Ziew, ziew... Mam nadzieję, że w miarę porządnie sprawdziłam tekst... Jakby co wytykajcie zauważone błędy, będę wdzięczna.
Trochę zmieniłam szatę graficzną. Ale to na tymczasowo, w przyszłym tygodniu, tuż po zakończeniu głosowania ukaże się nowa. I kilka zmian na blogu :-)
link do części II - klik
Trochę zmieniłam szatę graficzną. Ale to na tymczasowo, w przyszłym tygodniu, tuż po zakończeniu głosowania ukaże się nowa. I kilka zmian na blogu :-)
link do części II - klik
Ilyn (III)
Nie wszystko co mówił
splatało się w zwięzłą całość. Ale trudno było o tym rozmyślać, gdy jego wargi
pieściły moją skórę, gdy dłonie wślizgnęły się pod szorstkie płótno koszuli i
muskały coraz bardziej twardniejące sutki, i na samym końcu gdy ocierał się
wyraźnie nabrzmiałą męskością o moje ciało. Chciałam to przerwać, ale z każdą
chwilą pragnęłam więcej. W końcu, gdy wydawało mi się, że pokonam własną
słabość, że zdołam się wyrwać z jego ramion, obrócił mnie przodem i przycisnął
do relingu. Przez sekundy patrzyłam w niezwykłe oczy demona, lekko skośne,
ciemne jak dwie studnie bez dna, tajemnicze. Widziałam jego uśmiech, ni to
pogardliwy, ni to pełen podziwu grymas kształtnych ust.
– Dam ci więcej
niż jakikolwiek inny mężczyzna z twej rasy…
I pochylił się, by
dotknąć mych warg. Pocałunek wcale nie był brutalny czy władczy. Przeciwnie,
miałam wrażenie, jakby poruszał się po całkiem nieznanym terenie. I nagle
uświadomiłam sobie, jak niewiele takich pocałunków było w moim życiu. Bardzo
niewiele. Zazwyczaj kończyło się na chaotycznym obściskiwaniu i szybkim
dotarciu do celu. Potem były gwałtowne ruchy, głośne okrzyki lub ciche
pojękiwanie, a na samym końcu fizyczne zaspokojenie i wyrzuty sumienia,
spowodowane żałosną wymową każdej takiej sceny.
A potem nagle przerwał
i odsunął się, dając krok do tyłu. Jeszcze nigdy w życiu nie poczułam się tak
samotna, tak opuszczona.
Yarn stał naprzeciwko,
marszcząc brwi. Zniknęło gdzieś pożądanie, a w zamian za to ukazała się
prawdziwa twarz demona. Zła, okrutna, pełna pogardy. Bo w końcu kim dla niego
byłam?
– Nie powinniśmy
do tego więcej dopuścić – powiedział cicho.
– Przecież…
– Nie Ilyn, nie
teraz. To najgorszy z możliwych momentów. Stoimy na skraju porażki, uwikłani w
tę ponurą rzeczywistość bardziej niż byśmy chcieli. Słabi, zdziesiątkowani,
pokonani przez jednego z nas i zwykłych niewolników. Tych, których mieliśmy
dotąd za bezrozumne bydło. Bitwa z Kaylem będzie naszą ostatnią zwycięską
walką.
– Nie rozumiem?
– Nie musisz.
Pragnąłem odbudować wielkość mej rasy, ale powoli zaczyna do mnie docierać, że
to niemożliwe.
Podszedł bliżej i oparł
się o reling. Zapatrzył się w nadciągającą burzę, mając minę równie ponurą jak
odległe niebo, na którym kłębiły się przerażające swym ogromem chmury.
– Wygnano nas, bo
przegraliśmy walkę o swój świat. Przybyliśmy tutaj, lecz już wtedy była to
zaledwie nędzna wegetacja. Władamy wieloma mocami, żyjemy setki lat i bardzo
trudno nas zranić, ale nie jesteśmy nieśmiertelni. I nasze kobiety… – zamyślił
się. – Kayl zawsze był inny. Ciężko było go zrozumieć, ciężko odgadnąć jego
zamiary. To on wpadł na pomysł znalezienia podobnej nam rasy. Wtedy nie
wiedziałem, że jedyną rzeczą, której pragnął, była wasza krew. Pod tym
pretekstem zyskał naszą zgodę i otworzył bramę.
– Sam?
Wspominałeś, że do tego potrzebny jest magiczny krąg?
– Jemu nic nie
jest potrzebne.
– Jest silniejszy
od ciebie? – sama wydawałam się zdumiona tymi słowami.
– Potężniejszy niż
my wszyscy. Jak sądzisz, kto mnie wtedy zranił? Nigdy się nad tym nie
zastanawiałaś?
Szczerze mówiąc nigdy. Sądziłam
raczej, że jest zwykłym demonem rannym w walce, który salwował się ucieczką z
pola bitwy.
– Śmiertelnie cię
ranił, pozbawił nogi, a przecież – tu wymownie spojrzałam na jego stopy – nie wyglądasz
na kalekę?
– Magia potrafi
wiele zdziałać. A zwłaszcza krew uzdrowicielki.
Zabawne. Gdy wtedy go
zostawiłam, z satysfakcją myślałam, iż kalectwo będzie dla niego karą.
Tymczasem okazało się, że ja sama podarowałam mu nie tylko życie, ale i coś
więcej.
– Tak po prostu
odrosła? – spytałam z niedowierzaniem.
– Niezupełnie tak
po prostu – uśmiechnął się ponuro. – Rzadko zdarzyło mi się doświadczyć tak
wielkiego bólu. Wolałbym o tym więcej nie rozmawiać.
Przez moment panowało
dwuznaczne milczenie.
– Czym jest ten
krąg? – zmieniłam temat, szczelnie otulając się kocem. Było coraz chłodniej,
zerwał się również porywisty wiatr.
– Powinno być nas
siedmioro, najsilniejszych, najsprawniej władających magią. I uzdrowiciel. Bo
by przejść na drugą stronę musimy umrzeć.
– Mam was…
ożywić?! – Wyprostowałam się i z niedowierzaniem wpatrywałam w jego
nieprzeniknioną twarz. – Ja?! Chyba zwariowałeś demonie?
– Ilyn, przestań.
I tak jest mi wystarczająco trudno. Siedmiu, a wśród nich tylko ja jeden
władający odpowiednimi siłami.
– Nie ma innego
wyjścia?
Nie uszło mej uwadze,
że wyraźnie się zawahał.
– Jest. Ale wtedy
nasza rasa naprawdę zostanie skazana na powolną zagładę, na degenerację i
zapomnienie.
– Powiesz mi?
– Nie. Nie pora na
to.
– Wciąż tylko
mówisz, jeszcze nie pora, to zły moment – zaczęłam go przedrzeźniać. Zachmurzył
się, a w ciemnych oczach zabłysła złość. – A kiedy będzie odpowiedni?
– Wtedy, kiedy ja
o tym zadecyduje – uciął krótko.
– Pewnie dodasz,
że pora na uwolnienie mego ludu również nadejdzie kiedyś tam – dodałam
posępnie.
– Po powrocie
uwolnimy wszystkich, prócz mężczyzn w sile wieku. Będą mogli się udać w góry.
– W góry? –
syknęłam zdenerwowana. – Chcesz ich wysłać na pewną śmierć?
– Albo za morze –
dodał ze spokojem.
To była nieczysta
zagrywka. Przeprawa statkami odpadała, bowiem nie posiadaliśmy ani jednego.
Wcześniej, podczas wojny, zapobiegliwe dowództwo kazało zbudować kilka okrętów,
wietrząc gdzieś tam na horyzoncie nieuchronną klęskę. Dlatego część naszych
mogła salwować się ucieczką. Teraz nie mieliśmy nawet takiej możliwości.
A góry… Niedostępne,
niegościnne szczyty. Pełne niebezpieczeństw, kompletnie nieznane, wiecznie
mroźne i ośnieżone. Cóż tam mogło na nas czekać, prócz śmierci?
– Dlaczego chcesz
zatrzymać mężczyzn?
– Będą nam
potrzebni przy odbudowie naszych zamków. Eanowie są słabsi, mniej wydajni.
– Uwolnisz
wszystkich, albo ja się wycofuję – powiedziałam twardo.
– W ten sposób skażesz
i swój lud na zagładę.
– W górach i tak
zginiemy. Lepsza nawet szybka śmierć z rąk Kayla niż powolna, gdy będziemy
zamarzać i umierać z głodu.
Tego chyba się nie
spodziewał, bo obrócił się bokiem i wlepił we mnie zdumiony wzrok.
– Walczyliśmy z
wami przez pięć długich lat – kontynuowałam. - Czasami bardzo skutecznie. Wciąż
mamy przewagę liczebną. Umiemy myśleć i planować. Nie doceniacie przeciwnika i
dlatego kiedyś przegracie.
Mój głos był cichy,
nawet nieco smutny. Ale czułam, że mam rację.
– Doliny są nasze
– oświadczył twardo.
– Pół na pół.
– Zwariowałaś?! –
wybuchnął z wściekłością. – Mamy oddać bydłu połowę naszej ziemi?
– Przemyśl to
sobie – odparłam chłodno. I z dumnie zadartą głową, pomaszerowałam do swej
kajuty. Znakomicie udało mi się ukryć własną wściekłość.
Bydło? Ileż pogardy
było w jego głosie. Chciał wysłać nas w góry na pewną śmierć. W ten sposób nie
dość, że dotrzymałby słowa, to jeszcze pozbył się problemu z niepokornymi niewolnikami.
Obmyłam twarz w
odrobinie wody. Zrzuciłam ubranie i wsunęłam się pod szorstki koc.
Statek kołysał się
coraz mocniej. Coraz bardziej też trzeszczał, skrzypiał, a nawet jęczał, jakby
przeczuwając, że wkrótce będzie musiał zmierzyć się z potężnym sztormem.
Ale ja byłam zmęczona.
Gdy przymknęłam oczy wciąż widziałam zmasakrowane ciała na polu bitwy. A
później słyszałam bezczelny, pełen wyższości i zdumienia głos Yarna. I na samym
końcu przypomniałam sobie jego dotyk, pieszczoty, pocałunek. Zawstydziło i
rozzłościło mnie to wspomnienie. Czułam żal do samej siebie, że tak łatwo uległam,
że w ogóle ośmieliłam się pomyśleć o tym, iż chciałabym więcej.
Powoli narastał we mnie
sprzeciw, zimna wściekłość. Czy on rzucił na mnie czar? Widywałam już kobiety,
które bez sprzeciwu odpowiadały na wezwanie demonów, ale czy i ja byłam jedną z
nich? Co się stało, tam, pod gołym niebem, na wyludnionym pokładzie dziwacznego
statku?
Nie umiałam sobie na to
pytanie odpowiedzieć. Wiedziałam jednak, że nie ugnę się co do mych żądań.
Doliny w połowie muszą być nasze. Tyle na początek. Później zepchniemy demony
na wschód, aż do podnóża lodowych gór. A kto wie? Może i dalej? Tylko jak to
zrobimy?
Skoro ja władałam
szczególnym darem, to musiało nas być więcej. Wystarczy tylko poszukać i
poczekać, aż nasze siły będą wystarczające, by wygrać tę wojnę. Wspólna
koegzystencja nie dawała nam szans na przetrwanie. Wygrana, pomimo niedawnej
porażki, cień nadziei.
Jeśli Yarn tego chce,
pomogę mu pokonać zbuntowanego demona. I tylko tyle. A na przyszłość muszę się
wystrzegać takich sytuacji, jak ta dzisiejsza. Koniecznie, bo nie przyniosą mi
nic dobrego.
Zamknęłam oczy i surowo
nakazałam sobie głęboki sen. Zanim zdążyłam pomyśleć, że to chyba nie tak
działa, poczułam jak pogrążam się w błogiej nieświadomości. I chyba faktycznie
zasnęłam.
Obudził mnie dotyk.
Dotyk szorstkiej dłoni, szorstkich placów na mych wargach. Z bijącym jak
oszalałe sercem lecz nie wykonując żadnego innego ruchu, otwarłam oczy. W
panującym półmroku dostrzegłam zarys potężnej sylwetki, jaśniejące bielą włosy
i ciemne, zagadkowe oczy.
W tym momencie paląca
się pochodnia zasyczała i całkowicie zgasła. Dookoła zapanowały nieprzeniknione
ciemności. Nie zdążyłam uczynić ruchu, gdy ktoś chwycił mnie w żelazny uścisk
ramion, gdy poczułam ciężar obcego ciała na moim i nieznany, budzący we mnie
tyle skrajnych emocji, zapach.
– Przestań! –
warknęłam, usiłując się wyrwać z jego objęć. – Mamy umowę!
– Umowę? –
wymruczał Yarn. Nie mogłam go zobaczyć, czułam tylko jego ciepło, jego oddech
na mej twarzy i rosnące podniecenie.
– Owszem, umowę.
Sądziłeś, że zgodziłam się ze względu na twój urok osobisty i piękno oczu? –
spytałam drwiąco.
– Jesteś naga,
gorąca i chętna…
– Jesteś moim
wrogiem. Gdyby nie dziwne zrządzenie losu, nie kiwnąłbyś placem, wtedy w
warowni.
– Nie, bo wtedy
bym już nie żył. – Czułam jak pokrywa delikatnym pocałunkami moją szyję. I po
raz pierwszy ciało zyskało przewagę nad umysłem.
Z cichym westchnieniem oplotłam go nogami.
Więcej nie mogłam, bo skutecznie mnie przytrzymywał. Oddałam pocałunek, z każdą
sekundą wyczuwając w nim więcej żaru, więcej namiętności. A jednak…
– Mówiłeś, że to
nie czas, nie pora – powiedziałam z pretensją, oderwawszy się od jego ust.
– Kłamałem.
– A może po prostu
jesteś głodny? W końcu żywicie się naszą krwią?
Nie dał się
sprowokować.
– Jestem głodny
twego ciała, spragniony pieszczot i pocałunków. Ty również. Nie zaprzeczaj,
doskonale to wyczuwam.
Tym razem szarpnęłam
się ze złością.
– Nie!
– Nie, co? –
zapytał drwiąco, a potem pochylił się i zaczął kąsać moje piersi.
– Nie pozwolę ci!
To tylko czar, który wy demony znakomicie potraficie wykorzystać przeciwko
naszym słabościom.
– Jestem twoją
słabością?
– Jesteś moim
wrogiem.
– Wrogiem? –
powtórzył. – Ilyn, pragnę cię. Może to dziwne, ale dawno nie byłem z żadną
kobietą. Nawet nie wiesz jak dawno.
Żałowałam, że nie
mogłam ujrzeć jego oczu. Powiedziałby więcej niż słowa. Ale i te tchnęły powagą
i szczerością.
I wtedy przeraziłam
się. Zawsze traktowaliśmy demony jak żądne krwi bestie, bez hamulców moralnych
i uczuć. Ale Yarn wydawał się inny. Może wpływ na to miało nasze pierwsze spotkanie?
Wątpliwości było tak wiele, a czasu zbyt mało, bowiem już czułam jak moje ciało
się poddaje.
– Nie! –
szarpnęłam się po raz kolejny. – Nie dobrowolnie!
– Tak? A więc
wezmę cię siłą! – warknął z nieoczekiwaną złością.
Do dziś nie umiem sobie
powiedzieć jak to by się skończyło. Czy zdołałabym się oprzeć? Obronić? Wątpię.
Najpierw bowiem musiałbym stoczyć bitwę z samą sobą, ze wszystkim swymi ukrytymi,
mrocznymi pragnieniami.
– Generale –
rozległ się znienacka zniecierpliwiony głos tuż za drzwiami.
– Czego? – Yarn
wyprostował się i zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Potrzebujemy
twojej pomocy. Za chwilę znajdziemy się w środku bardzo silnego sztormu.
Wymamrotał coś pod
nosem ze złością.
– Czy ja również… –
zaczęłam się podnosić.
– Nie. Tu chodzi o
magię. Nie taką, jaką ty władasz. Zostań w kajucie – polecił szorstkim tonem. A
potem nagle się pochylił i brutalnie ująwszy mój podbródek, pocałował. – To nie
koniec Ilyn. Wierz mi, nie koniec.
Zadrżałam. A kiedy
wyszedł usłyszałam cichutki syk i pochodnia wisząca na ścianie, zapaliła się z
powrotem. Zamrugałam zdezorientowana oczyma.
A może to był tylko
sen? Me własne pragnienia przekute w pełne ukrytych znaczeń marzenie senne?
Przesunęłam palcami po
wargach. Nadal czułam na nich smak pocałunku.
Tym razem sama zgasiłam
pochodnie.
I bardzo długo leżałam
na wąskiej pryczy, wsłuchując się w huk szalejącego dookoła żywiołu.
Kiedy ucichł, zasnęłam
i ja.
link do części IV - klik
Prosiłaś o poprawianie błędów, więc jak zwykle służę pomocą - w zdaniu "Obudził mnie dotyk. Dotyk szorstkiej dłoni, szorstkich placów na mych wargach" - wkradła się literówka z tymi palcami :)
OdpowiedzUsuńParu przecinków też brakuję, ale nie mam zamiaru być czepialska, bo to zdecydowanie moje ulubione Twoje opowiadanie - serca nie masz, że dopiero w sobotę, ale z drugiej strony będę ćwiczyć silną wolę przez ten tydzień :P
Dzięki, zaraz poprawię. Co do przecinków - gubię się w nich, przyznaję i tak już chyba pozostanie :-(
UsuńZobaczymy, może dam prędzej...
Tak czułam, ze dodasz tekst tuz po północy ;-)
OdpowiedzUsuńTydzien czekac??? Nie, nie, nie! Stanowczo nie dam rady :)
OdpowiedzUsuńPs. Niepotrzebnie im przerywalas :( mam nadzjeje ze teraz to ona go zaskoczy :)
podoba mi sie, ale cos strasznie krotkie te fragmenty. Jesli chcesz dodc nastepna czesc dopiero w kolejna sobote to poprosimy o dluzsza czesc, albo zeby byla wczesniej
OdpowiedzUsuń"przejść na druga stronę musimy umrzeć." - Powinno być drugą :)
OdpowiedzUsuńA udałoby się tobie dodać trochę wcześniej następny fragment?
Julex;]
Dołączam się do o ip rzeźniczek . Leżę teraz z 3letnią córciom w szpitalu, chora jest na Zapalenie płuc.
OdpowiedzUsuńZ całego serca życzę twojej malutkiej powrotu do zdrowia!!! Abyście mogły wrócić do domu, bo nawet najbardziej przyjazne szpitale są okropne. Mam nadzieję, że możesz z nią cały czas być? Dla takiego maluszka, rozstanie z rodzicami byłoby koszmarnym przeżyciem...
UsuńCiepłe pozdrowienia i buziaki
Babeczka :-*
Dziękuję, jestem z nią cały czas ,.łóżko moje to 7 zł na dobę, nie jest tak złe . Pozdrowienia z końskich że świętokrzyskiego .aga.
UsuńCałe szczęście, bo przyznam, że nie wyobrażam sobie pozostawienia samego dziecka na tak długo w szpitalu. Jest bardzo ciężko, czy już się poprawia?
UsuńTak, z chęcią bym już do domku pojechała, ale jeszcze coś tam słychać i trzeba zostać. Niestety mnie jakieś katarzycho zaczyna łapać jak nigdy.
UsuńJak katar, to polecam sudafed w tabletkach. Mnie pomaga :-)
UsuńTo trzymam kciuki za szybki powrót do domu!!!
Babeczko uwielbiam wszystkie twoje opowiadania, ale to czyta mi się najlepiej ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną część :D Głos na na bloga oddany :P
OdpowiedzUsuńTo niebieskawe tło strasznie mnie drażniło... Wróciłam do starej wersji.
OdpowiedzUsuńja też czekam z niecierpliwością na kolejną część :) opowiadanie super ;)
OdpowiedzUsuńpliss Babeczko daj kolejną część jak najszybciej :D
OdpowiedzUsuń"Wspólna koegzystencja nie dawała nam szans na przetrwanie..."
OdpowiedzUsuńWspólna koegzystencja? :)
Mamy prawdziwe szczęście, że dodajesz na zmianę dwa cudowne opowiadania. Inaczej trudno byłoby wytrzymać. Pluję sobie w brodę, bo weszłam wczoraj (dzisiaj?) na bloga zaraz po północy i stwierdziłam, że dodasz posta w ciągu dnia. Mogłam poczekać te kilkanaście minut więcej!
Wiem... Niedawno jedna z czytelniczek wyłapała fakty autentyczne... :-) Dzięki, poprawię później, bo muszę to w jakiś sposób zmienić.
UsuńBabeczko kochana daj kolejną część po północy:D
OdpowiedzUsuńA może tak dodasz dzisiaj kolejną część ? :D
OdpowiedzUsuń