Cztery miesiące za nami. Właśnie spojrzałam na datę. Rany! Takiego tempa moja tfurczość nie nabrała przez całe życie :))) Za co osobiście, Wam, czytelnikom, dziękuję z całego serca!!!
Być może niektórzy mają wrażenie, że nie odpowiadam na ich komentarze, zwłaszcza te, w których piszą, jakie błędy popełniłam. Bardzo Was za to przepraszam, ale nie mam niestety tyle czasu, by odpowiadać na każdy komentarz z osobna. Ale, żadnego z nich nie wykasowałam (poza oczywiście trollem z ostatnich dni), a wszystkie uwagi mam zanotowane w specjalnym zeszycie. To dla mnie cenne rady, choć nie zawsze się z nimi zgadzam. Pokazują mi jednak czasem odmienny punkt widzenia czytelnika i skłaniają do refleksji. Dlatego dziękuję za wszystkie komentarze, bez wyjątku.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem chaotyczna, niestaranna, "kładę" zakończenia, robię błędy i gnębią mnie literówki. Dlatego na początku każdego miesiąca tworzę plan - mogę opublikować utwory wcześniej, ale nigdy później, by nikt nie czuł zawodu wchodząc danego dnia na bloga.
Co do reszty - i mnie trafiają się słabsze utwory, nie jestem w stanie utrzymać idealnie równego poziomu. Zwłaszcza, że oficjalnie żaden ze mnie pisarz ;-)
Krótkie podsumowanie w liczbach po 4 miesiącach:
- wizyt na stronie (przypominam, że moje nie są liczone) - 248.823
- komentarzy - 1456
- postów - 119
- polubień na facebooku - 78
- obserwatorzy z google - 20
- opowiadań zakończonych - 19
- opowiadania do zakończenia - 4
LIA- Twoje komentarze czasem znikały, bo trafiały do spamu i musiałam je odblokować. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia :-)
Na początek zapowiedź gwiazdkowej niespodzianki, reszta na święta :-)
Życzenie (fragment)
LIA- Twoje komentarze czasem znikały, bo trafiały do spamu i musiałam je odblokować. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia :-)
Na początek zapowiedź gwiazdkowej niespodzianki, reszta na święta :-)
Życzenie (fragment)
– Marynarza! –
wycharczałam, a potem podniosłam się z miejsca, usiłując utrzymać równowagę. –
Idę szukać! – oznajmiłam godnie.
– Wiki, daj
spokój. Jeszcze zrobisz sobie gdzieś krzywdę – Ewa usiłowała mnie powstrzymać.
– Nie ma mowy.
Gdzie są kwatery załogi? – zaczepiłam nieco zdumionego naszym zachowaniem
kelnera. A że był to miły i młody chłopak, grzecznie objaśnił mi drogę, nie
zadając zbędnych pytań. Kiwałam potakująco, choć niewiele z tego co mówił,
docierało do mego zamroczonego alkoholem umysłu.
– Idę uprawiać
seks – wybełkotałam i potknęłam się o własne nogi. Na szczęście od upadku
uratowało mnie oparcie najbliższego krzesła.
Do dziś uważam za cud,
że udało mi się nie tylko dojść, ale i trafić w pożądane miejsce. Wstyd tylko
wspomnieć w jakim stanie tam dotarłam. Po drodze miałam przymusowy postój pod
jakąś rozłożystą palmą i lekko zanieczyściłam zawartość jej donicy.
Zgubiłam też buty. I
całe szczęście, bo zabiłabym się na tych dziesięciocentymetrowych obcasach. W
wąskim korytarzu wisiało lustro. Z nieufnością się w nim przejrzałam i
odruchowo przygładziłam włosy. Z jednej strony, z tyłu nadal dziwnie sterczały.
Makijaż mi się rozmazał, ale uznałam, że wyglądam przez to bardziej drapieżnie.
Butelkę od szampana, którą o dziwo, cały czas ściskałam w dłoni, rzuciłam za
siebie. Potem zebrałam myśli, które mimo mych starań były jakieś takie… rozmyte?
Dobra. To chyba tutaj?
Ale które drzwi?
Ruszyłam do przodu,
głośno recytując wyliczankę zapamiętaną z dzieciństwa. Bęc wypadło na piąte po
prawej. Nie namyślając się wiele, nacisnęłam klamkę i znalazłam się w małej,
klaustrofobicznie ciasnej kajucie.
Na wąskiej koi spał
mężczyzna. Dodam, że półnagi, zaledwie ubrany w bokserki. Leżał na plecach, z
jedną dłonią pod głową, druga zwisała mu, leżąc prawie na podłodze.
Boże! Dzięki za ten
dar. Był idealny!
Tak duży, tak
umięśniony i tak wytatuowany, że na tę chwilę stanowił całkowite spełnienie moich
marzeń. Włosy miał obcięte prawie przy skórze, śniadą cerę i sporą wypukłość
pomiędzy nogami.
Z chichotem
postanowiłam sprawdzić, jak sporą. Bardzo ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi, aby
go przypadkiem zbyt szybko nie obudzić. Czułam się niczym mała dziewczynka,
planująca zabawnego psikusa.
W zasadzie nie wiem, co
wtedy myślałam. Jak widać, chyba niewiele. Moja inteligencja została w drugiej
butelce wypitego łapczywie szampana, mózg przeszedł w tryb awaryjny, a do głosu
doszły wszelkie pierwotne instynkty. Oraz nieopanowana wesołość.
Na palcach podkradłam
się bliżej. Niestety nie zdołałam dotrzeć do celu. Potknęłam się o rozrzucone
na podłodze buty. I wpadłam wprost na śpiącego faceta, waląc go głową prosto w
brzuch.
No dobrze, przyznam się, trafiłam prosto twarzą pomiędzy jego nogi.
Jęknęłam ja, wrzasnął
on.
A potem rozpętało się
piekło.
Zerwał się z łóżka,
klnąc w jakimś nieznanym mi języku. Ja siedziałam na podłodze, wciąż oszołomiona,
ale i zachwycona roztaczającym się przede mną widokiem. Przynajmniej dopóty,
dopóki nie napotkałam wściekłego wejrzenia czarnych oczu.
– No co? –
powiedziałam odruchowo po polsku. – To przez ten bałagan…
Na dłuższą chwilę go
zatchnęło. Stał, wytrzeszczając na mnie oczy i masując obolałe miejsce, w które
z takim impetem przywaliłam.
Ponownie zachichotałam.
– Nie martw się –
machnęłam beztrosko ręką. – Jak spuchnie idź do lekarza i poproś, aby odjął
ból, a zostawił fason…
– Możesz mi
wyjaśnić, pokręcona babo, co tu robisz?
Zastanowiłam się. Mój
angielski nie był zły, ale te słowa zabrzmiały tak bardzo swojsko. Nawet za
bardzo.
– Dziwnie mówisz.
– Schlałaś się
tak, że ojczystej mowy nie poznajesz?
– No co ty? To po
polsku? – wytrzeszczyłam oczy niepomiernie zdumiona tym faktem.
– Nie, po
murzyńsku! – warknął jeszcze bardziej rozzłoszczony. No faktycznie, może tylko
akcent miał nieco dziwny, ale reszta była bez zarzutu.
Nagle przypomniało mi
się, w jakim celu szukałam faceta.
– Przyszłam
uprawiać seks – powiedziałam, przybierając zachęcający wyraz twarzy i głupawo
mrugając rzęsami. Chyba nie wyszło, tak jak zamierzałam, bo wyraźnie wzdrygnął się
nieco wstrząśnięty. – Masz duży sprzęt? – upewniłam się jeszcze, usiłując
wstać.
Wiązanka przekleństw
jaką wyrecytował, nie nadawała się do powtórzenie w żadnym towarzystwie. Nawet
w tym nieprzyzwoitym. Słuchając tego jednym uchem, złapałam równowagę i stanęłam
naprzeciwko, zadzierając głowę do góry. Jak nic, miał prawie dwa metry wzrostu,
tak, że czułam się przy nim niczym krasnal.
– Jakie muskuły –
zachwyciłam się nie zważając na niechęć, malującą się w ciemnych oczach. – Daj pomacać?
– Kurrrrwa! Odczep
się ode mnie pijana kretynko! I wynocha z mojej kajuty!
– Dlaczego?
– Bo śmierdzisz na
odległość i wyglądasz jak podstarzały koczkodan!
– Yyy… -
Przysunęłam dłoń do ust i chuchnęłam. Potem ją powąchałam. – Nic nie czuć.
Zacisnął zęby i sięgnął
po leżące z boku spodnie. Od razu zapatrzyłam się na cudownie kuszącą wypukłość
pomiędzy jego nogami.
– Dobra. Ubiorę
się i odprowadzę na górę. Powiesz mi tylko gdzie. I wspaniałomyślnie nie złożę
skargi.
Wygrana (VIII)
16.
Mój stary, dobrze znany pokoik
wyglądał tak obco. Usiadłam przy biurku i oparłam głowę na złączonych dłoniach.
Potem na wyblakły od starości blat, spadły pierwsze krople łez.
Nie tak wyobrażałam sobie mój powrót
do domu.
Wystarczyły dwa słowa, by wszystko
zniszczyć. Cały mój świat legł w guzach, gdy rankiem, na wpół śpiący jeszcze
Robert, pocałował mnie i nazwał ukochaną Anitką.
Jeszcze niedawno, gdybym usłyszała
taki powód rozstania, popukałabym się w głowę i nazwała kretynką do potęgi.
Nigdy w życiu nie przypuszczałam, aby mogło to tak boleć…
No cóż. Co przeżyjemy, to nasze.
Nie miałam wiele do spakowania,
uwinęłam się w jakiś kwadrans. Potem po cichutku wymknęłam się z pokoju i
próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, odmeldowałam w recepcji. Los
usłużnie podsunął mi taksówkę wprost pod wyjściem. W przeciwnym razie mogłabym
jeszcze zmienić zdanie i cofnąć się do apartamentu. Narastała we mnie furia, a
poczucie wykorzystania i zawodu stawało się nawet silniejsze od żalu.
Szczerze? Miałam ochotę przyłożyć
Robercikowi z taką siłą, by rozkwasić mu ten imponujący, orli nos. Potem
jeszcze dodać kilka słów na pożegnanie. I bynajmniej nie byłyby to komplementy.
Teraz złość minęła, za to poczucie
klęski i tęsknota dawały się coraz bardziej we znaki. A ponieważ nadzieja jak
wiadomo umiera ostatnia, wciąż wierzyłam, że lada chwila przed moim domem
pojawi się Robert, z ogromnym bukietem kwiatów i skruszoną miną.
Przynajmniej gdybym JA była facetem,
to bym tak zrobiła!
W dobie wojującego feminizmu może i
mogłabym zamienić się rolami, ale jakoś to wydawało się takie… sztuczne? Jakbym
na siłę zmuszała kogoś do zainteresowania moją osobą. A może Robert jednak nie
chciał utrzymywać ze mną kontaktu i teraz słodko ćwierka ze swoją byłą-przyszłą
narzeczoną?
Walnęłam kilka razy głową o twardy
blat i przeciągle zajęczałam.
Potrzebowałam pomocy, inaczej mówiąc
rady i pocieszenia. Ale moja najlepsza przyjaciółka wracała z wakacji dopiero
za dwa dni.
W taki razie muszę zająć się czymś
do jej powrotu, by nie zwariować z nadmiaru tłoczących się w mej głowie myśli.
Słowem – czas na wielkie porządki!
Po dwóch dniach cały dom lśnił, a ja
przypominałam własny cień. Mało brakowało, a pucowałabym szczoteczką do zębów
fugi w łazience. Jak nie było co sprzątać wewnątrz, wzięłam się za ogródek. Co
prawda wypełniające me serce i duszę uczucia nie miały nic wspólnego z taką
pracą, a nawet pozostawały z nią w wyraźnej sprzeczności, ale w końcu zostały
podjęte specjalnie po to, by zagłuszyć bolące serce i zaabsorbować myśli.
Ze schowka pod schodami wydobyłam
potwornych rozmiarów piłę do drewna, jakiś przerdzewiały toporek i
stary sznurek, nijakiego koloru, którym później podwiązałam włosy. Potem udałam się do
ogrodu i choć popołudnie było dość gorące, to od razu przystąpiłam do pracy. Szalałam sobie w bez opamiętania, nieco podrapana, potwornie spocona i zziajana, bo
upał coraz bardziej dawał się we znaki, i nie od razu zwróciłam uwagę, że
zyskałam towarzystwo.
– Alicja! Co ty u diabła
wyprawiasz?
Nieco zdezorientowana spojrzałam w kierunku,
z którego dobiegał ten głos i przy furtce ujrzałam stojącą Kingę.
– Już wróciłaś? – ucieszyłam
się trochę niemrawo.
– Przed godziną. Gdybyś kupiła
sobie w końcu komórkę, nie miałabym problemu by cię o tym zawiadomić.
– Wejdź. – Odsunęłam pordzewiałą
zasuwę i wpuściłam ją do środka. – Szczęście, że jesteś. Myślałam, że cię nie
ma…
– Ten upał chyba ci zaszkodził
– powiedziała podejrzliwie, siadając w cieniu rozłożystej wierzby. – Masz jakąś
karę czy dobrowolnie oddajesz się tej katorżniczej pracy?
– Hm… To długa historia.
Klapnęłam obok, podając jej szklankę
z chłodną wodą.
– A tak w ogóle, widziałaś się
w lustrze?
– Nie. A dlaczego?
– Wystarczy, że powiem, iż
ciężko rozpoznać w tobie ludzką istotę.
Łypnęłam na nią podejrzliwie okiem.
I nagle jedna myśl przemknęła przez mój otępiały umysł. A gdyby to Robert
zjawił się przy furtce?!
O Boże!
Zerwałam się z miejsca i pędem
pobiegłam do łazienki. Tam zamurowało mnie na widok własnego odbicia.
Oprócz plam, smug i dziwacznych
zygzaków na całej twarzy, od przecierania oczu miałam coś, co przypominało maskę legendarnego Zorro. Poza tym jak zwykle lśniłam olśniewającym blaskiem, a
zawiązane sznurkiem włosy tworzyły szczególnie nietwarzową fryzurę.
Wyszłam dopiero po kwadransie, kiedy
umyłam się, uczesałam i odrobinę przypudrowałam. Kinga bujała się w hamaku,
leniwie wachlując wczorajszą gazetą.
– Mów – rozkazała stanowczo nie
zmieniając pozycji. – Bo widzę, że jesteś jak wulkan, który za chwilę
wybuchnie.
Usiadłam obok w leżaku. Początkowo
niepewne słowa, nagle zaczęły lać się całymi strumieniami, i bez problemu
dotarłam, aż do momentu ostatniej kłótni z Robertem. Zatchnęło mnie kiedy Kinga
spadła z hamaku i zaczęła tarzać się ze śmiechu po trawie.
– To nie jest zabawne –
zgłosiłam uzasadnioną pretensję.
– Naprawdę go ugryzłaś? –
Otarła wierzchem dłoni oczy i znów zaczęła chichotać.
– Też mi przyjaciółka!
– I naprawdę wyłaś na plaży?
– Ja ci tu opowiadam tragiczną
historię mej zawiedzionej miłości, a ty się śmiejesz! To nie fair.
– Bo ty jesteś dziwnie głupia.
Taki fenomenalny facet, a zachowałaś się jak kretynka, gryząc go po kostkach.
– To było tylko raz i w obronie
własnej.
– Akurat – mruknęła.
– Spójrzmy prawdzie w oczy,
mnie na nim zależy, a jemu na mnie nie!
– Alicja – przyjaciółka
pogłaskała mnie po ramieniu – miotasz się niczym ptak w klatce. Rozumiem, że
ogłupiły cię uczucia, ale dlaczego na boga w przypadku innych bywasz tak
inteligentna, opanowana i czarująca, a wobec tego jednego zachowywałaś się
niczym rozkapryszone dziecko?
– Bo działał mi na nerwy – burknęłam
zawiedziona. – I ty Brutusie przeciwko mnie!
– To nie tak. – W zamyśleniu
gryzła zerwane źdźbło trawy. – Myślę, że głupio uczyniłaś uciekając. Co teraz
zrobisz? Wybijesz go sobie z głowy?
– Oszalałaś!? Nie dam rady… I
tak szczerze, to nie wiem.
– Gdybym ja była nim – zaczęła
w zamyśleniu – to na pewno, po pierwsze dowiedziałabym się gdzie mieszkasz, a
po drugie zjawiłabym się w nadchodzące urodziny z wielkim bukietem kwiatów. Po
czym padłabym na kolana…
– Chyba na głowę – stwierdziłam
krytycznie, brutalnie jej przerywając. – To nie hollywoodzki film, tylko
ponura, polska rzeczywistość.
– … i wręczyła ci wielki
pierścień z diamentem oraz zadała pewne pytanie – ciągnęła niezrażona moim
pesymizmem.
Przez długą chwilę siedziałyśmy w
milczeniu.
– Pomijając mdlącą słodycz tej
sceny naprawdę myślisz, że może przyjechać?
– W dniu urodzin? To byłoby
piękne, prawda?
Poczułam się zdegustowana. Zbyt
piękne, poza tym co za idiotyzm, żeby akurat czekał na tę właśnie chwilę. Jakby
nie mógł pojawić się już teraz, choćby za kilka sekund…
– Jestem głodna – oświadczyłam
stanowczo. – Chcesz obiadu? Mam ziemniaczki i biały twarożek.
Podniosła się razem ze mną i nie
mogłam nie zauważyć, podziwu w jej oczach.
– No co?
– Jak to możliwe, że wciąż masz
apetyt?
– Jestem wyjątek potwierdzający
regułę. Chodź, musimy dostrugać kartofli i szybko je ugotować, bo już mi burczy
w brzuchu.
17.
Niecierpliwie, w napięciu i
niepewności wyczekiwałam magicznej daty. Swoją drogą to dość podobne do niego,
by zjawił się właśnie tego dnia.
Oczyma wyobraźni, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, widziałam już Roberta jak wkracza do pokoju z bukietem czerwonych
róż. Na wszystkich robi to oczywiście wstrząsające wrażenie. Zresztą, co tam cała reszta... Robert zjawi się, błyśnie białymi zębami w uśmiechu, podejdzie
do mnie, chwyci w ramiona…
Sama musiałam popukać się w głowę.
Wizja może i czarowna, lecz zupełnie idiotyczna.
Wykłady jeszcze się nie zaczęły, ale
złapałam dorywczą pracę i tuż po niej, jak na skrzydłach wróciłam do domu.
Pomimo tego, że zaczął się już wrzesień, pogoda wciąż była prześliczna i tak
zupełnie nie jesienna.
Miałam jeszcze tyle roboty.
Udekorować tort przysłowiową wisienką, zrobić się na bóstwo i nakryć do stołu,
stojącego w ogrodzie.
Nie wiem dlaczego, ale czułam się
tak, jakby dziś miały się spełnić moje najważniejsze życzenia. Słowem – świat
był piękny, a życie zachwycające!
Kilka godzin później beztroskie
szczęście zaczęło ulegać zmąceniu i pojawił się w nim niechciany element
zdenerwowania. Już dawno przyszli wszyscy goście, a tego wytęsknionego wciąż
nie było widać. Tak mocno wmówiłam sobie, że zjawi się akurat tego dnia, iż
moje rozczarowanie było niemal namacalne. Na szczęście tylko Kinga orientowała
się w sytuacji i jak tylko mogła, poprawiała mi humor. Co prawda, głównie
dolewając wina do kieliszka, ale zawsze…
Niespodziewany dźwięk dzwonka przy
furtce sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła, nogi przyrosły do trawnika,
a kark zesztywniał, nie pozwalając odwrócić głowy i spojrzeć w upragnionym
kierunku. Potem osobliwy paraliż ustąpił i poderwałam się z miejsca. Nie mówiąc
już o tym, iż z całej siły powstrzymywałam się by nie runąć w stronę bramy całym pędem. Byłam tak pewna, że to Robert i nie mógł być to nikt inny, że
rozczarowanie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba. Do cholery z Kingą i
jej durnymi pomysłami!
Przed furtką, nieśmiało się
uśmiechając, stała sąsiadka. Wydukała swą prośbę o pożyczenie cukru, wywołując
nerwowe drgawki mojej prawej powieki. Z pogodnym uśmiechem na ustach i prawdziwą
rozpaczą w sercu, dałam jej tego cukru. A potem umknęłam do łazienki, by sobie
odrobinę popłakać. Dość powiedzieć, że humor miałam spartaczony do końca
wieczoru, nawet duża ilość alkoholu okazała się nie być pomocna. Skończyło się
na tym, że goście w pośpiechu sprzątali, chcąc zdążyć przed nadciągającą burzą,
a ja leżałam kompletnie pijana we własnym łóżku, z miską pod brodą i
chusteczkami w ręku.
Potęga wyobraźni bywa zabójcza,
pomyślałam ponuro następnego dnia, przeglądając się w lustrze. Byłam wściekła
na samą siebie, że wkręciłam się do tego stopnia w jakąś urojoną rzeczywistość.
Poza tym mdliło mnie niemiłosiernie i wyglądałam niczym przepity krasnal. Tylko
mi brody i czerwonej czapeczki brakowało…
Cały dzień spędziłam na oglądaniu
horrorów, możliwie krwawych i kończących się śmiercią głównych bohaterów.
Dopiero nazajutrz wyjęłam ze skrzynki na listy białą kopertę, z niezwykle
starannie napisanym na niej moim nazwiskiem. Wciąż nic nie podejrzewając,
rozerwałam ją i w osłupieniu wpatrzyłam się kolorową kartkę z życzeniami. Na samym
dole widniał dopisek postscriptum – tęsknię, oraz kilka wykrzykników.
– Sama widzisz! – Uradowana
Kinga obracała cennym kartonikiem na wszystkie strony.
– Niby co? – Jakoś wciąż nie
byłam przekonana co do intencji adresata.
Wieczór był zimny, pochmurny i
mokry. Jesień przypomniała sobie wreszcie, że to już czas i przestała udawać
słoneczne lato. Powiedzieć, że lało jak z cebra, to było zbyt mało.
– Zawsze myślałam, że jesteś
bystra i inteligentna – powiedziała zdegustowana.
– Powiedz mi w takim razie o
czym może świadczyć zwykła pocztówka, z banalnym życzeniami i jednym słowem
„tęsknię”? Gdyby naprawdę tego chciał, to po zdobyciu mojego adresu, pojawiłby
się jeszcze tego samego dnia, w którym uciekłam.
Milczała, bo poniekąd była to
prawda. Boże! Świadomość tego, iż Robert nie zrobił niczego, by mnie odzyskać,
ba, choć jeszcze raz zobaczyć i spytać dlaczego tak nagle zniknęłam, była wręcz
dobijająca.
Zresztą, czego to niby się
spodziewałam?
– Powinnam jak najmniej o nim
myśleć. I nie zachowywać się niczym zakompleksiona małolata.
– A może powinnaś zadzwonić? –
spytała z wahaniem.
– Kinga, posłuchaj mnie. Po
upojnej nocy, obudziłam się u boku wyśnionego faceta i zostałam nazwana
imieniem jego boskiej narzeczonej, której widmo prześladowało mnie przez cały
ten czas. Uciekłam, a on ani przez chwilę nie zamierzał mnie gonić. Wysłał za
to kartkę, taką jaką mogłabym dostać od babci z wakacji. Mam żebrać o zainteresowanie
jego królewskiej mości? Nigdy w życiu!
– Duma bywa zabójcza.
– To czasem jedyna rzecz, na
którą nas stać.
– Czekaj, coś sobie
przypomniałam. – Przyjaciółka zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju.
Siedziałam w milczeniu popijając piwo i przegryzając je chipsami.
– Mam. – Kinga wpadła jak burza
i rzuciła się na łóżko. W ręku trzymała jakieś kolorowe czasopismo. – Zaraz,
zaraz, gdzieś to tu widziałam… Nie patrz z takim potępieniem, kupiłam tylko z
tego względu, że rzuciło mi się w spisie treści nazwisko twego Roberta.
Bez problemu domyśliłam się o co jej
chodzi.
– On nie jest mój –
zaprotestowałam słabo.
– O, tu jest! – Zagłębiła się w
lekturze. Powoli wyraz jej twarzy się zmieniał, zniknął uśmiech i pojawiło się
zakłopotanie. Nie wytrzymałam i zerknęłam przez jej ramię.
Gwałtownie przerzuciła kartkę i moim
oczom ukazał się w całej okazałości roześmiany Robert z uwieszoną u jego boku
Anitką. A pod spodem wytłuszczonym drukiem informacja o zaręczynach i rychłej
dacie ślubu…
– No i co ty na to? – spytałam
ze złowróżbnym spokojem. – Nadal sądzisz, że powinnam zadzwonić? I może jeszcze
poprosić o przysłanie zaproszenia na wesele?
Powoli w gardle pojawiało się
straszliwe dławienie, a w okolicach żołądka
przygniatający ciężar. Z całej siły zacisnęłam zęby, żeby uniemożliwić
im szczękanie i jeszcze raz przyjrzałam się roześmianej parze na fotce. Treść
optymistycznego artykułu nie docierała do mnie w pełni, wiedziałam tylko, że
stało się coś okropnego, nastąpiła katastrofa dotycząca całego znanego mi świata.
Kinga roześmiała się ze sztuczną
beztroską.
– Ach te gazety, zawsze
wypisują jakieś bzdury.
Wydałam z siebie jakieś zdławione charczenie, mające imitować śmiech.
– Powinnam już iść –
powiedziałam z wysiłkiem i zerwałam się z miejsca.
– Może lepiej zostań?
– Nie. Chciałabym teraz być
sama. Przepraszam… – głos mi się załamał. Już dłużej nie byłam w stanie się
opanować.
Deszcz zrobił mi tą przyjemność
padając równomiernie i monotonnie, a jednocześnie stwarzając wyjątkowo
przygnębiający nastrój. Do domu wracałam przygarbiona, z opuszczoną głową, a ze
zmoczonych włosów woda ściekała mi na twarz. Wszystko we mnie krzyczało z
beznadziejnej rozpaczy.
Kaptur zsunął się na plecy i
woda pociekła mi za kołnierz. Bardzo dobrze – pomyślałam masochistycznie, bo z
oczu łzy płynęły mi równie obficie, co deszcz z nieba, a ja wlokłam nogi po
kałużach, nie zważając na chlupot w przemoczonych tenisówkach.
Bo wszystko skończyło się
bezapelacyjnie i nieodwołalnie. Nie chodziło o ślub, ale o samą decyzję jaką
podjął Robert. Aby odzyskać Anitę stawał na głowie, ale za to nie uczynił nic,
bym ja do niego wróciła. Byłam mu najzwyczajniej w świecie obojętna, tak mało
ważna jak zeszłoroczny śnieg. Dałam się ponieść własnej wyobraźni, pragnieniom
i łkającemu teraz w najwyższej rozpaczy sercu.
Płakało niebo nad moją głową, płakałam i ja.
18.
Uratowała mnie konieczność
spotykania się z ludźmi. Wykłady, praca i przyjaciele, wszystko to razem nie
pozwoliło na ukrycie się i spokojne pogrążenie w rozpaczy. Samobójstwo nie było
w moim stylu, choć nie powiem, czerpałam jakąś sadystyczną przyjemność z
czarownego obrazu Roberta rzucającego się w paroksyzmach żalu przy mojej
trumnie. Ja leżałam w środku, blada i piękna, w końcu całkowicie wolna od trosk
tego świata. Nawet przez chwilę zastanowiłam się jak bym to samobójstwo miała
popełnić, otruć się czy rzucić pod nadjeżdżający samochód, ale wyobrażenie
moich opuchniętych lub rozmazanych zwłok, odebrało wszelaką chęć do tego typu
działań.
Powszechnie przyjęty objaw rozpaczy,
jakim było walenie głową w mur, dał tylko ten skutek, że zdrapałam sobie skórę
z czoła, a ponadto walenie powodowało głuche huki i niewygodne pytania
zniesmaczonej moim postępowaniem mamy.Pewnie mogłam jeszcze rozdzierać szaty, miotając się po podłodze, ale ze względu na dość ubogą ilość odzieży, z tego zrezygnowałam na samym wstępie.
Cholera, nawet spokojnie rozpaczać
nie było jak i kiedy. Obowiązki musiały być spełniane, a Kinga natrętnie robiła
za pocieszycielkę, choć ja uważałam, że resztę swych dni powinnam spędzić na
rozpamiętywaniu minionych nadziei.
Poza tym wciąż byłam głodna.
Irytowało mnie to nieziemsko, bo jakoś nie bardzo pasowało do wstrząsu, który
przeżyłam.
To wszystko razem stanowiło
wybuchową mieszankę i sprawiło, że w piorunującym tempie ogarnęła mnie
wściekłość.
Nie będę nieszczęśliwa! Niech to
szlag trafi, nie będę nieszczęśliwa! Mało to facetów chodzi po tym świecie?
Po miesiącu doszłam do siebie do
tego stopnia, że ze spokojem przeczytałam w necie kilka informacji o
nadchodzącym ślubie „znanej top-modelki” i „zakochanego w niej do szaleństwa
biznesmena”. Zęby mimowolnie mi zgrzytnęły i chwyciwszy przysłaną mi na urodziny
kartkę, dopisałam do postscriptum „a ja nie!” i odesłałam na adres zwrotny.
Zasługiwałam na więcej niż tylko
jedno wspomnienie, wcale znów nie tak upojnej nocki. Wśród rozlicznych zajęć
udawało mi się zapomnieć o całym wydarzeniu, głucha rozpacz wyłaziła na wierzch
dopiero w samotności, kiedy nic nie przeszkadzało w myśleniu i przeżywaniu.
Dlatego starałam się, aby jak najwięcej czasu spędzać w towarzystwie. Szybko
zyskałam opinię osoby bardzo rozrywkowej, o mocnej głowie. Już byle drink nie
zdołał mnie rozłożyć na łopatki, a zwykłe wino było jak oranżada. Zimową sesję
przeszłam wyjątkowym ślizgiem, otrząsnęłam się dopiero przy letniej.
Nie powiem, Kinga okazała się
prawdziwą przyjaciółką. Podtrzymywała mnie na duchu w chwilach całkowitego
załamania i braku wiary w lepsze jutro. Usiłowała umawiać na randki, w tym ze
swoim kuzynem, czego o mało nie przypłaciłam życiem. Butelki i kieliszki
wyrywała z rąk, zwłaszcza gdy już nie mogłam ich samodzielnie utrzymać. I
solidarnie nazywała Roberta bucem do potęgi lub określała pięknym mianem
pizdokleszcza, cokolwiek by to znaczyło.
Nie wiem kiedy zaczęła narastać we
mnie wola walki. Minął już prawie rok, nadeszło kolejne lato, czarowna data
zbliżała się wielkimi krokami. A ja pewnego dnia obudziłam się z przeczuciem,
że nie wszytko jeszcze stracone. Złośliwy chochlik w głowie i upiorna
wyobraźnia podsunęły obraz, jak wpadam do kościoła dokładnie w sekundę po
wypowiedzeniu słów „czy ktoś zna jakiś powód, ble ble ble”. Wtedy otwierają się
ciężkie drzwi i wchodzę ja, piękna i dystyngowana. Robertowi oczy stają w słup,
no niech będzie, nie tylko oczy, po czym rzuca Anitkę pod ołtarzem i chwytając
mnie w ramiona, wychodzi z kościoła. Pocałunek na zakończenie i napisy końcowe.
Bleee… Chyba alkohol zaczyna mieszać
mi w głowie, bo nigdy wcześniej nie wymyśliłabym takiej beznadziejnie
przesłodzonej i durnej sceny.
Choć coś w tym było…
Natrętna myśl zakiełkowała w mej
duszy, potem puściła zielone pędy i zakorzeniła się na dobre. Niczym ostatnia
kretynka postanowiłam pojechać na ślub Roberta.
Nie miałam zamiaru odgrywać tej
głupawej sceny z wyobraźni, ale po prostu porozmawiać. Jeśli się mylę, to znów
pocierpię z jakiś rok. Jeśli jednak nie… Tu nie odważyłam się wysnuwać żadnych
wniosków.
Powiedzmy też, że miałam cichą
nadzieję wywołać burzę w szklance wody. Albo ten cholernik poczuje żal z powodu
nieuniknionej straty, albo chociaż strach, że narozrabiam na jego weselu z
boską Anitką. Poza tym wisiał mi kasę… Aż tyle szlachetności w sobie nie
miałam, żeby dać mu serce, cnotę i w dodatku całkiem za darmo. Miało być
dwadzieścia kawałków? To niech płaci! Nie dam się więcej robić w balona!
Pełna buntu i negatywnych uczuć
wsiadłam do pociągu. Całą drogę na zmianę knułam podłe plany lub też snułam
czarowne wizje wspólnej przyszłości. Trzeba przyznać, że tych drugich, wraz ze
zbliżaniem się do finiszu, było coraz mniej. Szukając na mapie celu podróży,
pomyślałam melancholijnie, że chyba mam wredny charakter?
Kościół, w którym miała się odbyć
uroczystość, odnalazłam bez trudu. Przedtem w dworcowej toalecie poprawiłam
fryzurę i makijaż. Ostatnie spojrzenie w lustro powiedziało wyraźnie, że
wyglądam nie tyle dobrze, co wręcz znakomicie. W dodatku emocje dodały blasku
oczom i wywołały rumieńce na policzkach. Nie zastanawiałam się nad szczegółami,
po prostu wiedziałam, że pójdę na żywioł. Detale były bez znaczenia.
Uroczy, mały kościółek, leżał w
spokojnej, willowej dzielnicy i otoczony był niewielkim parkiem. Zakradłam się
na zaplecze, gdzie jedne drzwi prowadziły do plebani, a drugie do wnętrza
kaplicy i bez namysłu zaczepiłam wikarego. Zrobiłam ogromne oczy sierotki
Marysi, a usta wygięłam w podkówkę i poprosiłam o przysługę. Facet pozostaje
facetem, więc biedak wzruszony moją łzawą, naprędce wymyśloną historią, zgodził
się przyprowadzić do mnie pana młodego. No, niechby tylko spróbował odmówić!
Z bijącym sercem usiadłam w fotelu i
czekałam na Roberta, mając pełną świadomość tego, że zaczęli się już pojawiać
pierwsi goście, a ekipa telewizyjna rozkłada sprzęt.
Na jego widok załopotało mi serce,
żołądek powędrował w okolice kolan, a potem nagle podskoczył, aż po gardło. Nie
dość, że był jeszcze przystojniejszy niż zapamiętałam, to wyglądał cudnie, w
świetnie skrojonym garniturze, z tą swoją fryzurą ułożoną na żel i intensywnie
błękitnymi oczyma.
Bardzo długo przypatrywaliśmy się
sobie w milczeniu. Wyraźnie widziałam, jak bardzo był zaskoczony, żeby nie
powiedzieć, że zaszokowany. Wciąż stał w wejściu, wytrzeszczając na mnie oczy w
niemym zdumieniu.
– Cześć. – Głos miałam ochrypły
ze zdenerwowania, a poza tym czułam, że policzki mi pałają krwista czerwienią.
– Alicja?!
– Nie, matka Teresa – rozzłościłam
się nagle.
– No tak – roześmiał się
odzyskując zdolność ruchu. – Teraz wiem na pewno, że to ty!
Uuuu… Ledwo się spotkaliśmy, a już
zdążył mnie zdenerwować.
– Przyjechałam, bo chyba
zapomniałeś, że wisisz mi kasę – powiedziałam zimno, wstając z fotela i
podchodząc bliżej.
– Niczego nie zapomniałem. –
Podniósł dłoń i dotknął mojego policzka. – Naprawdę nie tęskniłaś?
– Za moją kasą, owszem.
– A za mną? – uśmiechnął się,
lekko pochylając i łapiąc moje zbuntowane spojrzenie.
– Ty przestań mnie brać pod
włos. – Odepchnęłam go na bezpieczną odległość. – Zapłać, może być czek i
znikam stąd, by nie zakłócić twego wyśnionego wesela. – Ostatnie słowa
wypowiedziałam z nieukrywaną goryczą.
– A jednak!
– Co znowu?
– A jednak żałujesz, że to nie
ty jesteś na jej miejscu!
Ożeż ty! Co za bezczelny, zadufany w
sobie typek. Nie dość, że złamał mi serce, to jeszcze teraz bezczelnie śmieje
się prosto w oczy, bez żadnej skruchy. Nie zdążyłam pomyśleć co robię i
wymierzyłam mu siarczysty policzek, trafiając prosto w ten jego wydatny nochal.
Akurat tego chyba się nie spodziewał, bo spojrzał zaskoczony, a potem dotknął
znieważonego organu, ze zdumieniem stwierdzając, iż zaczął krwawić.
– To za moje krzywdy –
powiedziałam mściwie. – Za wszystkie nieprzespane noce i wylane łzy! A teraz
wypisuj ten czek, inaczej postaram się, aby ta uroczystość faktycznie była
niezapomniana, w szerokim znaczeniu tego słowa!
– Alicja, to nie tak jak
myślisz. – Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł krew. – Musimy poważnie o nas
porozmawiać.
– O tak! O tym, że zachowałeś
się jak palant, czy też o tym, że za chwilę ożenisz się z inną?
– To nie tak. – Próbował mnie
objąć ramieniem, ale odsunęłam się i pogroziłam mu zaciśniętą pięścią.
– Łapy precz, bo przyłożę ci z
drugiej strony.
– Jak ja tęskniłem za tym twoim
charakterkiem…
– Robert! – powiedziałam z
groźbą w głosie.
– Nie złość się – wyszeptał. –
Mnie też nie było łatwo.
No i masz tu człowieku, zrozum
niektórych facetów. A ja myślałam, że to my mamy skomplikowane życie
wewnętrzne.
Poczułam się tym wszystkim zmęczona.
Przed sobą miałam ukochanego, wytęsknionego mężczyznę, któremu, aż śmiały się
do mnie oczy. Nie mogłam tego nie zauważyć.
A jednocześnie wszystko było takie
pokręcone, nie takie jak powinno być. Smutne, niedokończone, pełne niepewności
i zawiedzionych nadziei. I co ja biedna miałam zrobić?
– Już nic nie rozumiem. –
Oparłam czoło o jego pierś, pozwalając na to, by otoczył mnie ramionami i
zanurzył twarz we włosach.
Potem uniosłam głowę i spojrzałam mu
prosto w oczy.
Patrzył z rozczuleniem, delikatnie
przesuwając opuszkiem palca wskazującego po policzku. Ja jednak tęskniłam za
czymś więcej.
– Pocałuj mnie! – zażądałam
nagle drżącym z napięcia głosem. – Pocałuj po raz ostatni i powiedz, że to
wszystko, co między nami zaszło, to był dla ciebie nic nie znaczący incydent…
– Dobrze wiesz, że to nieprawda!
– Ale za chwilę ożenisz się z
inną.
Przez chwilę wyglądał, jakby nie
rozumiał o czym mówię. Potem, powoli, w jego oczach ukazała się nieuchronna
świadomość nadchodzących wydarzeń.
– No tak, Anita…
Dłoń pieszcząca mój policzek opadła.
Robert wyglądał na człowieka budzącego się właśnie z długiego, niezrozumiałego
snu. Serce waliło mi tak mocno, że miałam wrażenie, iż za chwilę wyskoczy z
piersi. Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że znów mnie przytuli, pocałuje,
powie jak bardzo brakowało przez te długie miesiące. Czyżbym aż tak bardzo się
myliła?
Przeczesał palcami włosy i głośno
jęknął. Jednego mogłam być pewna – decyzja o ślubie z Anitą wcale nie była dla
niego łatwa.
– Mam sobie pójść? – spytałam
cicho, pochylając głowę, by od razu nie zauważył zbierających się w moich
oczach, łez.
– Nie! Nie. Boże, jakie to
trudne… – Wystarczyło zrobić tylko jeden krok, by znów znaleźć się w jego
ramionach. Objął mnie z taką siłą, że niemal zabrakło mi tchu.
– Myślałem, że ze mnie
zrezygnowałaś tuż po pobycie nad morzem?
– Ja?! – Zaskoczona zadarłam
głowę do góry, wlepiając w niego zdumione spojrzenie.
– Zniknęłaś zaraz po tym, jak
się kochaliśmy. Nie rozumiałem dlaczego? – Z czułością pogładził mnie po
głowie.
– Idiota! – mruknęłam, ponownie
wtulając nos w jego koszulę.
– Udam, że niedosłyszałem –
wyszeptał najwyraźniej rozbawiony.
No tak. W sumie to naprawdę mógł nie
wiedzieć, dlaczego tak postąpiłam. A dziś należało wyjaśnić wszelkie
nieporozumienia.
– Zwróciłeś się do mnie per
„Anitka”. Tylko tyle i aż tyle.
– Powinnaś była wiedzieć, że to
stare przyzwyczajenie…
– Powinieneś był wiedzieć, jak
bardzo to zabolało…
Nie odpowiedział. Ujął moją twarz w
swoje dłonie i delikatnie pocałował. O Boże! Jak bardzo brakowało mi smaku jego
ust, zapachu ciała, dotyku. Przed sobą samą nie musiałam ukrywać prawdy –
kochałam tego mężczyznę i marzyłam, aby to ze mną się ożenił. To jemu chciałam
urodzić dzieci, zestarzeć się przy jego boku, dzieląc wszystkimi smutkami i
radościami codziennego życia. Nie powiedziałam tego na głos, spróbowałam tylko
wyrazić przepełniające mnie uczucia w pocałunku.
– Kocham cię Alicjo… –
wyszeptał cichutko.
Z wrażenia nie zdołałam wydobyć z
siebie głosu. I jak się okazało za chwilę, na całe szczęście.
– …ale nie mogę teraz odwołać
ślubu z Anitą.
– Że co? – zamarłam zaskoczona.
– To chyba jakiś żart?
– Nie. – Odtrąciłam jego rękę,
która usiłowała objąć mnie w pasie. Powiedzieć, że poczułam się ogłuszona, to
zbyt mało.
– Możesz wyjaśnić, co to do
diabła ma znaczyć?!
– Nie denerwuj się maleńka.
– Niby jak mam się nie
denerwować! Może mam być jeszcze zachwycona?
Pewnie gdybym nie była tak wściekła,
to nawet zrobiłoby mi się go żal. Ale w tym wypadku… Na nic się zdała zbolała
mina zbitego psa i pełne czułości spojrzenie.
– Może powinnaś. Nie pasujemy do
siebie i wyrządziłbym ci tylko krzywdę, decydując się na taki związek. Zrozum
Alicjo, my z Anitą mamy jasno sprecyzowane plany i dążenia, a z tobą nigdy nie
wiedziałbym, co przyniesie następny dzień. Kiedy minęłoby fizyczne zauroczenie,
cóż by pozostało?
– Być może więcej niż
przypuszczasz…
Cholera, cholera, cholera! Ale nie
zamierzałam żebrać. Skoro ten idiota jest również tchórzem, to nic tu po mnie.
Spotkało mnie straszne rozczarowanie, lecz przynajmniej wiedziałam na czym
stoję. Zamiast rozpaczy czułam na razie narastającą wściekłość. Fizyczne
zauroczenie! Też mi się znalazł psychoanalityk!
– Ale wiesz co? – Podeszłam
bliżej i zarzuciłam mu ramiona na szyję. – Powspominaj sobie tą nic nieznaczącą
znajomość na miesiącu miodowym…
Nie odsunął się, ani nie poruszył.
Nasz ostatni pocałunek był jednak gorący i pełen żaru. Potem Robert delikatnie
odepchnął mnie i uśmiechnął się. Chociaż był to raczej sztuczny grymas warg,
bez jakiejkolwiek radości.
– Bądź pewna, że nie zapomnę.
Żegnaj Alicjo… – Jeszcze tylko przelotnie musnął wargami mój policzek i już go
nie było. Pozostałam sama pośrodku zakrystii, wściekła, rozgoryczona, z oczami
pełnymi łez, które popłynęły dopiero teraz. Ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy
zza drzwi dobiegły do mnie dźwięki weselnego marsza. Wciąż nie docierała do
mnie świadomość porażki.
To koniec, wszystko stracone. Nie
pozostało we mnie ani odrobiny nadziei, ani trochę wiary. Byłam w środku pusta,
jakby przed chwilą ktoś zabrał moje marzenia, zniszczył plany i zostawił pełną
ruin rzeczywistość. Serce bolało mnie tak bardzo, że miałam wrażenie, iż lada
chwila pęknie, rozsypując się w drobne kawałeczki. Zgięłam się wpół, jakby ktoś
wymierzył mi celnego kopniaka i rozpłakałam.
To było zbyt wiele, bym mogła
wzruszyć ramionami i wrócić do dawnego życia. Myślałam, że potrafię to zrobić,
ale przejmująca świadomość straconych szans, była aż nazbyt bolesna.
Nic mi nie zostało.
Zapragnęłam nagle wyjść na zewnątrz,
aby nie słyszeć już przytłumionych odgłosów odprawianego nabożeństwa, nie czuć
wiszącego wciąż zapachu jego wody po goleniu.
Świeże powietrze pozwoliło mi się
opanować. Odetchnęłam głęboko kilka razy, a potem zwinąwszy dłonie w pięści,
potężnie wrzasnęłam. Wciąż bolało, ale teraz przynajmniej czułam złość, która
pozwoliła mi się zebrać do kupy.
To prawda, straciłam Roberta, nie
tylko dlatego, że przyrzekał właśnie innej wierność, aż po grób, ale głownie
dlatego, iż sam postanowił, że do siebie nie pasujemy. Jego argumenty były
głupie i bezsensowne, lecz przynajmniej ja zrobiłam wszystko, by mógł zmienić
zdanie. Skoro nie chciał, to trudno. Niektórych murów głową nie przebiję.
W zadumie pomyślałam, że
nieszczęście uszlachetnia. No i bywa źródłem natchnienia. Może napiszę jakąś
książkę, no, chociażby i wiersz? Tak byłam tym pochłonięta, że nie zwróciłam
uwagi na nadjeżdżający pojazd i niemal weszłam mu prosto pod koła.
– Wsiadaj! – usłyszałam
znienacka tuż obok.
Obejrzałam się zaskoczona. Z tyłu,
na ogromnym motorze, siedział Robert, wciąż jeszcze w ślubnym garniturze. Można
powiedzieć, że zamarłam niczym przysłowiowy słup soli, wybałuszywszy na niego
oczy.
– Wsiadaj mówię, bo pojadę sam!
Goni mnie panna młoda, jej rodzice, moi rodzice i połowa gości weselnych… Że
nie wspomnę o dziennikarzach…
Nienawidzę motorów!
Nienawidzę głupawych filmów, w
których on lub ona zwiewają w ostatnim momencie sprzed ołtarza!
I nienawidzę bohaterów, którzy
słodko do siebie przytuleni, odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca!
Ale i tak wsiadłam…
No bo co niby innego mogłam zrobić?
KONIEC!
Mmmm pięknie. Bardzo słodko, ale nie za słodko. Muszę mieć minę jak kot, który się napił nawet nie mleka a śmietanki. I to takiej prawdziwej. Babeczko jesteś moją mistrzynią, dziękuję za cudowną historię! Gratuluję takiegi sukcesu jakim jest prawie 250 tysięcy wejść w 4 miesiące, jesteś geniuszem! Nie. Jesteś niesamowicie zdolną przyszłą pisarką. Co do Życczeń- zapowiada się świetnie, życzę weny :-) dzisiaj mam maraton komentowania, po raz kolejny pozdrawiam a po przeczytaniu tego cuda wręcz ściskam, AB :-)
OdpowiedzUsuńDzisiaj mam okazję do podziękowań za komentarz :) więc dziękuję!
UsuńPrzez większą część lektury miałam łzy w oczach, a na samym końcu już ich nie utrzymałam. Przepiękne zakończenie, uwielbiam happy endy:)
OdpowiedzUsuńCo do kwestii językowych, to nie pasuje mi "Zatchnęło mnie, kiedy Kinga spadła z hamaku (...).", ale to tylko taka jedna uwaga:) Cała reszta świetna:)
W takim razie muszę przemyśleć powyższe wyrażenie :)
UsuńNaprawdę łzy? A ja zawsze myślałam, że pisze na wesoło :)))))))))))))
Ja również miałam łzy w oczach... Ale z śmiechu :) momentami przekomarzanki przerosły mnie i musiałam poduszką zatkać usta by dziecka nie obudzić. Geniusz!!
Usuń:-D Znakomicie, znakomicie... Budzić emocje, wprowadzać we własny świat, czarować, to moje zadanie :-)
UsuńCzytałam to opowiadanie 2 razy na pokatne.pl, teraz tutaj i za każdym razem na zakończeniu beczę.
OdpowiedzUsuńJesteś świetna w tym co robisz :)
Goś.
Ale założę się, że przy pierwszej wersji zakończenia Dżina nie płakałaś? ;-))))))))))))))
UsuńAch... tak czekałam na koniec tego opowiadania i czekałam, a gdy w końcu je mam to chcę więcej. Świetne zakończenie, poryczałam się do poduszki czytając końcówkę, całe to spotkanie w kościele jest genialne ;-)
OdpowiedzUsuńDodaje kolejne opowiadanie do moich ulubionych, chociaż na pierwszym miejscu dzielnie zasiada "Historia pewnego nieporozumienia" ;-)
Życzę natchnienia przy pisaniu kolejnych historii ;-)
S.
Dzięki :))), natchnienie jest, tylko czasu brak :(
UsuńO, fajnie ze na cos nowego sie zanosi :)
OdpowiedzUsuńJa ciebie czytam od jakis dwoch miesiecy, to nawet i dobrze bo niektore opowiadania moglam przeczytac odrazu nie czakajac na kolejny odcinek. Fajne jest to ze te odcinki przychodza, tylko czekanie denerwuje.
Tez bardzo dobrze ze jestes grafomanka, moze kieddys popelnisz fajna opowiesc lub powiesc, tylko nie zmieniaj sie w R.R.Martina ktory co kolejna opowiesc usmierca jakiegos fajnego bohatera. Bo strasznie duzo ludzi usmiercasz, Chyba ze czytasz za duzo nekrologow w Glosie Wlkp..
Teraz musi sie Ci dostac za Lustra i postac Sammy, (swoja droga troll mnie natchnal na to by to napisac), Wiem ze opowiadanie jest juz zamkniete i w zamknietych utwoarach nie planujesz zmian, to dobrze, ale ja czekam na taka druga postac taka jaka byla Sammy. Kobiete przypadkowych wypadkow, taka polsko.ponanska briget jones. Jak dla mnie posmysl super, do momentu gwaltu, a potem bylo tylko ratowanie sytuacji. Nie wiem wszystko mi nie pasowalo. Wiec albo sie kiedys doczekam podobnego czegos albo nie wiem, no przerobie ciebie :D (ale boje sie ze mi by wyszla ania z zielonego wzgorza)
Dwa doczepic sie jeszcze musze do Idy i Gabryjela, Zaczelo sie swietnie, Wielkie bum, a potem bezludna wyspa gdzies na drugim koncu swiata, daj spokoj, mozna urpawiac romantyzm bardziej realnie, powiazania masz z ludzimi od przemytu kobiet, bo tu bym potrzebowala paru wyjasnien.
Trzeci watek to maks.Natalniel i Marika, Oglnie to mi pasuje trojkat, ale nie moge ciagle uwiezyc ze Klare usmiercilas samobojstwem, to mi nie gra, wolabym wypadek samochodowy, przeciez sie slyszy gdzieniegdzie ze samochod wjechal na przystanek albo kogos potracilo na pasach. W pierwszej czesci jest ona pracujaca zaradna matka, ktora troszczaca sie o swoje dziecko (Amelka nie wyglada na biedulke, raczej z tego co widac jest radosynm dzieckiem, nawet traumy po smeirci mamusi nie ma), wiec to nei wiem, warto zmienic?
Do wygranej sie czepiam, podoba mi sie. Choc czekanie rowny rok na ukochanego by mu wygarnac, gdzie sie jest dziewczyna inteligetna i zadna przygod tez za dlugo trwa.
amen
to tyle
bede sie czepiac :D czesiej
A czepiaj się, czepiaj :)))
UsuńCo do Luster, to będę się bronić rękoma i nogami, ale przy Historii, to masz trochę racji. Czytałam końcówkę niedawno i jaka taka słaba mi się wydała. Pewnie poprawię, bo muszę przy okazji wyjaśnić dużo nieścisłości :)))
Ależ Klara zginęła śmiercią naturalną! To tylko Nataniel twierdził, że rzuciła się pod koła pierwszego lepszego auta. Ona wcześniej, jak była młoda, próbowała popełnić samobójstwo, ale tutaj nie dałam dodatkowych wyjaśnień - gdzie, kiedy, dlaczego. Może powinnam dopisać, że np: jako nastolatka, zawiedziona miłość czy coś tam?
Dobrze, to na tyle, bo idę ćwiczyć gamy, nuty i co tam jeszcze ma moja córcia zadane ;-)
OK, rozumiem ze Lustra sa skonczone, tylko zal mi pomyslu, zagubionej dziewcyzny po nieudanej randce, fajnego spotkania z policjantem, wygibasa w klubie, jakos tak gwalt w to wciagnelas, no ok bylo drastycznie, ale w tym momencie trzeba bylo pominoc ciagoty rodzinne do munduru, jeden brat kobieciarz drugi przy tych samych walorach jakis taki przyduszony sie wydalawal nie znajacy swojego wplywu na kobiety, moze tez ten mlodszy wydal mi sie za bardzo mdly w porownaniu z pierwszym? Moze zabraklo rywalizacji, podkaldania sobie wzajemnych swinek i takich tam, moze fajnie bybylo.
UsuńMogli powlaczyc o Sammy, ona by mogla miec jakaies rozterki, dzwine przygody, albo jakies nieprzemyslane telefony do jednego lub drugiego pod wplywem roznych takich kobiecych impulsow,sytauacje bez wyjscia gdzie tylko mogla byc czasami ratowana z uszczerbkiem na zdrowi dla jednego z braci, no nie wiem, ty jestes mozgiem, wymsyslaj :D
co do Klary, to jak dla mnie zabrzmialo zle z tym samobojstwem, dopisz gdzies jakies jedno zdanie z poczatku w takim razie. Osobiscie nei znam nikogo co by sie na zycie tragal bedac nastolatkiem, z powodu milosci, romantyzm na polskim minal mi bez uniesien...nie pisz tak ze juz kiedys probowala, wiecej sie ludzi teraz z depresja spotyka lub z zaburzeniami roznego rodzaju i popadanie w roznego rodzaju nalogi, Wiec moze lepiej mogla miec niedoleczona depresje np poporodowa albo z okresu nastoletniego, to wtedy masz postac ktora leczyla sie psychiatrycznie, ale niekoniecznei to cos zlego bylo (w sensie negatywnym, proby samobojcze maja negatywny oddzwiek)
dobra nie czepiam sie wiecej, ale kiedys mi napsizesz lustra od nowa :D albo cos blisko
A gdzie tam, ja i samobójstwo to dwa przeciwstawne bieguny :))) Ale zdarza się, zdarza, zbyt często niestety...
UsuńOsobiście ten motyw leczenia psychiatrycznego po nieudanym samobójstwie pasował mi do kontekstu. A że do Klary namiętnych uczuć nie żywię, to wrobiłam bidulkę ;-)
Mnie też romantyzm na polskim minął bez uniesień :-) Można było wręcz powiedzieć, że cierpiałam na współ z bohaterami, choć z różnych powodów. :D
Luster raczej nie zmienię, pół tekstu napisałam tak, jak mi się przyśnił. Ale może kiedyś napiszę coś, co bardziej przypadnie Ci do gustu? Pozdr :-)))))))))))
Gratuluje oglądalności i kolejnego skończonego opowiadania. Zakończenie z lekka pachnie harleqinem ale fajnie, że wyszedł happy end :) nie mogę się doczekać kolejnych opowiadań.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Julex
Osobiście sądzę, że większość mojej twórczości pachnie harleqinami ;-))) Ale już dojrzałam, by nie rwać z tego powodu włosów z głowy. Tak to już jest... ;-)
UsuńKochana Babeczko.
OdpowiedzUsuńopowiadanie super.czytalam ze juz kilka razy jeszcze na pokatnych.uwielbiam je.dlatego zapamietalam ze pisalas cos kiedys o dalszych losach.zdaje sie ze mialas tez cos napisane. Sa jakies szanse ze dowiemy sie co bylo dalej?
magda
Mam... Dwie strony... :(
UsuńNa razie to za mało, a i dobrego pomysłu na kontynuację brak. Ale jak będzie... :-D
Fajnie gdybyś napisała jeszcze jeden rozdział (5/10 lat później). Taki malutki bonusik : ) Co o tym myślisz? Oczywiście do niczego nie namawiam... (NAMAWIAM!!!) ^ ^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam : )
Będzie, ale na pewno w odległej przyszłości :-D
UsuńWłaśnie może taki rozdział specjalny? Nawet taki wyrwany z kontekstu, może jakaś podróż poślubna, albo ich sprzeczki jak wybierają nowy samochód :P ?
OdpowiedzUsuńPrędzej sprzeczki na temat wyboru akcesoriów erotycznych ;-)))))))))))))
UsuńTwój tok myślenia bardzo mi odpowiada :D !
UsuńCzytam i czytam i nie mogę się oderwać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Sprawiać przyjemność to dla mnie przyjemność :-D
UsuńZmienisz Historie Pewnego ? Bo zakonczenie nie lodoba mi sie ;3
OdpowiedzUsuńMam szczery zamiar i dobry pomysł, więc pewnie tak :)
UsuńWarto było, przeżyć zapomniane komentarze, żeby pojawić się tam na górze, wytłuszczonym drukiem;) Poczułam się teraz jak Ania z Zielonego Wzgórza, kiedy dostała sukienkę z bufiastymi rękawami:)
OdpowiedzUsuńMoże za dużo tutaj wypisuje i już mnie oznaczają jako spam?;D
Mówię wszystkim i wszędzie i powiem jeszcze raz : WYGRANA jest mistrzostwem!
Już pierwsza jej część na pokątnych podbiła moje serce.
Wtedy to było czekania na kolejne części! miesiącami wyglądałam z utęsknieniem ... dlatego jak mi się dłuży oczekiwanie na któreś opowiadanko przypominam sobie tamte, ciężkie czasy;)
I już nie będę mówić jak to nie mogę się doczekać "Basenu" a tego "Życzenia" to już wogóle...
I jak zawsze chciałabym powiedzieć dużo ciepłych słów ale już mi tych słów brak... Powiem tylko, że jak już kupię Twoją książkę to (nie wiem jeszcze jak) ale oprawie ją sobie w ramkę i powieszę nad łóżkiem. Tą pierwszą i każdą kolejną.
Pozdrawiam gorąco i skoro natchnienie jest to życzę czasu dla twórczości jak najwięcej!
LIA.
Ach! Bo zapamiętałam, że pisałaś o niepojawianiu się komentarzy, a one się w spamie ukryły, skubane! I zabij mnie, nie wiem dlaczego ':-?
UsuńPrzy Wygranej miałam chyba trzy miesięczny przestój. Pomogła Lana i jej piosenka Ride, która dostarczyła weny i sił do pisania :)))
Teraz bym nie mogła przeciągnąć tak długo, bo mord grupowy gwarantowany ;-)))
Basen w niedzielę, a na razie muszę szybko gdzieś zanotować nowy pomysł. Tym razem kopciuszkiem będzie... facet. Taki zwykły, misiowaty, lekko nieporadny życiowo... I na wesoło ;-)
Buziaki :-D
Na wesoło lubię najbardziej. A jak jest wesoło i romantycznie to już się rozpływam:)
UsuńFacet pasuje mi misiowaty pod warunkiem, że jeśli Bozia poskąpiła mu tej pewności siebie to nie poskąpiła wnętrza i inteligencji :) no i ta kobieta niech będzie dobra i choć pyskata to milutka, żeby ten mężczyzna nie wzbudzał litości tylko sympatię i zainteresowanie:)
To taka moja lista życzeń ;D
Babeczko, a może napisałabyś coś pracownica-szef? jakiś biznesmen-sekretarka? na zasadzie "Kto się czubi ten się lubi"? nic nie poradzę, że kocham te harlequinowate klimaty! a wiem, że u Ciebie miałaby ona mocny charakterek i ostry język;)
LIA.
P.S. Nie zabiję, w życiu! Kto inny by mi tak pięknie pisał?!;)
UsuńLIA.
Tak sobie spojrzałam w indeks... Mam lekarz-pacjentka, nauczycielka-uczeń, kilka innych, ale faktycznie, tej relacji jeszcze nie wykorzystałam :)
UsuńMoże kiedyś, jakiś pomysł wpadnie?
Nauczycielka- uczeń zawsze kojarzy mi się nieprzyjemnie. Takie związki wg mnie nie mają przyszłości i czuję się zawiedziona bo uważam, że kobiety powinny być mądrzejsze i nie pakować się w takie relacje... Prawdopodobnie podchodzę zbyt poważnie i realistycznie;) Nie wiedzieć dlaczego, bo nauczyciel-uczennica czytałabym chętnie;)
OdpowiedzUsuńLIA.
Mam nadzieję
Ja nawet wiem dlaczego. Dookoła, aż roi się od fantazji smarkaczy z liceum. Nic z tych rzeczy ;-)
UsuńNo nic, buziaki, bo idę spać, oczy same mi się kleją i już nawet nie wiem, co piszę... ;-)
Fajnie ze zmienisz trochę zakończenie "Historii..." bo trochę dziwnie się czytało ale mam tylko nadzieję że nie nadal będzie happy end. oni po prostu muszą być razem ;-)
OdpowiedzUsuńS.
Popieram w zupełności! :D
UsuńJak zwykle wspaniałe opowiadanie. A scena w kościele rozbawiła mnie do łez ( wiem, że powinnam płakać ze wzruszenia ale ja dziwna jestem). Mam nadzieje, że więcej będzie takich zakończeń po których zostaje niedosyt.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wiedźma
Jesteś cudowna ! chętnie obejrzalabym film na podstawie Twojego opowiadania :) czy jest szansa na jakieś dalsze losy bohaterów? Chciałabym wiedzieć jak im tam jest ze sobą :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitaj Mała Kobietko z Wielkim Talentem i bogatą wyobraźnią :-)
OdpowiedzUsuńJestem codziennie gościem w Domu Twojego Talentu ,korzystam bez umiaru z Twojego zaproszenia ;-) chociaż żako się odzywam. Kochana Agnieszko, każde Twoje opowiadanie jest na miarę nagrody za twórczość , nie ma co do tego wątpliwości. Czytelnicy Cię kochają i podziwiają , mam nadzieję że z nadejściem ,,zlotej polskiej jesieni,, Twoja wyobraźnia dostanie pożadnego " kopa" na nowe wspaniałe pomysły, skromnym moim zdanie zalecam Ci długie ,odświeżające spacery w złotym słońcu pośród bogactwa drzew...no dobra dość smutów,pozdrawiam i miłego weekendu życzę. Anna :-)
Wasze komentarze są tak piękne i wzruszające, że jeśli kiedykolwiek wyślę maszynopis do jakiejkolwiek redakcji, umieszczę je zamiast streszczenia.
OdpowiedzUsuńPo co ja mam im udowadniać, że coś jest godne wydania go w papierowej formie? Niech wiedzą, że to Wasze zdanie, czytelników.
:))))) I to właśnie nastraja mnie optymistycznie!!!
teraz cazs na jesienny romans w parku? na poslizgnietym lisciu? pod lufa czolgu?
OdpowiedzUsuń:-D
UsuńNa razie kończę dwa inne, ale zobaczymy co się da zrobić ;-)
Dobra, po południu będzie to, co miało być jutro. Ale bynajmniej nie jesiennie...
Uch! Nie na widzę cie! Jak mogłaś! Do jasnej cholery jak jak śmiałaś! Koniec powinien być końcem a bie spowodować ból w klatce piersiowej i prośbę o więcej! Co się z nimi stanie itd. Nie rób tego!!! Czemu nie piszesz książek! Dziewczyno opowiadania piszą tacy co mają pomysł tylko na jedną chwilę, a ciebie na boga stać na więcej! Ps.przepraszam ale mnie rozemocjowalas ;-; też płakałam i nie chciało mi się wierzyć w to co czytam ;-;. Jeszcze pytanko, czy można liczyć na kontakt w jednej sprawie?
OdpowiedzUsuńMiś
Niestety Wygrana była już w kilku redakcjach. Tylko trzy uprzejmie odpowiedziały - jedynym zdaniem. Reszty nawet na to nie było stać... Więc olałam papierową formę i przerzuciłam się na bloga. Pewnie tradycyjną książkę czytałoby więcej osób, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego :(
UsuńKontakt na babeczkarnia@onet.pl
Pozdrawiam
Co do redakcji - nie poddawaj się:) ale mała rada: przesyłaj im tylko opowiadania które nie pojawiły się w internecie lub innej formie masowego przekazu. Takich najczęściej odmawiają ze względu na zwiększony bezpłatny do nich dostęp.
UsuńTrzymam kciuki by udało się wydać nie tylko jedna, a dziesiątki książek :)
Czytam "Wygraną" juz kolejny raz i coraz bardziej mi się marzy film na jej podstawie... Frania
OdpowiedzUsuńo rany julek - pieknie napisane , zakonczenie przecudne - rozklejalam sie nie raz czytajac Twoje opowiadania i mam nadzieje ze jeszcze nie raz sie rozkleje :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i czekam na wiecej AD
Wow...nie mogę przestać płakać. To takie piękne zakończenie. Te poczucie humoru. ^^ Pierwszy raz znalazłam takie opowiadanie, które na mnie tak bardzo wpłynęło. Mam ciągle uśmiech na twarzy. Doznałam szoku w 100% :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że jeszcze ktoś dołączył do grona sympatyków Wygranej :-))
Usuń:)
OdpowiedzUsuńAż nie wiem co mam powiedzieć. Jesteś niezwykła! :) Tutaj wiadomo, gdzie należy śmiać się czy płakać! ;)
Te postacie są takie realne... Mistrzostwo! :)
Pozdrawiam Suravi! :)
Cóż... Gdyby to był już kooniec, to czułabym cholerny niedosyt. Aczkolwiek podoba mi się to, że nie zatracilas w tej historii charakteru Roberta. Nie pasuje mi do niego rola zbolałego amanta, który pada na kolana i błaga o wybaczenie.
OdpowiedzUsuń