11.
Dni mijały, a Lenę wciąż ogarniała wściekłość na wspomnienie tego
feralnego wieczoru. Ignorowała nawet telefony od Pawła i całkowicie unikała
spoglądania w kierunku domostwa Lamerów. Zresztą nie miała wielu okazji by
widywać swego sąsiada. Za każdym razem kiedy czuła coś na kształt tęsknoty,
przypominała jej się scena w holu restauracji i zgrzytając zębami, przeganiała
widmo Adama.
Dopiero kiedy spostrzegła nadchodzącą wiosnę, uzmysłowiła sobie, że nie
widziała go już od dwóch miesięcy. Z pewnością nigdzie się nie wyprowadził, bo
wieczorami w oknach migotało nikłe światło, a z komina unosiła się wąska
strużka dymu, nieomylny znak czyjejś obecności. Widocznie tak jak i ona, nie
życzył sobie żadnych spotkań, czy to przypadkowych czy też zamierzonych. I
właśnie to bolało ją najbardziej. Gdyby pojawił się przed jej drzwiami, nawet
odrobinę skruszony, być może nie umiałby oprzeć się jego urokowi. Ale on unikał
jej z tak samo konsekwentnie, jak ona jego.
Wielkanoc tego roku była wyjątkowo ciepła i słoneczna, potem nadszedł
weekend majowy, który razem z przyjaciółmi spędziła nad morzem, aż w końcu
nadeszło lato. Zarówno Lena jak i jej uczniowie odetchnęli z ulgą, na myśl o
dwumiesięcznym odpoczynku od nauki. Z dalekiego świata nadeszła jedna
niepokojąca wiadomość – jedna z rodzin, która wyprowadziła się z miasteczka
ponad dziesięć lat temu, spłonęła w pożarze. Na kilka wieczorów stało się to
głównym tematem plotek, ale potem tak jak wszystko, odeszło w zapomnienie i
leniwe życie mieszkańców zakłócały jedynie drobne codzienne epizody. Adam
wyjechał i Lena dodatkowo odetchnęła, bo cały czas miała wrażenie, że obserwuje
ją z ciemnego okna, co było niezwykle krepujące i nie pozwalało swobodnie
poruszać się nawet w obrębie własnego domu. Już wystarczająco ciężko było jej
wyrzucić go ze swoich myśli, a potem także snów.
Nadeszły chłodniejsze sierpniowe wieczory. Pod koniec miesiąca Lena
wróciła z górskich wakacji, opalona, wypoczęta i roześmiana. Marta, trochę już
stęskniona, przygotowała na jej powitanie prawdziwą ucztę kulinarną. Potem
usiadły w kuchni przy kawie i placku wiśniowym, plotkując o tym co nowego
wydarzyło się podczas jej trzytygodniowej nieobecności.
- Ja naprawdę nie wiem jak można spędzić całe wakacje na pieszych
wędrówkach. – Marta pokiwała głową z niedowierzaniem.
- Ech... Było świetnie, dotarliśmy nawet w takie miejsca, które odwiedza
niewielu turystów. Nawet nie wiesz jakie to było wspaniałe – spędzać noc w
górach pod gołym niebem, przy ciepłym ognisku, straszyć się historyjkami o
duchach...
- A propos duchów. Adam Lamer wystawił swój dom strachów na sprzedaż.
Lena zakrztusiła się kawą.
- Serio? Kto chciałby kupić taką ruinę?
- Remontuje dom, pewnie namówiła go do tego Monika.
Zabolało. Chociaż nie powinno. I po prostu musiała zadać to pytanie aby
się upewnić.
- Wysoka blondynka o migdałowych oczach?
- Tak. Znasz ją? No tak, mogłaś ją przecież widzieć kiedy przyjechała na
pogrzeb Nataniela.
Lena zacisnęła usta. A więc to tak!
- Czy to jego żona? Albo przynajmniej narzeczona?
- Monika? Ależ coś ty dziewczyno wymyśliła! To jego kuzynka, zresztą
najbliższa, o ile dobrze pamiętam to córka starszego brata Ursuli...
Gdyby w tej chwili na horyzoncie pojawił się cały szwadron duchów lub
latający spodek wylądowałby na podwórzu, Lena i tak nie zwróciłaby na to
najmniejszej uwagi. Zamarła z kawałkiem placka w ręce i tępo wpatrzyła się w
babcie.
- Jak to kuzynka? – spytała słabo, odkładając z nagłym wstrętem ciasto.
- Niepodobna, to fakt. Ale mówiłam, że Adam wdał się w ojca, nie w matkę.
Dziewczyna wciąż siedziała nieruchomo, choć powoli ogarniała ją złość.
Lecz potem zebrało jej się na płacz. Bardzo dobrze pamiętała każdy szczegół
tamtego wieczoru i jeśli Adam zachował się w tak jednoznaczny sposób, to mógł
to zrobić tylko z jednego powodu. Chciał aby najzwyczajniej w świecie się od
niego odczepiła. To bolało nawet bardziej, niż poprzednie jej przypuszczenia,
że Monika jest jego kochanką. Nie mogła jednak pokazać Marcie ile emocji
wywołała u niej ta wiadomość. Dlatego zmusiła się do uśmiechu i obojętnie wysłuchiwała dalszych nowinek.
Jednak babcia od razu spostrzegła, że coś się z nią dzieje niedobrego.
- Lenka, co się stało? Zmarkotniałaś nagle.
- Chyba zjadłam za dużo placka i teraz mnie mdli. – Nienawidziła kłamać,
ale przecież w tej sytuacji nie mogła powiedzieć prawdy.
- Zrobię ci herbatki miętowej. – Marta zakrzątnęła się po kuchni. – Idź
sobie na werandę, za chwilę przyniosę.
Usłuchała bez słowa sprzeciwu, tylko zamiast usiąść na huśtawce, zaszyła
się w rogu ogrodu. Potem opadła na miękką trawę i jęknęła.
- Nigdy więcej... Przenigdy więcej! – Każde słowo podkreślała zamaszystym
walnięciem czoła w ziemię. Potem odwróciła się na plecy i utkwiła wzrok w
nieskazitelnie błękitnym niebie. Nie wiadomo skąd wzięło się nagle przeczucie,
że zbiera się na burzę. I nie zrozumiała dlaczego nagle zrobiło się tak zimno.
12.
Adam stał w oknie i obserwował sąsiednie podwórze. Widział jak
przyjechała i jak po dłuższej chwili wybiegła do ogrodu. Z tak daleka nie mógł
dojrzeć zbyt wielu szczegółów, ale sama świadomość jej obecności powodowała, że
czuł dziwne podniecenie. Wyjechał na krótko, a kiedy wrócił Leny już nie było.
Dzięki gadulstwu Moniki dowiedział się, że wyjechała w góry. Każdego ranka
popijał kawę na ganku kuchennym, licząc na to że zauważy jej rychły powrót, ale
widocznie Lenie nie spieszyło się do domu.
Z kamienną twarzą przyglądał się jak rzuciła się na trawę, tuż pod rozłożystą
jabłonią. Zazdrościł jej tej beztroski i dobrego humoru. Jednak najgorsza była
świadomość, że podczas gdy on codziennie bił się z myślami, próbując zapomnieć
blask jej oczu, dotyk dłoni, ona najwyraźniej nie miała takich problemów.
Monika dokładnie rozumiała co dzieje się z kuzynem, ale jedyna rozmowa, którą
usiłowała przeprowadzić zakończyła się zupełnym fiaskiem. Musiało jej
wystarczyć, że sam zdecydował się na sprzedaż domu i wyprowadzkę w zupełnie
inne miejsce.
Zupełnie jak rok temu, Adam oparł dłonie o chłodną taflę szkła i poczuł
niepohamowaną wściekłość. Nie, to nie. On w każdym bądź razie, nie zamierzał
żebrać o czyjekolwiek zainteresowanie.
13.
Lena miała sen. Stała gdzieś przerażona i samotna, w jakimś zimnym i
wietrznym miejscu. Choć nie rozumiała skąd to wie, to uświadomiła sobie, że
znajduje się na jakiejś monotonnej i płaskiej równinie, ale nie umiała
rozpoznać szczegółów, bo ciemność była zbyt głęboka. Wiedziała że coś pędziło
ku niej przez mrok, coś niewyobrażalnie dziwnego i wrogiego, potężnego i
śmiertelnego. Wiedziała instynktownie, że to nadchodzi, nie miała jednak
pojęcia z której strony. Z przodu, od tyłu, z ziemi pod jej stopami, albo
czarnego jak smoła nieba nad jej głową. Mogło nadejść zewsząd. Czuła jak
powietrze przed nią zgęstniało, w miarę jak to nieznane niebezpieczeństwo było
coraz bliżej. A ona była bezbronna…
Bywają sny tak bardzo realistyczne, że po przebudzeniu nie umiemy
odróżnić ich od jawy. Dlatego nie od razu zorientowała się, że stoi pośrodku
kuchni, a w lewej ręce trzyma nóż do krojenia chleba. Ten najostrzejszy.
Rozejrzała się ze zdumieniem po pogrążonym w mroku pomieszczeniu. Skąd u licha
się tu wzięła? Stopniowo oszalałe serce uspokajało się, a poczucie nadchodzącej
katastrofy zaczęło słabnąć. Po chwili niepokój zamienił się w zwykłą
niepewność.
Powoli, z namysłem obejrzała
trzymany nóż i zamyślona odłożyła go z powrotem na miejsce. Przecież nie była
lunatykiem? Za plecami usłyszała delikatny szelest. Jeszcze przez chwilę stała
jak skamieniała pośrodku pomieszczenia, dopiero kiedy się powtórzył, runęła w
kierunku kontaktu i jasny strumień światła rozjaśnił mrok. W kuchni, prócz niej
nikogo nie było. Myszy? Niemożliwe, Lucyfer był pod tym względem bardzo pilnym
kotem, od wieków nie pokazał się tu żaden gryzoń. Znów coś zaszeleściło, tym
razem z tuż przy drzwiach do pokoju. Odwróciła się gwałtownie, ale nadal nie
dojrzała nic podejrzanego. Z lekkim wahaniem wyszła na korytarz, macając na
oślep dłonią w poszukiwaniu włącznika. Kolejny strumień światła rozlał się nad jej
głową, ale zarówno hol jaki i widoczny stąd salon, były najzupełniej puste.
Lena wzruszyła ramionami. To był stary dom, wiele rzeczy mogło tu trzeszczeć i
wydawać podejrzane odgłosy. Była przewrażliwiona, to chyba ta niespodziewana
pobudka poza łóżkiem tak na nią wpłynęła.
Już chciała zgasić światło i wrócić do swojego pokoju, gdy nagle
usłyszała cichy śmiech. Wydało jej się nagle, jakby
powietrze za nią stało się zimniejsze, a lodowaty oddech owiał kark. Niemal
była pewna, że wyczuwa czyjąś niewidzialną obecność. Z żalem pomyślała o
nożu, który przed chwilą odłożyła do kuchennej szuflady. Jednak gdzieś w głębi
jej umysłu, majaczyła uporczywa myśl, że i tak byłby bezużyteczny. Lampa nad
jej głową lekko zamigotała. „Jeśli teraz zgaśnie, to zacznę krzyczeć” –
pomyślała. Powoli obeszła pokój dookoła. Upiorny śmiech już dawno ucichł, ale
ona wciąż słyszała jego dźwięk, odbijający się echem w jej głowie. Przy
komodzie uklękła i podniosła z podłogi jakąś fotografię, pomiętą na rogach i
niezbyt dobrej jakości. Patrzyła na nią z niej twarz młodej kobiety, z burzą
kręconych jasnych włosów i smutnych migdałowych oczach. Zmarszczyła brwi.
Gdzieś już widziała podobne zdjęcie. Chwileczkę... No tak, przecież podobna
wisiała w holu domu Lamerów. Lena jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Jednak
tym razem oprócz miarowego tykania starego zegara, panowała tu niczym nie
zmącona cisza.
Zdecydowała, że wróci na górę do łóżka. Kiedy zamknęła oczy, znów
zobaczyła to samo miejsce z potwornego snu. Najgorsze ze wszystkiego było to,
iż Lena czuła, że gdyby nie panujące tam ciemności, poznałaby je natychmiast. I
być może dowiedziała się, co złego zmierzało ku niej z tak niewiarygodną
prędkością.
Choć udało jej się w końcu ponownie zasnąć, to gdzieś głęboko w jej
umyśle narastało złowróżbne przeczucie, przejmująca świadomość nadchodzącego
niebezpieczeństwa.
Kiedy się obudziła, świt był już blisko, ale za oknem wciąż panowała
niemal atramentowa ciemność. W oddali na wschodnim horyzoncie, ukazała się
cienka, świetlana linia. Powoli zaczynał się przymglony poranek. Otworzyła
oczy. Dziwne kształty zdawały się wypełniać cały pokój, nadając mu niesamowity,
nierealny wygląd. Sięgnęła do przełącznika małej lampki i delikatny, czerwonawy
blask, rozproszył resztki mroku. Ale zły czar nie prysł i powróciły wspomnienia
nocnego koszmaru. Przez dobrą chwilę wierciła się i przewracała, próbując
przywołać resztki snu. Na próżno.
Potem wstała i zarzuciwszy szlafrok, zeszła na dół do kuchni. Kubek
gorącego kakao, nawet jeśli nie przywrócił jej równowagi, to przynajmniej
poprawił humor. Cierpliwie czekała aż Marta także się obudzi i zejdzie na
śniadanie. Być może będzie potrafiła wyjaśnić choć jedną rzecz.
- Kto to jest babciu?
Nie do końca rozbudzona jeszcze Marta spojrzała na podane jej zdjęcie.
- To Ursula. Skąd to masz?
- Leżało koło komody. Znalazłam w nocy, kiedy zeszłam na chwilę napić się
wody. Myślałam że należy do ciebie?
- Ależ skąd! Niesamowite. Musiała być bardzo młoda kiedy jej je robiono.
Może Adam wyrzucił je na zewnątrz wraz z innymi rupieciami, a wiatr zagnał je
aż tutaj?
- Może. Powinnam mu je oddać?
- Myślę, że nie musisz. Z pewnością ma lepsze pamiątki po matce, dlatego
akurat ta powędrowała do kosza. – Mówiąc to Marta energicznie podarła
fotografię na drobne kawałki. – W ogóle się tym nie przejmuj. Poza tym od jutra
zostaniesz sama na kilka nocy, bo jadę w odwiedziny do mojej starej znajomej do
Warszawy.
- Serio? – Lena z zaskoczeniem spojrzała na starszą panią. Od kiedy
pamiętała babcia unikała podróży dalszych niż do najbliższego miasta. – Skąd ta
nagła chęć wyjazdu.
Marta mrugnęła do niej okiem, a potem uśmiechnęła się cokolwiek
melancholijnie.
- Nie ma co ukrywać, że bliżej mi do końca, niż do początku. Może choć na
starość zobaczę kawałek świata?
- Czas najwyższy! Na pewno będziesz się świetnie bawiła.
- Nie będziesz bała się zostać sama?
- No co ty!– roześmiała się radośnie. – Kupię pyszne mleko, butelkę wina
i puszkę kociej karmy. Potem urządzimy razem z Lucyferem pidżama party...
Marta z udawaną grozą złapała się za głowę.
Kiedy spakowały już starodawną, lekko pachnącą naftaliną walizkę, która
do tej pory pokrywała się kurzem w najciemniejszym zakamarku strychu, Marta
poszła jeszcze na popołudniową mszę. Wieczorem Lena odwiozła ją na pociąg.
Kiedy wróciła usiadła na werandzie, wraz z pomrukującym z niezadowolenia
Lucyferem. Zresztą kocisko po chwili porzuciło jej towarzystwo, udając się na
spacer w głąb lasu. Jesień zagościła już u nich na dobre, choć nadchodzący
weekend zapowiadał się zarówno słonecznie jak i wietrznie. Powoli sączyła
aromatyczną herbatę, wciąż od nowa analizując zajścia ubiegłej nocy. „Mam zbyt
bujną wyobraźnię”, pomyślała. Potem w zadumie wpatrzyła się w dom Lamerów, tak
samo ponury jak za pierwszym razem gdy go zobaczyła, lecz teraz dodatkowo
otoczony rusztowaniami. Na szczęście gospodarza nie było widać, więc mogła to
robić bez zbędnego skrępowania. Wiatr dmuchnął z niespodziewaną siłą i w jej
nogę delikatnie coś uderzyło. Schyliła się by zobaczyć co to jest i ze
zdumieniem podniosła ta samą pomiętą fotografię co rano. Jednak na zdjęciu coś
się zmieniło. W oczach Ursuli nie było już smutku lecz jakiś dziwny ponaglający
wyraz. Na policzkach widać było świeże łzy, a wargi miała uchylone, sprawiając
wrażenie, jakby chciała jej coś powiedzieć. Zdziwiona Lena rozejrzała się
dookoła. Pomimo głośnego szumu wiatru słyszała dziwny pomruk głosów,
docierający zarówno z daleka jak i z bliska. Poczuła jak po plecach przebiega
jej dreszcz. Senny koszmar powrócił, choć nie miała wątpliwości, że tym razem
dzieje się na jawie i jest coraz bliżej.
Nagle od strony lasu dostrzegła dziwną postać. Zgarbiona, posuwała się
ciągnąc jedną stopę za sobą. Nie mogła zobaczyć jej twarzy, bo zasłaniały ją
pół długie włosy, lecz na ciele Leny pojawiła się gęsia skórka, a okrzyk
obrzydzenia zamarł na ustach. Dziewczyna powoli wstała i z wahaniem podeszła do
barierki otaczającej werandę, ściskając kurczowo w dłoniach kubek z herbatą.
Mimo wszystko to dziwadło kogoś przypominało, choć założyłaby się że w okolicy
nie ma żadnych żebraków. A może ten ktoś potrzebował pomocy? Już chciała wyjść
naprzeciw, gdy tamta podniosła głowę. Uśmiech wykrzywił na wpół zgniłe oblicze,
w jednym ocalałym oku pojawiło się szaleństwo i satysfakcja. Poczerniałe wargi
rozciągnęły się w makabrycznym uśmiechu, ukazując szczątkowe zęby, a dłonie o
zakrzywionych jak szpony palcach wyciągnęły się w kierunku Leny. Tylko przez
chwilę trwały w tym bezruchu, potem dziewczyna upuściła kubek i biegiem rzuciła
się w kierunku domu Lamerów. Zrobiła to instynktownie, zanim zdążyła cokolwiek
pomyśleć. Biegła, ściskając w dłoni znalezione zdjęcie, czując jak to coś, goni
ją w zaskakującym tempie. Nigdy jeszcze tak szybko nie pięła się pod żadną
stromą górę, ani z taką siłą nie waliła w zamknięte drzwi. Za sobą słyszała
świszczący oddech i prawie czuła smród rozkładającego się ciała.
- Co za?... – Zaskoczony Adam otwarł drzwi i po sekundzie poczuł jak ktoś
drżący wpadł wprost na niego i desperacko rzucił mu się na szyję. – Co się
stało?
W zdumieniu wpatrywał się w stojącą naprzeciwko Lenę, nieomal szarą i
wciąż nie mogącą wykrztusić z siebie ani słowa. Nie wyglądała jakby przyszła z
towarzyską wizytą. Podczas tej panicznej ucieczki zgubiła gdzieś jednego buta,
z lewej strony miała rozdarte spodnie i krwawą szramę na policzku, włosy w
nieładzie i obłędny strach w oczach.
- Za mną... – Nie odważyła się obrócić, ale musieli się przecież gdzieś
schować.
- Co za tobą? – Spojrzał na nią bez zrozumienia. – Za tobą nic nie ma. Co
to za komedia? – Zmarszczył brwi. Trudno ukryć, że nie był zadowolony z tej
niespodziewanej wizyty.
Patrzyła na niego, łapiąc oddech jak ryba wciągnięta w sieć. Potem powoli
odwróciła się i spojrzała w kierunku, z którego przybiegła. Zachodzące
słoneczko wciąż jeszcze wesoło świeciło, wiatr rozdmuchiwał liście a z oddali
dobiegło głośne miauczenie Lucyfera, który dopominał się by wpuszczono go do
domu. Głośno przełknęła ślinę.
- Przecież... – powiedziała bezradnie patrząc na najwyraźniej
rozgniewanego mężczyznę. Adam pochylił się i wyjął z jej dłoni pomiętą
fotografię.
- Skąd to masz? – spytał nadspodziewanie ostro.
- Znalazłam na werandzie. – Lena powoli wracała do równowagi, ale
przerażenie jakiego przed chwila doświadczyła, wciąż odczuwała w całym ciele. W
dodatku na myśl o powrocie do domu robiło jej się słabo. Może Adam pozwoli jej
zadzwonić do kogoś znajomego?
- Jak to znalazłaś? – Zmarszczył brwi. Dopiero teraz dostrzegła zmiany w
jego wyglądzie. Nie było już na wpół długich włosów, niechlujnego zarostu i
siniaków na twarzy.
- Jedno dziś w nocy pod komodą w salonie Marty, a przed chwila drugie,
wyglądało jakby wiatr je przywiał. A później zobaczyłam coś dziwnego...
Adam nie odpowiedział ani słowem, ale chwycił ją za ramię i poprowadził
wprost pod fotografię wisząca pod ścianą.
- Myślałam, że ją wyrzuciłeś? – Strach zastąpiło zdumienie. – Że robiłeś
porządki i takie tam, a wiatr po prostu zdmuchnął ją w kierunku naszego domu.
- Nigdy bym tego nie zrobił – rzekł krótko. – Ale tę widzę po raz
pierwszy. Na drugi raz nie urządzaj przedstawienia, tylko normalnie zapukaj do
drzwi.
- Niczego nie urządzam. – Zdenerwowana Lena spojrzała mu prosto w oczy.
Dopiero teraz przypomniał sobie o ranie na jej twarzy. Krew już zakrzepła, lecz
chyba i tak należało to opatrzyć.
- Chodź za mną. – Odwrócił się i skierował w stronę kuchennych drzwi.
Nawet nie obejrzał się by sprawdzić, czy zrobiła to co jej kazał. – Siadaj
tutaj, opatrzę ci policzek i potem możesz sobie iść.
Lena bez słowa usiadła na jednym z krzeseł. Potem delikatnie, opuszkami
palców dotknęła rany i rozdartych spodni.
- Czy mogłabym zadzwonić?
- Do kogo? – spojrzał na nią podejrzliwie. – Przecież masz telefon w
domu.
- Ja... Nie wrócę tam. – Głos jej się załamał, a w oczach pokazały się
łzy. „Jeszcze tego mi tu brakuje” - pomyślał kwaśno, rozrywając opakowanie z
gazą.
- Tu na pewno nie zostaniesz dłużej niż to konieczne.
- Nie muszę. – Każde słowo bolało, a dodatkowo zaczęło ją ogarniać
zmęczenie po szalonym biegu. – Tylko pozwól mi zadzwonić.
- Nie mam telefonu, a komórkę zabrała ze sobą Monika. – Wzruszył
ramionami i położył przed nią kilka gazików oraz butelkę z wodą utlenioną. –
Pośpiesz się, bo za chwilę muszę wyjść.
Jednak wciąż siedziała bez ruchu, kompletnie pozbawiona sił.
- No co z tobą? – Zniecierpliwiony mężczyzna usiadł naprzeciwko niej.
Potem z westchnieniem wziął ze stołu, to co przed chwilą sam na nim położył i
przemył szramę. Nawet się nie skrzywiła, tylko zmęczonym wzrokiem wodziła za
jego dłońmi.
- Podobno coś cię goniło? – Na koniec przykleił spory plaster na
oczyszczoną ranę.
- Coś? Ktoś...
- Obcy?
- Nie, to byłam ja. Ona była mną.
- Mów po ludzku dziewczyno, albo nie zawracaj mi głowy.
Spojrzała prosto w jego oczy. Trudno zaprzeczyć, że nadal się czegoś
bała. Ale nie odpowiedziała ani słowem. Przed kilkunastoma minutami przeżyła
prawdziwy szok, a zachowanie Adama w żadnym stopniu nie pomagało jej dojść do
siebie. Najchętniej skuliła by się gdzieś w kłębek i zasnęła.
- Zrobię ci herbaty. – Na ten nagły odruch ludzkich uczuć nawet nie
zwróciła uwagi. Mężczyzna zerknął na nią zaniepokojony. Nastawił wodę, a potem
znów zajął swoje miejsce.
- No to co się stało? Jakiś włamywacza, zwierzę?
- Sama tego nie rozumiem. – Każde słowo wypowiadała powoli, jak gdyby
jego sens i ją wprawiał w zdumienie. – Siedziałam sama na werandzie, bo Marta
wyjechała na kilka dni. Nagle wiatr przywiał w moim kierunku to zdjęcie. –
Pogładziła palcem nietypową fotografię. – Potem zauważyłam, że od strony lasu
ktoś idzie. To była dziwna postać i było w niej coś niesamowitego i niepokojąco
znajomego. Kiedy już chciałam spytać się czy nie jest potrzebna jakaś pomoc,
ona na mnie spojrzała... – W tym momencie Lena przerwała i wzdrygnęła się. –
To... Wyglądała jak ja, ale jej twarz i ciało było w stanie całkowitego
rozkładu. To tak – przez chwile się zawahała – jakbym widziała siebie po
śmierci, kiedy już z dobre parę miesięcy poleżałabym w grobie...
Bez słowa postawił przed nią kubek z herbatą. Ale choć bardzo się
starała, ręce wciąż drżały jej tak mocno, że nie dałaby rady go utrzymać.
Przeciągnęła dłonią po zmęczonych oczach, potem odgarnęła opadające na twarz
włosy.
- Pewnie myślisz, że zbzikowałam? – Posłała Adamowi niepewny uśmiech.
- Myślę, że muszę coś sprawdzić. – Poderwał się z krzesła z zamiarem
wyjścia. Ale dłoń Leny była szybsza.
- Pójdę z tobą.
- Idę do sypialni. – Spojrzał na nią kpiąco. – Po pewną książkę.
- Nie szkodzi. Proszę, nie chcę zostać sama...
Wzruszył ramionami. Nie pozostała w tyle ani przez sekundę. Nawet na
górze, gdy wszedł do zacienionego pokoju, niemal deptała mu po piętach. Przez
chwilę z zastanowieniem wpatrywał się w przepełnioną półkę, potem stanowczym
ruchem wyjął jedną z książek i usiadł koło Leny, która już na samym początku
przycupnęła na ogromnym łożu.
- Po co ci ona teraz?
- Jeśli się mylę, to faktycznie jest zbędna. Jeśli jednak nie... –
zamilkł, kartkując strony. Potem zmarszczył czoło i z uwaga zaczął czytać.
Dziewczyna nie odważyła odezwać się ani słowem, tylko nerwowo gładziła
jedwabistą powierzchnię narzuty na której siedzieli. Adam zagryzł wargi i z
hukiem zamknął lekturę.
- Czy było coś jeszcze? Dziwnego, niezwykłego, niewytłumaczalnego?
- Trochę. Wczorajszej nocy obudziłam się pośrodku kuchni z nożem w ręku.
Nie umiem sobie wytłumaczyć, jak do tego doszło.
- Cholera! – zaklął mężczyzna i nerwowym gestem przeczesał włosy. Potem
chwycił Lenę za ramiona i uważnie spojrzał jej w oczy. Nie zaprotestowała,
tylko odwzajemniła to spojrzenie.
- Posłuchaj mnie uważnie. Kto z twojej rodziny mógł być obecny w
miasteczku latem, pod koniec sierpnia osiemnaście lat temu? Martę i jej męża
wykluczam, nie ma możliwości żeby to byli oni. Skup się i pomyśl przez chwilę!
- Tak dawno temu? Sama nie wiem... Jeśli końcówka sierpnia to chyba mój
przyrodni brat Marek. Tylko on wtedy zostawał tak długo, reszta już w połowie
miesiąca rozjeżdżała się po domach.
- Masz. – Wygrzebał z kieszeni spodni komórkę. – Znasz jego numer? To
dobrze, zadzwoń teraz i spytaj go o tę datę. To bardzo ważne, zwłaszcza dla
ciebie.
Nie skomentowała jego poprzedniego kłamstwa o braku telefonu, tylko
wystukała numer i po chwili oczekiwania usłyszała znajomy głos.
- Witaj braciszku, to ja Lena. Tak? A owszem, ale dzwonię żeby zadać ci
bardzo ważne pytanie. Czy pamiętasz może swój pobyt u babci pod koniec sierpnia
jakieś 18 lat temu? – Przez chwilę wsłuchiwała się w skupieniu w cisze zapadłą
po drugiej stronie linii, potem Marek odchrząknął. – Nie, to dobrze tylko tyle
chciałam wiedzieć. Kończę bo dzwonię z nie swojego aparatu. Buziaki.
Nacisnęła guzik zerwania połączenia i podała telefon Adamowi. Jednak ten
nie odebrał go, tylko zmarszczył brwi.
- Zadzwoń jeszcze raz i powiedz, że to ważne.
- No przecież słyszałeś, że zaprzeczył. Dlaczego miałby kłamać?
- Dlaczego? – Z sykiem wypuścił powietrze. – Dlatego, że jako jeden z
wielu był wtedy świadkiem morderstwa. Powiedz mu, że jeśli skłamał, to za
jakieś dwa tygodnie będzie miał przyjemność uczestniczyć w twoim pogrzebie...
Spojrzała na niego uważnie, a potem powoli, bez słowa, ponownie wybrała
numer brata. Cały czas miała swoje podejrzenia co do śmierci Ursuli, ale nigdy
by nie przypuszczała że Marek... Jeśli to prawda, to całość zaczęła się nagle
układać w całkiem logiczny ciąg. I stała się zbyt przerażając jak na szarą,
zwykłą rzeczywistość, która dotychczas ją otaczała.
- To jeszcze raz ja... Posłuchaj, jeśli byłeś wtedy tutaj to po prostu
powiedz, że tak. Proszę cię, bo od tego zależy moje życie – dokończyła niemal
szeptem. Przez chwilę znów wsłuchiwała się w zapadłą ciszę i już wiedziała,
niezależnie od tego co by jej odpowiedział, że musiał tu wtedy być. Nawet kiedy
usłyszała niepewne zaprzeczenie.
- Był tu – powiedziała krótko oddając Adamowi komórkę. – Zaprzeczył, ale
i ja i tak wiem, że kłamał. Zbyt dobrze go znam. I co teraz?
- Nie wiem, muszę pomyśleć...
- Tak jak inni popełnię samobójstwo?
- Domyśliłaś się? No tak... – Usiadł na łóżku i wplótł dłonie we włosy.
Zajęła miejsce obok i przez chwilę oboje milczeli.
- Dlaczego ja Adamie? Wcale nie chcę umierać. Nie w ten sposób... – Z
oczu popłynęły niechciane łzy i dziewczyna rozszlochała się na dobre.
Myśl o śmierci Leny uderzyła w niego z zadziwiająca siłą. Nie znał jej
zbyt długo, ale polubił w tej chwili, gdy pierwszy raz ją spotkał. Była taka
łagodna i życzliwa, taka krucha i słodka. Nagle zdał sobie sprawę jak bardzo mu
na niej zależy. Lena ofiarą tej cholernej klątwy? Zrobiło mu się słabo i poczuł
mdłości.
- Już dobrze, coś wymyślę. – Objął ja ramieniem i pozwolił wtulić twarz w
swoją koszulę, nie przejmując się tworzącą na niej coraz większą mokrą plamą. –
To nie twoja wina, to klątwa tak działa. Zemsta nie na tych co zawinili, lecz
na najbliższych im osobach, sprawia o wiele większy ból...
Delikatnie gładził ją po plecach, po raz pierwszy od dłuższego czasu
czując jak do jego przemarzniętej duszy wkrada się odrobina ciepła. Uświadomił
sobie nagle jak bardzo tęsknił za jej widokiem, za obecnością. Pochylił się i
musnął ustami włosy. Pachniały dziwną mieszanką ziół i kobiecego ciała, która
sprawiła że jego ciało zaczynało reagować w wiadomy sposób. „Nie czas teraz na
to” - zbeształ sam siebie. Odwrócił wzrok i jego spojrzenie trafiło na stary
kufer stojący w kącie pokoju. Nagle Adam zrozumiał, gdzie powinien szukać
ratunku.
- Lena? Słuchaj, chyba coś sobie przypomniałem. - Delikatnie odsunął
dziewczynę i wstał. Podszedł do kąta i z niemałym trudem podniósł ciężkie
wieko. W środku było kilka starych zielników, dwie mocno sfatygowane książki,
poszarzałe ze starości fotografie i niewielki, oprawiony w skórę zeszyt.
Dziewczyna stała za jego plecami i z ciekawością przyglądała się jego
poczynaniom, ocierając łzy wierzchem rękawa.
- To pamiątki po twojej matce?
- Tak. A to jej osobisty dziennik, który odziedziczyła po swojej matce i
babce. I nie tylko po nich. Ten niepozorny zeszycik ma ponad sto lat. Nikt nie
wie dokładnie ile. – Zdmuchnął osiadły kurz. – Ostatni raz korzystał z niego
mój brat.
- Nataniel? – Spojrzała na niego zdumiona.
- Znaleziono go przy jego zwłokach. Kiedy byliśmy dziećmi, dawno temu
jeszcze przed śmiercią naszej matki, uwielbialiśmy bawić się w wielkich
czarnoksiężników i była to nasza wielka księga magii. Kiedy matka nas na tym
przyłapała, była bardzo zdenerwowana, bo to nie jest lektura odpowiednia dla
małych chłopców. Zanim go tu schowałem przed rokiem, przeczytałem wszystko
jeszcze raz, szczególną uwagę poświęcając zaznaczonemu przez mojego brata
urywkowi. – Wskazał palcem na niemal nieczytelne pismo, pełne zawijasów i
upstrzone ciemnymi plamami. – Tu jest opis jak sprowadzić klątwę, wiec gdzieś
powinien być przeciw czar, albo coś w tym rodzaju.
- Że też możesz cokolwiek odcyfrować z tych bazgrołów? – powiedziała
zdumiona Lena. – Czy Nataniel popełnił samobójstwo, bo zrozumiał że źle zrobił
mszcząc się na niewinnych ludziach?
Spojrzał na nią przeciągle. Potem z niespotykaną jak na niego łagodnością
powiedział:
- Nie Leno. On to zrobił, bo wymagał tego ten rytuał. Tylko ofiara z
samego siebie może aktywować niektóre czary.
Cofnęła się o kilka kroków do tyłu i opadła na fotel stojący pod oknem.
Zatrzeszczał ostrzegawczo, ale nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Miałam rację, kiedy przypuszczałam że to Nataniel był kamyczkiem, który
spowodował tą lawinę. Tylko nigdy nie myślałam, że ma to związek z jakimiś
czarami czy czymkolwiek w tym rodzaju... – roześmiała się z goryczą. – A to co
widziałam przed godziną przekonałoby największego sceptyka.
- Coś znalazłem... Ten rytuał ma dość ogólne zastosowanie, ale będzie
działał aż do następnej pełni księżyca, czyli jakieś dziesięć dni. Powinno dać
nam czas na poszukanie oryginalnego przeciw czaru.
- Bez tego nie miałabym szans?
- Wnioskując z twoich słów, może jakieś dwa dni. Może trochę więcej, może
mniej, może wcale. W zasadzie powinno było cię to dopaść już dzisiaj, nie
rozumiem tego. Dobrze, że uciekając skierowałaś się prosto do mnie.
- A gdzie indziej miałabym niby szukać pomocy?
- No tak, wiecznie żywe plotki o czarnej magii... – powiedział z goryczą.
- Po pierwsze jak widać nie tylko plotki, a po drugie ty skończony durniu
wcale nie to miałam na myśli...! – Walnęła ręką w poręcz krzesła. Kiedy na nią
zerknął dostrzegł wyraźnie rozzłoszczone spojrzenie. Była to tak nieoczekiwana
przemiana, że odruchowo się roześmiał.
- Nie złość się, musimy się przygotować do rytuału, a im prędzej tym
lepiej. Sam nie wiem ile czasu nam zostało. Pomożesz mi. – To mówiąc
energicznie zaczął odsuwać wszystkie meble pod ściany. Nawet dywan został
zwinięty i wepchnięty pod łóżko. Adam stanął przy oknie i przyjrzał się
krytycznie, opustoszałemu wnętrzu.
- Wystarczy.
- Wystarczy? Do czego?
- Musimy tu narysować coś w rodzaju kręgu, tak dużego abyśmy oboje mogli
się w nim zmieścić. – Z pordzewiałej
puszki wyjął kawałek czegoś czarnego, o ostrych nieregularnych krawędziach.
Potem ze spokojem zaczął rysować na podłodze, pozostawiając dziwnie mazisty
czarny ślad. Ale nie zamknął go tylko wstał i spojrzał zamyślony przed siebie.
- Teraz twoja kolej – odchrząknął. – Musisz się rozebrać...
- Ja?!
- Tak. Będziemy wykorzystywali siły samej natury, dlatego w tym
kręgu nie może znaleźć się nic co jest dziełem ludzkich rąk.
Przez dobrą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Dopiero kiedy
w pełni dotarło do niej że nie żartuje, cicho jęknęła.
- Po prostu cudownie! Jeśli zabawiasz się moim kosztem...
Podszedł bliżej i ze spokojem spojrzał jej w oczy.
- To nie jest zabawa, chyba że jej częścią jest ta paskuda, która usiłuje
cię dopaść i uważasz, że ją także wymyśliłem? To potrwa tylko kilka minut i
obiecuję, że nie będę się zanadto przyglądać. – Mrugnął szelmowsko okiem, choć
tak naprawdę i jemu nie było do śmiechu.
Prychnęła jak rozłoszczona kotka i energicznie ściągnęła buty. Jednak w
miarę jak ubywało na niej garderoby, jej ruchy robiły się coraz bardziej
powolne.
- Nie mogę chociaż zostać w bieliźnie?
- Nie. – Adam wcale się jej nie przyglądał. Stał odwrócony plecami i
na małym stoliku rozstawiał jakieś flaszeczki. Potem ze skupieniem na twarzy
zamieszał w niewielkim, przypominającym kamień wydrążony w środku, naczyniu i
dopiero potem odwrócił się przodem. Lena poczuła jak jego taksujący wzrok
prześlizguje się po jej sylwetce i na ustach mężczyzny wykwita aprobujący
uśmiech. Podziwiał piękno ciała, zgrabne nogi, płaski brzuch, jędrne piersi.
Rozczulił go wyraz zakłopotania na jej twarzy. Ale nie powiedział ani słowa
tylko podszedł jeszcze bliżej. W jego oczach dostrzegła iskierki rozbawienia i
czegoś jeszcze, co sprawiło że atmosfera pomiędzy nim nagle zgęstniała i
dziewczyna mimowolnie oblizała zaschnięte usta.
- Przykro mi ale to także.
- Możesz się chociaż obrócić tyłem?
- Pewnie – roześmiał się. – Ciekawe tylko jak miałbym przeprowadzić
rytuał?
- A na czym on będzie polegał? – Zsunęła ostatnie sztuki ubrania,
modląc się by rumieniec który wyraźnie czuła na swych policzkach, nie był w tym
półmroku tak bardzo widoczny.
- Po prostu mi zaufaj. – Spokojnym ruchem sięgnął do jej włosów i
wyciągnął z nich klamrę. Ciemne kosmki delikatnie opadły na ramiona i plecy,
choć częściowo zakrywając krępującą nagość. – Teraz wejdź do kręgu.
Posłusznie stanęła pośrodku oczekując, że teraz dorysuje brakujący
kawałek, ale Adam postawił kamienną misę u jej stóp i sam zaczął się rozbierać.
- Co ty...? – Aż zachłysnęła się ze zdumienia.
- Ja także muszę stanąć w kręgu.
- To chociaż mogłeś narysować go trochę większego – zgłosiła
uzasadnioną pretensję. Potem odwróciła głowę i w milczeniu zaczęła uporczywie
wpatrywać się w ciemność za oknem.
Mężczyzna tymczasem zdjąwszy z siebie ubranie wszedł za ciemną linię i
przykucnął. Potem pewnym ruchem połączył linie kręgu. W pokoju dało się słyszeć
jakby stłumione westchnienie. „Czy też raczej jęk zawodu” – podsumowała Lena
szczękając zębami, nie tyle z zimna, co z napięcia które czuła, znajdując się w
tak intymnej sytuacji. I to jeszcze z nim!
- Nie bój się. – Jego palce delikatnie pogłaskały jej policzek, na
bok usuwając natrętny kosmyk włosów.
- Głupio się czuję... – Po raz pierwszy do dłuższej chwili odważyła
się na niego spojrzeć.
Nie odpowiedział, choć w nikłym blasku świec jego oczy nabrały dziwnego,
nienaturalnego blasku. Wysoki, mroczny i szalenie przystojny mężczyzna, a w
dodatku zupełnie nagi i tuż na wyciągnięcie ręki. „W co ja się wpakowałam?” –
pomyślała w duchu Lena, czując narastającą panikę.
- Zaczniemy od tego punktu. Nie krzyżuj ramion, to i tak niewiele daje...
Opuść je swobodnie wzdłuż ciała.
Palec wskazujący umoczył w trzymanym naczyniu i nakreślił na jej czole
jakieś dziwaczne zawijasy. Z pewnością coś oznaczały, ale nie miała ani siły,
ani ochoty by się nad tym teraz zastanawiać. Potem płynnym ruchem skierował go
ku jej ustom i jeszcze niżej. Dziewczyna znieruchomiała. To było niczym
pieszczota, czuła jak jego dotyk budzi w niej całkiem nieznane siły. Adam
zagryzł wargi i w skupieniu kreślił niewidzialną linię na szyi, potem zszedł
jeszcze niżej. Czuł jak dziewczyna cała się napręża, kiedy zakreślił pierwszy
krąg wokół jej piersi. Na początku potraktował to jak wyśmienitą zabawę, ale
teraz... To już przestało być śmieszne, tym bardziej, że i jego ciało
zareagowało w dość jednoznaczny sposób. Nawet nie próbował spoglądać w dół i
miał nadzieję, że i Lena tego nie zrobi.
- Teraz z drugiej strony. – Kucnął i zanurzył obie dłonie w misie. Potem
poprowadził dwie równoległe linie, pnąc się w górę od koniuszków palców u stóp.
- Nie możesz tego robić trochę szybciej? – Jej głos tak drżał, że z
ledwością sformułowała te kilka słów.
- Wszystko ma swój rytm. – Podniósł oczy w górę i spojrzał na jej
pochyloną twarz. Jego ręce dotarły już do połowy bioder i delikatnie, jakby to
była pieszczota, posuwały się dalej.
- Adam... – wypowiedziała jego imię z jękiem, nieznacznie odchylając
głowę do tyłu. Obie dłonie wplotła w ciemne włosy mimowolnie przyciągając go w
swoją stronę.
- Jeszcze tylko jeden i kończę. – Zakreślił skomplikowany wzór wokół jej
pępka. Miała prześliczny brzuch, płaski i jędrny. Nawet nie próbował się
powstrzymać i jego usta dotknęły cudownie gładkiej skóry. Odłożył kamienną misę
na bok i objął ją w pasie. Rytuał dobiegł końca, powinni teraz wyjść z kręgu,
ubrać się i rozejść, ale nie miał już na to siły. Nie potrafił przeciwstawić
się pożądaniu, które całkowicie odebrało mu możliwość wyboru. Może gdyby przed
nim stała inna kobieta, a nie ta, za którą tak bardzo tęsknił w długie, przepełnione
samotnością noce. Adam w nagłym przebłysku szczerości uświadomił sobie, że nie
chodziło tylko i wyłącznie o seks. To było coś znacznie bardziej
skomplikowanego, choć teraz sprowadzało się do niewysłowionej rozkoszy
czerpanej z dotyku i zapachu jej ciała.
Całował ją coraz namiętniej, językiem rozpalając chłód jedwabistej skóry,
aż dotarł do nabrzmiałych z pożądania piersi, potem jego usta przesunęły się po
wygiętej w łuk szyi i wreszcie na sekundę zatrzymały się nad na wpół uchylonymi
wargami. Wpatrywała się w niego
nieprzytomnym wzrokiem, dłonie kurczowo zaciskając na jego ramionach.
Nie była zbyt wysoka, więc musiała wspiąć się na palce. Za każdym dotykiem
czuła coraz bardziej narastającą rozkosz i wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnęła
więcej i więcej. Bez słowa chwycił jedną z drobnych dłoni i skierował w dół.
Cicho wyszeptał jej imię, gdy mała rączka niepewnie zacisnęła się wokół jego
męskości, a potem gwałtownie odnalazł usta, językiem rozchylając wilgotne wargi
i rozpoczynając szalony taniec. Dziewczyna odpowiedziała mu z mniejszą wprawą,
choć z takim samym żarem, a przez jej ciało przebiegł dreszcz rozkoszy.
Wszystkie myśli rozwiały się i rozmyły w narastającym pożądaniu, pozostało
tylko dwoje ludzi, dążących do całkowitego spełnienia, mimo słów i postanowień,
które jeszcze przed godziną były dla nich tak oczywiste.
Zatracił się w tym pocałunku, w smaku ust. Zamknął dłonie na pełnych
piersiach, ugniatał delikatnie, czując jędrną sprężystość pod palcami. Kiedy
pochylił się nad nimi i językiem zatoczył okrąg wokół sutka, dziewczyna cicho
krzyknęła i jeszcze bardziej do niego przylgnęła, jednocześnie naprężając całe
ciało. Lekko przygryzł pełną pierś i podniósł wzrok ku górze, aby spojrzeć na
jej twarz. Wzrok miała zamglony, usta nabrzmiałe i ciemne rumieńce na
policzkach. Przestała przypominać tą rzeczową i pragmatyczną Lenę, która
pewnego zimowego poranka zaproponowała mu pomoc. Miał przed sobą zupełnie
odmienioną kobietę, niebywale pociągającą i pełną erotyzmu. Drobnymi dłońmi
wodziła po jego nagiej skórze, potem kiedy wstał i wyprostował się, zaczęła
muskać ustami szyję, na początku nieśmiało, ale każdy kolejny pocałunek był
coraz odważniejszy i bardziej namiętny. Kiedy lekko przygryzła małżowinę jego
ucha, jęknął i chwyciwszy za włosy, odgiął jej głowę w tył. Teraz mógł w pełni
rozkoszować się widokiem twarzy, ciała i wyrazem pełnych pożądania oczu. Czuł
jak napięte jest całe jego ciało, jak bardzo pragnie zakończenia tych słodkich
tortur, lecz pomimo to następny pocałunek był powolny, niemal enigmatyczny.
Tak bardzo zatracili się w tym co robili, że rozlegający się z nagła
głos, natarczywy i wścibski, był niczym grom z jasnego nieba. Oboje zamarli
przytuleni do siebie, powoli odzyskując świadomość tego gdzie i kim są.
- Adam! Adam, gdzie jesteś? – Monika z podnieceniem wbiegała po schodach
na górę, wystukując chaotyczny rytm swymi obcasami. – Mam wspaniałą wiadomość!
Szpetnie zaklął i doskoczył do drzwi, gwałtownym ruchem przekręcając
tkwiąc w nich klucz. Potem spojrzał na znieruchomiałą i oszołomioną Leną. Z
bólem pomyślał jak bardzo jest piękna. Właśnie teraz, z rumieńcem zawstydzenia
na twarzy, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, jak gdyby wciąż chciała
ukryć swą nagość. Cudowna i całkowicie nie dla niego. Cicho westchnął gdy drzwi
zadrżały pod wpływem mocnych uderzeń. Subtelne pukanie nie było w stylu jego
kuzynki.
- Jestem w środku i zaraz zejdę na dół. Daj mi kilka minut... – Nawet on
zauważył jak bardzo zmieniony ma głos.
- Dobrze. – Lekko zdziwiona Monika odwróciła się i radośnie podśpiewując
zeszła do kuchni, by w lodowce ulokować świeżo zakupioną butelkę szampana.
Mieli dziś co świętować.
- Czy to już wszystko? Znaczy się, czy rytuał... – uśmiechnął się widząc
jej zmieszanie.
- Jeśli chodzi o niego, to owszem... – Nie skomentowała niedopowiedzianych
słów, tylko w pośpiechu zaczęła zbierać swoją garderobę. On również podszedł i
podniósł spodnie, ale ukradkowy rzut oka pozwolił jej zauważyć, że jego
podniecenie jeszcze nie minęło. W milczeniu skończyli się ubierać, w milczeniu
zeszli po schodach. Dopiero kiedy ona skierowała się w stronę drzwi
wyjściowych, Adam zaprotestował.
- Chodź, napijesz się z nami herbaty.
- Lepiej nie, może...
- No nie! – Monika stała w drzwiach kuchennych i szeroko się uśmiechała.
– Właśnie sobie uświadomiłam, że chyba w czymś ci przeszkodziłam? – skierowała
ironiczny wzrok na kuzyna.
Prychnął z irytacją.
- Zapraszam Lenę na kolację, musimy omówić poważny problem.
- Aha. Zapewne Nataniela i zagadkowych zgonów w miasteczku?
- Skąd wiesz? – Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Bo to ja mu doradziłam rodzaj zemsty i pomogłam w przygotowaniach.
Zdziwiony? – Nieprzyjemny uśmiech wykwitł na jej ustach, czyniąc z jeszcze
przed chwilą bajecznie pięknej kobiety, odrażające monstrum. Albo tak się
przynajmniej Lenie wydawało, bo chwilę później ujrzała tą samą przerażającą
twarz, co kilka godzin temu. Okręciła się na pięcie i uciekła, nie bacząc na
gwałtowną burzę, która rozpętała się tuż za jej plecami.
link do części IV - klik
Kurczę! Mam nadzieję szybko dodasz kontynuację, bo aż cała rozdygotałam się z emocji i chcę wiedzieć co dalej!
OdpowiedzUsuńbrak mi słów!!
OdpowiedzUsuńnie każ nam długo czekać na zakończenie...
na jak najepsze z możliwych zakończeń;)
LIA.
Kończenie odcinka w takim momencie zostaje niniejszym uznane za przejaw sadyzmu wobec czytelników. O!
OdpowiedzUsuńSzooook! Wrzuć ciąg dalszy. Błagaam!
OdpowiedzUsuńDamka
Poddaję się to już nie ta godzina. Idę spac. Kurcze, akurat w tak ciekawym momencie.... Niech to wszystko szlag... Yhmyym.. No XD
OdpowiedzUsuń