wtorek, 30 lipca 2013

Historia pewnego nieporozumienia (wstęp)

Notebook padł mi nieodwołalnie :(  Będzie krótka przerwa w dostawie nowych opowiadań ;)  Teraz jeszcze korzystam z pożyczonego i daję tekst, który mam na mp3. Więc sorry za błędy, ale brak mi sił na poprawianie. Zrobie to później.
Zapraszam na wstęp, czegoś zupełnie nowego, co będzie kontynuowane we wrześniu.


Historia pewnego nieporozumienia (wstęp)



Trzasnęłam drzwiami z wściekłością, z zgrzyt moich zębów rozległ się donośnym echem po opuszczonym lokalu.
A to dlatego, że już prawie byłam przy wyjściu, gdy zawrócił mnie tata, prosząc o dowiezienie jeszcze jednego zamówienia.
„Co za idiota dzwoni pięć minut przed zamknięciem?” – klęłam w duchu, nerwowo przytupując nogą i czekając na przygotowanie jedzenia.
Niestety, nie miałam serca odmówić rodzicom. Nasza sytuacja finansowa wymagała szanowania każdego klienta, choćby nie wiadomo jak grymasił i wybrzydzał.
Dlatego właśnie zamiast siedzieć teraz w aucie i mknąć po opustoszałych drogach na upragnioną randkę, czekałam na dwie porcje makaronu i jedną pizzę.
Niech to szlag! Spojrzałam na zegarek czując jak z nerwów mam miękkie kolana. W dodatku mój żołądek zwinął się w ciasny supełek i dokuczał nie mniej niż bolący ząb.
Chwyciłam karteczkę z adresem. No tak! Najbardziej luksusowa podmiejska dzielnica. Pewnie znów jakiś nowobogacki dupek, który przed zapłatą będzie jeszcze wybrzydzał nad każdym styropianowym kartonikiem. Spóźnię się jak nic…
Myśląc ponuro o prześladującym mnie pechu, wzięłam z rąk ojca przygotowane zamówienie i popędziłam do samochodu. W przenośni oczywiście, bo prawie dziesięciocentymetrowy obcas i wąska, kusa sukienka, nie pozwalały na nic szybszego od świńskiego truchtu.
Wciąż jeszcze pomstując zajechałam przed okazałą posiadłość. Brama była otwarta na oścież, jakby w oczekiwaniu na mój przyjazd. Po chwili znalazłam się na pogrążonym w półmroku, ganku ogromnego domu. Był bardzo nowoczesny i z pewnością kosztował więcej, niż ja kiedykolwiek zobaczę w całym swoim życiu.
Nie wiadomo dlaczego spotęgowało to moją złość, ale opanowałam targające mną negatywne uczucia i przyoblekłam twarz w szeroki, serdeczny uśmiech.
Zanim nacisnęłam na dzwonek, jedną ręką obciągnęłam sukienkę. Zamawiając ją przez internet, widziałam w wyobraźni samą siebie, seksowną i niebezpiecznie uwodzicielską. Ale szczerze mówiąc, czułam się odrobinę nieswojo. Była tak krótka, że zaledwie przykrywała pośladki i tak wydekoltowana, że o mało nie zdjęłam jej w panice.
„Trudno, przepadło” – pomyślałam dziwnie zniechęcona. Dam zamówienie i jadę na spotkanie, bo jeszcze mój wymarzony książę da nogę.
Mężczyzna, który mi otworzył, przedstawiał sobą dość niecodzienny widok. Obcisły, teraz poplamiony t-shirt, opinał muskularne ramiona. Był przy tym na tyle wysoki, iż musiałam zadrzeć głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Czarne włosy przecinały liczne pasma siwizny, zresztą tak samo widoczne w kilkudniowym zaroście. Ale najwyraźniej nie zdołało to zamaskować blizny, przecinającej lewy policzek. Choć była paskudna, to w jakiś dziwny, nieodgadniony sposób, dodawała mu seksapilu.
Usta miał wąskie, surowo zaciśnięte. Oczy ciemno szare, o świdrującym, przenikliwym spojrzeniu, odpychały doskonale zauważalną w nich pogardą.
Coś mi podpowiedziało, że arogancja była jego drugą naturą.
- Dobry wieczór – powiedziałam z wahaniem.
- Wejdź. – Zmierzył mnie pożądliwym, taksującym wzrokiem, niczym wystawowy towar, po czym szerokim gestem zaprosił do środka.
Wnętrze było oczywiście nowoczesne, ekskluzywne i zimne. Paczkę z zamówieniem położyłam na niewielkiej komódce, stojącej tuż z boku i odwróciłam się z zamiarem zainkasowania należnej mi zapłaty.
Ale nie zdążyłam uczynić nawet kroku.
Rzucił się na mnie niczym wygłodniałe zwierzę. Brutalnie ścisnął ramiona i zaczął całować z taką zachłannością, jakby nigdy wcześniej tego nie robił. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie potrafiłam zareagować. Co to u diabła miało znaczyć?!
Dopiero, kiedy usłyszałam trzask rozdzieranego materiału sukienki, poczułam strach. Chciałam zaprotestować, ale nie miałam jak. Jego wargi miażdżyły moje usta, język bezczelnie buszował w środku nie zważając na jakikolwiek opór, a dłonie badały każdy, nawet najbardziej intymny zakamarek ciała.
Nie przerywając pocałunku, ignorując uderzenia zaciśniętych pięści, uniósł mnie w górę i zaciągnął w głąb domu.
Zorientowałam się gdzie jestem, dopiero, gdy rzucił mnie na ogromne łóżko, stojące w przestronnej sypialni.
Z pośpiechem ściągnął koszulkę i utkwiwszy we mnie wygłodniały wzrok, zaczął rozpinać spodnie.
Ni w ząb nie rozumiałam, co to wszystko znaczy. Szybko podciągnęłam rozdartą sukienkę i cofnęłam się do tyłu, plecami opierając o wezgłowie łoża.
- Co ty wyprawiasz? – jęknęłam, usiłując nadać swemu głosu groźne brzmienie.
Zamarł z na wpół odpiętym rozporkiem.
- Zapłacę ci pięciokrotną stawkę, tylko masz robić to, co ci każę.
Zmiłujcie się niebiosa. O co tu chodzi? Jaką stawkę?
- Co niby mam robić?
- Dobrze. Dziesięciokrotną. Ale obsługa ma być kompleksowa. Mam ochotę zerżnąć cię we wszystkie dziurki i nie zamierzam być delikatny – warknął, niespodziewanie siadając na łóżku tuż obok i gwałtownie chwytając mnie za włosy. Odgiął przy tym moją głowę w tył tak bardzo, że poczułam ból.
- Oszalałeś? Ja tylko przywiozłam zamówione jedzenie z Fidello! – Spróbowałam wyswobodzić się z jego uścisku.
Zamarł, najwyraźniej zaskoczony.
- Nie jesteś z Agencji?
- Jeśli pytasz czy jestem prostytutką, to odpowiem jasno – nigdy w życiu! Skąd w ogóle ten durny pomysł? – W miarę jak mówiłam, słabł jego uchwyt. W końcu całkiem mnie puścił, wpatrując się z niedowierzaniem.
- Te włosy. Ta sukienka. – Uczynił nieokreślony ruch ręką. – Dostawcy pizzy raczej się tak nie ubierają.
No tak. Wiedziałam, że ta kiecka przyniesie mi pecha. Cholera! O mało co nie zostałam zgwałcona. Chociaż, gdyby każdy gwałciciel tak wyglądał…
- Zadzwoniłeś pięć minut przez zamknięciem. Kierowca już pojechał do domu, więc ja zdecydowałam się dostarczyć zamówienie. A ponieważ idę na randkę, stąd ta sukienka.
Milczał, ale w jego oczach pojawiło się coś, co zdecydowanie mi się nie spodobało.
- Ponawiam swą propozycję. Podaj cenę i przestań tak kurczowo zaciskać uda. Byłaś tam tak gorąca i wilgotna jak suka w rui.
Zabrakło mi głosu. Co za bezczelny cham! Cofam to, co pomyślałam o jego atrakcyjności.
- Prędzej piekło zamarznie! – wrzasnęłam, machając mu pięścią przed nosem.
Spojrzał na mnie chłodno i z opanowaniem.
- Jak się wypisze odpowiedni czek, to i piekło zamarza.
- Wypchaj się! – Usiłowałam wstać w taki sposób, by jeszcze mocniej nie rozerwać uszkodzonego materiału.
- Nie kłóć się ze mną dzieciaku, bo zawsze dostaję to, co chcę. Nie będziesz wyjątkiem.
- Po moim trupie! A nawet wtedy i nie, bo każę się skremować! – Jakoś udało mi się stanąć koło łóżka, więc wzrokiem poszukałam zgubionych butów.
Zaczął się śmiać. Niesamowite! Powiedziałam „nie”, a on wciąż sądził, że się zgodzę.
- Czy ty w ogóle słyszałeś, co mówiłam? – spytałam ze złością.
- Słyszałem. I co z tego? – Wzruszył ramionami.
Coraz bardziej wściekła, pomaszerowałam w kierunku, co do którego przypuszczałam, że prowadzi do wyjścia. Dobrze wybrałam, bo po chwili trafiłam do holu, gdzie leżały w nieładzie moje buty. Chwyciłam je i odwróciłam się przodem do podążającego za mną gbura.
- Jesteś mi winien czterdzieści pięć złotych. – To mówiąc sięgnęłam po kluczyki, które położyłam obok nietkniętego zamówienia i odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy.
Żadnej skruchy, żalu czy zakłopotania. Zmełłam w ustach przekleństwo.
- Plus dwieście złotych za sukienkę – dodałam z sarkazmem.
- Tylko, jeśli ją zdejmiesz i zostawisz – odparł ze spokojem podając mi papierową pięćdziesiątkę.
Byłam wściekła! Byłam spóźniona! A w dodatku moja wyjściowa kiecka, tak starannie wybrana na tą okazję, przypominała podartą szmatę.
- Wsadź sobie w dupę swoje pieniądze! – warknęłam i z butami w dłoni, wybiegłam z domu, trzaskając za sobą drzwiami z taką siłą, aż zadrżały szyby w oknach.
Przez całą drogę powrotną, trzęsłam się z wściekłości. Wystarczy wypisać czek! Co za zadufany w sobie, bezczelny, arogancki palant! Chętna na seks z nim? Niedoczekanie! Na domiar złego już byłam potężnie spóźniona, o czym właśnie przypomniała mi wibrująca komórka. Co niby mam powiedzieć?
Zgrzytnęłam zębami i starając się z siebie wykrzesać jak najbardziej miły ton głosu, odebrałam telefon.
Pół godziny później siedziałam w przytulnej knajpce, naprzeciwko wymarzonego mężczyzny. Lecz nie potrafiłam się skupić ani na konwersacji, ani też na tym, by wywrzeć na nim pozytywne wrażenie.
I pewnie dlatego była to najgorsza randka w moim życiu.
***
Ranek był ponury i deszczowy. W milczeniu ustawiałam czyste filiżanki na kontuarze lady i rozmyślałam o piśmie, które znalazłam dziś leżące za koszem na śmieci. Było adresowane do moich rodziców. Z banku, który mało uprzejmie zawiadamiał o konieczności spłaty kredytu. W całości.
Dlaczego nic nam nie powiedzieli? Co prawda i tak nie umiałabym pomóc, ale razem z siostrą przynajmniej wiedziałybyśmy, w jak tragicznej sytuacji się znaleźliśmy.
Dom i lokal. A wymieniona kwota całkowicie przekraczała nasze możliwości finansowe.
Co robić? Pożyczyć? Tylko od kogo? I w dodatku tak dużą sumę. Zresztą, pal licho lokal, byle ocalić choć dom.
Pogrążona w niewesołych myślach, kompletnie nie zwróciłam uwagi na cichutki dźwięk dzwoneczka, zawieszonego nad wejściowymi drzwiami. Dopiero, gdy wyczułam czyjąś obecność, podniosłam głowę i zamarłam na widok pierwszego gościa.
Z bezczelnym, pełnym wyższości uśmiechem, zajął miejsce na wysokim krześle przy barze i zmierzył mnie aroganckim spojrzeniem.
Zerknęłam w kąt, gdzie stała sporych rozmiarów miotła.
- Czego chcesz? – powiedziałam zamiast powitania. – Zaproponować dwudziestokrotną stawkę?
- A, nie. Poczekam, aż dasz mi za darmo.
Zgrzytnęłam zębami, bo nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy z głupkiem.
- Już pędzę, o mało sobie nóg nie połamię – odparłam zgryźliwie. – Mów, czego chcesz i wynocha. Jestem zajęta.
Wzruszył ramionami.
- Nie zapłaciłem za przedwczoraj. Proszę – położył na ladzie dwie pięćdziesiątki – jedna za jedzenie, druga za... No wiesz, za co.
- Nie trzeba, zatrzymaj obie. Przydadzą ci się na klej do protez.
- Jakich protez?
- No wiesz… W twoim wieku, takie rzeczy jak sztuczna szczęka to konieczność.
- Ile niby mam lat według ciebie? – warknął nieoczekiwanie rozdrażniony, mrużąc oczy.
„Tu cię boli, kochaneczku” - pomyślałam ze złośliwą satysfakcją. Przechyliłam głowę na prawe ramię i popatrzyłam na niego z namysłem.
- Obstawiam, że jesteś w wieku moich rodziców. Może trochę starszy? I najwyraźniej poszkodowany nie tylko na umyśle. – Wskazałam na lewą nogę, na którą w dość widoczny sposób utykał.
- Mam czterdzieści dwa lata – wysyczał. Chyba w końcu do niego dotarło, że zamierzałam go obrazić.
- Nie mów? – Uniosłam jedną brew w geście udawanego zdumienia. – A wyglądasz dużo starzej. Nic dziwnego, że wieczory spędzasz w towarzystwie dziwek. Za pięciokrotną stawkę…
Oj, oj! Chyba udało mi się doprowadzić go do furii. I bardzo dobrze. Należało się temu samolubnemu draniowi.
- Wykupiłem cały dług – teraz jego głos ociekał jadem. – Dom i lokal należą do mnie, chyba że zwrócicie do jutra całą kwotę.
Zamarłam, zbyt zdumiona, by cokolwiek powiedzieć.
- Skąd?... – jęknęłam. To już druga niemiła niespodzianka tego dnia.
- Taki starzec jak ja, ma już spore doświadczenie życiowe w postepowaniu z takimi kociakami jak ty.
- Ale… - Po omacku poszukałam za sobą krzesła. – Przecież tak nie można!
- A kto ma mi niby zabronić? – wzruszył obojętnie ramionami.
Strata dorobku całego życia nie bolała tak bardzo, jak oglądanie tej jego złośliwej gęby.
- Gnojek – powiedziałam z goryczą. Nic nie mogłam poradzić na to, że do oczu napłynęły niechciane łzy.
Zresztą, mniejsza o mnie. Jak ja to przekażę rodzicom?
Gwałtownie odwróciłam się i uciekłam na zaplecze. Niech sobie myśli, co chce, tak już wygrał. Z prawdziwą rozpaczą pomyślałam o małym przytulnym domku, tonącym w rozszalałej zieleni, z widokiem na skraj jeziora. Nie był wiele wart, to prawda, ale był nasz od zawsze. Tam stawiałam pierwsze kroki, tam spędziłam całe dzieciństwo i wszystkie wakacje, gdy wracałam zmęczona studiowaniem w wielkim mieście. A teraz…
Nie wiadomo, który to już raz wydmuchałam nos i otarłam oczy. Płacz na nic się nie zda. Trzeba stawić czoła rzeczywistości. I temu wrednemu typowi, który siedzi wygodnie rozparty, w pomieszczeniu obok.
Z wymuszonym spokojem podeszłam do kontuaru i z godnością zadarłam podbródek do góry.
- Klucze od lokalu dostaniesz od razu. Dom opuścimy do jutrzejszego popołudnia.
Spojrzał na mnie badawczo. Obiecałam sobie w duchu, że jeśli zaproponuje coś związanego z seksem, to najzwyczajniej w świecie mu przyłożę.
- Nie zależy mi. Macie czas do końca miesiąca.
- Zbytek łaski. – Może to i głupie, ale nie zamierzałam skorzystać z tego nagłego przypływu dobroci. – Damy radę… - Musiałam przygryź wargi, by ponownie się nie rozpłakać.
- Nie robię tego z dobroci serca. Po prostu ekipa do wyburzania, będzie wolna dopiero w tak późnym terminie.
- Żartujesz, prawda?
- Nie. A niby, na co mi ta rudera?
Z całej siły zacisnęłam dłonie na gładkiej powierzchni blatu. Inaczej rzuciłabym się, by wydrapać mu oczy.
- Świnia! – wysyczałam, mierząc go nienawistnym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że zdąży cię przed tym szlag trafić!
- W zasadzie mógłbym odpuścić. Pod jednym wszak warunkiem… - powiedział w zamyśleniu, a mnie nieznacznie drgnęła ręka. Przywalę mu, jak bozię kocham! – Nie mam doświadczenia w prowadzeniu lokalu gastronomicznego. Zostaniesz tu przez rok, jako kierownik, bez możliwości rezygnacji, a ja unieważnię zadłużenie na dom twoich rodziców.
Zamarłam w bezruchu, wybałuszając na niego oczy. Powiedzieć, że poczułam się zaskoczona, to stanowczo zbyt mało.
- Oczywiście nie dostaniesz pensji. Po prostu odpracujesz daną kwotę.
- Ja? – Musiałam szybko oprzeć się o jakiś mebel, bo zdecydowanie poczułam się nieswojo. – Ale mówimy o pracy tutaj, prawda? – dodałam zaniepokojona.
- Nie bój się dzieciaku, nie zamierzam dybać na twoją świętą cnotę – odparł z doskonale wyczuwalną ironią, spoglądając odrobinę pogardliwie.
Wymamrotałam pod nosem ciche przekleństwo. Jednak na dobrą sprawę, czy miałam jakikolwiek wybór?
- Skąd będę wiedziała, że mnie nie oszukasz?
- Podpiszemy umowę i takie tam oficjalne czy urzędowe. A teraz poproszę kawę, podwójne espresso, czarne i bez cukru.
- No wiesz – skrzywiłam się. – Z mlekiem i cukrem, to już nie espresso.
- Zdziwiłabyś się, co potrafią serwować w niektórych miejscach – mruknął, mierząc mnie nieodgadnionym spojrzeniem. – Porozmawiaj z rodzicami i jutro masz mi dać odpowiedź.
- Nie muszę czekać do jutra. Tak naprawdę to nie mam wyboru – dodałam z goryczą.
- Zostawię ci prawie całkowitą swobodę. Zmieni się tylko kieszeń, do której popłyną pieniądze.
- Nie licz na wiele – powiedziałam szczerze, uruchamiając aparat do kawy. – To mało intratny interes. Czy w przeciwnym wypadku znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji?
- Widać, twoi rodzice to para nieudaczników. Tak w ogóle, co to za beznadziejny wystrój, lipne menu, tani alkohol?
- Zamknij się złośliwa bestio, bo napluję ci do kawy – pogroziłam mu pięścią przed nosem.
- Nie zapominaj, że jestem teraz twoim szefem.
- O, nie! Akurat to, będzie mnie prześladowało przez najbliższy rok!
- Jak będziesz się tak odnosiła do klientów, to dostaniesz etat pomocy kuchennej.
Nie odpowiedziałam, tylko nadęłam się urażona. Zresztą, co tu dużo mówić, zgodziłabym się nawet szorować kible, jeśli dzięki temu zaoszczędzę trosk bliskim.
- To ja projektowałam całe to wnętrze – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. - Od koloru ścian, po każdy, najdrobniejszy nawet szczegół.
- Ty? – zdziwił się obłudnie. – Myślałem, że masz lepszy gust?
- Jest przytulne, idealne do domowe obiady czy rodzinne spotkania.
- Jest beznadziejne. Później to zmienimy. – Upił mały łyczek kawy, kompletnie ignorując moją wściekłą minę.
Przez chwile milczałam, zastanawiając się, czy nie dosypać mu do jedzenia jakiegoś środka na przeczyszczenie? Albo cyjanku?
- O czym myślisz?
- O tym, za pomocą jakiej metody wysłać cię na tamten świat, nie wzbudzając podejrzeń policji.
Zaczął się śmiać. Jak widać odzyskał swój znakomity humor, w przeciwieństwie do mnie. Potem przerwał i spojrzał na mnie z ironią i zaciekawieniem.
- Dlaczego się nie zgodziłaś? Zarobiłabyś więcej niż przez rok w tej dziurze.
Zacisnęłam zęby i bez pośpiechu nalałam sobie wina do dużego kieliszka.
- Naprawdę sądzisz, że zgodziłabym się na mój pierwszy, wymarzony seks akurat z tobą? Bydlakiem bez sumienia, aroganckim palantem i podstarzałym inwalidą? Wierz mi, za żadne pieniądze!
Milczał, choć z jego twarzy zniknął pogardliwy uśmieszek. W zamian za to pojawił się smutek. W zamyśleniu wpatrywał się w resztkę kawy z dna filiżanki. Doprawdy, dziwny mężczyzna.
- Tak mnie widzisz? – spytał cicho, podnosząc głowę. – Nic pozytywnego, tylko gbur, staruch i kaleka?
Gdyby się ze mną dalej kłócił, byłoby o niebo łatwiej. A tak poczułam nagłe wyrzuty sumienia.
- Dlaczego zamiast umówić się na randkę, zamówiłeś usługi agencji towarzyskiej?
- Dziwisz się? Jeśli każda sądzi o mnie, to co ty…
- Eee… - usiłowałam zbagatelizować sprawę. – Jakieś zalety też, by się znalazły. Na przykład świetnie całujesz – mrugnęłam jednym okiem, stawiając przed nim czysty kieliszek i otwartą flaszkę wina.
Spojrzał na mnie uważnie, a potem się uśmiechnął. Tak jakoś inaczej, szczerze i prawdziwie. O matko! Bo właśnie ten uśmiech wywołał na moich policzkach nieoczekiwane rumieńce. Zmieszana, nalałam do pełna.
- Tylko nic sobie nie wyobrażaj – zastrzegłam od razu.
- Lepiej żebyś nie wiedziała, co sobie właśnie w tej chwili wyobrażam. – Znów wrócił do swej dawnej arogancji. Potem wstał i ominąwszy kontuar, podszedł do mnie, nie zważając na to, że odruchowo dałam krok w tył. – Za owocną współpracę Ido!
- Skąd wiesz jak mam na imię? – spytałam podejrzliwie. Jakoś nie podobała mi się ta bliskość.
- Naprawdę sądzisz, że tak trudno się tego dowiedzieć?
- Chyba nie. A teraz przepraszam, muszę otworzyć lokal.
- Jestem Gabriel.
- Cóż. Miło mi – uśmiechnęłam się nieszczerze, zastanawiając się, jakby tu elegancko się ulotnić.
- Zostaw. – Chwycił mnie za ramię. – Najpierw toast za naszą współpracę.
- Chyba z prośbą, byśmy sobie nie poprzegryzali gardeł.
- Nie sądzę – zmrużył oczy, lekko się pochylając.
Cholera! To, co czułam, to była najprawdziwsza panika. Jak widać, to co o nim sądziłam to jedno, a to w jaki sposób reagowałam na jego bliskość, to kompletnie coś innego.
- Muszę… - Resztę mych słów stłumił pocałunkiem. Brutalnym, łapczywym, wygłodniałym. Pewnie powinnam była zareagować świętym oburzeniem, przywalić mu tak mocno, by zobaczył gwiazdy w biały dzień, ale… No właśnie. To było takie rozkosznie cudowne! Dopóki trwało…
- Brak wprawy nadrabiasz chęciami – usłyszałam rozbawiony szept. Otwarłam oczy i na wpół przytomna wpatrywałam się w jego bezczelnie rozbawioną minę.
Ożeż ty! A on, jakby specjalnie, dolewał jeszcze oliwy do ognia.
- Zakład, że będę cię miał przed upływem roku?
- Zakład, że za następny taki numer wybiję ci zęby?
- To nic, kupię sobie nowe.
- Uuu… Pierwszy dzień pracy u ciebie, a ja już mam ochotę złożyć wymówienie! – Zacisnęłam dłonie w pięści i jedną potrząsnęłam mu przed nosem.
- Nie możesz słonko, nie możesz.
Pewnie, że nie. Ale zupełnie niespodziewanie, pomyślałam, że wcale nie chcę. Wbrew wszystkiemu życie nabrało nagle niesamowicie intensywnych braw. No i musiałam udowodnić temu zarozumialcowi, że nie da rady.
- Rok, mówisz? Oki. Zakład, że nie dotrzesz nawet do pierwszej bazy?
- Ha, ha! Zdobędę każdy bastion i każdą twierdzę. I to nie raz – dodał złośliwie, z powrotem wracając na miejsce przy barze.
- O co się założymy?
- Mam w piwnicy bardzo cenną butelkę czerwonego wina. Kosztowała kilka tysięcy. Wygrasz, będzie twoja.
Zatarłam ręce.
- To szykuj się kochaniutki do walki na śmierć i życie! Gdy wygram, roztrzaskam ci ją na głowie.
Jakąż satysfakcję sprawi mi starcie z jego twarzy tego bezczelnego, pewnego siebie uśmieszku. Muszę tylko pamiętać o jednym – żadnych więcej pocałunków! Bo inaczej będę miała przechlapane…

cdn... we wrześniu!






10 komentarzy:

  1. Błagam,nie każ czekać do września! ;)
    Ja nie wiem jak to się dzieje,ale wszystkie Twoje opowiadania są niesamowicie wciągające...aż co wieczór odświeżam stronę żeby sprawdzić,czy nic nowego się nie pojawiło,a to podchodzi już pod paranoję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo!!! Wieczorem wchodzę co chwila. Agh, ja di września nie wytrzymam ! Jak możesz być taką sadystką ? :P Za dobrze piszesz by twoi wierni czytelnicy mogli się zgodzić na tak jawną niesprawiedliwość ;)
      Mam nadzieję, że jednak się złamiesz pod naszym naporem i dodasz szybciej ;)

      Usuń
  2. heh mam tak samo jak osoba wyżej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde to jest normalnie sadyzm. Dać coś takiego i napisać, że reszta za miesiąc. Znęcasz się nad nami kochana :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak w najlepszych harlequin ach w najlepszym tego słowa znaczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chcemy czekać do września chcemy juz ,teraz jak najszybciej ......Nie bądz taka Autorko.... nie daj się prosić ;-)))
    Ja też co chwilka wpadam tu by zobaczyć czy nie dałaś coś ekstra bądz nowego ;-((( a tu zonk chcesz do września nas trzymać na głodzie??? Sadystka hihi :-)))
    Pozdrawiam serdecznie :-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyłączam się do poprzedników. Aż do września....? To jest sadyzm w najczystszej postaci:) Mam nadzieję że dasz się przekonać:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Słowo honoru, że dam, jak tylko napiszę :)))
    Więc pewnie wcześniej będzie niż we wrześniu ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.