sobota, 22 lutego 2014

Wygrana II (IX)

      Piękna pogoda, prawda? Robiłam dziś małe porządki pod domem i przy okazji obejrzałam sobie roślinki na ogródku. Piekielna czarna porzeczka już puszcza pączki. Pomyślałam, że fajnie, a później uświadomiłam sobie, że to dopiero koniec lutego... Albo będzie wczesna wiosna, albo porzeczkę mi szlag trafi...
     Przy okazji - oglądałam nową część przygód Thora.  Bez szaleństwa, ale na wieczorną rozrywkę przed szklanym ekranem się nada. Thor, choć blondyn i mięśniak (wypisz, wymaluj mój typ) napełnił mnie głębokim niesmakiem. Był taki do przesady przewidywalny. Znacznie bardziej spodobała mi się postać jego pokręconego braciszka. Mało co nie rzuciłam w telewizor butem, gdy reżyser go uśmiercił. Tak więc w skali od 1 do 10, daję siedem i to tylko ze względu na czarny charakter ;-) Bez niego to byłby zaledwie naciągane 4.
    Na maile i komentarze odpowiem, błagam o cierpliwość. A teraz wrzucam tekst do poczytanie przy popołudniowej kawce i wracam do swoich obowiązków. Miłego czytania!

          Wygrana II (IX)
Ukochana ojczyzna powitała mnie ulewnym deszczem, porywistym wiatrem i ogólnie tak podłą pogodą, że od razu pożałowałam szybkiego powrotu.
Rzuciłam walizkę na środek pokoju i padłam na łóżko.
I co teraz? – zadałam sobie pytanie.
Naprawdę byłam zmęczona całą tą sytuacją. Znacznie gorszy był jednak kiełkujący strach. A co jeśli Robert się nie pojawi? Jeśli faktycznie ze mnie zrezygnuje?
Pociągnęłam nosem. Nie dlatego, że miałam się rozpłakać, ale ponieważ poczułam swąd spalenizny. Wróciłam jak zwykle głodna i od razu wrzuciłam do piekarnika pizzę z zamrażalki. A następnie kompletnie o niej zapomniałam…
Po otwarciu na przestrzał wszystkich okien oraz drzwi wejściowych, usiadłam na kuchennym stołku, z zadumą przyglądając się smętnym resztkom zwęglonej pizzy. To co po niej zostało na pewno nie nadawało się do konsumpcji. Z głośnym stęknięciem podniosłam się ze stołka i podeszłam do lodówki. Jej wnętrze ziało pustką. Prócz masła, jakiś warzyw, mleka i ketchupu nie było ani grama mięsa.
A ja znów spragniona byłam konkretów.
Wściekle warcząc chwyciłam torebkę i świńskim truchtem udałam się do najbliższego baru. Nabyłam tam pół kurczaka z rożna, którego w części pazernie pożarłam podczas drogi powrotnej. I kiedy byłam już pod furtką, ubrana z zbyt obszerną kurtkę przeciwdeszczową mojego taty, utytłana tłuszczem, z kawałkiem kurzego udka w zębach i fryzurą jak u topielicy, na kogo mogłam się natknąć?
Oczywiście na Roberta.

– Czego? – wrzasnęłam, gdy zaczął się śmiać.
– Słoneczko! Jesteś nie do podrobienia!
– Jestem głodna.
– Niech będzie. Porozmawiamy?
Bezczelnie zatrzasnęłam mu furtkę przed nosem.
– Nie! Chcę odpocząć od ciebie, od twojego pokręconego ojczulka, od całej tej sytuacji. Przyjdź za dwa dni.
Rozzłościł się.
– W ogóle mogę nie przychodzić!
– To nie.
Te słowa bardziej go zdziwiły niż rozgniewały.
– Sądziłem, że zależy ci na mnie?
– Zależy. Ale nie w tej chwili. Teraz mam jedynie ochotę na zawartość tej torby – pomachałam mu przed nosem tytką z napisem kurczak z rożna. – I dodam, że szybki jesteś.
– Miałem bezpośredni lot – wyjaśnił niechętnie.
– A ja nie. Z dwoma przesiadkami, klasa ekonomiczna, na szczęście podali kawę.
Wyglądał jakby się zawstydził.
–Muszę wrócić do siebie.
– A co? Izunia czeka?
– Nie. Ponoć jakaś ważna umowa, którą miałem podpisać tuż przed wypadkiem.
– To wracaj – wzruszyłam ramionami i odwróciłam się by odejść.
– Alicja! – zgrabnie przeskoczył przez płot. – Zaczekaj! – Chwycił mnie za ramię i zatrzymał w miejscu.
– Oni nie chcą mi wszystkiego powiedzieć. Wiem tylko tyle, ile udało mi się wyszukać w necie. A ty? Co ty chciałabyś dodać?
– Na obecną chwilę nic. Przyjadę za dwa dni. A teraz wynocha – wyszarpnęłam się i biegiem ruszyłam ku domu.
Kiedy wpadłam do środka i oparłam się o zamknięte drzwi, pomyślałam, że chyba kompletnie mi odbiło! I nagle moje serce radośnie zaśpiewało: przyjechał! Tylko że ja głupia odesłałam go z kwitkiem, każąc czekać. Zaczęłam się śmiać. Tak, właśnie tak powinno to wyglądać. Niech mój ukochany pokaże w końcu na co go stać. Jechać do niego za dwa dni? Figa z makiem! Za dwa dni idę na imprezę. W końcu nie wypada odmówić najlepszej przyjaciółce?
***
Kinga o mało mnie nie udusiła, gdy wszystko jej opowiedziałam. Gdyby mogła, zapakowałaby w najbliższy pociąg i wysłała do Warszawy. Ale nie mogła.
Ja zaś, ubrana w seksowną czerwoną kieckę, w mega wysokie obcasy, z makijażem na wampa i rozwianym włosem, szalałam sobie na parkiecie, budząc tym wyraźny niesmak u mojej przyjaciółki.
Oczywiście Robert nie stał się dla mnie nagle kimś obojętnym. Ja tylko chciałam, by tym razem to on pokazał, że mu zależy.
Na ogół byłam nieco sztywna jeśli chodzi o wygibasy na parkiecie. Lecz po tej ilości alkoholu, jaką wlałam w siebie tego wieczoru, mogłam zaprezentować dobrowolny taniec, rozbieranego przy rurze nie pomijając. Każdego grawitującego ku mnie kandydata, posyłałam w diabły, bo nie na podryw tu przyszłam. Chciałam się po prostu zabawić. Całą resztę miałam głęboko w miejscu, gdzie nie dochodzi słońce.
W każdym bądź razie nie spodziewałabym się nagle ujrzeć wśród naćpanego, pijanego i rozbawionego tłumu, stojącego nieruchomo Roberta. W dodatku z tak ponurą miną, jakby dopiero co wrócił z pogrzebu.
W sumie to mogłam zrobić sobie przerwę i czegoś się napić. Zręcznie lawirując dotarłam do ukochanego i obdarzyłam go szerokim uśmiechem. Konwersacja ze względu na ilość decybeli kilkakrotnie przekraczających dopuszczalne normy, była oczywiście niemożliwa.
Przy barze było znacznie spokojnej. I ciszej. Na tyle, że głośnym wrzaskiem można było od biedy prowadzić rozmowę.
– Co tu robisz? – ryknęłam życzliwie, zamawiając kolejnego drinka.
– Miałaś przyjechać.
– Kiedy? – zdziwiłam się obłudnie.
– Dzisiaj.
– Aaa… Zapomniałam.
– To widać – odparował mściwie. – Ubrać również się zapomniałaś?
– A co? Nie podoba ci się moja sukienka?
– Ten kawałek materiału nie zasługuje na to miano.
Faktycznie. Trochę jej było mało i na górze, i na dole. Dyplomatycznie milcząc zajęłam się swoim drinkiem.
– Napijesz się?
– Jestem autem.
– No co ty? Nie powiedziałabym – zachichotałam. – A jak tam twoja rura wydechowa? Nadal szwankuje?
– Alicja, przestań! Nie zachowuj się jak dziecko!
– Masz rację. To złe określenie.
Dałam sporego łyka i zapatrzyłam się w grupę, którą dostrzegłam przy jednym ze stolików. Chłopcy jak malowani, a na dodatek w mundurach. Chyba coś świętowali, choć diabli wiedzą dlaczego nie po cywilnemu? A może wiedzieli, że taki strój od razu przyciągnie pełne zainteresowania spojrzenia płci przeciwnej? Na przykład moje.
Zagapiłam się zachłannie, nie bacząc na siedzącego obok Roberta. Podążył za moim wzorkiem i jeszcze bardziej się zachmurzył.
– Byłeś w wojsku? – ni z gruszki, ni z pietruszki zadałam mu pytanie.
– Nie. Studiowałem. Po cholerę miałem tracić bezcenny rok życia na takie głupoty?
– Obronę ojczyzny nazywasz głupotą?
– Obronę? – prychnął z sarkazmem. – Jedna atomówka i nie będzie czego bronić. Poza tym rodzice postarali się, bym na komisji dostał kategorię F.
– Jest taka? – zdziwiłam się. – I co oznacza?
– W razie wojny odstrzelić, by nie przeszkadzał.
Zaczęłam się śmiać.
– Od piątego roku życia trenuje karate, a od ósmego taekwondo – dodał z satysfakcją. – Gdybym chciał dałbym radę całej tej wystrojonej w mundurki piątce.
Miałam straszną ochotę podpuścić go, by udowodnił swoje słowa. I kto wie, może jakby porządnie przyłożyli mu w ten zakuty łeb, to od razu odzyskałby pamięć? Już otwierałam usta, aby zrealizować mój podstępny plan, gdy tuż obok pojawiła się Kinga wlepiając zachwycony wzrok w Roberta.
Westchnęłam.
– Moja najlepsza i najbardziej pokręcona przyjaciółka Kinga, mój… No, w zasadzie to nie wiem czy mój?
– Twój – poświadczył bez wahania Robert.
– W końcu mogę cię poznać – zdrajczyni jedna obdarzyła go olśniewającym uśmiechem, a potem odwróciła się i groźnie wykrzywiła twarz.
– Ty lepiej spójrz tam – wskazałam przed siebie ręką. Biedaczka, o mało nie dostała zeza rozbieżnego, tutaj Robert, tam całe pięć sztuk umundurowanych przystojniaków.
– Poderwiemy ich? – zaproponowałam beztroskim tonem.
– Ja tu jestem! – Robert posłał mi zniesmaczone spojrzenie.
– On tu jest – Kinga zareagowała błyskawicznie.
– I co z tego? Pewnie gdzieś w ciemnym kącie czai się jego ojczulek z Izunią. Będzie miał kto cię pocieszyć.
Ale widocznie dość miał tej zabawy w kotka i myszkę.
– Idziemy!
– A figę! Chcę tańczyć. Możesz iść razem ze mną na parkiet – dodałam wspaniałomyślnie, nie bacząc na miny jakie stroiła Kinga i coraz bardziej nabzdyczonego Roberta. A co! Należało się skubańcowi!
– Nie tańczę.
– To tak jak te… no…tek coś tam, tylko w innym rytmie. Machniesz nogą, machniesz ręką i gotowe. Idziesz?
Chyba zrozumiał, że w przypadku użycia siły stawię zaciekły opór. Objął mnie w pasie i pociągnął w stronę parkietu. Z taką siłą zacisnął zęby, że o mało co nie zwichnął sobie żuchwy. Dusiłam się ze śmiechu, a jednocześnie czułam wewnętrzną błogość. Nareszcie! Nareszcie czułam jak bardzo mu zależy. Gdyby nie, to po prostu odwróciłby się i wyszedł. Jak widać tę strunę mogę naciągnąć znacznie mocniej i nie bać się, że pęknie.
Los podarował mi jeszcze jedną niespodziankę w postaci ulubionej piosenki, gdy tylko wkroczyliśmy na parkiet. Żadne tam wolne przytuliska, tylko prawdziwa energetyczna bomba. I wspomnienia pierwszego chłopaka oraz pierwszych pocałunków.
Biedny Robert wyglądał na nieco ogłuszonego. Chyba czuł się nieswojo, bo choć średnia wieku przekraczała dwudziestkę, to i tak jej górna granica nie wznosiła się zbyt wysoko.
Taniec też mu nie wychodził. Był wspaniały i w tym całym tłumie z pewnością wyróżniał się zarówno wyglądem, jak i klasą. Trzeba przyznać, że przyciągał damskie spojrzenia niczym magnes. Ponapawałam się jeszcze jego krzywą miną, a potem chwyciłam ze rękę i wyprowadziłam na zewnątrz. Trzeba przyznać, że po panującym w lokalu zaduchu, świeże powietrze było niczym brutalny policzek.
– Niech ci będzie. Potańczę sobie innym razem.
Nie odpowiedział, tylko zdjął marynarkę i troskliwie mnie ją okrył.
– Jestem głodna – dodałam.
– To u ciebie chyba dość częsty stan?
– Częsty. Gdy jestem głodna – powiedziałam z naciskiem.
– Kurczaczek z rożna?
– Nie. Ale tu niedaleko mają dobry kebab.
– Paskudne, niezdrowe żarcie – wykrzywił się.
– Na coś trzeba umrzeć – odparłam z filozoficzną zadumą. Tak naprawdę kręciło mi się w głowie, nogi wykazywały pewną niesubordynację, a w żołądku czułam coś więcej niż głód.
– Jesteś pijana. Odwiozę cię do domu, a jutro przyjadę i porozmawiamy.
Z ulgą uwiesiłam się na jego ramieniu. Ale i tak dziwnie rozjeżdżały mi się stopy.
– Zdumiewające – mruknęłam. – Tam na dole nic mi nie było.
Robert spojrzał i bez ceregieli wziął mnie na ręce. Wydałam z siebie dyplomatyczny jęk zachwytu.
– Gdzie mam konkretnie cię zanieść?
– Do domu.
– To wiem. A jakieś szczegóły?
– Do mojego pokoju.
– Alicja!
– Nie złość się – wtuliłam nos w jego szyję. Delikatnie chwyciłam zębami skrawek skóry i poczułam jak Robert napręża mięśnie.
– Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
– Znalazłem twój domowy numer i pogawędziłem sobie z przyszłą teściową.
– Dziwnie szybko dojrzałeś do tej myśli?
– Nie dosłyszałaś w moim głosie sarkazmu?
– Gbur – czubkiem języka pieściłam teraz płatek jego ucha.
– Jak nie przestaniesz, to zaciągnę cię w pierwszą lepszą bramę – zagroził. – Moje panowanie nad sobą też ma swoje granice.
– I co zrobisz? – prowokowałam go pomimo tych słów. – Przyciśniesz do ściany, podwiniesz sukienkę, zaczniesz całować?
– Przestań wariatko! Poza tym już mówiłem, że to coś nie zasługuje na miano sukienki.
– A pod nią mam tylko stringi – szeptałam dalej. - Łatwo będzie się ich pozbyć, by dotrzeć do gorącego, wilgotnego wnętrza. Bo już czuję podniecenie na samą myśl, że mógłbyś mnie tam dotknąć…

cdn...

27 komentarzy:

  1. Babeczko uzaleznilas mnie od tego opowiadania, nie moge sie doczekac kolejnej czesci, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zwykle wspaniałe :) szybko kolejna część

    OdpowiedzUsuń
  3. magnes ,nie magnez! proszę!dotyczy to wiecej niż jednego tekstu!

    Ale poza tym ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki.Właśnie przyswoiłam wiedzę, dlaczego magnes, a nie magnez :-)))

      Usuń
  4. Stracił pamięć, rodziny nie kojarzył, ale nadzwyczaj dobrze utkwiły mu w głowie studia i sztuki walki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem czego brakuje. Jednego zdania, że utrata pamięci obejmowała jakiś tam okres od-do... Miałam to w głowie, ale widocznie wyleciało mi przy pisaniu ;-)

      Usuń
    2. Obejrzyj sobie film "I że Cię nie opuszczę" - też utrata pamięci od jakiegoś etapu życia :)

      Usuń
  5. Świetna część, Alicja w końcu pokazała pazur a Robert, że mu zależy :) Jesteś genialna Babeczko!!! Kiedy kolejna część?

    OdpowiedzUsuń
  6. Loki nie został uśmiercony ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniałe opowiadanie... ale jak zwykle czuję niedosyt :) proszę szybko kolejną część :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Loki żyje i ma się dobrze ;)
    Magda.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurczę, wiem że żyje, ale nie chciałam spamować, jakby ktoś chciał obejrzeć film ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Swietne opowiadania :) kiedy kolejna część ?
    Twoja wielka fanka :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy kolejna część. Jak zawszę świetnie piszesz Babeczko.

    OdpowiedzUsuń
  12. O ile się nie mylę, w tym przypadku powinno się pisać "resztkom" a nie "przyglądając resztką zwęglonej pizzy". Oprócz tego postawiłabym przecinek w zdaniu "Gdyby nie, to po prostu..." w ten sposób powinno chyba być: "Gdyby nie to, po prostu"

    Ale specjalistką nie jestem, po prostu można się nad tym zastanowić ;)
    Oprócz tego mały błąd logiczny. Alicja powiedziała, nie pamiętam już czy w rozmowie z Gino, czy z Karolem, że Robert wie gdzie jej szukać. Alicja mu wcale nie mówiła gdzie mieszka, a tutaj jeszcze się Go zapytała jak ją znalazł. To mi się trochę kłóci. Też można to przemyśleć.
    Ale tak, jestem wielką fanką tego opowiadania. Zajętą wielką jest nieprzewidywalność. Człowiek się zastanawia jak to potem się rozegra, ale się nie da. Wielki plus za to dla Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybciutko wyjaśnię: chodziło o to, jak znalazł ją na danej imprezie. Co do miejsca zamieszkania - sądzę, że dla takiego faceta to kwestia dwóch, trzech kwadransów. O ile nie znalazł go we własnym notesie - myślę, że to już nie jest ważne.

      Za zwracanie uwagi na błędy dziękuję. Jak się daje taki świeży tekst, to niestety muszę się liczyć z tym, że przy okazji gdzieś tam wkradną się brzydkie "byki". O przecinkach nie wspomnę, bo nadal mam pod tym względem spore kłopoty :-)))

      Usuń
    2. A za ostatnie zdanie bardzo dziękuję, bo podniosło mnie na duchu. Dlaczego? Bo czasami wydaje mi się, że to co piszę, jest proste jak drut i na kilometr przewidywalne...

      Usuń
  13. Kolejną część dam gdy ją napiszę :-))) Może w poniedziałek, może we wtorek... Zobaczymy. Może jutro?

    OdpowiedzUsuń
  14. Chce, zeby "Wygrana" nigdy sie nnie konczyla! Moglabym wciąż i wciąż czytać o losach Roberta i Alicji :D

    OdpowiedzUsuń
  15. O jaka niespodzianka wchodzę sobie na bloga w dniu moich urodzin a tu kolejna część Wygranych! Lepszego prezentu nie mogłam sobie zażyczyć;) A tak a propos świetnie piszesz, twoje teksty są ciekawe i bardzo ale to bardzo intrygujące:) Choć pewnie nieraz to już słyszałaś;))) Pisz, pisz...
    Życzę dużo weny, pomysłów (choć ci ich nie brak) i multum CZASU!!!
    Gigi
    P.S. Rzadko komentuje ale jestem czytam i czekam na kolejne teksty ;)))

    OdpowiedzUsuń
  16. Uwielbiam to opowiadanie i czekam na następną część

    OdpowiedzUsuń
  17. Witam znacie jakieś inne podobne blogi jak babeczkarnia bo lubię sobie poczytać dobre opowiadania:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Swietne jak zawsze ale przerywac wtakim momencie nie ladnie. Jak zawsze wiecej wiecej
    Nefdrae

    OdpowiedzUsuń
  19. WIĘCEJ ! CZĘSCIEJ!

    OdpowiedzUsuń
  20. Jako, że czekać nie muszę.... :-D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.