Wczoraj, w poniedziałek, zasmuciła mnie bardzo wiadomość o śmierci pani Joanny Chmielewskiej, według mnie najlepszej polskiej pisarki. Aż dziw bierze, że ktoś tak pełny życia i energii, mógł odejść...
Pozostaje tylko pocieszyć się tym, co po sobie zostawiła. Może nie wszystkie jej książki były genialne, ale większość na pewno. Kto nie czytał, a lubi dobry humor, lekką ironię i pełnych życia bohaterów, to polecam. Nawet jeśli nie gustujecie w kryminałach.
Nie mam w zwyczaju płakać po obcych ludziach. Nigdy tego nie robiłam. Ale po niej będę. Czytałam jej książki przez prawie całe życie i wiem, że była taka jak jej twórczość. Wspaniała!
Wygrana (VII)
Pozostaje tylko pocieszyć się tym, co po sobie zostawiła. Może nie wszystkie jej książki były genialne, ale większość na pewno. Kto nie czytał, a lubi dobry humor, lekką ironię i pełnych życia bohaterów, to polecam. Nawet jeśli nie gustujecie w kryminałach.
Nie mam w zwyczaju płakać po obcych ludziach. Nigdy tego nie robiłam. Ale po niej będę. Czytałam jej książki przez prawie całe życie i wiem, że była taka jak jej twórczość. Wspaniała!
Wygrana (VII)
13.
Do pokoju wróciłam przemoczona,
zziębnięta i wściekła jak nie powiem co. Dopiero, gdy zrzuciłam mokrą odzież i
opatuliłam się szlafrokiem, mój wzrok padł na prawie pustą butelkę po szampanie
i dwa kieliszki. Nie było trudno się domyślić skąd się to wzięło… Stanowczym
ruchem sięgnęłam po słuchawkę hotelowego telefonu i mściwie zamówiłam jeszcze
dwie takie flaszki, po półtorej klocka za sztukę. Potem kazałam to doliczyć do
rachunku Roberta.
Długa kąpiel w wannie, w
towarzystwie jednego z Dom Perignon oraz całej masy malutkich świeczek,
odrobinę poprawiła mi humor. Tym bardziej, że za oknem deszcz wybijał miarową
melodię, wyraźnie oznajmiając, że nici z dzisiejszego spaceru. Potem przebrałam
się w wygodny dres i przeszłam do salonu. Co było dość niezwykłe, miałam w
nosie kolację, postanowiwszy zadowolić się orzeszkami z barku i ostatnią
zdobyczną czekoladą, kupioną jeszcze wczorajszego dnia. Rozłożyłam się wygodnie
na kanapie i włączyłam telewizor. Mój nastrój wykluczał wszelkie komedie
romantyczne, potrzebny był mi raczej jakiś krwawy i brutalny horror. Albo
wiadomości… Nie musiałam długo pstrykać, gdy trafiłam na jakiś film klasy „z”,
gdzie właśnie, nawet przystojny główny bohater, zamieniał się w owłosioną i
zębatą bestię. „Ujdzie” - postanowiłam i wygodniej umościłam się na sofie,
dodatkowo przykrywając kocem. Zdążyłam obejrzeć ponad dwa kwadranse, opróżnić
do końca butelkę z szampanem i zeżreć wszystkie orzeszki, kiedy pojawił się
Robert.
Nie wiadomo dlaczego był w
znakomitym humorze. Wyszczerzył zęby niczym ten pies w reklamie pedigree, co
miało z pewnością obrazować jego znakomite samopoczucie lub też przyjazne
zamiary.
– Co pijesz? – Usiadł tuż obok
mnie i z niejakim rozczarowaniem spojrzał na puste torebki po orzeszkach.
– Dom Perignon, który
zamówiłeś. Tu już mam koniec, jak chcesz to tam stoi jeszcze jedna flaszka.
– Pewnie na mój rachunek? – Nie
rozgniewał się, tylko smętnie pokiwał głową.
– Uznałam, że nie będziesz miał
nic przeciwko. Taki gratis do naszej umowy – dodałam złośliwie.
– Myślałem że jesteś na randce,
a ty tu oglądasz taki beznadziejny film.
– Nie jest zły. Można się
pośmiać.
Przez chwilę panowało błogie
milczenie, a my wspólnie śledziliśmy rozgrywającą się akcję. Ale oczywiście
Robert musiał przyczepić się do szczegółów.
– Dlaczego ten wilkołak biega
jak małpa?
– Bo mu się ośrodek ciężkości
zaburza. I nie zadawaj durnych pytań, bo psujesz nastrój.
– A może on robi za brakujące
ogniwo? I co ta wróżka czy też szamanka miała na głowie? Wyglądało jak mop po
przejściach…
– Uch! Bądź że cicho! Poza tym
gdzieś ty widział czarnego mopa?
– W sumie masz rację. To
bardziej była fryzura a la Bob Marley. Szkoda, że nie dorzucili czerwonych
oczu, byłoby więcej dramatyzmu.
– Robert! Ja tu film oglądam!
Ale on nie miał zamiaru odpuszczać.
– Nie wiem czy mnie bardziej
kręci ta szamanka, czy policjantka? Czasami trudno być samcem…
– Myślę, że pierwsza jest
bardziej w twoim typie.
– No nie wiem… Ten mop mi ją
obrzydził.
– A nie bardziej ta książka w
twarzy, co ją wbił wilkołak podczas towarzyskiej wizyty?
– Powinno się zakazać sprzedaży
takich dzieł, aby ograniczyć dostęp do broni.
– Bredzisz. Choć w sumie, jeśli
to była jakaś część sagi Zmierzch…
– Aha! Najnowsza, pod tytułem
„Niebo w gębie”.
Nie mogłam się nie roześmiać.
Rozpromienił się niczym słoneczko, ale niestety nie zamierzał na tym
poprzestać.
– Zawsze się zastanawiałem, co
daje psowatym wycie do księżyca? Lansik jakiś?
– To tańsze niż produkcja moczu
do oznaczania terytorium – odgryzłam się.
– Ha, ha! I one pewnie wtedy
śpiewają „I feel lonely” albo „Baby, please come home”.
Rozśmieszył mnie. I wbrew sobie
podchwyciłam temat.
– A jak nie ma księżyca? To
znaczy jest, ale za chmurami?
– Zamyka oczy i wyobraża sobie,
że jest. Zwróciłaś uwagę, że w tym filmie w momencie przemiany, wilkołak zawsze
łapie się za brzuch?
– Bo wyje na przeponie i tak
sobie pomaga… Zamknij się wreszcie, bo tu kulminacyjna scena, a ja za chwilę
pęknę ze śmiechu.
– Słabiutki ten film. Więcej
gadania niż interesujących scen.
Nie wytrzymałam. Złapałam poduszkę i
rzuciłam się na niego z zamiarem uduszenia. A przynajmniej porządnego
podduszenia.
– To ty gadasz i nie dajesz mi
ani na chwilę spokoju!
Bez problemu odebrał narzędzie mordu
i chwyciwszy za nadgarstki, przycisnął do oparcia sofy. Przez chwilę
zastanowiłam się skąd u niego tak świetny humor, przecież to ja wytrąbiłam całą
flaszkę szampana, nie on. Czyżby pogodził się z lubą blondyną?
– Naprawdę lubisz takie
idiotyczne i żenujące dzieła?
Szarpnęłam się, próbując
wyswobodzić, ale nie po raz pierwszy przekonałam się, że był ode mnie sporo
silniejszy. No i zresztą wcale nie było mi w tej pozycji tak strasznie
niewygodnie. Wręcz przeciwnie…
– Owszem, a najbardziej podoba
mi się moment gdy następuje super błyskawiczna przemiana, poprzedzona radosnym
skowytem!
– Ten wilkołak wcale nie jest
straszny. Już bardziej przekonywujący od niego był Piszczałka z filmu
„Przyjaciel wesołego diabla”.
– Cicho! Przez ciebie nie wiem,
dlaczego ten chłopak ucieka.
– Pobiegł po swojego ipoda,
żeby ustawić status na fb „potwór zjadł mi kolegę, looool!”…
– Robert! Ja więcej nie mogę! –
Czułam, że po policzkach płyną mi łzy. Ale tym razem ze śmiechu. – Skąd u
ciebie tak dobry humor? Rano miałam wrażenie, że chcesz mi przegryź gardło, a
teraz… O, proszę! To zasługa Anity?
– Anita, Anity, Anitę –
odpowiedział niespodziewanie poirytowany. Puścił mnie i sięgnął po kieliszek z
szampanem. – Czy każda rozmowa musi kręcić się dookoła jej osoby?
– Nie – odparłam zdziwiona.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w
milczeniu. Dopiero kiedy ukazały się napisy końcowe, odważyłam się na niego
zerknąć. Siedział wygodnie rozparty i w zamyśleniu spoglądał na właśnie
rozpoczynające się reklamy.
A co mi tam! Zabawimy się i
sprawdzimy jak długo wytrzyma w swych postanowieniach.
Wstałam i bez namysłu usiadłam mu na
kolanach, zarzucając ramiona na szyję i z uśmiechem wpatrując się w lekko
zaskoczoną minę.
– Pocałujesz mnie?
Przez chwilę wyglądał na potężnie
ogłuszonego. Wcale się nie dziwię, mnie też by przymurowało w takiej sytuacji.
– Szkoda. – Wygięłam usta w
podkówkę, jednocześnie delikatnie pieszcząc dłonią jego kark. Potem przysunęłam
się jeszcze bliżej, tak że nasze usta dzieliła teraz zbyt mała odległość.
– Ty to robisz specjalnie! –
zgłosił uzasadnioną pretensję, jednocześnie mocniej mnie przytulając.
– W żadnym wypadku –
wyszeptałam cichutko, bo niemal czułam już dotyk jego warg na swoich. – To
tylko tak po przyjacielsku… Kilka całusów i trochę pieszczot, banał!
– Po przyjacielsku? – parsknął,
odrobinę rozzłoszczony. Ale ani nie odsunął się, ani nie poluzował uścisku.
– Jak nie ty, to będę musiała
zrobić to sama, używając wyobraźni i gibkich paluszków mej prawej dłoni…
Aż zesztywniał zaskoczony. Sama
byłam zdumiona swoimi słowami, ale w zasadzie całkiem trafnie opisałam własne
pragnienia.
– Alicjo! Ja cię nie poznaję!
Skąd u ciebie to wyuzdanie?
– Robercie! Ja ciebie również!
Skąd u ciebie ta wstrzemięźliwość?
– No tak, cała butelka
szampana…
– Och, zamknij się! – I po
prostu go pocałowałam.
Czy zaprotestował? O nie, skąd!
Wręcz przeciwnie, oddał pocałunek z taką siłą, że aż zakręciło mi się w głowie.
Czułam jego wargi, jak wpijają się z
pożądaniem, jak władczo rozsuwa językiem moje usta, dając przedsmak tego, co
mogłoby się wydarzyć już za chwilę. Jego dłonie rozpoczęły nieśpieszną
wędrówką, bezczelnie wdzierając się pod materiał ubrania. Potem przerwał i
ustami powędrował za dłońmi, szukając naprężonych piersi. Powoli wysunął je ze
stanika, najpierw jedną, a po chwili i drugą. Jęknęłam z rozkoszy, odchylając
głowę do tyłu i zatopiłam palce w jego włosach. Robert pochylił się i bez
poprzednio wyczuwanego pośpiechu, koniuszkiem języka zaczął zataczać kręgi
wokół brodawki, by w końcu wziąć całą do ust. Potem na zmianę ssał ją i
przygryzał, drugą dłonią torując sobie drogę do mego gorącego i mocno już
wilgotnego wnętrza. Przez ubranie czułam twardy nacisk członka na moich
pośladkach. Drżałam z podniecenia, a każdy nerw mego ciała błagał o więcej. Miał
dużo racji mówiąc, że mógłby mnie mieć w każdej chwili. Ale nie w tej, nie tym
razem…
Kiedy poczułam na sobie ciężar jego
ciała, zrozumiałam że jeśli teraz tego nie przerwę, to za kilkanaście sekund
nie będę już miała na to żadnych szans.
Był to więc odpowiedni moment.
Zręcznie wyślizgnęłam się z jego uścisku i skierowałam do sypialni. Biedak,
pewnie myślał, że to tylko zmiana miejsca, więc wstał i podążył za mną. Ja
tymczasem niemal biegiem wpadłam do łazienki i w pośpiechu zatrzasnęłam za sobą
drzwi, dwukrotnie przekręcając klucz. Potem usiadłam na desce od sedesu i
nerwowo zacisnęłam pięści.
– Alicja! – Załomotał z siłą,
która sprawiła, że drzwi omal nie wyskoczyły z futryny. – Co to ma do cholery
znaczyć?
Milczałam, wywaliwszy w jego
kierunku cały język i dodatkowo wykonawszy kilka obraźliwych gestów.
– Alicja! Bo wyważę te cholerne
drzwi!
„A proszę cię bardzo” – pomyślałam
złośliwie. Szampan jeszcze szumiał mi w głowie, byłam rozpalona i podniecona,
ale czasem zły charakter na coś się przydaje. Zawzięłam się w sobie i nie
miałam najmniejszego zamiaru ani wyjaśniać mego postępowania, ani wdawać się w
bezsensowne rozmowy. Nie wiem na co liczył, ale z pewnością był nieźle
rozeźlony. Nic dziwnego, najpierw sama pchałam mu się w spodnie, a gdy już
niemal nadszedł kulminacyjny moment, to zwiałam bez słowa wyjaśnienia.
– Ty mała, podstępna… brak mi
słów po prostu! Po co zaczynałaś, jeśli nie miałaś zamiaru kończyć?
Nie wytrzymałam.
– Nie miałam! – odwrzasnęłam
ugodowo. – A co myślałeś? Że po przyjacielsku zrobię ci loda?
– No wiesz! – Jeszcze raz z
wściekłością walnął w drzwi. – To było wyjątkowo podłe! Wyjdź z tej łazienki to pogadamy.
– A figę! – mruknęłam pod
nosem. – Idź do Anity, niech ona skończy… – dodałam głośniej.
To, co dobiegło zza drzwi, stanowiło
niezwykle barwną mieszankę najbardziej niecenzuralnych słów, jakie kiedykolwiek
słyszałam. Robert naprawdę był rozgniewany. Przez chwilę miotał się jeszcze po
pokoju, potem zapanowała względna cisza.
Kiedy już niemal zdecydowałam się na
wyjście, zadzwonił hotelowy telefon. Przystawiłam ucho do drzwi, aby wyraźniej
słyszeć słowa wypowiadane przez Roberta.
– Tak? Owszem. Nie, przykro mi,
ale to niemożliwe. Dlaczego? Ma szlaban, bo przyłapałem ją jak się puszczała w
schowku na miotły z boyem hotelowym…
W tym momencie uświadomiłam sobie,
kto mógł być drugim rozmówcą. Tomek! Jak strzała wypadłam z łazienki, ale i tak
było za późno, bo Robert właśnie odkładał słuchawkę.
– Ty gnojku! Jak śmiałeś
opowiadać mu takie bzdury?
– Mogłem też powiedzieć prawdę…
– Bez problemu chwycił moją dłoń, uchylając się przed ciosem.
Wrzasnęłam na całe gardło i kopnęłam
go w łydkę. Zabolało, bo nieznacznie się skrzywił. Ale to mnie nie
usatysfakcjonowało, więc ponownie zaatakowałam z podwójną siłą. Chyba się tego
spodziewał, bo nieznacznie odsunął się, podkładając mi nogę. Rymnęłam jak długa
na podłogę, o mało nie wybijając sobie zębów. A kiedy w dodatku usłyszałam nad
sobą mściwy śmiech, straciłam resztki opanowania. Czerwona mgła zasnuła mi oczy
i bez namysłu wbiłam zęby w jego prawą
kostkę. Śmiech zamienił się w skowyt bólu, a potem upadł tuż obok mnie.
– Czyś ty już całkiem
zwariowała? – jęknął, podciągając nogawkę. Z podziwem przyjrzałam się pięknym
śladom moich siekaczy i niewielkiemu krwawieniu.
– Należało ci się –
oświadczyłam, z godnością podnosząc się do pozycji siedzącej.
– Boże! Mieszkam w jednym
pokoju z wariatką!
– Ty się ciesz, że nie
dziabnęłam cię w innym miejscu. Bo wtedy zacząłbyś śpiewać falsetem…
Spojrzał na mnie z autentycznym obrzydzeniem.
– Ktoś ci już powiedział, że
jesteś chora?
– Nie. Jedynie ty wywołujesz u
mnie taką reakcję. Może to alergia na bogatych, zadufanych w sobie kretynów?
Nie odpowiedział, tylko wstał. Potem
zupełnie nieoczekiwanie podał mi rękę.
– Wstawaj!
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
Powinienem być śmiertelnie obrażony, a ten tu się bawi w jakieś kurtuazje. Co
też on knuje?
Pozwoliłam sobie pomóc i po chwili
stałam naprzeciwko Roberta, wpatrującego się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– O co chodzi? – spytałam,
możliwie że dość napastliwie.
– O ciebie.
– Nie rozumiem?
– Nie spodziewam się, że
zrozumiesz.
– No widzisz! Znów zaczynasz!
Nieoczekiwanie rozjaśnił się.
Wyglądał w tej chwili cholernie pociągająco, aż poczułam żal, że tak rzadko
uśmiecha się do mnie w ten sposób.
– Dobrze. A więc pora to
skończyć. – Pochylił się i musnął ustami moje wargi. Potem delikatnie dotykając
rozognionych policzków, pieszcząc każdy skrawek skóry, powoli dotarł do ucha i
wyszeptał:
– Dobranoc Alicjo. I nie czekaj
na mnie.
– Dlaczego? – wyrwało mi ze
zdumieniem.
– Bo mówiąc dosadnie, idę na
dziwki.
Nie czekając na moją reakcję,
chwycił leżącą na oparciu krzesła marynarkę i zanim zdążyłam wydusić z siebie
chociaż jedno słowo, już go nie było.
14.
Obudziło mnie słonko, wesoło
świecące na zewnątrz i bez skrępowania wdzierające się przez nieosłonięte okna
sypialni. Jęknęłam, przysłaniając dłonią oczy. Potem przypomniał mi się
wczorajszy wieczór, więc gwałtownie usiadłam na łóżku, spoglądając na jego drugą
połowę. Nie było znać, że ktokolwiek na niej spał tej nocy, ale to jeszcze o
niczym nie świadczyło, bo Robert mógł wybrać kanapę. Kiedy jednak wpadłam do
salonu, zastałam go w takim samym stanie, co wczoraj. Na stoliku wciąż leżały
papierki po orzeszkach i stała butelka po szampanie. Na kanapie niedbale leżał
koc, a telewizor cicho szemrał, pokazując jakiś poranny, durny program. I wtedy
jęknęłam po raz drugi. Tym razem głośniej.
Gdzie też on się podziewał?
Z jednej strony nie chciało mi się
wierzyć, że spełnił swoją groźbę, z drugiej jednak miałam do czynienia z
facetem, a z nimi nigdy nic nie wiadomo. Więc skoro nie wrócił do apartamentu
na noc, to gdzie poszedł?
Musiałam dać ujście pęczniejącym we
mnie uczuciom i zaczęłam skakać ze złości. Jak już odrobinę się zmachałam,
usiadłam na sofie i chwyciwszy pustą flaszkę, smętnie zapatrzyłam się w resztki
szampana, chlupoczące na dnie. I w takiej to pozycji zastał mnie wracający z
włóczęgi Robert.
– Wyglądasz jak pijak po
całonocnej libacji – powiedział na powitanie.
Rzuciłam mu z ukosa podejrzliwe
spojrzenie. Wyglądał całkiem normalnie, nawet powiedziałabym, że lepiej niż ja
w tej chwili.
– Gdzie byłeś całą noc? – Nie
umiałam powstrzymać cisnącego się na usta z siłą huraganu, pytania.
Nie odpowiedział, tylko podszedł do
stołu i nalał sobie pełną szklankę wody.
– No!?
– Zachowujesz się jak zazdrosna
żona.
Nadęłam się urażona. W sumie to miał
rację, wcale nie musiał odpowiadać na moje pytanie. Ale on najwidoczniej chciał
mi odpłacić za wczoraj pięknym za nadobne.
– Byłem u Anity, tak jak mi
radziłaś.
– No tak. W końcu mówiłeś, że
idziesz na dziwki.
– Alicja! Jak śmiesz!
– Idę się ubrać, bo burczy mi w
brzuchu. – Wstałam i skierowałam się do łazienki. – Ty też się umyj, nie
wiadomo co mogłeś złapać, szlajając się po nocy…
Szczerze, to dziwiłam się mu, że
jeszcze mnie nie zabił. Udusił poduszką czy utopił w wannie. Ja bym tam sama z
sobą nie wytrzymała tyle czasu. Owszem, wściekał się, ale i tak miał do mnie
anielską cierpliwość.
Odruchowo spojrzałam w lustro i
zamarłam. Szklana tafla prawdomównie pokazała czerwoną, nadętą,
nabzdyczoną twarz, posępne spojrzenie i zmarszczone czoło.
„No nie!” – pomyślałam ze zgrozą. I
Robert musiał to oglądać od rana? I ja mu się chcę podobać? Na jego miejscu,
dawno bym uciekła.
Zamknęłam oczy i spróbowałam się
rozluźnić. Przypomniałam sobie nasze pocałunki, pieszczoty, miłe słowa. Zabawę
na plaży przy budowaniu zamku z piasku.
Tym razem lustro uczciwie pokazało promienne oczy i radosny uśmiech. Sama się sobie teraz podobałam.
Kiedy już wyszłam z łazienki, ubrana
i umyta, on leżał na wznak na łóżku i smacznie chrapał. Nie wiem dlaczego, ale
nagle zyskałam pewność, ze spędził tę nockę samotnie, choć nie wiadomo w jakim
miejscu. Pokiwałam głową i zdjęłam mu buty, a potem przykryłam kocem
przyniesionym z salonu.
To już ostatni dzień… Poczułam, że
zbiera mi się na płacz. Stałam na środku sypialni i połykałam łzy, patrząc na
mężczyznę, w którym tak nieoczekiwanie się zakochałam. Bez entuzjazmu myślałam
o powrocie do domu, rozumiejąc, że ten tydzień zmienił cały mój świat.
Chciałam zostać. Przy nim. Ale nie
wiedziałam jak to zrobić. Sam przyznał, że nie kocha Anity, jednak wciąż trwał
uparcie przy zamiarze odbudowania ich związku. To wszystko było zbyt
skomplikowane jak na mój pusty, burczący żołądek, więc po prostu udałam się na
śniadanie.
15.
Robert spał aż do obiadu. Kiedy
wróciłam z plaży, właśnie brał prysznic. Dyskretnie wycofałam się do salonu i
bez skrępowania uszykowałam sobie drinka. Miałam w nosie mój hipotetyczny
alkoholizm, tym bardziej, że od rana dręczyła mnie chandra. Nie zdążyłam dać
nawet łyka, gdy zaszedł mnie od tyłu i wyjął szklankę z ręki.
– Oddawaj! – Moje
postanowienie, by dziś być wyłącznie życzliwą i uprzejmą, ulotniło się w
mgnieniu oka.
– Ja wiem, że alkohol jest
bezpłatny, ale przesadzasz.
– To jak aperitif przed
obiadem.
– Akurat – mruknął, odstawiając
go na stół. – Wypijesz wieczorem, teraz masz być trzeźwa.
– A co? Znów obiadek a Anitką i
Raisem?
– Nie. Ze mną – powiedział ze
spokojem, dopinając guziki w koszuli. – I dlatego chciałbym, abyś nie piła i
nie cuchnęła wódką.
Otwarłam już usta, by zaprotestować,
ale nie zdążyłam, bo pochylił się i mnie pocałował. Delikatnie, czule i jakby
mimochodem.
– Co to ma znaczyć? – spytałam
surowo, odsuwając się od niego.
Wzruszył ramionami.
– Idziemy coś zjeść? Czy znów
wolisz się kłócić?
Zgrzytnęłam zębami, aż spojrzał na
mnie zdziwiony. Jednak sekundę później przypomniałam sobie małpią fizjonomię,
oglądaną rano w lustrze. No nie! I jeszcze mam się tak pokazać publicznie!
Zanim zdążyliśmy dojść do jadalni,
wypogodziłam się i przywołałam na twarzy życzliwy uśmiech. Ukradkowe spojrzenie
rzucone na lustro w holu, pozwoliło przekonać się, iż wyglądam w miarę
normalnie. Odetchnęłam z ulgą, bo zaraz potem natknęliśmy się na Anitę. Była
sama, ale Robert rzucił jej jedynie uprzejme powitanie i nie oglądając się za
siebie, podszedł do stolika. Tym razem nie był mi potrzebny widok własnego
odbicie, bo atmosfera przygnębienia rozwiała się jak dym na wietrze i czułam,
jak mimowolnie się uśmiecham.
Podczas posiłku wymienialiśmy
zdawkowe uwagi, oboje usiłując wyglądać na względnie zadowolonych. Jakoś udało
nam się utrzymać te atmosferę, aż do momentu gdy ja udałam się na plażę, a
Robert zajął się swoimi sprawami, zasiadając przy laptopie z całym plikiem
papierów. Zjeść podwieczorek poszłam już sama, bo on wciąż był zajęty. Można
powiedzieć, że apetyt miałam równie kiepski jak nastrój. Jakoś minęła mi ochota
na kłótnie i słowne utarczki, pozostało za to tylko przygnębienie. Po posiłku
znów powlokłam się na plażę, lecz bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Rozłożyłam się
na kocu i spróbowałam zająć się czymś pożytecznym, czyli rozwiązywaniem
krzyżówki. Niestety szło mi wyjątkowo kiepsko, umysł pracował na najwyższych
obrotach, ale za to tylko w jednym kierunku.
Gdy już odpracowałam wszystkie
najbardziej ponure scenariusze, pozamartwiałam się jeszcze trochę i
zdecydowałam na powrót. Kiedy dotarłam do apartamentu przez wejście z plaży,
Robert wciąż siedział z nosem w laptopie. Na paluszkach przeszłam do sypialni i
rzuciłam się na łóżko. Choć to nie była odpowiednia pora, a ja nigdy nie sypiam
w dzień, czułam że pęka mi głowa, a oczy same się zamykają. Zresztą, słabo
spałam przez ostanie noce. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie pogrążyłam
się w błogich objęciach Morfeusza.
Kiedy się ocknęłam, za oknem panował
już mrok, a zegar stojący na nocnym stoliku wskazywał za pięć dwudziestą drugą.
Stękając z wysiłku, rozprostowałam zdrętwiałe mięśnie. Potem poszłam do
łazienki i umyłam zęby. Przepadła kolacja i zniknął gdzieś Robert, co
bynajmniej nie nastroiło mnie optymistycznie. Za to mogłam wypić swojego
drinka…
Po dobrym kwadransie postanowiłam
pójść na spacer. Zakluczyłam drzwi i skierowałam się w stronę dyskretnie
oświetlonego, hotelowego tarasu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dojrzałam
na nim Roberta z Anitką, pogrążonych w rozmowie. Szybko, by mnie nie zauważyli,
uskoczyłam w bok i skryłam się w gęstych zaroślach, rosnących nieopodal.
Usiłowałam podsłuchać o czym rozmawiali, ale przeszkodziła mi w tym spora
odległość i szum morza. Kroczek, po kroczku przesuwałam się coraz bliżej, lecz
i tak w końcu musiałam się zadowolić samą wizją, bez fonii. A to, co widziałam,
zdecydowanie mi się nie podobało…
Siedziałam w tych krzakach już
dłuższą chwilę, z rozpaczą wpatrując się w słodko ćwierkającą parę. Zdawałam
sobie sprawę, że za moment zobaczę coś bardzo nieprzyjemnego – nieprzyjemnego
dla mnie. Bo przecież widok Roberta całującego inna kobietę, był ostatnią
rzeczą, którą pragnęłam ujrzeć.
Rozejrzałam się dookoła,
rozpaczliwym wzrokiem poszukując choć niewielkiego kamyczka. Mogłam jeszcze
wyłonić się z ciemności i odciągnąć go od tej żmii, ale wiedziałam, że za to by
mnie zabił. „No zrób coś kretynko!” – pomyślałam w panice, widząc jak mężczyzna
powoli pochyla się, przymierzając do pocałunku.
No i zrobiłam… Rozpacz pozbawiła
mnie resztek zdrowego rozsądku, więc uczyniłam jedyne co mi przyszło do głowy…
Przeciągłe, ponure, złowrogie wycie
rozerwało nagle panującą ciszę, wstrząsnęło światem i poniosło się po plaży,
odskakując echem od nadbrzeża. Zabrzmiało głucho, złowieszczo i tak
nieoczekiwanie, że para na tarasie znieruchomiała radykalnie. Wyglądali jakby
strzelił w nich grom.
Potem wycie urwało się, bo
najzwyczajniej w świecie zabrakło mi tchu…
Może i właśnie wygłupiłam się
koncertowo, ale jakby nie było osiągnęłam zamierzony cel – na taras wbiegał
Rais, z wyraźnie widocznym na twarzy niepokojem. Wykorzystałam chwilowy moment
zamieszania i na czworakach, chyłkiem wycofałam się z krzaków. Chwyciłam buty w
dłoń i pędem puściłam się w kierunku apartamentu. Zdawałam sobie sprawę, że to
mnie pierwszą Robert będzie podejrzewał, dlatego chciałam znaleźć się tam przed
nim i z niewinną miną zasiąść przed telewizorem.
Czerwona i zziajana wpadłam do
salonu wprost na stojącego pośrodku Roberta...
– No i co masz mi do
powiedzenia? – spytał złowróżbnym tonem. Stałam przed nim z opuszczoną głową,
niczym zbesztany uczeń przed surowym nauczycielem, w pośpiechu zastanawiając
się nad najbardziej wiarygodnym kłamstwem.
– Nic…
– Nic? Nic??? – ryknął ruszając
w moją stronę. – Ty mała, cholerna, podstępna suko! Płacę ci nie za
utrudnianie, ale za pomoc w odzyskaniu ukochanej. A ty co robisz?! Psujesz
wszystko swoimi kretyńskimi wybrykami!
Nie wiem co zabolało bardziej:
nazwanie mnie suką czy słowo „ukochana” w odniesieniu do Anity.
– Możesz się wypchać swoją
kasą, nic nie chcę! – warknęłam ze złością wyrywając ramię z jego uścisku.
– I nie dostaniesz ani grosza!
Masz na to moje słowo! I pakuj walizkę, masz się natychmiast wynosić!
– Wiesz co – stanęłam
naprzeciwko i bez wahania odwzajemniłam jego pełne wściekłości spojrzenie. –
Sądzę że idealnie pasujesz do tej pustej, zimnej i płytkiej baby. Oboje macie
kupę kasy, piękne opakowanie i zupełnie pozbawione ikry wnętrze. Cieszyłabym
się gdyby biedny Rais uwolnił się od tej małpy, tak samo jak cieszę się, że i
ja nigdy więcej nie będę musiała oglądać twojej zakazanej gęby!
– Więc teraz mam nieciekawe,
pozbawione ikry wnętrze?
– Nie ma w was nic
spontanicznego, wszystko kalkulujecie na zimno. Nie zdziwiłabym się, gdybyście
wyznaczali sobie określone dni w tygodniu na seks czy ilość dozwolonych
pocałunków. W nieboszczykach bywa więcej życia!
Zacisnął zęby i obserwował mnie z
niezgłębionym wyrazem twarzy. A ze mnie wydzierały się niemal siłą, coraz
ostrzejsze słowa.
– „Och kochanie, pchnij o pół
centymetra głębiej, bo nie sięga mego punktu g” – drwiąco naśladowałam lekko
nosowy głos Anity. – Albo lepiej: „popraw ten loczek, skarbie, bo nie będzie
orgazmu”.
– Mam być spontaniczny? Zgoda!
– Nieoczekiwanie podniósł mnie w górę i przerzucił przez ramię. Jakoś nie
bardzo spodobała mi się ta pozycja, więc energicznie zaprotestowałam, okładając
pięściami jego plecy i krzycząc.
Nie zareagował, tylko skierował się
do sypialni i rzucił mnie na łóżko. Potem zatrzasnął drzwi, przekręcił klucz i
beztrosko wyrzucił go za okno. Nie miałam ochoty czekać na następny ruch, więc
zerwawszy się pobiegłam do łazienki. Ale nie zdążyłam, bo w połowie drogi brutalnie chwycił mnie za włosy,
wyrywając z moich ust okrzyk bólu.
– Au! To boli kretynie!
Nie zniżył się do odpowiedzi.
Unieruchomił mnie w silnym uścisku ramion i z premedytacją rozdarł bluzkę. W
tym momencie zaczęłam się domyślać jego zamiarów...
– Tego chciałaś? – wysyczał.
– Puszczaj! Jesteś zadufanym w
sobie głupcem, jeśli sądzisz, że jedyne czego pragnę to seks z tobą!
– A nie? Jak na razie, to
niezbyt usilnie protestowałaś.
Nie czekając na odpowiedź, jedną
ręką ścisnął mnie za szyję, podczas gdy drugą ściągał ubranie. Usiłowałam go
odepchnąć, ale był zbyt silny. Tylko paznokciami rozjechałam mu przedramię,
pozostawiając krwawe szramy. Pomimo wściekłości i tego, że z takim zacięciem
się broniłam, zamiast strachu czy bólu, odczuwałam coś zupełnie innego. Chwycił
mnie za nadgarstki i wykręcił ręce do tyłu, tak że nie mogłam nawet drgnąć.
– I jak Alicjo? – wyszeptał mi do
ucha. – Udowodnić ci, że potrafię być spontaniczny?
– Jakoś trudno tak określać
próbę gwałtu…
– Gwałtu? – Rozbawiłam go tym
stwierdzeniem. – Wiesz co myślę… – Wsadził swoją dłoń między moje uda i jeszcze
mocniej naparł całym ciałem.
– Nie jestem ciekawa. A teraz
puszczaj… – nie dokończyłam groźby, bo poczułam jednocześnie: na pośladkach
kształt twardego członka i dłoń pieszczącą moje wilgotne wnętrze. Ciało
zareagowało bez udziału umysłu – bezwiednie rozsunęłam uda, by ułatwić mu
dostęp. Jęknęłam, protestując przeciwko tej zdradzie, ale Robert odwrócił mnie
przodem i władczo przycisnął do ściany.
Przez długą, bardzo długą chwilę
mierzyliśmy się wzrokiem. Znikła gdzieś cała złość, a w zamian pojawiło się
obezwładniające pożądanie.
I zdumienie.
A potem mnie pocałował. Bez
pośpiechu pochylił się i dotknął ustami nabrzmiałych warg, a ja z pasją
odpowiedziałam na ten pocałunek. I choć drżałam równocześnie ze strachu i
pożądania, to zrozumiałam jedno – tym razem żadne z nas się nie wycofa. Te
wszystkie skrajne uczucia stanowiły wybuchową, zniewalającą zmysły mieszankę. A
my właśnie podpaliliśmy lont… Bo gdzieś zniknęły wszystkie podziały, cała złość
i nienawiść, zostawiając prawdziwych nas, bezbronnych, niepotrafiących się
oprzeć lawinowo narastającemu pożądaniu. Każdy gest był pieszczotą, każde
dotknięcie wyzwalało coraz to większą rozkosz, każdy pocałunek dowodem na to,
że nadeszło to, co nieuniknione.
I właśnie to było tak cudowne!
Celebrując każdą sekundę, pieściłam
ustami jego wargi, dłońmi wodząc po twarzy i szyi, delikatnie, aby poczuć
rozkosz tego dotyku. Ciepło drugiego ciała, doskonale wyczuwalna nabrzmiała
gotowość jego męskości, sprawiały, że jednocześnie pragnęłam i spełnienia, i
tego, aby ta chwila mogła trwać wiecznie.
Kiedy odrobinę się odsunął, ujmując
w dłonie moją twarz i zatapiając pełne mrocznego pożądania spojrzenie w oczach,
drżącymi rękoma zaczęłam rozpinać jego koszulkę, by później zsunąć ją z jego
ramion.
Słowa były zbędne. Tylko zraniłyby
panującą między nami ciszę, zniszczyły czar, który sami stworzyliśmy.
Nawet nie wiem, kiedy pozbył się
spodni, pozostając w samej tylko bieliźnie, która aż nazbyt wyraźnie
uwydatniała, jak był podniecony. Bez odrobiny nieśmiałości uklękłam przed nim,
całując najpierw twardy i umięśniony brzuch, a potem schodząc coraz niżej.
Otoczyłam ręką pulsującą męskość, potem zacisnęłam ją i przesunęłam
kilkakrotnie w górę i w dół. Kiedy zaczęłam pieścić czubkiem języka, usłyszałam
cichy jęk. I wtedy nagle, nieoczekiwanie objęłam całego członka wargami,
wsuwając sobie tak głęboko jak to tylko możliwe, niemal po same jądra. Tym
razem to nie był tylko cichy jęk. I nie tylko on odczuwał tę rozkosz.
Wplótł palce w moje włosy, podążając
za rytmicznymi ruchami głowy. To trwało zaledwie moment, bo nie bardzo byłam
przyzwyczajona do tego typu pieszczot i poczułam zbyt szybkie zmęczenie. Chyba
zrozumiał, bo nagle przerwał, a potem podniósł mnie i przez chwilę z
satysfakcją wpatrywał się w moje szeroko otwarte, pełne pożądania oczy.
Wszystkie myśli rozwiały się,
rozmyły, pozostawiając teraz czysto fizyczne pragnienie. Zarzuciłam ramiona na
jego barki, każdy pocałunek był coraz odważniejszy, coraz bardziej dziki. Nawet
nie wiem, kiedy znaleźliśmy się na łóżku, ale ciężar muskularnego męskiego
ciała, przygniatający mnie do pościeli był najcudowniejszą rzeczą, jakiej
doświadczyłam w całym moim życiu. Teraz całą sobą błagałam o spełnienie.
Pieszczoty stawały się coraz
bardziej chaotyczne, ruchy coraz bardziej niecierpliwe. Odrobinę się uniósł i
nie przerywając pocałunku, kolanem rozsunął moje uda. Potem jednym, stanowczym
ruchem zanurzył się w wilgotnym wnętrzu. Tak bardzo tego pragnęłam, że nawet
ból, który nadszedł, nie był, aż tak okropny. Tylko na moment mnie
sparaliżował, potem jednak zaczęła nad nim górować coraz bardziej odczuwalna
rozkosz.
Gdzieś tam w głębi umysłu poczułam
zdziwienie. Ale szybko zniknęło, rozpłynęło się w narastającej ekstazie. Robert
jakby zrozumiał, że jestem gotowa na dużo więcej i gwałtownie przyspieszył, z
jękiem wciągając powietrze. Jak przez mgłę widziałam jego twarz, półprzymknięte
oczy, malującą się w nich zapowiedz nadchodzącego orgazmu. I nie
przypuszczałam, że może mieć to aż taki wpływ na moje spełnienie. Niemal
półprzytomna, tak bardzo pragnęłam by skończył…
Brakowało nam tchu, lecz nie byliśmy
w stanie nawet odrobiny zwolnić. Ekstaza, która nadeszła wydarła z moich ust
ochrypły krzyk, który zmieszał się z głośnym jękiem szczytującego mężczyzny.
Czułam ciepły strumień jego nasienia, zmieszanego z moją krwią i spływający po
wewnętrznej stronie ud. Czułam świszczący oddech tuż przy mojej twarzy i ciężar
bezwładnego ciała.
To wszystko było mi wcześniej
zupełnie nieznane, obce, a teraz okazało się tak wspaniałe. Na dodatek Robert
podniósł głowę i wciąż próbując uspokoić oddech, czule mnie pocałował. W jego
oczach już widziałam zapowiedź następnych razy i ani odrobiny skruchy, za to co
zrobił.
– I co teraz? – Pomimo wszystko
czułam się troszkę nieswojo.
– Trzeba cię obmyć – roześmiał
się i z niemałym wysiłkiem wstał.
Spojrzałam w dół. Nawet nie chciałam
myśleć, co powiedzą o nas hotelowe pokojówki. Spróbowałam usiąść, ale
przeszkodził mi w tym przeszywający ból. Głośno jęknęłam.
– Boli? – Usiadł przy mnie z
mokrym ręcznikiem w dłoni.
– Teraz tak.
– A wcześniej nie? – Delikatnie
zaczął obmywać moje zakrwawione uda.
– Wcześniej nie miałam czasu o
tym pomyśleć…
Zaczął się śmiać. Potem chwycił mnie
w niemal niedźwiedzi uścisk, wyrywając z moich ust nieśmiały protest.
– Od teraz będzie coraz
przyjemniej – wyszeptał mi do ucha. – A teraz idź po prysznic, a ja postaram
się tu zrobić porządek.
Grzecznie pokuśtykałam do łazienki.
Kiedy wyszłam spod natrysku, zostałam czule opatulona porannikiem i zaniesiona
do czystego już łóżka. Byłam tak zmęczona, że nawet nie chciało mi się pytać,
jak to zrobił. Robert przytulił się do mych pleców z taką siłą, że poczułam
jego mocno bijące serce. Zasnęłam w mgnieniu oka, podczas gdy on szeptał mi do
ucha jakieś niezrozumiałe słowa. Pewnie coś o miłości, ale przysięgam, że nie
byłam w stanie w tej chwili zrozumieć ich sensu.
cdn...
Jak nic dostanę zawału!! I z emocji i jeśli zaraz nie przeczytam, co będzie dalej... Babeczko dziękuję Ci za to, że się z nami dzielisz tym, co piszesz. I za to, że dodajesz opowiadania częściej niż było w planie, to cudowne. Nie przestawaj i w miarę możliwości czasowych rozwijaj swój talent! ;) piszę z telefonu więc za możliwe literówki przepraszam. Pora się przedstawić, jestem stosunkowo nową czytelniczką, ale wiem, że będę nią już na stałe. Jeszcze raz Ci dziękuję i pozdrawiam, Asia B ;)
OdpowiedzUsuńA ja usłyszałam w wiadomościach, usiadłam i się popłakałam.
OdpowiedzUsuńW momencie kiedy tyle razy dziękowało się komuś po zamknięciu książki, ten ktoś nie jest już obcy.
I dlatego właśnie czuję się jakby coś mi zabrano. Nie dociera do mnie, że Pani Joanna nic już dla nas nie napisze...
Czuję, że reaguje zbyt emocjonalnie ale serducho boli i smutek jest ogromny.
Dobrze jest przeczytać coś od Ciebie, Babeczko:)
Na ukojenie smutku, "stara", dobra "Wygrana", najlepsza.
Pozdrawiam,
LIA.
Wstaję rano, starym zwyczajem łączę się z netem przez telefon, sprawdzam min. Twój blog i oto jest moja ukochana "Wygrana" ;-) Tak się zaczytałam ze nie miałam już jak zjeść śniadania aby nie spóźnić się do pracy ;-) ale co tam, Alicja jest ważniejsza ;-) I aż mi żal że została już tylko jedna część ;-(
OdpowiedzUsuńUwielbiam każde Twoje opowiadanie, nawet te które nie najlepiej się kończą ;-)
S.
Zakochałam się w ''Wygranej'' i szkoda, że niedługo koniec... Ale lepiej, żebyś skończyła z takim lekkim niedosytem czytelników, niż żeby wszyscy byli już znudzeni perypetiami Roberta i Alicji... Ale proszę Cię, dodaj dzisiaj kolejną część, bo zwariuję!
OdpowiedzUsuńPo porodzie moje libido spadło do zera. 4 lata moj biedny mąż narzekal, że jestem "oziębła" i cierpliwie czekał... Odkąd czytam Twoje opowiadania przestał narzekać, no jedynie czasem- że jest obolały :-) Dziękuję Babeczko. AJ
OdpowiedzUsuńNo!!! To jest dopiero komplement ;-)
UsuńJejku babeczko kocham to opowiadanie!! Jest niesamowite tak jak ty!! <3
OdpowiedzUsuńZa pochwały wielkie dzięki, ostatnia część w przyszłym tygodniu :-)))
OdpowiedzUsuńBuziaki
;> ej a zgodnie z rozpiską to nie powinno być jutro ?:-)
OdpowiedzUsuńPowinno być. To co dałam dzisiaj ;-)
UsuńMam nadzieje że jednak może jakimś cudownym zbiegiem okoliczności ostatnia cześć pojawi się w tym tygodniu ;-)
UsuńS.
proszę daj ostatnią jutro :D prosze proszę :)
OdpowiedzUsuńJa też się podpisuję pod tą prośbą;)
UsuńBabeczko mam nadzieje ze zmienilas troche zakonczenie bo z tego co pamietam te na "pokątnych" nie bylo chwalone :)
OdpowiedzUsuńBo było szczęśliwe. Tam część czytelników, wolałaby pełne łez i rozpaczy "the end". A ja akurat w tym tekście przewidziałam "happy end"... ;-)
Usuńuff... ;-) od razu mi lepiej, gdy wiem że będzie dobrze ;-)
UsuńS.
Ja też podpisuję się pod tym aby ostatnia część pojawiła się jutro. Ostatnio dodawałaś kolejne części dość często i czekanie na ostatnią do przyszłego tygodnia wydaje się być udręką ;-( proszę, nie katuj nas tak ;-)
OdpowiedzUsuńzgadzam sie w pełni :D też chciałabym zakończenie jutro, ale oczywiście Babeczko you're the boss!:D
Usuńo super lubię dobre zakończenia :) zwłaszcza jesienią, kiedy już jest zimno i ponuro:) a Twoje opowiadania zawsze poprawiają nastrój!
OdpowiedzUsuńDo Anonima - komentarz usunęłam, bo uważam, że jest niesprawiedliwy i oszczerczy. Mam pamięć wzrokową, więc przyznaję się bez bicia, iż niektóre zdania mogą brzmieć podobnie, tym bardziej, że Chmielewską czytam nałogowo od dwudziestu lat. Naprawdę sądzisz, że piszę moje teksty obłożona cudzymi książkami i składam je z cudzych cytatów? Serio???
OdpowiedzUsuńTo trudno. Mam dla ciebie dobrą radę - nie zaglądaj tu i nie czytaj mnie. Nawet proponuję, byś zgłosił/zgłosiła mnie za naruszenie własności intelektualnej. Podać jeszcze jacy pisarze mnie inspirują? Będzie łatwiej - Wójtowicz, Sandemo, Musierowicz, Mrożek, Bułyczow, Żeromski, Norton, King, Howard, Doyle, Poe, Lem, mity i legendy polskie, biblia...
To dla ułatwienia pracy :-)
Mogłabym zmienić kontekst tego fragmentu. Mogłabym, ale mi się nie chce. Bo uważam, że brzmi dobrze.
Z przykrością muszę oznajmić, że mam wrednego trola. Od tej pory wszystkie komentarze będą się ukazywały po uprzedniej moderacji.
OdpowiedzUsuńDo Szanownego Trolla! Zgłaszaj sobie gdzie chcesz. Życzę powodzenia.
Aha. I zgłoś mnie jeszcze za używanie słowa "kucgalopkiem"... Jak znajdę coś jeszcze, to napiszę.
OdpowiedzUsuńHej :) uwielbiam Twoje opowiadania, prawie przy każdym beczę. Można powiedzieć że mam podobnie jak Alicja, zakochana beznadziejna w przyjacielu który jest w związku bo ,,musi". Wysłuchiwanie czasem godzinami o jego narzeczonej jest najgorszą chwilą w dniu ale jak go nie widzę chociaż przelotnie w ciągu dnia to umieram. Huh... zwierzenia na forum przed obcymi ludźmi ,,zawsze spoko" Przepraszam za żale ale musiałam się rozpisać a nie mam komu się wygadać. Co do trolla olej go ciepłym moczem jak to się mawia. :) Twoje opowiadania są świetne, w niektórych momentach przesłodzone, ale potrzeba czasem takiego zakończenia w szarym dniu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńO narzeczonej? Do boju kobito!!! Polecam: kombinowanie, knucie, wyglądanie niczym miss z okładki, itd... Wszystkie chwyty dozwolone. Również alkohol, choć po tym skutki różne...
UsuńA jak się nie uda? No cóż... Podleczyć serducho i ruszać w świat. Wiem, co mówię. Też tak robiłam :))) Oj, kombinowało się, kombinowało, że hej!
Hejterow olac. Zawsze sie znajdzie. A co do inspiracji to kazdy jestt wypadkowa tego co przezyl przeczytal i wlasnych doswiadczen, a ludzi na swiecie jest za duzo, telefon tez wymyslono dwa razy i ludzkosc to przezyla wiec opowiadania tez przezyja
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Ja niedługo przestanę cudze książki czytać ze strachu... :-)
Usuńjestem nowa i bardzo lubie czytac Twojego bloga:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiło mi i mam nadzieję, że wpadniesz na kolejną część Wygranej :-)
Usuń"z drugiej jednak miałam do czynienia z facetem, a z nimi nigdy nic nie wiadomo." - super!!
OdpowiedzUsuńAle to było boskie:
OdpowiedzUsuń– Robercie! Ja ciebie również! Skąd u ciebie ta wstrzemięźliwość?
Kurcze, chyba uzależnie się od kruchych ciastek z cukrem... XD Tylko nie wiem co dalej ... :-)
Ja się ostatnio uzależniłam od zielonej herbaty w każdej postaci...
Usuń