Piękna pogoda, prawda? Robiłam dziś małe porządki pod domem i przy okazji obejrzałam sobie roślinki na ogródku. Piekielna czarna porzeczka już puszcza pączki. Pomyślałam, że fajnie, a później uświadomiłam sobie, że to dopiero koniec lutego... Albo będzie wczesna wiosna, albo porzeczkę mi szlag trafi...
Przy okazji - oglądałam nową część przygód Thora. Bez szaleństwa, ale na wieczorną rozrywkę przed szklanym ekranem się nada. Thor, choć blondyn i mięśniak (wypisz, wymaluj mój typ) napełnił mnie głębokim niesmakiem. Był taki do przesady przewidywalny. Znacznie bardziej spodobała mi się postać jego pokręconego braciszka. Mało co nie rzuciłam w telewizor butem, gdy reżyser go uśmiercił. Tak więc w skali od 1 do 10, daję siedem i to tylko ze względu na czarny charakter ;-) Bez niego to byłby zaledwie naciągane 4.
Na maile i komentarze odpowiem, błagam o cierpliwość. A teraz wrzucam tekst do poczytanie przy popołudniowej kawce i wracam do swoich obowiązków. Miłego czytania!
Wygrana II (IX)
Ukochana ojczyzna
powitała mnie ulewnym deszczem, porywistym wiatrem i ogólnie tak podłą pogodą,
że od razu pożałowałam szybkiego powrotu.
Rzuciłam walizkę na
środek pokoju i padłam na łóżko.
I co teraz? – zadałam
sobie pytanie.
Naprawdę byłam zmęczona
całą tą sytuacją. Znacznie gorszy był jednak kiełkujący strach. A co jeśli
Robert się nie pojawi? Jeśli faktycznie ze mnie zrezygnuje?
Pociągnęłam nosem. Nie
dlatego, że miałam się rozpłakać, ale ponieważ poczułam swąd spalenizny.
Wróciłam jak zwykle głodna i od razu wrzuciłam do piekarnika pizzę z
zamrażalki. A następnie kompletnie o niej zapomniałam…
Po otwarciu na
przestrzał wszystkich okien oraz drzwi wejściowych, usiadłam na kuchennym
stołku, z zadumą przyglądając się smętnym resztkom zwęglonej pizzy. To co po
niej zostało na pewno nie nadawało się do konsumpcji. Z głośnym stęknięciem
podniosłam się ze stołka i podeszłam do lodówki. Jej wnętrze ziało pustką.
Prócz masła, jakiś warzyw, mleka i ketchupu nie było ani grama mięsa.
A ja znów spragniona
byłam konkretów.
Wściekle warcząc
chwyciłam torebkę i świńskim truchtem udałam się do najbliższego baru. Nabyłam
tam pół kurczaka z rożna, którego w części pazernie pożarłam podczas drogi
powrotnej. I kiedy byłam już pod furtką, ubrana z zbyt obszerną kurtkę
przeciwdeszczową mojego taty, utytłana tłuszczem, z kawałkiem kurzego udka w
zębach i fryzurą jak u topielicy, na kogo mogłam się natknąć?
Oczywiście na Roberta.
– Czego? –
wrzasnęłam, gdy zaczął się śmiać.
– Słoneczko!
Jesteś nie do podrobienia!
– Jestem głodna.
– Niech będzie.
Porozmawiamy?
Bezczelnie zatrzasnęłam
mu furtkę przed nosem.
– Nie! Chcę
odpocząć od ciebie, od twojego pokręconego ojczulka, od całej tej sytuacji.
Przyjdź za dwa dni.
Rozzłościł się.
– W ogóle mogę nie
przychodzić!
– To nie.
Te słowa bardziej go
zdziwiły niż rozgniewały.
– Sądziłem, że
zależy ci na mnie?
– Zależy. Ale nie
w tej chwili. Teraz mam jedynie ochotę na zawartość tej torby – pomachałam mu
przed nosem tytką z napisem kurczak z rożna. – I dodam, że szybki jesteś.
– Miałem
bezpośredni lot – wyjaśnił niechętnie.
– A ja nie. Z
dwoma przesiadkami, klasa ekonomiczna, na szczęście podali kawę.
Wyglądał jakby się
zawstydził.
–Muszę wrócić do
siebie.
– A co? Izunia
czeka?
– Nie. Ponoć jakaś
ważna umowa, którą miałem podpisać tuż przed wypadkiem.
– To wracaj –
wzruszyłam ramionami i odwróciłam się by odejść.
– Alicja! –
zgrabnie przeskoczył przez płot. – Zaczekaj! – Chwycił mnie za ramię i
zatrzymał w miejscu.
– Oni nie chcą mi
wszystkiego powiedzieć. Wiem tylko tyle, ile udało mi się wyszukać w necie. A
ty? Co ty chciałabyś dodać?
– Na obecną chwilę
nic. Przyjadę za dwa dni. A teraz wynocha – wyszarpnęłam się i biegiem ruszyłam
ku domu.
Kiedy wpadłam do środka
i oparłam się o zamknięte drzwi, pomyślałam, że chyba kompletnie mi odbiło! I
nagle moje serce radośnie zaśpiewało: przyjechał! Tylko że ja głupia odesłałam
go z kwitkiem, każąc czekać. Zaczęłam się śmiać. Tak, właśnie tak powinno to
wyglądać. Niech mój ukochany pokaże w końcu na co go stać. Jechać do niego za
dwa dni? Figa z makiem! Za dwa dni idę na imprezę. W końcu nie wypada odmówić
najlepszej przyjaciółce?
***
Kinga o mało mnie nie
udusiła, gdy wszystko jej opowiedziałam. Gdyby mogła, zapakowałaby w najbliższy
pociąg i wysłała do Warszawy. Ale nie mogła.
Ja zaś, ubrana w
seksowną czerwoną kieckę, w mega wysokie obcasy, z makijażem na wampa i
rozwianym włosem, szalałam sobie na parkiecie, budząc tym wyraźny niesmak u
mojej przyjaciółki.
Oczywiście Robert nie
stał się dla mnie nagle kimś obojętnym. Ja tylko chciałam, by tym razem to on
pokazał, że mu zależy.
Na ogół byłam nieco
sztywna jeśli chodzi o wygibasy na parkiecie. Lecz po tej ilości alkoholu, jaką
wlałam w siebie tego wieczoru, mogłam zaprezentować dobrowolny taniec,
rozbieranego przy rurze nie pomijając. Każdego grawitującego ku mnie kandydata,
posyłałam w diabły, bo nie na podryw tu przyszłam. Chciałam się po prostu
zabawić. Całą resztę miałam głęboko w miejscu, gdzie nie dochodzi słońce.
W każdym bądź razie nie
spodziewałabym się nagle ujrzeć wśród naćpanego, pijanego i rozbawionego tłumu,
stojącego nieruchomo Roberta. W dodatku z tak ponurą miną, jakby dopiero co
wrócił z pogrzebu.
W sumie to mogłam
zrobić sobie przerwę i czegoś się napić. Zręcznie lawirując dotarłam do
ukochanego i obdarzyłam go szerokim uśmiechem. Konwersacja ze względu na ilość
decybeli kilkakrotnie przekraczających dopuszczalne normy, była oczywiście
niemożliwa.
Przy barze było
znacznie spokojnej. I ciszej. Na tyle, że głośnym wrzaskiem można było od biedy
prowadzić rozmowę.
– Co tu robisz? –
ryknęłam życzliwie, zamawiając kolejnego drinka.
– Miałaś
przyjechać.
– Kiedy? –
zdziwiłam się obłudnie.
– Dzisiaj.
– Aaa… Zapomniałam.
– To widać –
odparował mściwie. – Ubrać również się zapomniałaś?
– A co? Nie podoba
ci się moja sukienka?
– Ten kawałek
materiału nie zasługuje na to miano.
Faktycznie. Trochę jej
było mało i na górze, i na dole. Dyplomatycznie milcząc zajęłam się swoim
drinkiem.
– Napijesz się?
– Jestem autem.
– No co ty? Nie
powiedziałabym – zachichotałam. – A jak tam twoja rura wydechowa? Nadal
szwankuje?
– Alicja,
przestań! Nie zachowuj się jak dziecko!
– Masz rację. To
złe określenie.
Dałam sporego łyka i
zapatrzyłam się w grupę, którą dostrzegłam przy jednym ze stolików. Chłopcy jak
malowani, a na dodatek w mundurach. Chyba coś świętowali, choć diabli wiedzą
dlaczego nie po cywilnemu? A może wiedzieli, że taki strój od razu przyciągnie
pełne zainteresowania spojrzenia płci przeciwnej? Na przykład moje.
Zagapiłam się zachłannie,
nie bacząc na siedzącego obok Roberta. Podążył za moim wzorkiem i jeszcze
bardziej się zachmurzył.
– Byłeś w wojsku?
– ni z gruszki, ni z pietruszki zadałam mu pytanie.
– Nie.
Studiowałem. Po cholerę miałem tracić bezcenny rok życia na takie głupoty?
– Obronę ojczyzny
nazywasz głupotą?
– Obronę? –
prychnął z sarkazmem. – Jedna atomówka i nie będzie czego bronić. Poza tym
rodzice postarali się, bym na komisji dostał kategorię F.
– Jest taka? –
zdziwiłam się. – I co oznacza?
– W razie wojny
odstrzelić, by nie przeszkadzał.
Zaczęłam się śmiać.
– Od piątego roku
życia trenuje karate, a od ósmego taekwondo – dodał z satysfakcją. – Gdybym chciał
dałbym radę całej tej wystrojonej w mundurki piątce.
Miałam straszną ochotę
podpuścić go, by udowodnił swoje słowa. I kto wie, może jakby porządnie
przyłożyli mu w ten zakuty łeb, to od razu odzyskałby pamięć? Już otwierałam
usta, aby zrealizować mój podstępny plan, gdy tuż obok pojawiła się Kinga
wlepiając zachwycony wzrok w Roberta.
Westchnęłam.
– Moja najlepsza i
najbardziej pokręcona przyjaciółka Kinga, mój… No, w zasadzie to nie wiem czy
mój?
– Twój –
poświadczył bez wahania Robert.
– W końcu mogę cię
poznać – zdrajczyni jedna obdarzyła go olśniewającym uśmiechem, a potem odwróciła
się i groźnie wykrzywiła twarz.
– Ty lepiej spójrz
tam – wskazałam przed siebie ręką. Biedaczka, o mało nie dostała zeza rozbieżnego,
tutaj Robert, tam całe pięć sztuk umundurowanych przystojniaków.
– Poderwiemy ich? –
zaproponowałam beztroskim tonem.
– Ja tu jestem! –
Robert posłał mi zniesmaczone spojrzenie.
– On tu jest –
Kinga zareagowała błyskawicznie.
– I co z tego?
Pewnie gdzieś w ciemnym kącie czai się jego ojczulek z Izunią. Będzie miał kto
cię pocieszyć.
Ale widocznie dość miał
tej zabawy w kotka i myszkę.
– Idziemy!
– A figę! Chcę
tańczyć. Możesz iść razem ze mną na parkiet – dodałam wspaniałomyślnie, nie
bacząc na miny jakie stroiła Kinga i coraz bardziej nabzdyczonego Roberta. A
co! Należało się skubańcowi!
– Nie tańczę.
– To tak jak te…
no…tek coś tam, tylko w innym rytmie. Machniesz nogą, machniesz ręką i gotowe. Idziesz?
Chyba zrozumiał, że w
przypadku użycia siły stawię zaciekły opór. Objął mnie w pasie i pociągnął w
stronę parkietu. Z taką siłą zacisnął zęby, że o mało co nie zwichnął sobie
żuchwy. Dusiłam się ze śmiechu, a jednocześnie czułam wewnętrzną błogość.
Nareszcie! Nareszcie czułam jak bardzo mu zależy. Gdyby nie, to po prostu
odwróciłby się i wyszedł. Jak widać tę strunę mogę naciągnąć znacznie mocniej i
nie bać się, że pęknie.
Los podarował mi
jeszcze jedną niespodziankę w postaci ulubionej piosenki, gdy tylko
wkroczyliśmy na parkiet. Żadne tam wolne przytuliska, tylko prawdziwa
energetyczna bomba. I wspomnienia pierwszego chłopaka oraz pierwszych
pocałunków.
Biedny Robert wyglądał
na nieco ogłuszonego. Chyba czuł się nieswojo, bo choć średnia wieku
przekraczała dwudziestkę, to i tak jej górna granica nie wznosiła się zbyt
wysoko.
Taniec też mu nie
wychodził. Był wspaniały i w tym całym tłumie z pewnością wyróżniał się zarówno
wyglądem, jak i klasą. Trzeba przyznać, że przyciągał damskie spojrzenia niczym
magnes. Ponapawałam się jeszcze jego krzywą miną, a potem chwyciłam ze rękę i
wyprowadziłam na zewnątrz. Trzeba przyznać, że po panującym w lokalu zaduchu,
świeże powietrze było niczym brutalny policzek.
– Niech ci będzie.
Potańczę sobie innym razem.
Nie odpowiedział, tylko
zdjął marynarkę i troskliwie mnie ją okrył.
– Jestem głodna –
dodałam.
– To u ciebie
chyba dość częsty stan?
– Częsty. Gdy
jestem głodna – powiedziałam z naciskiem.
– Kurczaczek z
rożna?
– Nie. Ale tu
niedaleko mają dobry kebab.
– Paskudne,
niezdrowe żarcie – wykrzywił się.
– Na coś trzeba
umrzeć – odparłam z filozoficzną zadumą. Tak naprawdę kręciło mi się w głowie,
nogi wykazywały pewną niesubordynację, a w żołądku czułam coś więcej niż głód.
– Jesteś pijana.
Odwiozę cię do domu, a jutro przyjadę i porozmawiamy.
Z ulgą uwiesiłam się na
jego ramieniu. Ale i tak dziwnie rozjeżdżały mi się stopy.
– Zdumiewające –
mruknęłam. – Tam na dole nic mi nie było.
Robert spojrzał i bez
ceregieli wziął mnie na ręce. Wydałam z siebie dyplomatyczny jęk zachwytu.
– Gdzie mam
konkretnie cię zanieść?
– Do domu.
– To wiem. A
jakieś szczegóły?
– Do mojego
pokoju.
– Alicja!
– Nie złość się –
wtuliłam nos w jego szyję. Delikatnie chwyciłam zębami skrawek skóry i poczułam
jak Robert napręża mięśnie.
– Skąd wiedziałeś,
gdzie mnie szukać?
– Znalazłem twój
domowy numer i pogawędziłem sobie z przyszłą teściową.
– Dziwnie szybko
dojrzałeś do tej myśli?
– Nie dosłyszałaś
w moim głosie sarkazmu?
– Gbur – czubkiem języka
pieściłam teraz płatek jego ucha.
– Jak nie przestaniesz,
to zaciągnę cię w pierwszą lepszą bramę – zagroził. – Moje panowanie nad sobą
też ma swoje granice.
– I co zrobisz? –
prowokowałam go pomimo tych słów. – Przyciśniesz do ściany, podwiniesz
sukienkę, zaczniesz całować?
– Przestań
wariatko! Poza tym już mówiłem, że to coś nie zasługuje na miano sukienki.
– A pod nią mam tylko
stringi – szeptałam dalej. - Łatwo będzie się ich pozbyć, by dotrzeć do
gorącego, wilgotnego wnętrza. Bo już czuję podniecenie na samą myśl, że mógłbyś
mnie tam dotknąć…
cdn...
Babeczko uzaleznilas mnie od tego opowiadania, nie moge sie doczekac kolejnej czesci, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńjak zwykle wspaniałe :) szybko kolejna część
OdpowiedzUsuńmagnes ,nie magnez! proszę!dotyczy to wiecej niż jednego tekstu!
OdpowiedzUsuńAle poza tym ;-)
Dzięki.Właśnie przyswoiłam wiedzę, dlaczego magnes, a nie magnez :-)))
UsuńStracił pamięć, rodziny nie kojarzył, ale nadzwyczaj dobrze utkwiły mu w głowie studia i sztuki walki...
OdpowiedzUsuńWiem czego brakuje. Jednego zdania, że utrata pamięci obejmowała jakiś tam okres od-do... Miałam to w głowie, ale widocznie wyleciało mi przy pisaniu ;-)
UsuńObejrzyj sobie film "I że Cię nie opuszczę" - też utrata pamięci od jakiegoś etapu życia :)
UsuńŚwietna część, Alicja w końcu pokazała pazur a Robert, że mu zależy :) Jesteś genialna Babeczko!!! Kiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńLoki nie został uśmiercony ^^
OdpowiedzUsuńWspaniałe opowiadanie... ale jak zwykle czuję niedosyt :) proszę szybko kolejną część :*
OdpowiedzUsuńLoki żyje i ma się dobrze ;)
OdpowiedzUsuńMagda.
Kurczę, wiem że żyje, ale nie chciałam spamować, jakby ktoś chciał obejrzeć film ;-)
OdpowiedzUsuńSwietne opowiadania :) kiedy kolejna część ?
OdpowiedzUsuńTwoja wielka fanka :)
Kiedy kolejna część. Jak zawszę świetnie piszesz Babeczko.
OdpowiedzUsuńO ile się nie mylę, w tym przypadku powinno się pisać "resztkom" a nie "przyglądając resztką zwęglonej pizzy". Oprócz tego postawiłabym przecinek w zdaniu "Gdyby nie, to po prostu..." w ten sposób powinno chyba być: "Gdyby nie to, po prostu"
OdpowiedzUsuńAle specjalistką nie jestem, po prostu można się nad tym zastanowić ;)
Oprócz tego mały błąd logiczny. Alicja powiedziała, nie pamiętam już czy w rozmowie z Gino, czy z Karolem, że Robert wie gdzie jej szukać. Alicja mu wcale nie mówiła gdzie mieszka, a tutaj jeszcze się Go zapytała jak ją znalazł. To mi się trochę kłóci. Też można to przemyśleć.
Ale tak, jestem wielką fanką tego opowiadania. Zajętą wielką jest nieprzewidywalność. Człowiek się zastanawia jak to potem się rozegra, ale się nie da. Wielki plus za to dla Ciebie ;)
Szybciutko wyjaśnię: chodziło o to, jak znalazł ją na danej imprezie. Co do miejsca zamieszkania - sądzę, że dla takiego faceta to kwestia dwóch, trzech kwadransów. O ile nie znalazł go we własnym notesie - myślę, że to już nie jest ważne.
UsuńZa zwracanie uwagi na błędy dziękuję. Jak się daje taki świeży tekst, to niestety muszę się liczyć z tym, że przy okazji gdzieś tam wkradną się brzydkie "byki". O przecinkach nie wspomnę, bo nadal mam pod tym względem spore kłopoty :-)))
A za ostatnie zdanie bardzo dziękuję, bo podniosło mnie na duchu. Dlaczego? Bo czasami wydaje mi się, że to co piszę, jest proste jak drut i na kilometr przewidywalne...
UsuńKolejną część dam gdy ją napiszę :-))) Może w poniedziałek, może we wtorek... Zobaczymy. Może jutro?
OdpowiedzUsuńTak, poproszę dzisiaj ;-)
UsuńChce, zeby "Wygrana" nigdy sie nnie konczyla! Moglabym wciąż i wciąż czytać o losach Roberta i Alicji :D
OdpowiedzUsuńPopieram! <3
UsuńO jaka niespodzianka wchodzę sobie na bloga w dniu moich urodzin a tu kolejna część Wygranych! Lepszego prezentu nie mogłam sobie zażyczyć;) A tak a propos świetnie piszesz, twoje teksty są ciekawe i bardzo ale to bardzo intrygujące:) Choć pewnie nieraz to już słyszałaś;))) Pisz, pisz...
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny, pomysłów (choć ci ich nie brak) i multum CZASU!!!
Gigi
P.S. Rzadko komentuje ale jestem czytam i czekam na kolejne teksty ;)))
Uwielbiam to opowiadanie i czekam na następną część
OdpowiedzUsuńWitam znacie jakieś inne podobne blogi jak babeczkarnia bo lubię sobie poczytać dobre opowiadania:)
OdpowiedzUsuńSwietne jak zawsze ale przerywac wtakim momencie nie ladnie. Jak zawsze wiecej wiecej
OdpowiedzUsuńNefdrae
WIĘCEJ ! CZĘSCIEJ!
OdpowiedzUsuńJako, że czekać nie muszę.... :-D
OdpowiedzUsuń