Mój Malutki śpi po
ataku kolki, a ja jestem tak zmęczona, że nawet nie mogę zasnąć. Poprzednią noc
też słabo spałam, ale co zrobić? Poza tym natchnienie mnie pcha do klawiatury,
pomysły mnożą się niczym króliki, a w dzień czasu na pisanie mam jak na lekarstwo…
Sorry za opóźnienia z
publikacją komentarzy, ale każdy staram się przeczytać i na każdy chciałabym
odpowiedzieć, więc dlatego tak długo to trwa. Na razie kolejna część
wakacyjnego opowiadania, później biorę się za pocztę i facebooka. Jak już
przypomnę sobie hasło do konta :-)
link do części I - klik
Spadek (II)
Całe popołudnie i
wieczór spędziłam zapoznając się z okolicą. Do najbliższego sąsiada miałam
ponad kilometr, do wioski ponad trzy. Smętnie pomyślałam, że spacery są zdrowe,
bo szkoda mi było autka na drogę pełną dość sporej wielkości dziur Kuba zaproponował
rower, ale ja już od dziecka wolałam chodzić niż jeździć. Tak więc praktycznie
nie miałam wyboru, bo świeże bułki same się ze sklepu nie będą chciały
przynieść.
Rozpakowałam walizki,
podziwiając widok z okna. W toalecie pod serduszkiem śmierdziało i dysponowałam
tylko jedną, nieco zardzewiałą miską do mycia, ale w pobliżu było jezioro, a
przede mną szansa na dużo obiecującą znajomość. Rozpaliłam w starym piecu, co
dziwniejsze, potrafiłam to robić, i zaparzyłam cały dzbanek mięty, znalezionej
w resztkach tego, co kiedyś zapewne nosiło dumne miano zielnika.
Z tyłu domu znajdował
się sporych rozmiarów kryty taras, równie zrujnowany, co reszta. Jego drewniana
podłoga ostrzegawczo skrzypiała, ale Kuba zapewnił mnie, że to od wilgoci. Nie
zawali się. Z pewnym trudem przeciągnęłam na niego ogromny, wiklinowy fotel, a
obok postawiłam prowizoryczny stolik z cegieł i deski. Zapaliłam kilka
świeczek, w tym dwie odstraszające komary, a potem, otulona w puszysty koc,
skuliłam się twardym siedzisku.
Boże! jak tu było
cicho. Ta cisza dźwięczała w uszach, koiła i uspokajała. W mieście nigdy tak nie
bywało, więc teraz, lekko zaskoczona, wsłuchiwałam się w odgłosy natury, szum
wiatru. Wbrew początkowej niechęci, całą sobą chłonęłam to miejsce, od czasu do
czasu delektując się dźwiękiem swego głosu. Jakoś dziwnie brzmiał w tej głuszy.
Tak słabo, samotnie. Wraz z nadchodzącym zmierzchem coraz niepewnej. Bo przede
mną cała, długa noc. Wokół żywej duszy. Zamek w drzwiach domu wyglądał na mało
solidny, ten w drzwiach pokoju nie lepiej. Nie byłam tchórzem, o nie, ale tym
razem czułam się wyjątkowo nieswojo. Nagle przypomniały mi się te wszystkie
straszne historie o duchach, filmy o nieproszonych gościach zarówno z tego, jak
i z tamtego świata. Nie powinnam była o tym rozmyślać, bo to zamiast rozwiać
obawy, dodatkowo mnie nakręcało. W końcu, zdesperowana wyciągnęłam z walizki
butelkę czerwonego wina. Miało być luksusowym dodatkiem do obiadu, ale co tam,
bardziej przyda się teraz. Po dwóch kieliszkach się rozluźniłam, po trzecim
rozmarzyłam, zwłaszcza na wspomnienie błękitnych oczu Kuby. I tego, co będę
mogła zrobić jak już wyremontuję i sprzedam tę posiadłość. Może długie wakacje
w tropikach? Albo objazdowa wycieczka po Europie? A może znacznie dalej? Azja?
Australia? Nowa Zelandia? O, właśnie! Zawsze marzyłam o Nowej Zelandii. I o
Seszelach…
Rozmarzyłam się
znacznie bardziej niż przy wspomnieniu o Kubie. Tak bardzo, że dopiero kiedy
jedna ze świeczek zgasła cichutko sycząc, zorientowałam się, że jest już
ciemno. I słychać tylko cykające wokół świerszcze. W blasku księżyca szumiące
delikatnie wierzchołki drzew, niezgłębiona czerń lasu i nieco jaśniejsze niebo
pełne gwiazd, robiły niesamowite wrażenie. Nie miałam pojęcia, że niebo może
być aż tak gwiaździste. Uśmiechnęłam się sama do siebie, potem głośno roześmiałam.
Świeże powietrze,
emocje i alkohol zdziałały cuda, bo zasnęłam ledwo przyłożywszy głowę do
poduszki.
Obudziło mnie mocne
walenie w drzwi wejściowe. Wygrzebałam się spod kołdry i zerknęłam na zegarek.
Było po ósmej. Niby wcześnie, ale ekipa remontowa musiała się dobijać od dobrej
godziny, bo mieli stawić się o siódmej. Z jękiem poderwałam się z łóżka i w
pośpiechu zapinając nałożoną naprędce bluzę, zbiegłam z głośnym rumorem po
schodach.
– Już myślałem, że
coś ci się stało – powitał mnie Kuba, z doskonale słyszalnym wyrzutem w głosie.
– Dobijamy się od dobrych dwudziestu minut.
– To nie tak długo
– wyrwało mi się. – Znaczy, chciałam powiedzieć, że myślałam…
– Też się
spóźniliśmy. Kłopoty ze sprzętem. Masz mocny sen.
– Uhm – przytaknęłam,
nie zdradzając, że ten mocny sen zawdzięczam wczorajszej imprezie sam na sam z
księżycem i butelką wina. – Może zaczniemy od kawy?
– Szybkiej kawy.
Nie lubię opóźnień. Najpierw was sobie przedstawię. Chodź, czekają na zewnątrz.
Szczelniej otuliłam się
bluzą, dopinając ją prawie pod samą szyję. Nie żebym się bała czy wstydziła,
ale wciąż byłam zaspana, a na dodatek nie myłam jeszcze zębów. Nie wiem
dlaczego, ale to zawsze odbierało mi sporo pewności siebie. I marzyłam o mocnej
kawie…
– Nasza gospodyni,
Alina. A to jest Adam – Kuba wskazał na niewysokiego facecika, o roześmianych
oczach i całkiem łysej głowie, który wygodnie rozsiadł się na schodach
wejściowych. Na mój widok niemal podskoczył i z zapałem uścisnął mi rękę. – To
Konrad i Mateusz – wskazał na chudego dryblasa i korpulentnego blondyna.
Ostatni był chyba najstarszym w naszym skromnym towarzystwie. – A ten
zarośnięty troglodyta to Sebastian. Wiem, wygląda jak człowiek pierwotny, ale
zapewniam, jest niegroźny i łagodny jak baranek – zażartował Kuba.
Niegroźny? Łagodny jak
baranek? Nie powiedziałabym. Był wysoki, tak bardzo, że musiałby pochylić lekko
głowę przechodząc przez próg. Miał szerokie ramiona i wąskie biodra. Skórę
spaloną na brąz, pokrytą tatuażami. Półdługie, rozwichrzone, ciemne włosy i
gęsty zarost. W zasadzie twarz prawie nie była widoczna w tej gęstwinie.
Jedynie oczy, zmrużone, czarne, mierzyły mnie nieprzyjaznym spojrzeniem.
Speszona cofnęłam się do tyłu, bo przy takim olbrzymie nawet ja ze swoim metr
osiemdziesiąt wydawałam się malutka. Podałam mu na powitanie rękę, jak każdemu.
Kontrast pomiędzy moja delikatną, jasną skórą, a jego szorstką i ciemną był
ogromny. Uścisk dłoni był szybki, nie za mocny i nie anemiczny, powiedziałabym
raczej, że neutralny.
Nie spodobał mi się.
Wzbudził niepokój. Pomyślałam, że tak właśnie mógłby wyglądać rasowy
przestępca, gwałciciel czy morderca. Jak Kuba mógł kogoś takiego zatrudnić? I
na dodatek twierdzić, że darzy go zaufaniem? Reszta ekipy nie budziła moich
zastrzeżeń, ale na samą myśl o tym, że będę musiała spędzić w towarzystwie tego
mężczyzny ponad dwa miesiące, poczułam strach. I coś jeszcze, czego nie
potrafiłam nazwać, a co wywołało we mnie niepokój. Czym prędzej potrząsnęłam
głową i ponowiłam propozycję kawy na dobry początek dnia. Zgodzili się ochoczo,
oczywiście oprócz ich zarośniętego towarzysza. Ten nie wypowiedział dotąd ani
słowa, ale również usiadł przy stole i zatopił wzrok w widoku za oknem, jakby
nic poza tym go nie interesowało.
I dobrze. Bo gdyby
patrzył na mnie, to chyba nie dałabym rady przygotować ani jednej filiżanki
kawy. Dłonie mi drżały, serce waliło jak oszalałe, a w głowie kołatała tylko
jedna myśl – będę go widywać codziennie, codziennie przez całe dwa długie
miesiące. Do cholery, to przecież absurdalne! Zachowuję się niczym przewrażliwiona
idiotka, albo… No właśnie. Albo co? Dom był duży, a facet nie wyglądał jakby
zapałał do mnie nagłą sympatią i z pewnością nie będzie szukał mojego
towarzystwa. Gorzej z resztą. Zakłopotałam się. Nie po raz pierwszy w życiu
byłam w takiej sytuacji, ale po raz pierwszy na takim pustkowiu, oddalonym
spory kawałek od ludzkich siedzib. Może powinnam się martwić raczej tym? Z
pewnością mam też w garderobie workowate spodnie i obszerną koszulkę z durnym
napisem. Bo problem leżał w mojej własnej atrakcyjności. Nie, nie na co dzień,
ale właśnie w takim przypadku jak ten.
– A wiesz, że
przypominasz tę modelkę, jak jej tam, Linda i nazwisko coś od biblii? – odezwał
się Adam.
No i masz babo klops.
Jasne, że przypominałam. Nie pierwszy on to mówił i nie ostatni. Ta sama
figura, może o nieco pełniejszych kształtach i ten sam wzrost. Złocisty kolor
włosów, krótko obciętych i opadających na twarz zadziornymi kędziorami. Łudząco
podobne rysy twarzy. Inne oczy, brązowe, nie błękitne, w naturalnie ciemnej
oprawie. No i byłam znacznie młodsza, nie wspominając już o braku chęci na
karierę modelki.
– Ewangelista –
odparłam z melancholią. – Linda Ewangelista.
Czterech mężczyzn
wpatrywało się we mnie intensywnie, piąty nadal wolał kontemplować krajobraz za
oknem.
– A wiesz, że on
ma rację? – Kuba zafrasowany potarł dłonią nieogolony podbródek. Wyglądał dziś
znacznie mniej świeżo niż wczoraj, ale równie interesująco. – Dziwne, że
wcześniej nie zauważyłem?
– Możliwe. – Nie miałam
ochoty kontynuować tego tematu. – Teraz was przeproszę, bo muszę się przebrać.
Czujcie się jak u siebie w domu. A jeśli będę mogła w czymś pomóc, to
wystarczy, że zawołacie.
I z kubkiem kawy w
dłoni, powędrowałam na górę, zastanawiając się z irytacją, gdzież do licha mam
się umyć. Chyba przyjdzie mi powędrować nad jezioro, bo miska w żadnym wypadku
nie mogła zaspokoić moich pragnień. Długiej, orzeźwiającej kąpieli, pod
chłodnym strumieniem wody. Najpierw jednak wyszukałam najmniej seksowne, a
najbardziej workowate ciuchy jakimi dysponowałam. Potem z markotną miną
spojrzałam w lustro. Jaka szkoda, że nie będzie Kuby. Przy nim czułabym się
bezpieczna. Dobrze chociaż, że kolejnej nocy nie spędzę samotnie. Marne
pocieszenie, ale zawsze coś. Więc niech w końcu rozpoczną remont tej rudery,
abym mogła ją sprzedać i uciec w daleki świat.
Tym razem uśmiechnęłam
się do swego odbicia.
***
Pierwszy poranek
zaspałam. W kolejny obudziłam się jeszcze przed piątą. Dwa kwadranse wierciłam
się w łóżku, aż w końcu wygrało pragnienie i głód. Wygrzebałam z szafy mój
ukochany, puszysty sweter, narzuciłam go na cienką, bawełnianą koszulkę, w
której spałam i po cichutku zeszłam na dół. Panowie zapewne jeszcze smacznie
spali, zresztą zasłużenie po wczorajszym wysiłku. W duchu pogratulowałam sobie
wyboru ekipy remontowej. Oni pracowali, a nie stali udając, że coś robią. W
zasadzie spotkaliśmy się dopiero wieczorem w kuchni, bo cały dzień spędziłam na
strychu przeglądając setki zakurzonych rupieci. Ku mojej starannie skrywanej
uldze, akurat Sebastian się nie pojawił.
Podpaliłam gaz na
małym, przenośnym piecyku i zagotowałam wodę. Aromat kawy i cisza poranka,
nastroiły mnie niezwykle optymistycznie. Założyłam kalosze o popijając gorący
napój małymi łyczkami, skierowałam się w stronę tarasu na tyłach domu, by móc delektować się pięknem nadchodzącego dnia. Ale kiedy wyszłam na zewnątrz, ktoś
znienacka chwycił przegub mojej dłoni. Nie dostałam zawału z racji młodego
wieku, lecz kubek z kawą o mało nie wyleciał mi z rąk.
– Nie spodziewałam się…link do części III - klik
Super !!!! Twoja opowiadania są the best ever!!!!
OdpowiedzUsuńDokładnie :))
UsuńPozdrowienia dla Ciebie i maluszka :*
Super nie mogę się doczekać następnej części ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki dla małego :*
Czy będą kolejne części "Echo"? :D
OdpowiedzUsuńPrzecież Babeczka pisała już, że nie będzie. Po co kilka razy ją pytać o to samo?
UsuńTydzień czekać na nową część? Trudno, przeżyję. Dla Twoich opowiadań warto!
zajebiste strasznie interesujące zaczełam iedawno czytac i tak sie wciągłam na serio rządzisz :)
OdpowiedzUsuń