To jest ta część, która zniknęła z pokątnych. Miałam ją poprawić, ale najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu. Daję więc tak jak jest.
Dżin (VI)
Po upalnym i pełnym
lejącego się z nieba żaru, dniu, nadszedł nie mniej gorący wieczór. Siedziałam
w hamaku, wachlując się gazetą i leniwie bujając, z jedną nogą przerzuconą
przez jego skraj. Tuż obok, na kocu, leżał dżin, z błogo rozleniwioną miną.
- Cholera. Kiedy w
końcu nadejdzie ta burza?
Otwarł jedno oko i
spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Mówiłem, że za
jakieś dwie godziny.
Podejrzliwie zerknęłam
na bezchmurne niebo. Nawet w oddali nie dawało się zauważyć najmniejszego
obłoczka.
- I niby z czego
ma padać ten deszcz?
- Nie narzekaj. Lepiej
powiedz, co sądzisz o moim pomyśle?
Zaraz po powrocie z
Tunezji, zjawił się u mnie pomarszczony, lekko zalatujący stęchlizną staruszek.
Natrętnym tonem domagał się widzenia z dżinem, a potem zaproponował mu pracę w
Agencji. Przez chwilę miałam wrażenie, że chodziło o jakiś dom publiczny, co w
zasadzie pasowało do Amira. Jednak później okazało się, że chodzi o Agencję do
Spraw Kontroli Zjawisk i Stworów Nadnaturalnych, ble ble ble. Dżin
wspaniałomyślnie zgłosił również moją kandydaturę, a zmumifikowany dziadek nie
miał nic przeciwko. Ja także, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło mi głosu.
Awantura wybuchła dopiero gdy zostaliśmy sami.
Z początku nie bardzo
wiedziałam, co to za instytucja i co moglibyśmy robić. Łapać wampiry? Strzelać
srebrnymi kulami do wilkołaków? Odprawiać egzorcyzmy nad demonami?
Szybko okazało się, iż
fucha nie dość, że intratna, to wcale nie wymagała jakiegoś wielkiego wysiłku.
W świecie magii, czarów i cudów, istniał znany mi już wcześniej regulamin. Jak
wiadomo, nie wszyscy chcieli go przestrzegać… Swoją drogą wcale się nie dziwię,
bo był niesłychanie durny i pokręcony. Wracając do tematu – trzeba było takich
delikwentów wyłapywać i zgłaszać, albo najlepiej bezpośrednio oddawać do rąk
własnych zleceniodawcy. Płacili różnie. Czasem złotem i diamentami, innym razem
eliksirami czy amuletami. Dowiedziałam się nawet o przypadku, gdzie
wynagrodzenie stanowił sporej wielkości smok.
Ponieważ z różnych
względów nie miałam pomysłu jak wykorzystać ostatnie życzenie, a poza tym bardzo
nie chciałam wysyłać dżina z powrotem do lampy, obiecałam rozważyć tę
propozycję. On miałby zajęcie, a ja przyzwoitą pensję. No chyba, że zapłatą
będzie smok…
- Tylko pod
warunkiem, że nie będzie to kolidowało z moimi studiami. To już ostatni rok i muszę
skupić na obronie magisterki – zastrzegłam.
- Nie będzie. Ja
wezmę na siebie pracę w terenie, ty papierkową w biurze.
- No wiesz! Niby dlaczego
to ja mam siedzieć i pierdzieć w stołek?
- Jak dziecko –
pokręcił głową z dezaprobatą. – Jak niby chciałabyś walczyć z całą tą magiczną
hałastrą?
- A ty?
- Ja mam solidne
muskuły, nadnaturalną siłę i odrobinę talentu magicznego.
- Ja mam rozum –
stwierdziłam złośliwie.
- I dlatego
będziesz wypełniać papierki. – Dżin ani odrobinę nie poczuł się urażony.
Zeskoczyłam z hamaka i
stanęłam tuż obok niego.
- Razem będziemy
pracować w terenie! Jakby co osłonisz mnie swoją muskularną piersią… - dodałam,
znacząco zerkając z góry.
Podciął mi nogi i
przewrócił na ziemię. Po krótkiej chwili szamotaniny, leżałam unieruchomiona,
przygnieciona jego ciężkim ciałem, z rękoma nad głową przyciśniętymi do ziemi.
Wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Puszczaj, bo nie
dam ci kolacji! – zagroziłam, gwałtownie pąsowiejąc.
- Uhm… -
wymruczał, wodząc nosem po skraju mego policzka. – Zgoda. A w zamian dostanę
krótki numerek?
- Amir! – Już
czułam przyspieszone bicie serca i gorąco skupiające się w dole brzucha.
- Jakaś ty
drażliwa! – pocałował wrażliwe miejsce tuż za uchem. – Musisz coś z tym zrobić,
bo za chwilę będziesz zramolałą staruszką, walczącą o swe przepadłe w mrokach
dziejów dziewictwo.
- A ty znowu
swoje! Mówiłam ci już…
- Do
rozdziewiczania zgłaszam się na ochotnika!
I oczywiście mnie
pocałował. Delikatnie i powoli. Właśnie to było najgorsze, bo choć chciałam się
cofnąć, to nie przerwałam. Z każdą sekundą miałam mniej sił, by się temu
przeciwstawić. W końcu co było złego w pocałunku?
Uwolnił moje dłonie,
więc zarzuciłam mu je na ramiona, z przyjemnością wyczuwając każdy muskularny
szczegół. Nogami oplotłam plecy, krzyżując je na górze. Pocałunek stawał się
coraz bardziej namiętny, dziki, gorący. Jedną rękę wsunął pod moje pośladki,
drugą wplótł we włosy. Było mi odrobinę niewygodnie, bo coś strasznie uwierało
mnie… Och!
- Amir, przestań!
– Z desperacją usiłowałam wyplątać się z jego uścisku.
- Nie chcę –
odparł kapryśnie, niczym dziecko. Doskonale wiedziałam dlaczego, bo tym czymś,
co przeszkadzało, był jego twardy jak kamień członek. Żeby tak szybko!...
- Proszę! –
odwróciłam głowę, gdy znów usiłował dotknąć ustami moich warg.
- Wiesz jak ciężko
mi przerwać? – wyszeptał.
- To teleportuj
się na jakąś orgię i wróć jak skończysz – zwinnie wyślizgnęłam się i usiadłam
na trawie obok.
Patrzył na mnie bez
słowa.
- Ty nadal nic nie
rozumiesz?
- A jest co? –
burknęłam, poprawiając sukienkę.
Wstał i zajął wolne
miejsce na hamaku. Uczciwie trzeba przyznać, że liny tylko odrobinę
zatrzeszczały.
- Dobrze. To niech
będzie kolacja. Idź, a ja tu się spokojnie poonanizuję, wyobrażając sobie twój
śliczny tyłeczek – to mówiąc, bez zastanowienia rozpiął spodnie i wyciągnął na
wierzch nabrzmiałą męskość.
- Amir! – ze
złością odwróciłam wzrok. – Ja z tobą zwariuję! Jak wrócę z jedzeniem za
kwadrans to ma być już po wszystkim! Zrozumiałeś?
Zachichotał. Czasami
naprawdę trudno było z nim wytrzymać.
Szykowałam te kanapki
celebrując każdy ruch. Nie miałam najmniejszej ochoty wracając, natknąć się na
samą końcówkę jego erotycznych ekscesów.
Westchnęłam. Coraz
bardziej mnie kusiło, by sprawdzić jak to jest… Tylko, że to by mogło wszystko między
nami zepsuć. Byliśmy na najlepszej drodze, do prawdziwej damsko męskiej
przyjaźni, o ile coś takiego w ogóle istniało. Seks by to zmienił. Nie mówiąc
już o tym, że najgorszą rzeczą jaka mogłaby mi się przytrafić, byłoby
zakochanie się w kimś takim jak Amir.
- Mamy zlecenie –
usłyszałam znienacka za swoimi plecami.
- Już?
- Tak. Pewien
wodnik za bardzo narozrabiał w swoim bajorku. Trzeba go przywołać do porządku –
ukradkiem zwędził jedną kanapkę z talerza.
- Zostaw, zrobię
herbatę i zjemy – dałam mu lekkiego klapsa. – To gdzie jedziemy?
- Tu niedaleko.
- Gdzie? – to jego
niedaleko równie dobrze mogłoby oznaczać sąsiedni kontynent.
- Nie wiem. Po
prostu się teleportujemy – wzruszył ramionami, siadając przy stole. – Wkręcimy
się przy okazji na imprezę. Co ty na to?
Pokiwałam głową, bo
właśnie wpakowałam do ust całą kanapkę.
- Młam zie jackos
uprać? – spytałam.
- Sze co? –
spojrzał na mnie z ironią.
Przełknęłam, to co
miałam w ustach.
- Pytałam, czy mam
założyć coś specjalnego?
- Aaa! Pewnie.
Najlepiej skórę, pejcze i mega wysokie obcasy.
- Czyli małą
czarną i szpilki? Kupiłam sobie ostatnio takie cudeńka, że ho, ho!
Widać było, że to go
zainteresowało.
- Seksowne?
- A owszem.
- I do tego
pończoszki – dodał rozmarzony. – Wiesz, jak sobie o tym pomyślę, to…
- Ani słowa więcej
– zastrzegłam. Już ja dobrze wiedziałam, w jakim kierunku podążają jego myśli.
– Daj mi godzinę i możemy ruszać.
- Masz nawet dwie
– odrzekł wspaniałomyślnie. – Tylko koniecznie nie zakładaj majtek… - sprawnie
uchylił się przed moim ciosem.
Siedziałam na tarasie,
czekając na dżina. W obcisłej, koktajlowej sukience i w mega wysokich obcasach
czułam się wyjątkowo dziwnie jak na pracę w terenie, ale kiedy zobaczyłam Amira
w szałowym garniturze z muchą, momentalnie pozbyłam się wszelkich wątpliwości.
- No, nareszcie!
Strasznie się grzebałeś.
- Ślicznie
wyglądasz – podszedł bliżej i objął mnie w pasie. – I cudnie pachniesz!
Zarumieniłam się, ale
komplement mi się spodobał.
- Czy mogłabym
dowiedzieć się o szczegółach akcji?
- E tam. Ten
przypadek to łatwizna. Złapiemy, zwiążemy i poczekamy na zleceniodawcę. Gotowa?
Skinęłam głową i po
chwili, lekko oszołomiona rozglądałam się po eleganckim, szykownym wnętrzu.
- Impreza jest na
zewnątrz, w ogrodzie. Tuż nad jeziorkiem, w którym mieszka nasz delikwent.
- A co on
właściwie takiego zrobił?
Dżin udał, że nie
dosłyszał mojego pytania. Coś miał na sumieniu! Zaczęłam żywić bardzo mgliste
podejrzenia. W milczeniu doszliśmy aż do porośniętego w malowniczy sposób
brzegu, mijając po drodze kilka osób.
- No dobrze – Amir
rozejrzał się dookoła. – Teraz pozostaje czekać. Ty tu zostań, ja stanę z boku,
za tamtymi krzaczkami.
Mgliste podejrzenia
nabrały całkiem realnych kształtów.
- Czy mnie się
wydaje, czy też to właśnie ja mam być przynętą? – spytałam z groźbą w głosie.
- No wiesz… Jakoś
musimy wybawić go na brzeg. Zapomniałem spytać. Umiesz pływać?
Aż zatchnęło mnie z
oburzenia.
- Ty sobie chyba
żartujesz? Gadaj o co tu chodzi, bo przyrzekam, że wpakuję ci obcas prosto w…
- Dobrze, już
dobrze. Biedaczek, ma kryzys wieku średniego i łapie każdą pannę, która tylko
pojawi się przy brzegu. Jak już sobie z kilka dni poużywa, to oczywiście
puszcza ją wolno. Tyle, że ostatnio, podczas organizowanego tu wesela, trafiło
na wnuczkę pewnego maga. A na dodatek to ona była panną młodą. Czarnoksiężnik
strasznie się spienił, a ponieważ sam nie może się zrewanżować, bo jest na warunkowym
czy coś tam, to wynajął nas. Mamy wybawić wodnika z jego kryjówki, skrępować i
dostarczyć żywego, choć niekoniecznie nienaruszonego, pod wskazany adres.
- Znaczy się
następny nadprzyrodzony erotoman? – upewniłam się.
- Nawet mi go żal
– westchnął dżin.
- Jakoś się nie
dziwię – dodałam z ironią. – Pewnie gdybyś mógł, to raz dwa przyłączyłbyś się
do zabawy? A pomyślałeś co będzie, jak mnie złapie?
- Naprawdę
sądzisz, że mu na to pozwolę? – spojrzałam prosto w pełne powagi ciemne oczy.
O nie! Jednego mogłam
być pewna – będzie walczył o mnie jak lew czy też inne, groźne i włochate
zwierzę. Jakoś tak poczułam dziwną błogość w duszy…
- Słabo pływam –
oznajmiłam po chwili namysłu. – W zasadzie tylko tyle, żeby nie pójść na dno.
- Nie dramatyzuj,
dobre i to. A teraz pozwól, że się wycofam na tyły.
Weszłam na pomost i smętnie
zapatrzyłam się w ciemną, odrobinę przerażającą toń jeziora. Gdyby chociaż
świecił księżyc? A ten podlec zostawił mnie tutaj całkiem samą…
Tuż obok, coś
podejrzanie zabulgotało. Po prawej zaszeleściły trzciny. O mało co nie dostałam
rozbieżnego zeza, usiłując zerkać naraz w obie strony. W dodatku za moimi
plecami rozległo się znaczące psykanie, które nie wiadomo co miało oznaczać. Zdążyłam
jeszcze pomyśleć, że może praca w tej Agencji o bardzo długiej nazwie, wcale
nie była szczęśliwym zbiegiem okoliczności, gdy z wody wynurzyło się czarne
ramię i szponiaste palce zacisnęły się na mojej kostce.
Wrzasnęłam, ale wodnik
był szybszy. W ułamku sekundy zostałam wciągnięta w mroczną toń jeziora,
desperacko usiłując złapać oddech i jak najmniej nałykać się wody. Jednak
zamiarem oślizgłego stwora, nie było utopienie mnie, tylko coś całkiem innego.
Z drugiej strony
poczułam potężnie szarpnięcie. Istny cud, że nie straciłam ręki! W dodatku nie
mogłam wymacać gruntu pod nogami, co bynajmniej nie nastroiło mnie optymizmem.
Desperacko walcząc o utrzymanie na powierzchni, łykając hektolitry wody,
miotałam się pośrodku jeziora, rozszarpywana na dwie połówki przez zajadle
walczących wodnika i dżina.
- Amir! – udało mi
się wrzasnąć pomiędzy jednym, a drugim gulgotem.
Wodnik znienacka mnie
puścił. Być może zrozumiał, że to podstęp, więc postanowił czym prędzej się
ewakuować. A może po prostu wolał łatwą i mniej kłopotliwą zdobycz?
Dżin ruszył za nim w
pościg, pozostawiając mnie na pastwę wodnego żywiołu, dokładnie pośrodku
jeziora. Panika sprawiła, że moje umiejętności pływackie z nagła osiągnęły
doskonałość zgoła olimpijską i prychając, charcząc oraz plując wodą dotarłam do
skraju przeklętego bajora. Niestety okazał się on nad wyraz mulisty.
Przedzierając się przez gęste trzciny, złorzeczyłam w duchu na wszelkie możliwe
sposoby. W końcu wydostałam się na brzeg, oblepiona błotem, wraz z pełnym
asortymentem roślin bagiennych i kilkoma niedużymi pijawkami. Ale na szczęście
nie zgubiłam butów…
Szybko przekonałam się,
że wymarzony ląd okazał się niewielką wyspą, prawie całkiem pozbawioną wysokich
drzew, za to pełną jakiś wyjątkowo kujących krzaków.
Byłam na wskroś
przemoczona, zziębnięta i wściekła. Zaczęłam więc podskakiwać, nie tylko
dlatego by się rozgrzać, ale głównie ze złości.
- Jak ty wyglądasz?
– rozległ się tuż obok rozbawiony głos dżina. Tuż obok, skrępowany grubym
sznurem, stał skulony ze strachu wodnik. Tak na oko nie różnił się wiele od
zwykłego mężczyzny, ale było zbyt ciemno bym zauważyła więcej szczegółów.
- Zostawiłeś mnie!
– powiedziałam z pretensją.
- Nie przesadzaj,
to bajorko ma w najgłębszym miejscu z dwa metry.
- Ja nie mam aż
dwóch metrów! I mogłam się utopić!
Nie odpowiedział tylko
ze zdumieniem wpatrywał się w moje stopy.
- No co? –
spytałam wrogo.
- Jakim cudem nie
zgubiłaś szpilek?
- Zwariowałeś?
Kosztowały majątek! Zacisnęłam palce.
Zaczął się śmiać. Nawet
wodnik nieśmiało zachichotał. Pogroziłam im pięścią, ale niezbyt się tym
przejęli.
- No dobrze,
przepraszam – Amir dotknął mojego ramienia. – Rozpalimy ogień i poczekamy na
zleceniodawcę. Jak przekażemy mu wodnika, a on nam zapłatę, to wrócimy do domu.
Zgoda?
Usiadłam na pobliskim
głazie i milczałam urażona. Dopiero kiedy tuż obok zapłonęło niewielkie
ognisko, przysunęłam się bliżej i wyciągnęłam zziębnięte dłonie do przyjemnego
ciepełka. Przy okazji mogłam przyjrzeć się wodnikowi. No cóż… Był zielony, w
dosłownym znaczeniu tego słowa. Miał zieloną skórę, zielone splątane włosy,
zielone oczy, a nawet zielone usta. Ciekawe czy tam w dole też był całkiem
zielony?
- Co się gapisz? Sam
sobie jesteś winien – skierowałam na niego oskarżycielsko palec. – Gdybyś nie
myślał tylko o jednym…
- Zakochałem się –
przerwał mi, rzewnie wzdychając.
- W kim? –
spytałam spoglądając na niego podejrzliwie.
- W Telimenie…
Natrętnie skojarzyło mi
się to z bardzo nielubianą lekturą szkolną.
- Tak ma na imię
córka maga – podsunął usłużnie dżin, patrząc na wodnika z niekłamanym
współczuciem.
- To dlaczego mnie
zaatakowałeś?
- No więc… - Zielony odrobinę się zakłopotał. – Taki był
plan.
- Aha, plan. –
posłałam pytające spojrzenie Amirowi. – Co to do diabła ma znaczyć?!
- Nie złośćcie
się. Tylko w ten sposób mogłem dotrzeć do jej ojca i w końcu z nim porozmawiać.
On uważa, że jestem fatalną partią dla jego córki. Siłą chciał zmusić ją do
poślubienia kogoś innego. Nawet nie chciał nas wysłuchać. – Wodnik smętnie
wpatrzył się w rozpalony ogień.
- Rutynowa akcja, nie
ma co – rzuciłam zajadle w kierunku dżina. Ten jednak wcale się nie przejął
moimi humorami. Najzwyczajniej w świecie współczuł temu zielonemu ludkowi.
- Czyli chciałeś
byśmy cię złapali? A te wszystkie panny przed? – nie zamierzałam tak łatwo
uwierzyć w tą łzawą historyjkę.
- Plotka czyni
cuda – wodnik niedbale machnął ręką. – To kiedy on się po mnie zjawi?
Pierwszy raz widziałam,
żeby ofiara domagała się widzenia z oprawcą.
- Brak mi słów… Kiedy
ten magiczny padalec przybędzie? – pytająco spojrzałam na zamyślonego dżina,
otulając się ramionami, bo pomimo ogniska, chłód dawał się coraz bardziej we
znaki.
- Już jestem – za
moimi plecami rozległ się skrzekliwy głos. – I proszę mnie nie obrażać takimi
określeniami!
Wyglądał jak mumia,
która opuściła swój sarkofag i wybrała się na wycieczkę, żeby wypróbować
sprawność swoich zabalsamowanych ścięgien i kości. Przykuśtykał bliżej i z
nienawiścią wlepił wzrok w jeszcze bardziej zielonego niż poprzednio wodnika.
- Mam cię –
oświadczył sapiąc z satysfakcją.
- Nie ma tak
dobrze – oświeciłam go zjadliwie, spoglądając z ukosa. – To my go mamy.
Nie spodobał mu się mój
ton głosu, widziałam to na pomarszczonej twarzy.
- Och Wielki
Czarodzieju – wodnik zerwał się ze swego miejsca i padł na kolana przed
zgrzybiałym przykurczem. – Zlituj się nade mną, największy z wielkich. Ogromny,
potężny, wszechmocny… - przy każdym słowie bił zapałem czołem w rozmiękłą
ziemię. Mag wyglądał jakby odrobinę odtajał, widać podobało mu się w ten sposób
okazywane uznanie.
- Powinienem
zamienić cię w głaz albo żabę. Ale ponieważ zostaniesz ojcem mego wnuka – w tym
momencie wszyscy troje wytrzeszczyliśmy na niego oczy w skamieniałym zdumieniu
– muszę podjąć inną decyzję.
Wodnik wciąż wyglądał
na solidnie ogłuszonego.
- Masz ożenić się
z moją córką! Jak nie, to ja cię… - nie skończył, bo zielony padł mu do stóp i
zaczął wznosić dziękczynne okrzyki. Co za pokręcone relacje rodzinne łączyło
tych troje!
- Dość tego! –
ryknęłam znienacka. – Niech ktoś mi do cholery wytłumaczy o co tu chodzi?
- Liloo, spokojnie
– Amir spróbował bagatelizować sprawę. – Panowie wybaczą…
- Wynagrodzenia
żądam! O mało się nie utopiłam w tym bajorze, a już na pewno mam na jutro
gwarantowane przeziębienie! Tylko dlatego, że nie potrafiliście wcześniej się
dogadać!
- Spokojnie,
spokojnie – dżin otulił mnie ramionami i dłonią przysłonił usta. Wybulgotałam
niewyraźne przekleństwo. – Rozumiem, że sprawa została rozwiązana?
- Tak – mag był najwyraźniej
zadowolony. Machnął lekceważąco ręką. - Zapłata będzie taka, na jaką się
umówiliśmy. A teraz przyślę moją córkę. Masz się oświadczyć i za godzinę zjawić
u mnie! Zrozumiano? – spytał groźnie mierząc zielonego wzrokiem.
- O tak łaskawco!
– wodnik jeszcze raz walną głową o ziemię.
Rozległo się magiczne
pyk! I na miejscu zalatującego stęchlizną maga, pojawiła się jego luba
córeczka. Zielony wzniósł kolejny dziękczynny ukłon, po czym zerwał się
gwałtownie i podbiegł do ukochanej.
A mnie przymurowało…
- Co to niby ma
być? – wyszeptałam złowrogo, szczypiąc dżina w przedramię.
- Telimena, córka
maga Ruben coś tam.
- Ona jest klaczą!
- Hm… Raczej
centaurem.
- I on tak… -
zabrakło mi tchu. – Przecież to zoofilia!
- Masz ciasne i
ograniczone horyzonty. To po prostu miłość – wydawało się, że Amir ma raczej
beztroskie podejście do takich ekscesów.
- Ble!...
- Och mój
Broneczku! – jęknęła panna i rzuciła się na szyję ukochanego, układając usta w
klasyczny dziubek. O dziwo, dzielnie zniósł ten atak, desperacko utrzymując się
na nogach.
Mogę zrozumieć i
zaakceptować, że zielony, oślizgły przygłup miał na imię Bronisław, ale to że
na dodatek zakochany był w centaurzycy o twarzy mopsa, to zbyt wiele.
- Wracamy do domu
– Amir szturchnął mnie delikatnie. – Czy też wolisz zostać i popatrzeć? Na moje
oko, to oni zaraz…
- Wracamy! –
jęknęłam pośpiesznie. – Bo do końca życia nie pomyślę o seksie!
- Nie jesteś
ciekawa…
- Nie! Zresztą na
pewno i tam jest zielony. Ja za chwilę też będę!
- Ty się odwróć, a
ja popatrzę – zaproponował z szatańskim błyskiem w oku.
- Amir! Masz
natychmiast teleportować nas do domu! – wysyczałam wściekle. – Albo wracam
wpław przez jezioro i dalej chociażby na stopa! Jak trzeba będzie zapłacić w
naturze, to też się zgodzę.
- O! A co mnie
dasz za szybką i bezproblemową teleportację?
- Nahajką po gołym
przyrodzeniu…
Zachichotał. Ale i tak
ostatnim co ujrzałam był wypięty zadek Telimeny i wycelowany w niego,
nabrzmiały członek wodnika.
Od tego czasu
stwierdzam stanowczo, że wszystkie historie powinny kończyć się pocałunkiem
oraz słowami „żyli długo i szczęśliwie”.
cdn...
Czy mi się wydaje, czy Spod Ciebie... miało być w tym tygodniu? czy mi się wysnilo i wymarzylo już z niemożnosci doczekania się?;(
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twojego "Dżina" ale coś ostatnio za dużo baśniowych stworów się pojawia.
OdpowiedzUsuńCo do pisania, to masz niesamowity talent. Czekam na książkę=)
Fantastyczne opowiadania :) Błagam o więcej jak najszybciej.
OdpowiedzUsuń"Spod ciebie..." będzie jutro :)
OdpowiedzUsuńJa lubię baśniowe stwory, zresztą zawsze chciałam pisać fantastykę, niestety troszkę inaczej się ułożyło, ale nie żałuję :)))
Więcej będzie, ale na razie rozpaczliwie brakuje mi czasu :( Głównie na pisanie... Dlatego daję Dżina i to, co mam już skończone, a wymaga jedynie korekty.
W drugiej połowie sierpnia jadę nad morze - wtedy sobie popiszę :))) i pewnie na wrzesień będzie więcej tekstów.
Dżin jest moim faworytem. Kocham te opowiadanie xd Dawaj wiecej :DD
OdpowiedzUsuń"kujących krzaków" - kłujących;
OdpowiedzUsuń"przy każdym słowie bił zapałem czołem w rozmiękłą ziemię" - o ile się nie mylę, to uciekło ci "z" - "bił z zapałem czołem w rozmiękłą ziemię".
A stwory nie dość, że baśniowe, to jeszcze seksualnie rozbuchane... :P
A faktycznie, uciekło.
OdpowiedzUsuńIdę po słownik, bo napisałam "kłujących", a podczas wstawiania tekstu na bloga podkreśliło mi to jako błąd. Trochę się zdziwiłam, ale poprawiłam na kujących.
Zaraz...
Mam. Co prawda wersja kieszonkowa, bo duży leży pod stosem innych książek (remont w domu), ale jest w nim jak byk - kłuć.
Oszaleć można... :)
Gdyby te wszystkie bajki nie kończyły się na tych słowach zyskałyby więcej czytelników:-))
OdpowiedzUsuń