niedziela, 7 lipca 2013

Lustra (III) - zakończenie

Niestety, co przeżyjemy to nasze...

link do części II - klik

          Lustra (III)

Wiele czasu poświęciła na wybór stroju, fryzury, odpowiednich butów. Teraz z satysfakcją wpatrywała się w swoje odbicie. Powiedzieć, że wyglądała dobrze, to zbyt mało. Włosy, gęste i puszyste, opadały miękkimi falami na nagie ramiona. Elastyczny materiał sukienki uwypuklał krągły biust i seksownie opinał kształtne biodra. Do tego delikatne buty na wysokiej, cienkiej szpilce i dyskretny makijaż.
- Wyglądasz jak marzenie. – Oplotły ją ramiona Marcina, a on sam z czułością pocałował w policzek. – Cała męska część rodziny będzie mi zazdrościła.
- Trochę się tego boję.
- Nie czego, tylko kogo.
- Powiedziałeś mu?
- Że przyjdę razem z tobą? Nie, bo nie miałem okazji.
- Marcin! – Przytuliła się do niego spragniona bliskości.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – wyszeptał, podczas gdy jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele. – Mamy jeszcze trochę czasu…
- Zepsujesz mi fryzurę!
- Uhm – mruknął, rozpinając zamek sukienki. Doskonale wyczuwała, twardą niczym kamień wypukłość w spodniach. Zaczęła delikatnie ją masować, a jednocześnie poszukała ustami jego warg. Pocałunek oszołomił ją i podniecił, tak bardzo, że sama pchnęła Marcina na stojące nieopodal krzesło, a potem usiadła mu na kolanach. Ocierała się o niego, zaciskając dłonie na muskularnych ramionach i kontynuując pieszczoty.
Mężczyzna nie namyślał się zbyt długo. Lekko ją uniósł i szybkim ruchem wydobył ze spodni sztywnego członka. Potem chwycił ją w pasie i pociągnął w dół, tak że z całą siłą nabiła się na jego męskość. Głośno jęknęła i zaczęła rytmicznie się poruszać. Wtulił twarz w nagie piersi, aby po chwili zacząć pieścić sterczące brodawki. Ssał je i przygryzał na zmianę, a ruchy dziewczyny stawały się coraz gwałtowniejsze.
Przez chwilę słychać było tylko coraz głośniejsze okrzyki rozkoszy, a zaraz potem wszystko zmieniło się w prawdziwy chaos. Marcin ścisnął pośladki Sammy i z głuchym jękiem eksplodował w ciasnym i mokrym wnętrzu. Ona sama, zmęczona przeżytą ekstazą, oparła głowę o jego ramię, głośno dysząc.
- Jesteś niesamowity – wyszeptała.
- Nie. To ty jesteś niesamowita. – Czule pocałował ją w czubek nosa. - Nie mówiąc już o tym, że doprowadzasz mnie do szaleństwa. Zwłaszcza w takim stroju.
- Pochlebca – uśmiechnęła się do niego. – A teraz znów muszę poprawić makijaż.
Godzinę później stali w korytarzu urzędu stanu cywilnego. Nieoczekiwanie Sammy poczuła ulgę. Co to za ślub, zawarty w zwykłym budynku, bez białej sukni i błogosławieństwa? To tak, jakby go wcale nie było. Marcin wyjaśnił jej, że Tomek nie uznaje czegoś takiego jak religia, a rodzina już dawno musiała się z tym pogodzić. 
Była zła na siebie samą, ale gdzieś tam pojawiła się myśl, że po takim ślubie łatwiej o rozwód. Czym prędzej ją stłumiła, lecz niesmak i dziwne uczucie niezadowolenia pozostało. Westchnęła. Jakby nie było, powinna się przygotować na spotkanie z panem młodym. Marcin nie zdradził ani słowem, że spotykają się ze sobą już od pół roku. Chyba po trochu także obawiał się reakcji brata.
Panna młoda była wysoką, zgrabną i piękną blondynką. Gdyby nie chłód malujący się w błękitnych oczach, Sammy uznałaby jej uśmiech za niesłychanie sympatyczny. Ale tak pomyślała, że znakomicie pasuje do Tomka, stojącego tuż obok z kamienną, ponurą miną.
Przynajmniej dopóty, dopóki wzrokiem nie zawadził o Aleksandrę.
Zacisnął zęby, usiłując zachować spokój, z taką siłą, aż na skroni uwypukliła się pulsująca żyłka. Nie miała wątpliwości – był wściekły.
Najbardziej bała się momentu, gdy będzie musiała podejść i złożyć życzenia. Coraz mocniej biło jej serce, coraz bardziej miękły kolana. Marcin, dokładnie rozumiejąc, co się dzieje, objął ją i uśmiechnął się uspokajająco.
- Nie martw się – szepnął cichutko. – Co się może stać?
- To takie dziwne…
- Pewnie tak. – Nieznacznie się uśmiechnął. – Uszy do góry!
Z całej siły wpiła paznokcie w jego dłoń, gdy podchodzili z ogromnym bukietem kwiatów. Panna młoda podziękowała im równie gładko, co obojętnie. Lecz Tomek… Oczy pociemniały mu z wściekłości, ledwo wydusił z siebie kilka drętwych słów odpowiedzi. W zasadzie nie patrzył na brata, tylko wlepiał wzrok w Sammy. A jednak podziwiała go za opanowanie.
Bomba wybuchła dopiero na przyjęciu. Przedtem została przedstawiona całej rodzinie, obcałowana i obściskana przez prawie każdą z ciotek i kuzynek. Myliły jej się twarze i imiona, szumiało w głowie, ale Marcin cały czas był obok, pilnując by przypadkiem jego brat nie miał okazji do rozmowy. Godzinę po północy wyszli do ogrodu, udając się w dość odludne miejsce.
- Co za ulga móc zdjąć te okropne buty – roześmiała się, zsuwając szpilki z obolałych stóp.
- Wyglądałaś pięknie! – Delikatnie zaczął je rozmasowywać.
- Jest wściekły, prawda?
- Jak cholera. Ale i doskonale nad sobą panuje.
Westchnęła. Problemy nie zniknęły, choć stały się jakby bardziej mgliste, bardziej odległe. Tomek konsekwentnie unikał nie tylko jej towarzystwa, ale i w ogóle nie spoglądał w ich stronę. To było głupie, lecz chciała by patrzył, by widział, że i ona może być szczęśliwa.
- Zostaniesz tu, a ja przyniosę szampana i coś do przegryzienia. Dobrze?
- Ale…
- Był zajęty rozmową i na pewno nie zauważył, gdzie poszliśmy.
- No dobrze. Tylko wracaj szybko.
Została całkiem sama w ciemności ogrodu, rozświetlanej tylko jasnym blaskiem księżyca. Siedziała na ławce pod rozłożystą wierzbą, nasłuchując z oddali odgłosów toczącej się zabawy.
„I to by było na tyle” – pomyślała ze smutkiem. Dobrze, że miała Marcina. Skrzywiła się, bo zabrzmiało to jakby był materiałem zastępczym. A przecież naprawdę go kochała. Był cudowny, czuł i delikatny, ale i zdecydowany oraz energiczny. Seks z nim czasem przypominał powolne wznoszenie się na sam szczyt, lecz niekiedy był też szaloną jazdę pod górkę.
- Zmęczyłaś się? – Drgnęła gwałtownie, słysząc tuż obok głos bełkotliwy głos pełen złości i nienawiści. – Ty nędzna wywłoko! Nie mogłaś mieć mnie, to zastawiłaś sidła na mojego brata!
- Idiota – powiedziała ze spokojem. Podniosła się i stanęła oko w oko z nieźle już wstawionym Tomkiem. – Skąd pomysł, że wszystko kręci się wokół ciebie?
- A nie? – Podszedł tak blisko, że nawet przy tak skąpym oświetleniu, mogła dostrzec przekrwione białka jego oczu. Poza tym tak okropnie śmierdział alkoholem, że mimowolnie dała krok do tyłu.
- Boisz się? – spytał drwiąco.
- Tak cuchniesz, że zrobiłam to odruchowo.
- Odruchowo?
- Co z ciebie za szczęśliwy nowożeniec, że schlałeś się niczym nastolatek na pierwszej imprezie?
Nie odpowiedział tylko mrużąc oczy zbliżył się jeszcze bardziej, zmniejszając panujący między nimi dystans do minimum. Wbrew sobie poczuła żal. Kochała Marcina, to był niezaprzeczalny fakt, ale… No właśnie. Tomek wywoływał w niej zupełnie odmienne uczucia i myśli, co do których było jej się ciężko przyznać nawet przed samą sobą. Z niesmakiem pomyślała, że chyba kompletnie zgłupiała. Potem tęsknie spojrzała w kierunku rzęsiście oświetlonego budynku, pragnąc by Marcin wrócił jak najszybciej.
- Nieładnie zjawiać się na moim ślubie tak bez prezentu.
- Nie rozumiem?
- Kłamiesz! Doskonale wiesz o co mi chodzi. Poza tym mój brat z pewnością się tobą podzieli. – Zanim zorientowała się o czym mówi, rzucił się na nią i z całą siłą przycisnął do chropowatego pnia drzewa.
- Zwariowałeś? Puszczaj!
- Co w rodzinie, to nie zginie – mruknął, przesuwając ustami po jej szyi. Wzdrygnęła się czując nagłe obrzydzenie i spróbowała wyrwać. Ale choć pijany, to znakomicie wiedział co zrobić, by nie mogła się wyswobodzić.
- Tomek, oszalałeś! Puszczaj, bo jak nie…
- Ostatnim razem było tak cudownie. Dlaczego nie mielibyśmy tego powtórzyć? – wyszeptał, wprawiając ją w osłupienie. Cudownie? No cóż, ona miała całkiem odmienne zdanie.
Próbowała mu na to nie pozwolić, ale bez problemu odnalazł jej usta i wpił się w nie gwałtownie i pazernie. Najgorsze było jednak to, iż tak bardzo śmierdział alkoholem. Opanowały ja całkiem skrajne uczucia: strach, obrzydzenie, podniecenie i jakaś dziwna satysfakcja, bo jak widać wciąż jej pożądał. Gdyby nie Marcin, być może by się poddała. Ale świadomość tego, że ma się kogoś, kogo kocha, pomogła zwalczyć dziwną niemoc i wykrzesać z siebie sprzeciw.
Odwróciła głowę na bok, przerywając pocałunek.
- Marcin! – krzyknęła. Miała niewielkie szanse, by ją usłyszał, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że sama nie da rady wydostać się z uścisku jego szalonego brata.
- Dziwka! – syknął Tomek i wsadził dłoń w zagłębienie dekoltu. Drugą ręką wciąż przytrzymywał jej nadgarstki, skrzyżowane nad głową. Brutalnie ścisnął jedną z piersi, wyrywając okrzyk bólu z ust Sammy.
- Przestań, proszę!
- To dopiero początek.
- Nie, to już koniec – rozległ się za jego plecami cichy, wściekły głos.
Marcin nie bawił się w delikatność. Energicznie odciągnął brata do tyłu, a gdy stanęli twarzą w twarz, wymierzył pierwszy cios. Kolejnego nie musiał, bo odurzony alkoholem Tomek zachwiał się na nogach i runął na kolana.
Podniósł głowę. Z kącika ust płynęła mu strużka krwi. Widać Marcin uderzył z całą dostępną mu siłą. Stał teraz obok Sammy, patrząc w milczeniu na swego brata, który zanosił się  obłąkańczym śmiechem i nawet nie próbował wstać.
- Mówiłem, że następnym razem to zrobię.
- Mówiłeś. – Wciąż z nieukrywaną wesołością przesunął dłonią po twarzy, barwną smugą rozmazując krew. – Baw się dalej w rycerzyka, idioto! Myślisz, że jej na tobie zależy?
- Ja to wiem.
- Ty to wiesz – powtórzył szyderczo. Marcin drgnął, jakby chciał do niego doskoczyć i uderzyć ponownie. Położyła dłoń na jego piersi. Miała tego wszystkiego serdecznie dość.
- Zostaw. Nie warto. Wracajmy do domu.
- To dobry pomysł. – Objął ramiona dziewczyny i po raz ostatni spojrzał na Tomka.
- Idź, spójrz w lustro i zobacz kim się stałeś?
Nie zwrócił na te słowa najmniejszej uwagi. Kiedy odchodzili, towarzyszył im wciąż szaleńczy śmiech, który raptownie się załamał i zakończył serią wyzwisk oraz obraźliwych epitetów.

***

Sammy weszła do kuchni, gdzie przy filiżance kawy siedział zamyślony Marcin. Nie musiała pytać, co go gryzło.
- Nie było tak źle. – Pocieszająco pocałowała go w policzek. – Przynajmniej oszczędził nam publicznych scen.
- Nie o to się martwię, tylko o Tomka. Co się z nim stało? Pewnie, zawsze był odrobinę arogancki, trochę szalony i niesamowicie uparty, ale teraz? Zachowuje się  jakby był obłąkany!
Usiadła obok i oparła podbródek na złączonych dłoniach.
- Źle zrobiliśmy. Powinieneś był wcześniej z nim porozmawiać.
- Może należy spytać czy cokolwiek, by to dało? Mam nadzieję, że małżeństwo choć trochę go uspokoi, choć przyznam, że nie lubię Oliwi. Jest taka zimna.
- Nie tylko ty – mruknęła Sammy. Szczerze wątpiła, by ten, pożal się boże związek, potrwał dużej niż rok. Ale nie chciała mówić tego przy Marcinie.
- Odczekaj kilka tygodni i porozmawiaj z nim. W końcu to twój brat. Nawet jeśli znowu się wścieknie, to pozwól mu na to, a potem spróbuj jeszcze raz.
- Dobrze, że nie muszę robić tego teraz. Chodź no tu do mnie! – Z rozkoszą zatonęła w jego ramionach, wtulając nos w nagi tors i delektując się dobrze znanym zapachem męskiego ciała.
- Marcin – szepnęła cichutko, spoglądając w górę. – Musisz tylko zawsze pamiętać o jednym. O tym, że naprawdę cię kocham, choćby nie wiem co głupiego powiedział twój brat.
- Nie muszę pamiętać o tym, co jest tak oczywiste. – Ten uśmiech trafił prosto do najgłębszych zakamarków jej serca. I miał pozostać najpiękniejszą, najcenniejszą pamiątką.

***

To był więcej niż niespodziewany widok. Na progu stał mokry, półnagi, siny od mrozu Tomek. Stał i patrzył na nią z nieopisaną rozpaczą, z jakimś dziwnym obłędem.
I płakał.
Musiało zdarzyć się coś bardzo złego! Coś niespodziewanego!
- Marcin! – wyszeptała zdrętwiałymi wargami. Nigdy później nie rozumiała, dlaczego akurat właśnie to przyszło jej do głowy.
Nie odpowiedział, tylko z trudem przełknął ślinę. Wszedł do środka, a później przytulił się do niej, jak zagubione dziecko szukające pociechy u kogoś bliskiego.
Ten spazmatyczny uścisk, spuchnięte oczy i nieopanowane drżenie, bez jakichkolwiek wyjaśnień, doprowadziły ją na skraj szaleństwa.
- Tomek! Co się stało? Powiedz, bo ja…
- Marcin nie żyje. Zginął dziś w nocy w wypadku samochodowym.
Zawsze potem czuła, że jej życie podzieliła niewidzialna linia, właśnie dokładnie w tym momencie. Cały świat zamarł, po czym zatrząsł się i zawalił w gruzy.
Gdyby jej nie podtrzymał, to zwaliłaby się na podłogę niczym drewniana kłoda. Płakała, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Najgorszy był jednak ból, kumulujący się w całym ciele niczym trucizna, tak fizyczny, że niemal namacalny. Już wcześniej doświadczała cierpienia, ale to co właśnie czuła, nie dawało się porównać z niczym innym.
Brakowało sił by krzyczeć, by rozpaczać, by pytać. Patrzyła tylko na Tomka, wielkimi przerażonymi oczyma, pełnymi łez. Nie mogła wiedzieć, że przez to on cierpi podwójnie. Zresztą, co by to dało? Czy w takiej chwili mogłaby coś ukryć?
Tylko jedna myśl tłukła się jej po głowie. Marcin nie odbierał telefonu. Odrobinę to ją zaniepokoiło, ale nigdy nie przypuszczałaby…
- Jak? Gdzie? – Zdołała w końcu wykrztusić, dygoczącymi rękoma nalewając sobie wody do szklanki.
Tomek siedział na tapczanie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie.
- Sammy… - Podniósł głowę i spojrzał na nią nieprzytomnie. – Co mam powiedzieć? Dowiedziałem się kilka godzin temu. Musiałem pojechać zidentyfikować zwłoki. Przez pierwsze dwie godziny mój brat leżał w kostnicy jako NN, bo nie znaleźli przy nim dokumentów…
Zagryzł wargi, choć nie powstrzymał płynących z oczu łez.
- Przez całe cholerne dwie godziny! – Niemal wykrzyczał te słowa. Podeszła bliżej i usiadła tuż obok niego. Teraz wszystko co zaszło pomiędzy nimi w przeszłości przestało być ważne, stało się nagle tak nieistotne.
- Tamtejsza policja twierdzi, że zasnął prowadząc samochód.
- Tamtejsza? To on nie był na służbie? Powiedział…
- No tak… Ty nic nie wiesz. Bo to przecież miała być niespodzianka – dodał z goryczą.
- Przestań! – Rozpłakała się, wtulając twarz w jego ramię.
- Marcin jechał po zamówione auto, chciał je koniecznie mieć na jutro, żebyście mogli jechać na weekend w góry. To miał być prezent na waszą pierwszą rocznicę.
Zamknęła oczy. Cały świat wirował w jakimś szalonym tempie, tworząc wrażenie zupełnie abstrakcyjnej rzeczywistości. Jakby nagle znalazła się w środku nocnego koszmaru, snu na który nie miała żadnego wpływu. A więc tak to jest, kiedy nad ranem dowiadujesz się o śmierci bliskiej osoby? Bez fajerwerków, bez trzęsień, bez łaknących sensacji tłumów. Za pomocą dwóch zdań przenosisz się w zupełnie inny świat, gdzie minuty zdają się godzinami, a godziny całymi wiekami. Gdzie jedynym twoim towarzyszem staje się ból i bezsensowna nadzieja, że to może jakaś dziwaczna pomyłka, wybryk losu. I za chwilę ktoś powie kilka słów, które przeniosą cię z samego dna piekła pełnego rozpaczy do centrum raju. Że ktoś na powrót sklei twoje pęknięte na dwie połówki serce.
- To na pewno był on? – Musiała spytać, bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
- Tak. Podobno pęknięcie podstawy czaszki. Dokładnie powiedzą po sekcji.
Szlochała w jego ramionach tak długo, aż rozbolała ją głowa. Jednak łzy wciąż napływały od nowa, silnym wartkim strumieniem. On też płakał. Tulił ją do siebie, delikatnie kołysał. Ale nie umiał pocieszyć, bo nie znajdował żadnych odpowiednich słów.
Kilka tygodni temu, brat zjawił się u niego i wyciągnął rękę do zgody. Na szczęście był wtedy na tyle trzeźwy, że mógł z nim w miarę normalnie porozmawiać. W miarę upływu czasu ich relacje wróciły do względnej normalności. Względnej, bo wciąż nie umieli poruszyć jednego tematu w rozmowie – Sammy. Usiłowali tak układać terminy wizyt u rodziców, by nigdy nie spotkać się przy jednym stole. Zresztą, małżeństwo Tomka było totalną porażką, fikcją, bo ani on, ani ona nie próbowali czegokolwiek naprawiać. Długo nie trwało, gdy Oliwia odeszła, zostawiając w przedpokoju papiery rozwodowe. Jej mąż wzruszył ramionami i poszedł do sklepu, by kupić kolejną flaszkę whisky.
Najgorsze było to, że Marcin zadzwonił właśnie tego samego wieczoru, tuż przed wyjazdem. Prosił by mu towarzyszył. Tomek z trudem powstrzymał cisnący się na usta krzyk. Był wtedy zbyt pijany, aby jechać z bratem. Nawet niewiele pamiętał z ich rozmowy. Tylko wesołe „do zobaczenia” i prośbę by na weekend pożyczył mu nawigację.
Gdyby właśnie tego wieczoru nie odeszła Oliwia, gdyby nie spędził go z butelką wódki, gdyby z nim pojechał… To wszystko by się nie wydarzyło!
Obietnica, że nigdy więcej nie dotknie alkoholu wydała mu się tak pusta i bezsensowna, że zaczął się śmiać. Zdumiona Sammy odrobinę się odsunęła i spojrzała mu w oczy. Śmiech szybko przeszedł w bolesny szloch. Pomimo tego, że nie umiała sama poradzić sobie ze swoim bólem, przytuliła go do siebie i zamknęła w silnym uścisku ramion.
- Cicho – szeptała. – Będzie dobrze, zobaczysz, będzie dobrze… - Głos załamał się przy ostatnich słowach.
Potem już żadne z nich nic nie powiedziało.

***

Siedziała nad kubkiem gorącej kawy. Z ledwością była w stanie przełknąć chociażby to. Ze smutkiem spojrzała na śpiącego na kanapie Tomka. Miał zmierzwione włosy, nieogolony podbródek i zapuchnięte oczy. Nawet przez sen było widać, że cierpi.
Kilka ostatnich godzin spędziła w jego ramionach. Tulili się nawzajem i pocieszali, próbując znaleźć w tym choć odrobinę ulgi dla zbolałych serc. Potem zasnął. Ona nie dała rady. Siedziała, tępo wpatrując się w zimowy krajobraz za oknem. Tym razem czysta biel śniegu nie przyniosła ulgi, nie zachwyciła swym pięknem.
Leżąca na stole komórka cichutko zawibrowała. Sammy spojrzała, kto dzwoni i poczuła błyskawiczne wyrzuty sumienia.
- Halo? Tak, Tomek jest u mnie. Wiem… - Zagryzła wargi bo uparte łzy, znów popłynęły z oczu. – Jak tylko się obudzi, przyjedziemy. Jak najszybciej? Dobrze, do zobaczenia.
Odłożyła aparat i podeszła do śpiącego mężczyzny. Łagodnym ruchem pogładziła go po zapadniętym policzku, opuszkiem palca przesunęła po spierzchniętych wargach. Otwarł oczy, wciąż jeszcze lekko zamroczony.
- To nie był sen? – Miał ochrypły, zmieniony głos.
- Niestety. Dzwoniła twoja mama. Swoim zniknięciem doprowadziłeś ich niemal do szału. Obiecałam, że przyjedziemy jak najprędzej.
- Nie mam siły się stąd ruszać.
- Tomek! Nie tylko ty cierpisz. Zrobię ci kawy i może coś do jedzenia?
- Wystarczy sama kawa .
Usiadł i przeczesał dłonią rozwichrzone włosy.
- Muszę pójść do siebie i się przebrać.
- Nie musisz – wyszeptała, pochylona na filiżanką z kawą. – Są u mnie rzeczy Marcina…
Bez słowa podszedł i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. Odwróciła się i wtuliła nos w jego pierś. Nagle poczuła wdzięczność, że tu jest, razem z nią. Że nie przekazał tej wiadomości suchym głosem przez telefon. Bez żadnych podtekstów, bez zastarzałych pretensji, bez obojętności, pozwolił by wypłakała cały swój żal, cały ból. I nie sprzeciwił się, gdy i ona chciała go pocieszyć.
- Paradoksalnie wróciliśmy na start. – Wypowiedział na głos myśli, które gdzieś tam pojawiły się na obrzeżach jej umysłu.
- To już nie ten sam świat, nie to samo życie…
- Wiem.
Potem pochylił się i pocałował ją. Niesłychanie delikatnie, bez pożądania czy namiętności. Czuła tuż pod skórą jego rozpacz, wszechobecną samotność, więc nie miała serca by zaprotestować.
- Sammy? Wierz mi! Oddałbym życie, gdyby to zmieniło przeszłość. I gdybyś dzięki temu mogła być na powrót szczęśliwa… - wyszeptał, a potem po prostu ją puścił i poszedł do łazienki.

***

Nie pierwszy raz miała okazję się przekonać, że słynne powiedzenie „czas goi rany” ma sporo racji. Trzy miesiące to mało, ale zdołała jako tako posklejać na powrót swoje życie, załatać dziury w sercu. Od biedy uszło, bo znów zaczęła przesypiać całe noce.
Czasem wpadała na kawę do rodziców Marcina. Od nich właśnie dowiedziała się, że Tomek właśnie się rozwiódł. Poza tym oni również nie mieli z nim bliższego kontaktu.
Nie widziała go od dnia pogrzebu. Najzabawniejsze było jednak to, że naprawdę by się ucieszyła, gdyby zapukał do jej drzwi.
Ale Tomek zniknął. W jego mieszkaniu wieczorami nie paliły się żadne światła. Nie odpisał na ani jeden z trzech smsów, które mu wysłała.
Może pożałował swojej otwartości? Może po wszystkim zrozumiał, że niepotrzebnie okazał jej tyle uczuć. Tylko że… Niektóre jego słowa były takie, aż do bólu szczere.
Potem zadzwoniła matka Marcina i z wyraźnie wyczuwalnym niepokojem w głosie spytała, czy nie widziała Tomka w przeciągu ostatnich kilku dni. Nie dość, że wziął urlop, to od tygodnia nie dawał znaku życia. Serce Sammy omal nie oszalało. Drżącymi dłońmi wciągnęła na siebie płaszcz i zarzuciła szal na ramiona.
„Dlaczego wszystkie te straszne rzeczy dzieją się w takie piękne, śnieżne dni? Te, które kiedyś uważałam za niemal magiczne…” – pomyślała zadumana, podążając pustymi ulicami, gdzie dookoła skrzył się i oślepiał bielą śnieg.
Nie poddała się, choć nikt nie otworzył, nawet po tym jak kilkakrotnie energicznie nacisnęła dzwonek.
- Tomek? Jesteś tam? Otwieraj, bo inaczej zadzwonię…
Niespodziewanie drzwi się lekko uchyliły.
- Na policję? Zabawne…
W słabym świetle jedynej lampy palącej się w rogu pokoju, twarz Tomka przypominała trupiobladą maskę. Pod oczyma dawały się zauważyć sinofioletowe cienie, policzki zapadły się, a usta nabrały wyraźnego rysu goryczy. Poza tym był nieuczesany, nieogolony i ubrany w jakieś bure, poplamione łachy.
- Powiedzieć, że wyglądasz fatalnie, to za mało.
Wzruszył ramionami i ponownie rzucił się na kanapę.
- Czego chcesz?
Zdziwił ją ten ton głosu. Był odpychająco arogancki, pełen skrywanej złości i wyższości.
- Twoja mama…
- No tak – parsknął pogardliwie. – Troszczy się o swego synka!
Sammy poczuła się nieswojo. Przyszła tu, bo myślała że zastanie nieszczęśliwego, pogrążonego w żalu mężczyznę. Tymczasem powrócił drań, którego tak się obawiała. A wraz z nim wspomnienie wszystkich krzywd, upokorzeń i bólu.
- Spytałem czego chcesz?
- Wystraszyłam się, że mogło coś ci się stać.
- Zbytek łaski. – Wzruszył ramionami. – Jeśli to wszystko, to spadaj. Zamówiłem dziwkę i zaraz powinna tu być.
Kiedyś by się poddała. Uciekłaby, zaszywając się tchórzliwie w mysiej norce, jaką był jej własny świat. Ale przez ostatnie miesiące, gdy miała tyle czasu na przemyślenia, gdy analizowała każdy szczegół swego życia, zrozumiała wiele rzeczy. Na przykład to, że Tomek nigdy nie był jej tak do końca obojętny. I że Marcin miał rację bojąc się zostać substytutem, zastępczą wersją o łagodniejszym obejściu. Nie znaczy to, że go nie kochała. Nawet teraz trudno było wyrazić jak bardzo brakowało jej jego uśmiechu, dotyku, pocałunków. I zwłaszcza teraz trudno było pogodzić się, że do jego brata żywiła podobne uczucia.
A może całkiem inne?
- Co się gapisz? Mówiłem, że masz się wynosić!
Westchnęła.
- Najpierw prysznic, potem się ogolisz i coś zjesz. Jeszcze nie jest za późno, może zdołam zamówić coś na dowóz?
- Powiedziałem wynocha! – wysyczał, ruszając w jej kierunku. Wyprostowała się, zdecydowana stawić mu czoła. Stanął tak blisko, że mogła widzieć czerwone, przekrwiona białka oczu.
- Nie.
Krótkie, stanowcze słowo, zdziałało więcej, niż tysiące argumentów i tłumaczeń.
A potem się uśmiechnęła i dotknęła dłonią szorstkiego, dawno nie golonego policzka. Odtrącił tę rękę i mocno zaciskając szczękę, spojrzał na nią z nienawiścią.
- Tomek, tak nie można. Wypalisz się, stoczysz na samo dno. Nie rób tego, nie warto…
- Moja sprawa, co zrobię.
- Och! Ty uparty ośle! – Tupnęła nieoczekiwanie nogą. W jego oczach pojawiło się zdziwienie. – Dobrze, pójdę sobie, jeśli naprawdę tego chcesz. Ale musisz mieć świadomość, że więcej mnie nie zobaczysz. Kolejny raz nie wyciągnę ręki do zgody! Tego chcesz?
Patrzył na nią bez słowa. Widać było, że walczył sam ze sobą. Z bijącym sercem czekała na wynik tych szalonych zmagań. Nie wzięła jednak pod uwagę twardego charakteru, stojącego naprzeciwko mężczyzny. Kilka chwil, które razem przeżyli, to było zbyt mało, by go przekonać.
- Możesz iść. – Odwrócił się i skierował w kierunku kanapy, przed którą stał stolik suto zastawiony pustymi butelkami i brudnymi szklankami.
Zagryzła wargi. Ale nie zamierzała prosić ponownie. Tomek podniósł jedną z flaszek i przystawił do ust. „Co za ciężki, beznadziejny przypadek” – pomyślała rozzłoszczona Sammy. Musiała, chciała, pozostawić sobie jedną malutką iskierkę nadziei. A jemu czas na przemyślenia. I dlatego podeszła do nieruchomo stojącego mężczyzny, a potem wspiąwszy się na palce, opierając się o wciąż muskularne ramiona, po prostu go pocałowała. Mimo wszystko nie do końca był tak obojętny, za jakiego chciał uchodzić.
- To na pożegnanie – szepnęła, gdy oderwała swoje usta, od jego głodnych warg. Przez chwilę myślała, że nie pozwoli jej odejść… Lecz on nadal stał nieruchomo, wpatrując się jak dziewczyna delikatnie zamyka za sobą drzwi.
A w jego głowie panował istny chaos.

***

Siedziała z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i wpatrywała się w leniwie padający za oknem śnieg. Ostatnio spędzała w ten sposób zbyt wiele czasu.
A wszystko to przez pewnego bezczelnego, błękitnookiego drania. To co zrobił było niewybaczalne, ale ona i tak już dawno go rozgrzeszyła. I wiele by dała, by móc znów ujrzeć jego cudowne oczy…
„Nie uda mi się mieć wszystkiego na raz” – pomyślała wzdychając. Wszystko stało się tak skomplikowane, tak poplątane. Prosta droga, zmieniła się w pełną niespodziewanych zakrętów serpentynę, od kiedy umarł Marcin. Pojawiło się tysiąc nowych problemów, a jeden z nich miał na imię Tomasz.
Co teraz porabia? Pije w samotności aż do utraty przytomności? Myśli o niej choć odrobinę? A może umawia się na kolejne randki?
Życie bywa doprawdy popieprzone!
Z zastanowieniem przyjrzała się białemu puchowi pokrywającemu miękką pierzynką cały świat na zewnątrz. I poczuła nagłą ochotę na spacer.
Szybko wsunęła na nogi miękkie kozaczki, zarzuciła swój ukochany płaszczyk i okutała się szalem. Na dworze było niezwykle cicho i pięknie. Choć powoli się ściemniało, to nie zrezygnowała ze swoich zamiarów. Do stawku przy campusie miała zaledwie pięć minut drogi. Ruszyła rześkim krokiem, mijając rozświetlony budynek wydziału fizyki i już po chwili mogła oprzeć się o oblodzoną barierkę, w niemym zachwycie wpatrując się w pełen połyskliwej bieli krajobraz.
- Dziwna pora na przechadzkę. – Drgnęła zaskoczona, gdy usłyszała z tyłu za plecami, głęboki, lekko sarkastyczny głos.
- Mogłabym powiedzieć to samo. – Nie odwróciła się, czując jak na jej policzki wypełza zdradliwy rumieniec, a serce zaczyna przyspieszać w całkiem niekontrolowany sposób.
- Wracałem właśnie do domu i zastanowiło mnie, gdzie tak pędziłaś, z głęboko wtulonym w kołnierz nosem?
Bezczelnie kłamał. Od kilku tygodni pętał się w okolicy, mając nadzieję na tak zwane przypadkowe spotkanie. Niestety, ostatnio większość jego wolnego czasu pochłaniała praca, więc szanse na spotkanie Sammy, zwłaszcza późnym, zimnym i ciemnym wieczorem były znikome.
Duma nie pozwalał mu ponownie zapukać do jej drzwi.
Przeklinał ją i czekał na łut szczęścia. I w końcu udało się…
Oparł się o barierkę tuż obok, usiłując nie gapić się zbyt zachłannie na profil jej twarzy.
- Miałam ochotę na spacer.
- W taką pogodę?
- Ależ… Jest pięknie! – Spojrzała na niego zdumiona, na chwilę zapominając o swym zakłopotaniu.
Tomek nie odpowiedział, tylko przymknął oczy. Znów z trudem powstrzymywał się by jej nie dotknąć, nie objąć, nie pocałować. Przecież to szaleństwo! Nie może wiecznie zachowywać się, niczym napalony nastolatek, myślący tylko o jednym.
- Bardzo za nim tęsknisz? – Zadał nurtujące go od bardzo długiego czasu, pytanie.
- Zawsze będę. Choć teraz odczuwam bardziej smutek, niż dominujący ból.
Przez bardzo długą chwilę stali w milczeniu. Zagubili się wśród domysłów i niespełnionych pragnień. Tak blisko siebie, a jednak oddaleni o całe lata świetlne. A dodatkowo przeszkadzał im nieuchwytny cień człowieka, którego oboje tak kochali.
On zbyt zacięty w swej dumie, by mógł przyznać, jak bardzo mu na niej zależy. Ona wciąż niepewna swej wartości, hamowana wrodzoną nieśmiałości, pełna wyrzutów sumienia, że odważyła się pokochać jeszcze raz.
Żadne z nich, nie chciało zrobić pierwszego kroku, wypowiedzieć jednego słowa, wyciągnąć dłoni i dotknąć tej drugiej osoby.
Żadne nie miało na tyle odwagi…
- Jak twoje śledztwo? No wiesz tamto…
- W porządku.
Nie potrafili nawet znaleźć tematu do rozmowy. Stali w bezruchu, wpatrując się w coraz mocniej wirujące płatki śniegu.
- Tęsknię, ale to nie oznacza że do końca życia będę samotna – powiedziała w końcu cicho.
- Ta uwaga nie była mi potrzebna. – Nadal nie chciał zdobyć się na szczerość.
- Skoro tak… - Odwróciła się, zamierzając odejść.
Zrozumiał, że tym razem naprawdę z niego rezygnowała. A przecież nie chciał na to pozwolić! Chwycił ją za ramię i gwałtownie przyciągnął do siebie. A potem bez wahania pochylił się, szukając ustami  kuszących warg.
Gdzieś w głębi duszy czaił się strach, że dziewczyna go odepchnie, że potraktuje to jako kolejną próbę gwałtu. I nieutulony żal, że to wszystko tak głupio się potoczyło, że swoje szczęście okupił śmiercią brata.
Ale Sammy była spragniona tego pocałunku, nie mniej niż on sam. Pozwoliła by wyraził w nim wszystko, czego nie potrafił do końca ująć słowami. Bez poprzedniej namiętności, bez spalającego na popiół żaru, ale i tak dał im rozkosz nieporównywalną do czegokolwiek innego. Gdzieś tam pojawiły się wyblakłe wspomnienia innych ust, ale zniknęły, bo tak zdecydowało jej serce.
Stali tak pośrodku padającego śniegu, roziskrzonej światłami pobliskich lamp bieli, wiecznej ciszy zimowego krajobrazu. Wtuliła się w jego ramiona, odwzajemniając każdą pieszczotę, każdy dotyk palących warg, dłońmi muskała zimną jak lód, skórę policzków.
- Kłamczuch – wymruczała mu do ucha.
Bardziej poczuła niż zobaczyła, jak się uśmiecha.
- Ale za to jaki przystojny!
- I w dodatku zarozumiały!
- A wszystko to twoje Oleńko – Nieświadomie nazwał ją tak jak kiedyś Marcin. To przywołało smutek i wspomnienia. Ale także pokonało ostatnie przeszkody.
Znów ją pocałował. Tylko tego brakowało mu do pełni szczęścia. Do diabła z całą resztą! Teraz przestało się to liczyć.
- Jestem kretynem do potęgi.
- Chyba domyślam się dlaczego.
- To wszystko, od samego początku, znacznie mnie przerosło. – Wtulił twarz w rozkosznie podniecające zagłębienie na jej szyi.
- Biorę cię z całym dobrodziejstwem inwentarza! Choć jeśli w każdej sprawie będziesz dochodził do odpowiednich wniosków po tak długim czasie, to nie wiem…
Tym razem roześmiał się na głos.
- Jeśli myślisz o dzieciach, to zaraz zabiorę się do roboty!
- Potwór! – Spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.
Podniósł dziewczynę w górę i okręcił się dookoła własnej osi. W końcu jakoś musiał dać upust swojej radości.

A potem ujął jej twarz w swoje dłonie i znów pocałował.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi, że śnieg zaczął padać coraz intensywniej. W kompletniej ciszy leciało z nieba tysiące białych płatków, wirując w blasku nielicznych latarni i lśniącym kobiercem pokrywając cały świat.




Jeśli dostrzegliście jakieś błędy, to proszę o komentarz. Nie miałam czasu na dokładną korektę tekstu, więc jakieś mogą się zdarzyć. 

Aha! I to właśnie jest moja niespodzianka na dziś!

5 komentarzy:

  1. Wolałabym osobiście żeby ten Marcin nie zginął jako meczennik jadąc by zrobić jej niespodziankę tylko np wracał od kochanki - wtedy łatwiej by bylo przełknąć tą stratę;)
    Mnie rzuca się w oczy jedynie to siedzenie, przy filiżance gorącej kawy, przy kubku gorącej kawy i nad kubkiem gorącej herbaty;) co nie zmienia faktu, że czytało się świetnie, jak z resztą wszystkie Twoje utwory, ale to już pewnie wiesz;)
    Gdzieś tam miałam nadzieję, że tą niespodzianką będzie kolejna cześć "Spod Ciebie to powstanie". Już nie pamiętam kiedy ostatnio coś mnie tak wkreciło! Dlatego prosze, nie każ za długo czekać na zakończenie tego cuda;)
    pozdrawiam,
    LIA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja także czekam na kolejną część Spod ciebie to powstanie. ;-) A Lustra wciągające..

    OdpowiedzUsuń
  3. hm...chyba najlepsze zakończenie z możliwych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam sie z Lią:-) zdecydowanie...
    Na domiar wszystkiego dopiero teraz ogarnęłam skąd wziął się pomysł na tytuł tego opowiadanka XD

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.