Brak czasu, brak czasu... Daję na szybko drugą cześć :)
Buziaki :-*
Spod ciebie to powstanie (II)
9.
Jak zwykle
następnego dnia, wczorajsze wydarzenia nie były już tak męczące. Poczucie, że
się skompromitowała, może nie całkiem minęło, ale stało się bardziej mgliste i
niewyraźne. Słoneczny poranek dodatkowo dodał jej otuchy, witając
nieskazitelnie błękitnym niebem, odbijającym się w intensywnej bieli śniegu.
Instynktownie unikała spoglądania w kierunku domu Lamerów, jak gdyby to mogło
stanowić jakąś ochronę przed niechcianymi myślami. Dlatego nie zauważyła pary
błyszczących oczu, czujnie wpatrujących się w nią z ganku sąsiedniego budynku.
Adam stał nieruchomo, opierając się o zmurszałą kolumnę, podpierającą niewielki
balkonik i z uwagą śledził każdy jej ruch. Widział jak wyszła i kucnąwszy
drapała za uszami ogromnego kocura, łaszącego się u jej stóp. Potem odgarnęła
tę odrobinę śniegu, jaki spadł dzisiejszej nocy, co chwilę z zadumą wpatrując
się w lazurowe niebo. Miała na sobie tą samą zabawną wełnianą czapeczkę z
pomponem, którą wczoraj jej podał, w intensywnych kolorach czerwieni i błękitu.
Pomyślał że na innej osobie wyglądałaby ona śmiesznie, zwłaszcza w połączeniu z
zielonym płaszczem, ale do niej pasowała w niezwykły, zaskakujący sposób.
Intrygowało go jej podejście do świata, jednocześnie optymistyczne, jak i
sceptyczne, jakby do końca nie umiała się zdecydować, czy coś jest białe czy
też czarne. I niechętnie musiał przyznać, że również jej uśmiech, który tak
mocno utrwalił się w jego pamięci. W
zasadzie, na pierwszy rzut oka nie wyglądała na piękność, dopiero spojrzenie na
wyraziste usta i duże, błyszczące oczy, powodowało że nie można było oderwać od
niej wzroku. Co też wczoraj czynił tak intensywnie, że nawet teraz mógłby podać
liczbę piegów na jej nosie. Uśmiechnął się z przekąsem, na wspomnienie
zmieszania, kiedy opatrywała mu ramię. I rumieńca, uwypuklonego jeszcze przez
delikatną karnację, który pojawił się zanim wyszła. Nie miał zbyt wielkich
doświadczeń, jeśli chodzi o kontakty z kobietami, ale żadna jeszcze nie
uciekała na widok jego obnażonego torsu. I to w takim pośpiechu. Potem jednak jego twarz znów przybrała
chłodny i odpychający wyraz, jak gdyby jak najprędzej chciał się pozbyć tych
niezbyt pożądanych myśli i Adam odwróciwszy się, pogrążył się w półmroku, swego
ponurego domostwa.
Na szczęście
Lena nie była ani trochę świadoma jego pogmatwanych myśli i po skończonym
odśnieżaniu, udała się na długi spacer po miasteczku. W sobotni poranek, na
ryneczku kręcili się ludzie, z rzadka tylko kupując jakieś artykuły od
wędrownych sprzedawców. Co prawda dzień był piękny, ale mroźny i to nie bardzo
sprzyjało ulicznemu handlowi. Dziewczyna skusiła się na błyszczącą kulę z
zatopionymi w środku kwiatkami, sama do końca nie wiedząc do czego może jej
służyć. Ale wyglądała tak pięknie w promieniach słońca, że nie umiała jej się
oprzeć. Kupiła jeszcze rumowe czekoladki, które tak uwielbiała i wolnym krokiem
skierowała się w kierunku kościoła. Zanim jeszcze dotarła do głównego wejścia,
usłyszała wzburzone głosy, dobiegające zza rogu. Zatrzymała się w pół kroku i z
uwaga zaczęła nasłuchiwać. Od razu zrozumiała, że mówiono o Adamie Lamercie.
- ...zrobić. Ja
bym go dorwał gdzieś na osobności i wydusił prawdę, jeśli nie po dobroci, to
siłą. – To był pałający nienawiścią głos Piotra. – Już wielokrotnie wam
mówiłem, że nie wierzę temu dupkowi w jego alibi.
- Ale jeśli
nawet to on postraszył dzieciaki, to przecież nie jego wina, że mała wybrała
drogę ucieczki akurat w stronę jeziora? – Tego głosu nie rozpoznawała, choć założyłaby
się że z pewnością nie raz widywała jego właściciela.
- I co z tego? –
niemal mogła sobie wyobrazić, jak Piotrek wzrusza ramionami. – Ta rodzina od
zawsze była źródłem kłopotów w tej okolicy. Jaka matka, tacy synowie. Jeden
zrobił nam tą przyjemność, że sam się zabił, drugim musimy zająć się sami. To
twarda sztuka, nie ma szansy, żeby powtórzył wyczyn braciszka.
- To mu pomożemy
– przepity głos z pewnością należał do Waldka, najmłodszego syna wójta.
- Cóż to za
zgromadzenie w tak mroźne popołudnie? I komu to chcecie tak bardzo pomóc? –
dobiegł ją teraz cichy i łagodny głos proboszcza, który musiał zaskoczyć
spiskowców w drugiej strony.
Był on
dobrotliwym, niewysokim i okrągłym niczym piłeczka staruszkiem. Nawet teraz
Milena uśmiechnęła się, wyobrażając sobie jak łagodnie spogląda na nich, spod
okularów opuszczonych na czubek nosa.
- Za dużo ksiądz
słyszał – ostro odparował Piotr. Jego towarzysze najwyraźniej się zmieszali,
ale on tak łatwo się nie poddał. – To moja prywatna sprawa i nikt, nawet proboszcz
nie powinien się do tego mieszać.
- Chłopcze – to
słowo jakoś nie bardzo pasowało do dojrzałego już mężczyzny. – Ja wiem, że
szukasz ukojenia, ale zemsta ci go nie przyniesie. Zwłaszcza na człowieku,
który tak jak i ty stracił niedawno bliską mu osobę.
Lena
niezauważona zerknęła zza rogu. Staruszek spoważniał i drżącą dłonią poprawił
wyślizgującą się mu spod ramienia teczkę. Od niedawna wszyscy wiedzieli, że ma
zaawansowanego Parkinsona, choć nigdy jeszcze nie uchylił się od posługi czy
obowiązku kapłana. To był dobry człowiek, zbyt szlachetny by kogokolwiek
osądzać i zrozumieć pobudki, jakimi chciał się kierować zrozpaczony ojciec.
- Przypuszczam,
że znów tak bardzo go to nie obeszło – z sarkazmem w głosie odparł Piotr.
- I tu się
mylisz. Byłem u niego by zaproponować chrześcijański pogrzeb dla jego brata i
zbyt wyraźnie widziałem jego rozpacz i smutek...
- Chrześcijański
pogrzeb? Przecież to był samobójca...
- Gorsi od niego
spoczywają na naszym małym cmentarzu – ksiądz ze spokojem wytrzymał jego
wściekły wzrok. – A ja wierzę, że nasz miłosierny ojciec potrafi wybaczyć nawet
tej najbardziej zbłąkanej owieczce.
Zapadłą ciszę
przerwał nieoczekiwany chichot Waldka. Wszyscy spojrzeli na niego z niemym
wyrzutem, choć każdy z innych powodów. I właśnie wtedy zauważyli,
przysłuchującą się im w milczeniu Lenę. Zmieszana nagłą dekonspiracją,
pomachała im ręką i pośpiesznie odeszła, odprowadzana milczeniem. Czuła się
trochę głupio, ale po chwili wzruszyła ramionami. Skąd mogli wiedzieć, że była
świadkiem całej ich rozmowy?
Skierowała się
prosto do domu, mając nadzieję, że zastanie już Martę, która wczesnym rankiem
udała się na większe zakupy do pobliskiego miasta. Jednak tuż za progiem
powitała ją cisza i chłód pustego mieszkania. Nie wiadomo dlaczego, uczyniło to
niej jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Jak nigdy potrzebowała obecności
drugiego człowieka, dlatego z namysłem spojrzała przez okno, na pobłyskujące w
oddali światełko w domu Lamerów.
„ To szaleństwo”
– przemknęło jej przez głowę. Akurat tam nie powinna była szukać
pokrzepiającego towarzystwa.
A jednak
wygrzebała z szafki puszkę z pozostałymi z świąt piernikami i wcisnąwszy czapkę
na głowę, wolnym krokiem zaczęła wspinać się mało uczęszczaną dróżką pod górę.
Prościej byłoby wybrać codzienną drogę, ale nie bardzo chciało jej się chodzić
dookoła. No i pozostał jeszcze element zaskoczenia. Dużo trudniej było zauważyć
ją z tej strony, podczas gdy od głównego wejścia byłaby widoczna na dobry
kilometr, a może i więcej.
Z duszą na
ramieniu i mocno bijącym sercem zapukała do domu od strony kuchni. Cierpliwie
czekała, choć wydawało jej się że wieki minęły zanim usłyszała cichy szelest za
drzwiami i powoli się one uchyliły, ukazując pogrążone w mroku wnętrze i
zasępioną twarz gospodarza.
- Cześć – głos miała
ochrypły ze zdenerwowania. Wyciągnęła przed siebie pakunek, jak gdyby to on
miał usprawiedliwić jej przyjście w to miejsce.
Nie odpowiedział
tylko szerzej otworzył drzwi i stanął w nich, wyraźnie dając do zrozumienia, że
nie ma najmniejszej ochoty zaprosić jej do środka. Wyglądał zupełnie jak
wczoraj, gdy pierwszy raz go zobaczyła, miał tylko bardziej fioletowe siniaki i
mniej zakrwawioną twarz. Choć jej wyraz zupełnie się nie zmienił.
- Pomyślałam, że
masz ochotę na przepyszne pierniczki i kawę w moim towarzystwie... –
uśmiechnęła się z przymusem, wiedząc że na policzki znów wypełza ten zdradliwy
rumieniec. Czuła się wyjątkowo głupio, tym bardziej że on nie wykonał żadnego
zachęcającego gestu. – No i chciałam zapytać jak samopoczucie? – jej głos zbliżał
się do szeptu w miarę słów, które wypowiadała.
Wciąż milczał,
nie spuszczając z niej wzroku, który bynajmniej nie wyrażał ani zrozumienia ani
odrobiny uprzejmości. W najlepszym wypadku można było powiedzieć, że był
chłodno odpychający.
„Co ja robię?” pomyślała
w panice Lena. Jednak właśnie w momencie kiedy miała się wycofać, Adam uczynił
jednoznaczny ruch zapraszający ja do środka, choć nadal nie wyrzekł ani słowa.
Spłoszona dziewczyna weszła do wewnątrz i rozejrzała się po kuchni. Musiał się
nieźle napracować od wczorajszego wieczoru, bo zaniedbane wnętrze, zmieniło się
w przytulny kącik, aż lśniący czystością i porządkiem. Zdziwiona odwróciła się
w jego kierunku.
- No co? Sama
mówiłaś, że należałoby tu posprzątać.
- No tak –
uśmiechnęła się czując jak ulatuje z niej całe napięcie. – Tylko nie
spodziewałam się, że mnie posłuchasz.
- I tak nie
miałem nic lepszego do roboty – mruknął. Usiadł przy okrągłym stole i rzucił
jej ostre spojrzenie. – To po co przyszłaś? Kawa w moim towarzystwie to raczej
kiepski powód, aby skłonić cię do odwiedzin, zważywszy na to w jakim pośpiechu
opuściłaś wczoraj mój dom.
Zagryzła wargi.
- Ja... Wczoraj
trochę mnie zaskoczyłeś...
- Bo się
rozebrałem? – spytał z ironią.
- Nie tylko. –
Nie było sensu kłamać, mogła przez to pogrążyć się jeszcze bardziej. – Przede
wszystkim dlatego, że zacząłeś być miły...
Nie skomentował
tego w żaden sposób, tylko wstał i bez słowa podszedłszy do szafki przy oknie,
wyjął dwie filiżanki. Potem podpalił płomień pod imbrykiem i dopiero wtedy na
nią spojrzał.
- Zamierzasz pić
ze mną ta kawę w płaszczu i czapce?
- Nie. –
Spokojnie rozebrała się, jakimś szóstym zmysłem wiedząc, że wpatruje się w nią.
O to właśnie chodziło. Miała na sobie przylegający do ciała biały sweterek i
obcisłe dżinsy, które podkreślały jej smukłą sylwetkę. W pewnym sensie
poczułaby się rozczarowana, gdyby nie powędrował za nią wzrokiem. Adam z
jeszcze bardziej ponurą miną, nasypał kawy i zalał ją gotującą się wodą. Bez
słowa postawił filiżanki na stole i usiadł naprzeciwko Leny, opierając łokcie
na blacie i w milczeniu przyglądając się jak dziewczyna otwiera puszkę z
piernikami i podsuwa ją w jego kierunku.
- Proszę.
Częstuj się.
Najpierw wziął
jednego, jednak nie skomentował ani jego wyglądu, ani też smaku. Ale po chwili
sięgnął po następnego, więc to musiało wystarczyć, jako pochwała jej
cukierniczych talentów.
- Czy teraz
powiesz mi czego ode mnie chcesz?
- Nie bardzo
wierzysz w ludzką bezinteresowność, prawda?
- Nie mam do
tego powodów. Sądzę, że do udzielenia mi wczoraj pomocy bardziej skłoniła cię
niezdrowa ciekawość niż cokolwiek innego.
- To niezupełnie
tak. Naprawdę chciałam z tobą porozmawiać na pewien temat. A dziś, kiedy wróciłam do pustego i cichego domu, po prostu
zapragnęłam czyjegoś towarzystwa.
- Mojego? –
spojrzał na nią z niedowierzaniem, na chwilę burząc mur obojętności, który
wokół siebie zbudował. – Czyżbyś aż tak była spragniona seksu, że nie
przeszkadza ci nawet moja wątpliwa reputacja?
- Adam! Jak
możesz! – Uderzyła w stół zaciśniętą pięścią. Potrzebowała dobrej chwili, aby
móc się odrobinę uspokoić. A więc w takim świetle postrzegał te wymuszone
odwiedziny. Obserwował jej wzburzenie z zainteresowaniem, chrupiąc przy tym z
wyraźną przyjemnością kolejnego pierniczka. Musiał przyznać w duchu, że była
śliczna z tym rumieńcem na twarzy, błyskiem w oczach i nieposłusznymi
kosmykami, które co chwila wymykały się zza ucha i opadały jej na policzki.
Wyciągnął dłoń i delikatnym ruchem odsunął pukiel, który przed chwilą nerwowo
usiłowała odgarnąć z twarzy, a który i tak ponownie wymknął się jej dłoni i
powrócił na poprzednie miejsce.
- Nie dotykaj
mnie – syknęła jak rozjuszona kotka. – Chyba że jesteś tak spragniony seksu, że
nie przeszkadzają ci moje małomiasteczkowe kompleksy i rzekoma obłuda...
O mało nie
zakrztusił się ciastkiem, które miał w ustach.
- Jestem –
odpowiedział cicho, niemal szeptem. – Gdybyś wiedziała jak bardzo, nie
odważyłabyś się tu przyjść...
W jednej chwili
cała jej złość znikła, a pojawiło się zakłopotanie. Nie spodziewała się tak
szczerej odpowiedzi. W zasadzie powinna była pożegnać się i pójść do domu,
widziała że Marta już wróciła i z pewnością zaczęła się niepokoić jej
nieobecnością. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, unikając nawzajem swojego
wzroku. Potem dziewczyna wstała z wyraźnym ociąganiem.
- Powinnam już
iść. Resztę pierników zostawię, puszkę oddasz mi jak skończysz. Właściwie to
chciałam ci zadać kilka pytań, ale możemy to odłożyć na później.
Nie spodziewała
się, że pomoże jej założyć płaszcz, więc z zakłopotaniem wyszeptała słowa podziękowania.
Później uniosła głowę i spojrzała na niego. Dopiero teraz zauważył, jak była
niewysoka; nie sięgała mu nawet do ramienia.
Przez dłuższą chwilę milczeli, patrząc sobie prosto w oczy, potem Lena
uniosła dłoń i ze smutkiem pogładziła jego policzek. Nie zaprotestował i nie
okazał złości, tylko przykrył ją swoją ręką i przez chwilę przytrzymał. To było
jak kojący plaster na wszystkie niezabliźnione rany - drobna pieszczota, która
po raz pierwszy od czasu śmierci matki, obudziła w nim dawno zapomniane uczucia.
Żal i poczucie
zagubienia, jakie dostrzegła w jego twarzy, wstrząsnął nią bardziej niż by
chciała. Potem puścił jej rękę, a ona po prostu odwróciła się i odeszła, choć
przez całą powrotną drogę czuła na sobie jego wzrok. Dopiero gdy zamknęły się za
nią drzwi jej domu, odetchnęła z ulgą.
- Lenka,
kochanie, zaczęłam się już niepokoić. Powinnaś była wrócić przede mną, a
tymczasem znikasz i nawet twoja komórka nie odpowiada.
- Zapomniałam o
niej, ładuje się w salonie – dziewczyna posłała starszej pani blady i dość
niewyraźny uśmiech.
- No ładnie.
Gdzie byłaś, wyglądasz na zdenerwowaną?
Przez krótką
chwilę chciała skłamać i powiedzieć, że tylko spacerowała. Ale nie mogła
oszukiwać Marty, nie zasługiwała na takie traktowanie.
- Będziesz
niezadowolona kiedy ci powiem. Odwiedziłam naszego sąsiada...
Nie musiała
dodawać nic więcej. Babcia od razu zrozumiała, kogo miała na myśli.
- Mileno!
Mówiłam przecież byś się trzymała od niego z daleka. To nie jest ktoś, kto
zasługuje na jakiekolwiek zainteresowanie z naszej strony.
- Myślę, że w
zamian za to zasługuje na współczucie. Nie mam racji?
- Kochanie
posłuchaj – Marta podeszła i ujęła jej twarz w dłonie, uważnie wpatrując się w
oczy. – Ja wiem, że Adam z tą całą aurą niedostępności, ze swoim niesamowitym
wyglądem, stanowi nie lada wyzwanie dla każdej kobiety. Zwłaszcza dla ciebie.
Zbyt dobrze cię znam i wiem, że nie przepuściłabyś takiej okazji. Ale on zrobił
się niebezpieczny, trochę szalony i żądny zemsty. Rozmawiałam z nim, tuż przed
pogrzebem Nataniela.
- I co? –
spokojnie czekała na dalsze jej słowa. Z pewnością jej babka miała dużo racji,
ale ten ból który dostrzegła w jego oczach... Nie umiała tego zignorować i po
prostu wymazać z pamięci, niczym nic nie znaczący epizod.
- Powiedział mi,
że dobrze jest wierzyć w niebo, bo ta wiara przyda się po piekle, które
niebawem przeżyjemy...
Lena gwałtownie
się wyprostowała. Czyżby miała rację podejrzewając, że śmierć Nataniela miała
coś wspólnego z nieszczęściami nawiedzającymi w ostatnich miesiącach
mieszkańców miasteczka?
- To dokładnie
jego słowa?
- Mniej więcej
tak to ujął. Też mi go żal, ale lepiej będzie unikać jego towarzystwa.
- Właśnie
dlatego jest taki zgorzkniały i nieprzyjemny. Całe miasteczko boi się i go
ignoruje. Ja nie mam zamiaru do nich dołączyć.
Marta ciężko
westchnęła i usiadła na najbliższym krześle. Będzie musiała powiedzieć wnuczce
coś jeszcze, szczegóły które znała jako jedna z niewielu. Ale czy ta młoda
dziewczyna, o trzeźwym umyśle i realistycznym podejściu do świata uwierzy jej
choć trochę?
- Leno, to co
teraz usłyszysz, bez względu na to czy uznasz to za prawdę czy też nie, musisz
zachować tylko dla siebie.
- Dlaczego
miałabym sądzić, że mnie okłamujesz?
- Bo mowa o
sprawach, w które tak naprawdę wierzy niewielu ludzi. O czarach, magii i tych,
którzy się tym zajmują.
Spojrzała z
powątpiewaniem w zatroskana twarz Marty, ale nie dostrzegła na niej nic prócz
ogromnego napięcia i zmęczenia.
- Ursula
urodziła się w rodzinie, w której od wieków wierzono w takie rzeczy. Ale sama
nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Była tylko zręczną zielarką,
mistrzynią w swoim rzemiośle. Jej wiedza była doprawdy zdumiewająca, bo znała
nazwę każdej napotkanej roślinki, jej właściwości i historie z nią związane.
Myślę, że po prostu to kochała. Ale jej synowie byli inni, zwłaszcza średni
Nataniel. Oni dostali w spadku te wszystkie zdolności, których tak bardzo
obawiali się normalni ludzie, w tym mieszkańcy miasteczka.
- Chwileczkę, to
znaczy że miała jeszcze jedno dziecko? Młodsze od Natana?
- Owszem. To
była ogromna rodzinna tragedia, o której Ursula wspomniała tylko raz. Jej mąż
był szaleńcem, usiłującym sprowadzić demony, które miały mu służyć w tym
świecie i w tym celu odprawiał jakieś idiotyczne rytuały. Do jednego z nich
potrzebował ludzkiej ofiary i w tym celu wykorzystał najmłodsze dziecko.
Podobno, wiem to jednak nie od Ursuli, ale od kogoś kto prowadził w tej sprawie
śledztwo, wypatroszył roczne niemowlę na oczach zrozpaczonej matki. Ona nie
umiała mówić o takich rzeczach...
- Boże! – Lena
zakryła usta dłonią. – Dlaczego w ogóle nie zostawiła tego wariata wcześniej i
nie uciekła z dziećmi?
- Zabrzmi to
paradoksalnie, ale oni naprawdę się kochali. On tylko chciał aby wiodło im się
lepiej, twierdził cały czas, że zrobił to dla żony, aby nie musiała już tak
ciężko harować i więcej czasu poświęcać rodzinie i jemu.
- Psychopata –
skwitowała jednym słowem Milena.
- Nawet nie
wiesz jak bardzo był pokręcony. Fortuna po rodzicach Ursuli była tak wielka, że
mogli by za nią wykupić niejedno takie miasteczko jak nasze. Przypuszczam, że
nadal jest, bo nad wszystkim czuwa daleki krewny, jakiś adwokat czy coś w tym
rodzaju. Wiem o tym, byłam jedyną osobą stąd wymienioną w jej testamencie i
obecną przy jego otwarciu.
- Cóż, Adam
raczej nie wygląda na milionera, a jego dom jak siedziba bogacza... –
powiedziała z ironią, sięgając po kubek z szafki i nalewając do niego wody.
- Adam wygląda
jak niedokończona kopia własnego ojca, jest tylko od niego wyższy i bardziej
ponury.
- Chyba
zboczyłaś z tematu, bo miałaś mi opowiedzieć o czarach i magii?
Marta z niemym
wyrzutem spojrzała na wnuczkę.
- Ja doskonale
wiem, że ty nie wierzysz w takie rzeczy, ale być może na tym właśnie opierając
się te dziwne słowa, które ci powtórzyłam.
- Znaczy się
teraz Adam odprawia gusła i rytuały aby przywołać demony czy coś w tym stylu?
- Nie znam jego
możliwości pod tym względem, ale znałam jego brat i wiem do czego był zdolny.
Nawet Ursula się go bała i starała nie zostawiać bez nadzoru i opieki.
- Wiesz Marto co
ja sądzę – w zamyśleniu upiła łyk herbaty. – Myślę, że Adam nie ma żadnych, jak
ty to określasz „zdolności”, a to wszystko to tylko wręcz nieprawdopodobny
zbieg okoliczności. Być może i on sam upatruje się w tym jakiejś siły wyższej,
która w jego imieniu dokona zemsty na wszystkich wrogach, ale to tylko
rozpaczliwe pragnienia, nic poza tym. Ja myślę że to samotny i pełen żalu
mężczyzna, który nie umie udawać, że wierzy w boga i tym się różni od reszty
mieszkańców tego miejsca.
- Owszem, to że
nie należeli nigdy do naszej chrześcijańskiej wspólnoty, z pewnością nie
przysporzyło im sympatii otoczenia.
- No widzisz. A
teraz lepiej przestańmy rozmyślać o tak ponurych sprawach, mam dużo lepszy
pomysł na przyjemne spędzenie tego wieczoru. Jestem na jutro zaproszona na
kolację i musisz mi pomóc w wyborze kreacji...
- Czyżby randka?
– w jednej twarz Marty zmieniła wyraz, a starsza pani poderwała się z werwą i z
ciekawością wpatrzyła w zarumienioną wnuczkę.
- Tak jakby. Po
prostu stary znajomy zaprosił mnie na kolacje. Spotkaliśmy się w zeszłym
tygodniu, gdy byłam odwiedzić rodziców. Wziął numer telefonu i obiecał, że jak
najszybciej zadzwoni. Ale dopiero wczoraj rano się odezwał.
- Stary znajomy,
powiadasz?
- Z liceum.
Kiedyś nawet się w nim kochałam...
- Cudownie! –
widmo Adama Lamera oddaliło się i rozwiało. Być może Lenie naprawdę było tylko
żal tego człowieka. – Nawet wiem, którą sukienkę powinnaś ubrać.
- Sukienkę? Ja?
No nie żartuj – dziewczyna roześmiała się radośnie i chwyciwszy Martę za rękę
pociągnęła ją na górę, prosto do swojego pokoju.
10.
Stał przy oknie
i z pochmurną miną obserwował to, co działo się na sąsiednim podwórzu. Nie
sądził, by ktokolwiek go zauważył, zbyt duża dzieliła ich odległość, a
towarzystwo na które spoglądał było sobą zbyt zainteresowane. Pod dom Marty
podjechał błyszczący karoserią samochód i wysiadł z niego wysoki, postawny
blondyn. Nie mógł nie zauważyć, że był ubrany gustownie, w długi elegancki
płaszcz. Właśnie zsunął rękawiczki aby ująć dłoń zrumienionej Leny i unieść ją
do dżentelmeńskiego pocałunku. Ona również nie przypominała tej samej
dziewczyny, którą widywał na co dzień. Wysokie kozaczki na delikatnym obcasiku,
dopasowany płaszcz w stonowanym czerwonym kolorze i włosy upięte w jakiś
przedziwny sposób, bez tej kolorowej czapeczki, którą na co dzień nosiła. Adam
zacisnął obie dłonie w pięści. Nie podobał mu się ten wielkomiejski laluś, ale
Milena była najwyraźniej bardziej niż zadowolona z jego towarzystwa. Z
pewnością udawali się na jakąś elegancką kolację gdzieś w okolicy. Przez chwilę
zastanowił się nad jakimś odpowiednim miejscem, zbyt wielkiego wyboru nie było,
potem zacisnął usta i skierował się do łazienki. Spojrzał w lustro z wyraźną
złością – fioletowo szare siniaki, kilkudniowy zarost, zbyt długie włosy. I ta
kraciasta workowata koszula, która bardziej nadawałaby się na szmaty niż na to
by traktować ją jak ubranie. Pochylił się i z szuflady wyszperał nową maszynkę
i tubkę kremu do golenia. Już dawno nie miał okazji na jakiekolwiek eleganckie
wyjście. Najwyższy czas to zmienić. W miarę upływu czasu w lustrze ukazywało
się zupełnie inne oblicze. Młodsze, o mocno zaciśniętych ustach nadających
twarzy wyraz zaciętości i wystających kościach policzkowych, które pogłębiały
tylko wrażenie wrogości. Zimne, jasne oczy kuły niczym stal, a ich ciemna oprawa
sprawiała dość ponure wrażenie. Nie zachwycił go ten widok. Sam sobie wydał się
odpychający, dlaczego więc inni mieliby myśleć inaczej? Energicznie przyciął
jeszcze włosy, miał w tym niemałą wprawę, i przeciągnął dłonią po świeżo
ogolonym podbródku. Było nieźle, jednak z siniakami i zadrapaniami nie mógł nic
zrobić. Pozostało jeszcze ubrać się, załatwić sobie towarzystwo i mieć
nadzieję, że obstawił dobrą knajpę.
Jednak godzinę
później, Adam przez chwilę zawahał się przed wejściem. Odwykł od takich miejsc.
Wolał szybkie i anonimowe bary lub posiłki przygotowywane w domu, choć nawet
teraz kiepski był z niego kucharz. Ale kobieta, która mu towarzyszyła nie miała
żadnych wątpliwości i z uśmiechem na ustach skierowała się w stronę jasno
oświetlonego wnętrza. Adam starannie unikał spojrzeń w wielkie lustra
wypełniające hol, bo to co w nich się odbijało, zdawało się należeć do obcego
człowieka. Ostrzyżony, ogolony i w świeżym ubraniu, nawet pomimo
pokiereszowanej twarzy wyglądał niebezpiecznie i interesująco. Świadczyły o tym
pełne nieukrywanego podziwu spojrzenia, posyłane przez te nieliczne panie,
które mijali w drodze do swojego stolika. Kiedy w końcu usiedli, dyskretnie się
rozejrzał. Tuż pod oknem zauważył tył głowy tego lalusiowatego blondyna,
popijającego w milczeniu szampana. Leny jednak z nim nie było. Widocznie
musiała udać się do toalety, to wytłumaczenie wydało mu się jak najbardziej
sensowne. Na szczęście jego towarzyszka nie zauważyła tych ukradkowych spojrzeń
w bok, tylko dalej trajkotała jak najęta. To właśnie lubił w Monice. Dużo
mówiła i wcale nie wymagała odpowiedzi, za wyjątkiem zdawkowego „tak” lub
„nie”. Zresztą była jego jedyną bliską
kuzynka i osobą, którą nagle mógł zaprosić na niezobowiązującą kolację. Kiedy
ponownie spojrzał w kierunku stolika pod oknem, Lena już wróciła i właśnie z
wdziękiem zajmowała swoje miejsce. Spodobała mu się sukienka w jaką była
ubrana; prosta, w atramentowym kolorze, z głębokim dekoltem w szpic. Czarny
węzeł włosów podkreślał dodatkowo smukłość szyi, a wysoki obcas dodawał jej
sylwetce niezwykłego seksapilu. Ale jednocześnie spochmurniał, bo dziewczyna
była tak wpatrzona w swojego towarzysza, że nawet na niego nie spojrzała, choć
siedział przecież nieopodal.
- Adam,
słyszałeś o co pytałam?
- Tak,
oczywiście masz absolutną rację – te kilka słów kosztowało go niemało wysiłku,
bo nie miał bladego pojęcia o czym mówiła Monika.
- Akurat –
prychnęła. – Przecież widzę, że nie możesz oderwać wzroku od tej dziewczyny
spod okna. Kim ona jest?
- Co? – spojrzał
na nią lekko zamroczony. – Tak sobie tylko patrzę...
- No nie!
Przecież i tak możesz mi powiedzieć prawdę, więc dlaczego mydlisz mi oczy?
- Stara znajoma
– mruknął i podniósł do ust kieliszek z winem. Z trudem skierował wzrok na
kuzynkę i hardo wytrzymał jej ciekawskie i niedowierzające spojrzenie.
- Powiedziałaby,
że piękna znajoma. I w dodatku zauroczona tym mdławym gogusiem, który jej
towarzyszy.
- Też tak
sądzisz? – Adam spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. – Myślałem, że tylko
mnie on się wydał taki nijaki.
- Przy tobie
znaczna większość jest nijaka – wzruszyła ramionami i ponownie spojrzała w
kierunku okna. – A zwłaszcza takie lekko anemiczne, wydelikacone typy, których
największym atutem jest błyskotliwy umysł i nienaganne maniery.
- Chcesz
powiedzieć, że jestem tępakiem o niskim ilorazie inteligencji i manierach
jaskiniowca?
- Chcę
powiedzieć, że patrząc na ciebie, myśli się raczej o namiętnym seksie, niż o
zajmujących rozmowach przy kominku i grzanym winie...
- Bardzo ci
dziękuję za wnikliwą analizę moich walorów – powiedział z przekąsem sięgając
równocześnie po sztućce.
- Gdybyśmy nie
byli tak blisko spokrewnieni, to z pewnością bym się tobą zajęła w odpowiedni
sposób. A tak pozostaje mi jedynie nadzieja...
Nie skomentował
jej teatralnych westchnień, tylko zajął się jedzeniem. Ale wykwintne dania,
które im zaserwowano, wyjątkowo smakowały mu jak siano, jedynie cierpki aromat
wina przynosił ulgę. Monika również umilkła, na równi zajęta tym co miała na
talerzu jak i osobą nieznajomej. Musiała być niezwykła, skoro jej kuzyn był nią
zauroczony aż do tego stopnia. Co prawda energicznie temu by zaprzeczył, ale
ona już tam swoje wiedziała. Konwersacja z nim zawsze ograniczała się do jej
monologów i jego potakiwania co jakiś tam czas, ale teraz nawet nie udawał, że
słucha tego o czym mówiła.
W odróżnieniu od
nich Lena była naprawdę szczęśliwa. Paweł okazał się być tak samo zajmującym
rozmówcą, jak przed laty, jedzenie było pyszne, a wszystkie problemy zostały w
domu i w najmniejszym stopniu nie zaprzątały jej myśli.
- Mam pomysł. Co
prawda w tej okolicy ciężko o porządny klub nocny, w większości rządzą małolaty
i ta nowoczesna muzyka, ale co powiesz na bilard w pobliskim pubie?
- Wspaniale.
Zagramy w rozbieranego i puszczę cię do domu w samych skarpetkach... – dziewczyna
roześmiała się, bo nazbyt dobrze pamiętała ich dawne wypady na miasto i
wyjątkowy antytalent Pawła do tej gry.
- Oj, oj...
Żebyś nie była rozczarowana. Naprawdę nie zostawiłabyś mi butów w ten
trzaskający mróz?
- Może
tak... – przechyliła głowę na bok, z
trudem hamując się przed wypowiedzeniem nazbyt frywolnych słów, które aż
cisnęły się na jej usta. – No dobrze, jeszcze krawat.
- Zapłacę tylko
rachunek i możemy się zbierać. Poszukam kelnerki, będzie szybciej – mówiąc to
wstał od stolika i oddalił się w głąb lokalu. Lena dopiła swojego szampana i z
ciekawością rozejrzała się po wnętrzu, przyglądając się z uwagą nielicznym
osobom, które jeszcze zostały. Gdyby zrobiła to kilka minut wcześniej, z
pewnością ze zdumieniem zauważyłaby że zupełnie niedaleko siedzi przyczyna jej
nieustających rozterek, o której z sukcesem udało jej się dziś zapomnieć.
Paweł szybko
wrócił, więc wstała i wolnym krokiem udali się do szatni.
- Monika? – Jej
towarzysz z radosnym zdumieniem zwrócił się wprost do złotowłosej piękności o
kapryśnych ustach i wydatnym, zbytnio wyeksponowanym biuście.
- Witaj cudny
blondynie mego życie – w jej głosie pobrzmiewała lekka kpina, a oczy śmiały się
łobuzersko. – Tak właśnie myślałam, że tył twej głowy kogoś mi przypomina, lecz
nie umiałam sobie skojarzyć kogo.
Cmoknęła go w
oba policzki i pytająco spojrzała na Lenę.
- Pozwól że was
sobie przedstawię. To Monika, wieczna gaduła, prowokator i energetyczny potwór.
- No, no –
pogroziła mu palcem. – Doskonale wiem do czego pijesz. Ale wtedy nie
narzekałeś, więc chyba nie było tak źle?
- O nie! –
powiedział to jakby z ociąganiem. Milena przygryzła wargi, bo zbyt dobrze
domyśliła się, jakie relacje musiały w przeszłości łączyć tych dwoje.
- A to jest
Lenka, moja dawna szkolna przyjaciółka, która niedawno przeprowadziła się w te
okolice i którą właśnie przyjechałem odwiedzić.
Monika podała
jej rękę, lecz jej uścisk był słaby, jakby wcale nie pragnęła zawrzeć takiej
znajomości. „Czyżby była o niego zazdrosna?”- pomyślała dziewczyna ukradkiem
przyglądając się rozanielonej twarzy Pawła.
- Ja także muszę
ci kogoś przedstawić. To jest Adam – wyciągnęła dłoń w kierunku kogoś, kto
właśnie pojawił się tuż obok, za ich plecami. Zaskoczeni zastygli w bezruchu,
bo też i było na co popatrzeć. Paweł przyglądał się z nieukrywaną zazdrością
potężnemu mężczyźnie, o kocich ruchach i surowo zaciśniętych wargach. Tylko
Lena nagle zbladła, czując że ziemia usuwa jej się spod stóp.
- Adamie, to mój
dawny znajmy Paweł i... zaraz, jak masz na imię?
- Milena – cała
trójka spojrzała na niego ze zdziwieniem, przy czym tylko u jednej osoby było
ono najzupełniej szczere. Adam odchrząknął i poczuł, że musi wyjaśnić kilka
szczegółów.
- My się znamy.
Jestem jej sąsiadem.
- No tak! –
Paweł w udawanym geście, uderzył się dłonią w czoło. – Zawsze opowiadała mi o
pewnym domu duchów i jego szalonym gospodarzu, którego obawiali się wszyscy
okoliczni mieszkańcy. Ty jesteś Adam Lamer?
Monika zaczęła
się śmiać, widząc niewyraźną minę swego kuzyna i wściekłe spojrzenie jakie
posłał Lenie. Tamta jakby skuliła się w sobie i zarumieniła zmieszana. Miała
ochotę jak najszybciej stąd uciec, bilard i inne rozrywki zupełnie wywietrzały
jej z głowy, a zastąpiła je powoli narastająca panika. Bo jakim prawem Adam
wyglądał tak... tak inaczej. Zupełnie jak nie on.
Monika tymczasem
poufale wsunęła dłoń pod ramię swojego towarzysza, a ten wyniosłym gestem objął
ją, przy czym dość jednoznacznie jego ręka ześlizgnęła się znacznie niżej,
zatrzymując się na krągłym pośladku.
- Mamy jeszcze
kilka planów na ten wieczór, więc chyba się pożegnamy? – wypowiedział te słowa
stanowczym tonem, jednocześnie usiłując nie patrzeć na milczącą jak dotąd Lenę.
Paweł i Monika nieomal rzucili się na siebie, czule żegnając, jednak ona wciąż
stała z boku, nerwowo splatając dłonie. Była mu wdzięczna za te słowa, bo z
niewiadomych przyczyn, czuła że jeśli jeszcze chwilę pozostanie w tym miejscu
to po prostu wybuchnie płaczem. Adam zarzucił na siebie elegancki płaszcz, tak
bardzo niepodobny do jego znoszonej i sfatygowanej kurtki, a potem bez słowa z
przytuloną do jego boku Moniką skierował się ku wyjściu.
Paweł również
pomógł jej się ubrać.
- Czy coś się
stało? Chodzi o Monikę?
- Przecież każdy
z nas ma jakąś przeszłość – wzruszyła ramionami, nie dodając, że dla niej ta
przeszłość ograniczała się do kilku pocałunków i ukradkowego obściskiwania na
jednej imprezie.
- To już
naprawdę skończone. Zresztą czy mógłbym się równać z jej obecnym partnerem?
- Nie wiem. –
Była zmęczona i już czuła początki nadchodzącego bólu głowy. – Przepraszam, ale
chyba zrezygnujemy z dalszej części wieczoru. Nie będziesz się gniewał?
- Ależ skąd.
Odwiozę cię do domu, a na bilard pójdziemy następnym razem. Jeśli oczywiście
chcesz znów się spotkać?
- Pewnie że tak.
- To dobrze –
odetchnął z widoczną ulgą. – Myślałem, że jesteś zła o to niespodziewane
spotkanie.
- Nie. Jestem po
prostu zmęczona. Chyba źle oceniłam swoje siły...
Znużonym ruchem
oparła czoło o lodowatą szybę okna i przymknęła oczy. W jej głowie wirowało
tysiąc różnych myśli, ale zwłaszcza jedna z nich wysuwała się na prowadzenie.
Jak mogła tak kretyńsko zachowywać się wczorajszego wieczora i wierzyć, że
Adamowi należy się z jej strony pocieszenie i pomoc? Albo, że mogłaby mu się w
jakikolwiek sposób podobać, skoro gustował w takich kobietach jak ta Monika.
Lena miała ochotę walić pięściami w tą jego przystojną i jednocześnie
odpychającą twarz i krzyczeć ze złości, że zrobiła z siebie taką idiotkę.
Biedny, samotny, ignorowany... Akurat! Miał to co chciał na własne życzenie,
wystarczył jeden wieczór i proszę. Gdyby nie Paweł i to przypadkowe spotkanie,
roztkliwiała by się nad jego nieszczęściami, ukradkiem zerkając w ciemne okna i
wyobrażając sobie, jak siedzi w zimnym, ciemnym pokoju i topi smutki w
alkoholu. A on tymczasem używałby na całego, bzykając się z tą cycatą blondyną
i nadrabiając rzekome braki w tej dziedzinie. Zacisnęła usta. Koniec z tym.
Sama wkręciła się w jakąś ponurą rzeczywistość, wymyślając rzeczy, które nigdy
nie istniały i problemy będące fikcją. Adam Lamer był po prostu zwykłym dupkiem,
zbyt leniwym by cokolwiek zmienić w swym żałosnym życiu. Nie istniały żadne
zbiegi okoliczności, klątwy i inne bzdury. Byli po prostu nieszczęśliwi ludzie,
decydujący się na popełnienie tak drastycznego kroku, jakim było pozbawienie
się życia.
Odetchnęła z
ulgą, kiedy dojechali na miejsce. Nawet nie czekała aż Paweł szarmancko otworzy
jej drzwi auta.
- Lenko, ja
naprawdę przepraszam, jeśli poczułaś się czymkolwiek obrażona dzisiejszego
wieczoru. – Wyjątkowo wkurzała ją ta mina zbitego psa, ale zmusiła się do
uśmiechu.
- Nie ma o czym
mówić.
Paweł spojrzał
na nią czule, po czym znienacka objął i pocałował. To było to, o czym jeszcze
tak skrycie marzyła kilka godzin temu. Dlatego z desperacją starała się
odwzajemnić pocałunek, wkładając w tę czynność resztkę zapału i sił, które jej
pozostały. Nawet nie przypuszczała, że ktoś może ich obserwować. Adam stał tuż
przy płocie i pogrążony w ciemnościach w napięciu czekał na jej powrót. Monika
jak zwykle dolała oliwy do ognia, rozwodząc się nad tym, jakim ten goguś był
subtelnym kochankiem.
- Romantyczny,
wręcz idealny dla kobiety uwielbiającej takie rzeczy. Z jednej strony
zazdroszczę tej twojej Lence... Paweł świetnie do niej pasuje, chyba zacznę im
po cichu kibicować.
Nie
odpowiedział, tylko tak mocno przycisnął pedał gazu, że aż wbiło ich w fotele.
Pobladła z nagła Monika zamilkła, więc w spokoju, choć znacznie przed
planowanym czasem podjechali pod jej dom. Cmoknęła go w policzek na pożegnanie,
a potem ze smutkiem spojrzała w oczy.
- Adamie, to nie
jest dziewczyna dla ciebie. Zresztą sama już nie wiem czy kiedykolwiek znajdzie
się odpowiednia? Ale Lena jest zbyt zwyczajna, by zaakceptować niektóre sprawy,
tak oczywiste w naszej rodzinie.
- Skończyłaś?
Z rezygnacją
pokiwała głową i wysiadła. Jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyła na zakręt, za
którym zniknął samochód, potem powoli weszła na schody prowadzące na ganek.
Nie zważał ani
na panujące wokół ciemności, ani na krętą, miejscami wciąż zaśnieżoną drogę.
Dlatego właśnie znalazł się tak szybko na miejscu. Gnała go potrzeba
sprawdzenie, czy Lena faktycznie wróciła do domu czy też może... Zgrzytnął
zębami w bezsilnej złości, gdy pomyślał o tej drugiej możliwości.
Jednak po chwili
pod dom Marty zajechało auto i wysiadło z niego dwoje ludzi. Zamienili kilka słów,
które dotarły do jego uszu w postaci niezrozumiałego pomruku. A potem zatonęli
w swoich objęciach, nie pozostawiając mu ani odrobiny wątpliwości, co do
czynności którą właśnie wykonywali. Jednak zamiast furii poczuł tylko
rezygnację. A czego się spodziewał, zwłaszcza po tym jak tak demonstracyjnie
zaprezentował się w restauracji? Był głupcem i to w dodatku takim, który tak
naprawdę wciąż nie wiedział czego chciał. Odczekał jeszcze aż Lena machając
Pawłowi na pożegnanie, znikła za drzwiami, a auto z cichym pomrukiem odjechało
w ciemność. Dopiero potem powlókł się z powrotem do domu, równie ponury i
przygnębiony jak kilka godzin wcześniej.
link do części III - klik
Uwielbiam Twoje opowiadania, jednak radość z czytania psują mi błędy ortograficzne i językowe, które popełniasz. Choćby w tym "kuły" zamiast "kłuły, "za wyjątkiem" zamiast "z wyjątkiem". Niby są to drobiazgi, ale przy Twoim talencie szkoda miejsca na takie wpadki. Proponuję, żebyś po napisaniu czytała tekst dwa razy, zanim go udostępnisz, lub (najlepiej) dawaj go do przeczytania komuś, kto spojrzy na niego krytycznie pod względem poprawności językowej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
Wszystkie teksty bez akapitów, są również bez korekty. I przyznaję, że z pewnością jest w nich dużo błędów. Zostawiłam je na "zaś" do poprawienia, ale nie mam na razie na to czasu, więc leżą odłogiem i straszą błędami :)))
OdpowiedzUsuńMusicie mi wybaczyć, z pewnością w przyszłości je poprawię. Na razie zabrałam się za Dżina (korektę robię na wersji papierowej) i dotarłam do połowy.
Jeeejku...! Jaką Ty masz bujną wyobraźnię. Ja się chyba jednak złoże na ten bilet na bezludną wyspę, a Ty zaopatrzysz sie lapotopa. :-D
OdpowiedzUsuń