chyba bym uciekła i nocowała w lesie. Obaj panowie po porannej kawie, wsiedli do samochodu i pojechali w nieznane, przy czym Konrad zaznaczył, że wrócą dopiero wieczorem. Miałam więc cały, calutki dzień dla siebie. Wykorzystałam go na zabiegi upiększające, przegląd garderoby, a na samym końcu przejrzałam książki, które tydzień temu znalazłam na strychu. Dotychczas nie miałam ku temu okazji i teraz siedziałam na podłodze, wydając ciche okrzyki radości. Akurat na starych książkach znałam się doskonale, więc dokładnie wiedziałam ile są warte. Takie pierwsze wydanie Sienkiewicza, prawie w stanie idealnym, prawdziwy rarytas. Albo poezje Mickiewicza. A już prawdziwą euforią napełniło mnie odnalezienie kompletnego wydania encyklopedii rolnictwa z końca XIX wieku. Z samych książek uzbierałabym niezły majątek. O ile w ogóle zechciałabym je sprzedać, bo już od pierwszej chwili podbiły moje serce i wolałabym je widzieć u siebie na półce niż wystawione na aukcji. Przyszło mi nawet do głowy, że to mógł być ten skarb, o którym mówili miejscowi. Ale nie, blondynka bredziła coś o klejnotach.
Uniosłam głowę i z namysłem spojrzałam na swoje odbicie w lustrze przyklejonym do drzwi szafy. Takie książki w starym, zrujnowanym domu gdzieś na odludziu? Skąd ona w ogóle je miała? Dostała w spadku? Po kim? Nie przypominam sobie szlacheckich korzeni we własnym drzewie genealogicznym. Ale jeśli posiadała coś takiego, to może i klejnoty były prawdą? Przed oczyma ukazał się widok drewnianej skrzyni wypełnionej złotem. Roześmiałam się i popukałam palcem w głowę. Jednak cień tych myśli pozostał, a jedyną osobą, która znała świętej pamięci nieboszczkę, była moja babcia. Trzeba będzie odwiedzić rodzinę.
Wciąż zamyślona zeszłam na dół, do kuchni. Przygotowałam sobie kanapkę, mrożoną herbatę i usiadłam przy stole, aby delektować się jedną ze zdobycznych książek. Biały kruk to nie był, ale powieści Jane Austin lubiłam w każdym wydaniu. Późnym popołudniem, zmęczona upałem, przysnęłam w wiklinowym fotelu na tarasie. Obudziły mnie odgłosy nadciągającej burzy. Nieco nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła, stwierdzając, że zmierzcha. Od strony przyczepy nie dobiegały żadne odgłosy, co oznaczało, że nadal byłam sama. Wybiegłam na podwórze, by pozbierać pranie ze sznurka i wtedy go zauważyłam.
Siedział pod ścianą, rozciągnięty w wygodnej pozie, z nogami na blacie niewielkiego stołu. Palił papierosa albo jakieś inne świństwo, wyraźnie się tym delektując. I był sam.
Gdzie Konrad? pomyślałam w panice. Mieli wrócić razem, więc może po prostu położył się już spać? Z duszą na ramieniu podeszłam bliżej, potem mrugając oczyma ze zdumienia, jeszcze bliżej. Tak blisko, że stanęłam prawie obok. Jego broda nie była już brodą, a zaledwie zarostem. Cała ta gęstwina zniknęła, odsłaniając kwadratową twarz, o zdecydowanych, wyrazistych rysach, wcale nie przystojną, ale na pewno frapującą. Usta miał wąskie, lekko zakrzywiony, szeroki nos, co dopiero teraz dostrzegłam, małą bliznę biegnącą pionowo przez prawy policzek. Drugą ukosem na lewym policzku. Może broda miała je ukryć?
– Ogoliłeś się? – wyrwało mi się ze zdziwieniem.
Skinął głową, mrużąc oczy. Potem wyciągnął w moim kierunku dłoń, w której trzymał papierosa, jakby zapraszając, bym skorzystała z okazji.
– Nie umiem palić – przyznałam uczciwie. – Zresztą, na co mi to?
Wzruszył ramionami i wycofał zaproszenie.
– Jesteś sam?
Znów skinięcie. Oszaleć można z takim człowiekiem.
– Jesteś niemową od urodzenia czy to sprawka jakiegoś wypadku? – Po cholerę go prowokowałam? Należało wziąć nogi za pas i zabarykadować się w swoim pokoju. Ale ciekawość wzięła górę na obawami.
Wzruszył ramionami. Chyba niepotrzebnie się tak bałam, najwyraźniej moje towarzystwo było mu po prostu obojętne. Może szkoda, bo bez tego zarostu… Otrząsnęłam się ze zgrozą. Jeszcze czego! Wariatka, mało ci kłopotów? Skoro nie chciał rozmawiać, to odwróciłam się na pięcie i wróciłam do budynku. Trzeba jednak przyznać, że moją sypialnię nie tylko zamknęłam na zamek, ale i zabarykadowałam ciężką szafą. Oknem chyba nie wejdzie, chociaż kto go tam wie? Dziwny był. Może faktycznie nie aż tak groźny, ale dziwny. Potem starym zwyczajem schowałam się pod kołdrę, choć tym razem nie ze strachu przed burzą.
***
Rankiem nieźle się zasapałam odsuwając tę piekielnie ciężką szafę. Bez kawy, na głodnego, popędziłam wykąpać się nad jezioro. Chłodna woda przywróciła dobry humor i odrobinę animuszu. Skoro miał wczoraj okazję, a nic nie zrobił, to chyba nie jest tak niebezpieczny jak to sobie wyobrażałam? Wróciłam, ubrałam się i podśpiewując skoczną melodię, przygotowałam kawę dla wszystkich. Godzinę później oni pracowali w pocie czoła, a ja zastanawiałam się, co mam robić w taki upał. Było chyba ze czterdzieści stopni. Zerknęłam na półnagą ekipę w podziwie. Pot się z nich lał strumieniami, ale nie robili sobie żadnej, nadprogramowej przerwy. Fakt, że nie pracowali w szczerym słońcu; na gorące dni przenieśli się do wnętrza, zabierając się za pierwszą łazienkę. A ja poczułam ulgę, bo jednak trochę brakowało mi ciepłej, bieżącej wody.
Potem mimowolnie zagapiłam się na Sebastiana. Dopiero w dzień zauważyłam, że obciął również włosy. Krótko, choć nie przy samej skórze. Po dawnym gąszczu nie pozostał najmniejszy nawet ślad. Stałam tak oparta o futrynę, z miską pełną jabłek, które zebrałam w dawnym sadzie i zachłannie wpatrywałam się w smagłego olbrzyma, w duchu podziwiając każdy szczegół. Musiał ostro ćwiczyć, bo nie uwierzę, że taką sylwetkę dostaje się gratis od natury. Nawet Kuba mógł się przy nim schować. Zawstydziłam się nagle własnych myśli i w pospiechu umknęłam na górę. Odłożyłam ciuchy na bok, rozglądając się dookoła. A może by tak poszukać tego skarbu? Strych już przejrzałam i ręczę głową, że nie zostało tam nic godnego uwagi. Pozostało piętro i parter. Zachichotałam, machnęłam ręką i postanowiłam najpierw porozmawiać z babcią. Nie będę tracić czasu na próżno. Mogłam zadzwonić, ale nagła tęsknota za rodzinnym domem kazała mi zaplanować podróż w najbliższą niedzielę. Stracę randkę z Kubą, ale może zachowam pozory „trudnej do zdobycia”? Znów zachichotałam.
– Alina? – dobiegło z dołu.
– Idę! – odkrzyknęłam. Z aprobatą zerknęłam w lustro i ruszyłam w kierunku schodów.
– Cześć – Kuba cmoknął mnie na powitanie w policzek. Najwyraźniej było widać, że jest lekko roztargniony. – Zanim przyłączę się do chłopaków, chciałem zaproponować całodzienny wypad nad morze. W niedzielę. Pogoda jest idealna…
– Nie mogę. Zaplanowałam wyjazd do domu.
– Tak? Jaka szkoda – odparł przeciągle. Tym razem nie wyglądał na rozkojarzonego. Ani na zmartwionego. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że był… zadowolony? Niemożliwe! A jednak nie próbował zmienić moich planów, za to żartobliwie zaczął rozmowę na inny, banalny temat. Coś nieprzyjemnie mnie zakuło. Pojawiło się dziwne uczucie, którego nijak nie potrafiłam się pozbyć, choć Kuba był taki jak zawsze – w doskonałym humorze, obsypujący mnie komplementami i gdy nikt nie widział, jakby przypadkiem gładził to moje ramię, to policzek.
– Zapraszam was dziś na kolację – oznajmiłam, wkraczając do pomieszczenia, które w końcu zaczęło przypominać łazienkę. Trzeba przyznać, szybcy byli. – Zasłużyliście.
Troje wyraziło swą aprobatę głośnymi okrzykami, tylko Kuba wymienił znaczące spojrzenie z Sebastianem. Coraz więcej dostrzegałam takich niepozornych, dziwacznych gestów, o nieodgadnionym znaczeniu. Pytanie brzmiało czy powinnam się tym niepokoić? I co do licha to miało znaczyć?
Zafrasowana, nie spuszczałam z nich wzroku przez całą resztę wieczoru. Sebastian był taki jak zwykle – milczący i nietowarzyski, jego kuzyn wręcz odwrotnie. Żadnych więcej ukradkowych spojrzeń, żadnych podejrzanych gestów. Tryskał optymizmem, opowiadał dowcipy i czarował mnie uśmiechem. Powoli się rozluźniłam. Może po prostu byłam przewrażliwiona? Pobyt w tej głuszy miał swoje minusy, bo stałam się bardziej wyczulona na wszelkie niuanse, zwracałam uwagę na dotąd nierzucające się w oczy szczegóły. Tak, wyjazd stanowczo się przyda. Dowiedziałam się jeszcze, że w niedzielę dom będzie pusty, bo wszyscy miel swoje plany na ten dzień. A gdy skończyliśmy kolację, wyszłam z Kubą na werandę, starając się nie zwracać uwagi na dość jednoznaczne, kpiące spojrzenia posyłane mi przez Sebastiana. Gówno powinno go obchodzić moje życie osobiste, zżymałam się w duchu, ze wszelkich sił utrzymując przyjemny wyraz twarzy. Tego wieczora byłam jednak dziwnie poirytowana, trochę rozkojarzona i chyba śpiąca, bo nie miałam ochoty ani na rozmowę, ani na flirtowanie.
– Cos cię trapi? – spytał Kuba podchodząc od tyłu i obejmując mnie ramionami. To było przyjemne, nawet zważywszy panujący upał. – Coś poważnego? – wyszeptał, mile łaskocząc oddechem moje ucho.
– Jestem zmęczona.
– A może gdzieś wyskoczymy? Bilard, piwo, romantyczny spacer nad jeziorem?
Do zgiełku i hałasu nie tęskniłam. Ale spacer? Tym bardziej, że przecież nie będziemy jedynie patrzeć sobie w oczy w blasku księżyca.
– Spacer – zadecydowałam szybko. – Tylko założę sandały.
Prawie biegiem przemierzyłam schody. W głowie miałam prawdziwy chaos. Przebrać bieliznę. Przypudrować nos. I koniecznie umyć zęby. Na kolację była przecież zapiekanka z dużą ilością czosnku…
Kwadrans później w równym pospiechu zbiegałam ze schodów. Zastopowało mnie dopiero przy samym dole, bo wąskie przejście blokowała masywna sylwetka Sebastiana. Rzuciłam mu wrogie spojrzenie, on odwzajemnił się drwiącym.
– Przepuść mnie!
Stałam naprzeciwko niego, o stopień wyżej, a nadal wydawał się taki wielki. I czego on w ogóle ode mnie chciał?
Nagle Sebastian odsunął się z krzywym uśmiechem, którego znaczenia nie umiałam i nie chciałam znać, wykonując gest zapraszający do przejścia. Nie zastanawiałam się, tylko pospiesznie go wyminęłam i wybiegłam z domu. Można powiedzieć, że uciekłam. Na dodatek na powrót pogorszył mi się humor. Ten buc zachowywał się tak, jakby doskonale bawił się moim kosztem. Dlaczego? Z powodu Kuby? Ta wymiana spojrzeń sprzed kilku godzin…
Poczułam coś więcej niż nieufność. Poczułam strach.
Tak naprawdę niewiele o nich wiedziałam. Całą tę ekipę polecił adwokat, który był wykonawcą testamentu. Polecił, a ja skorzystałam. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie miałam najbledszego pojęcia, gdzie znaleźć kogoś zaufanego do tego całego remontu. Po drugie Kuba był synem jego dalekiego kuzyna lub coś w tym rodzaju. Nieco oszołomiona całym spadkiem, zgodziłam się bez wahania przyjąć tę ofertę. Dotychczas byłam pewna, że słusznie. Czyżby to wszystko miało swoje drugie dno?
– Coś cię gryzie, widać to coraz wyraźniej – odezwał się Kuba, gdy powoli szliśmy pogrążoną w mroku ścieżką. Na szczęście świecił jeszcze księżyc, rozpraszając nieco te ciemności.
– No dobrze, przyznam się – odparłam z ociąganiem. – Twój milczący krewniak.
– Sebastian? Dlaczego?
– I ty się jeszcze pytasz – mruknęłam. Doszliśmy do jeziora i zrobiło się znacznie jaśniej. Biały glob znajdował się teraz powyżej linii drzew i rozjaśniał nieruchomą taflę srebrzystą poświatą. Weszliśmy na pomost. Deski cicho zaskrzypiały pod naszymi stopami. Potem Kuba otulił mnie ramionami i od razu świat jakby poweselał. Siedzieliśmy w milczeniu, choć jego dłonie delikatnie, jakby z pewną nieśmiałością zaczynały błądzić po moim ciele.
– Nie skończymy na czas, jeśli go zwolnię – wyszeptał.
– Czy on potrafi mówić?
– Potrafi – Kuba się roześmiał. – Ale masz rację, milczek z niego. Ten kiepski humor z powodu jednego małomównego mężczyzny?
Nie tylko. Lecz resztę podejrzeń wolałam zachować dla siebie. Zwłaszcza kiedy poczułam suche i gorące wargi pieszczące moją skórę. Uniosłam głowę i złapałam jego spojrzenie.
– Jesteś cholernie piękną kobietą. I z góry przepraszam za przekleństwo – przeczesał palcami moje włosy. Nieznacznie się pochylił, a potem pocałował. Na początek delikatnie, potem z coraz większym żarem.
I nagle, gdzieś bardzo blisko, trzasnęła gałązka. Zamarłam, i choć tak w zasadzie nie miałam powodów do podejrzeń, to pojawiło się wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
– Alina… – Kuba wydawał się nie zwracać uwagi na moją nagłą oziębłość. Jego dłonie wkradły się pod zwiewny materiał sukienki, potem pod koronkę biustonosza. Byłoby cudownie, gdyby nie… No właśnie. Sebastian. Ten złośliwy gnojek, zachowujący się niczym nieopierzony, złakniony sensacji nastolatek. Podglądaczem mógł być tylko on. Od razu przeszła mi ochota na cokolwiek, a pojawiała się po raz kolejny irytacja. I powróciła nieufność. A może oni w coś grali? Bawili się moim kosztem, nieświadomej niczego kretynki, złaknionej odrobiny miłości?
– Wracamy – powiedziałam stanowczo, odpychając Kubę. Błyskawicznie wstałam i zbiegłam z pomostu. Jednak nie uśmiechała mi się samotna wędrówka w tych ciemnościach, więc zaczekałam aż pójdzie moim śladem. I co tu dużo mówić, wyglądał na wściekłego. Nie objął mnie, nie odezwał się przez całą drogę, dopiero gdy doszliśmy do domu i skruszona spojrzałam w jego oczy, odezwał się chłodnym tonem:
– Zobaczymy się jutro.
I wsiadłszy do samochodu, odjechał, wyładowując swoja złość na pedale gazu. A ja zostałam sama, z dziwnym uczuciem niesmaku oraz ulgi. Z markotną miną podreptałam do sypialni na górze. I całe szczęście, że na mojej drodze nie pojawił się Sebastian, bo tym razem chyba bym mu porządnie przywaliła. Nawet jeśli to nie on był winowajcą, a moja upiorna wyobraźnia. 

link do części V - klik

16 komentarzy:

  1. Rozdział dodany w moje urodziny, kurcze to chyba najfajniejszy prezent jaki dzisiaj dostałam :) Świetny rozdział, czytam Twojego bloga już dłuższy czas.. ale jakoś nie miałam odwagi go skomentować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To moje najserdeczniejsze życzenia w dniu urodzin zodiakalne lwiątko :-DDD

      Usuń
  2. Podoba mi się Sebastian :D ale mało mi :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozwalająca część. Kiedy kolejna jeśli wolno spytac?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie, w przyszłym tygodniu. Praktycznie - zobaczymy ;-)

      Usuń
  4. Jezu!! Jak zwykle cudowne i pełne napięcia! Czytam blogu juz bardzo bardzo długo i po prostu bie moge sie opanować od codziennego wejścia i sprawdzenia czy czasem cos nie dodalas :p twoje opowiadania podnoszą na duchu i dają wiarę ze moze i ja znajdę kiedyś swoją milosc życia! :) moja milosc mogłaby sie pospieszyć bo ale cóż będę czekać! :D chociaz nie powiem 22 letnia dziewica to uciążliwe :p czekam z niecierpliwoscią na dalsza cześć!! Karolina :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam. Ja czekałam do 24 roku życia ;-) Ani powód do wstydu, ani do żalu, ani do dumy. Po prostu chciałam porządnie się zakochać... Nie mówię, że byłam święta i tylko trzymanie za rączki wchodziło w grę, ale nie chciałam rozmieniać się na drobne. Trzy lata później złamałam tę zasadę i powiem tylko, że na zdrowie (psychiczne) mi to nie wyszło...

      Usuń
  5. Cokolwiek podejrzany ten Kuba.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział jak zwykle świetny i momentami śmieszny. Taki jak lubię. Ja również zaglądam tutaj codziennie z nadzieją, że pojawiło się coś nowego. Kocham czytać Twoje opowiadania i przeczytałam już wszyściutko. Jestem tutaj od początku, ale dopiero teraz napisałam pierwszy komentarz. Piszesz cudownie i masz ogromny talent.
    Ja także mam podejrzenia co do Kuby. Niby taki słodki, wydaje się być wspaniały, a jednak coś mi tu śmierdzi. Mężczyzna, któremu na prawdę zależy na kobiecie, nie zachowywałby się w ten sposób. I ten cały Sebastian. Nagle wpadł na pomysł zmiany wyglądu. A może to jakaś umowa łącząca obojga? A może wręcz przeciwnie. Może Sebastian wcale nie jest taki straszny, a tym złym, jest całkiem ktoś inny. Myślę, że wiesz co mam na myśli droga Babeczko :) Ale to tylko moje przypuszczenia.
    Na pewno napiszesz to opowiadanie świetnie tak jak poprzednie.
    Pozdrawiam Ciebie i Twoje kochane pociechy oraz życzę zdrowia i weny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia, a co do opowiadania, to zobaczymy ;-)

      Usuń
  7. Podejrzany i to bardzo. Nie podoba mi sie on. Poza tym jestem ciekawa tego calego skarbu. Czekam na kolejna czesc. Justyna

    OdpowiedzUsuń
  8. Pewnie okaże się, że plotki o skarbie były prawdziwe, a w tę wolną niedzielę Kuba i Sebastian przetrzepią cały dom w poszukiwaniu skarbu. I pewnie będą w zmowie z adwokatem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Powiem, że nic nie powiem :-D

    OdpowiedzUsuń
  10. Zresztą, czy o skarb tu chodzi? ;-) Raczej nie...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.