W tym fragmencie akurat nic nie zmieniłam. Podoba mi się tak jak jest.
Zachęcam do odwiedzenia zakładki "zapowiedzi", w której pojawiły się nowe fragmenty.
link do części V - klik
Zachęcam do odwiedzenia zakładki "zapowiedzi", w której pojawiły się nowe fragmenty.
link do części V - klik
Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VI)
5.
Niekontrolowane pocenie
się, dziwny ucisk w żołądku i zawroty głowy. Oto i cała cena hibernacji,
umożliwiającej przemierzanie coraz to większych odległości w przestrzeni
kosmicznych. Prędkość nadświetlna wciąż pozostawała płonnym marzeniem, choć
naukowcy robili wszystko by pokonać i tę, największą barierę.
Simon łapczywie wypił
podany mu napój. Potem bez sprzeciwu pozwolił na zapięcie wokół szyi obroży
kontrolującej. Dzięki temu nie musiał towarzyszyć mu na każdym kroku, jeden z
uzbrojonych strażników.
Poszukał wzrokiem
Tessy. Stała niedaleko, ubrana w nienaganny biały uniform, z włosami
ściągniętymi z tyłu głowy w surowy kok. Naukowy dowódca ekspedycji. Nieźle!
Jednak wyglądała
zupełnie inaczej, niż ta żywiołowa, gorąca dziewczyna, o ruchliwej mimice i
uczuciach wypisanych na twarzy.
– Teraz ty. – Podeszła
do niego z aparatem do podstawowych badań.
– Nic mi nie jest.
– Pewnie tak.
Prócz tego, że nie masz serca.
Uniósł głowę i złapał
jej beznamiętne spojrzenie.
– Zostawiłem je w
kieszeni sukienki pewnej dziewczyny.
– Szkoda. Bo ona
już wyrzuciła tę sukienkę.
– Tak po prostu?
– Zbyt mocno
przypominała jej, że trzy mile pod tym samym niebem żyje ktoś, kto zniszczył
jej marzenia. Więc kupiła nową wraz z pakietem gratisowym na przyszłość.
Nie odpowiedział, bo
nie widział w tym sensu. To było tylko rozgrzebywanie starych ran. Wciąż
świeżych, wciąż przynoszących niewysłowiony ból.
Nie bez trudu przyszło
mu unikanie Tessy na tak niewielkiej powierzchni, jaką dysponowali jako załoga.
W zamian za to miał dużo czasu by zapoznać się z wytycznymi zadania. A przecież
na początku nie miał najmniejszego zamiaru, by je zrealizować.
Wszystko się zmieniło. Może
miał swoją szansę na odkupienie?
– O czym
rozmyślasz?
Kobieta usiadła tuż
obok.
– Nie mogłem
zasnąć.
– Tak jak ja. Wiesz,
że to niemal samobójcza misja? Dlaczego więc się zgodziłeś? Kara śmierci jest
wykonywana szybko i sprawnie. To mniejsze zło, od tego co może cię spotkać na
MS12.
– A co za różnica
– wzruszył ramionami. – Do bólu przywykłem a jeśli chodzi o śmierć… Nawet ja
sam nie będę po sobie płakał. Kiedy stracono kontakt?
– Kilka dni przez naszym
wylotem. Kolonia nie była typowa. Przeważnie zamieszkiwali ją naukowcy wraz z
rodzinami. Wiemy tylko, że wirus zabił ich wszystkich. Przedostał się przez
wszelkie zabezpieczenia, zachowując niemal jak duch.
– Trudno uwierzyć,
że coś pokonało Federację.
Uśmiechnęła się,
zerkając na niego ze smutkiem.
– Jest tam wiele
cennych wyników badań. Ale zdalnie nie możemy niczego odzyskać.
– Taaa… Rozumiem.
A potem po prostu mnie tam zostawicie?
– Tak zakładał
pierwotny plan – zagryzła wargi. Nie mogła mu powiedzieć, że miała gdzieś
wszelkie wcześniejsze ustalenia dowództwa. Nie teraz, gdy dowiedziała się kto
był ochotnikiem. – Zresztą wszystko zależy od sytuacji jaką tam zastaniemy. Za
kilka godzin zebranie, gdzie zapoznamy wszystkich z posiadanymi wiadomościami i
wszelkimi wariantami podjęcia odpowiednich działań.
– Jak to jest być
dowódcą? – spojrzał na nią z niekłamaną ciekawością.
– Pewnie
zamierzasz dodać, że łatwo wspiąć się na sam szczyt, mając troskliwego, wysoko
postawionego tatusia? – spytała z ironią. – I tu cię zawiodę. Moi rodzice
chcieli dla mnie dobrego męża, stabilnego małżeństwa i gromadki udanych dzieci.
Niestety, jedyny możliwy kandydat wystawił mnie do wiatru…
– No tak… Przecież
wystarczyło tylko wbić się w elegancki uniform i z bukietem kwiatów paść u
kolan przyszłych teściów – zadrwił.
Zacisnęła dłonie w
pięści. Nie mylił się widząc w zielonych oczach narastającą furię.
– Nawet nie
spróbowałeś o mnie walczyć! Więc zamknij się i nie udzielaj dobrych rad! Nie
masz do tego żadnego prawa!
– O tak, musiało
być ci niesamowicie ciężko z tą karierą… - Obłudne współczucie w jego głosie o
mało nie wytrąciło jej z pozornego opanowania.
– Nie przeczę, że
pomogło nazwisko, ale i tak na wszystko ciężko pracowałam. Ale co ty możesz o
tym wiedzieć, mięczaku?
Unieruchomił szczupłe
nadgarstki. Był równie wściekły jak i ona, tylko gorzej panował nad swoimi
uczuciami.
I nagle poczuł ogromny
żal.
Tyle lat… Miała rację,
nie potrafił wtedy o nią walczyć. Nie potrafił zdobyć się na odwagę i przyznać
się do swoich uczuć przed światem. Zostawił ją, tłumacząc sobie, że to
najlepsze wyjście. Uciekł…
Wyczytała wszystko w
jego oczach. Po policzkach spłynęły, kolejne niechciane łzy.
– Niedługo nie
będzie na pokładzie ani jednej czystej chusteczki do nosa – zażartowała,
ocierając je wierzchem dłoni.
– Idę spać. – Wstała
kierując się ku wyjściu.
Błyskawicznie chwycił
ją za rękę, zmuszając do odwrócenia się przodem. Nie rozzłościła się, tylko
spojrzała ze smutkiem.
– Tess…
– Nic nie mów. – Położyła
palec na jego ustach. Dopiero teraz spostrzegła, że ciemne włosy przecina sporo
srebrzystych pasemek. Że wokół ust pełno jest zmarszczek, a policzki są
zapadnięte, jak po długiej i ciężkiej chorobie. Cokolwiek robił, cokolwiek
mówił, było mu znacznie ciężej niż jej.
Spodziewała się, że
będzie chciał ją pocałować. A Simon tylko przyciągnął ją ku sobie i objął.
Wtulił twarz we włosy i znieruchomiał.
I nagle wszystko stało
się tak omdlewająco rozkoszne. Tak cudowne jak kiedyś! Było nawet lepsze niż
wybuch niespodziewanego pożądania.
Czy tego chciała, czy
nie, był jej przeznaczeniem, jedynym mężczyzną, który mógł dać szczęście. Łudziła
się, próbując ułożyć życie bez niego, wynajdując tysiące argumentów by żyć
dalej. Właśnie teraz zrozumiała, jak bardzo się myliła wychodząc za mąż pół
roku temu za innego.
– Wracamy na kabin
– wyszeptała, wyplątując się z jego ramion. – Musimy się porządnie wyspać. A
potem zaczniemy wszystko od nowa.
Ani słowem nie
wspomniała, że jest mężatką. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Nic
nie miało znaczenia. Nic, prócz świadomości, że Simon znów jest obok, na
wyciągnięcie ręki. Że może go dotknąć, rozmawiać z nim, spoglądać w te drwiące,
cudowne oczy.
Obcy, szalony,
niebezpieczny.
Ukochany…
6.
– Na planecie,
znanej nam jako kolonia MS12, jedynym zamieszkanym miejscem, jest ogromny
kompleks, składający się z poszczególnych sekcji naukowych oraz kwater
prywatnych – Tessa wskazała na trójwymiarowy obraz, który wyświetlił się
pośrodku wzniesienia, dookoła którego siedziała cała załoga, łącznie
dwanaścioro osób. Simon bez problemu rozróżniał już kto jest kim. Dwóch
milczących strażników, wysłanych tu jako ochrona przed tak zwanym ochotnikiem,
czyli nim samym. Mała, niepozorna lekarka i asystujący jej milczący
sanitariusz. Kapitan pilotujący statek, nawigator, oficer techniczny. Pięciu
naukowców, w tym Tess, będąca równocześnie dowódcą wyprawy.
Jeśli coś pójdzie nie
tak, bez trudu zdoła się stąd ewakuować. Żadne z nich nie stanowiło dla niego
najmniejszego problemu. Prócz niej…
Westchnął posępnie i
ponownie zaczął przysłuchiwać się temu, co mówiła.
– Całość zaczyna się tutaj – Czerwony
punkcik spoczął na samym początku poplątanych korytarz. – Od laboratoriów o najmniejszym
ryzyku. Na samym dole mamy wydział genetyki oraz sekcję badań nad bronią, w tym
biologiczną. Z tego co wiemy, to tutaj wystąpiły pierwsze problemy. Niestety
nie mamy absolutnie żadnych informacji, co je spowodowało.
– Może wystarczy
wyjaśnić nam, jakie badania tam przeprowadzano? – Kapitan pochylił się do
przodu, z namysłem spoglądając na trójwymiarową mapę kompleksu.
– Hm… Niezły
pomysł, ale nawet dowództwo nie ma pełnych informacji na ten temat.
– Nie wiecie, co
tam się działo?
– Mówiłam już, że
kolonia MS12 rządziła się własnymi prawami. Federacji przekazywano tylko wyniki
tych badań, co do których nie miano wątpliwości, że są skuteczne.
– Tak jak
wynalazek zwany gazem radości, zastosowany podczas ubiegłorocznych zamieszek? –
Simon nie ukrywał rozgoryczenia w swoim głosie.
Tessa zarumieniła się. Jak
miała wyjaśnić, że nie zupełnie zgadzała się z obecną polityką rządu rodzimej
kolonii?
– Tak – odparła
krótko, próbując nie kontynuować tego tematu. – Ale…
– Pewnie powiesz
teraz, że to nie jest ważne? Faktycznie, widok umierających ludzi Trzeciej
Dzielnicy może nie mieć znaczenia, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty!
– Jak śmiesz? – Uderzyła
dłonią w dłoń, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Bez trudu je odwzajemnił.
– No cóż! –
wzruszył ramionami. – Przynajmniej zafundowaliście im radosną śmierć…
– Simon! – Większość
załogi zareagowała ze zdziwieniem na to, że zwróciła się do niego po imieniu. –
Jako naukowiec podpisałam protest przeciwko tym działaniom! Zresztą, z tego co
wiem, zrobiła to każda z obecnych tu osób. Co według ciebie mogłam jeszcze
uczynić? Rzucić się z nożem kuchennym na uzbrojone wojsko?
– Może tatuś
wstrzymałby wtedy atak? – dodał złośliwie, wygodnie rozciągając się na zbyt
małym krześle.
Zacisnęła usta z taką
siłą, że zamieniły się w one w wąską, niewidoczną kreskę.
– Wzięłam przykład
z ciebie i po prostu uciekłam. Tak jest najłatwiej, prawda?
Nie zamierzała odpuścić.
Bardzo długą chwilę mierzyli się wzrokiem, kompletnie nie zwracając uwagi na
posyłane im zdumione, zaskoczone spojrzenia. Bo co mogło łączyć wielokrotnego
mordercę, rebelianta i degenerata skazanego na karę śmierci, z oficerem
naukowym, córką jednego z najwyższych dowódców Federacji?
– Czy możemy
wrócić do podstawowego tematu? – Jeden z kolegów Tess, przerwał to krępujące
milczenie.
– Jasne. Xawier –
wskazała dłonią na drobnego blondyna w okularach. – Proszę byś wyjaśnił
szczegóły ostatnich informacji przekazanych nam przez główny komputer MS12.
Tamten poderwał się,
nerwowo odgarniając półdługie kosmyki włosów. Widać nie lubił publicznych
przemówień, nawet jeśli odbywały się w tak małym gronie.
– Przed zerwaniem
kontaktu, zaszczepiono trzy małpy nowym wirusem, oznaczonym symbolem XY13.
Ponieważ jest to faza doświadczeń, nie nadano mu jeszcze żadnej nazwy.
– Zwierzęta? – Chuda
lekarka wzdrygnęła się z odrazą. – Myślałam, że to zakazane?
– Nie w przypadku
badań rządowych. Poza tym na hodowlach probówkowych wirus ten nie chce się
rozwijać. W zasadzie powinienem ująć to inaczej: rozwija się, ale traci
większość interesujących cech, na przykład zjadliwość.
Wydawał się lekko
zniecierpliwiony tym pytaniem, ale musiał wyjaśnić, dlaczego właśnie w tym
przypadku zastosowano zabronione od lat doświadczenia na zwierzętach. Tess
potakująco skinęła głową, zachęcając go do kontynuowania.
– Dwa dni później
osiągnięto trzy czwarte testu inkubacyjnego i zaczęto testy hamujące.
– A może dowiemy
się czegoś o samym wirusie? Chyba, że to zabronione? – Kpiący głos Simona
odebrał mówiącemu odwagę. Poczerwieniał z nagła i szarpnął, już i tak luźny
kołnierzyk naukowego uniformu.
– Opowiadam dalej.
Nie znamy dokładnie kolejności zdarzeń. Jeden z asystentów profesora Hilstroma
wszedł do pomieszczenia ze zwierzętami. Zrobił to, bo małpy już od długiego
czasu wykazywały niespotykaną wcześniej ruchliwość. Nie zawiadomił o tym
centrali, widać sądził, że sam jest w stanie opanować sytuację. Faktem jest, że
podczas co pięciominutowej kontroli, znaleziono go nieprzytomnego w części
manipulacyjnej laboratorium. Na nieszczęście nie zacisnął odpowiednio kołnierza
hermetycznego, więc zakaził i to pomieszczenie. Zanim dostał drgawek, usiłował
coś przekazać. Niestety nie udało mu się. Zmarł kilka minut później.
– Cóż za strata! –
Simon nie miał zamiaru rozczulać się nad losem obcego człowieka, który był
zdolny do pracy nad takimi świństwami jak broń biologiczna.
– Zamknij się! –
Tess odezwała się, głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Jak skończy, będziesz mógł
wyrazić swoje zdanie. Nie wcześniej. Zrozumiano?
Wzruszył ramionami.
– Dobrze pani
porucznik. Opowiadaj dalej wymoczku – spojrzał z drwiną na Xawiera.
Doskonale! Była
wściekła. I o to chodziło.
– Objawy które
zaobserwowano to paraliż, trudności w oddychaniu, wręcz monstrualny wytrzeszcz
oczu. Jednak kamery zarejestrowały coś jeszcze. Pierwszym symptomem jest niekontrolowany
napad szału, trwający około dziesięciu, piętnastu minut. Oczywiście do
zakażonego pomieszczenia wjechały tylko roboty, potem wpuszczono gaz ksylonowy.
Nie ma istoty wyższej, która by to przeżyła. Potem pobrano próbki tkanki,
jednak nie znaleziono w nich wirusa XY13, zresztą nie znaleziono w nich
kompletnie nic nienormalnego. Nie było uszkodzeń, nie było absolutnie niczego.
– Nie był
zarażony? – Drugi pilot spojrzał na naukowca z niedowierzaniem, wyrażając w
pytaniu wątpliwości, odczuwane przez wszystkich tu obecnych.
– Żadne metody
morfologiczne ani biologiczne nie wytropiły jakichkolwiek anomalii. Po trzech
godzinach od śmierci laboranta, okazało się, że zakażeniu uległa sąsiednia
sekcja. Po godzinie poszło sześć kolejnych. Potem rozpętało się prawdziwe
piekło. Kompleks składa się z pięciu poziomów, po osiem sekcji każda.
Odizolowano ten najniższy, piąty, w którym doszło do zakażenia. Ale to nic nie
dało. Dwanaście godzin od punktu zero doszło do kolejnych przypadków. Na dwóch
wyżej położonych poziomach.
– Wirus wydostał się
na powierzchnię?
– Poziom piąty to
było laboratorium pierwszego stopnia. Badano tam tak kurewskie świństwa, że nie
miały one prawa wydostać się na zewnątrz – Simon wtrącił się z dobrze
wyczuwalną goryczą w głosie.
– Skąd ty to
wiesz?
Skupił na sobie
wszystkie spojrzenia obecnych.
– Zapominacie, że
należałem do rebeliantów. To nie jedyny sekret Federacji nam znany. A więc wasz
XY zabił ponad dziesięć tysięcy osób. I to w przeciągu dwóch dni. Nieźle!
Chciałbym poznać tego przyjemniaczka.
– Będziesz miał
okazję – Tess nie wyglądała na zadowoloną. Przeciwnie, w jej oczach widział
wyraźny smutek. – Dokładnie było to dziewięć tysięcy pięćset trzydzieści dwie
osoby. Około dziesięciu procent stanowiły dzieci. To nie jest zabawne Simonie,
więc proszę nie żartuj sobie.
Zamilkł bez sprzeciwu. Kłótnia
nie miała teraz sensu.
– Możesz mówić
dalej – skinęła na Xawiera.
– W przypadku
takiej epidemii, ci siedzący na górze, w centrum dowodzenia, mają za zadanie
wszystko zamknąć i zalać całość ciekłym azotem. Najpierw puszcza się gaz
obezwładniający, potem ksylonowy. Następnie powietrze jest wysysane, a na jego
miejsce wpuszczany jest azot. Po godzinie laboratorium ma temperaturę próżni
kosmicznej. Nic nie powinno wydostać się na górę po takiej akcji.
– Zabito nawet tych,
którzy nie byli zarażeni? – W głosie lekarki można było wyczytać prawdziwą
grozę.
– Wymaga tego
procedura bezpieczeństwa. Jak się okazało, to i tak nic nie dało. Dwadzieścia
trzy godziny od punktu zero, odnotowano pierwsze przypadki na powierzchni. Natychmiast
zarządzono kwarantannę. Nikt nie miał prawa odlecieć z planety.
Przerwał mu śmiech
Simona.
– Ha, ha! Założę
się, że i tak dowództwo do ostatniej chwili miało nadzieję, iż ocali własne
dupska…
– Jeszcze słowo i
każę cię zakneblować!
– Jeśli mnie przy
tym zwiążesz i rozbierzesz, to stanowczo się zgadzam – zadrwił.
Zarumieniła się, ale
nie odpowiedziała.
– Nikt nie
wydostał się z kompleksu. Istnieją pewne bardzo ścisłe procedury, z góry
zaprogramowane po to, aby nawet w takich, kompletnie abstrakcyjnych
przypadkach, nic nie wydostało się poza planetę. Nie sposób ich anulować, ani
wyłączyć. Steruje tym centralny komputer, prototyp sztucznej inteligencji zwany
IKa. Dokładnie trzydzieści pięć godzin od śmierci laboranta, skonał ostatni
mieszkaniec kolonii MS12. Nie ocalał żaden żywy organizm w całym kompleksie. Nikt
nie opuścił planety w przeciągu całego czasu, który upłynął od punktu zero. Kontakt
urwał się po przekazaniu ostatniej wiadomości od IKa. Przekazane zostały wyłącznie
suche fakty, żadnych danych, filmów, raportów z poszczególnych sekcji. Nie
wiemy dlaczego? Poza tym wygląda to tak, jakby komuś udało się całkowicie zniszczyć
zasilanie, w tym awaryjne, dlatego zerwano kontakt.
– Muszę coś dodać
– Tess wstała i z namysłem spojrzała na swego zastępcę, skośnookiego azjatę,
który przez cały czas zachowywał absolutne milczenie i kamienny wyraz twarzy. –
Wie o tym zaledwie kilka osób. W tym mój ojciec, który usiłował zrobić wszystko,
bym teraz nie znajdowała się na tym statku – dodała z nieoczekiwaną
szczerością.
– Czyli nie podano
by nam tej informacji? – Kapitan najwyraźniej zachmurzył się. Nie spodobało mu
się, że wysłano ich na misję, zatajając coś istotnego.
– Nie. Ostatnia
wiadomość jaka nadeszła z MS12, wypowiedziana przez chrapliwy,
niezidentyfikowany głos, brzmiała: „lepiej zapomnijcie, zapomnijcie o wszystkim!”.
– A jednak wysłali
nas?
– Nie nas. Jego –
wskazała na Simona. – Zostanie wyposażony w najlepszy, dostępny nam skafander,
o niemal stuprocentowej nieprzepuszczalności. Ma zbadać sytuację na dole, a
jeśli mu się uda, zebrać potrzebne informacje.
– To kiepski
pomysł, posyłać po to kogoś takiego. – Kapitan spojrzał uważnie w ciemne oczy
więźnia. – Zwłaszcza, że on wie iż nie zabierzemy go z powrotem na pokład. Prawda?
– Ta kwestia
została już omówiona. Za kilka godzin znajdziemy się na orbicie. Wtedy odbędą
się przygotowania do startu transportera. Jeśli macie jakieś pytania,
przygotujcie je na odprawę. Teraz możecie się rozejść. A ty idziesz ze mną!
Nie patrząc na lekko
oszołomioną załogę i wciąż lekceważąco spoglądającego Simona, odwróciła się i
skierowała do swej kwatery. Miała jeszcze wiele do zrobienia.
– Myślałem, że od
tego jest ta chuda szkapa ze swym milczącym asystentem? – Wygodnie rozsiadł się
na fotelu i skierował na nią pytający wzrok.
– Anika to
specjalistka w wielu dziedzinach. I świetny lekarz. Ale wolę to zrobić
osobiście.
Bez uprzedzenia
przyłożyła pistolet od szczepień do jego ramienia i kilkakrotnie nacisnęła jego
spust. Nawet się nie skrzywił, choć wiedziała, że musiało cholernie zaboleć.
– Chyba wiem
dlaczego… – uśmiechnął się kpiąco, rozmasowując zaczerwienione, obolałe
miejsce. Ale sekundę później złapał ją za rękę i syknął.
– Co ty u diabła
robisz?
– Też muszę się
zaszczepić. A co? Myślałeś, że pozwolę byś poleciał tam sam?
– Nie ma mowy!
Zostajesz tu, w górze!
– A kto mi
zabroni? Dowództwo? Pewnie tak, ale odpowiedź przyjdzie dopiero za kilkanaście
godzin. Do tego czasu nikt nie ma prawa podważać moich rozkazów.
– Ja! Ja ci
zabronię! Jeśli będę musiał to zwiążę i zaknebluję! Przysięgam!
Zagryzła wargi.
– Cały czas zastanawia
mnie, dlaczego się zgodziłeś? Chciałeś nawiać po drodze, prawda?
– To nie byłoby
trudne.
– Ale zostałeś?
– A jak myślisz,
dlaczego? – Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści.
– Szkoda, że nie
zrobiłeś tego kilka lat temu…
– Nic by to nie
dało. Za wiele barier nas dzieliło.
– Simon, przestań!
Ty wciąż o jednym! Kochałam cię…
W tym momencie
bezszelestnie uchyliły się drzwi i do środka wszedł Xawier, poprawiając
wiecznie zjeżdżające mu z nosa, okulary.
– Przepraszam
jeśli przeszkadzam, ale przyszła wiadomość od twojego męża, a mówiłaś
wcześniej, że mam cię natychmiast o tym powiadomić.
– Tak, dziękuję –
powiedziała słabo Tess, usiłując nie patrzeć na znieruchomiałego Simona. Najchętniej
udusiłaby swego kolegę i współpracownika. Trzeba przyznać, trafił z wyjątkowym
wyczuciem.
– To ja już pójdę.
– Xawier niepewnie się uśmiechnął i czym prędzej czmychnął z ambulatorium.
Doskonale wyczuł zagęszczającą się atmosferę i zbierające się na horyzoncie,
burzowe chmury.
– Co on
powiedział? Bo chyba źle zrozumiałem? – Simon wstał i wyprostował się, tak, że
górował teraz muskularną sylwetką nad drobną i niewysoką kobietą. W jego oczach
ukazało się szaleństwo i z sekundy na sekundę coraz większa wściekłość.
Tess uniosła głowę i
bez strachu zmierzyła się z jego spojrzeniem.
– A co myślałeś? Że
umrę wspominając jednego beznadziejnego faceta, który potem ulotnił się niczym
tchórzliwy szczur?
– Jak szybko się
pocieszyłaś? – Zrobił krok do przodu, zmuszając ją do cofnięcia się aż pod
ścianę. – Jak szybko? Rok? Pół roku? – wrzasnął, brutalnie chwytając ją za
ramiona.
– Puszczaj! Nie
masz prawa!
– O nie! Tu się
mylisz! Jestem jedynym, który ma do ciebie prawo! Czyż nie zasłużyłem na to? –
warknął, unieruchamiając ją, tak, że nie mogła nawet drgnąć w jego uścisku. W
ciemnych oczach błysnęło okrucieństwo, wargi wykrzywił ponury grymas. Po raz
pierwszy Tess pomyślała, że Alex kiedyś mogła mieć rację, ostrzegając przed
nim. Usiłowała wyrwać z tego uścisku, ale nie miała na to najmniejszych szans.
Chwycił ją za włosy i
odgiął głowę do tyłu tak mocno, że aż jęknęła z bólu. Za to patrzyła teraz w
ciemne oczy, w ich mroczną głębię pełną złości, szaleństwa i budzącego się
pożądania.
– Wciąż nie czujesz
strachu?
– A powinnam? –
wyszeptała, zahipnotyzowana tym spojrzeniem.
– Trzeba było mnie
unikać kociaku. – Teraz ustami pieścił jedwabistą skórę szyi. Naprężyła całe
ciało, nie mogąc powstrzymać napływającego podniecenia. Cicho zajęczała, gdy
poczuła jego drugą dłoń wkradającą się pod cienki materiał bluzki i docierającą
do nabrzmiałych piersi.
Na chwilę przerwał i
zdumiony spojrzał w rozkosz malującą się na twarzy kobiety. Oczy miała
półprzymknięte, jej dłonie bezładnie gładziły jego skórę i z trudem łapała
oddech. Była nie mniej podniecona od niego. A może nawet i bardziej?
– Tess –
wychrypiał i przywołując resztki silnej woli, odepchnął ją od siebie. – Przepraszam!
Przez chwilę patrzyła
na niego bez słowa. A potem nagle się uśmiechnęła. I przytuliła do jego piersi.
Nie znalazł w sobie dość sił, by ponownie ją odsunąć. Nie teraz, gdy wiedział,
że za kilka godzin być może umrze. Nie, gdy czuł jej zapach, ciepło miękkiego
ciała, podniecenie kumulujące się w dole brzucha. Przestało go nawet obchodzić,
że była żoną innego mężczyzny. Miał rację mówiąc, że należała wyłącznie do
niego. Miał co do tego cholerną rację!
– Nie zostawiaj
mnie teraz samej Simonie. Proszę! Błagam! Tak bardzo za tobą tęskniłam… –
szeptała, pokrywając pocałunkami jego twarz. – Tak bardzo tęskniłam! Dlaczego
mnie opuściłeś? Dlaczego? – jęknęła w nagłym przypływie rozpaczy.
Pochylał się nad nią,
ze wzrokiem utkwionym w zarumienionej twarzy, ze spojrzeniem zatopionym w
ciemnych źrenicach. Co miał odpowiedzieć? Znów te same banały o dzielących ich
barierach? Czy może to, że stchórzył, bo gdy minęła pierwsza euforia, przeraził
się własnych uczuć?
– Teraz i tak jest
już za późno.
– Nigdy nie jest!
– Delikatnie pieściła szorstki policzek. Pocałował wnętrze tej cudownie
miękkiej dłoni.
– Zobacz kim
jesteś i kim ja się stałem. Nie chciałabyś poznać szczegółów, wierz mi.
– Czytałam akta. –
Spojrzała uważnie w jego oczy. – I cały czas miałam wrażenie, że dotyczą
kompletnie innej osoby.
– Nigdy nie miałaś
okazji poznać mnie do końca.
– A jednak zostałeś.
Nie skorzystałeś z możliwości ucieczki.
Może czas było się
przyznać?
– Już raz to
zrobiłem, choć byłaś, jesteś jedyną rzeczą na której kiedykolwiek mi zależało.
– Och, głuptasie! –
Nie mógł nie zauważyć, po jakich zakazanych rejonach błądziła właśnie prawa
dłoń Tess. On również odważył się na to, by jego ręka dotknęła delikatnego
wzgórka brzucha. – Od pierwszego spotkania, od chwili gdy pomogłeś mi wstać,
tam, wtedy pod numerem 512…
Przez jedną, krótką
chwilę czas zatrzymał się i jakby pod wpływem czarodziejskiego zaklęcia wrócili
do tamtej magicznej chwili. Gdzie wszystko było takie nowe, takie nieznane.
Gdzie wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.
Stojąc z boku,
obserwowali krótką scenkę. Młodego, wysokiego mężczyznę, który roześmianymi
oczyma wpatrywał się w drobną, ciemnowłosą dziewczynę, siedzącą na stercie
przybrudzonej makulatury. Jej wytworne ubranie tak bardzo nie pasowało do tego
miejsca, delikatna biel skóry, tak silnie kontrastowała z jego opalenizną i wszechobecnymi
tatuażami. Ale odpowiedziała na jego uśmiech, i wtedy dojrzał złociste iskierki
w zielonych oczach, mały dołeczek w prawym policzku, gdy się roześmiała.
Rzuciła urok na samotnego, szalonego wilka, choć nic jeszcze o tym nie
wiedziała.
– Kochaj się ze
mną Simonie – wyszeptała Tess. – Jeśli
będę musiała cię o to błagać, bądź pewien, że to zrobię!
– Naprawdę
sądzisz, że to konieczne? – Naprowadził jej dłoń, na stwardniałą i pulsującą
męskość.
– Nie –
westchnęła, pozwalając powoli się rozebrać. Jak miała wyrazić, to co czuła? Nie
znała słów, które mogłyby opisać to wszystko, całą tęsknotę, morze pożądania,
bezgraniczną miłość. Jakim cudem mogła tak długo bez niego żyć? Wydawało się to
teraz niemożliwe…
Chłód pieścił nagą
skórę, lecz drżała także pod wpływem emocji. Simon klęczał przed nią,
pocałunkami pokrywając każdy skrawek ciała, bardzo powoli przesuwając się coraz
wyżej. Zaczął od wrażliwego wnętrza ud, leniwie zataczał kręgi na drgającym
niczym napięta struna, ciele, lecz nie zbliżył się do tego najbardziej
intymnego miejsca. Ominął je i teraz językiem smakował jedwabistą powierzchnię
brzucha. Kreślił szalone wzory na nabrzmiałych, spragnionych jego dotyku
piersiach, wpił się ustami w cudownie pachnącą szyję.
Jęczała coraz głośniej,
a jęki te wibrowały mu w uszach, niczym najpiękniejsza muzyka.
Potem przerwał by
zanieść ją do wąskiego łóżka. Położył się na jej nagim ciele, wciąż na wpół
rozebrany, z twardą niczym kamień męskością, uwięzioną w sztywnych okowach
spodni. Pocałunkiem zamknął usta, uchylone do krzyku i zaczął delikatnie się
ocierać, wsuwając dłonie pod pośladki wijącej się Tess.
A ona tak bardzo
pragnęła wciąż więcej i mocniej. To było nie do opisania, gdy czuła jego
całkowitą gotowość, żar drugiego ciała, podniecenie aż po kraniec znanych
możliwości.
Pocałunki, choć delikatnie,
nie gasiły płonącego ognia, przeciwnie, z premedytacją go podsycały.
Na chwilę przerwał i
uniósłszy głowę uśmiechnął się. Ten uśmiech trafił prosto w najgłębsze
zakamarki serca Tessy. Miał pozostać dla niej najcenniejszą, najcudowniejszą
pamiątką. Mówił więcej, niż Simon mógł wyrazić jakimikolwiek słowami.
Niecierpliwymi dłońmi
zsunęła jego spodnie i zamknęła go w pełnym namiętności uścisku nóg,
skrzyżowawszy je na plecach kochanka. Wszedł w nią pomalutku, smakując każdy
centymetr tej drogi. Potem dotarł do końca, czując jak napręża całe ciało,
błagając o znacznie więcej.
– Simonie… Och
Simonie! – Ukąsiła go w ramię, gdy zaczął się w niej poruszać.
Cały ich świat stał się
tą jedną chwilą. Pełną precyzyjnych ruchów i spontanicznych gestów. Nabrzmiałą od
żaru bijącego z ich ciał. Wilgotną od pocałunków, z głośnym echem wyszeptanych
czułych słów.
Ekstazą, tak silną, że
wydawała się niemal nierzeczywista.
Dyszał, z policzkiem
przytulonym do jej piersi, wciąż ściskając dłońmi smukłe ciało. Ona leniwie przeczesywała
palcami ciemne, szorstkie włosy.
Nie musieli nic mówić.
Wszystko co ważne, zostało powiedziane; było każdą pieszczotą, każdym okrzykiem
rozkoszy, czułością przekazaną w dotyku.
Zostało zamknięte w
prostym słowie „kocham”, które oboje wykrzyczeli, zbliżając się do granic
samego nieba.
link do części VII - klik
już czekam na ciąg dalszy...i aż się boję jakie zakończenie zgotowałaś tym dwojgu.... ; /
OdpowiedzUsuńwow!!! super super super!! juz nie moge sie doczekac kolejnej czesci !!! pozdrawiam AD
OdpowiedzUsuńWspaniałe ;-) Uwielbiam takie zwroty akcji ;-)
OdpowiedzUsuńKiedy możemy spodziewać się kolejnej części? ;-)
S.
Długo zbierałam się, żeby przeczytać ''Niekompletnych'' i dziś w końcu to zrobiłam, ale to nie tak miało się skończyć. :(( Wspominałaś coś o dalszysz losach bohaterów. Kiedy się tego doczekam?
OdpowiedzUsuńOj, chyba jeszcze długo :-(
UsuńBabeczko muszę przyznać, że trzy mile... było najmniej lubianym przeze mnie opowiadaniem, do czasu kiedy nie zaczęłaś dodawać nowych części...:) obecnie uważam ,że to w jakim kierunku pociągnęłaś wątek tess i simona jest grenialne :D naprawdę nie sądziłam że kiedys to powiem ale jak na razie jest to jedno z twoich najfajnijeszych opowiadań
OdpowiedzUsuńAle ta wersja czy poprzednia? Nieco się różnią ;-)))
UsuńMam tylko nadzieję, że zakończenie się Wam spodoba... ;-)
Zbytnio nie wiem, co mam napisać... Pamiętam, że gdy czytałam po raz pierwszy to opowiadanie, zaraz na początku, to miałam jasno sprecyzowany tor, po którym zmierzać będzie ta historia. Wiesz, dziewczyna z dobrego domu rzuca wszystko dla przystojnego nie wierzącego w siebie drania, po burzliwych wydarzeniach są razem.
OdpowiedzUsuńTaak.. Jednak kontrast między moim wyobrażeniem, a tym, co czytam teraz jest tak ogromny, że już nawet nieporównywalny:-D.
I bardzo dobrze, tak powinno być :-) Powiem ci "na uszko", że za kontynuację "Głupstwa" mogę dostać cięgi, bo nie wiem, czy nowe zakończenie nie będzie gorsze od starego dla niektórych :-)))
Usuń