niedziela, 7 lipca 2013

Spod ciebie to powstanie (III)

link do części II - klik

         Spod ciebie to powstanie (III)

11.
Dni mijały, a Lenę wciąż ogarniała wściekłość na wspomnienie tego feralnego wieczoru. Ignorowała nawet telefony od Pawła i całkowicie unikała spoglądania w kierunku domostwa Lamerów. Zresztą nie miała wielu okazji by widywać swego sąsiada. Za każdym razem kiedy czuła coś na kształt tęsknoty, przypominała jej się scena w holu restauracji i zgrzytając zębami, przeganiała widmo Adama.
Dopiero kiedy spostrzegła nadchodzącą wiosnę, uzmysłowiła sobie, że nie widziała go już od dwóch miesięcy. Z pewnością nigdzie się nie wyprowadził, bo wieczorami w oknach migotało nikłe światło, a z komina unosiła się wąska strużka dymu, nieomylny znak czyjejś obecności. Widocznie tak jak i ona, nie życzył sobie żadnych spotkań, czy to przypadkowych czy też zamierzonych. I właśnie to bolało ją najbardziej. Gdyby pojawił się przed jej drzwiami, nawet odrobinę skruszony, być może nie umiałby oprzeć się jego urokowi. Ale on unikał jej z tak samo konsekwentnie, jak ona jego.
Wielkanoc tego roku była wyjątkowo ciepła i słoneczna, potem nadszedł weekend majowy, który razem z przyjaciółmi spędziła nad morzem, aż w końcu nadeszło lato. Zarówno Lena jak i jej uczniowie odetchnęli z ulgą, na myśl o dwumiesięcznym odpoczynku od nauki. Z dalekiego świata nadeszła jedna niepokojąca wiadomość – jedna z rodzin, która wyprowadziła się z miasteczka ponad dziesięć lat temu, spłonęła w pożarze. Na kilka wieczorów stało się to głównym tematem plotek, ale potem tak jak wszystko, odeszło w zapomnienie i leniwe życie mieszkańców zakłócały jedynie drobne codzienne epizody. Adam wyjechał i Lena dodatkowo odetchnęła, bo cały czas miała wrażenie, że obserwuje ją z ciemnego okna, co było niezwykle krepujące i nie pozwalało swobodnie poruszać się nawet w obrębie własnego domu. Już wystarczająco ciężko było jej wyrzucić go ze swoich myśli, a potem także snów.
Nadeszły chłodniejsze sierpniowe wieczory. Pod koniec miesiąca Lena wróciła z górskich wakacji, opalona, wypoczęta i roześmiana. Marta, trochę już stęskniona, przygotowała na jej powitanie prawdziwą ucztę kulinarną. Potem usiadły w kuchni przy kawie i placku wiśniowym, plotkując o tym co nowego wydarzyło się podczas jej trzytygodniowej nieobecności.
- Ja naprawdę nie wiem jak można spędzić całe wakacje na pieszych wędrówkach. – Marta pokiwała głową z niedowierzaniem.
- Ech... Było świetnie, dotarliśmy nawet w takie miejsca, które odwiedza niewielu turystów. Nawet nie wiesz jakie to było wspaniałe – spędzać noc w górach pod gołym niebem, przy ciepłym ognisku, straszyć się historyjkami o duchach...
- A propos duchów. Adam Lamer wystawił swój dom strachów na sprzedaż.
Lena zakrztusiła się kawą.
- Serio? Kto chciałby kupić taką ruinę?
- Remontuje dom, pewnie namówiła go do tego Monika.
Zabolało. Chociaż nie powinno. I po prostu musiała zadać to pytanie aby się upewnić.
- Wysoka blondynka o migdałowych oczach?
- Tak. Znasz ją? No tak, mogłaś ją przecież widzieć kiedy przyjechała na pogrzeb Nataniela.
Lena zacisnęła usta. A więc to tak!
- Czy to jego żona? Albo przynajmniej narzeczona?
- Monika? Ależ coś ty dziewczyno wymyśliła! To jego kuzynka, zresztą najbliższa, o ile dobrze pamiętam to córka starszego brata Ursuli...
Gdyby w tej chwili na horyzoncie pojawił się cały szwadron duchów lub latający spodek wylądowałby na podwórzu, Lena i tak nie zwróciłaby na to najmniejszej uwagi. Zamarła z kawałkiem placka w ręce i tępo wpatrzyła się w babcie.
- Jak to kuzynka? – spytała słabo, odkładając z nagłym wstrętem ciasto.
- Niepodobna, to fakt. Ale mówiłam, że Adam wdał się w ojca, nie w matkę.
Dziewczyna wciąż siedziała nieruchomo, choć powoli ogarniała ją złość. Lecz potem zebrało jej się na płacz. Bardzo dobrze pamiętała każdy szczegół tamtego wieczoru i jeśli Adam zachował się w tak jednoznaczny sposób, to mógł to zrobić tylko z jednego powodu. Chciał aby najzwyczajniej w świecie się od niego odczepiła. To bolało nawet bardziej, niż poprzednie jej przypuszczenia, że Monika jest jego kochanką. Nie mogła jednak pokazać Marcie ile emocji wywołała u niej ta wiadomość. Dlatego zmusiła się do uśmiechu i  obojętnie wysłuchiwała dalszych nowinek. Jednak babcia od razu spostrzegła, że coś się z nią dzieje niedobrego.
- Lenka, co się stało? Zmarkotniałaś nagle.
- Chyba zjadłam za dużo placka i teraz mnie mdli. – Nienawidziła kłamać, ale przecież w tej sytuacji nie mogła powiedzieć prawdy.
- Zrobię ci herbatki miętowej. – Marta zakrzątnęła się po kuchni. – Idź sobie na werandę, za chwilę przyniosę.
Usłuchała bez słowa sprzeciwu, tylko zamiast usiąść na huśtawce, zaszyła się w rogu ogrodu. Potem opadła na miękką trawę i jęknęła.
- Nigdy więcej... Przenigdy więcej! – Każde słowo podkreślała zamaszystym walnięciem czoła w ziemię. Potem odwróciła się na plecy i utkwiła wzrok w nieskazitelnie błękitnym niebie. Nie wiadomo skąd wzięło się nagle przeczucie, że zbiera się na burzę. I nie zrozumiała dlaczego nagle zrobiło się tak zimno.

12.
Adam stał w oknie i obserwował sąsiednie podwórze. Widział jak przyjechała i jak po dłuższej chwili wybiegła do ogrodu. Z tak daleka nie mógł dojrzeć zbyt wielu szczegółów, ale sama świadomość jej obecności powodowała, że czuł dziwne podniecenie. Wyjechał na krótko, a kiedy wrócił Leny już nie było. Dzięki gadulstwu Moniki dowiedział się, że wyjechała w góry. Każdego ranka popijał kawę na ganku kuchennym, licząc na to że zauważy jej rychły powrót, ale widocznie Lenie nie spieszyło się do domu.
Z kamienną twarzą przyglądał się jak rzuciła się na trawę, tuż pod rozłożystą jabłonią. Zazdrościł jej tej beztroski i dobrego humoru. Jednak najgorsza była świadomość, że podczas gdy on codziennie bił się z myślami, próbując zapomnieć blask jej oczu, dotyk dłoni, ona najwyraźniej nie miała takich problemów. Monika dokładnie rozumiała co dzieje się z kuzynem, ale jedyna rozmowa, którą usiłowała przeprowadzić zakończyła się zupełnym fiaskiem. Musiało jej wystarczyć, że sam zdecydował się na sprzedaż domu i wyprowadzkę w zupełnie inne miejsce.
Zupełnie jak rok temu, Adam oparł dłonie o chłodną taflę szkła i poczuł niepohamowaną wściekłość. Nie, to nie. On w każdym bądź razie, nie zamierzał żebrać o czyjekolwiek zainteresowanie.

13.
Lena miała sen. Stała gdzieś przerażona i samotna, w jakimś zimnym i wietrznym miejscu. Choć nie rozumiała skąd to wie, to uświadomiła sobie, że znajduje się na jakiejś monotonnej i płaskiej równinie, ale nie umiała rozpoznać szczegółów, bo ciemność była zbyt głęboka. Wiedziała że coś pędziło ku niej przez mrok, coś niewyobrażalnie dziwnego i wrogiego, potężnego i śmiertelnego. Wiedziała instynktownie, że to nadchodzi, nie miała jednak pojęcia z której strony. Z przodu, od tyłu, z ziemi pod jej stopami, albo czarnego jak smoła nieba nad jej głową. Mogło nadejść zewsząd. Czuła jak powietrze przed nią zgęstniało, w miarę jak to nieznane niebezpieczeństwo było coraz bliżej. A ona była bezbronna…
Bywają sny tak bardzo realistyczne, że po przebudzeniu nie umiemy odróżnić ich od jawy. Dlatego nie od razu zorientowała się, że stoi pośrodku kuchni, a w lewej ręce trzyma nóż do krojenia chleba. Ten najostrzejszy. Rozejrzała się ze zdumieniem po pogrążonym w mroku pomieszczeniu. Skąd u licha się tu wzięła? Stopniowo oszalałe serce uspokajało się, a poczucie nadchodzącej katastrofy zaczęło słabnąć. Po chwili niepokój zamienił się w zwykłą niepewność.
Powoli, z namysłem obejrzała trzymany nóż i zamyślona odłożyła go z powrotem na miejsce. Przecież nie była lunatykiem? Za plecami usłyszała delikatny szelest. Jeszcze przez chwilę stała jak skamieniała pośrodku pomieszczenia, dopiero kiedy się powtórzył, runęła w kierunku kontaktu i jasny strumień światła rozjaśnił mrok. W kuchni, prócz niej nikogo nie było. Myszy? Niemożliwe, Lucyfer był pod tym względem bardzo pilnym kotem, od wieków nie pokazał się tu żaden gryzoń. Znów coś zaszeleściło, tym razem z tuż przy drzwiach do pokoju. Odwróciła się gwałtownie, ale nadal nie dojrzała nic podejrzanego. Z lekkim wahaniem wyszła na korytarz, macając na oślep dłonią w poszukiwaniu włącznika. Kolejny strumień światła rozlał się nad jej głową, ale zarówno hol jaki i widoczny stąd salon, były najzupełniej puste. Lena wzruszyła ramionami. To był stary dom, wiele rzeczy mogło tu trzeszczeć i wydawać podejrzane odgłosy. Była przewrażliwiona, to chyba ta niespodziewana pobudka poza łóżkiem tak na nią wpłynęła.
Już chciała zgasić światło i wrócić do swojego pokoju, gdy nagle usłyszała cichy śmiech. Wydało jej się nagle, jakby powietrze za nią stało się zimniejsze, a lodowaty oddech owiał kark. Niemal była pewna, że wyczuwa czyjąś niewidzialną obecność. Z żalem pomyślała o nożu, który przed chwilą odłożyła do kuchennej szuflady. Jednak gdzieś w głębi jej umysłu, majaczyła uporczywa myśl, że i tak byłby bezużyteczny. Lampa nad jej głową lekko zamigotała. „Jeśli teraz zgaśnie, to zacznę krzyczeć” – pomyślała. Powoli obeszła pokój dookoła. Upiorny śmiech już dawno ucichł, ale ona wciąż słyszała jego dźwięk, odbijający się echem w jej głowie. Przy komodzie uklękła i podniosła z podłogi jakąś fotografię, pomiętą na rogach i niezbyt dobrej jakości. Patrzyła na nią z niej twarz młodej kobiety, z burzą kręconych jasnych włosów i smutnych migdałowych oczach. Zmarszczyła brwi. Gdzieś już widziała podobne zdjęcie. Chwileczkę... No tak, przecież podobna wisiała w holu domu Lamerów. Lena jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Jednak tym razem oprócz miarowego tykania starego zegara, panowała tu niczym nie zmącona cisza.
Zdecydowała, że wróci na górę do łóżka. Kiedy zamknęła oczy, znów zobaczyła to samo miejsce z potwornego snu. Najgorsze ze wszystkiego było to, iż Lena czuła, że gdyby nie panujące tam ciemności, poznałaby je natychmiast. I być może dowiedziała się, co złego zmierzało ku niej z tak niewiarygodną prędkością.
Choć udało jej się w końcu ponownie zasnąć, to gdzieś głęboko w jej umyśle narastało złowróżbne przeczucie, przejmująca świadomość nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Kiedy się obudziła, świt był już blisko, ale za oknem wciąż panowała niemal atramentowa ciemność. W oddali na wschodnim horyzoncie, ukazała się cienka, świetlana linia. Powoli zaczynał się przymglony poranek. Otworzyła oczy. Dziwne kształty zdawały się wypełniać cały pokój, nadając mu niesamowity, nierealny wygląd. Sięgnęła do przełącznika małej lampki i delikatny, czerwonawy blask, rozproszył resztki mroku. Ale zły czar nie prysł i powróciły wspomnienia nocnego koszmaru. Przez dobrą chwilę wierciła się i przewracała, próbując przywołać resztki snu. Na próżno.
Potem wstała i zarzuciwszy szlafrok, zeszła na dół do kuchni. Kubek gorącego kakao, nawet jeśli nie przywrócił jej równowagi, to przynajmniej poprawił humor. Cierpliwie czekała aż Marta także się obudzi i zejdzie na śniadanie. Być może będzie potrafiła wyjaśnić choć jedną rzecz.
- Kto to jest babciu?
Nie do końca rozbudzona jeszcze Marta spojrzała na podane jej zdjęcie.
- To Ursula. Skąd to masz?
- Leżało koło komody. Znalazłam w nocy, kiedy zeszłam na chwilę napić się wody. Myślałam że należy do ciebie?
- Ależ skąd! Niesamowite. Musiała być bardzo młoda kiedy jej je robiono. Może Adam wyrzucił je na zewnątrz wraz z innymi rupieciami, a wiatr zagnał je aż tutaj?
- Może. Powinnam mu je oddać?
- Myślę, że nie musisz. Z pewnością ma lepsze pamiątki po matce, dlatego akurat ta powędrowała do kosza. – Mówiąc to Marta energicznie podarła fotografię na drobne kawałki. – W ogóle się tym nie przejmuj. Poza tym od jutra zostaniesz sama na kilka nocy, bo jadę w odwiedziny do mojej starej znajomej do Warszawy.
- Serio? – Lena z zaskoczeniem spojrzała na starszą panią. Od kiedy pamiętała babcia unikała podróży dalszych niż do najbliższego miasta. – Skąd ta nagła chęć wyjazdu.
Marta mrugnęła do niej okiem, a potem uśmiechnęła się cokolwiek melancholijnie.
- Nie ma co ukrywać, że bliżej mi do końca, niż do początku. Może choć na starość zobaczę kawałek świata?
- Czas najwyższy! Na pewno będziesz się świetnie bawiła.
- Nie będziesz bała się zostać sama?
- No co ty!– roześmiała się radośnie. – Kupię pyszne mleko, butelkę wina i puszkę kociej karmy. Potem urządzimy razem z Lucyferem pidżama party...
Marta z udawaną grozą złapała się za głowę.
Kiedy spakowały już starodawną, lekko pachnącą naftaliną walizkę, która do tej pory pokrywała się kurzem w najciemniejszym zakamarku strychu, Marta poszła jeszcze na popołudniową mszę. Wieczorem Lena odwiozła ją na pociąg. Kiedy wróciła usiadła na werandzie, wraz z pomrukującym z niezadowolenia Lucyferem. Zresztą kocisko po chwili porzuciło jej towarzystwo, udając się na spacer w głąb lasu. Jesień zagościła już u nich na dobre, choć nadchodzący weekend zapowiadał się zarówno słonecznie jak i wietrznie. Powoli sączyła aromatyczną herbatę, wciąż od nowa analizując zajścia ubiegłej nocy. „Mam zbyt bujną wyobraźnię”, pomyślała. Potem w zadumie wpatrzyła się w dom Lamerów, tak samo ponury jak za pierwszym razem gdy go zobaczyła, lecz teraz dodatkowo otoczony rusztowaniami. Na szczęście gospodarza nie było widać, więc mogła to robić bez zbędnego skrępowania. Wiatr dmuchnął z niespodziewaną siłą i w jej nogę delikatnie coś uderzyło. Schyliła się by zobaczyć co to jest i ze zdumieniem podniosła ta samą pomiętą fotografię co rano. Jednak na zdjęciu coś się zmieniło. W oczach Ursuli nie było już smutku lecz jakiś dziwny ponaglający wyraz. Na policzkach widać było świeże łzy, a wargi miała uchylone, sprawiając wrażenie, jakby chciała jej coś powiedzieć. Zdziwiona Lena rozejrzała się dookoła. Pomimo głośnego szumu wiatru słyszała dziwny pomruk głosów, docierający zarówno z daleka jak i z bliska. Poczuła jak po plecach przebiega jej dreszcz. Senny koszmar powrócił, choć nie miała wątpliwości, że tym razem dzieje się na jawie i jest coraz bliżej.
Nagle od strony lasu dostrzegła dziwną postać. Zgarbiona, posuwała się ciągnąc jedną stopę za sobą. Nie mogła zobaczyć jej twarzy, bo zasłaniały ją pół długie włosy, lecz na ciele Leny pojawiła się gęsia skórka, a okrzyk obrzydzenia zamarł na ustach. Dziewczyna powoli wstała i z wahaniem podeszła do barierki otaczającej werandę, ściskając kurczowo w dłoniach kubek z herbatą. Mimo wszystko to dziwadło kogoś przypominało, choć założyłaby się że w okolicy nie ma żadnych żebraków. A może ten ktoś potrzebował pomocy? Już chciała wyjść naprzeciw, gdy tamta podniosła głowę. Uśmiech wykrzywił na wpół zgniłe oblicze, w jednym ocalałym oku pojawiło się szaleństwo i satysfakcja. Poczerniałe wargi rozciągnęły się w makabrycznym uśmiechu, ukazując szczątkowe zęby, a dłonie o zakrzywionych jak szpony palcach wyciągnęły się w kierunku Leny. Tylko przez chwilę trwały w tym bezruchu, potem dziewczyna upuściła kubek i biegiem rzuciła się w kierunku domu Lamerów. Zrobiła to instynktownie, zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć. Biegła, ściskając w dłoni znalezione zdjęcie, czując jak to coś, goni ją w zaskakującym tempie. Nigdy jeszcze tak szybko nie pięła się pod żadną stromą górę, ani z taką siłą nie waliła w zamknięte drzwi. Za sobą słyszała świszczący oddech i prawie czuła smród rozkładającego się ciała.
- Co za?... – Zaskoczony Adam otwarł drzwi i po sekundzie poczuł jak ktoś drżący wpadł wprost na niego i desperacko rzucił mu się na szyję. – Co się stało?
W zdumieniu wpatrywał się w stojącą naprzeciwko Lenę, nieomal szarą i wciąż nie mogącą wykrztusić z siebie ani słowa. Nie wyglądała jakby przyszła z towarzyską wizytą. Podczas tej panicznej ucieczki zgubiła gdzieś jednego buta, z lewej strony miała rozdarte spodnie i krwawą szramę na policzku, włosy w nieładzie i obłędny strach w oczach.
- Za mną... – Nie odważyła się obrócić, ale musieli się przecież gdzieś schować.
- Co za tobą? – Spojrzał na nią bez zrozumienia. – Za tobą nic nie ma. Co to za komedia? – Zmarszczył brwi. Trudno ukryć, że nie był zadowolony z tej niespodziewanej wizyty.
Patrzyła na niego, łapiąc oddech jak ryba wciągnięta w sieć. Potem powoli odwróciła się i spojrzała w kierunku, z którego przybiegła. Zachodzące słoneczko wciąż jeszcze wesoło świeciło, wiatr rozdmuchiwał liście a z oddali dobiegło głośne miauczenie Lucyfera, który dopominał się by wpuszczono go do domu. Głośno przełknęła ślinę.
- Przecież... – powiedziała bezradnie patrząc na najwyraźniej rozgniewanego mężczyznę. Adam pochylił się i wyjął z jej dłoni pomiętą fotografię.
- Skąd to masz? – spytał nadspodziewanie ostro.
- Znalazłam na werandzie. – Lena powoli wracała do równowagi, ale przerażenie jakiego przed chwila doświadczyła, wciąż odczuwała w całym ciele. W dodatku na myśl o powrocie do domu robiło jej się słabo. Może Adam pozwoli jej zadzwonić do kogoś znajomego?
- Jak to znalazłaś? – Zmarszczył brwi. Dopiero teraz dostrzegła zmiany w jego wyglądzie. Nie było już na wpół długich włosów, niechlujnego zarostu i siniaków na twarzy.
- Jedno dziś w nocy pod komodą w salonie Marty, a przed chwila drugie, wyglądało jakby wiatr je przywiał. A później zobaczyłam coś dziwnego...
Adam nie odpowiedział ani słowem, ale chwycił ją za ramię i poprowadził wprost pod fotografię wisząca pod ścianą.
- Myślałam, że ją wyrzuciłeś? – Strach zastąpiło zdumienie. – Że robiłeś porządki i takie tam, a wiatr po prostu zdmuchnął ją w kierunku naszego domu.
- Nigdy bym tego nie zrobił – rzekł krótko. – Ale tę widzę po raz pierwszy. Na drugi raz nie urządzaj przedstawienia, tylko normalnie zapukaj do drzwi.
- Niczego nie urządzam. – Zdenerwowana Lena spojrzała mu prosto w oczy. Dopiero teraz przypomniał sobie o ranie na jej twarzy. Krew już zakrzepła, lecz chyba i tak należało to opatrzyć.
- Chodź za mną. – Odwrócił się i skierował w stronę kuchennych drzwi. Nawet nie obejrzał się by sprawdzić, czy zrobiła to co jej kazał. – Siadaj tutaj, opatrzę ci policzek i potem możesz sobie iść.
Lena bez słowa usiadła na jednym z krzeseł. Potem delikatnie, opuszkami palców dotknęła rany i rozdartych spodni.
- Czy mogłabym zadzwonić?
- Do kogo? – spojrzał na nią podejrzliwie. – Przecież masz telefon w domu.
- Ja... Nie wrócę tam. – Głos jej się załamał, a w oczach pokazały się łzy. „Jeszcze tego mi tu brakuje” - pomyślał kwaśno, rozrywając opakowanie z gazą.
- Tu na pewno nie zostaniesz dłużej niż to konieczne.
- Nie muszę. – Każde słowo bolało, a dodatkowo zaczęło ją ogarniać zmęczenie po szalonym biegu. – Tylko pozwól mi zadzwonić.
- Nie mam telefonu, a komórkę zabrała ze sobą Monika. – Wzruszył ramionami i położył przed nią kilka gazików oraz butelkę z wodą utlenioną. – Pośpiesz się, bo za chwilę muszę wyjść.
Jednak wciąż siedziała bez ruchu, kompletnie pozbawiona sił.
- No co z tobą? – Zniecierpliwiony mężczyzna usiadł naprzeciwko niej. Potem z westchnieniem wziął ze stołu, to co przed chwilą sam na nim położył i przemył szramę. Nawet się nie skrzywiła, tylko zmęczonym wzrokiem wodziła za jego dłońmi.
- Podobno coś cię goniło? – Na koniec przykleił spory plaster na oczyszczoną ranę.
- Coś? Ktoś...
- Obcy?
- Nie, to byłam ja. Ona była mną.
- Mów po ludzku dziewczyno, albo nie zawracaj mi głowy.
Spojrzała prosto w jego oczy. Trudno zaprzeczyć, że nadal się czegoś bała. Ale nie odpowiedziała ani słowem. Przed kilkunastoma minutami przeżyła prawdziwy szok, a zachowanie Adama w żadnym stopniu nie pomagało jej dojść do siebie. Najchętniej skuliła by się gdzieś w kłębek i zasnęła.
- Zrobię ci herbaty. – Na ten nagły odruch ludzkich uczuć nawet nie zwróciła uwagi. Mężczyzna zerknął na nią zaniepokojony. Nastawił wodę, a potem znów zajął swoje miejsce.
- No to co się stało? Jakiś włamywacza, zwierzę?
- Sama tego nie rozumiem. – Każde słowo wypowiadała powoli, jak gdyby jego sens i ją wprawiał w zdumienie. – Siedziałam sama na werandzie, bo Marta wyjechała na kilka dni. Nagle wiatr przywiał w moim kierunku to zdjęcie. – Pogładziła palcem nietypową fotografię. – Potem zauważyłam, że od strony lasu ktoś idzie. To była dziwna postać i było w niej coś niesamowitego i niepokojąco znajomego. Kiedy już chciałam spytać się czy nie jest potrzebna jakaś pomoc, ona na mnie spojrzała... – W tym momencie Lena przerwała i wzdrygnęła się. – To... Wyglądała jak ja, ale jej twarz i ciało było w stanie całkowitego rozkładu. To tak – przez chwile się zawahała – jakbym widziała siebie po śmierci, kiedy już z dobre parę miesięcy poleżałabym w grobie...
Bez słowa postawił przed nią kubek z herbatą. Ale choć bardzo się starała, ręce wciąż drżały jej tak mocno, że nie dałaby rady go utrzymać. Przeciągnęła dłonią po zmęczonych oczach, potem odgarnęła opadające na twarz włosy.
- Pewnie myślisz, że zbzikowałam? – Posłała Adamowi niepewny uśmiech.
- Myślę, że muszę coś sprawdzić. – Poderwał się z krzesła z zamiarem wyjścia. Ale dłoń Leny była szybsza.
- Pójdę z tobą.
- Idę do sypialni. – Spojrzał na nią kpiąco. – Po pewną książkę.
- Nie szkodzi. Proszę, nie chcę zostać sama...
Wzruszył ramionami. Nie pozostała w tyle ani przez sekundę. Nawet na górze, gdy wszedł do zacienionego pokoju, niemal deptała mu po piętach. Przez chwilę z zastanowieniem wpatrywał się w przepełnioną półkę, potem stanowczym ruchem wyjął jedną z książek i usiadł koło Leny, która już na samym początku przycupnęła na ogromnym łożu.
- Po co ci ona teraz?
- Jeśli się mylę, to faktycznie jest zbędna. Jeśli jednak nie... – zamilkł, kartkując strony. Potem zmarszczył czoło i z uwaga zaczął czytać. Dziewczyna nie odważyła odezwać się ani słowem, tylko nerwowo gładziła jedwabistą powierzchnię narzuty na której siedzieli. Adam zagryzł wargi i z hukiem zamknął lekturę.
- Czy było coś jeszcze? Dziwnego, niezwykłego, niewytłumaczalnego?
- Trochę. Wczorajszej nocy obudziłam się pośrodku kuchni z nożem w ręku. Nie umiem sobie wytłumaczyć, jak do tego doszło.
- Cholera! – zaklął mężczyzna i nerwowym gestem przeczesał włosy. Potem chwycił Lenę za ramiona i uważnie spojrzał jej w oczy. Nie zaprotestowała, tylko odwzajemniła to spojrzenie.
- Posłuchaj mnie uważnie. Kto z twojej rodziny mógł być obecny w miasteczku latem, pod koniec sierpnia osiemnaście lat temu? Martę i jej męża wykluczam, nie ma możliwości żeby to byli oni. Skup się i pomyśl przez chwilę!
- Tak dawno temu? Sama nie wiem... Jeśli końcówka sierpnia to chyba mój przyrodni brat Marek. Tylko on wtedy zostawał tak długo, reszta już w połowie miesiąca rozjeżdżała się po domach.
- Masz. – Wygrzebał z kieszeni spodni komórkę. – Znasz jego numer? To dobrze, zadzwoń teraz i spytaj go o tę datę. To bardzo ważne, zwłaszcza dla ciebie.
Nie skomentowała jego poprzedniego kłamstwa o braku telefonu, tylko wystukała numer i po chwili oczekiwania usłyszała znajomy głos.
- Witaj braciszku, to ja Lena. Tak? A owszem, ale dzwonię żeby zadać ci bardzo ważne pytanie. Czy pamiętasz może swój pobyt u babci pod koniec sierpnia jakieś 18 lat temu? – Przez chwilę wsłuchiwała się w skupieniu w cisze zapadłą po drugiej stronie linii, potem Marek odchrząknął. – Nie, to dobrze tylko tyle chciałam wiedzieć. Kończę bo dzwonię z nie swojego aparatu. Buziaki.
Nacisnęła guzik zerwania połączenia i podała telefon Adamowi. Jednak ten nie odebrał go, tylko zmarszczył brwi.
- Zadzwoń jeszcze raz i powiedz, że to ważne.
- No przecież słyszałeś, że zaprzeczył. Dlaczego miałby kłamać?
- Dlaczego? – Z sykiem wypuścił powietrze. – Dlatego, że jako jeden z wielu był wtedy świadkiem morderstwa. Powiedz mu, że jeśli skłamał, to za jakieś dwa tygodnie będzie miał przyjemność uczestniczyć w twoim pogrzebie...
Spojrzała na niego uważnie, a potem powoli, bez słowa, ponownie wybrała numer brata. Cały czas miała swoje podejrzenia co do śmierci Ursuli, ale nigdy by nie przypuszczała że Marek... Jeśli to prawda, to całość zaczęła się nagle układać w całkiem logiczny ciąg. I stała się zbyt przerażając jak na szarą, zwykłą rzeczywistość, która dotychczas ją otaczała.
- To jeszcze raz ja... Posłuchaj, jeśli byłeś wtedy tutaj to po prostu powiedz, że tak. Proszę cię, bo od tego zależy moje życie – dokończyła niemal szeptem. Przez chwilę znów wsłuchiwała się w zapadłą ciszę i już wiedziała, niezależnie od tego co by jej odpowiedział, że musiał tu wtedy być. Nawet kiedy usłyszała niepewne zaprzeczenie.
- Był tu – powiedziała krótko oddając Adamowi komórkę. – Zaprzeczył, ale i ja i tak wiem, że kłamał. Zbyt dobrze go znam. I co teraz?
- Nie wiem, muszę pomyśleć...
- Tak jak inni popełnię samobójstwo?
- Domyśliłaś się? No tak... – Usiadł na łóżku i wplótł dłonie we włosy. Zajęła miejsce obok i przez chwilę oboje milczeli.
- Dlaczego ja Adamie? Wcale nie chcę umierać. Nie w ten sposób... – Z oczu popłynęły niechciane łzy i dziewczyna rozszlochała się na dobre.
Myśl o śmierci Leny uderzyła w niego z zadziwiająca siłą. Nie znał jej zbyt długo, ale polubił w tej chwili, gdy pierwszy raz ją spotkał. Była taka łagodna i życzliwa, taka krucha i słodka. Nagle zdał sobie sprawę jak bardzo mu na niej zależy. Lena ofiarą tej cholernej klątwy? Zrobiło mu się słabo i poczuł mdłości.
- Już dobrze, coś wymyślę. – Objął ja ramieniem i pozwolił wtulić twarz w swoją koszulę, nie przejmując się tworzącą na niej coraz większą mokrą plamą. – To nie twoja wina, to klątwa tak działa. Zemsta nie na tych co zawinili, lecz na najbliższych im osobach, sprawia o wiele większy ból...
Delikatnie gładził ją po plecach, po raz pierwszy od dłuższego czasu czując jak do jego przemarzniętej duszy wkrada się odrobina ciepła. Uświadomił sobie nagle jak bardzo tęsknił za jej widokiem, za obecnością. Pochylił się i musnął ustami włosy. Pachniały dziwną mieszanką ziół i kobiecego ciała, która sprawiła że jego ciało zaczynało reagować w wiadomy sposób. „Nie czas teraz na to” - zbeształ sam siebie. Odwrócił wzrok i jego spojrzenie trafiło na stary kufer stojący w kącie pokoju. Nagle Adam zrozumiał, gdzie powinien szukać ratunku.
- Lena? Słuchaj, chyba coś sobie przypomniałem. - Delikatnie odsunął dziewczynę i wstał. Podszedł do kąta i z niemałym trudem podniósł ciężkie wieko. W środku było kilka starych zielników, dwie mocno sfatygowane książki, poszarzałe ze starości fotografie i niewielki, oprawiony w skórę zeszyt. Dziewczyna stała za jego plecami i z ciekawością przyglądała się jego poczynaniom, ocierając łzy wierzchem rękawa.
- To pamiątki po twojej matce?
- Tak. A to jej osobisty dziennik, który odziedziczyła po swojej matce i babce. I nie tylko po nich. Ten niepozorny zeszycik ma ponad sto lat. Nikt nie wie dokładnie ile. – Zdmuchnął osiadły kurz. – Ostatni raz korzystał z niego mój brat.
- Nataniel? – Spojrzała na niego zdumiona.
- Znaleziono go przy jego zwłokach. Kiedy byliśmy dziećmi, dawno temu jeszcze przed śmiercią naszej matki, uwielbialiśmy bawić się w wielkich czarnoksiężników i była to nasza wielka księga magii. Kiedy matka nas na tym przyłapała, była bardzo zdenerwowana, bo to nie jest lektura odpowiednia dla małych chłopców. Zanim go tu schowałem przed rokiem, przeczytałem wszystko jeszcze raz, szczególną uwagę poświęcając zaznaczonemu przez mojego brata urywkowi. – Wskazał palcem na niemal nieczytelne pismo, pełne zawijasów i upstrzone ciemnymi plamami. – Tu jest opis jak sprowadzić klątwę, wiec gdzieś powinien być przeciw czar, albo coś w tym rodzaju.
- Że też możesz cokolwiek odcyfrować z tych bazgrołów? – powiedziała zdumiona Lena. – Czy Nataniel popełnił samobójstwo, bo zrozumiał że źle zrobił mszcząc się na niewinnych ludziach?
Spojrzał na nią przeciągle. Potem z niespotykaną jak na niego łagodnością powiedział:
- Nie Leno. On to zrobił, bo wymagał tego ten rytuał. Tylko ofiara z samego siebie może aktywować niektóre czary.
Cofnęła się o kilka kroków do tyłu i opadła na fotel stojący pod oknem. Zatrzeszczał ostrzegawczo, ale nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Miałam rację, kiedy przypuszczałam że to Nataniel był kamyczkiem, który spowodował tą lawinę. Tylko nigdy nie myślałam, że ma to związek z jakimiś czarami czy czymkolwiek w tym rodzaju... – roześmiała się z goryczą. – A to co widziałam przed godziną przekonałoby największego sceptyka.
- Coś znalazłem... Ten rytuał ma dość ogólne zastosowanie, ale będzie działał aż do następnej pełni księżyca, czyli jakieś dziesięć dni. Powinno dać nam czas na poszukanie oryginalnego przeciw czaru.
- Bez tego nie miałabym szans?
- Wnioskując z twoich słów, może jakieś dwa dni. Może trochę więcej, może mniej, może wcale. W zasadzie powinno było cię to dopaść już dzisiaj, nie rozumiem tego. Dobrze, że uciekając skierowałaś się prosto do mnie.
- A gdzie indziej miałabym niby szukać pomocy?
- No tak, wiecznie żywe plotki o czarnej magii... – powiedział z goryczą.
- Po pierwsze jak widać nie tylko plotki, a po drugie ty skończony durniu wcale nie to miałam na myśli...! – Walnęła ręką w poręcz krzesła. Kiedy na nią zerknął dostrzegł wyraźnie rozzłoszczone spojrzenie. Była to tak nieoczekiwana przemiana, że odruchowo się roześmiał.
- Nie złość się, musimy się przygotować do rytuału, a im prędzej tym lepiej. Sam nie wiem ile czasu nam zostało. Pomożesz mi. – To mówiąc energicznie zaczął odsuwać wszystkie meble pod ściany. Nawet dywan został zwinięty i wepchnięty pod łóżko. Adam stanął przy oknie i przyjrzał się krytycznie, opustoszałemu wnętrzu.
- Wystarczy.
- Wystarczy? Do czego?
- Musimy tu narysować coś w rodzaju kręgu, tak dużego abyśmy oboje mogli się w nim zmieścić. –  Z pordzewiałej puszki wyjął kawałek czegoś czarnego, o ostrych nieregularnych krawędziach. Potem ze spokojem zaczął rysować na podłodze, pozostawiając dziwnie mazisty czarny ślad. Ale nie zamknął go tylko wstał i spojrzał zamyślony przed siebie.
- Teraz twoja kolej – odchrząknął. – Musisz się rozebrać...
- Ja?!
- Tak. Będziemy wykorzystywali siły samej natury, dlatego w tym kręgu nie może znaleźć się nic co jest dziełem ludzkich rąk.
Przez dobrą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Dopiero kiedy w pełni dotarło do niej że nie żartuje, cicho jęknęła.
- Po prostu cudownie! Jeśli zabawiasz się moim kosztem...
Podszedł bliżej i ze spokojem spojrzał jej w oczy.
- To nie jest zabawa, chyba że jej częścią jest ta paskuda, która usiłuje cię dopaść i uważasz, że ją także wymyśliłem? To potrwa tylko kilka minut i obiecuję, że nie będę się zanadto przyglądać. – Mrugnął szelmowsko okiem, choć tak naprawdę i jemu nie było do śmiechu.
Prychnęła jak rozłoszczona kotka i energicznie ściągnęła buty. Jednak w miarę jak ubywało na niej garderoby, jej ruchy robiły się coraz bardziej powolne.
- Nie mogę chociaż zostać w bieliźnie?
- Nie. – Adam wcale się jej nie przyglądał. Stał odwrócony plecami i na małym stoliku rozstawiał jakieś flaszeczki. Potem ze skupieniem na twarzy zamieszał w niewielkim, przypominającym kamień wydrążony w środku, naczyniu i dopiero potem odwrócił się przodem. Lena poczuła jak jego taksujący wzrok prześlizguje się po jej sylwetce i na ustach mężczyzny wykwita aprobujący uśmiech. Podziwiał piękno ciała, zgrabne nogi, płaski brzuch, jędrne piersi. Rozczulił go wyraz zakłopotania na jej twarzy. Ale nie powiedział ani słowa tylko podszedł jeszcze bliżej. W jego oczach dostrzegła iskierki rozbawienia i czegoś jeszcze, co sprawiło że atmosfera pomiędzy nim nagle zgęstniała i dziewczyna mimowolnie oblizała zaschnięte usta.
- Przykro mi ale to także.
- Możesz się chociaż obrócić tyłem?
- Pewnie – roześmiał się. – Ciekawe tylko jak miałbym przeprowadzić rytuał?
- A na czym on będzie polegał? – Zsunęła ostatnie sztuki ubrania, modląc się by rumieniec który wyraźnie czuła na swych policzkach, nie był w tym półmroku tak bardzo widoczny.
- Po prostu mi zaufaj. – Spokojnym ruchem sięgnął do jej włosów i wyciągnął z nich klamrę. Ciemne kosmki delikatnie opadły na ramiona i plecy, choć częściowo zakrywając krępującą nagość. – Teraz wejdź do kręgu.
Posłusznie stanęła pośrodku oczekując, że teraz dorysuje brakujący kawałek, ale Adam postawił kamienną misę u jej stóp i sam zaczął się rozbierać.
- Co ty...? – Aż zachłysnęła się ze zdumienia.
- Ja także muszę stanąć w kręgu.
- To chociaż mogłeś narysować go trochę większego – zgłosiła uzasadnioną pretensję. Potem odwróciła głowę i w milczeniu zaczęła uporczywie wpatrywać się w ciemność za oknem.
Mężczyzna tymczasem zdjąwszy z siebie ubranie wszedł za ciemną linię i przykucnął. Potem pewnym ruchem połączył linie kręgu. W pokoju dało się słyszeć jakby stłumione westchnienie. „Czy też raczej jęk zawodu” – podsumowała Lena szczękając zębami, nie tyle z zimna, co z napięcia które czuła, znajdując się w tak intymnej sytuacji. I to jeszcze z nim!
- Nie bój się. – Jego palce delikatnie pogłaskały jej policzek, na bok usuwając natrętny kosmyk włosów.
- Głupio się czuję... – Po raz pierwszy do dłuższej chwili odważyła się na niego spojrzeć.
Nie odpowiedział, choć w nikłym blasku świec jego oczy nabrały dziwnego, nienaturalnego blasku. Wysoki, mroczny i szalenie przystojny mężczyzna, a w dodatku zupełnie nagi i tuż na wyciągnięcie ręki. „W co ja się wpakowałam?” – pomyślała w duchu Lena, czując narastającą panikę.
- Zaczniemy od tego punktu. Nie krzyżuj ramion, to i tak niewiele daje... Opuść je swobodnie wzdłuż ciała.
Palec wskazujący umoczył w trzymanym naczyniu i nakreślił na jej czole jakieś dziwaczne zawijasy. Z pewnością coś oznaczały, ale nie miała ani siły, ani ochoty by się nad tym teraz zastanawiać. Potem płynnym ruchem skierował go ku jej ustom i jeszcze niżej. Dziewczyna znieruchomiała. To było niczym pieszczota, czuła jak jego dotyk budzi w niej całkiem nieznane siły. Adam zagryzł wargi i w skupieniu kreślił niewidzialną linię na szyi, potem zszedł jeszcze niżej. Czuł jak dziewczyna cała się napręża, kiedy zakreślił pierwszy krąg wokół jej piersi. Na początku potraktował to jak wyśmienitą zabawę, ale teraz... To już przestało być śmieszne, tym bardziej, że i jego ciało zareagowało w dość jednoznaczny sposób. Nawet nie próbował spoglądać w dół i miał nadzieję, że i Lena tego nie zrobi.
- Teraz z drugiej strony. – Kucnął i zanurzył obie dłonie w misie. Potem poprowadził dwie równoległe linie, pnąc się w górę od koniuszków palców u stóp.
- Nie możesz tego robić trochę szybciej? – Jej głos tak drżał, że z ledwością sformułowała te kilka słów.
- Wszystko ma swój rytm. – Podniósł oczy w górę i spojrzał na jej pochyloną twarz. Jego ręce dotarły już do połowy bioder i delikatnie, jakby to była pieszczota, posuwały się dalej.
- Adam... – wypowiedziała jego imię z jękiem, nieznacznie odchylając głowę do tyłu. Obie dłonie wplotła w ciemne włosy mimowolnie przyciągając go w swoją stronę.
- Jeszcze tylko jeden i kończę. – Zakreślił skomplikowany wzór wokół jej pępka. Miała prześliczny brzuch, płaski i jędrny. Nawet nie próbował się powstrzymać i jego usta dotknęły cudownie gładkiej skóry. Odłożył kamienną misę na bok i objął ją w pasie. Rytuał dobiegł końca, powinni teraz wyjść z kręgu, ubrać się i rozejść, ale nie miał już na to siły. Nie potrafił przeciwstawić się pożądaniu, które całkowicie odebrało mu możliwość wyboru. Może gdyby przed nim stała inna kobieta, a nie ta, za którą tak bardzo tęsknił w długie, przepełnione samotnością noce. Adam w nagłym przebłysku szczerości uświadomił sobie, że nie chodziło tylko i wyłącznie o seks. To było coś znacznie bardziej skomplikowanego, choć teraz sprowadzało się do niewysłowionej rozkoszy czerpanej z dotyku i zapachu jej ciała.
Całował ją coraz namiętniej, językiem rozpalając chłód jedwabistej skóry, aż dotarł do nabrzmiałych z pożądania piersi, potem jego usta przesunęły się po wygiętej w łuk szyi i wreszcie na sekundę zatrzymały się nad na wpół uchylonymi wargami. Wpatrywała się w niego  nieprzytomnym wzrokiem, dłonie kurczowo zaciskając na jego ramionach. Nie była zbyt wysoka, więc musiała wspiąć się na palce. Za każdym dotykiem czuła coraz bardziej narastającą rozkosz i wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnęła więcej i więcej. Bez słowa chwycił jedną z drobnych dłoni i skierował w dół. Cicho wyszeptał jej imię, gdy mała rączka niepewnie zacisnęła się wokół jego męskości, a potem gwałtownie odnalazł usta, językiem rozchylając wilgotne wargi i rozpoczynając szalony taniec. Dziewczyna odpowiedziała mu z mniejszą wprawą, choć z takim samym żarem, a przez jej ciało przebiegł dreszcz rozkoszy. Wszystkie myśli rozwiały się i rozmyły w narastającym pożądaniu, pozostało tylko dwoje ludzi, dążących do całkowitego spełnienia, mimo słów i postanowień, które jeszcze przed godziną były dla nich tak oczywiste.
Zatracił się w tym pocałunku, w smaku ust. Zamknął dłonie na pełnych piersiach, ugniatał delikatnie, czując jędrną sprężystość pod palcami. Kiedy pochylił się nad nimi i językiem zatoczył okrąg wokół sutka, dziewczyna cicho krzyknęła i jeszcze bardziej do niego przylgnęła, jednocześnie naprężając całe ciało. Lekko przygryzł pełną pierś i podniósł wzrok ku górze, aby spojrzeć na jej twarz. Wzrok miała zamglony, usta nabrzmiałe i ciemne rumieńce na policzkach. Przestała przypominać tą rzeczową i pragmatyczną Lenę, która pewnego zimowego poranka zaproponowała mu pomoc. Miał przed sobą zupełnie odmienioną kobietę, niebywale pociągającą i pełną erotyzmu. Drobnymi dłońmi wodziła po jego nagiej skórze, potem kiedy wstał i wyprostował się, zaczęła muskać ustami szyję, na początku nieśmiało, ale każdy kolejny pocałunek był coraz odważniejszy i bardziej namiętny. Kiedy lekko przygryzła małżowinę jego ucha, jęknął i chwyciwszy za włosy, odgiął jej głowę w tył. Teraz mógł w pełni rozkoszować się widokiem twarzy, ciała i wyrazem pełnych pożądania oczu. Czuł jak napięte jest całe jego ciało, jak bardzo pragnie zakończenia tych słodkich tortur, lecz pomimo to następny pocałunek był powolny, niemal enigmatyczny.
Tak bardzo zatracili się w tym co robili, że rozlegający się z nagła głos, natarczywy i wścibski, był niczym grom z jasnego nieba. Oboje zamarli przytuleni do siebie, powoli odzyskując świadomość tego gdzie i kim są.
- Adam! Adam, gdzie jesteś? – Monika z podnieceniem wbiegała po schodach na górę, wystukując chaotyczny rytm swymi obcasami. – Mam wspaniałą wiadomość!
Szpetnie zaklął i doskoczył do drzwi, gwałtownym ruchem przekręcając tkwiąc w nich klucz. Potem spojrzał na znieruchomiałą i oszołomioną Leną. Z bólem pomyślał jak bardzo jest piękna. Właśnie teraz, z rumieńcem zawstydzenia na twarzy, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, jak gdyby wciąż chciała ukryć swą nagość. Cudowna i całkowicie nie dla niego. Cicho westchnął gdy drzwi zadrżały pod wpływem mocnych uderzeń. Subtelne pukanie nie było w stylu jego kuzynki.
- Jestem w środku i zaraz zejdę na dół. Daj mi kilka minut... – Nawet on zauważył jak bardzo zmieniony ma głos.
- Dobrze. – Lekko zdziwiona Monika odwróciła się i radośnie podśpiewując zeszła do kuchni, by w lodowce ulokować świeżo zakupioną butelkę szampana. Mieli dziś co świętować.
- Czy to już wszystko? Znaczy się, czy rytuał... – uśmiechnął się widząc jej zmieszanie.
- Jeśli chodzi o niego, to owszem... – Nie skomentowała niedopowiedzianych słów, tylko w pośpiechu zaczęła zbierać swoją garderobę. On również podszedł i podniósł spodnie, ale ukradkowy rzut oka pozwolił jej zauważyć, że jego podniecenie jeszcze nie minęło. W milczeniu skończyli się ubierać, w milczeniu zeszli po schodach. Dopiero kiedy ona skierowała się w stronę drzwi wyjściowych, Adam zaprotestował.
- Chodź, napijesz się z nami herbaty.
- Lepiej nie, może...
- No nie! – Monika stała w drzwiach kuchennych i szeroko się uśmiechała. – Właśnie sobie uświadomiłam, że chyba w czymś ci przeszkodziłam? – skierowała ironiczny wzrok na kuzyna.
Prychnął z irytacją.
- Zapraszam Lenę na kolację, musimy omówić poważny problem.
- Aha. Zapewne Nataniela i zagadkowych zgonów w miasteczku?
- Skąd wiesz? – Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Bo to ja mu doradziłam rodzaj zemsty i pomogłam w przygotowaniach. Zdziwiony? – Nieprzyjemny uśmiech wykwitł na jej ustach, czyniąc z jeszcze przed chwilą bajecznie pięknej kobiety, odrażające monstrum. Albo tak się przynajmniej Lenie wydawało, bo chwilę później ujrzała tą samą przerażającą twarz, co kilka godzin temu. Okręciła się na pięcie i uciekła, nie bacząc na gwałtowną burzę, która rozpętała się tuż za jej plecami.

link do części IV - klik

5 komentarzy:

  1. Kurczę! Mam nadzieję szybko dodasz kontynuację, bo aż cała rozdygotałam się z emocji i chcę wiedzieć co dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. brak mi słów!!
    nie każ nam długo czekać na zakończenie...
    na jak najepsze z możliwych zakończeń;)
    LIA.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kończenie odcinka w takim momencie zostaje niniejszym uznane za przejaw sadyzmu wobec czytelników. O!

    OdpowiedzUsuń
  4. Szooook! Wrzuć ciąg dalszy. Błagaam!
    Damka

    OdpowiedzUsuń
  5. Poddaję się to już nie ta godzina. Idę spac. Kurcze, akurat w tak ciekawym momencie.... Niech to wszystko szlag... Yhmyym.. No XD

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.