środa, 29 lipca 2015

Spadek (II)


Mój Malutki śpi po ataku kolki, a ja jestem tak zmęczona, że nawet nie mogę zasnąć. Poprzednią noc też słabo spałam, ale co zrobić? Poza tym natchnienie mnie pcha do klawiatury, pomysły mnożą się niczym króliki, a w dzień czasu na pisanie mam jak na lekarstwo…
Sorry za opóźnienia z publikacją komentarzy, ale każdy staram się przeczytać i na każdy chciałabym odpowiedzieć, więc dlatego tak długo to trwa. Na razie kolejna część wakacyjnego opowiadania, później biorę się za pocztę i facebooka. Jak już przypomnę sobie hasło do konta :-)

link do części I - klik

Spadek (II) 
Całe popołudnie i wieczór spędziłam zapoznając się z okolicą. Do najbliższego sąsiada miałam ponad kilometr, do wioski ponad trzy. Smętnie pomyślałam, że spacery są zdrowe, bo szkoda mi było autka na drogę pełną dość sporej wielkości dziur Kuba zaproponował rower, ale ja już od dziecka wolałam chodzić niż jeździć. Tak więc praktycznie nie miałam wyboru, bo świeże bułki same się ze sklepu nie będą chciały przynieść.
Rozpakowałam walizki, podziwiając widok z okna. W toalecie pod serduszkiem śmierdziało i dysponowałam tylko jedną, nieco zardzewiałą miską do mycia, ale w pobliżu było jezioro, a przede mną szansa na dużo obiecującą znajomość. Rozpaliłam w starym piecu, co dziwniejsze, potrafiłam to robić, i zaparzyłam cały dzbanek mięty, znalezionej w resztkach tego, co kiedyś zapewne nosiło dumne miano zielnika.
Z tyłu domu znajdował się sporych rozmiarów kryty taras, równie zrujnowany, co reszta. Jego drewniana podłoga ostrzegawczo skrzypiała, ale Kuba zapewnił mnie, że to od wilgoci. Nie zawali się. Z pewnym trudem przeciągnęłam na niego ogromny, wiklinowy fotel, a obok postawiłam prowizoryczny stolik z cegieł i deski. Zapaliłam kilka świeczek, w tym dwie odstraszające komary, a potem, otulona w puszysty koc, skuliłam się twardym siedzisku.
Boże! jak tu było cicho. Ta cisza dźwięczała w uszach, koiła i uspokajała. W mieście nigdy tak nie bywało, więc teraz, lekko zaskoczona, wsłuchiwałam się w odgłosy natury, szum wiatru. Wbrew początkowej niechęci, całą sobą chłonęłam to miejsce, od czasu do czasu delektując się dźwiękiem swego głosu. Jakoś dziwnie brzmiał w tej głuszy. Tak słabo, samotnie. Wraz z nadchodzącym zmierzchem coraz niepewnej. Bo przede mną cała, długa noc. Wokół żywej duszy. Zamek w drzwiach domu wyglądał na mało solidny, ten w drzwiach pokoju nie lepiej. Nie byłam tchórzem, o nie, ale tym razem czułam się wyjątkowo nieswojo. Nagle przypomniały mi się te wszystkie straszne historie o duchach, filmy o nieproszonych gościach zarówno z tego, jak i z tamtego świata. Nie powinnam była o tym rozmyślać, bo to zamiast rozwiać obawy, dodatkowo mnie nakręcało. W końcu, zdesperowana wyciągnęłam z walizki butelkę czerwonego wina. Miało być luksusowym dodatkiem do obiadu, ale co tam, bardziej przyda się teraz. Po dwóch kieliszkach się rozluźniłam, po trzecim rozmarzyłam, zwłaszcza na wspomnienie błękitnych oczu Kuby. I tego, co będę mogła zrobić jak już wyremontuję i sprzedam tę posiadłość. Może długie wakacje w tropikach? Albo objazdowa wycieczka po Europie? A może znacznie dalej? Azja? Australia? Nowa Zelandia? O, właśnie! Zawsze marzyłam o Nowej Zelandii. I o Seszelach…
Rozmarzyłam się znacznie bardziej niż przy wspomnieniu o Kubie. Tak bardzo, że dopiero kiedy jedna ze świeczek zgasła cichutko sycząc, zorientowałam się, że jest już ciemno. I słychać tylko cykające wokół świerszcze. W blasku księżyca szumiące delikatnie wierzchołki drzew, niezgłębiona czerń lasu i nieco jaśniejsze niebo pełne gwiazd, robiły niesamowite wrażenie. Nie miałam pojęcia, że niebo może być aż tak gwiaździste. Uśmiechnęłam się sama do siebie, potem głośno roześmiałam.
Świeże powietrze, emocje i alkohol zdziałały cuda, bo zasnęłam ledwo przyłożywszy głowę do poduszki.
Obudziło mnie mocne walenie w drzwi wejściowe. Wygrzebałam się spod kołdry i zerknęłam na zegarek. Było po ósmej. Niby wcześnie, ale ekipa remontowa musiała się dobijać od dobrej godziny, bo mieli stawić się o siódmej. Z jękiem poderwałam się z łóżka i w pośpiechu zapinając nałożoną naprędce bluzę, zbiegłam z głośnym rumorem po schodach.
– Już myślałem, że coś ci się stało – powitał mnie Kuba, z doskonale słyszalnym wyrzutem w głosie. – Dobijamy się od dobrych dwudziestu minut.
– To nie tak długo – wyrwało mi się. – Znaczy, chciałam powiedzieć, że myślałam…
– Też się spóźniliśmy. Kłopoty ze sprzętem. Masz mocny sen.
– Uhm – przytaknęłam, nie zdradzając, że ten mocny sen zawdzięczam wczorajszej imprezie sam na sam z księżycem i butelką wina. – Może zaczniemy od kawy?
– Szybkiej kawy. Nie lubię opóźnień. Najpierw was sobie przedstawię. Chodź, czekają na zewnątrz.
Szczelniej otuliłam się bluzą, dopinając ją prawie pod samą szyję. Nie żebym się bała czy wstydziła, ale wciąż byłam zaspana, a na dodatek nie myłam jeszcze zębów. Nie wiem dlaczego, ale to zawsze odbierało mi sporo pewności siebie. I marzyłam o mocnej kawie…
– Nasza gospodyni, Alina. A to jest Adam – Kuba wskazał na niewysokiego facecika, o roześmianych oczach i całkiem łysej głowie, który wygodnie rozsiadł się na schodach wejściowych. Na mój widok niemal podskoczył i z zapałem uścisnął mi rękę. – To Konrad i Mateusz – wskazał na chudego dryblasa i korpulentnego blondyna. Ostatni był chyba najstarszym w naszym skromnym towarzystwie. – A ten zarośnięty troglodyta to Sebastian. Wiem, wygląda jak człowiek pierwotny, ale zapewniam, jest niegroźny i łagodny jak baranek – zażartował Kuba.
Niegroźny? Łagodny jak baranek? Nie powiedziałabym. Był wysoki, tak bardzo, że musiałby pochylić lekko głowę przechodząc przez próg. Miał szerokie ramiona i wąskie biodra. Skórę spaloną na brąz, pokrytą tatuażami. Półdługie, rozwichrzone, ciemne włosy i gęsty zarost. W zasadzie twarz prawie nie była widoczna w tej gęstwinie. Jedynie oczy, zmrużone, czarne, mierzyły mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. Speszona cofnęłam się do tyłu, bo przy takim olbrzymie nawet ja ze swoim metr osiemdziesiąt wydawałam się malutka. Podałam mu na powitanie rękę, jak każdemu. Kontrast pomiędzy moja delikatną, jasną skórą, a jego szorstką i ciemną był ogromny. Uścisk dłoni był szybki, nie za mocny i nie anemiczny, powiedziałabym raczej, że neutralny.
Nie spodobał mi się. Wzbudził niepokój. Pomyślałam, że tak właśnie mógłby wyglądać rasowy przestępca, gwałciciel czy morderca. Jak Kuba mógł kogoś takiego zatrudnić? I na dodatek twierdzić, że darzy go zaufaniem? Reszta ekipy nie budziła moich zastrzeżeń, ale na samą myśl o tym, że będę musiała spędzić w towarzystwie tego mężczyzny ponad dwa miesiące, poczułam strach. I coś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać, a co wywołało we mnie niepokój. Czym prędzej potrząsnęłam głową i ponowiłam propozycję kawy na dobry początek dnia. Zgodzili się ochoczo, oczywiście oprócz ich zarośniętego towarzysza. Ten nie wypowiedział dotąd ani słowa, ale również usiadł przy stole i zatopił wzrok w widoku za oknem, jakby nic poza tym go nie interesowało.
I dobrze. Bo gdyby patrzył na mnie, to chyba nie dałabym rady przygotować ani jednej filiżanki kawy. Dłonie mi drżały, serce waliło jak oszalałe, a w głowie kołatała tylko jedna myśl – będę go widywać codziennie, codziennie przez całe dwa długie miesiące. Do cholery, to przecież absurdalne! Zachowuję się niczym przewrażliwiona idiotka, albo… No właśnie. Albo co? Dom był duży, a facet nie wyglądał jakby zapałał do mnie nagłą sympatią i z pewnością nie będzie szukał mojego towarzystwa. Gorzej z resztą. Zakłopotałam się. Nie po raz pierwszy w życiu byłam w takiej sytuacji, ale po raz pierwszy na takim pustkowiu, oddalonym spory kawałek od ludzkich siedzib. Może powinnam się martwić raczej tym? Z pewnością mam też w garderobie workowate spodnie i obszerną koszulkę z durnym napisem. Bo problem leżał w mojej własnej atrakcyjności. Nie, nie na co dzień, ale właśnie w takim przypadku jak ten.
– A wiesz, że przypominasz tę modelkę, jak jej tam, Linda i nazwisko coś od biblii? – odezwał się Adam.
No i masz babo klops. Jasne, że przypominałam. Nie pierwszy on to mówił i nie ostatni. Ta sama figura, może o nieco pełniejszych kształtach i ten sam wzrost. Złocisty kolor włosów, krótko obciętych i opadających na twarz zadziornymi kędziorami. Łudząco podobne rysy twarzy. Inne oczy, brązowe, nie błękitne, w naturalnie ciemnej oprawie. No i byłam znacznie młodsza, nie wspominając już o braku chęci na karierę modelki.
– Ewangelista – odparłam z melancholią. – Linda Ewangelista.
Czterech mężczyzn wpatrywało się we mnie intensywnie, piąty nadal wolał kontemplować krajobraz za oknem.
– A wiesz, że on ma rację? – Kuba zafrasowany potarł dłonią nieogolony podbródek. Wyglądał dziś znacznie mniej świeżo niż wczoraj, ale równie interesująco. – Dziwne, że wcześniej nie zauważyłem?
– Możliwe. – Nie miałam ochoty kontynuować tego tematu. – Teraz was przeproszę, bo muszę się przebrać. Czujcie się jak u siebie w domu. A jeśli będę mogła w czymś pomóc, to wystarczy, że zawołacie.
I z kubkiem kawy w dłoni, powędrowałam na górę, zastanawiając się z irytacją, gdzież do licha mam się umyć. Chyba przyjdzie mi powędrować nad jezioro, bo miska w żadnym wypadku nie mogła zaspokoić moich pragnień. Długiej, orzeźwiającej kąpieli, pod chłodnym strumieniem wody. Najpierw jednak wyszukałam najmniej seksowne, a najbardziej workowate ciuchy jakimi dysponowałam. Potem z markotną miną spojrzałam w lustro. Jaka szkoda, że nie będzie Kuby. Przy nim czułabym się bezpieczna. Dobrze chociaż, że kolejnej nocy nie spędzę samotnie. Marne pocieszenie, ale zawsze coś. Więc niech w końcu rozpoczną remont tej rudery, abym mogła ją sprzedać i uciec w daleki świat.
Tym razem uśmiechnęłam się do swego odbicia.
***
Pierwszy poranek zaspałam. W kolejny obudziłam się jeszcze przed piątą. Dwa kwadranse wierciłam się w łóżku, aż w końcu wygrało pragnienie i głód. Wygrzebałam z szafy mój ukochany, puszysty sweter, narzuciłam go na cienką, bawełnianą koszulkę, w której spałam i po cichutku zeszłam na dół. Panowie zapewne jeszcze smacznie spali, zresztą zasłużenie po wczorajszym wysiłku. W duchu pogratulowałam sobie wyboru ekipy remontowej. Oni pracowali, a nie stali udając, że coś robią. W zasadzie spotkaliśmy się dopiero wieczorem w kuchni, bo cały dzień spędziłam na strychu przeglądając setki zakurzonych rupieci. Ku mojej starannie skrywanej uldze, akurat Sebastian się nie pojawił.
Podpaliłam gaz na małym, przenośnym piecyku i zagotowałam wodę. Aromat kawy i cisza poranka, nastroiły mnie niezwykle optymistycznie. Założyłam kalosze o popijając gorący napój małymi łyczkami, skierowałam się w stronę tarasu na tyłach domu, by móc delektować się pięknem nadchodzącego dnia. Ale kiedy wyszłam na zewnątrz, ktoś znienacka chwycił przegub mojej dłoni. Nie dostałam zawału z racji młodego wieku, lecz kubek z kawą o mało nie wyleciał mi z rąk.
 – Nie spodziewałam się…

link do części III - klik

6 komentarzy:

  1. Super !!!! Twoja opowiadania są the best ever!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie :))

      Pozdrowienia dla Ciebie i maluszka :*

      Usuń
  2. Super nie mogę się doczekać następnej części ;)
    Buziaki dla małego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy będą kolejne części "Echo"? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież Babeczka pisała już, że nie będzie. Po co kilka razy ją pytać o to samo?
      Tydzień czekać na nową część? Trudno, przeżyję. Dla Twoich opowiadań warto!

      Usuń
  4. zajebiste strasznie interesujące zaczełam iedawno czytac i tak sie wciągłam na serio rządzisz :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.