Zobaczymy jak wyjdzie ;-)
Nie umiem stąpać tak cicho (I)
1.
Ciepłe światło słońca z
trudem przebijało się przez ciężkie, pełne kurzu, zasłony. Maleńkie drobinki
wirowały w powietrzu, widoczne jedynie w tej jasnej, złocistej smudze. Wirowały
dostojnie, powoli, by w końcu osiąść na gładkiej, poczerniałej ze starości
podłodze.
W łóżku leżała kobieta.
Jej chrapliwy oddech zakłócał ciszę panującą w pokoju, doskonale wpasowując się
w pusty, jakby martwy nastrój pomieszczenia. Miała półprzymknięte oczy i
pomarszczone policzki. Usta nadawały twarzy charakterystyczny wyraz stanowczości.
Nawet teraz gdy umierała.
Gwałtownie zacisnęła palce
na miękkiej pościeli. To była naprawdę piękna pościel. Błękitna jak niebo w
bezchmurny dzień, z malutkimi pączkami róż, rozrzuconymi w zamierzonym
nieładzie.
Laura pomyślała, że
zupełnie nie pasuje do tej scenerii. Że stara czarownica nie zasłużyła nawet na
taką odrobinę piękna. Ani na ostatnie promienie jesiennego słońca, złocistym
blaskiem zalewające pokój.
Powinna.
Po tym co ciotka Gerta
zrobiła całej rodzinie, po tylu latach, wreszcie mogła zakosztować smaku
zemsty.
Ta wredna suka była
bogatą, apodyktyczną starą panną. Rządziła twardą ręką. Wszystko musiało być
takie, jak ona chciała. Żadnych ustępstw, żadnej litości. Mamiąc ich obietnicą
przyszłego spadku, kusząc ochłapami ze swojego stołu, trzymała wszystkich w
garści.
Laura poczuła
obrzydzenie, choć przecież ich pragnienia były tak bardzo ludzkie. Potrzebowali
pieniędzy, by stać ich było na rehabilitację Mikołaja. Walka z jego chorobą
była beznadziejna, nieopłacalna dla państwowej służby zdrowia. Ba! Nieopłacalna
dla nikogo. Ale tu wkraczała miłość. Uczucie silniejsze od zdrowego rozsądku,
miłość rodziców i obu sióstr, młodszej Laury oraz starszej Gabrysi.
Drgnęła, wyrwana z
niezbyt przyjemnych wspomnień, bo szponiasta dłoń ciotki zacisnęła się na jej
nadgarstku.
– Cieszysz się, że
umieram?
Przez chwilę chciała
obłudnie zaprotestować.
– Tak –
skapitulowała. O dziwo, wyjawienie prawdy nie niosło ze sobą żadnych emocji. Po
prostu stwierdziła oczywisty fakt.
– To widać –
patrzyła teraz wprost w miarę przytomne oczy umierającej. – Zawsze wiedziałam,
że ty jedna potrafisz być szczera.
– Szczera? Nie
stać było nas na to – odparła krótko Laura, zwinnym ruchem wyswobadzając swoją
rękę.
– No tak… –
kobieta zaniosła się chrapliwym śmiechem. – Ten wasz pokręcony Mikołaj.
– On na ciele, ty
na duszy – odparła ze spokojem dziewczyna.
Przez chwilę panowała
pomiędzy nimi niczym nie zakłócona cisza.
– Przyszłam, bo
chcę wiedzieć, czy możemy liczyć na cokolwiek.
– Ach, spadek! Tyle
z nim zachodu… Czyżbyś się bała, że was wydziedziczę? – Oczy ciotki nabrały
niezwykle chytrego, wręcz podstępnego wyrazu.
– Tak.
– Zależy wam na
moich pieniądzach?
– Zależy. Ale na
tobie nie.
W końcu nie musiała
ukrywać swych uczuć. Testament został sporządzony i spoczywał w przepastnym
sejfie, pod pieczą wiecznie ponurego adwokata. A tej kobiecie niewiele zostało
czasu. Zbyt mało by go zmienić.
Cienie wydłużały się
coraz bardziej, za chwilę zapanuje ciemność. Laura wyciągnęła przed siebie dłoń
i rozcapierzyła palce. Złociste słońce oblało jej kontury, przynosząc ze sobą
dziwne uczucie nierzeczywistości tego świata.
I czegoś nieznanego,
strasznego, co czaiło się w każdym kącie tego przeklętego domu. Tego, co
sprawiało, że za każdym razem gdy przekraczała jego próg, czuła gęsią skórkę i
delikatnie jeżące się włoski na karku.
Zegar w hallu na dole
wybił godzinę piątą.
– Dobrze,
dostaniesz wszystko.
Zdumiona spojrzała na
całkiem przytomną ciotkę. Ta odwzajemniła to spojrzenie, po czym ruchem
podbródka wskazała na niewielką szafkę, stojącą w rogu pokoju.
– Nie gap się na
mnie! Otwórz szufladę i wyjmij małe, brązowe pudełeczko.
Laura wstała i
posłusznie wykonała polecenie.
– To? – ujęła w
dłoń jedyny przedmiot, który znajdował się w środku.
– Zapomniałaś, że
z daleka bez okularów nic nie widzę? – Jak ona nienawidziła tego pełnego
sarkazmu i drwiny głosu! Jednak musiała wytrzymać jeszcze odrobinę…
– Nie zapomniałam.
– A teraz je
otwórz i podaj mi naszyjnik.
Dziewczyna zmarszczyła
brwi. Gdzieś, kiedyś, już go widziała. Srebro pokryte patyną czasu, małe oczka
krótkiego łańcuszka, dziwaczne zapięcie i brylant, nie większy od paznokcia, w
kokonie z cienkich drucików.
Jakaś bardzo
nieprzyjemna myśl pojawiła się w jej głowie i zaraz zniknęła. Zbyt mało
precyzyjna, zbyt mglista, by mogła ją ubrać w słowa, przypisać do jakiegokolwiek
okresu w swym życiu.
A jednak z ulgą pozbyła
się naszyjnika, niemal rzucając go w rozcapierzone dłonie ciotki.
Czy się myliła widząc w
wyblakłych oczach złośliwą satysfakcję?
– Oznajmiłam
adwokatowi, że cały spadek przypadnie właścicielowi lub właścicielce tego
klejnotu.
– Tego? – Laura z
powątpiewaniem spojrzała na rażący swą brzydotą naszyjnik. Rażący na tle pięknej
pościeli. Potem pomyślała, że idealnie pasował do starej jędzy.
– To diament?
– Skąd. To
herkimer.
To słowo nic dla niej
nie znaczyło. Było równie obce jak ta umierająca kobieta.
– Kryształ kwarcu,
występujący tylko w jednym miejscu na ziemi.
– Na co mi on?
– Chcesz spadek? –
ciotka chytrze zmrużyła oczy.
– Chcę – odparła twardo
Laura.
– To weź go. I po
mojej śmierci pokaż adwokatowi.
– Tylko tyle? –
dziewczyna patrzyła na nią podejrzliwie. Nie wierzyła, by odziedziczenie
wielomilionowej fortuny mogło być tak proste.
– Aż tyle –
starucha zaczęła się śmiać. Nieprzyjemny i zgrzytliwy dźwięk rozniósł się po
pomieszczeniu lecz był zbyt słaby, by pokonać panującą ciszę. Zmalał, aż w
końcu zamienił się w blade wspomnienie. Umierająca kobieta przymknęła oczy. Jej
oddech uspokoił się, jakby nagle odnalazła długo oczekiwane ukojenie, rysy
twarzy wygładziły się, zniknęła zmarszczka goryczy wokół ust.
Laura z niechęcią sięgnęła
po stary naszyjnik. Co prawda klejnot kusił i mamił swym blaskiem lecz dziwne
przeczucie nie pomagało się pozbyć wrażenia czyhającego na nią
niebezpieczeństwa. Siedziała w ciszy, wpatrując się w srebrzysty kokon,
przesuwając pomiędzy palcami ogniwa łańcuszka. Siedziała, usiłując zrozumieć
skąd taka niechęć do tego przedmiotu.
Kiedyś, dawno temu, gdy
była jeszcze dzieckiem…
Dość psotnym, należy przyznać.
Czy to nie wtedy, gdy razem z siostrą nudziły się na rodzinnym przyjęciu i
postanowiły wkraść się do pokoju ciotki? Nie było tam nic ciekawego prócz
puzderka z klejnotami. Gabrysia nałożyła naszyjnik z rubinów, a ona…
Tak!
Właśnie wtedy!
Wyglądał inaczej, kusił
i mamił blaskiem brylantu, wypolerowanego srebra, dziwnym, nieuchwytnym pięknem.
Tak bardzo, że
pięcioletnia Laura wzięła go ze sobą do ogrodu, by móc ponapawać się jego
urokiem.
I gdy siedziała pod
drzewem, gładząc opuszkami lśniące ogniwa, tuż obok pojawił się mężczyzna.
Uśmiechnięty, o oczach
barwy bursztynu i złocistych włosach.
Stał obok i patrzył na
zawstydzoną dziewczynkę.
Patrzył przyjaźnie,
jakby z czułością.
Lecz gdy zza chmur
wyjrzało słońce, jego blask zgasił złocistą aurę nieznajomego. Ciepło zamieniło
się w przejmujący chłód, poszarzały złociste sploty.
A mała Laura wpatrywała
się w niego coraz bardziej zaskoczona.
Usta mężczyzny
wykrzywiły się, rysy twarzy wyostrzyły.
Z cienia wynurzyło się
coś obcego, coś co sprawiło, że w gorący sierpniowy wieczór, poczuła lodowaty
podmuch wiatru na karku.
Drgnęła i naszyjnik
wypadł z małych dłoni.
W pośpiechu podniosła
go z trawy.
Nieznajomy zniknął.
Jak duch.
Laura siedziała
wpatrując się w coraz dłuższe promienie rzucane przez zachodzące, jesienne
słońce.
Przypomniała sobie.
Wraz ze wspomnieniami
wrócił strach.
Te dziwne oczy.
Złociste jak bursztyn, zimne, nieludzkie…
Bardzo długo była
przekonana, że faktycznie spotkała wtedy ducha. Pokutującą zjawę z zaświatów,
która korzystając z chwili gdy słonce zniknęło za grafitową chmurą, zajrzała do
świata żywych.
Z czasem o tym
zapomniała.
W zasadzie aż do dziś.
„Przecież to jedynie stara,
rodzinna pamiątka” – pomyślała z irytacją. Nie mogła zrezygnować ze
wszystkiego, bo kiedyś spotkało ją coś dziwnego. Zresztą czy naprawdę było
dziwne? Dla pięciolatki większość rzeczy mogła być niezrozumiała, obca,
przerażająca.
Potrząsnęła głową.
A potem powiesiła klejnot
na szyi.
Jeśli ciotka sądziła,
że się wycofa, bo zrazi ją brzydota tego przedmiotu, to grubo się myliła.
Laura wstała i po raz
ostatni spojrzała w stronę umierającej.
To dziwne, naprawę
wyglądała inaczej.
Pogodniej, mniej
przerażająco, znacznie mniej obco.
A jednak… To co
poczuła, to nie była satysfakcja.
Jedynie litość.
Ciotka Gerta umierała i
nie było na tym świecie ani jednej osoby, która by tego żałowała.
Nie, teraz już była.
Laura z niesłychaną
delikatnością zamykała za sobą drzwi. A kiedy rzuciła ostatnie spojrzenie na spoczywającą
w ogromnym łożu, pomarszczoną staruszkę, przez gęste firany przebił się ostatni
złocisty promień zachodzącego słońca. Przebił się i nagle stracił swój blask,
jakby coś chciało pokonać jego jasność.
Tego jednak zamyślona
Laura już nie dostrzegła.
link do części II - klik
zapowiada sie obiwcujaco.uwielbiam takie klimaty:-)
OdpowiedzUsuńLubisz nas zaskakiwać nowościami :D Bardzo ciekawie się zapowiada ;)
OdpowiedzUsuńSuper. Umieram z ciekawości, jak to rozwiniesz. Mam cichą nadzieję, że w tym całym gotycyźmie znajdzie się jednak miejsce na choć malutki romans. Strasznie cię cieszę, że jest już coś nowego.
OdpowiedzUsuńBłagam o dłuższe części, błagam. To jest tak cudne jak sie czyta twoje kawałki tak długo
OdpowiedzUsuńBardzo wciągający początek. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam =)
Zaczyna się intrygująco ;)
OdpowiedzUsuńA co z "Karą" Babeczko ? Kochamy Cię, ale jesteś strasznie...strasznie ...strasznie niesłowna, jeśli chodzi o to opowiadanie. B.B.
OdpowiedzUsuńMam tylko pytanie do Kary - dać od razu jako drugą część z linkiem do pierwszej, czy wkleić również cały początek? Ci, którzy nie czytali będą zadowoleni, a te osoby, które czytały po prostu przewiną część tekstu.
OdpowiedzUsuńLepiej od początku :) Z miłą chęcią przeczytam jeszcze raz :) B.B.
OdpowiedzUsuńkiedy dodasz następną część Anioła ?
OdpowiedzUsuńA kiedy kolejna czesc Aniola? Bardzo wciagnelam sie w to opowiadanie.. Co do Kary to chyba lepiej polaczyc poczatek z druga czescia.
OdpowiedzUsuńMyśle że z linkiem do pierwszej
OdpowiedzUsuńWrzuć całość.
OdpowiedzUsuńNiebiańska sielanka jest fajna, ale tu się tak mrocznie zrobiło, chyba skłaniam się jednak ku mrocznym klimatom bo myślę, że na kolejną część tego tekstu będę czekać z większą niecierpliwością niż na anioła :). Co nie znaczy bynajmniej, że skrzydlatego nie powitam z szerokim uśmiechem :D
OdpowiedzUsuńWrzuć całość Kary Babeczko. Nie czytaliście i chętnie przeczytam od początku :)
OdpowiedzUsuńA takie mroczne klimaty lubię bardziej od tych komediowych ;) Wracasz do demonów?
Witaj Babeczko! Wczoraj zaczęłam podczytywać Twój blog. Wchłonęłam po północy najnowszą część opowiadania o Gabrysi i kudłaczu i szukam teraz nowej pożywki. Też kończyłam historię, jak bohatrerka Twojej opowieści (ona też na UAM? :D) Szczerze mówiąc, Anioła Stróża odłorzyłam nie kończąc nawet pierwszej części. Alergia na kościół, niestety... Ale tu zapowiada się klimat rodem z "Czarownic rodu Mayfair", więc mam kolejny powód, by u Ciebie zostać. Z resztą i tak bym została! Wciągające są te Twoje historie. Sobie życze kolejnych mocnych wrażeń, a Tobie weny i utrzymania poziomu :) Nieśmiało zapraszam też do siebie, choć dopiero raczkuję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam słonecznie!