sobota, 1 lutego 2014

Ilyn (III)

       Ziew, ziew... Mam nadzieję, że w miarę porządnie sprawdziłam tekst... Jakby co wytykajcie zauważone błędy, będę wdzięczna.

       Trochę zmieniłam szatę graficzną. Ale to na tymczasowo, w przyszłym tygodniu, tuż po zakończeniu głosowania ukaże się nowa. I kilka zmian na blogu :-) 

link do części II - klik
  
          Ilyn (III)
Nie wszystko co mówił splatało się w zwięzłą całość. Ale trudno było o tym rozmyślać, gdy jego wargi pieściły moją skórę, gdy dłonie wślizgnęły się pod szorstkie płótno koszuli i muskały coraz bardziej twardniejące sutki, i na samym końcu gdy ocierał się wyraźnie nabrzmiałą męskością o moje ciało. Chciałam to przerwać, ale z każdą chwilą pragnęłam więcej. W końcu, gdy wydawało mi się, że pokonam własną słabość, że zdołam się wyrwać z jego ramion, obrócił mnie przodem i przycisnął do relingu. Przez sekundy patrzyłam w niezwykłe oczy demona, lekko skośne, ciemne jak dwie studnie bez dna, tajemnicze. Widziałam jego uśmiech, ni to pogardliwy, ni to pełen podziwu grymas kształtnych ust.
– Dam ci więcej niż jakikolwiek inny mężczyzna z twej rasy…
I pochylił się, by dotknąć mych warg. Pocałunek wcale nie był brutalny czy władczy. Przeciwnie, miałam wrażenie, jakby poruszał się po całkiem nieznanym terenie. I nagle uświadomiłam sobie, jak niewiele takich pocałunków było w moim życiu. Bardzo niewiele. Zazwyczaj kończyło się na chaotycznym obściskiwaniu i szybkim dotarciu do celu. Potem były gwałtowne ruchy, głośne okrzyki lub ciche pojękiwanie, a na samym końcu fizyczne zaspokojenie i wyrzuty sumienia, spowodowane żałosną wymową każdej takiej sceny.
To zdumiewające, ale nikt mnie tak wcześniej nie całował.

A potem nagle przerwał i odsunął się, dając krok do tyłu. Jeszcze nigdy w życiu nie poczułam się tak samotna, tak opuszczona.
Yarn stał naprzeciwko, marszcząc brwi. Zniknęło gdzieś pożądanie, a w zamian za to ukazała się prawdziwa twarz demona. Zła, okrutna, pełna pogardy. Bo w końcu kim dla niego byłam?
– Nie powinniśmy do tego więcej dopuścić – powiedział cicho.
– Przecież…
– Nie Ilyn, nie teraz. To najgorszy z możliwych momentów. Stoimy na skraju porażki, uwikłani w tę ponurą rzeczywistość bardziej niż byśmy chcieli. Słabi, zdziesiątkowani, pokonani przez jednego z nas i zwykłych niewolników. Tych, których mieliśmy dotąd za bezrozumne bydło. Bitwa z Kaylem będzie naszą ostatnią zwycięską walką.
– Nie rozumiem?
– Nie musisz. Pragnąłem odbudować wielkość mej rasy, ale powoli zaczyna do mnie docierać, że to niemożliwe.
Podszedł bliżej i oparł się o reling. Zapatrzył się w nadciągającą burzę, mając minę równie ponurą jak odległe niebo, na którym kłębiły się przerażające swym ogromem chmury.
– Wygnano nas, bo przegraliśmy walkę o swój świat. Przybyliśmy tutaj, lecz już wtedy była to zaledwie nędzna wegetacja. Władamy wieloma mocami, żyjemy setki lat i bardzo trudno nas zranić, ale nie jesteśmy nieśmiertelni. I nasze kobiety… zamyślił się. – Kayl zawsze był inny. Ciężko było go zrozumieć, ciężko odgadnąć jego zamiary. To on wpadł na pomysł znalezienia podobnej nam rasy. Wtedy nie wiedziałem, że jedyną rzeczą, której pragnął, była wasza krew. Pod tym pretekstem zyskał naszą zgodę i otworzył bramę.
– Sam? Wspominałeś, że do tego potrzebny jest magiczny krąg?
– Jemu nic nie jest potrzebne.
– Jest silniejszy od ciebie? – sama wydawałam się zdumiona tymi słowami.
– Potężniejszy niż my wszyscy. Jak sądzisz, kto mnie wtedy zranił? Nigdy się nad tym nie zastanawiałaś?
Szczerze mówiąc nigdy. Sądziłam raczej, że jest zwykłym demonem rannym w walce, który salwował się ucieczką z pola bitwy.
– Śmiertelnie cię ranił, pozbawił nogi, a przecież – tu wymownie spojrzałam na jego stopy – nie wyglądasz na kalekę?
– Magia potrafi wiele zdziałać. A zwłaszcza krew uzdrowicielki.
Zabawne. Gdy wtedy go zostawiłam, z satysfakcją myślałam, iż kalectwo będzie dla niego karą. Tymczasem okazało się, że ja sama podarowałam mu nie tylko życie, ale i coś więcej.
– Tak po prostu odrosła? – spytałam z niedowierzaniem.
– Niezupełnie tak po prostu – uśmiechnął się ponuro. – Rzadko zdarzyło mi się doświadczyć tak wielkiego bólu. Wolałbym o tym więcej nie rozmawiać.
Przez moment panowało dwuznaczne milczenie.
– Czym jest ten krąg? – zmieniłam temat, szczelnie otulając się kocem. Było coraz chłodniej, zerwał się również porywisty wiatr.
– Powinno być nas siedmioro, najsilniejszych, najsprawniej władających magią. I uzdrowiciel. Bo by przejść na drugą stronę musimy umrzeć.
– Mam was… ożywić?! – Wyprostowałam się i z niedowierzaniem wpatrywałam w jego nieprzeniknioną twarz. – Ja?! Chyba zwariowałeś demonie?
– Ilyn, przestań. I tak jest mi wystarczająco trudno. Siedmiu, a wśród nich tylko ja jeden władający odpowiednimi siłami.
– Nie ma innego wyjścia?
Nie uszło mej uwadze, że wyraźnie się zawahał.
– Jest. Ale wtedy nasza rasa naprawdę zostanie skazana na powolną zagładę, na degenerację i zapomnienie.
– Powiesz mi?
– Nie. Nie pora na to.
– Wciąż tylko mówisz, jeszcze nie pora, to zły moment – zaczęłam go przedrzeźniać. Zachmurzył się, a w ciemnych oczach zabłysła złość. – A kiedy będzie odpowiedni?
– Wtedy, kiedy ja o tym zadecyduje – uciął krótko.
– Pewnie dodasz, że pora na uwolnienie mego ludu również nadejdzie kiedyś tam – dodałam posępnie.
– Po powrocie uwolnimy wszystkich, prócz mężczyzn w sile wieku. Będą mogli się udać w góry.
– W góry? – syknęłam zdenerwowana. – Chcesz ich wysłać na pewną śmierć?
– Albo za morze – dodał ze spokojem.
To była nieczysta zagrywka. Przeprawa statkami odpadała, bowiem nie posiadaliśmy ani jednego. Wcześniej, podczas wojny, zapobiegliwe dowództwo kazało zbudować kilka okrętów, wietrząc gdzieś tam na horyzoncie nieuchronną klęskę. Dlatego część naszych mogła salwować się ucieczką. Teraz nie mieliśmy nawet takiej możliwości.
A góry… Niedostępne, niegościnne szczyty. Pełne niebezpieczeństw, kompletnie nieznane, wiecznie mroźne i ośnieżone. Cóż tam mogło na nas czekać, prócz śmierci?
– Dlaczego chcesz zatrzymać mężczyzn?
– Będą nam potrzebni przy odbudowie naszych zamków. Eanowie są słabsi, mniej wydajni.
– Uwolnisz wszystkich, albo ja się wycofuję – powiedziałam twardo.
– W ten sposób skażesz i swój lud na zagładę.
– W górach i tak zginiemy. Lepsza nawet szybka śmierć z rąk Kayla niż powolna, gdy będziemy zamarzać i umierać z głodu.
Tego chyba się nie spodziewał, bo obrócił się bokiem i wlepił we mnie zdumiony wzrok.
– Walczyliśmy z wami przez pięć długich lat – kontynuowałam. - Czasami bardzo skutecznie. Wciąż mamy przewagę liczebną. Umiemy myśleć i planować. Nie doceniacie przeciwnika i dlatego kiedyś przegracie.
Mój głos był cichy, nawet nieco smutny. Ale czułam, że mam rację.
– Doliny są nasze – oświadczył twardo.
– Pół na pół.
– Zwariowałaś?! – wybuchnął z wściekłością. – Mamy oddać bydłu połowę naszej ziemi?
– Przemyśl to sobie – odparłam chłodno. I z dumnie zadartą głową, pomaszerowałam do swej kajuty. Znakomicie udało mi się ukryć własną wściekłość.
Bydło? Ileż pogardy było w jego głosie. Chciał wysłać nas w góry na pewną śmierć. W ten sposób nie dość, że dotrzymałby słowa, to jeszcze pozbył się problemu z niepokornymi niewolnikami.
Obmyłam twarz w odrobinie wody. Zrzuciłam ubranie i wsunęłam się pod szorstki koc.
Statek kołysał się coraz mocniej. Coraz bardziej też trzeszczał, skrzypiał, a nawet jęczał, jakby przeczuwając, że wkrótce będzie musiał zmierzyć się z potężnym sztormem.
Ale ja byłam zmęczona. Gdy przymknęłam oczy wciąż widziałam zmasakrowane ciała na polu bitwy. A później słyszałam bezczelny, pełen wyższości i zdumienia głos Yarna. I na samym końcu przypomniałam sobie jego dotyk, pieszczoty, pocałunek. Zawstydziło i rozzłościło mnie to wspomnienie. Czułam żal do samej siebie, że tak łatwo uległam, że w ogóle ośmieliłam się pomyśleć o tym, iż chciałabym więcej.
Powoli narastał we mnie sprzeciw, zimna wściekłość. Czy on rzucił na mnie czar? Widywałam już kobiety, które bez sprzeciwu odpowiadały na wezwanie demonów, ale czy i ja byłam jedną z nich? Co się stało, tam, pod gołym niebem, na wyludnionym pokładzie dziwacznego statku?
Nie umiałam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Wiedziałam jednak, że nie ugnę się co do mych żądań. Doliny w połowie muszą być nasze. Tyle na początek. Później zepchniemy demony na wschód, aż do podnóża lodowych gór. A kto wie? Może i dalej? Tylko jak to zrobimy?
Skoro ja władałam szczególnym darem, to musiało nas być więcej. Wystarczy tylko poszukać i poczekać, aż nasze siły będą wystarczające, by wygrać tę wojnę. Wspólna koegzystencja nie dawała nam szans na przetrwanie. Wygrana, pomimo niedawnej porażki, cień nadziei.
Jeśli Yarn tego chce, pomogę mu pokonać zbuntowanego demona. I tylko tyle. A na przyszłość muszę się wystrzegać takich sytuacji, jak ta dzisiejsza. Koniecznie, bo nie przyniosą mi nic dobrego.
Zamknęłam oczy i surowo nakazałam sobie głęboki sen. Zanim zdążyłam pomyśleć, że to chyba nie tak działa, poczułam jak pogrążam się w błogiej nieświadomości. I chyba faktycznie zasnęłam.
Obudził mnie dotyk. Dotyk szorstkiej dłoni, szorstkich placów na mych wargach. Z bijącym jak oszalałe sercem lecz nie wykonując żadnego innego ruchu, otwarłam oczy. W panującym półmroku dostrzegłam zarys potężnej sylwetki, jaśniejące bielą włosy i ciemne, zagadkowe oczy.
W tym momencie paląca się pochodnia zasyczała i całkowicie zgasła. Dookoła zapanowały nieprzeniknione ciemności. Nie zdążyłam uczynić ruchu, gdy ktoś chwycił mnie w żelazny uścisk ramion, gdy poczułam ciężar obcego ciała na moim i nieznany, budzący we mnie tyle skrajnych emocji, zapach.
– Przestań! – warknęłam, usiłując się wyrwać z jego objęć. – Mamy umowę!
– Umowę? – wymruczał Yarn. Nie mogłam go zobaczyć, czułam tylko jego ciepło, jego oddech na mej twarzy i rosnące podniecenie.
– Owszem, umowę. Sądziłeś, że zgodziłam się ze względu na twój urok osobisty i piękno oczu? – spytałam drwiąco.
– Jesteś naga, gorąca i chętna…
– Jesteś moim wrogiem. Gdyby nie dziwne zrządzenie losu, nie kiwnąłbyś placem, wtedy w warowni.
– Nie, bo wtedy bym już nie żył. – Czułam jak pokrywa delikatnym pocałunkami moją szyję. I po raz pierwszy ciało zyskało przewagę nad umysłem.
 Z cichym westchnieniem oplotłam go nogami. Więcej nie mogłam, bo skutecznie mnie przytrzymywał. Oddałam pocałunek, z każdą sekundą wyczuwając w nim więcej żaru, więcej namiętności. A jednak…
– Mówiłeś, że to nie czas, nie pora – powiedziałam z pretensją, oderwawszy się od jego ust.
– Kłamałem.
– A może po prostu jesteś głodny? W końcu żywicie się naszą krwią?
Nie dał się sprowokować.
– Jestem głodny twego ciała, spragniony pieszczot i pocałunków. Ty również. Nie zaprzeczaj, doskonale to wyczuwam.
Tym razem szarpnęłam się ze złością.
– Nie!
– Nie, co? – zapytał drwiąco, a potem pochylił się i zaczął kąsać moje piersi.
– Nie pozwolę ci! To tylko czar, który wy demony znakomicie potraficie wykorzystać przeciwko naszym słabościom.
– Jestem twoją słabością?
– Jesteś moim wrogiem.
– Wrogiem? – powtórzył. – Ilyn, pragnę cię. Może to dziwne, ale dawno nie byłem z żadną kobietą. Nawet nie wiesz jak dawno.
Żałowałam, że nie mogłam ujrzeć jego oczu. Powiedziałby więcej niż słowa. Ale i te tchnęły powagą i szczerością.
I wtedy przeraziłam się. Zawsze traktowaliśmy demony jak żądne krwi bestie, bez hamulców moralnych i uczuć. Ale Yarn wydawał się inny. Może wpływ na to miało nasze pierwsze spotkanie? Wątpliwości było tak wiele, a czasu zbyt mało, bowiem już czułam jak moje ciało się poddaje.
– Nie! – szarpnęłam się po raz kolejny. – Nie dobrowolnie!
– Tak? A więc wezmę cię siłą! – warknął z nieoczekiwaną złością.
Do dziś nie umiem sobie powiedzieć jak to by się skończyło. Czy zdołałabym się oprzeć? Obronić? Wątpię. Najpierw bowiem musiałbym stoczyć bitwę z samą sobą, ze wszystkim swymi ukrytymi, mrocznymi pragnieniami.
– Generale – rozległ się znienacka zniecierpliwiony głos tuż za drzwiami.
– Czego? – Yarn wyprostował się i zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Potrzebujemy twojej pomocy. Za chwilę znajdziemy się w środku bardzo silnego sztormu.
Wymamrotał coś pod nosem ze złością.
– Czy ja również… – zaczęłam się podnosić.
– Nie. Tu chodzi o magię. Nie taką, jaką ty władasz. Zostań w kajucie – polecił szorstkim tonem. A potem nagle się pochylił i brutalnie ująwszy mój podbródek, pocałował. – To nie koniec Ilyn. Wierz mi, nie koniec.
Zadrżałam. A kiedy wyszedł usłyszałam cichutki syk i pochodnia wisząca na ścianie, zapaliła się z powrotem. Zamrugałam zdezorientowana oczyma.
A może to był tylko sen? Me własne pragnienia przekute w pełne ukrytych znaczeń marzenie senne?
Przesunęłam palcami po wargach. Nadal czułam na nich smak pocałunku.
Tym razem sama zgasiłam pochodnie.
I bardzo długo leżałam na wąskiej pryczy, wsłuchując się w huk szalejącego dookoła żywiołu.
Kiedy ucichł, zasnęłam i ja.
 
 link do części IV - klik

20 komentarzy:

  1. Prosiłaś o poprawianie błędów, więc jak zwykle służę pomocą - w zdaniu "Obudził mnie dotyk. Dotyk szorstkiej dłoni, szorstkich placów na mych wargach" - wkradła się literówka z tymi palcami :)
    Paru przecinków też brakuję, ale nie mam zamiaru być czepialska, bo to zdecydowanie moje ulubione Twoje opowiadanie - serca nie masz, że dopiero w sobotę, ale z drugiej strony będę ćwiczyć silną wolę przez ten tydzień :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, zaraz poprawię. Co do przecinków - gubię się w nich, przyznaję i tak już chyba pozostanie :-(
      Zobaczymy, może dam prędzej...

      Usuń
  2. Tak czułam, ze dodasz tekst tuz po północy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tydzien czekac??? Nie, nie, nie! Stanowczo nie dam rady :)
    Ps. Niepotrzebnie im przerywalas :( mam nadzjeje ze teraz to ona go zaskoczy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. podoba mi sie, ale cos strasznie krotkie te fragmenty. Jesli chcesz dodc nastepna czesc dopiero w kolejna sobote to poprosimy o dluzsza czesc, albo zeby byla wczesniej

    OdpowiedzUsuń
  5. "przejść na druga stronę musimy umrzeć." - Powinno być drugą :)

    A udałoby się tobie dodać trochę wcześniej następny fragment?
    Julex;]

    OdpowiedzUsuń
  6. Dołączam się do o ip rzeźniczek . Leżę teraz z 3letnią córciom w szpitalu, chora jest na Zapalenie płuc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całego serca życzę twojej malutkiej powrotu do zdrowia!!! Abyście mogły wrócić do domu, bo nawet najbardziej przyjazne szpitale są okropne. Mam nadzieję, że możesz z nią cały czas być? Dla takiego maluszka, rozstanie z rodzicami byłoby koszmarnym przeżyciem...
      Ciepłe pozdrowienia i buziaki
      Babeczka :-*

      Usuń
    2. Dziękuję, jestem z nią cały czas ,.łóżko moje to 7 zł na dobę, nie jest tak złe . Pozdrowienia z końskich że świętokrzyskiego .aga.

      Usuń
    3. Całe szczęście, bo przyznam, że nie wyobrażam sobie pozostawienia samego dziecka na tak długo w szpitalu. Jest bardzo ciężko, czy już się poprawia?

      Usuń
    4. Tak, z chęcią bym już do domku pojechała, ale jeszcze coś tam słychać i trzeba zostać. Niestety mnie jakieś katarzycho zaczyna łapać jak nigdy.

      Usuń
    5. Jak katar, to polecam sudafed w tabletkach. Mnie pomaga :-)
      To trzymam kciuki za szybki powrót do domu!!!

      Usuń
  7. Babeczko uwielbiam wszystkie twoje opowiadania, ale to czyta mi się najlepiej ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną część :D Głos na na bloga oddany :P

    OdpowiedzUsuń
  8. To niebieskawe tło strasznie mnie drażniło... Wróciłam do starej wersji.

    OdpowiedzUsuń
  9. ja też czekam z niecierpliwością na kolejną część :) opowiadanie super ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. pliss Babeczko daj kolejną część jak najszybciej :D

    OdpowiedzUsuń
  11. "Wspólna koegzystencja nie dawała nam szans na przetrwanie..."
    Wspólna koegzystencja? :)
    Mamy prawdziwe szczęście, że dodajesz na zmianę dwa cudowne opowiadania. Inaczej trudno byłoby wytrzymać. Pluję sobie w brodę, bo weszłam wczoraj (dzisiaj?) na bloga zaraz po północy i stwierdziłam, że dodasz posta w ciągu dnia. Mogłam poczekać te kilkanaście minut więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem... Niedawno jedna z czytelniczek wyłapała fakty autentyczne... :-) Dzięki, poprawię później, bo muszę to w jakiś sposób zmienić.

      Usuń
  12. Babeczko kochana daj kolejną część po północy:D

    OdpowiedzUsuń
  13. A może tak dodasz dzisiaj kolejną część ? :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.