niedziela, 27 października 2013

Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VI)

W tym fragmencie akurat nic nie zmieniłam. Podoba mi się tak jak jest.
Zachęcam do odwiedzenia zakładki "zapowiedzi", w której pojawiły się nowe fragmenty. 

link do części V - klik

         Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VI)
5.
Niekontrolowane pocenie się, dziwny ucisk w żołądku i zawroty głowy. Oto i cała cena hibernacji, umożliwiającej przemierzanie coraz to większych odległości w przestrzeni kosmicznych. Prędkość nadświetlna wciąż pozostawała płonnym marzeniem, choć naukowcy robili wszystko by pokonać i tę, największą barierę.
Simon łapczywie wypił podany mu napój. Potem bez sprzeciwu pozwolił na zapięcie wokół szyi obroży kontrolującej. Dzięki temu nie musiał towarzyszyć mu na każdym kroku, jeden z uzbrojonych strażników.
Poszukał wzrokiem Tessy. Stała niedaleko, ubrana w nienaganny biały uniform, z włosami ściągniętymi z tyłu głowy w surowy kok. Naukowy dowódca ekspedycji. Nieźle!
Jednak wyglądała zupełnie inaczej, niż ta żywiołowa, gorąca dziewczyna, o ruchliwej mimice i uczuciach wypisanych na twarzy.
– Teraz ty. – Podeszła do niego z aparatem do podstawowych badań.
– Nic mi nie jest.
– Pewnie tak. Prócz tego, że nie masz serca.
Uniósł głowę i złapał jej beznamiętne spojrzenie.
– Zostawiłem je w kieszeni sukienki pewnej dziewczyny.
– Szkoda. Bo ona już wyrzuciła tę sukienkę.
– Tak po prostu?
– Zbyt mocno przypominała jej, że trzy mile pod tym samym niebem żyje ktoś, kto zniszczył jej marzenia. Więc kupiła nową wraz z pakietem gratisowym na przyszłość.
Nie odpowiedział, bo nie widział w tym sensu. To było tylko rozgrzebywanie starych ran. Wciąż świeżych, wciąż przynoszących niewysłowiony ból.
Nie bez trudu przyszło mu unikanie Tessy na tak niewielkiej powierzchni, jaką dysponowali jako załoga. W zamian za to miał dużo czasu by zapoznać się z wytycznymi zadania. A przecież na początku nie miał najmniejszego zamiaru, by je zrealizować.
Wszystko się zmieniło. Może miał swoją szansę na odkupienie?
– O czym rozmyślasz?
Kobieta usiadła tuż obok.
– Nie mogłem zasnąć.
– Tak jak ja. Wiesz, że to niemal samobójcza misja? Dlaczego więc się zgodziłeś? Kara śmierci jest wykonywana szybko i sprawnie. To mniejsze zło, od tego co może cię spotkać na MS12.
– A co za różnica – wzruszył ramionami. – Do bólu przywykłem a jeśli chodzi o śmierć… Nawet ja sam nie będę po sobie płakał. Kiedy stracono kontakt?
– Kilka dni przez naszym wylotem. Kolonia nie była typowa. Przeważnie zamieszkiwali ją naukowcy wraz z rodzinami. Wiemy tylko, że wirus zabił ich wszystkich. Przedostał się przez wszelkie zabezpieczenia, zachowując niemal jak duch.
– Trudno uwierzyć, że coś pokonało Federację.
Uśmiechnęła się, zerkając na niego ze smutkiem.
– Jest tam wiele cennych wyników badań. Ale zdalnie nie możemy niczego odzyskać.
– Taaa… Rozumiem. A potem po prostu mnie tam zostawicie?
– Tak zakładał pierwotny plan – zagryzła wargi. Nie mogła mu powiedzieć, że miała gdzieś wszelkie wcześniejsze ustalenia dowództwa. Nie teraz, gdy dowiedziała się kto był ochotnikiem. – Zresztą wszystko zależy od sytuacji jaką tam zastaniemy. Za kilka godzin zebranie, gdzie zapoznamy wszystkich z posiadanymi wiadomościami i wszelkimi wariantami podjęcia odpowiednich działań.
– Jak to jest być dowódcą? – spojrzał na nią z niekłamaną ciekawością.
– Pewnie zamierzasz dodać, że łatwo wspiąć się na sam szczyt, mając troskliwego, wysoko postawionego tatusia? – spytała z ironią. – I tu cię zawiodę. Moi rodzice chcieli dla mnie dobrego męża, stabilnego małżeństwa i gromadki udanych dzieci. Niestety, jedyny możliwy kandydat wystawił mnie do wiatru…
– No tak… Przecież wystarczyło tylko wbić się w elegancki uniform i z bukietem kwiatów paść u kolan przyszłych teściów – zadrwił.
Zacisnęła dłonie w pięści. Nie mylił się widząc w zielonych oczach narastającą furię.
– Nawet nie spróbowałeś o mnie walczyć! Więc zamknij się i nie udzielaj dobrych rad! Nie masz do tego żadnego prawa!
– O tak, musiało być ci niesamowicie ciężko z tą karierą… - Obłudne współczucie w jego głosie o mało nie wytrąciło jej z pozornego opanowania.
– Nie przeczę, że pomogło nazwisko, ale i tak na wszystko ciężko pracowałam. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, mięczaku?
Unieruchomił szczupłe nadgarstki. Był równie wściekły jak i ona, tylko gorzej panował nad swoimi uczuciami.
I nagle poczuł ogromny żal.
Tyle lat… Miała rację, nie potrafił wtedy o nią walczyć. Nie potrafił zdobyć się na odwagę i przyznać się do swoich uczuć przed światem. Zostawił ją, tłumacząc sobie, że to najlepsze wyjście. Uciekł…
Wyczytała wszystko w jego oczach. Po policzkach spłynęły, kolejne niechciane łzy.
– Niedługo nie będzie na pokładzie ani jednej czystej chusteczki do nosa – zażartowała, ocierając je wierzchem dłoni.
– Idę spać. – Wstała kierując się ku wyjściu.
Błyskawicznie chwycił ją za rękę, zmuszając do odwrócenia się przodem. Nie rozzłościła się, tylko spojrzała ze smutkiem.
– Tess…
– Nic nie mów. – Położyła palec na jego ustach. Dopiero teraz spostrzegła, że ciemne włosy przecina sporo srebrzystych pasemek. Że wokół ust pełno jest zmarszczek, a policzki są zapadnięte, jak po długiej i ciężkiej chorobie. Cokolwiek robił, cokolwiek mówił, było mu znacznie ciężej niż jej.
Spodziewała się, że będzie chciał ją pocałować. A Simon tylko przyciągnął ją ku sobie i objął. Wtulił twarz we włosy i znieruchomiał.
I nagle wszystko stało się tak omdlewająco rozkoszne. Tak cudowne jak kiedyś! Było nawet lepsze niż wybuch niespodziewanego pożądania.
Czy tego chciała, czy nie, był jej przeznaczeniem, jedynym mężczyzną, który mógł dać szczęście. Łudziła się, próbując ułożyć życie bez niego, wynajdując tysiące argumentów by żyć dalej. Właśnie teraz zrozumiała, jak bardzo się myliła wychodząc za mąż pół roku temu za innego.
– Wracamy na kabin – wyszeptała, wyplątując się z jego ramion. – Musimy się porządnie wyspać. A potem zaczniemy wszystko od nowa.
Ani słowem nie wspomniała, że jest mężatką. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Nic, prócz świadomości, że Simon znów jest obok, na wyciągnięcie ręki. Że może go dotknąć, rozmawiać z nim, spoglądać w te drwiące, cudowne oczy.
Obcy, szalony, niebezpieczny.
Ukochany…

6.
– Na planecie, znanej nam jako kolonia MS12, jedynym zamieszkanym miejscem, jest ogromny kompleks, składający się z poszczególnych sekcji naukowych oraz kwater prywatnych – Tessa wskazała na trójwymiarowy obraz, który wyświetlił się pośrodku wzniesienia, dookoła którego siedziała cała załoga, łącznie dwanaścioro osób. Simon bez problemu rozróżniał już kto jest kim. Dwóch milczących strażników, wysłanych tu jako ochrona przed tak zwanym ochotnikiem, czyli nim samym. Mała, niepozorna lekarka i asystujący jej milczący sanitariusz. Kapitan pilotujący statek, nawigator, oficer techniczny. Pięciu naukowców, w tym Tess, będąca równocześnie dowódcą wyprawy.
Jeśli coś pójdzie nie tak, bez trudu zdoła się stąd ewakuować. Żadne z nich nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Prócz niej…
Westchnął posępnie i ponownie zaczął przysłuchiwać się temu, co mówiła.
 – Całość zaczyna się tutaj – Czerwony punkcik spoczął na samym początku poplątanych korytarz. – Od laboratoriów o najmniejszym ryzyku. Na samym dole mamy wydział genetyki oraz sekcję badań nad bronią, w tym biologiczną. Z tego co wiemy, to tutaj wystąpiły pierwsze problemy. Niestety nie mamy absolutnie żadnych informacji, co je spowodowało.
– Może wystarczy wyjaśnić nam, jakie badania tam przeprowadzano? – Kapitan pochylił się do przodu, z namysłem spoglądając na trójwymiarową mapę kompleksu.
– Hm… Niezły pomysł, ale nawet dowództwo nie ma pełnych informacji na ten temat.
– Nie wiecie, co tam się działo?
– Mówiłam już, że kolonia MS12 rządziła się własnymi prawami. Federacji przekazywano tylko wyniki tych badań, co do których nie miano wątpliwości, że są skuteczne.
– Tak jak wynalazek zwany gazem radości, zastosowany podczas ubiegłorocznych zamieszek? – Simon nie ukrywał rozgoryczenia w swoim głosie.
Tessa zarumieniła się. Jak miała wyjaśnić, że nie zupełnie zgadzała się z obecną polityką rządu rodzimej kolonii?
– Tak – odparła krótko, próbując nie kontynuować tego tematu. – Ale…
– Pewnie powiesz teraz, że to nie jest ważne? Faktycznie, widok umierających ludzi Trzeciej Dzielnicy może nie mieć znaczenia, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty!
– Jak śmiesz? – Uderzyła dłonią w dłoń, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Bez trudu je odwzajemnił.
– No cóż! – wzruszył ramionami. – Przynajmniej zafundowaliście im radosną śmierć…
– Simon! – Większość załogi zareagowała ze zdziwieniem na to, że zwróciła się do niego po imieniu. – Jako naukowiec podpisałam protest przeciwko tym działaniom! Zresztą, z tego co wiem, zrobiła to każda z obecnych tu osób. Co według ciebie mogłam jeszcze uczynić? Rzucić się z nożem kuchennym na uzbrojone wojsko?
– Może tatuś wstrzymałby wtedy atak? – dodał złośliwie, wygodnie rozciągając się na zbyt małym krześle.
Zacisnęła usta z taką siłą, że zamieniły się w one w wąską, niewidoczną kreskę.
– Wzięłam przykład z ciebie i po prostu uciekłam. Tak jest najłatwiej, prawda?
Nie zamierzała odpuścić. Bardzo długą chwilę mierzyli się wzrokiem, kompletnie nie zwracając uwagi na posyłane im zdumione, zaskoczone spojrzenia. Bo co mogło łączyć wielokrotnego mordercę, rebelianta i degenerata skazanego na karę śmierci, z oficerem naukowym, córką jednego z najwyższych dowódców Federacji?
– Czy możemy wrócić do podstawowego tematu? – Jeden z kolegów Tess, przerwał to krępujące milczenie.
– Jasne. Xawier – wskazała dłonią na drobnego blondyna w okularach. – Proszę byś wyjaśnił szczegóły ostatnich informacji przekazanych nam przez główny komputer MS12.
Tamten poderwał się, nerwowo odgarniając półdługie kosmyki włosów. Widać nie lubił publicznych przemówień, nawet jeśli odbywały się w tak małym gronie.
– Przed zerwaniem kontaktu, zaszczepiono trzy małpy nowym wirusem, oznaczonym symbolem XY13. Ponieważ jest to faza doświadczeń, nie nadano mu jeszcze żadnej nazwy.
– Zwierzęta? – Chuda lekarka wzdrygnęła się z odrazą. – Myślałam, że to zakazane?
– Nie w przypadku badań rządowych. Poza tym na hodowlach probówkowych wirus ten nie chce się rozwijać. W zasadzie powinienem ująć to inaczej: rozwija się, ale traci większość interesujących cech, na przykład zjadliwość.
Wydawał się lekko zniecierpliwiony tym pytaniem, ale musiał wyjaśnić, dlaczego właśnie w tym przypadku zastosowano zabronione od lat doświadczenia na zwierzętach. Tess potakująco skinęła głową, zachęcając go do kontynuowania.
– Dwa dni później osiągnięto trzy czwarte testu inkubacyjnego i zaczęto testy hamujące.
– A może dowiemy się czegoś o samym wirusie? Chyba, że to zabronione? – Kpiący głos Simona odebrał mówiącemu odwagę. Poczerwieniał z nagła i szarpnął, już i tak luźny kołnierzyk naukowego uniformu.
– Opowiadam dalej. Nie znamy dokładnie kolejności zdarzeń. Jeden z asystentów profesora Hilstroma wszedł do pomieszczenia ze zwierzętami. Zrobił to, bo małpy już od długiego czasu wykazywały niespotykaną wcześniej ruchliwość. Nie zawiadomił o tym centrali, widać sądził, że sam jest w stanie opanować sytuację. Faktem jest, że podczas co pięciominutowej kontroli, znaleziono go nieprzytomnego w części manipulacyjnej laboratorium. Na nieszczęście nie zacisnął odpowiednio kołnierza hermetycznego, więc zakaził i to pomieszczenie. Zanim dostał drgawek, usiłował coś przekazać. Niestety nie udało mu się. Zmarł kilka minut później.
– Cóż za strata! – Simon nie miał zamiaru rozczulać się nad losem obcego człowieka, który był zdolny do pracy nad takimi świństwami jak broń biologiczna.
– Zamknij się! – Tess odezwała się, głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Jak skończy, będziesz mógł wyrazić swoje zdanie. Nie wcześniej. Zrozumiano?
Wzruszył ramionami.
– Dobrze pani porucznik. Opowiadaj dalej wymoczku – spojrzał z drwiną na Xawiera.
Doskonale! Była wściekła. I o to chodziło.
– Objawy które zaobserwowano to paraliż, trudności w oddychaniu, wręcz monstrualny wytrzeszcz oczu. Jednak kamery zarejestrowały coś jeszcze. Pierwszym symptomem jest niekontrolowany napad szału, trwający około dziesięciu, piętnastu minut. Oczywiście do zakażonego pomieszczenia wjechały tylko roboty, potem wpuszczono gaz ksylonowy. Nie ma istoty wyższej, która by to przeżyła. Potem pobrano próbki tkanki, jednak nie znaleziono w nich wirusa XY13, zresztą nie znaleziono w nich kompletnie nic nienormalnego. Nie było uszkodzeń, nie było absolutnie niczego.
– Nie był zarażony? – Drugi pilot spojrzał na naukowca z niedowierzaniem, wyrażając w pytaniu wątpliwości, odczuwane przez wszystkich tu obecnych.
– Żadne metody morfologiczne ani biologiczne nie wytropiły jakichkolwiek anomalii. Po trzech godzinach od śmierci laboranta, okazało się, że zakażeniu uległa sąsiednia sekcja. Po godzinie poszło sześć kolejnych. Potem rozpętało się prawdziwe piekło. Kompleks składa się z pięciu poziomów, po osiem sekcji każda. Odizolowano ten najniższy, piąty, w którym doszło do zakażenia. Ale to nic nie dało. Dwanaście godzin od punktu zero doszło do kolejnych przypadków. Na dwóch wyżej położonych poziomach.
– Wirus wydostał się na powierzchnię?
– Poziom piąty to było laboratorium pierwszego stopnia. Badano tam tak kurewskie świństwa, że nie miały one prawa wydostać się na zewnątrz – Simon wtrącił się z dobrze wyczuwalną goryczą w głosie.
– Skąd ty to wiesz?
Skupił na sobie wszystkie spojrzenia obecnych.
– Zapominacie, że należałem do rebeliantów. To nie jedyny sekret Federacji nam znany. A więc wasz XY zabił ponad dziesięć tysięcy osób. I to w przeciągu dwóch dni. Nieźle! Chciałbym poznać tego przyjemniaczka.
– Będziesz miał okazję – Tess nie wyglądała na zadowoloną. Przeciwnie, w jej oczach widział wyraźny smutek. – Dokładnie było to dziewięć tysięcy pięćset trzydzieści dwie osoby. Około dziesięciu procent stanowiły dzieci. To nie jest zabawne Simonie, więc proszę nie żartuj sobie.
Zamilkł bez sprzeciwu. Kłótnia nie miała teraz sensu.
– Możesz mówić dalej – skinęła na Xawiera.
– W przypadku takiej epidemii, ci siedzący na górze, w centrum dowodzenia, mają za zadanie wszystko zamknąć i zalać całość ciekłym azotem. Najpierw puszcza się gaz obezwładniający, potem ksylonowy. Następnie powietrze jest wysysane, a na jego miejsce wpuszczany jest azot. Po godzinie laboratorium ma temperaturę próżni kosmicznej. Nic nie powinno wydostać się na górę po takiej akcji.
– Zabito nawet tych, którzy nie byli zarażeni? – W głosie lekarki można było wyczytać prawdziwą grozę.
– Wymaga tego procedura bezpieczeństwa. Jak się okazało, to i tak nic nie dało. Dwadzieścia trzy godziny od punktu zero, odnotowano pierwsze przypadki na powierzchni. Natychmiast zarządzono kwarantannę. Nikt nie miał prawa odlecieć z planety.
Przerwał mu śmiech Simona.
– Ha, ha! Założę się, że i tak dowództwo do ostatniej chwili miało nadzieję, iż ocali własne dupska…
– Jeszcze słowo i każę cię zakneblować!
– Jeśli mnie przy tym zwiążesz i rozbierzesz, to stanowczo się zgadzam – zadrwił.
Zarumieniła się, ale nie odpowiedziała.
– Nikt nie wydostał się z kompleksu. Istnieją pewne bardzo ścisłe procedury, z góry zaprogramowane po to, aby nawet w takich, kompletnie abstrakcyjnych przypadkach, nic nie wydostało się poza planetę. Nie sposób ich anulować, ani wyłączyć. Steruje tym centralny komputer, prototyp sztucznej inteligencji zwany IKa. Dokładnie trzydzieści pięć godzin od śmierci laboranta, skonał ostatni mieszkaniec kolonii MS12. Nie ocalał żaden żywy organizm w całym kompleksie. Nikt nie opuścił planety w przeciągu całego czasu, który upłynął od punktu zero. Kontakt urwał się po przekazaniu ostatniej wiadomości od IKa. Przekazane zostały wyłącznie suche fakty, żadnych danych, filmów, raportów z poszczególnych sekcji. Nie wiemy dlaczego? Poza tym wygląda to tak, jakby komuś udało się całkowicie zniszczyć zasilanie, w tym awaryjne, dlatego zerwano kontakt.
– Muszę coś dodać – Tess wstała i z namysłem spojrzała na swego zastępcę, skośnookiego azjatę, który przez cały czas zachowywał absolutne milczenie i kamienny wyraz twarzy. – Wie o tym zaledwie kilka osób. W tym mój ojciec, który usiłował zrobić wszystko, bym teraz nie znajdowała się na tym statku – dodała z nieoczekiwaną szczerością.
– Czyli nie podano by nam tej informacji? – Kapitan najwyraźniej zachmurzył się. Nie spodobało mu się, że wysłano ich na misję, zatajając coś istotnego.
– Nie. Ostatnia wiadomość jaka nadeszła z MS12, wypowiedziana przez chrapliwy, niezidentyfikowany głos, brzmiała: „lepiej zapomnijcie, zapomnijcie o wszystkim!”.
– A jednak wysłali nas?
– Nie nas. Jego – wskazała na Simona. – Zostanie wyposażony w najlepszy, dostępny nam skafander, o niemal stuprocentowej nieprzepuszczalności. Ma zbadać sytuację na dole, a jeśli mu się uda, zebrać potrzebne informacje.
– To kiepski pomysł, posyłać po to kogoś takiego. – Kapitan spojrzał uważnie w ciemne oczy więźnia. – Zwłaszcza, że on wie iż nie zabierzemy go z powrotem na pokład. Prawda?
– Ta kwestia została już omówiona. Za kilka godzin znajdziemy się na orbicie. Wtedy odbędą się przygotowania do startu transportera. Jeśli macie jakieś pytania, przygotujcie je na odprawę. Teraz możecie się rozejść. A ty idziesz ze mną!
Nie patrząc na lekko oszołomioną załogę i wciąż lekceważąco spoglądającego Simona, odwróciła się i skierowała do swej kwatery. Miała jeszcze wiele do zrobienia.
– Myślałem, że od tego jest ta chuda szkapa ze swym milczącym asystentem? – Wygodnie rozsiadł się na fotelu i skierował na nią pytający wzrok.
– Anika to specjalistka w wielu dziedzinach. I świetny lekarz. Ale wolę to zrobić osobiście.
Bez uprzedzenia przyłożyła pistolet od szczepień do jego ramienia i kilkakrotnie nacisnęła jego spust. Nawet się nie skrzywił, choć wiedziała, że musiało cholernie zaboleć.
– Chyba wiem dlaczego… – uśmiechnął się kpiąco, rozmasowując zaczerwienione, obolałe miejsce. Ale sekundę później złapał ją za rękę i syknął.
– Co ty u diabła robisz?
– Też muszę się zaszczepić. A co? Myślałeś, że pozwolę byś poleciał tam sam?
– Nie ma mowy! Zostajesz tu, w górze!
– A kto mi zabroni? Dowództwo? Pewnie tak, ale odpowiedź przyjdzie dopiero za kilkanaście godzin. Do tego czasu nikt nie ma prawa podważać moich rozkazów.
– Ja! Ja ci zabronię! Jeśli będę musiał to zwiążę i zaknebluję! Przysięgam!
Zagryzła wargi.
– Cały czas zastanawia mnie, dlaczego się zgodziłeś? Chciałeś nawiać po drodze, prawda?
– To nie byłoby trudne.
– Ale zostałeś?
– A jak myślisz, dlaczego? – Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści.
– Szkoda, że nie zrobiłeś tego kilka lat temu…
– Nic by to nie dało. Za wiele barier nas dzieliło.
– Simon, przestań! Ty wciąż o jednym! Kochałam cię…
W tym momencie bezszelestnie uchyliły się drzwi i do środka wszedł Xawier, poprawiając wiecznie zjeżdżające mu z nosa, okulary.
– Przepraszam jeśli przeszkadzam, ale przyszła wiadomość od twojego męża, a mówiłaś wcześniej, że mam cię natychmiast o tym powiadomić.
– Tak, dziękuję – powiedziała słabo Tess, usiłując nie patrzeć na znieruchomiałego Simona. Najchętniej udusiłaby swego kolegę i współpracownika. Trzeba przyznać, trafił z wyjątkowym wyczuciem.
– To ja już pójdę. – Xawier niepewnie się uśmiechnął i czym prędzej czmychnął z ambulatorium. Doskonale wyczuł zagęszczającą się atmosferę i zbierające się na horyzoncie, burzowe chmury.
– Co on powiedział? Bo chyba źle zrozumiałem? – Simon wstał i wyprostował się, tak, że górował teraz muskularną sylwetką nad drobną i niewysoką kobietą. W jego oczach ukazało się szaleństwo i z sekundy na sekundę coraz większa wściekłość.
Tess uniosła głowę i bez strachu zmierzyła się z jego spojrzeniem.
– A co myślałeś? Że umrę wspominając jednego beznadziejnego faceta, który potem ulotnił się niczym tchórzliwy szczur?
– Jak szybko się pocieszyłaś? – Zrobił krok do przodu, zmuszając ją do cofnięcia się aż pod ścianę. – Jak szybko? Rok? Pół roku? – wrzasnął, brutalnie chwytając ją za ramiona.
– Puszczaj! Nie masz prawa!
– O nie! Tu się mylisz! Jestem jedynym, który ma do ciebie prawo! Czyż nie zasłużyłem na to? – warknął, unieruchamiając ją, tak, że nie mogła nawet drgnąć w jego uścisku. W ciemnych oczach błysnęło okrucieństwo, wargi wykrzywił ponury grymas. Po raz pierwszy Tess pomyślała, że Alex kiedyś mogła mieć rację, ostrzegając przed nim. Usiłowała wyrwać z tego uścisku, ale nie miała na to najmniejszych szans.
Chwycił ją za włosy i odgiął głowę do tyłu tak mocno, że aż jęknęła z bólu. Za to patrzyła teraz w ciemne oczy, w ich mroczną głębię pełną złości, szaleństwa i budzącego się pożądania.
– Wciąż nie czujesz strachu?
– A powinnam? – wyszeptała, zahipnotyzowana tym spojrzeniem.
– Trzeba było mnie unikać kociaku. – Teraz ustami pieścił jedwabistą skórę szyi. Naprężyła całe ciało, nie mogąc powstrzymać napływającego podniecenia. Cicho zajęczała, gdy poczuła jego drugą dłoń wkradającą się pod cienki materiał bluzki i docierającą do nabrzmiałych piersi.
Na chwilę przerwał i zdumiony spojrzał w rozkosz malującą się na twarzy kobiety. Oczy miała półprzymknięte, jej dłonie bezładnie gładziły jego skórę i z trudem łapała oddech. Była nie mniej podniecona od niego. A może nawet i bardziej?
– Tess – wychrypiał i przywołując resztki silnej woli, odepchnął ją od siebie. – Przepraszam!
Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa. A potem nagle się uśmiechnęła. I przytuliła do jego piersi. Nie znalazł w sobie dość sił, by ponownie ją odsunąć. Nie teraz, gdy wiedział, że za kilka godzin być może umrze. Nie, gdy czuł jej zapach, ciepło miękkiego ciała, podniecenie kumulujące się w dole brzucha. Przestało go nawet obchodzić, że była żoną innego mężczyzny. Miał rację mówiąc, że należała wyłącznie do niego. Miał co do tego cholerną rację!
– Nie zostawiaj mnie teraz samej Simonie. Proszę! Błagam! Tak bardzo za tobą tęskniłam… – szeptała, pokrywając pocałunkami jego twarz. – Tak bardzo tęskniłam! Dlaczego mnie opuściłeś? Dlaczego? – jęknęła w nagłym przypływie rozpaczy.
Pochylał się nad nią, ze wzrokiem utkwionym w zarumienionej twarzy, ze spojrzeniem zatopionym w ciemnych źrenicach. Co miał odpowiedzieć? Znów te same banały o dzielących ich barierach? Czy może to, że stchórzył, bo gdy minęła pierwsza euforia, przeraził się własnych uczuć?
– Teraz i tak jest już za późno.
– Nigdy nie jest! – Delikatnie pieściła szorstki policzek. Pocałował wnętrze tej cudownie miękkiej dłoni.
– Zobacz kim jesteś i kim ja się stałem. Nie chciałabyś poznać szczegółów, wierz mi.
– Czytałam akta. – Spojrzała uważnie w jego oczy. – I cały czas miałam wrażenie, że dotyczą kompletnie innej osoby.
– Nigdy nie miałaś okazji poznać mnie do końca.
– A jednak zostałeś. Nie skorzystałeś z możliwości ucieczki.
Może czas było się przyznać?
– Już raz to zrobiłem, choć byłaś, jesteś jedyną rzeczą na której kiedykolwiek mi zależało.
– Och, głuptasie! – Nie mógł nie zauważyć, po jakich zakazanych rejonach błądziła właśnie prawa dłoń Tess. On również odważył się na to, by jego ręka dotknęła delikatnego wzgórka brzucha. – Od pierwszego spotkania, od chwili gdy pomogłeś mi wstać, tam, wtedy pod numerem 512…
Przez jedną, krótką chwilę czas zatrzymał się i jakby pod wpływem czarodziejskiego zaklęcia wrócili do tamtej magicznej chwili. Gdzie wszystko było takie nowe, takie nieznane. Gdzie wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.
Stojąc z boku, obserwowali krótką scenkę. Młodego, wysokiego mężczyznę, który roześmianymi oczyma wpatrywał się w drobną, ciemnowłosą dziewczynę, siedzącą na stercie przybrudzonej makulatury. Jej wytworne ubranie tak bardzo nie pasowało do tego miejsca, delikatna biel skóry, tak silnie kontrastowała z jego opalenizną i wszechobecnymi tatuażami. Ale odpowiedziała na jego uśmiech, i wtedy dojrzał złociste iskierki w zielonych oczach, mały dołeczek w prawym policzku, gdy się roześmiała. Rzuciła urok na samotnego, szalonego wilka, choć nic jeszcze o tym nie wiedziała.
– Kochaj się ze mną Simonie  – wyszeptała Tess. – Jeśli będę musiała cię o to błagać, bądź pewien, że to zrobię!
– Naprawdę sądzisz, że to konieczne? – Naprowadził jej dłoń, na stwardniałą i pulsującą męskość.
– Nie – westchnęła, pozwalając powoli się rozebrać. Jak miała wyrazić, to co czuła? Nie znała słów, które mogłyby opisać to wszystko, całą tęsknotę, morze pożądania, bezgraniczną miłość. Jakim cudem mogła tak długo bez niego żyć? Wydawało się to teraz niemożliwe…
Chłód pieścił nagą skórę, lecz drżała także pod wpływem emocji. Simon klęczał przed nią, pocałunkami pokrywając każdy skrawek ciała, bardzo powoli przesuwając się coraz wyżej. Zaczął od wrażliwego wnętrza ud, leniwie zataczał kręgi na drgającym niczym napięta struna, ciele, lecz nie zbliżył się do tego najbardziej intymnego miejsca. Ominął je i teraz językiem smakował jedwabistą powierzchnię brzucha. Kreślił szalone wzory na nabrzmiałych, spragnionych jego dotyku piersiach, wpił się ustami w cudownie pachnącą szyję.
Jęczała coraz głośniej, a jęki te wibrowały mu w uszach, niczym najpiękniejsza muzyka.
Potem przerwał by zanieść ją do wąskiego łóżka. Położył się na jej nagim ciele, wciąż na wpół rozebrany, z twardą niczym kamień męskością, uwięzioną w sztywnych okowach spodni. Pocałunkiem zamknął usta, uchylone do krzyku i zaczął delikatnie się ocierać, wsuwając dłonie pod pośladki wijącej się Tess.
A ona tak bardzo pragnęła wciąż więcej i mocniej. To było nie do opisania, gdy czuła jego całkowitą gotowość, żar drugiego ciała, podniecenie aż po kraniec znanych możliwości.
Pocałunki, choć delikatnie, nie gasiły płonącego ognia, przeciwnie, z premedytacją go podsycały.
Na chwilę przerwał i uniósłszy głowę uśmiechnął się. Ten uśmiech trafił prosto w najgłębsze zakamarki serca Tessy. Miał pozostać dla niej najcenniejszą, najcudowniejszą pamiątką. Mówił więcej, niż Simon mógł wyrazić jakimikolwiek słowami.
Niecierpliwymi dłońmi zsunęła jego spodnie i zamknęła go w pełnym namiętności uścisku nóg, skrzyżowawszy je na plecach kochanka. Wszedł w nią pomalutku, smakując każdy centymetr tej drogi. Potem dotarł do końca, czując jak napręża całe ciało, błagając o znacznie więcej.
– Simonie… Och Simonie! – Ukąsiła go w ramię, gdy zaczął się w niej poruszać.
Cały ich świat stał się tą jedną chwilą. Pełną precyzyjnych ruchów i spontanicznych gestów. Nabrzmiałą od żaru bijącego z ich ciał. Wilgotną od pocałunków, z głośnym echem wyszeptanych czułych słów.
Ekstazą, tak silną, że wydawała się niemal nierzeczywista.
Dyszał, z policzkiem przytulonym do jej piersi, wciąż ściskając dłońmi smukłe ciało. Ona leniwie przeczesywała palcami ciemne, szorstkie włosy.
Nie musieli nic mówić. Wszystko co ważne, zostało powiedziane; było każdą pieszczotą, każdym okrzykiem rozkoszy, czułością przekazaną w dotyku.
Zostało zamknięte w prostym słowie „kocham”, które oboje wykrzyczeli, zbliżając się do granic samego nieba.

link do części VII klik

9 komentarzy:

  1. już czekam na ciąg dalszy...i aż się boję jakie zakończenie zgotowałaś tym dwojgu.... ; /

    OdpowiedzUsuń
  2. wow!!! super super super!! juz nie moge sie doczekac kolejnej czesci !!! pozdrawiam AD

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe ;-) Uwielbiam takie zwroty akcji ;-)

    Kiedy możemy spodziewać się kolejnej części? ;-)

    S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Długo zbierałam się, żeby przeczytać ''Niekompletnych'' i dziś w końcu to zrobiłam, ale to nie tak miało się skończyć. :(( Wspominałaś coś o dalszysz losach bohaterów. Kiedy się tego doczekam?

    OdpowiedzUsuń
  5. Babeczko muszę przyznać, że trzy mile... było najmniej lubianym przeze mnie opowiadaniem, do czasu kiedy nie zaczęłaś dodawać nowych części...:) obecnie uważam ,że to w jakim kierunku pociągnęłaś wątek tess i simona jest grenialne :D naprawdę nie sądziłam że kiedys to powiem ale jak na razie jest to jedno z twoich najfajnijeszych opowiadań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ta wersja czy poprzednia? Nieco się różnią ;-)))
      Mam tylko nadzieję, że zakończenie się Wam spodoba... ;-)

      Usuń
  6. Zbytnio nie wiem, co mam napisać... Pamiętam, że gdy czytałam po raz pierwszy to opowiadanie, zaraz na początku, to miałam jasno sprecyzowany tor, po którym zmierzać będzie ta historia. Wiesz, dziewczyna z dobrego domu rzuca wszystko dla przystojnego nie wierzącego w siebie drania, po burzliwych wydarzeniach są razem.
    Taak.. Jednak kontrast między moim wyobrażeniem, a tym, co czytam teraz jest tak ogromny, że już nawet nieporównywalny:-D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo dobrze, tak powinno być :-) Powiem ci "na uszko", że za kontynuację "Głupstwa" mogę dostać cięgi, bo nie wiem, czy nowe zakończenie nie będzie gorsze od starego dla niektórych :-)))

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.