czwartek, 10 października 2013

Wygrana (VIII) - zakończenie

     Cztery miesiące za nami. Właśnie spojrzałam na datę. Rany! Takiego tempa moja tfurczość nie nabrała przez całe życie :))) Za co osobiście, Wam, czytelnikom, dziękuję z całego serca!!!
     Być może niektórzy mają wrażenie, że nie odpowiadam na ich komentarze, zwłaszcza te, w których piszą, jakie błędy popełniłam. Bardzo Was za to przepraszam, ale nie mam niestety tyle czasu, by odpowiadać na każdy komentarz z osobna. Ale, żadnego z nich nie wykasowałam (poza oczywiście trollem z ostatnich dni), a wszystkie uwagi mam zanotowane w specjalnym zeszycie. To dla mnie cenne rady, choć nie zawsze się z nimi zgadzam. Pokazują mi jednak czasem odmienny punkt widzenia czytelnika i skłaniają do refleksji. Dlatego dziękuję za wszystkie komentarze, bez wyjątku.
     Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem chaotyczna, niestaranna, "kładę" zakończenia, robię błędy i gnębią mnie literówki. Dlatego na początku każdego miesiąca tworzę plan - mogę opublikować utwory wcześniej, ale nigdy później, by nikt nie czuł zawodu wchodząc danego dnia na bloga.  
     Co do reszty - i mnie trafiają się słabsze utwory, nie jestem w stanie utrzymać idealnie równego poziomu. Zwłaszcza, że oficjalnie żaden ze mnie pisarz ;-)
     Krótkie podsumowanie w liczbach po 4 miesiącach:
- wizyt na stronie (przypominam, że moje nie są liczone) - 248.823
- komentarzy - 1456
- postów - 119
- polubień na facebooku - 78
- obserwatorzy z google - 20
- opowiadań zakończonych - 19
- opowiadania do zakończenia - 4

LIA- Twoje komentarze czasem znikały, bo trafiały do spamu i musiałam je odblokować. Nie pytaj dlaczego, nie mam pojęcia :-)

 Na początek zapowiedź gwiazdkowej niespodzianki, reszta na święta :-)

Życzenie  (fragment)

– Marynarza! – wycharczałam, a potem podniosłam się z miejsca, usiłując utrzymać równowagę. – Idę szukać! – oznajmiłam godnie.
– Wiki, daj spokój. Jeszcze zrobisz sobie gdzieś krzywdę – Ewa usiłowała mnie powstrzymać.
– Nie ma mowy. Gdzie są kwatery załogi? – zaczepiłam nieco zdumionego naszym zachowaniem kelnera. A że był to miły i młody chłopak, grzecznie objaśnił mi drogę, nie zadając zbędnych pytań. Kiwałam potakująco, choć niewiele z tego co mówił, docierało do mego zamroczonego alkoholem umysłu.
– Idę uprawiać seks – wybełkotałam i potknęłam się o własne nogi. Na szczęście od upadku uratowało mnie oparcie najbliższego krzesła.
Do dziś uważam za cud, że udało mi się nie tylko dojść, ale i trafić w pożądane miejsce. Wstyd tylko wspomnieć w jakim stanie tam dotarłam. Po drodze miałam przymusowy postój pod jakąś rozłożystą palmą i lekko zanieczyściłam zawartość jej donicy.
Zgubiłam też buty. I całe szczęście, bo zabiłabym się na tych dziesięciocentymetrowych obcasach. W wąskim korytarzu wisiało lustro. Z nieufnością się w nim przejrzałam i odruchowo przygładziłam włosy. Z jednej strony, z tyłu nadal dziwnie sterczały. Makijaż mi się rozmazał, ale uznałam, że wyglądam przez to bardziej drapieżnie. Butelkę od szampana, którą o dziwo, cały czas ściskałam w dłoni, rzuciłam za siebie. Potem zebrałam myśli, które mimo mych starań były jakieś takie… rozmyte?
Dobra. To chyba tutaj? Ale które drzwi?
Ruszyłam do przodu, głośno recytując wyliczankę zapamiętaną z dzieciństwa. Bęc wypadło na piąte po prawej. Nie namyślając się wiele, nacisnęłam klamkę i znalazłam się w małej, klaustrofobicznie ciasnej kajucie.
Na wąskiej koi spał mężczyzna. Dodam, że półnagi, zaledwie ubrany w bokserki. Leżał na plecach, z jedną dłonią pod głową, druga zwisała mu, leżąc prawie na podłodze.
Boże! Dzięki za ten dar. Był idealny!
Tak duży, tak umięśniony i tak wytatuowany, że na tę chwilę stanowił całkowite spełnienie moich marzeń. Włosy miał obcięte prawie przy skórze, śniadą cerę i sporą wypukłość pomiędzy nogami.
Z chichotem postanowiłam sprawdzić, jak sporą. Bardzo ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi, aby go przypadkiem zbyt szybko nie obudzić. Czułam się niczym mała dziewczynka, planująca zabawnego psikusa.
W zasadzie nie wiem, co wtedy myślałam. Jak widać, chyba niewiele. Moja inteligencja została w drugiej butelce wypitego łapczywie szampana, mózg przeszedł w tryb awaryjny, a do głosu doszły wszelkie pierwotne instynkty. Oraz nieopanowana wesołość.
Na palcach podkradłam się bliżej. Niestety nie zdołałam dotrzeć do celu. Potknęłam się o rozrzucone na podłodze buty. I wpadłam wprost na śpiącego faceta, waląc go głową prosto w brzuch. 
No dobrze, przyznam się, trafiłam prosto twarzą pomiędzy jego nogi.
Jęknęłam ja, wrzasnął on.
A potem rozpętało się piekło.
Zerwał się z łóżka, klnąc w jakimś nieznanym mi języku. Ja siedziałam na podłodze, wciąż oszołomiona, ale i zachwycona roztaczającym się przede mną widokiem. Przynajmniej dopóty, dopóki nie napotkałam wściekłego wejrzenia czarnych oczu.
– No co? – powiedziałam odruchowo po polsku. – To przez ten bałagan…
Na dłuższą chwilę go zatchnęło. Stał, wytrzeszczając na mnie oczy i masując obolałe miejsce, w które z takim impetem przywaliłam.
Ponownie zachichotałam.
– Nie martw się – machnęłam beztrosko ręką. – Jak spuchnie idź do lekarza i poproś, aby odjął ból, a zostawił fason…
– Możesz mi wyjaśnić, pokręcona babo, co tu robisz?
Zastanowiłam się. Mój angielski nie był zły, ale te słowa zabrzmiały tak bardzo swojsko. Nawet za bardzo.
– Dziwnie mówisz.
– Schlałaś się tak, że ojczystej mowy nie poznajesz?
– No co ty? To po polsku? – wytrzeszczyłam oczy niepomiernie zdumiona tym faktem.
– Nie, po murzyńsku! – warknął jeszcze bardziej rozzłoszczony. No faktycznie, może tylko akcent miał nieco dziwny, ale reszta była bez zarzutu.
Nagle przypomniało mi się, w jakim celu szukałam faceta.
– Przyszłam uprawiać seks – powiedziałam, przybierając zachęcający wyraz twarzy i głupawo mrugając rzęsami. Chyba nie wyszło, tak jak zamierzałam, bo wyraźnie wzdrygnął się nieco wstrząśnięty. – Masz duży sprzęt? – upewniłam się jeszcze, usiłując wstać.
Wiązanka przekleństw jaką wyrecytował, nie nadawała się do powtórzenie w żadnym towarzystwie. Nawet w tym nieprzyzwoitym. Słuchając tego jednym uchem, złapałam równowagę i stanęłam naprzeciwko, zadzierając głowę do góry. Jak nic, miał prawie dwa metry wzrostu, tak, że czułam się przy nim niczym krasnal.
– Jakie muskuły – zachwyciłam się nie zważając na niechęć, malującą się w ciemnych oczach. – Daj pomacać?
– Kurrrrwa! Odczep się ode mnie pijana kretynko! I wynocha z mojej kajuty!
– Dlaczego?
– Bo śmierdzisz na odległość i wyglądasz jak podstarzały koczkodan!
– Yyy… - Przysunęłam dłoń do ust i chuchnęłam. Potem ją powąchałam. – Nic nie czuć.
Zacisnął zęby i sięgnął po leżące z boku spodnie. Od razu zapatrzyłam się na cudownie kuszącą wypukłość pomiędzy jego nogami.
– Dobra. Ubiorę się i odprowadzę na górę. Powiesz mi tylko gdzie. I wspaniałomyślnie nie złożę skargi.




 Wygrana (VIII)


16.
Mój stary, dobrze znany pokoik wyglądał tak obco. Usiadłam przy biurku i oparłam głowę na złączonych dłoniach. Potem na wyblakły od starości blat, spadły pierwsze krople łez.
Nie tak wyobrażałam sobie mój powrót do domu.
Wystarczyły dwa słowa, by wszystko zniszczyć. Cały mój świat legł w guzach, gdy rankiem, na wpół śpiący jeszcze Robert, pocałował mnie i nazwał ukochaną Anitką.
Jeszcze niedawno, gdybym usłyszała taki powód rozstania, popukałabym się w głowę i nazwała kretynką do potęgi. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, aby mogło to tak boleć…
No cóż. Co przeżyjemy, to nasze.
Nie miałam wiele do spakowania, uwinęłam się w jakiś kwadrans. Potem po cichutku wymknęłam się z pokoju i próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, odmeldowałam w recepcji. Los usłużnie podsunął mi taksówkę wprost pod wyjściem. W przeciwnym razie mogłabym jeszcze zmienić zdanie i cofnąć się do apartamentu. Narastała we mnie furia, a poczucie wykorzystania i zawodu stawało się nawet silniejsze od żalu.
Szczerze? Miałam ochotę przyłożyć Robercikowi z taką siłą, by rozkwasić mu ten imponujący, orli nos. Potem jeszcze dodać kilka słów na pożegnanie. I bynajmniej nie byłyby to komplementy.
Teraz złość minęła, za to poczucie klęski i tęsknota dawały się coraz bardziej we znaki. A ponieważ nadzieja jak wiadomo umiera ostatnia, wciąż wierzyłam, że lada chwila przed moim domem pojawi się Robert, z ogromnym bukietem kwiatów i skruszoną miną.
Przynajmniej gdybym JA była facetem, to bym tak zrobiła!
W dobie wojującego feminizmu może i mogłabym zamienić się rolami, ale jakoś to wydawało się takie… sztuczne? Jakbym na siłę zmuszała kogoś do zainteresowania moją osobą. A może Robert jednak nie chciał utrzymywać ze mną kontaktu i teraz słodko ćwierka ze swoją byłą-przyszłą narzeczoną?
Walnęłam kilka razy głową o twardy blat i przeciągle zajęczałam.
Potrzebowałam pomocy, inaczej mówiąc rady i pocieszenia. Ale moja najlepsza przyjaciółka wracała z wakacji dopiero za dwa dni.
W taki razie muszę zająć się czymś do jej powrotu, by nie zwariować z nadmiaru tłoczących się w mej głowie myśli. Słowem – czas na wielkie porządki!
Po dwóch dniach cały dom lśnił, a ja przypominałam własny cień. Mało brakowało, a pucowałabym szczoteczką do zębów fugi w łazience. Jak nie było co sprzątać wewnątrz, wzięłam się za ogródek. Co prawda wypełniające me serce i duszę uczucia nie miały nic wspólnego z taką pracą, a nawet pozostawały z nią w wyraźnej sprzeczności, ale w końcu zostały podjęte specjalnie po to, by zagłuszyć bolące serce i zaabsorbować myśli.
Ze schowka pod schodami wydobyłam potwornych rozmiarów piłę do drewna, jakiś przerdzewiały toporek i stary sznurek, nijakiego koloru, którym później podwiązałam włosy. Potem udałam się do ogrodu i choć popołudnie było dość gorące, to od razu przystąpiłam do pracy. Szalałam sobie w bez opamiętania, nieco podrapana, potwornie spocona i zziajana, bo upał coraz bardziej dawał się we znaki, i nie od razu zwróciłam uwagę, że zyskałam towarzystwo.
– Alicja! Co ty u diabła wyprawiasz?
Nieco zdezorientowana spojrzałam w kierunku, z którego dobiegał ten głos i przy furtce ujrzałam stojącą Kingę.
– Już wróciłaś? – ucieszyłam się trochę niemrawo.
– Przed godziną. Gdybyś kupiła sobie w końcu komórkę, nie miałabym problemu by cię o tym zawiadomić.
– Wejdź. – Odsunęłam pordzewiałą zasuwę i wpuściłam ją do środka. – Szczęście, że jesteś. Myślałam, że cię nie ma…
– Ten upał chyba ci zaszkodził – powiedziała podejrzliwie, siadając w cieniu rozłożystej wierzby. – Masz jakąś karę czy dobrowolnie oddajesz się tej katorżniczej pracy?
– Hm… To długa historia.
Klapnęłam obok, podając jej szklankę z chłodną wodą.
– A tak w ogóle, widziałaś się w lustrze?
– Nie. A dlaczego?
– Wystarczy, że powiem, iż ciężko rozpoznać w tobie ludzką istotę.
Łypnęłam na nią podejrzliwie okiem. I nagle jedna myśl przemknęła przez mój otępiały umysł. A gdyby to Robert zjawił się przy furtce?!
O Boże!
Zerwałam się z miejsca i pędem pobiegłam do łazienki. Tam zamurowało mnie na widok własnego odbicia.
Oprócz plam, smug i dziwacznych zygzaków na całej twarzy, od przecierania oczu miałam coś, co przypominało maskę legendarnego Zorro. Poza tym jak zwykle lśniłam olśniewającym blaskiem, a zawiązane sznurkiem włosy tworzyły szczególnie nietwarzową fryzurę.
Wyszłam dopiero po kwadransie, kiedy umyłam się, uczesałam i odrobinę przypudrowałam. Kinga bujała się w hamaku, leniwie wachlując wczorajszą gazetą.
– Mów – rozkazała stanowczo nie zmieniając pozycji. – Bo widzę, że jesteś jak wulkan, który za chwilę wybuchnie.
Usiadłam obok w leżaku. Początkowo niepewne słowa, nagle zaczęły lać się całymi strumieniami, i bez problemu dotarłam, aż do momentu ostatniej kłótni z Robertem. Zatchnęło mnie kiedy Kinga spadła z hamaku i zaczęła tarzać się ze śmiechu po trawie.
– To nie jest zabawne – zgłosiłam uzasadnioną pretensję.
– Naprawdę go ugryzłaś? – Otarła wierzchem dłoni oczy i znów zaczęła chichotać.
– Też mi przyjaciółka!
– I naprawdę wyłaś na plaży?
– Ja ci tu opowiadam tragiczną historię mej zawiedzionej miłości, a ty się śmiejesz! To nie fair.
– Bo ty jesteś dziwnie głupia. Taki fenomenalny facet, a zachowałaś się jak kretynka, gryząc go po kostkach.
– To było tylko raz i w obronie własnej.
– Akurat – mruknęła.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, mnie na nim zależy, a jemu na mnie nie!
– Alicja – przyjaciółka pogłaskała mnie po ramieniu – miotasz się niczym ptak w klatce. Rozumiem, że ogłupiły cię uczucia, ale dlaczego na boga w przypadku innych bywasz tak inteligentna, opanowana i czarująca, a wobec tego jednego zachowywałaś się niczym rozkapryszone dziecko?
– Bo działał mi na nerwy – burknęłam zawiedziona. – I ty Brutusie przeciwko mnie!
– To nie tak. – W zamyśleniu gryzła zerwane źdźbło trawy. – Myślę, że głupio uczyniłaś uciekając. Co teraz zrobisz? Wybijesz go sobie z głowy?
– Oszalałaś!? Nie dam rady… I tak szczerze, to nie wiem.
– Gdybym ja była nim – zaczęła w zamyśleniu – to na pewno, po pierwsze dowiedziałabym się gdzie mieszkasz, a po drugie zjawiłabym się w nadchodzące urodziny z wielkim bukietem kwiatów. Po czym padłabym na kolana…
– Chyba na głowę – stwierdziłam krytycznie, brutalnie jej przerywając. – To nie hollywoodzki film, tylko ponura, polska rzeczywistość.
– … i wręczyła ci wielki pierścień z diamentem oraz zadała pewne pytanie – ciągnęła niezrażona moim pesymizmem.
Przez długą chwilę siedziałyśmy w milczeniu.

– Pomijając mdlącą słodycz tej sceny naprawdę myślisz, że może przyjechać?
– W dniu urodzin? To byłoby piękne, prawda?
Poczułam się zdegustowana. Zbyt piękne, poza tym co za idiotyzm, żeby akurat czekał na tę właśnie chwilę. Jakby nie mógł pojawić się już teraz, choćby za kilka sekund…
– Jestem głodna – oświadczyłam stanowczo. – Chcesz obiadu? Mam ziemniaczki i biały twarożek.
Podniosła się razem ze mną i nie mogłam nie zauważyć, podziwu w jej oczach.
– No co?
– Jak to możliwe, że wciąż masz apetyt?
– Jestem wyjątek potwierdzający regułę. Chodź, musimy dostrugać kartofli i szybko je ugotować, bo już mi burczy w brzuchu.

17.
Niecierpliwie, w napięciu i niepewności wyczekiwałam magicznej daty. Swoją drogą to dość podobne do niego, by zjawił się właśnie tego dnia.
Oczyma wyobraźni, wbrew zdrowemu rozsądkowi, widziałam już Roberta jak wkracza do pokoju z bukietem czerwonych róż. Na wszystkich robi to oczywiście wstrząsające wrażenie. Zresztą, co tam cała reszta... Robert zjawi się, błyśnie białymi zębami w uśmiechu, podejdzie do mnie, chwyci w ramiona…
Sama musiałam popukać się w głowę. Wizja może i czarowna, lecz zupełnie idiotyczna.
Wykłady jeszcze się nie zaczęły, ale złapałam dorywczą pracę i tuż po niej, jak na skrzydłach wróciłam do domu. Pomimo tego, że zaczął się już wrzesień, pogoda wciąż była prześliczna i tak zupełnie nie jesienna.
Miałam jeszcze tyle roboty. Udekorować tort przysłowiową wisienką, zrobić się na bóstwo i nakryć do stołu, stojącego w ogrodzie.
Nie wiem dlaczego, ale czułam się tak, jakby dziś miały się spełnić moje najważniejsze życzenia. Słowem – świat był piękny, a życie zachwycające!
Kilka godzin później beztroskie szczęście zaczęło ulegać zmąceniu i pojawił się w nim niechciany element zdenerwowania. Już dawno przyszli wszyscy goście, a tego wytęsknionego wciąż nie było widać. Tak mocno wmówiłam sobie, że zjawi się akurat tego dnia, iż moje rozczarowanie było niemal namacalne. Na szczęście tylko Kinga orientowała się w sytuacji i jak tylko mogła, poprawiała mi humor. Co prawda, głównie dolewając wina do kieliszka, ale zawsze…
Niespodziewany dźwięk dzwonka przy furtce sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła, nogi przyrosły do trawnika, a kark zesztywniał, nie pozwalając odwrócić głowy i spojrzeć w upragnionym kierunku. Potem osobliwy paraliż ustąpił i poderwałam się z miejsca. Nie mówiąc już o tym, iż z całej siły powstrzymywałam się by nie runąć w stronę bramy całym pędem. Byłam tak pewna, że to Robert i nie mógł być to nikt inny, że rozczarowanie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba. Do cholery z Kingą i jej durnymi pomysłami!
Przed furtką, nieśmiało się uśmiechając, stała sąsiadka. Wydukała swą prośbę o pożyczenie cukru, wywołując nerwowe drgawki mojej prawej powieki. Z pogodnym uśmiechem na ustach i prawdziwą rozpaczą w sercu, dałam jej tego cukru. A potem umknęłam do łazienki, by sobie odrobinę popłakać. Dość powiedzieć, że humor miałam spartaczony do końca wieczoru, nawet duża ilość alkoholu okazała się nie być pomocna. Skończyło się na tym, że goście w pośpiechu sprzątali, chcąc zdążyć przed nadciągającą burzą, a ja leżałam kompletnie pijana we własnym łóżku, z miską pod brodą i chusteczkami w ręku.
Potęga wyobraźni bywa zabójcza, pomyślałam ponuro następnego dnia, przeglądając się w lustrze. Byłam wściekła na samą siebie, że wkręciłam się do tego stopnia w jakąś urojoną rzeczywistość. Poza tym mdliło mnie niemiłosiernie i wyglądałam niczym przepity krasnal. Tylko mi brody i czerwonej czapeczki brakowało…
Cały dzień spędziłam na oglądaniu horrorów, możliwie krwawych i kończących się śmiercią głównych bohaterów. Dopiero nazajutrz wyjęłam ze skrzynki na listy białą kopertę, z niezwykle starannie napisanym na niej moim nazwiskiem. Wciąż nic nie podejrzewając, rozerwałam ją i w osłupieniu wpatrzyłam się kolorową kartkę z życzeniami. Na samym dole widniał dopisek postscriptum – tęsknię, oraz kilka wykrzykników.
– Sama widzisz! – Uradowana Kinga obracała cennym kartonikiem na wszystkie strony.
– Niby co? – Jakoś wciąż nie byłam przekonana co do intencji adresata.
Wieczór był zimny, pochmurny i mokry. Jesień przypomniała sobie wreszcie, że to już czas i przestała udawać słoneczne lato. Powiedzieć, że lało jak z cebra, to było zbyt mało.
– Zawsze myślałam, że jesteś bystra i inteligentna – powiedziała zdegustowana.
– Powiedz mi w takim razie o czym może świadczyć zwykła pocztówka, z banalnym życzeniami i jednym słowem „tęsknię”? Gdyby naprawdę tego chciał, to po zdobyciu mojego adresu, pojawiłby się jeszcze tego samego dnia, w którym uciekłam.
Milczała, bo poniekąd była to prawda. Boże! Świadomość tego, iż Robert nie zrobił niczego, by mnie odzyskać, ba, choć jeszcze raz zobaczyć i spytać dlaczego tak nagle zniknęłam, była wręcz dobijająca.
Zresztą, czego to niby się spodziewałam?
– Powinnam jak najmniej o nim myśleć. I nie zachowywać się niczym zakompleksiona małolata.
– A może powinnaś zadzwonić? – spytała z wahaniem.
– Kinga, posłuchaj mnie. Po upojnej nocy, obudziłam się u boku wyśnionego faceta i zostałam nazwana imieniem jego boskiej narzeczonej, której widmo prześladowało mnie przez cały ten czas. Uciekłam, a on ani przez chwilę nie zamierzał mnie gonić. Wysłał za to kartkę, taką jaką mogłabym dostać od babci z wakacji. Mam żebrać o zainteresowanie jego królewskiej mości? Nigdy w życiu!
– Duma bywa zabójcza.
– To czasem jedyna rzecz, na którą nas stać.
– Czekaj, coś sobie przypomniałam. – Przyjaciółka zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Siedziałam w milczeniu popijając piwo i przegryzając je chipsami.
– Mam. – Kinga wpadła jak burza i rzuciła się na łóżko. W ręku trzymała jakieś kolorowe czasopismo. – Zaraz, zaraz, gdzieś to tu widziałam… Nie patrz z takim potępieniem, kupiłam tylko z tego względu, że rzuciło mi się w spisie treści nazwisko twego Roberta.
Bez problemu domyśliłam się o co jej chodzi.
– On nie jest mój – zaprotestowałam słabo.
– O, tu jest! – Zagłębiła się w lekturze. Powoli wyraz jej twarzy się zmieniał, zniknął uśmiech i pojawiło się zakłopotanie. Nie wytrzymałam i zerknęłam przez jej ramię.
Gwałtownie przerzuciła kartkę i moim oczom ukazał się w całej okazałości roześmiany Robert z uwieszoną u jego boku Anitką. A pod spodem wytłuszczonym drukiem informacja o zaręczynach i rychłej dacie ślubu…
– No i co ty na to? – spytałam ze złowróżbnym spokojem. – Nadal sądzisz, że powinnam zadzwonić? I może jeszcze poprosić o przysłanie zaproszenia na wesele?
Powoli w gardle pojawiało się straszliwe dławienie, a w okolicach żołądka  przygniatający ciężar. Z całej siły zacisnęłam zęby, żeby uniemożliwić im szczękanie i jeszcze raz przyjrzałam się roześmianej parze na fotce. Treść optymistycznego artykułu nie docierała do mnie w pełni, wiedziałam tylko, że stało się coś okropnego, nastąpiła katastrofa dotycząca całego znanego mi świata. 
Kinga roześmiała się ze sztuczną beztroską.
– Ach te gazety, zawsze wypisują jakieś bzdury.
Wydałam z siebie jakieś zdławione charczenie, mające imitować śmiech.
– Powinnam już iść – powiedziałam z wysiłkiem i zerwałam się z miejsca.
– Może lepiej zostań?
– Nie. Chciałabym teraz być sama. Przepraszam… – głos mi się załamał. Już dłużej nie byłam w stanie się opanować.
Deszcz zrobił mi tą przyjemność padając równomiernie i monotonnie, a jednocześnie stwarzając wyjątkowo przygnębiający nastrój. Do domu wracałam przygarbiona, z opuszczoną głową, a ze zmoczonych włosów woda ściekała mi na twarz. Wszystko we mnie krzyczało z beznadziejnej rozpaczy.
Kaptur zsunął się na plecy i woda pociekła mi za kołnierz. Bardzo dobrze – pomyślałam masochistycznie, bo z oczu łzy płynęły mi równie obficie, co deszcz z nieba, a ja wlokłam nogi po kałużach, nie zważając na chlupot w przemoczonych tenisówkach.
Bo wszystko skończyło się bezapelacyjnie i nieodwołalnie. Nie chodziło o ślub, ale o samą decyzję jaką podjął Robert. Aby odzyskać Anitę stawał na głowie, ale za to nie uczynił nic, bym ja do niego wróciła. Byłam mu najzwyczajniej w świecie obojętna, tak mało ważna jak zeszłoroczny śnieg. Dałam się ponieść własnej wyobraźni, pragnieniom i łkającemu teraz w najwyższej rozpaczy sercu.
Płakało niebo nad moją głową, płakałam i ja.

18.
Uratowała mnie konieczność spotykania się z ludźmi. Wykłady, praca i przyjaciele, wszystko to razem nie pozwoliło na ukrycie się i spokojne pogrążenie w rozpaczy. Samobójstwo nie było w moim stylu, choć nie powiem, czerpałam jakąś sadystyczną przyjemność z czarownego obrazu Roberta rzucającego się w paroksyzmach żalu przy mojej trumnie. Ja leżałam w środku, blada i piękna, w końcu całkowicie wolna od trosk tego świata. Nawet przez chwilę zastanowiłam się jak bym to samobójstwo miała popełnić, otruć się czy rzucić pod nadjeżdżający samochód, ale wyobrażenie moich opuchniętych lub rozmazanych zwłok, odebrało wszelaką chęć do tego typu działań.
Powszechnie przyjęty objaw rozpaczy, jakim było walenie głową w mur, dał tylko ten skutek, że zdrapałam sobie skórę z czoła, a ponadto walenie powodowało głuche huki i niewygodne pytania zniesmaczonej moim postępowaniem mamy.Pewnie mogłam jeszcze rozdzierać szaty, miotając się po podłodze, ale ze względu na dość ubogą ilość odzieży, z tego zrezygnowałam na samym wstępie.
Cholera, nawet spokojnie rozpaczać nie było jak i kiedy. Obowiązki musiały być spełniane, a Kinga natrętnie robiła za pocieszycielkę, choć ja uważałam, że resztę swych dni powinnam spędzić na rozpamiętywaniu minionych nadziei.
Poza tym wciąż byłam głodna. Irytowało mnie to nieziemsko, bo jakoś nie bardzo pasowało do wstrząsu, który przeżyłam.
To wszystko razem stanowiło wybuchową mieszankę i sprawiło, że w piorunującym tempie ogarnęła mnie wściekłość.
Nie będę nieszczęśliwa! Niech to szlag trafi, nie będę nieszczęśliwa! Mało to facetów chodzi po tym świecie?
Po miesiącu doszłam do siebie do tego stopnia, że ze spokojem przeczytałam w necie kilka informacji o nadchodzącym ślubie „znanej top-modelki” i „zakochanego w niej do szaleństwa biznesmena”. Zęby mimowolnie mi zgrzytnęły i chwyciwszy przysłaną mi na urodziny kartkę, dopisałam do postscriptum „a ja nie!” i odesłałam na adres zwrotny.
Zasługiwałam na więcej niż tylko jedno wspomnienie, wcale znów nie tak upojnej nocki. Wśród rozlicznych zajęć udawało mi się zapomnieć o całym wydarzeniu, głucha rozpacz wyłaziła na wierzch dopiero w samotności, kiedy nic nie przeszkadzało w myśleniu i przeżywaniu. Dlatego starałam się, aby jak najwięcej czasu spędzać w towarzystwie. Szybko zyskałam opinię osoby bardzo rozrywkowej, o mocnej głowie. Już byle drink nie zdołał mnie rozłożyć na łopatki, a zwykłe wino było jak oranżada. Zimową sesję przeszłam wyjątkowym ślizgiem, otrząsnęłam się dopiero przy letniej.
Nie powiem, Kinga okazała się prawdziwą przyjaciółką. Podtrzymywała mnie na duchu w chwilach całkowitego załamania i braku wiary w lepsze jutro. Usiłowała umawiać na randki, w tym ze swoim kuzynem, czego o mało nie przypłaciłam życiem. Butelki i kieliszki wyrywała z rąk, zwłaszcza gdy już nie mogłam ich samodzielnie utrzymać. I solidarnie nazywała Roberta bucem do potęgi lub określała pięknym mianem pizdokleszcza, cokolwiek by to znaczyło.
Nie wiem kiedy zaczęła narastać we mnie wola walki. Minął już prawie rok, nadeszło kolejne lato, czarowna data zbliżała się wielkimi krokami. A ja pewnego dnia obudziłam się z przeczuciem, że nie wszytko jeszcze stracone. Złośliwy chochlik w głowie i upiorna wyobraźnia podsunęły obraz, jak wpadam do kościoła dokładnie w sekundę po wypowiedzeniu słów „czy ktoś zna jakiś powód, ble ble ble”. Wtedy otwierają się ciężkie drzwi i wchodzę ja, piękna i dystyngowana. Robertowi oczy stają w słup, no niech będzie, nie tylko oczy, po czym rzuca Anitkę pod ołtarzem i chwytając mnie w ramiona, wychodzi z kościoła. Pocałunek na zakończenie i napisy końcowe.
Bleee… Chyba alkohol zaczyna mieszać mi w głowie, bo nigdy wcześniej nie wymyśliłabym takiej beznadziejnie przesłodzonej i durnej sceny.
Choć coś w tym było…
Natrętna myśl zakiełkowała w mej duszy, potem puściła zielone pędy i zakorzeniła się na dobre. Niczym ostatnia kretynka postanowiłam pojechać na ślub Roberta.
Nie miałam zamiaru odgrywać tej głupawej sceny z wyobraźni, ale po prostu porozmawiać. Jeśli się mylę, to znów pocierpię z jakiś rok. Jeśli jednak nie… Tu nie odważyłam się wysnuwać żadnych wniosków.
Powiedzmy też, że miałam cichą nadzieję wywołać burzę w szklance wody. Albo ten cholernik poczuje żal z powodu nieuniknionej straty, albo chociaż strach, że narozrabiam na jego weselu z boską Anitką. Poza tym wisiał mi kasę… Aż tyle szlachetności w sobie nie miałam, żeby dać mu serce, cnotę i w dodatku całkiem za darmo. Miało być dwadzieścia kawałków? To niech płaci! Nie dam się więcej robić w balona!
Pełna buntu i negatywnych uczuć wsiadłam do pociągu. Całą drogę na zmianę knułam podłe plany lub też snułam czarowne wizje wspólnej przyszłości. Trzeba przyznać, że tych drugich, wraz ze zbliżaniem się do finiszu, było coraz mniej. Szukając na mapie celu podróży, pomyślałam melancholijnie, że chyba mam wredny charakter?
Kościół, w którym miała się odbyć uroczystość, odnalazłam bez trudu. Przedtem w dworcowej toalecie poprawiłam fryzurę i makijaż. Ostatnie spojrzenie w lustro powiedziało wyraźnie, że wyglądam nie tyle dobrze, co wręcz znakomicie. W dodatku emocje dodały blasku oczom i wywołały rumieńce na policzkach. Nie zastanawiałam się nad szczegółami, po prostu wiedziałam, że pójdę na żywioł. Detale były bez znaczenia.
Uroczy, mały kościółek, leżał w spokojnej, willowej dzielnicy i otoczony był niewielkim parkiem. Zakradłam się na zaplecze, gdzie jedne drzwi prowadziły do plebani, a drugie do wnętrza kaplicy i bez namysłu zaczepiłam wikarego. Zrobiłam ogromne oczy sierotki Marysi, a usta wygięłam w podkówkę i poprosiłam o przysługę. Facet pozostaje facetem, więc biedak wzruszony moją łzawą, naprędce wymyśloną historią, zgodził się przyprowadzić do mnie pana młodego. No, niechby tylko spróbował odmówić!
Z bijącym sercem usiadłam w fotelu i czekałam na Roberta, mając pełną świadomość tego, że zaczęli się już pojawiać pierwsi goście, a ekipa telewizyjna rozkłada sprzęt.
Na jego widok załopotało mi serce, żołądek powędrował w okolice kolan, a potem nagle podskoczył, aż po gardło. Nie dość, że był jeszcze przystojniejszy niż zapamiętałam, to wyglądał cudnie, w świetnie skrojonym garniturze, z tą swoją fryzurą ułożoną na żel i intensywnie błękitnymi oczyma.
Bardzo długo przypatrywaliśmy się sobie w milczeniu. Wyraźnie widziałam, jak bardzo był zaskoczony, żeby nie powiedzieć, że zaszokowany. Wciąż stał w wejściu, wytrzeszczając na mnie oczy w niemym zdumieniu.
– Cześć. – Głos miałam ochrypły ze zdenerwowania, a poza tym czułam, że policzki mi pałają krwista czerwienią.
– Alicja?!
– Nie, matka Teresa – rozzłościłam się nagle.
– No tak – roześmiał się odzyskując zdolność ruchu. – Teraz wiem na pewno, że to ty!
Uuuu… Ledwo się spotkaliśmy, a już zdążył mnie zdenerwować.
– Przyjechałam, bo chyba zapomniałeś, że wisisz mi kasę – powiedziałam zimno, wstając z fotela i podchodząc bliżej.
– Niczego nie zapomniałem. – Podniósł dłoń i dotknął mojego policzka. – Naprawdę nie tęskniłaś?
– Za moją kasą, owszem.
– A za mną? – uśmiechnął się, lekko pochylając i łapiąc moje zbuntowane spojrzenie.
– Ty przestań mnie brać pod włos. – Odepchnęłam go na bezpieczną odległość. – Zapłać, może być czek i znikam stąd, by nie zakłócić twego wyśnionego wesela. – Ostatnie słowa wypowiedziałam z nieukrywaną goryczą.
– A jednak!
– Co znowu?
– A jednak żałujesz, że to nie ty jesteś na jej miejscu!
Ożeż ty! Co za bezczelny, zadufany w sobie typek. Nie dość, że złamał mi serce, to jeszcze teraz bezczelnie śmieje się prosto w oczy, bez żadnej skruchy. Nie zdążyłam pomyśleć co robię i wymierzyłam mu siarczysty policzek, trafiając prosto w ten jego wydatny nochal. Akurat tego chyba się nie spodziewał, bo spojrzał zaskoczony, a potem dotknął znieważonego organu, ze zdumieniem stwierdzając, iż zaczął krwawić.
– To za moje krzywdy – powiedziałam mściwie. – Za wszystkie nieprzespane noce i wylane łzy! A teraz wypisuj ten czek, inaczej postaram się, aby ta uroczystość faktycznie była niezapomniana, w szerokim znaczeniu tego słowa!
– Alicja, to nie tak jak myślisz. – Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł krew. – Musimy poważnie o nas porozmawiać.
– O tak! O tym, że zachowałeś się jak palant, czy też o tym, że za chwilę ożenisz się z inną?
– To nie tak. – Próbował mnie objąć ramieniem, ale odsunęłam się i pogroziłam mu zaciśniętą pięścią.
– Łapy precz, bo przyłożę ci z drugiej strony.
– Jak ja tęskniłem za tym twoim charakterkiem…
– Robert! – powiedziałam z groźbą w głosie.
– Nie złość się – wyszeptał. – Mnie też nie było łatwo.
No i masz tu człowieku, zrozum niektórych facetów. A ja myślałam, że to my mamy skomplikowane życie wewnętrzne.
Poczułam się tym wszystkim zmęczona. Przed sobą miałam ukochanego, wytęsknionego mężczyznę, któremu, aż śmiały się do mnie oczy. Nie mogłam tego nie zauważyć.
A jednocześnie wszystko było takie pokręcone, nie takie jak powinno być. Smutne, niedokończone, pełne niepewności i zawiedzionych nadziei. I co ja biedna miałam zrobić?
– Już nic nie rozumiem. – Oparłam czoło o jego pierś, pozwalając na to, by otoczył mnie ramionami i zanurzył twarz we włosach.
Potem uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
Patrzył z rozczuleniem, delikatnie przesuwając opuszkiem palca wskazującego po policzku. Ja jednak tęskniłam za czymś więcej.
– Pocałuj mnie! – zażądałam nagle drżącym z napięcia głosem. – Pocałuj po raz ostatni i powiedz, że to wszystko, co między nami zaszło, to był dla ciebie nic nie znaczący incydent…
– Dobrze wiesz, że to nieprawda!
– Ale za chwilę ożenisz się z inną.
Przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał o czym mówię. Potem, powoli, w jego oczach ukazała się nieuchronna świadomość nadchodzących wydarzeń.
– No tak, Anita…
Dłoń pieszcząca mój policzek opadła. Robert wyglądał na człowieka budzącego się właśnie z długiego, niezrozumiałego snu. Serce waliło mi tak mocno, że miałam wrażenie, iż za chwilę wyskoczy z piersi. Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że znów mnie przytuli, pocałuje, powie jak bardzo brakowało przez te długie miesiące. Czyżbym aż tak bardzo się myliła?
Przeczesał palcami włosy i głośno jęknął. Jednego mogłam być pewna – decyzja o ślubie z Anitą wcale nie była dla niego łatwa.
– Mam sobie pójść? – spytałam cicho, pochylając głowę, by od razu nie zauważył zbierających się w moich oczach, łez.
– Nie! Nie. Boże, jakie to trudne… – Wystarczyło zrobić tylko jeden krok, by znów znaleźć się w jego ramionach. Objął mnie z taką siłą, że niemal zabrakło mi tchu.
– Myślałem, że ze mnie zrezygnowałaś tuż po pobycie nad morzem?
– Ja?! – Zaskoczona zadarłam głowę do góry, wlepiając w niego zdumione spojrzenie.
– Zniknęłaś zaraz po tym, jak się kochaliśmy. Nie rozumiałem dlaczego? – Z czułością pogładził mnie po głowie.
– Idiota! – mruknęłam, ponownie wtulając nos w jego koszulę.
– Udam, że niedosłyszałem – wyszeptał najwyraźniej rozbawiony.
No tak. W sumie to naprawdę mógł nie wiedzieć, dlaczego tak postąpiłam. A dziś należało wyjaśnić wszelkie nieporozumienia.
– Zwróciłeś się do mnie per „Anitka”. Tylko tyle i aż tyle.
– Powinnaś była wiedzieć, że to stare przyzwyczajenie…
– Powinieneś był wiedzieć, jak bardzo to zabolało…
Nie odpowiedział. Ujął moją twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował. O Boże! Jak bardzo brakowało mi smaku jego ust, zapachu ciała, dotyku. Przed sobą samą nie musiałam ukrywać prawdy – kochałam tego mężczyznę i marzyłam, aby to ze mną się ożenił. To jemu chciałam urodzić dzieci, zestarzeć się przy jego boku, dzieląc wszystkimi smutkami i radościami codziennego życia. Nie powiedziałam tego na głos, spróbowałam tylko wyrazić przepełniające mnie uczucia w pocałunku.
– Kocham cię Alicjo… – wyszeptał cichutko.
Z wrażenia nie zdołałam wydobyć z siebie głosu. I jak się okazało za chwilę, na całe szczęście.
– …ale nie mogę teraz odwołać ślubu z Anitą.
– Że co? – zamarłam zaskoczona. – To chyba jakiś żart?
– Nie. – Odtrąciłam jego rękę, która usiłowała objąć mnie w pasie. Powiedzieć, że poczułam się ogłuszona, to zbyt mało.
– Możesz wyjaśnić, co to do diabła ma znaczyć?!
– Nie denerwuj się maleńka.
– Niby jak mam się nie denerwować! Może mam być jeszcze zachwycona?
Pewnie gdybym nie była tak wściekła, to nawet zrobiłoby mi się go żal. Ale w tym wypadku… Na nic się zdała zbolała mina zbitego psa i pełne czułości spojrzenie.
– Może powinnaś. Nie pasujemy do siebie i wyrządziłbym ci tylko krzywdę, decydując się na taki związek. Zrozum Alicjo, my z Anitą mamy jasno sprecyzowane plany i dążenia, a z tobą nigdy nie wiedziałbym, co przyniesie następny dzień. Kiedy minęłoby fizyczne zauroczenie, cóż by pozostało?
– Być może więcej niż przypuszczasz…
Cholera, cholera, cholera! Ale nie zamierzałam żebrać. Skoro ten idiota jest również tchórzem, to nic tu po mnie. Spotkało mnie straszne rozczarowanie, lecz przynajmniej wiedziałam na czym stoję. Zamiast rozpaczy czułam na razie narastającą wściekłość. Fizyczne zauroczenie! Też mi się znalazł psychoanalityk!
– Ale wiesz co? – Podeszłam bliżej i zarzuciłam mu ramiona na szyję. – Powspominaj sobie tą nic nieznaczącą znajomość na miesiącu miodowym…
Nie odsunął się, ani nie poruszył. Nasz ostatni pocałunek był jednak gorący i pełen żaru. Potem Robert delikatnie odepchnął mnie i uśmiechnął się. Chociaż był to raczej sztuczny grymas warg, bez jakiejkolwiek radości.
– Bądź pewna, że nie zapomnę. Żegnaj Alicjo… – Jeszcze tylko przelotnie musnął wargami mój policzek i już go nie było. Pozostałam sama pośrodku zakrystii, wściekła, rozgoryczona, z oczami pełnymi łez, które popłynęły dopiero teraz. Ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy zza drzwi dobiegły do mnie dźwięki weselnego marsza. Wciąż nie docierała do mnie świadomość porażki.
To koniec, wszystko stracone. Nie pozostało we mnie ani odrobiny nadziei, ani trochę wiary. Byłam w środku pusta, jakby przed chwilą ktoś zabrał moje marzenia, zniszczył plany i zostawił pełną ruin rzeczywistość. Serce bolało mnie tak bardzo, że miałam wrażenie, iż lada chwila pęknie, rozsypując się w drobne kawałeczki. Zgięłam się wpół, jakby ktoś wymierzył mi celnego kopniaka i rozpłakałam.
To było zbyt wiele, bym mogła wzruszyć ramionami i wrócić do dawnego życia. Myślałam, że potrafię to zrobić, ale przejmująca świadomość straconych szans, była aż nazbyt bolesna.
Nic mi nie zostało.
Zapragnęłam nagle wyjść na zewnątrz, aby nie słyszeć już przytłumionych odgłosów odprawianego nabożeństwa, nie czuć wiszącego wciąż zapachu jego wody po goleniu.
Świeże powietrze pozwoliło mi się opanować. Odetchnęłam głęboko kilka razy, a potem zwinąwszy dłonie w pięści, potężnie wrzasnęłam. Wciąż bolało, ale teraz przynajmniej czułam złość, która pozwoliła mi się zebrać do kupy.
To prawda, straciłam Roberta, nie tylko dlatego, że przyrzekał właśnie innej wierność, aż po grób, ale głownie dlatego, iż sam postanowił, że do siebie nie pasujemy. Jego argumenty były głupie i bezsensowne, lecz przynajmniej ja zrobiłam wszystko, by mógł zmienić zdanie. Skoro nie chciał, to trudno. Niektórych murów głową nie przebiję.
W zadumie pomyślałam, że nieszczęście uszlachetnia. No i bywa źródłem natchnienia. Może napiszę jakąś książkę, no, chociażby i wiersz? Tak byłam tym pochłonięta, że nie zwróciłam uwagi na nadjeżdżający pojazd i niemal weszłam mu prosto pod koła.
– Wsiadaj! – usłyszałam znienacka tuż obok.
Obejrzałam się zaskoczona. Z tyłu, na ogromnym motorze, siedział Robert, wciąż jeszcze w ślubnym garniturze. Można powiedzieć, że zamarłam niczym przysłowiowy słup soli, wybałuszywszy na niego oczy.
– Wsiadaj mówię, bo pojadę sam! Goni mnie panna młoda, jej rodzice, moi rodzice i połowa gości weselnych… Że nie wspomnę o dziennikarzach…
Nienawidzę motorów!
Nienawidzę głupawych filmów, w których on lub ona zwiewają w ostatnim momencie sprzed ołtarza!
I nienawidzę bohaterów, którzy słodko do siebie przytuleni, odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca!
Ale i tak wsiadłam…
No bo co niby innego mogłam zrobić?

KONIEC!

51 komentarzy:

  1. Mmmm pięknie. Bardzo słodko, ale nie za słodko. Muszę mieć minę jak kot, który się napił nawet nie mleka a śmietanki. I to takiej prawdziwej. Babeczko jesteś moją mistrzynią, dziękuję za cudowną historię! Gratuluję takiegi sukcesu jakim jest prawie 250 tysięcy wejść w 4 miesiące, jesteś geniuszem! Nie. Jesteś niesamowicie zdolną przyszłą pisarką. Co do Życczeń- zapowiada się świetnie, życzę weny :-) dzisiaj mam maraton komentowania, po raz kolejny pozdrawiam a po przeczytaniu tego cuda wręcz ściskam, AB :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj mam okazję do podziękowań za komentarz :) więc dziękuję!

      Usuń
  2. Przez większą część lektury miałam łzy w oczach, a na samym końcu już ich nie utrzymałam. Przepiękne zakończenie, uwielbiam happy endy:)
    Co do kwestii językowych, to nie pasuje mi "Zatchnęło mnie, kiedy Kinga spadła z hamaku (...).", ale to tylko taka jedna uwaga:) Cała reszta świetna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie muszę przemyśleć powyższe wyrażenie :)
      Naprawdę łzy? A ja zawsze myślałam, że pisze na wesoło :)))))))))))))

      Usuń
    2. Ja również miałam łzy w oczach... Ale z śmiechu :) momentami przekomarzanki przerosły mnie i musiałam poduszką zatkać usta by dziecka nie obudzić. Geniusz!!

      Usuń
    3. :-D Znakomicie, znakomicie... Budzić emocje, wprowadzać we własny świat, czarować, to moje zadanie :-)

      Usuń
  3. Czytałam to opowiadanie 2 razy na pokatne.pl, teraz tutaj i za każdym razem na zakończeniu beczę.

    Jesteś świetna w tym co robisz :)


    Goś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale założę się, że przy pierwszej wersji zakończenia Dżina nie płakałaś? ;-))))))))))))))

      Usuń
  4. Ach... tak czekałam na koniec tego opowiadania i czekałam, a gdy w końcu je mam to chcę więcej. Świetne zakończenie, poryczałam się do poduszki czytając końcówkę, całe to spotkanie w kościele jest genialne ;-)

    Dodaje kolejne opowiadanie do moich ulubionych, chociaż na pierwszym miejscu dzielnie zasiada "Historia pewnego nieporozumienia" ;-)

    Życzę natchnienia przy pisaniu kolejnych historii ;-)

    S.

    OdpowiedzUsuń
  5. O, fajnie ze na cos nowego sie zanosi :)

    Ja ciebie czytam od jakis dwoch miesiecy, to nawet i dobrze bo niektore opowiadania moglam przeczytac odrazu nie czakajac na kolejny odcinek. Fajne jest to ze te odcinki przychodza, tylko czekanie denerwuje.
    Tez bardzo dobrze ze jestes grafomanka, moze kieddys popelnisz fajna opowiesc lub powiesc, tylko nie zmieniaj sie w R.R.Martina ktory co kolejna opowiesc usmierca jakiegos fajnego bohatera. Bo strasznie duzo ludzi usmiercasz, Chyba ze czytasz za duzo nekrologow w Glosie Wlkp..

    Teraz musi sie Ci dostac za Lustra i postac Sammy, (swoja droga troll mnie natchnal na to by to napisac), Wiem ze opowiadanie jest juz zamkniete i w zamknietych utwoarach nie planujesz zmian, to dobrze, ale ja czekam na taka druga postac taka jaka byla Sammy. Kobiete przypadkowych wypadkow, taka polsko.ponanska briget jones. Jak dla mnie posmysl super, do momentu gwaltu, a potem bylo tylko ratowanie sytuacji. Nie wiem wszystko mi nie pasowalo. Wiec albo sie kiedys doczekam podobnego czegos albo nie wiem, no przerobie ciebie :D (ale boje sie ze mi by wyszla ania z zielonego wzgorza)
    Dwa doczepic sie jeszcze musze do Idy i Gabryjela, Zaczelo sie swietnie, Wielkie bum, a potem bezludna wyspa gdzies na drugim koncu swiata, daj spokoj, mozna urpawiac romantyzm bardziej realnie, powiazania masz z ludzimi od przemytu kobiet, bo tu bym potrzebowala paru wyjasnien.
    Trzeci watek to maks.Natalniel i Marika, Oglnie to mi pasuje trojkat, ale nie moge ciagle uwiezyc ze Klare usmiercilas samobojstwem, to mi nie gra, wolabym wypadek samochodowy, przeciez sie slyszy gdzieniegdzie ze samochod wjechal na przystanek albo kogos potracilo na pasach. W pierwszej czesci jest ona pracujaca zaradna matka, ktora troszczaca sie o swoje dziecko (Amelka nie wyglada na biedulke, raczej z tego co widac jest radosynm dzieckiem, nawet traumy po smeirci mamusi nie ma), wiec to nei wiem, warto zmienic?
    Do wygranej sie czepiam, podoba mi sie. Choc czekanie rowny rok na ukochanego by mu wygarnac, gdzie sie jest dziewczyna inteligetna i zadna przygod tez za dlugo trwa.

    amen
    to tyle
    bede sie czepiac :D czesiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czepiaj się, czepiaj :)))
      Co do Luster, to będę się bronić rękoma i nogami, ale przy Historii, to masz trochę racji. Czytałam końcówkę niedawno i jaka taka słaba mi się wydała. Pewnie poprawię, bo muszę przy okazji wyjaśnić dużo nieścisłości :)))
      Ależ Klara zginęła śmiercią naturalną! To tylko Nataniel twierdził, że rzuciła się pod koła pierwszego lepszego auta. Ona wcześniej, jak była młoda, próbowała popełnić samobójstwo, ale tutaj nie dałam dodatkowych wyjaśnień - gdzie, kiedy, dlaczego. Może powinnam dopisać, że np: jako nastolatka, zawiedziona miłość czy coś tam?
      Dobrze, to na tyle, bo idę ćwiczyć gamy, nuty i co tam jeszcze ma moja córcia zadane ;-)

      Usuń
    2. OK, rozumiem ze Lustra sa skonczone, tylko zal mi pomyslu, zagubionej dziewcyzny po nieudanej randce, fajnego spotkania z policjantem, wygibasa w klubie, jakos tak gwalt w to wciagnelas, no ok bylo drastycznie, ale w tym momencie trzeba bylo pominoc ciagoty rodzinne do munduru, jeden brat kobieciarz drugi przy tych samych walorach jakis taki przyduszony sie wydalawal nie znajacy swojego wplywu na kobiety, moze tez ten mlodszy wydal mi sie za bardzo mdly w porownaniu z pierwszym? Moze zabraklo rywalizacji, podkaldania sobie wzajemnych swinek i takich tam, moze fajnie bybylo.
      Mogli powlaczyc o Sammy, ona by mogla miec jakaies rozterki, dzwine przygody, albo jakies nieprzemyslane telefony do jednego lub drugiego pod wplywem roznych takich kobiecych impulsow,sytauacje bez wyjscia gdzie tylko mogla byc czasami ratowana z uszczerbkiem na zdrowi dla jednego z braci, no nie wiem, ty jestes mozgiem, wymsyslaj :D

      co do Klary, to jak dla mnie zabrzmialo zle z tym samobojstwem, dopisz gdzies jakies jedno zdanie z poczatku w takim razie. Osobiscie nei znam nikogo co by sie na zycie tragal bedac nastolatkiem, z powodu milosci, romantyzm na polskim minal mi bez uniesien...nie pisz tak ze juz kiedys probowala, wiecej sie ludzi teraz z depresja spotyka lub z zaburzeniami roznego rodzaju i popadanie w roznego rodzaju nalogi, Wiec moze lepiej mogla miec niedoleczona depresje np poporodowa albo z okresu nastoletniego, to wtedy masz postac ktora leczyla sie psychiatrycznie, ale niekoniecznei to cos zlego bylo (w sensie negatywnym, proby samobojcze maja negatywny oddzwiek)

      dobra nie czepiam sie wiecej, ale kiedys mi napsizesz lustra od nowa :D albo cos blisko

      Usuń
    3. A gdzie tam, ja i samobójstwo to dwa przeciwstawne bieguny :))) Ale zdarza się, zdarza, zbyt często niestety...
      Osobiście ten motyw leczenia psychiatrycznego po nieudanym samobójstwie pasował mi do kontekstu. A że do Klary namiętnych uczuć nie żywię, to wrobiłam bidulkę ;-)
      Mnie też romantyzm na polskim minął bez uniesień :-) Można było wręcz powiedzieć, że cierpiałam na współ z bohaterami, choć z różnych powodów. :D
      Luster raczej nie zmienię, pół tekstu napisałam tak, jak mi się przyśnił. Ale może kiedyś napiszę coś, co bardziej przypadnie Ci do gustu? Pozdr :-)))))))))))

      Usuń
  6. Gratuluje oglądalności i kolejnego skończonego opowiadania. Zakończenie z lekka pachnie harleqinem ale fajnie, że wyszedł happy end :) nie mogę się doczekać kolejnych opowiadań.
    Pozdrawiam Julex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście sądzę, że większość mojej twórczości pachnie harleqinami ;-))) Ale już dojrzałam, by nie rwać z tego powodu włosów z głowy. Tak to już jest... ;-)

      Usuń
  7. Kochana Babeczko.
    opowiadanie super.czytalam ze juz kilka razy jeszcze na pokatnych.uwielbiam je.dlatego zapamietalam ze pisalas cos kiedys o dalszych losach.zdaje sie ze mialas tez cos napisane. Sa jakies szanse ze dowiemy sie co bylo dalej?
    magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam... Dwie strony... :(
      Na razie to za mało, a i dobrego pomysłu na kontynuację brak. Ale jak będzie... :-D

      Usuń
  8. Fajnie gdybyś napisała jeszcze jeden rozdział (5/10 lat później). Taki malutki bonusik : ) Co o tym myślisz? Oczywiście do niczego nie namawiam... (NAMAWIAM!!!) ^ ^
    Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie może taki rozdział specjalny? Nawet taki wyrwany z kontekstu, może jakaś podróż poślubna, albo ich sprzeczki jak wybierają nowy samochód :P ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prędzej sprzeczki na temat wyboru akcesoriów erotycznych ;-)))))))))))))

      Usuń
    2. Twój tok myślenia bardzo mi odpowiada :D !

      Usuń
  10. Czytam i czytam i nie mogę się oderwać :)
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawiać przyjemność to dla mnie przyjemność :-D

      Usuń
  11. Zmienisz Historie Pewnego ? Bo zakonczenie nie lodoba mi sie ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam szczery zamiar i dobry pomysł, więc pewnie tak :)

      Usuń
  12. Warto było, przeżyć zapomniane komentarze, żeby pojawić się tam na górze, wytłuszczonym drukiem;) Poczułam się teraz jak Ania z Zielonego Wzgórza, kiedy dostała sukienkę z bufiastymi rękawami:)

    Może za dużo tutaj wypisuje i już mnie oznaczają jako spam?;D

    Mówię wszystkim i wszędzie i powiem jeszcze raz : WYGRANA jest mistrzostwem!
    Już pierwsza jej część na pokątnych podbiła moje serce.
    Wtedy to było czekania na kolejne części! miesiącami wyglądałam z utęsknieniem ... dlatego jak mi się dłuży oczekiwanie na któreś opowiadanko przypominam sobie tamte, ciężkie czasy;)

    I już nie będę mówić jak to nie mogę się doczekać "Basenu" a tego "Życzenia" to już wogóle...
    I jak zawsze chciałabym powiedzieć dużo ciepłych słów ale już mi tych słów brak... Powiem tylko, że jak już kupię Twoją książkę to (nie wiem jeszcze jak) ale oprawie ją sobie w ramkę i powieszę nad łóżkiem. Tą pierwszą i każdą kolejną.

    Pozdrawiam gorąco i skoro natchnienie jest to życzę czasu dla twórczości jak najwięcej!
    LIA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach! Bo zapamiętałam, że pisałaś o niepojawianiu się komentarzy, a one się w spamie ukryły, skubane! I zabij mnie, nie wiem dlaczego ':-?
      Przy Wygranej miałam chyba trzy miesięczny przestój. Pomogła Lana i jej piosenka Ride, która dostarczyła weny i sił do pisania :)))
      Teraz bym nie mogła przeciągnąć tak długo, bo mord grupowy gwarantowany ;-)))
      Basen w niedzielę, a na razie muszę szybko gdzieś zanotować nowy pomysł. Tym razem kopciuszkiem będzie... facet. Taki zwykły, misiowaty, lekko nieporadny życiowo... I na wesoło ;-)
      Buziaki :-D

      Usuń
    2. Na wesoło lubię najbardziej. A jak jest wesoło i romantycznie to już się rozpływam:)
      Facet pasuje mi misiowaty pod warunkiem, że jeśli Bozia poskąpiła mu tej pewności siebie to nie poskąpiła wnętrza i inteligencji :) no i ta kobieta niech będzie dobra i choć pyskata to milutka, żeby ten mężczyzna nie wzbudzał litości tylko sympatię i zainteresowanie:)
      To taka moja lista życzeń ;D
      Babeczko, a może napisałabyś coś pracownica-szef? jakiś biznesmen-sekretarka? na zasadzie "Kto się czubi ten się lubi"? nic nie poradzę, że kocham te harlequinowate klimaty! a wiem, że u Ciebie miałaby ona mocny charakterek i ostry język;)

      LIA.

      Usuń
    3. P.S. Nie zabiję, w życiu! Kto inny by mi tak pięknie pisał?!;)

      LIA.

      Usuń
    4. Tak sobie spojrzałam w indeks... Mam lekarz-pacjentka, nauczycielka-uczeń, kilka innych, ale faktycznie, tej relacji jeszcze nie wykorzystałam :)
      Może kiedyś, jakiś pomysł wpadnie?

      Usuń
  13. Nauczycielka- uczeń zawsze kojarzy mi się nieprzyjemnie. Takie związki wg mnie nie mają przyszłości i czuję się zawiedziona bo uważam, że kobiety powinny być mądrzejsze i nie pakować się w takie relacje... Prawdopodobnie podchodzę zbyt poważnie i realistycznie;) Nie wiedzieć dlaczego, bo nauczyciel-uczennica czytałabym chętnie;)

    LIA.

    Mam nadzieję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nawet wiem dlaczego. Dookoła, aż roi się od fantazji smarkaczy z liceum. Nic z tych rzeczy ;-)

      No nic, buziaki, bo idę spać, oczy same mi się kleją i już nawet nie wiem, co piszę... ;-)

      Usuń
  14. Fajnie ze zmienisz trochę zakończenie "Historii..." bo trochę dziwnie się czytało ale mam tylko nadzieję że nie nadal będzie happy end. oni po prostu muszą być razem ;-)

    S.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jak zwykle wspaniałe opowiadanie. A scena w kościele rozbawiła mnie do łez ( wiem, że powinnam płakać ze wzruszenia ale ja dziwna jestem). Mam nadzieje, że więcej będzie takich zakończeń po których zostaje niedosyt.

    Pozdrawiam
    Wiedźma

    OdpowiedzUsuń
  16. Jesteś cudowna ! chętnie obejrzalabym film na podstawie Twojego opowiadania :) czy jest szansa na jakieś dalsze losy bohaterów? Chciałabym wiedzieć jak im tam jest ze sobą :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Witaj Mała Kobietko z Wielkim Talentem i bogatą wyobraźnią :-)
    Jestem codziennie gościem w Domu Twojego Talentu ,korzystam bez umiaru z Twojego zaproszenia ;-) chociaż żako się odzywam. Kochana Agnieszko, każde Twoje opowiadanie jest na miarę nagrody za twórczość , nie ma co do tego wątpliwości. Czytelnicy Cię kochają i podziwiają , mam nadzieję że z nadejściem ,,zlotej polskiej jesieni,, Twoja wyobraźnia dostanie pożadnego " kopa" na nowe wspaniałe pomysły, skromnym moim zdanie zalecam Ci długie ,odświeżające spacery w złotym słońcu pośród bogactwa drzew...no dobra dość smutów,pozdrawiam i miłego weekendu życzę. Anna :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Wasze komentarze są tak piękne i wzruszające, że jeśli kiedykolwiek wyślę maszynopis do jakiejkolwiek redakcji, umieszczę je zamiast streszczenia.
    Po co ja mam im udowadniać, że coś jest godne wydania go w papierowej formie? Niech wiedzą, że to Wasze zdanie, czytelników.
    :))))) I to właśnie nastraja mnie optymistycznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  19. teraz cazs na jesienny romans w parku? na poslizgnietym lisciu? pod lufa czolgu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-D
      Na razie kończę dwa inne, ale zobaczymy co się da zrobić ;-)

      Dobra, po południu będzie to, co miało być jutro. Ale bynajmniej nie jesiennie...

      Usuń
  20. Uch! Nie na widzę cie! Jak mogłaś! Do jasnej cholery jak jak śmiałaś! Koniec powinien być końcem a bie spowodować ból w klatce piersiowej i prośbę o więcej! Co się z nimi stanie itd. Nie rób tego!!! Czemu nie piszesz książek! Dziewczyno opowiadania piszą tacy co mają pomysł tylko na jedną chwilę, a ciebie na boga stać na więcej! Ps.przepraszam ale mnie rozemocjowalas ;-; też płakałam i nie chciało mi się wierzyć w to co czytam ;-;. Jeszcze pytanko, czy można liczyć na kontakt w jednej sprawie?
    Miś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety Wygrana była już w kilku redakcjach. Tylko trzy uprzejmie odpowiedziały - jedynym zdaniem. Reszty nawet na to nie było stać... Więc olałam papierową formę i przerzuciłam się na bloga. Pewnie tradycyjną książkę czytałoby więcej osób, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego :(

      Kontakt na babeczkarnia@onet.pl
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Co do redakcji - nie poddawaj się:) ale mała rada: przesyłaj im tylko opowiadania które nie pojawiły się w internecie lub innej formie masowego przekazu. Takich najczęściej odmawiają ze względu na zwiększony bezpłatny do nich dostęp.
      Trzymam kciuki by udało się wydać nie tylko jedna, a dziesiątki książek :)

      Usuń
  21. Czytam "Wygraną" juz kolejny raz i coraz bardziej mi się marzy film na jej podstawie... Frania

    OdpowiedzUsuń
  22. o rany julek - pieknie napisane , zakonczenie przecudne - rozklejalam sie nie raz czytajac Twoje opowiadania i mam nadzieje ze jeszcze nie raz sie rozkleje :)
    pozdrawiam i czekam na wiecej AD

    OdpowiedzUsuń
  23. Wow...nie mogę przestać płakać. To takie piękne zakończenie. Te poczucie humoru. ^^ Pierwszy raz znalazłam takie opowiadanie, które na mnie tak bardzo wpłynęło. Mam ciągle uśmiech na twarzy. Doznałam szoku w 100% :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że jeszcze ktoś dołączył do grona sympatyków Wygranej :-))

      Usuń
  24. :)
    Aż nie wiem co mam powiedzieć. Jesteś niezwykła! :) Tutaj wiadomo, gdzie należy śmiać się czy płakać! ;)
    Te postacie są takie realne... Mistrzostwo! :)
    Pozdrawiam Suravi! :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Cóż... Gdyby to był już kooniec, to czułabym cholerny niedosyt. Aczkolwiek podoba mi się to, że nie zatracilas w tej historii charakteru Roberta. Nie pasuje mi do niego rola zbolałego amanta, który pada na kolana i błaga o wybaczenie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.