środa, 3 lipca 2013

Spod ciebie to powstanie (II)

Brak czasu, brak czasu... Daję na szybko drugą cześć :)
Buziaki :-*

link do części I - klik

Spod ciebie to powstanie (II)

9.
Jak zwykle następnego dnia, wczorajsze wydarzenia nie były już tak męczące. Poczucie, że się skompromitowała, może nie całkiem minęło, ale stało się bardziej mgliste i niewyraźne. Słoneczny poranek dodatkowo dodał jej otuchy, witając nieskazitelnie błękitnym niebem, odbijającym się w intensywnej bieli śniegu. Instynktownie unikała spoglądania w kierunku domu Lamerów, jak gdyby to mogło stanowić jakąś ochronę przed niechcianymi myślami. Dlatego nie zauważyła pary błyszczących oczu, czujnie wpatrujących się w nią z ganku sąsiedniego budynku. Adam stał nieruchomo, opierając się o zmurszałą kolumnę, podpierającą niewielki balkonik i z uwagą śledził każdy jej ruch. Widział jak wyszła i kucnąwszy drapała za uszami ogromnego kocura, łaszącego się u jej stóp. Potem odgarnęła tę odrobinę śniegu, jaki spadł dzisiejszej nocy, co chwilę z zadumą wpatrując się w lazurowe niebo. Miała na sobie tą samą zabawną wełnianą czapeczkę z pomponem, którą wczoraj jej podał, w intensywnych kolorach czerwieni i błękitu. Pomyślał że na innej osobie wyglądałaby ona śmiesznie, zwłaszcza w połączeniu z zielonym płaszczem, ale do niej pasowała w niezwykły, zaskakujący sposób. Intrygowało go jej podejście do świata, jednocześnie optymistyczne, jak i sceptyczne, jakby do końca nie umiała się zdecydować, czy coś jest białe czy też czarne. I niechętnie musiał przyznać, że również jej uśmiech, który tak mocno utrwalił się w jego pamięci.  W zasadzie, na pierwszy rzut oka nie wyglądała na piękność, dopiero spojrzenie na wyraziste usta i duże, błyszczące oczy, powodowało że nie można było oderwać od niej wzroku. Co też wczoraj czynił tak intensywnie, że nawet teraz mógłby podać liczbę piegów na jej nosie. Uśmiechnął się z przekąsem, na wspomnienie zmieszania, kiedy opatrywała mu ramię. I rumieńca, uwypuklonego jeszcze przez delikatną karnację, który pojawił się zanim wyszła. Nie miał zbyt wielkich doświadczeń, jeśli chodzi o kontakty z kobietami, ale żadna jeszcze nie uciekała na widok jego obnażonego torsu. I to w takim pośpiechu.  Potem jednak jego twarz znów przybrała chłodny i odpychający wyraz, jak gdyby jak najprędzej chciał się pozbyć tych niezbyt pożądanych myśli i Adam odwróciwszy się, pogrążył się w półmroku, swego ponurego domostwa.
Na szczęście Lena nie była ani trochę świadoma jego pogmatwanych myśli i po skończonym odśnieżaniu, udała się na długi spacer po miasteczku. W sobotni poranek, na ryneczku kręcili się ludzie, z rzadka tylko kupując jakieś artykuły od wędrownych sprzedawców. Co prawda dzień był piękny, ale mroźny i to nie bardzo sprzyjało ulicznemu handlowi. Dziewczyna skusiła się na błyszczącą kulę z zatopionymi w środku kwiatkami, sama do końca nie wiedząc do czego może jej służyć. Ale wyglądała tak pięknie w promieniach słońca, że nie umiała jej się oprzeć. Kupiła jeszcze rumowe czekoladki, które tak uwielbiała i wolnym krokiem skierowała się w kierunku kościoła. Zanim jeszcze dotarła do głównego wejścia, usłyszała wzburzone głosy, dobiegające zza rogu. Zatrzymała się w pół kroku i z uwaga zaczęła nasłuchiwać. Od razu zrozumiała, że mówiono o Adamie Lamercie.
- ...zrobić. Ja bym go dorwał gdzieś na osobności i wydusił prawdę, jeśli nie po dobroci, to siłą. – To był pałający nienawiścią głos Piotra. – Już wielokrotnie wam mówiłem, że nie wierzę temu dupkowi w jego alibi.
- Ale jeśli nawet to on postraszył dzieciaki, to przecież nie jego wina, że mała wybrała drogę ucieczki akurat w stronę jeziora? – Tego głosu nie rozpoznawała, choć założyłaby się że z pewnością nie raz widywała jego właściciela.
- I co z tego? – niemal mogła sobie wyobrazić, jak Piotrek wzrusza ramionami. – Ta rodzina od zawsze była źródłem kłopotów w tej okolicy. Jaka matka, tacy synowie. Jeden zrobił nam tą przyjemność, że sam się zabił, drugim musimy zająć się sami. To twarda sztuka, nie ma szansy, żeby powtórzył wyczyn braciszka.
- To mu pomożemy – przepity głos z pewnością należał do Waldka, najmłodszego syna wójta.
- Cóż to za zgromadzenie w tak mroźne popołudnie? I komu to chcecie tak bardzo pomóc? – dobiegł ją teraz cichy i łagodny głos proboszcza, który musiał zaskoczyć spiskowców w drugiej strony.
Był on dobrotliwym, niewysokim i okrągłym niczym piłeczka staruszkiem. Nawet teraz Milena uśmiechnęła się, wyobrażając sobie jak łagodnie spogląda na nich, spod okularów opuszczonych na czubek nosa.
- Za dużo ksiądz słyszał – ostro odparował Piotr. Jego towarzysze najwyraźniej się zmieszali, ale on tak łatwo się nie poddał. – To moja prywatna sprawa i nikt, nawet proboszcz nie powinien się do tego mieszać.
- Chłopcze – to słowo jakoś nie bardzo pasowało do dojrzałego już mężczyzny. – Ja wiem, że szukasz ukojenia, ale zemsta ci go nie przyniesie. Zwłaszcza na człowieku, który tak jak i ty stracił niedawno bliską mu osobę.
Lena niezauważona zerknęła zza rogu. Staruszek spoważniał i drżącą dłonią poprawił wyślizgującą się mu spod ramienia teczkę. Od niedawna wszyscy wiedzieli, że ma zaawansowanego Parkinsona, choć nigdy jeszcze nie uchylił się od posługi czy obowiązku kapłana. To był dobry człowiek, zbyt szlachetny by kogokolwiek osądzać i zrozumieć pobudki, jakimi chciał się kierować zrozpaczony ojciec.
- Przypuszczam, że znów tak bardzo go to nie obeszło – z sarkazmem w głosie odparł Piotr.
- I tu się mylisz. Byłem u niego by zaproponować chrześcijański pogrzeb dla jego brata i zbyt wyraźnie widziałem jego rozpacz i smutek...
- Chrześcijański pogrzeb? Przecież to był samobójca...
- Gorsi od niego spoczywają na naszym małym cmentarzu – ksiądz ze spokojem wytrzymał jego wściekły wzrok. – A ja wierzę, że nasz miłosierny ojciec potrafi wybaczyć nawet tej najbardziej zbłąkanej owieczce.
Zapadłą ciszę przerwał nieoczekiwany chichot Waldka. Wszyscy spojrzeli na niego z niemym wyrzutem, choć każdy z innych powodów. I właśnie wtedy zauważyli, przysłuchującą się im w milczeniu Lenę. Zmieszana nagłą dekonspiracją, pomachała im ręką i pośpiesznie odeszła, odprowadzana milczeniem. Czuła się trochę głupio, ale po chwili wzruszyła ramionami. Skąd mogli wiedzieć, że była świadkiem całej ich rozmowy?
Skierowała się prosto do domu, mając nadzieję, że zastanie już Martę, która wczesnym rankiem udała się na większe zakupy do pobliskiego miasta. Jednak tuż za progiem powitała ją cisza i chłód pustego mieszkania. Nie wiadomo dlaczego, uczyniło to niej jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Jak nigdy potrzebowała obecności drugiego człowieka, dlatego z namysłem spojrzała przez okno, na pobłyskujące w oddali światełko w domu Lamerów.
„ To szaleństwo” – przemknęło jej przez głowę. Akurat tam nie powinna była szukać pokrzepiającego towarzystwa.
A jednak wygrzebała z szafki puszkę z pozostałymi z świąt piernikami i wcisnąwszy czapkę na głowę, wolnym krokiem zaczęła wspinać się mało uczęszczaną dróżką pod górę. Prościej byłoby wybrać codzienną drogę, ale nie bardzo chciało jej się chodzić dookoła. No i pozostał jeszcze element zaskoczenia. Dużo trudniej było zauważyć ją z tej strony, podczas gdy od głównego wejścia byłaby widoczna na dobry kilometr, a może i więcej.
Z duszą na ramieniu i mocno bijącym sercem zapukała do domu od strony kuchni. Cierpliwie czekała, choć wydawało jej się że wieki minęły zanim usłyszała cichy szelest za drzwiami i powoli się one uchyliły, ukazując pogrążone w mroku wnętrze i zasępioną twarz gospodarza.
- Cześć – głos miała ochrypły ze zdenerwowania. Wyciągnęła przed siebie pakunek, jak gdyby to on miał usprawiedliwić jej przyjście w to miejsce.
Nie odpowiedział tylko szerzej otworzył drzwi i stanął w nich, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty zaprosić jej do środka. Wyglądał zupełnie jak wczoraj, gdy pierwszy raz go zobaczyła, miał tylko bardziej fioletowe siniaki i mniej zakrwawioną twarz. Choć jej wyraz zupełnie się nie zmienił.
- Pomyślałam, że masz ochotę na przepyszne pierniczki i kawę w moim towarzystwie... – uśmiechnęła się z przymusem, wiedząc że na policzki znów wypełza ten zdradliwy rumieniec. Czuła się wyjątkowo głupio, tym bardziej że on nie wykonał żadnego zachęcającego gestu. – No i chciałam zapytać jak samopoczucie? – jej głos zbliżał się do szeptu w miarę słów, które wypowiadała.
Wciąż milczał, nie spuszczając z niej wzroku, który bynajmniej nie wyrażał ani zrozumienia ani odrobiny uprzejmości. W najlepszym wypadku można było powiedzieć, że był chłodno odpychający.
„Co ja robię?” pomyślała w panice Lena. Jednak właśnie w momencie kiedy miała się wycofać, Adam uczynił jednoznaczny ruch zapraszający ja do środka, choć nadal nie wyrzekł ani słowa. Spłoszona dziewczyna weszła do wewnątrz i rozejrzała się po kuchni. Musiał się nieźle napracować od wczorajszego wieczoru, bo zaniedbane wnętrze, zmieniło się w przytulny kącik, aż lśniący czystością i porządkiem. Zdziwiona odwróciła się w jego kierunku.
- No co? Sama mówiłaś, że należałoby tu posprzątać.
- No tak – uśmiechnęła się czując jak ulatuje z niej całe napięcie. – Tylko nie spodziewałam się, że mnie posłuchasz.
- I tak nie miałem nic lepszego do roboty – mruknął. Usiadł przy okrągłym stole i rzucił jej ostre spojrzenie. – To po co przyszłaś? Kawa w moim towarzystwie to raczej kiepski powód, aby skłonić cię do odwiedzin, zważywszy na to w jakim pośpiechu opuściłaś wczoraj mój dom.
Zagryzła wargi.
- Ja... Wczoraj trochę mnie zaskoczyłeś...
- Bo się rozebrałem? – spytał z ironią.
- Nie tylko. – Nie było sensu kłamać, mogła przez to pogrążyć się jeszcze bardziej. – Przede wszystkim dlatego, że zacząłeś być miły...
Nie skomentował tego w żaden sposób, tylko wstał i bez słowa podszedłszy do szafki przy oknie, wyjął dwie filiżanki. Potem podpalił płomień pod imbrykiem i dopiero wtedy na nią spojrzał.
- Zamierzasz pić ze mną ta kawę w płaszczu i czapce?
- Nie. – Spokojnie rozebrała się, jakimś szóstym zmysłem wiedząc, że wpatruje się w nią. O to właśnie chodziło. Miała na sobie przylegający do ciała biały sweterek i obcisłe dżinsy, które podkreślały jej smukłą sylwetkę. W pewnym sensie poczułaby się rozczarowana, gdyby nie powędrował za nią wzrokiem. Adam z jeszcze bardziej ponurą miną, nasypał kawy i zalał ją gotującą się wodą. Bez słowa postawił filiżanki na stole i usiadł naprzeciwko Leny, opierając łokcie na blacie i w milczeniu przyglądając się jak dziewczyna otwiera puszkę z piernikami i podsuwa ją w jego kierunku.
- Proszę. Częstuj się.
Najpierw wziął jednego, jednak nie skomentował ani jego wyglądu, ani też smaku. Ale po chwili sięgnął po następnego, więc to musiało wystarczyć, jako pochwała jej cukierniczych talentów.
- Czy teraz powiesz mi czego ode mnie chcesz?
- Nie bardzo wierzysz w ludzką bezinteresowność, prawda?
- Nie mam do tego powodów. Sądzę, że do udzielenia mi wczoraj pomocy bardziej skłoniła cię niezdrowa ciekawość niż cokolwiek innego.
- To niezupełnie tak. Naprawdę chciałam z tobą porozmawiać na pewien temat. A dziś, kiedy  wróciłam do pustego i cichego domu, po prostu zapragnęłam czyjegoś towarzystwa.
- Mojego? – spojrzał na nią z niedowierzaniem, na chwilę burząc mur obojętności, który wokół siebie zbudował. – Czyżbyś aż tak była spragniona seksu, że nie przeszkadza ci nawet moja wątpliwa reputacja?
- Adam! Jak możesz! – Uderzyła w stół zaciśniętą pięścią. Potrzebowała dobrej chwili, aby móc się odrobinę uspokoić. A więc w takim świetle postrzegał te wymuszone odwiedziny. Obserwował jej wzburzenie z zainteresowaniem, chrupiąc przy tym z wyraźną przyjemnością kolejnego pierniczka. Musiał przyznać w duchu, że była śliczna z tym rumieńcem na twarzy, błyskiem w oczach i nieposłusznymi kosmykami, które co chwila wymykały się zza ucha i opadały jej na policzki. Wyciągnął dłoń i delikatnym ruchem odsunął pukiel, który przed chwilą nerwowo usiłowała odgarnąć z twarzy, a który i tak ponownie wymknął się jej dłoni i powrócił na poprzednie miejsce.
- Nie dotykaj mnie – syknęła jak rozjuszona kotka. – Chyba że jesteś tak spragniony seksu, że nie przeszkadzają ci moje małomiasteczkowe kompleksy i rzekoma obłuda...
O mało nie zakrztusił się ciastkiem, które miał w ustach.
- Jestem – odpowiedział cicho, niemal szeptem. – Gdybyś wiedziała jak bardzo, nie odważyłabyś się tu przyjść...
W jednej chwili cała jej złość znikła, a pojawiło się zakłopotanie. Nie spodziewała się tak szczerej odpowiedzi. W zasadzie powinna była pożegnać się i pójść do domu, widziała że Marta już wróciła i z pewnością zaczęła się niepokoić jej nieobecnością. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, unikając nawzajem swojego wzroku. Potem dziewczyna wstała z wyraźnym ociąganiem.
- Powinnam już iść. Resztę pierników zostawię, puszkę oddasz mi jak skończysz. Właściwie to chciałam ci zadać kilka pytań, ale możemy to odłożyć na później.
Nie spodziewała się, że pomoże jej założyć płaszcz, więc z zakłopotaniem wyszeptała słowa podziękowania. Później uniosła głowę i spojrzała na niego. Dopiero teraz zauważył, jak była niewysoka; nie sięgała mu nawet do ramienia.  Przez dłuższą chwilę milczeli, patrząc sobie prosto w oczy, potem Lena uniosła dłoń i ze smutkiem pogładziła jego policzek. Nie zaprotestował i nie okazał złości, tylko przykrył ją swoją ręką i przez chwilę przytrzymał. To było jak kojący plaster na wszystkie niezabliźnione rany - drobna pieszczota, która po raz pierwszy od czasu śmierci matki, obudziła w nim dawno zapomniane uczucia.
Żal i poczucie zagubienia, jakie dostrzegła w jego twarzy, wstrząsnął nią bardziej niż by chciała. Potem puścił jej rękę, a ona po prostu odwróciła się i odeszła, choć przez całą powrotną drogę czuła na sobie jego wzrok. Dopiero gdy zamknęły się za nią drzwi jej domu, odetchnęła z ulgą.
- Lenka, kochanie, zaczęłam się już niepokoić. Powinnaś była wrócić przede mną, a tymczasem znikasz i nawet twoja komórka nie odpowiada.
- Zapomniałam o niej, ładuje się w salonie – dziewczyna posłała starszej pani blady i dość niewyraźny uśmiech.
- No ładnie. Gdzie byłaś, wyglądasz na zdenerwowaną?
Przez krótką chwilę chciała skłamać i powiedzieć, że tylko spacerowała. Ale nie mogła oszukiwać Marty, nie zasługiwała na takie traktowanie.
- Będziesz niezadowolona kiedy ci powiem. Odwiedziłam naszego sąsiada...
Nie musiała dodawać nic więcej. Babcia od razu zrozumiała, kogo miała na myśli.
- Mileno! Mówiłam przecież byś się trzymała od niego z daleka. To nie jest ktoś, kto zasługuje na jakiekolwiek zainteresowanie z naszej strony.
- Myślę, że w zamian za to zasługuje na współczucie. Nie mam racji?
- Kochanie posłuchaj – Marta podeszła i ujęła jej twarz w dłonie, uważnie wpatrując się w oczy. – Ja wiem, że Adam z tą całą aurą niedostępności, ze swoim niesamowitym wyglądem, stanowi nie lada wyzwanie dla każdej kobiety. Zwłaszcza dla ciebie. Zbyt dobrze cię znam i wiem, że nie przepuściłabyś takiej okazji. Ale on zrobił się niebezpieczny, trochę szalony i żądny zemsty. Rozmawiałam z nim, tuż przed pogrzebem Nataniela.
- I co? – spokojnie czekała na dalsze jej słowa. Z pewnością jej babka miała dużo racji, ale ten ból który dostrzegła w jego oczach... Nie umiała tego zignorować i po prostu wymazać z pamięci, niczym nic nie znaczący epizod.
- Powiedział mi, że dobrze jest wierzyć w niebo, bo ta wiara przyda się po piekle, które niebawem przeżyjemy...
Lena gwałtownie się wyprostowała. Czyżby miała rację podejrzewając, że śmierć Nataniela miała coś wspólnego z nieszczęściami nawiedzającymi w ostatnich miesiącach mieszkańców miasteczka?
- To dokładnie jego słowa?
- Mniej więcej tak to ujął. Też mi go żal, ale lepiej będzie unikać jego towarzystwa.
- Właśnie dlatego jest taki zgorzkniały i nieprzyjemny. Całe miasteczko boi się i go ignoruje. Ja nie mam zamiaru do nich dołączyć.
Marta ciężko westchnęła i usiadła na najbliższym krześle. Będzie musiała powiedzieć wnuczce coś jeszcze, szczegóły które znała jako jedna z niewielu. Ale czy ta młoda dziewczyna, o trzeźwym umyśle i realistycznym podejściu do świata uwierzy jej choć trochę?
- Leno, to co teraz usłyszysz, bez względu na to czy uznasz to za prawdę czy też nie, musisz zachować tylko dla siebie.
- Dlaczego miałabym sądzić, że mnie okłamujesz?
- Bo mowa o sprawach, w które tak naprawdę wierzy niewielu ludzi. O czarach, magii i tych, którzy się tym zajmują.
Spojrzała z powątpiewaniem w zatroskana twarz Marty, ale nie dostrzegła na niej nic prócz ogromnego napięcia i zmęczenia.
- Ursula urodziła się w rodzinie, w której od wieków wierzono w takie rzeczy. Ale sama nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Była tylko zręczną zielarką, mistrzynią w swoim rzemiośle. Jej wiedza była doprawdy zdumiewająca, bo znała nazwę każdej napotkanej roślinki, jej właściwości i historie z nią związane. Myślę, że po prostu to kochała. Ale jej synowie byli inni, zwłaszcza średni Nataniel. Oni dostali w spadku te wszystkie zdolności, których tak bardzo obawiali się normalni ludzie, w tym mieszkańcy miasteczka.
- Chwileczkę, to znaczy że miała jeszcze jedno dziecko? Młodsze od Natana?
- Owszem. To była ogromna rodzinna tragedia, o której Ursula wspomniała tylko raz. Jej mąż był szaleńcem, usiłującym sprowadzić demony, które miały mu służyć w tym świecie i w tym celu odprawiał jakieś idiotyczne rytuały. Do jednego z nich potrzebował ludzkiej ofiary i w tym celu wykorzystał najmłodsze dziecko. Podobno, wiem to jednak nie od Ursuli, ale od kogoś kto prowadził w tej sprawie śledztwo, wypatroszył roczne niemowlę na oczach zrozpaczonej matki. Ona nie umiała mówić o takich rzeczach...
- Boże! – Lena zakryła usta dłonią. – Dlaczego w ogóle nie zostawiła tego wariata wcześniej i nie uciekła z dziećmi?
- Zabrzmi to paradoksalnie, ale oni naprawdę się kochali. On tylko chciał aby wiodło im się lepiej, twierdził cały czas, że zrobił to dla żony, aby nie musiała już tak ciężko harować i więcej czasu poświęcać rodzinie i jemu.
- Psychopata – skwitowała jednym słowem Milena.
- Nawet nie wiesz jak bardzo był pokręcony. Fortuna po rodzicach Ursuli była tak wielka, że mogli by za nią wykupić niejedno takie miasteczko jak nasze. Przypuszczam, że nadal jest, bo nad wszystkim czuwa daleki krewny, jakiś adwokat czy coś w tym rodzaju. Wiem o tym, byłam jedyną osobą stąd wymienioną w jej testamencie i obecną przy jego otwarciu.
- Cóż, Adam raczej nie wygląda na milionera, a jego dom jak siedziba bogacza... – powiedziała z ironią, sięgając po kubek z szafki i nalewając do niego wody.
- Adam wygląda jak niedokończona kopia własnego ojca, jest tylko od niego wyższy i bardziej ponury.
- Chyba zboczyłaś z tematu, bo miałaś mi opowiedzieć o czarach i magii?
Marta z niemym wyrzutem spojrzała na wnuczkę.
- Ja doskonale wiem, że ty nie wierzysz w takie rzeczy, ale być może na tym właśnie opierając się te dziwne słowa, które ci powtórzyłam.
- Znaczy się teraz Adam odprawia gusła i rytuały aby przywołać demony czy coś w tym stylu?
- Nie znam jego możliwości pod tym względem, ale znałam jego brat i wiem do czego był zdolny. Nawet Ursula się go bała i starała nie zostawiać bez nadzoru i opieki.
- Wiesz Marto co ja sądzę – w zamyśleniu upiła łyk herbaty. – Myślę, że Adam nie ma żadnych, jak ty to określasz „zdolności”, a to wszystko to tylko wręcz nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Być może i on sam upatruje się w tym jakiejś siły wyższej, która w jego imieniu dokona zemsty na wszystkich wrogach, ale to tylko rozpaczliwe pragnienia, nic poza tym. Ja myślę że to samotny i pełen żalu mężczyzna, który nie umie udawać, że wierzy w boga i tym się różni od reszty mieszkańców tego miejsca.
- Owszem, to że nie należeli nigdy do naszej chrześcijańskiej wspólnoty, z pewnością nie przysporzyło im sympatii otoczenia.
- No widzisz. A teraz lepiej przestańmy rozmyślać o tak ponurych sprawach, mam dużo lepszy pomysł na przyjemne spędzenie tego wieczoru. Jestem na jutro zaproszona na kolację i musisz mi pomóc w wyborze kreacji...
- Czyżby randka? – w jednej twarz Marty zmieniła wyraz, a starsza pani poderwała się z werwą i z ciekawością wpatrzyła w zarumienioną wnuczkę.
- Tak jakby. Po prostu stary znajomy zaprosił mnie na kolacje. Spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu, gdy byłam odwiedzić rodziców. Wziął numer telefonu i obiecał, że jak najszybciej zadzwoni. Ale dopiero wczoraj rano się odezwał.
- Stary znajomy, powiadasz?
- Z liceum. Kiedyś nawet się w nim kochałam...
- Cudownie! – widmo Adama Lamera oddaliło się i rozwiało. Być może Lenie naprawdę było tylko żal tego człowieka. – Nawet wiem, którą sukienkę powinnaś ubrać.
- Sukienkę? Ja? No nie żartuj – dziewczyna roześmiała się radośnie i chwyciwszy Martę za rękę pociągnęła ją na górę, prosto do swojego pokoju.

10.
Stał przy oknie i z pochmurną miną obserwował to, co działo się na sąsiednim podwórzu. Nie sądził, by ktokolwiek go zauważył, zbyt duża dzieliła ich odległość, a towarzystwo na które spoglądał było sobą zbyt zainteresowane. Pod dom Marty podjechał błyszczący karoserią samochód i wysiadł z niego wysoki, postawny blondyn. Nie mógł nie zauważyć, że był ubrany gustownie, w długi elegancki płaszcz. Właśnie zsunął rękawiczki aby ująć dłoń zrumienionej Leny i unieść ją do dżentelmeńskiego pocałunku. Ona również nie przypominała tej samej dziewczyny, którą widywał na co dzień. Wysokie kozaczki na delikatnym obcasiku, dopasowany płaszcz w stonowanym czerwonym kolorze i włosy upięte w jakiś przedziwny sposób, bez tej kolorowej czapeczki, którą na co dzień nosiła. Adam zacisnął obie dłonie w pięści. Nie podobał mu się ten wielkomiejski laluś, ale Milena była najwyraźniej bardziej niż zadowolona z jego towarzystwa. Z pewnością udawali się na jakąś elegancką kolację gdzieś w okolicy. Przez chwilę zastanowił się nad jakimś odpowiednim miejscem, zbyt wielkiego wyboru nie było, potem zacisnął usta i skierował się do łazienki. Spojrzał w lustro z wyraźną złością – fioletowo szare siniaki, kilkudniowy zarost, zbyt długie włosy. I ta kraciasta workowata koszula, która bardziej nadawałaby się na szmaty niż na to by traktować ją jak ubranie. Pochylił się i z szuflady wyszperał nową maszynkę i tubkę kremu do golenia. Już dawno nie miał okazji na jakiekolwiek eleganckie wyjście. Najwyższy czas to zmienić. W miarę upływu czasu w lustrze ukazywało się zupełnie inne oblicze. Młodsze, o mocno zaciśniętych ustach nadających twarzy wyraz zaciętości i wystających kościach policzkowych, które pogłębiały tylko wrażenie wrogości. Zimne, jasne oczy kuły niczym stal, a ich ciemna oprawa sprawiała dość ponure wrażenie. Nie zachwycił go ten widok. Sam sobie wydał się odpychający, dlaczego więc inni mieliby myśleć inaczej? Energicznie przyciął jeszcze włosy, miał w tym niemałą wprawę, i przeciągnął dłonią po świeżo ogolonym podbródku. Było nieźle, jednak z siniakami i zadrapaniami nie mógł nic zrobić. Pozostało jeszcze ubrać się, załatwić sobie towarzystwo i mieć nadzieję, że obstawił dobrą knajpę.
Jednak godzinę później, Adam przez chwilę zawahał się przed wejściem. Odwykł od takich miejsc. Wolał szybkie i anonimowe bary lub posiłki przygotowywane w domu, choć nawet teraz kiepski był z niego kucharz. Ale kobieta, która mu towarzyszyła nie miała żadnych wątpliwości i z uśmiechem na ustach skierowała się w stronę jasno oświetlonego wnętrza. Adam starannie unikał spojrzeń w wielkie lustra wypełniające hol, bo to co w nich się odbijało, zdawało się należeć do obcego człowieka. Ostrzyżony, ogolony i w świeżym ubraniu, nawet pomimo pokiereszowanej twarzy wyglądał niebezpiecznie i interesująco. Świadczyły o tym pełne nieukrywanego podziwu spojrzenia, posyłane przez te nieliczne panie, które mijali w drodze do swojego stolika. Kiedy w końcu usiedli, dyskretnie się rozejrzał. Tuż pod oknem zauważył tył głowy tego lalusiowatego blondyna, popijającego w milczeniu szampana. Leny jednak z nim nie było. Widocznie musiała udać się do toalety, to wytłumaczenie wydało mu się jak najbardziej sensowne. Na szczęście jego towarzyszka nie zauważyła tych ukradkowych spojrzeń w bok, tylko dalej trajkotała jak najęta. To właśnie lubił w Monice. Dużo mówiła i wcale nie wymagała odpowiedzi, za wyjątkiem zdawkowego „tak” lub „nie”.  Zresztą była jego jedyną bliską kuzynka i osobą, którą nagle mógł zaprosić na niezobowiązującą kolację. Kiedy ponownie spojrzał w kierunku stolika pod oknem, Lena już wróciła i właśnie z wdziękiem zajmowała swoje miejsce. Spodobała mu się sukienka w jaką była ubrana; prosta, w atramentowym kolorze, z głębokim dekoltem w szpic. Czarny węzeł włosów podkreślał dodatkowo smukłość szyi, a wysoki obcas dodawał jej sylwetce niezwykłego seksapilu. Ale jednocześnie spochmurniał, bo dziewczyna była tak wpatrzona w swojego towarzysza, że nawet na niego nie spojrzała, choć siedział przecież nieopodal.
- Adam, słyszałeś o co pytałam?
- Tak, oczywiście masz absolutną rację – te kilka słów kosztowało go niemało wysiłku, bo nie miał bladego pojęcia o czym mówiła Monika.
- Akurat – prychnęła. – Przecież widzę, że nie możesz oderwać wzroku od tej dziewczyny spod okna. Kim ona jest?
- Co? – spojrzał na nią lekko zamroczony. – Tak sobie tylko patrzę...
- No nie! Przecież i tak możesz mi powiedzieć prawdę, więc dlaczego mydlisz mi oczy?
- Stara znajoma – mruknął i podniósł do ust kieliszek z winem. Z trudem skierował wzrok na kuzynkę i hardo wytrzymał jej ciekawskie i niedowierzające spojrzenie.
- Powiedziałaby, że piękna znajoma. I w dodatku zauroczona tym mdławym gogusiem, który jej towarzyszy.
- Też tak sądzisz? – Adam spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. – Myślałem, że tylko mnie on się wydał taki nijaki.
- Przy tobie znaczna większość jest nijaka – wzruszyła ramionami i ponownie spojrzała w kierunku okna. – A zwłaszcza takie lekko anemiczne, wydelikacone typy, których największym atutem jest błyskotliwy umysł i nienaganne maniery.
- Chcesz powiedzieć, że jestem tępakiem o niskim ilorazie inteligencji i manierach jaskiniowca?
- Chcę powiedzieć, że patrząc na ciebie, myśli się raczej o namiętnym seksie, niż o zajmujących rozmowach przy kominku i grzanym winie...
- Bardzo ci dziękuję za wnikliwą analizę moich walorów – powiedział z przekąsem sięgając równocześnie po sztućce.
- Gdybyśmy nie byli tak blisko spokrewnieni, to z pewnością bym się tobą zajęła w odpowiedni sposób. A tak pozostaje mi jedynie nadzieja...
Nie skomentował jej teatralnych westchnień, tylko zajął się jedzeniem. Ale wykwintne dania, które im zaserwowano, wyjątkowo smakowały mu jak siano, jedynie cierpki aromat wina przynosił ulgę. Monika również umilkła, na równi zajęta tym co miała na talerzu jak i osobą nieznajomej. Musiała być niezwykła, skoro jej kuzyn był nią zauroczony aż do tego stopnia. Co prawda energicznie temu by zaprzeczył, ale ona już tam swoje wiedziała. Konwersacja z nim zawsze ograniczała się do jej monologów i jego potakiwania co jakiś tam czas, ale teraz nawet nie udawał, że słucha tego o czym mówiła.
W odróżnieniu od nich Lena była naprawdę szczęśliwa. Paweł okazał się być tak samo zajmującym rozmówcą, jak przed laty, jedzenie było pyszne, a wszystkie problemy zostały w domu i w najmniejszym stopniu nie zaprzątały jej myśli.
- Mam pomysł. Co prawda w tej okolicy ciężko o porządny klub nocny, w większości rządzą małolaty i ta nowoczesna muzyka, ale co powiesz na bilard w pobliskim pubie?
- Wspaniale. Zagramy w rozbieranego i puszczę cię do domu w samych skarpetkach... – dziewczyna roześmiała się, bo nazbyt dobrze pamiętała ich dawne wypady na miasto i wyjątkowy antytalent Pawła do tej gry.
- Oj, oj... Żebyś nie była rozczarowana. Naprawdę nie zostawiłabyś mi butów w ten trzaskający mróz?
- Może tak...  – przechyliła głowę na bok, z trudem hamując się przed wypowiedzeniem nazbyt frywolnych słów, które aż cisnęły się na jej usta. – No dobrze, jeszcze krawat.
- Zapłacę tylko rachunek i możemy się zbierać. Poszukam kelnerki, będzie szybciej – mówiąc to wstał od stolika i oddalił się w głąb lokalu. Lena dopiła swojego szampana i z ciekawością rozejrzała się po wnętrzu, przyglądając się z uwagą nielicznym osobom, które jeszcze zostały. Gdyby zrobiła to kilka minut wcześniej, z pewnością ze zdumieniem zauważyłaby że zupełnie niedaleko siedzi przyczyna jej nieustających rozterek, o której z sukcesem udało jej się dziś zapomnieć.
Paweł szybko wrócił, więc wstała i wolnym krokiem udali się do szatni.
- Monika? – Jej towarzysz z radosnym zdumieniem zwrócił się wprost do złotowłosej piękności o kapryśnych ustach i wydatnym, zbytnio wyeksponowanym biuście.
- Witaj cudny blondynie mego życie – w jej głosie pobrzmiewała lekka kpina, a oczy śmiały się łobuzersko. – Tak właśnie myślałam, że tył twej głowy kogoś mi przypomina, lecz nie umiałam sobie skojarzyć kogo.
Cmoknęła go w oba policzki i pytająco spojrzała na Lenę.
- Pozwól że was sobie przedstawię. To Monika, wieczna gaduła, prowokator i energetyczny potwór.
- No, no – pogroziła mu palcem. – Doskonale wiem do czego pijesz. Ale wtedy nie narzekałeś, więc chyba nie było tak źle?
- O nie! – powiedział to jakby z ociąganiem. Milena przygryzła wargi, bo zbyt dobrze domyśliła się, jakie relacje musiały w przeszłości łączyć tych dwoje.
- A to jest Lenka, moja dawna szkolna przyjaciółka, która niedawno przeprowadziła się w te okolice i którą właśnie przyjechałem odwiedzić.
Monika podała jej rękę, lecz jej uścisk był słaby, jakby wcale nie pragnęła zawrzeć takiej znajomości. „Czyżby była o niego zazdrosna?”- pomyślała dziewczyna ukradkiem przyglądając się rozanielonej twarzy Pawła.
- Ja także muszę ci kogoś przedstawić. To jest Adam – wyciągnęła dłoń w kierunku kogoś, kto właśnie pojawił się tuż obok, za ich plecami. Zaskoczeni zastygli w bezruchu, bo też i było na co popatrzeć. Paweł przyglądał się z nieukrywaną zazdrością potężnemu mężczyźnie, o kocich ruchach i surowo zaciśniętych wargach. Tylko Lena nagle zbladła, czując że ziemia usuwa jej się spod stóp.
- Adamie, to mój dawny znajmy Paweł i... zaraz, jak masz na imię?
- Milena – cała trójka spojrzała na niego ze zdziwieniem, przy czym tylko u jednej osoby było ono najzupełniej szczere. Adam odchrząknął i poczuł, że musi wyjaśnić kilka szczegółów.
- My się znamy. Jestem jej sąsiadem.
- No tak! – Paweł w udawanym geście, uderzył się dłonią w czoło. – Zawsze opowiadała mi o pewnym domu duchów i jego szalonym gospodarzu, którego obawiali się wszyscy okoliczni mieszkańcy. Ty jesteś Adam Lamer?
Monika zaczęła się śmiać, widząc niewyraźną minę swego kuzyna i wściekłe spojrzenie jakie posłał Lenie. Tamta jakby skuliła się w sobie i zarumieniła zmieszana. Miała ochotę jak najszybciej stąd uciec, bilard i inne rozrywki zupełnie wywietrzały jej z głowy, a zastąpiła je powoli narastająca panika. Bo jakim prawem Adam wyglądał tak... tak inaczej. Zupełnie jak nie on.
Monika tymczasem poufale wsunęła dłoń pod ramię swojego towarzysza, a ten wyniosłym gestem objął ją, przy czym dość jednoznacznie jego ręka ześlizgnęła się znacznie niżej, zatrzymując się na krągłym pośladku.
- Mamy jeszcze kilka planów na ten wieczór, więc chyba się pożegnamy? – wypowiedział te słowa stanowczym tonem, jednocześnie usiłując nie patrzeć na milczącą jak dotąd Lenę. Paweł i Monika nieomal rzucili się na siebie, czule żegnając, jednak ona wciąż stała z boku, nerwowo splatając dłonie. Była mu wdzięczna za te słowa, bo z niewiadomych przyczyn, czuła że jeśli jeszcze chwilę pozostanie w tym miejscu to po prostu wybuchnie płaczem. Adam zarzucił na siebie elegancki płaszcz, tak bardzo niepodobny do jego znoszonej i sfatygowanej kurtki, a potem bez słowa z przytuloną do jego boku Moniką skierował się ku wyjściu.
Paweł również pomógł jej się ubrać.
- Czy coś się stało? Chodzi o Monikę?
- Przecież każdy z nas ma jakąś przeszłość – wzruszyła ramionami, nie dodając, że dla niej ta przeszłość ograniczała się do kilku pocałunków i ukradkowego obściskiwania na jednej imprezie.
- To już naprawdę skończone. Zresztą czy mógłbym się równać z jej obecnym partnerem?
- Nie wiem. – Była zmęczona i już czuła początki nadchodzącego bólu głowy. – Przepraszam, ale chyba zrezygnujemy z dalszej części wieczoru. Nie będziesz się gniewał?
- Ależ skąd. Odwiozę cię do domu, a na bilard pójdziemy następnym razem. Jeśli oczywiście chcesz znów się spotkać?
- Pewnie że tak.
- To dobrze – odetchnął z widoczną ulgą. – Myślałem, że jesteś zła o to niespodziewane spotkanie.
- Nie. Jestem po prostu zmęczona. Chyba źle oceniłam swoje siły...
Znużonym ruchem oparła czoło o lodowatą szybę okna i przymknęła oczy. W jej głowie wirowało tysiąc różnych myśli, ale zwłaszcza jedna z nich wysuwała się na prowadzenie. Jak mogła tak kretyńsko zachowywać się wczorajszego wieczora i wierzyć, że Adamowi należy się z jej strony pocieszenie i pomoc? Albo, że mogłaby mu się w jakikolwiek sposób podobać, skoro gustował w takich kobietach jak ta Monika. Lena miała ochotę walić pięściami w tą jego przystojną i jednocześnie odpychającą twarz i krzyczeć ze złości, że zrobiła z siebie taką idiotkę. Biedny, samotny, ignorowany... Akurat! Miał to co chciał na własne życzenie, wystarczył jeden wieczór i proszę. Gdyby nie Paweł i to przypadkowe spotkanie, roztkliwiała by się nad jego nieszczęściami, ukradkiem zerkając w ciemne okna i wyobrażając sobie, jak siedzi w zimnym, ciemnym pokoju i topi smutki w alkoholu. A on tymczasem używałby na całego, bzykając się z tą cycatą blondyną i nadrabiając rzekome braki w tej dziedzinie. Zacisnęła usta. Koniec z tym. Sama wkręciła się w jakąś ponurą rzeczywistość, wymyślając rzeczy, które nigdy nie istniały i problemy będące fikcją. Adam Lamer był po prostu zwykłym dupkiem, zbyt leniwym by cokolwiek zmienić w swym żałosnym życiu. Nie istniały żadne zbiegi okoliczności, klątwy i inne bzdury. Byli po prostu nieszczęśliwi ludzie, decydujący się na popełnienie tak drastycznego kroku, jakim było pozbawienie się życia.
Odetchnęła z ulgą, kiedy dojechali na miejsce. Nawet nie czekała aż Paweł szarmancko otworzy jej drzwi auta.
- Lenko, ja naprawdę przepraszam, jeśli poczułaś się czymkolwiek obrażona dzisiejszego wieczoru. – Wyjątkowo wkurzała ją ta mina zbitego psa, ale zmusiła się do uśmiechu.
- Nie ma o czym mówić.
Paweł spojrzał na nią czule, po czym znienacka objął i pocałował. To było to, o czym jeszcze tak skrycie marzyła kilka godzin temu. Dlatego z desperacją starała się odwzajemnić pocałunek, wkładając w tę czynność resztkę zapału i sił, które jej pozostały. Nawet nie przypuszczała, że ktoś może ich obserwować. Adam stał tuż przy płocie i pogrążony w ciemnościach w napięciu czekał na jej powrót. Monika jak zwykle dolała oliwy do ognia, rozwodząc się nad tym, jakim ten goguś był subtelnym kochankiem.
- Romantyczny, wręcz idealny dla kobiety uwielbiającej takie rzeczy. Z jednej strony zazdroszczę tej twojej Lence... Paweł świetnie do niej pasuje, chyba zacznę im po cichu kibicować.
Nie odpowiedział, tylko tak mocno przycisnął pedał gazu, że aż wbiło ich w fotele. Pobladła z nagła Monika zamilkła, więc w spokoju, choć znacznie przed planowanym czasem podjechali pod jej dom. Cmoknęła go w policzek na pożegnanie, a potem ze smutkiem spojrzała w oczy.
- Adamie, to nie jest dziewczyna dla ciebie. Zresztą sama już nie wiem czy kiedykolwiek znajdzie się odpowiednia? Ale Lena jest zbyt zwyczajna, by zaakceptować niektóre sprawy, tak oczywiste w naszej rodzinie.
- Skończyłaś?
Z rezygnacją pokiwała głową i wysiadła. Jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyła na zakręt, za którym zniknął samochód, potem powoli weszła na schody prowadzące na ganek.
Nie zważał ani na panujące wokół ciemności, ani na krętą, miejscami wciąż zaśnieżoną drogę. Dlatego właśnie znalazł się tak szybko na miejscu. Gnała go potrzeba sprawdzenie, czy Lena faktycznie wróciła do domu czy też może... Zgrzytnął zębami w bezsilnej złości, gdy pomyślał o tej drugiej możliwości.
Jednak po chwili pod dom Marty zajechało auto i wysiadło z niego dwoje ludzi. Zamienili kilka słów, które dotarły do jego uszu w postaci niezrozumiałego pomruku. A potem zatonęli w swoich objęciach, nie pozostawiając mu ani odrobiny wątpliwości, co do czynności którą właśnie wykonywali. Jednak zamiast furii poczuł tylko rezygnację. A czego się spodziewał, zwłaszcza po tym jak tak demonstracyjnie zaprezentował się w restauracji? Był głupcem i to w dodatku takim, który tak naprawdę wciąż nie wiedział czego chciał. Odczekał jeszcze aż Lena machając Pawłowi na pożegnanie, znikła za drzwiami, a auto z cichym pomrukiem odjechało w ciemność. Dopiero potem powlókł się z powrotem do domu, równie ponury i przygnębiony jak kilka godzin wcześniej.

link do części III - klik

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Twoje opowiadania, jednak radość z czytania psują mi błędy ortograficzne i językowe, które popełniasz. Choćby w tym "kuły" zamiast "kłuły, "za wyjątkiem" zamiast "z wyjątkiem". Niby są to drobiazgi, ale przy Twoim talencie szkoda miejsca na takie wpadki. Proponuję, żebyś po napisaniu czytała tekst dwa razy, zanim go udostępnisz, lub (najlepiej) dawaj go do przeczytania komuś, kto spojrzy na niego krytycznie pod względem poprawności językowej.
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie teksty bez akapitów, są również bez korekty. I przyznaję, że z pewnością jest w nich dużo błędów. Zostawiłam je na "zaś" do poprawienia, ale nie mam na razie na to czasu, więc leżą odłogiem i straszą błędami :)))
    Musicie mi wybaczyć, z pewnością w przyszłości je poprawię. Na razie zabrałam się za Dżina (korektę robię na wersji papierowej) i dotarłam do połowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeejku...! Jaką Ty masz bujną wyobraźnię. Ja się chyba jednak złoże na ten bilet na bezludną wyspę, a Ty zaopatrzysz sie lapotopa. :-D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.