Lustra (III)
Wiele czasu poświęciła
na wybór stroju, fryzury, odpowiednich butów. Teraz z satysfakcją wpatrywała
się w swoje odbicie. Powiedzieć, że wyglądała dobrze, to zbyt mało. Włosy,
gęste i puszyste, opadały miękkimi falami na nagie ramiona. Elastyczny materiał
sukienki uwypuklał krągły biust i seksownie opinał kształtne biodra. Do tego
delikatne buty na wysokiej, cienkiej szpilce i dyskretny makijaż.
- Wyglądasz jak
marzenie. – Oplotły ją ramiona Marcina, a on sam z czułością pocałował w
policzek. – Cała męska część rodziny będzie mi zazdrościła.
- Trochę się tego
boję.
- Nie czego, tylko
kogo.
- Powiedziałeś mu?
- Że przyjdę razem
z tobą? Nie, bo nie miałem okazji.
- Marcin! –
Przytuliła się do niego spragniona bliskości.
- Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz – wyszeptał, podczas gdy jego dłonie zaczęły błądzić po jej
ciele. – Mamy jeszcze trochę czasu…
- Zepsujesz mi
fryzurę!
- Uhm – mruknął,
rozpinając zamek sukienki. Doskonale wyczuwała, twardą niczym kamień wypukłość
w spodniach. Zaczęła delikatnie ją masować, a jednocześnie poszukała ustami
jego warg. Pocałunek oszołomił ją i podniecił, tak bardzo, że sama pchnęła
Marcina na stojące nieopodal krzesło, a potem usiadła mu na kolanach. Ocierała
się o niego, zaciskając dłonie na muskularnych ramionach i kontynuując
pieszczoty.
Mężczyzna nie namyślał
się zbyt długo. Lekko ją uniósł i szybkim ruchem wydobył ze spodni sztywnego
członka. Potem chwycił ją w pasie i pociągnął w dół, tak że z całą siłą nabiła
się na jego męskość. Głośno jęknęła i zaczęła rytmicznie się poruszać. Wtulił
twarz w nagie piersi, aby po chwili zacząć pieścić sterczące brodawki. Ssał je
i przygryzał na zmianę, a ruchy dziewczyny stawały się coraz gwałtowniejsze.
Przez chwilę słychać
było tylko coraz głośniejsze okrzyki rozkoszy, a zaraz potem wszystko zmieniło
się w prawdziwy chaos. Marcin ścisnął pośladki Sammy i z głuchym jękiem
eksplodował w ciasnym i mokrym wnętrzu. Ona sama, zmęczona przeżytą ekstazą,
oparła głowę o jego ramię, głośno dysząc.
- Jesteś
niesamowity – wyszeptała.
- Nie. To ty
jesteś niesamowita. – Czule pocałował ją w czubek nosa. - Nie mówiąc już o tym,
że doprowadzasz mnie do szaleństwa. Zwłaszcza w takim stroju.
- Pochlebca –
uśmiechnęła się do niego. – A teraz znów muszę poprawić makijaż.
Godzinę później stali w
korytarzu urzędu stanu cywilnego. Nieoczekiwanie Sammy poczuła ulgę. Co to za
ślub, zawarty w zwykłym budynku, bez białej sukni i błogosławieństwa? To tak,
jakby go wcale nie było. Marcin wyjaśnił jej, że Tomek nie uznaje czegoś
takiego jak religia, a rodzina już dawno musiała się z tym pogodzić.
Była zła na siebie
samą, ale gdzieś tam pojawiła się myśl, że po takim ślubie łatwiej o rozwód. Czym
prędzej ją stłumiła, lecz niesmak i dziwne uczucie niezadowolenia pozostało. Westchnęła.
Jakby nie było, powinna się przygotować na spotkanie z panem młodym. Marcin nie
zdradził ani słowem, że spotykają się ze sobą już od pół roku. Chyba po trochu
także obawiał się reakcji brata.
Panna młoda była
wysoką, zgrabną i piękną blondynką. Gdyby nie chłód malujący się w błękitnych
oczach, Sammy uznałaby jej uśmiech za niesłychanie sympatyczny. Ale tak
pomyślała, że znakomicie pasuje do Tomka, stojącego tuż obok z kamienną, ponurą
miną.
Przynajmniej dopóty,
dopóki wzrokiem nie zawadził o Aleksandrę.
Zacisnął zęby, usiłując
zachować spokój, z taką siłą, aż na skroni uwypukliła się pulsująca żyłka. Nie
miała wątpliwości – był wściekły.
Najbardziej bała się
momentu, gdy będzie musiała podejść i złożyć życzenia. Coraz mocniej biło jej
serce, coraz bardziej miękły kolana. Marcin, dokładnie rozumiejąc, co się dzieje,
objął ją i uśmiechnął się uspokajająco.
- Nie martw się –
szepnął cichutko. – Co się może stać?
- To takie dziwne…
- Pewnie tak. –
Nieznacznie się uśmiechnął. – Uszy do góry!
Z całej siły wpiła
paznokcie w jego dłoń, gdy podchodzili z ogromnym bukietem kwiatów. Panna młoda
podziękowała im równie gładko, co obojętnie. Lecz Tomek… Oczy pociemniały mu z
wściekłości, ledwo wydusił z siebie kilka drętwych słów odpowiedzi. W zasadzie
nie patrzył na brata, tylko wlepiał wzrok w Sammy. A jednak podziwiała go za
opanowanie.
Bomba wybuchła dopiero
na przyjęciu. Przedtem została przedstawiona całej rodzinie, obcałowana i
obściskana przez prawie każdą z ciotek i kuzynek. Myliły jej się twarze i
imiona, szumiało w głowie, ale Marcin cały czas był obok, pilnując by przypadkiem
jego brat nie miał okazji do rozmowy. Godzinę po północy wyszli do ogrodu,
udając się w dość odludne miejsce.
- Co za ulga móc zdjąć
te okropne buty – roześmiała się, zsuwając szpilki z obolałych stóp.
- Wyglądałaś pięknie! –
Delikatnie zaczął je rozmasowywać.
- Jest wściekły,
prawda?
- Jak cholera. Ale i
doskonale nad sobą panuje.
Westchnęła. Problemy
nie zniknęły, choć stały się jakby bardziej mgliste, bardziej odległe. Tomek
konsekwentnie unikał nie tylko jej towarzystwa, ale i w ogóle nie spoglądał w
ich stronę. To było głupie, lecz chciała by patrzył, by widział, że i ona może
być szczęśliwa.
- Zostaniesz tu, a ja
przyniosę szampana i coś do przegryzienia. Dobrze?
- Ale…
- Był zajęty
rozmową i na pewno nie zauważył, gdzie poszliśmy.
- No dobrze. Tylko
wracaj szybko.
Została całkiem sama w
ciemności ogrodu, rozświetlanej tylko jasnym blaskiem księżyca. Siedziała na
ławce pod rozłożystą wierzbą, nasłuchując z oddali odgłosów toczącej się
zabawy.
„I to by było na tyle” –
pomyślała ze smutkiem. Dobrze, że miała Marcina. Skrzywiła się, bo zabrzmiało
to jakby był materiałem zastępczym. A przecież naprawdę go kochała. Był
cudowny, czuł i delikatny, ale i zdecydowany oraz energiczny. Seks z nim czasem
przypominał powolne wznoszenie się na sam szczyt, lecz niekiedy był też szaloną
jazdę pod górkę.
- Zmęczyłaś się? –
Drgnęła gwałtownie, słysząc tuż obok głos bełkotliwy głos pełen złości i
nienawiści. – Ty nędzna wywłoko! Nie mogłaś mieć mnie, to zastawiłaś sidła na
mojego brata!
- Idiota – powiedziała ze
spokojem. Podniosła się i stanęła oko w oko z nieźle już wstawionym Tomkiem. –
Skąd pomysł, że wszystko kręci się wokół ciebie?
- A nie? – Podszedł tak
blisko, że nawet przy tak skąpym oświetleniu, mogła dostrzec przekrwione białka
jego oczu. Poza tym tak okropnie śmierdział alkoholem, że mimowolnie dała krok
do tyłu.
- Boisz się? – spytał drwiąco.
- Tak cuchniesz, że
zrobiłam to odruchowo.
- Odruchowo?
- Co z ciebie za szczęśliwy
nowożeniec, że schlałeś się niczym nastolatek na pierwszej imprezie?
Nie odpowiedział tylko mrużąc
oczy zbliżył się jeszcze bardziej, zmniejszając panujący między nimi dystans do
minimum. Wbrew sobie poczuła żal. Kochała Marcina, to był niezaprzeczalny fakt,
ale… No właśnie. Tomek wywoływał w niej zupełnie odmienne uczucia i myśli, co
do których było jej się ciężko przyznać nawet przed samą sobą. Z niesmakiem
pomyślała, że chyba kompletnie zgłupiała. Potem tęsknie spojrzała w kierunku
rzęsiście oświetlonego budynku, pragnąc by Marcin wrócił jak najszybciej.
- Nieładnie zjawiać się
na moim ślubie tak bez prezentu.
- Nie rozumiem?
- Kłamiesz! Doskonale
wiesz o co mi chodzi. Poza tym mój brat z pewnością się tobą podzieli. – Zanim zorientowała
się o czym mówi, rzucił się na nią i z całą siłą przycisnął do chropowatego
pnia drzewa.
- Zwariowałeś?
Puszczaj!
- Co w rodzinie, to nie
zginie – mruknął, przesuwając ustami po jej szyi. Wzdrygnęła się czując nagłe
obrzydzenie i spróbowała wyrwać. Ale choć pijany, to znakomicie wiedział co
zrobić, by nie mogła się wyswobodzić.
- Tomek, oszalałeś!
Puszczaj, bo jak nie…
- Ostatnim razem
było tak cudownie. Dlaczego nie mielibyśmy tego powtórzyć? – wyszeptał, wprawiając
ją w osłupienie. Cudownie? No cóż, ona miała całkiem odmienne zdanie.
Próbowała mu na to nie
pozwolić, ale bez problemu odnalazł jej usta i wpił się w nie gwałtownie i
pazernie. Najgorsze było jednak to, iż tak bardzo śmierdział alkoholem. Opanowały
ja całkiem skrajne uczucia: strach, obrzydzenie, podniecenie i jakaś dziwna
satysfakcja, bo jak widać wciąż jej pożądał. Gdyby nie Marcin, być może by się
poddała. Ale świadomość tego, że ma się kogoś, kogo kocha, pomogła zwalczyć
dziwną niemoc i wykrzesać z siebie sprzeciw.
Odwróciła głowę na bok,
przerywając pocałunek.
- Marcin! – krzyknęła.
Miała niewielkie szanse, by ją usłyszał, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że
sama nie da rady wydostać się z uścisku jego szalonego brata.
- Dziwka! – syknął
Tomek i wsadził dłoń w zagłębienie dekoltu. Drugą ręką wciąż przytrzymywał jej
nadgarstki, skrzyżowane nad głową. Brutalnie ścisnął jedną z piersi, wyrywając okrzyk
bólu z ust Sammy.
- Przestań, proszę!
- To dopiero początek.
- Nie, to już koniec –
rozległ się za jego plecami cichy, wściekły głos.
Marcin nie bawił się w delikatność.
Energicznie odciągnął brata do tyłu, a gdy stanęli twarzą w twarz, wymierzył
pierwszy cios. Kolejnego nie musiał, bo odurzony alkoholem Tomek zachwiał się
na nogach i runął na kolana.
Podniósł głowę. Z
kącika ust płynęła mu strużka krwi. Widać Marcin uderzył z całą dostępną mu
siłą. Stał teraz obok Sammy, patrząc w milczeniu na swego brata, który zanosił
się obłąkańczym śmiechem i nawet nie
próbował wstać.
- Mówiłem, że następnym
razem to zrobię.
- Mówiłeś. – Wciąż
z nieukrywaną wesołością przesunął dłonią po twarzy, barwną smugą rozmazując
krew. – Baw się dalej w rycerzyka, idioto! Myślisz, że jej na tobie zależy?
- Ja to wiem.
- Ty to wiesz –
powtórzył szyderczo. Marcin drgnął, jakby chciał do niego doskoczyć i uderzyć
ponownie. Położyła dłoń na jego piersi. Miała tego wszystkiego serdecznie dość.
- Zostaw. Nie warto.
Wracajmy do domu.
- To dobry pomysł. –
Objął ramiona dziewczyny i po raz ostatni spojrzał na Tomka.
- Idź, spójrz w lustro
i zobacz kim się stałeś?
Nie zwrócił na te słowa
najmniejszej uwagi. Kiedy odchodzili, towarzyszył im wciąż szaleńczy śmiech, który
raptownie się załamał i zakończył serią wyzwisk oraz obraźliwych epitetów.
***
Sammy weszła do kuchni,
gdzie przy filiżance kawy siedział zamyślony Marcin. Nie musiała pytać, co go
gryzło.
- Nie było tak źle. –
Pocieszająco pocałowała go w policzek. – Przynajmniej oszczędził nam
publicznych scen.
- Nie o to się martwię,
tylko o Tomka. Co się z nim stało? Pewnie, zawsze był odrobinę arogancki,
trochę szalony i niesamowicie uparty, ale teraz? Zachowuje się jakby był obłąkany!
Usiadła obok i oparła
podbródek na złączonych dłoniach.
- Źle zrobiliśmy. Powinieneś
był wcześniej z nim porozmawiać.
- Może należy
spytać czy cokolwiek, by to dało? Mam nadzieję, że małżeństwo choć trochę go
uspokoi, choć przyznam, że nie lubię Oliwi. Jest taka zimna.
- Nie tylko ty –
mruknęła Sammy. Szczerze wątpiła, by ten, pożal się boże związek, potrwał dużej
niż rok. Ale nie chciała mówić tego przy Marcinie.
- Odczekaj kilka
tygodni i porozmawiaj z nim. W końcu to twój brat. Nawet jeśli znowu się
wścieknie, to pozwól mu na to, a potem spróbuj jeszcze raz.
- Dobrze, że nie muszę
robić tego teraz. Chodź no tu do mnie! – Z rozkoszą zatonęła w jego ramionach, wtulając
nos w nagi tors i delektując się dobrze znanym zapachem męskiego ciała.
- Marcin – szepnęła cichutko,
spoglądając w górę. – Musisz tylko zawsze pamiętać o jednym. O tym, że naprawdę
cię kocham, choćby nie wiem co głupiego powiedział twój brat.
- Nie muszę pamiętać o
tym, co jest tak oczywiste. – Ten uśmiech trafił prosto do najgłębszych
zakamarków jej serca. I miał pozostać najpiękniejszą, najcenniejszą pamiątką.
***
To był więcej niż
niespodziewany widok. Na progu stał mokry, półnagi, siny od mrozu Tomek. Stał i
patrzył na nią z nieopisaną rozpaczą, z jakimś dziwnym obłędem.
I płakał.
Musiało zdarzyć się coś
bardzo złego! Coś niespodziewanego!
- Marcin! – wyszeptała
zdrętwiałymi wargami. Nigdy później nie rozumiała, dlaczego akurat właśnie to
przyszło jej do głowy.
Nie odpowiedział, tylko
z trudem przełknął ślinę. Wszedł do środka, a później przytulił się do niej,
jak zagubione dziecko szukające pociechy u kogoś bliskiego.
Ten spazmatyczny
uścisk, spuchnięte oczy i nieopanowane drżenie, bez jakichkolwiek wyjaśnień,
doprowadziły ją na skraj szaleństwa.
- Tomek! Co się stało? Powiedz,
bo ja…
- Marcin nie żyje.
Zginął dziś w nocy w wypadku samochodowym.
Zawsze potem czuła, że
jej życie podzieliła niewidzialna linia, właśnie dokładnie w tym momencie. Cały
świat zamarł, po czym zatrząsł się i zawalił w gruzy.
Gdyby jej nie
podtrzymał, to zwaliłaby się na podłogę niczym drewniana kłoda. Płakała, nie
mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Najgorszy był jednak
ból, kumulujący się w całym ciele niczym trucizna, tak fizyczny, że niemal
namacalny. Już wcześniej doświadczała cierpienia, ale to co właśnie czuła, nie
dawało się porównać z niczym innym.
Brakowało sił by
krzyczeć, by rozpaczać, by pytać. Patrzyła tylko na Tomka, wielkimi
przerażonymi oczyma, pełnymi łez. Nie mogła wiedzieć, że przez to on cierpi
podwójnie. Zresztą, co by to dało? Czy w takiej chwili mogłaby coś ukryć?
Tylko jedna myśl tłukła
się jej po głowie. Marcin nie odbierał telefonu. Odrobinę to ją zaniepokoiło,
ale nigdy nie przypuszczałaby…
- Jak? Gdzie? – Zdołała
w końcu wykrztusić, dygoczącymi rękoma nalewając sobie wody do szklanki.
Tomek siedział na
tapczanie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim
stanie.
- Sammy… - Podniósł
głowę i spojrzał na nią nieprzytomnie. – Co mam powiedzieć? Dowiedziałem się
kilka godzin temu. Musiałem pojechać zidentyfikować zwłoki. Przez pierwsze dwie
godziny mój brat leżał w kostnicy jako NN, bo nie znaleźli przy nim dokumentów…
Zagryzł wargi, choć nie
powstrzymał płynących z oczu łez.
- Przez całe cholerne
dwie godziny! – Niemal wykrzyczał te słowa. Podeszła bliżej i usiadła tuż obok
niego. Teraz wszystko co zaszło pomiędzy nimi w przeszłości przestało być
ważne, stało się nagle tak nieistotne.
- Tamtejsza policja
twierdzi, że zasnął prowadząc samochód.
- Tamtejsza? To on nie
był na służbie? Powiedział…
- No tak… Ty nic nie
wiesz. Bo to przecież miała być niespodzianka – dodał z goryczą.
- Przestań! – Rozpłakała
się, wtulając twarz w jego ramię.
- Marcin jechał po
zamówione auto, chciał je koniecznie mieć na jutro, żebyście mogli jechać na
weekend w góry. To miał być prezent na waszą pierwszą rocznicę.
Zamknęła oczy. Cały
świat wirował w jakimś szalonym tempie, tworząc wrażenie zupełnie abstrakcyjnej
rzeczywistości. Jakby nagle znalazła się w środku nocnego koszmaru, snu na
który nie miała żadnego wpływu. A więc tak to jest, kiedy nad ranem dowiadujesz
się o śmierci bliskiej osoby? Bez fajerwerków, bez trzęsień, bez łaknących
sensacji tłumów. Za pomocą dwóch zdań przenosisz się w zupełnie inny świat,
gdzie minuty zdają się godzinami, a godziny całymi wiekami. Gdzie jedynym twoim
towarzyszem staje się ból i bezsensowna nadzieja, że to może jakaś dziwaczna
pomyłka, wybryk losu. I za chwilę ktoś powie kilka słów, które przeniosą cię z
samego dna piekła pełnego rozpaczy do centrum raju. Że ktoś na powrót sklei
twoje pęknięte na dwie połówki serce.
- To na pewno był on? –
Musiała spytać, bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
- Tak. Podobno
pęknięcie podstawy czaszki. Dokładnie powiedzą po sekcji.
Szlochała w jego
ramionach tak długo, aż rozbolała ją głowa. Jednak łzy wciąż napływały od nowa,
silnym wartkim strumieniem. On też płakał. Tulił ją do siebie, delikatnie
kołysał. Ale nie umiał pocieszyć, bo nie znajdował żadnych odpowiednich słów.
Kilka tygodni temu,
brat zjawił się u niego i wyciągnął rękę do zgody. Na szczęście był wtedy na
tyle trzeźwy, że mógł z nim w miarę normalnie porozmawiać. W miarę upływu czasu
ich relacje wróciły do względnej normalności. Względnej, bo wciąż nie umieli
poruszyć jednego tematu w rozmowie – Sammy. Usiłowali tak układać terminy wizyt
u rodziców, by nigdy nie spotkać się przy jednym stole. Zresztą, małżeństwo
Tomka było totalną porażką, fikcją, bo ani on, ani ona nie próbowali
czegokolwiek naprawiać. Długo nie trwało, gdy Oliwia odeszła, zostawiając w
przedpokoju papiery rozwodowe. Jej mąż wzruszył ramionami i poszedł do sklepu,
by kupić kolejną flaszkę whisky.
Najgorsze było to, że
Marcin zadzwonił właśnie tego samego wieczoru, tuż przed wyjazdem. Prosił by mu
towarzyszył. Tomek z trudem powstrzymał cisnący się na usta krzyk. Był wtedy zbyt
pijany, aby jechać z bratem. Nawet niewiele pamiętał z ich rozmowy. Tylko
wesołe „do zobaczenia” i prośbę by na weekend pożyczył mu nawigację.
Gdyby właśnie tego
wieczoru nie odeszła Oliwia, gdyby nie spędził go z butelką wódki, gdyby z nim
pojechał… To wszystko by się nie wydarzyło!
Obietnica, że nigdy
więcej nie dotknie alkoholu wydała mu się tak pusta i bezsensowna, że zaczął
się śmiać. Zdumiona Sammy odrobinę się odsunęła i spojrzała mu w oczy. Śmiech
szybko przeszedł w bolesny szloch. Pomimo tego, że nie umiała sama poradzić
sobie ze swoim bólem, przytuliła go do siebie i zamknęła w silnym uścisku
ramion.
- Cicho – szeptała. –
Będzie dobrze, zobaczysz, będzie dobrze… - Głos załamał się przy ostatnich
słowach.
Potem już żadne z nich
nic nie powiedziało.
***
Siedziała nad kubkiem
gorącej kawy. Z ledwością była w stanie przełknąć chociażby to. Ze smutkiem
spojrzała na śpiącego na kanapie Tomka. Miał zmierzwione włosy, nieogolony
podbródek i zapuchnięte oczy. Nawet przez sen było widać, że cierpi.
Kilka ostatnich godzin
spędziła w jego ramionach. Tulili się nawzajem i pocieszali, próbując znaleźć w
tym choć odrobinę ulgi dla zbolałych serc. Potem zasnął. Ona nie dała rady. Siedziała,
tępo wpatrując się w zimowy krajobraz za oknem. Tym razem czysta biel śniegu
nie przyniosła ulgi, nie zachwyciła swym pięknem.
Leżąca na stole komórka
cichutko zawibrowała. Sammy spojrzała, kto dzwoni i poczuła błyskawiczne
wyrzuty sumienia.
- Halo? Tak, Tomek jest
u mnie. Wiem… - Zagryzła wargi bo uparte łzy, znów popłynęły z oczu. – Jak
tylko się obudzi, przyjedziemy. Jak najszybciej? Dobrze, do zobaczenia.
Odłożyła aparat i
podeszła do śpiącego mężczyzny. Łagodnym ruchem pogładziła go po zapadniętym
policzku, opuszkiem palca przesunęła po spierzchniętych wargach. Otwarł oczy,
wciąż jeszcze lekko zamroczony.
- To nie był sen? – Miał
ochrypły, zmieniony głos.
- Niestety. Dzwoniła
twoja mama. Swoim zniknięciem doprowadziłeś ich niemal do szału. Obiecałam, że
przyjedziemy jak najprędzej.
- Nie mam siły się stąd
ruszać.
- Tomek! Nie tylko ty
cierpisz. Zrobię ci kawy i może coś do jedzenia?
- Wystarczy sama kawa .
Usiadł i przeczesał
dłonią rozwichrzone włosy.
- Muszę pójść do siebie
i się przebrać.
- Nie musisz –
wyszeptała, pochylona na filiżanką z kawą. – Są u mnie rzeczy Marcina…
Bez słowa podszedł i zamknął
ją w niedźwiedzim uścisku. Odwróciła się i wtuliła nos w jego pierś. Nagle
poczuła wdzięczność, że tu jest, razem z nią. Że nie przekazał tej wiadomości
suchym głosem przez telefon. Bez żadnych podtekstów, bez zastarzałych
pretensji, bez obojętności, pozwolił by wypłakała cały swój żal, cały ból. I
nie sprzeciwił się, gdy i ona chciała go pocieszyć.
- Paradoksalnie
wróciliśmy na start. – Wypowiedział na głos myśli, które gdzieś tam pojawiły
się na obrzeżach jej umysłu.
- To już nie ten sam
świat, nie to samo życie…
- Wiem.
Potem pochylił się i
pocałował ją. Niesłychanie delikatnie, bez pożądania czy namiętności. Czuła tuż
pod skórą jego rozpacz, wszechobecną samotność, więc nie miała serca by
zaprotestować.
- Sammy? Wierz mi!
Oddałbym życie, gdyby to zmieniło przeszłość. I gdybyś dzięki temu mogła być na
powrót szczęśliwa… - wyszeptał, a potem po prostu ją puścił i poszedł do
łazienki.
***
Nie pierwszy raz miała okazję
się przekonać, że słynne powiedzenie „czas goi rany” ma sporo racji. Trzy
miesiące to mało, ale zdołała jako tako posklejać na powrót swoje życie,
załatać dziury w sercu. Od biedy uszło, bo znów zaczęła przesypiać całe noce.
Czasem wpadała na kawę
do rodziców Marcina. Od nich właśnie dowiedziała się, że Tomek właśnie się rozwiódł.
Poza tym oni również nie mieli z nim bliższego kontaktu.
Nie widziała go od dnia
pogrzebu. Najzabawniejsze było jednak to, że naprawdę by się ucieszyła, gdyby
zapukał do jej drzwi.
Ale Tomek zniknął. W
jego mieszkaniu wieczorami nie paliły się żadne światła. Nie odpisał na ani
jeden z trzech smsów, które mu wysłała.
Może pożałował swojej
otwartości? Może po wszystkim zrozumiał, że niepotrzebnie okazał jej tyle
uczuć. Tylko że… Niektóre jego słowa były takie, aż do bólu szczere.
Potem zadzwoniła matka
Marcina i z wyraźnie wyczuwalnym niepokojem w głosie spytała, czy nie widziała
Tomka w przeciągu ostatnich kilku dni. Nie dość, że wziął urlop, to od tygodnia
nie dawał znaku życia. Serce Sammy omal nie oszalało. Drżącymi dłońmi wciągnęła
na siebie płaszcz i zarzuciła szal na ramiona.
„Dlaczego wszystkie te
straszne rzeczy dzieją się w takie piękne, śnieżne dni? Te, które kiedyś
uważałam za niemal magiczne…” – pomyślała zadumana, podążając pustymi ulicami,
gdzie dookoła skrzył się i oślepiał bielą śnieg.
Nie poddała się, choć
nikt nie otworzył, nawet po tym jak kilkakrotnie energicznie nacisnęła dzwonek.
- Tomek? Jesteś tam?
Otwieraj, bo inaczej zadzwonię…
Niespodziewanie drzwi
się lekko uchyliły.
- Na policję? Zabawne…
W słabym świetle
jedynej lampy palącej się w rogu pokoju, twarz Tomka przypominała trupiobladą
maskę. Pod oczyma dawały się zauważyć sinofioletowe cienie, policzki zapadły
się, a usta nabrały wyraźnego rysu goryczy. Poza tym był nieuczesany,
nieogolony i ubrany w jakieś bure, poplamione łachy.
- Powiedzieć, że
wyglądasz fatalnie, to za mało.
Wzruszył ramionami i
ponownie rzucił się na kanapę.
- Czego chcesz?
Zdziwił ją ten ton
głosu. Był odpychająco arogancki, pełen skrywanej złości i wyższości.
- Twoja mama…
- No tak – parsknął
pogardliwie. – Troszczy się o swego synka!
Sammy poczuła się
nieswojo. Przyszła tu, bo myślała że zastanie nieszczęśliwego, pogrążonego w
żalu mężczyznę. Tymczasem powrócił drań, którego tak się obawiała. A wraz z nim
wspomnienie wszystkich krzywd, upokorzeń i bólu.
- Spytałem czego
chcesz?
- Wystraszyłam się, że
mogło coś ci się stać.
- Zbytek łaski. –
Wzruszył ramionami. – Jeśli to wszystko, to spadaj. Zamówiłem dziwkę i zaraz
powinna tu być.
Kiedyś by się poddała.
Uciekłaby, zaszywając się tchórzliwie w mysiej norce, jaką był jej własny
świat. Ale przez ostatnie miesiące, gdy miała tyle czasu na przemyślenia, gdy
analizowała każdy szczegół swego życia, zrozumiała wiele rzeczy. Na przykład
to, że Tomek nigdy nie był jej tak do końca obojętny. I że Marcin miał rację
bojąc się zostać substytutem, zastępczą wersją o łagodniejszym obejściu. Nie
znaczy to, że go nie kochała. Nawet teraz trudno było wyrazić jak bardzo
brakowało jej jego uśmiechu, dotyku, pocałunków. I zwłaszcza teraz trudno było
pogodzić się, że do jego brata żywiła podobne uczucia.
A może całkiem inne?
- Co się gapisz?
Mówiłem, że masz się wynosić!
Westchnęła.
- Najpierw prysznic,
potem się ogolisz i coś zjesz. Jeszcze nie jest za późno, może zdołam zamówić
coś na dowóz?
- Powiedziałem wynocha!
– wysyczał, ruszając w jej kierunku. Wyprostowała się, zdecydowana stawić mu
czoła. Stanął tak blisko, że mogła widzieć czerwone, przekrwiona białka oczu.
- Nie.
Krótkie, stanowcze
słowo, zdziałało więcej, niż tysiące argumentów i tłumaczeń.
A potem się uśmiechnęła
i dotknęła dłonią szorstkiego, dawno nie golonego policzka. Odtrącił tę rękę i
mocno zaciskając szczękę, spojrzał na nią z nienawiścią.
- Tomek, tak nie można.
Wypalisz się, stoczysz na samo dno. Nie rób tego, nie warto…
- Moja sprawa, co zrobię.
- Och! Ty uparty
ośle! – Tupnęła nieoczekiwanie nogą. W jego oczach pojawiło się zdziwienie. –
Dobrze, pójdę sobie, jeśli naprawdę tego chcesz. Ale musisz mieć świadomość, że
więcej mnie nie zobaczysz. Kolejny raz nie wyciągnę ręki do zgody! Tego chcesz?
Patrzył na nią bez
słowa. Widać było, że walczył sam ze sobą. Z bijącym sercem czekała na wynik
tych szalonych zmagań. Nie wzięła jednak pod uwagę twardego charakteru,
stojącego naprzeciwko mężczyzny. Kilka chwil, które razem przeżyli, to było
zbyt mało, by go przekonać.
- Możesz iść. –
Odwrócił się i skierował w kierunku kanapy, przed którą stał stolik suto
zastawiony pustymi butelkami i brudnymi szklankami.
Zagryzła wargi. Ale nie
zamierzała prosić ponownie. Tomek podniósł jedną z flaszek i przystawił do ust.
„Co za ciężki, beznadziejny przypadek” – pomyślała rozzłoszczona Sammy.
Musiała, chciała, pozostawić sobie jedną malutką iskierkę nadziei. A jemu czas
na przemyślenia. I dlatego podeszła do nieruchomo stojącego mężczyzny, a potem
wspiąwszy się na palce, opierając się o wciąż muskularne ramiona, po prostu go
pocałowała. Mimo wszystko nie do końca był tak obojętny, za jakiego chciał
uchodzić.
- To na pożegnanie –
szepnęła, gdy oderwała swoje usta, od jego głodnych warg. Przez chwilę myślała,
że nie pozwoli jej odejść… Lecz on nadal stał nieruchomo, wpatrując się jak
dziewczyna delikatnie zamyka za sobą drzwi.
A w jego głowie panował
istny chaos.
***
Siedziała z kubkiem
gorącej herbaty w dłoni i wpatrywała się w leniwie padający za oknem śnieg.
Ostatnio spędzała w ten sposób zbyt wiele czasu.
A wszystko to przez
pewnego bezczelnego, błękitnookiego drania. To co zrobił było niewybaczalne,
ale ona i tak już dawno go rozgrzeszyła. I wiele by dała, by móc znów ujrzeć
jego cudowne oczy…
„Nie uda mi się mieć
wszystkiego na raz” – pomyślała wzdychając. Wszystko stało się tak
skomplikowane, tak poplątane. Prosta droga, zmieniła się w pełną
niespodziewanych zakrętów serpentynę, od kiedy umarł Marcin. Pojawiło się tysiąc
nowych problemów, a jeden z nich miał na imię Tomasz.
Co teraz porabia? Pije
w samotności aż do utraty przytomności? Myśli o niej choć odrobinę? A może
umawia się na kolejne randki?
Życie bywa doprawdy
popieprzone!
Z zastanowieniem
przyjrzała się białemu puchowi pokrywającemu miękką pierzynką cały świat na
zewnątrz. I poczuła nagłą ochotę na spacer.
Szybko wsunęła na nogi
miękkie kozaczki, zarzuciła swój ukochany płaszczyk i okutała się szalem. Na
dworze było niezwykle cicho i pięknie. Choć powoli się ściemniało, to nie
zrezygnowała ze swoich zamiarów. Do stawku przy campusie miała zaledwie pięć
minut drogi. Ruszyła rześkim krokiem, mijając rozświetlony budynek wydziału
fizyki i już po chwili mogła oprzeć się o oblodzoną barierkę, w niemym
zachwycie wpatrując się w pełen połyskliwej bieli krajobraz.
- Dziwna pora na
przechadzkę. – Drgnęła zaskoczona, gdy usłyszała z tyłu za plecami, głęboki,
lekko sarkastyczny głos.
- Mogłabym powiedzieć
to samo. – Nie odwróciła się, czując jak na jej policzki wypełza zdradliwy
rumieniec, a serce zaczyna przyspieszać w całkiem niekontrolowany sposób.
- Wracałem właśnie
do domu i zastanowiło mnie, gdzie tak pędziłaś, z głęboko wtulonym w kołnierz
nosem?
Bezczelnie kłamał. Od
kilku tygodni pętał się w okolicy, mając nadzieję na tak zwane przypadkowe
spotkanie. Niestety, ostatnio większość jego wolnego czasu pochłaniała praca,
więc szanse na spotkanie Sammy, zwłaszcza późnym, zimnym i ciemnym wieczorem
były znikome.
Duma nie pozwalał mu
ponownie zapukać do jej drzwi.
Przeklinał ją i czekał
na łut szczęścia. I w końcu udało się…
Oparł się o barierkę
tuż obok, usiłując nie gapić się zbyt zachłannie na profil jej twarzy.
- Miałam ochotę na
spacer.
- W taką pogodę?
- Ależ… Jest
pięknie! – Spojrzała na niego zdumiona, na chwilę zapominając o swym
zakłopotaniu.
Tomek nie odpowiedział,
tylko przymknął oczy. Znów z trudem powstrzymywał się by jej nie dotknąć, nie
objąć, nie pocałować. Przecież to szaleństwo! Nie może wiecznie zachowywać się,
niczym napalony nastolatek, myślący tylko o jednym.
- Bardzo za nim
tęsknisz? – Zadał nurtujące go od bardzo długiego czasu, pytanie.
- Zawsze będę.
Choć teraz odczuwam bardziej smutek, niż dominujący ból.
Przez bardzo długą
chwilę stali w milczeniu. Zagubili się wśród domysłów i niespełnionych pragnień.
Tak blisko siebie, a jednak oddaleni o całe lata świetlne. A dodatkowo
przeszkadzał im nieuchwytny cień człowieka, którego oboje tak kochali.
On zbyt zacięty w swej
dumie, by mógł przyznać, jak bardzo mu na niej zależy. Ona wciąż niepewna swej
wartości, hamowana wrodzoną nieśmiałości, pełna wyrzutów sumienia, że odważyła
się pokochać jeszcze raz.
Żadne z nich, nie
chciało zrobić pierwszego kroku, wypowiedzieć jednego słowa, wyciągnąć dłoni i
dotknąć tej drugiej osoby.
Żadne nie miało na tyle
odwagi…
- Jak twoje
śledztwo? No wiesz tamto…
- W porządku.
Nie potrafili nawet
znaleźć tematu do rozmowy. Stali w bezruchu, wpatrując się w coraz mocniej
wirujące płatki śniegu.
- Tęsknię, ale to
nie oznacza że do końca życia będę samotna – powiedziała w końcu cicho.
- Ta uwaga nie
była mi potrzebna. – Nadal nie chciał zdobyć się na szczerość.
- Skoro tak… - Odwróciła
się, zamierzając odejść.
Zrozumiał, że tym razem
naprawdę z niego rezygnowała. A przecież nie chciał na to pozwolić! Chwycił ją
za ramię i gwałtownie przyciągnął do siebie. A potem bez wahania pochylił się,
szukając ustami kuszących warg.
Gdzieś w głębi duszy
czaił się strach, że dziewczyna go odepchnie, że potraktuje to jako kolejną
próbę gwałtu. I nieutulony żal, że to wszystko tak głupio się potoczyło, że
swoje szczęście okupił śmiercią brata.
Ale Sammy była
spragniona tego pocałunku, nie mniej niż on sam. Pozwoliła by wyraził w nim
wszystko, czego nie potrafił do końca ująć słowami. Bez poprzedniej
namiętności, bez spalającego na popiół żaru, ale i tak dał im rozkosz
nieporównywalną do czegokolwiek innego. Gdzieś tam pojawiły się wyblakłe
wspomnienia innych ust, ale zniknęły, bo tak zdecydowało jej serce.
Stali tak pośrodku
padającego śniegu, roziskrzonej światłami pobliskich lamp bieli, wiecznej ciszy
zimowego krajobrazu. Wtuliła się w jego ramiona, odwzajemniając każdą
pieszczotę, każdy dotyk palących warg, dłońmi muskała zimną jak lód, skórę
policzków.
- Kłamczuch –
wymruczała mu do ucha.
Bardziej poczuła niż
zobaczyła, jak się uśmiecha.
- Ale za to jaki
przystojny!
- I w dodatku
zarozumiały!
- A wszystko to
twoje Oleńko – Nieświadomie nazwał ją tak jak kiedyś Marcin. To przywołało smutek
i wspomnienia. Ale także pokonało ostatnie przeszkody.
Znów ją pocałował.
Tylko tego brakowało mu do pełni szczęścia. Do diabła z całą resztą! Teraz
przestało się to liczyć.
- Jestem kretynem
do potęgi.
- Chyba domyślam
się dlaczego.
- To wszystko, od
samego początku, znacznie mnie przerosło. – Wtulił twarz w rozkosznie
podniecające zagłębienie na jej szyi.
- Biorę cię z
całym dobrodziejstwem inwentarza! Choć jeśli w każdej sprawie będziesz
dochodził do odpowiednich wniosków po tak długim czasie, to nie wiem…
Tym razem roześmiał się
na głos.
- Jeśli myślisz o
dzieciach, to zaraz zabiorę się do roboty!
- Potwór! – Spojrzała
na niego z udawanym oburzeniem.
Podniósł dziewczynę w
górę i okręcił się dookoła własnej osi. W końcu jakoś musiał dać upust swojej
radości.
A potem ujął jej twarz w
swoje dłonie i znów pocałował.
Żadne z nich nie zwróciło
uwagi, że śnieg zaczął padać coraz intensywniej. W kompletniej ciszy leciało z
nieba tysiące białych płatków, wirując w blasku nielicznych latarni i lśniącym kobiercem pokrywając cały świat.
Jeśli dostrzegliście jakieś błędy, to proszę o komentarz. Nie miałam czasu na dokładną korektę tekstu, więc jakieś mogą się zdarzyć.
Aha! I to właśnie jest moja niespodzianka na dziś!
Wolałabym osobiście żeby ten Marcin nie zginął jako meczennik jadąc by zrobić jej niespodziankę tylko np wracał od kochanki - wtedy łatwiej by bylo przełknąć tą stratę;)
OdpowiedzUsuńMnie rzuca się w oczy jedynie to siedzenie, przy filiżance gorącej kawy, przy kubku gorącej kawy i nad kubkiem gorącej herbaty;) co nie zmienia faktu, że czytało się świetnie, jak z resztą wszystkie Twoje utwory, ale to już pewnie wiesz;)
Gdzieś tam miałam nadzieję, że tą niespodzianką będzie kolejna cześć "Spod Ciebie to powstanie". Już nie pamiętam kiedy ostatnio coś mnie tak wkreciło! Dlatego prosze, nie każ za długo czekać na zakończenie tego cuda;)
pozdrawiam,
LIA.
Ja także czekam na kolejną część Spod ciebie to powstanie. ;-) A Lustra wciągające..
OdpowiedzUsuńhm...chyba najlepsze zakończenie z możliwych :)
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z Lią:-) zdecydowanie...
OdpowiedzUsuńNa domiar wszystkiego dopiero teraz ogarnęłam skąd wziął się pomysł na tytuł tego opowiadanka XD
Z piosenki o tym samym tytule. Pasowała mi :-)
Usuń