środa, 24 lipca 2013

Dżin (VI)

To jest ta część, która zniknęła z pokątnych. Miałam ją poprawić, ale najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu. Daję więc tak jak jest.
 
Dżin (VI)
 
Po upalnym i pełnym lejącego się z nieba żaru, dniu, nadszedł nie mniej gorący wieczór. Siedziałam w hamaku, wachlując się gazetą i leniwie bujając, z jedną nogą przerzuconą przez jego skraj. Tuż obok, na kocu, leżał dżin, z błogo rozleniwioną miną.
- Cholera. Kiedy w końcu nadejdzie ta burza?
Otwarł jedno oko i spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Mówiłem, że za jakieś dwie godziny.
Podejrzliwie zerknęłam na bezchmurne niebo. Nawet w oddali nie dawało się zauważyć najmniejszego obłoczka.
- I niby z czego ma padać ten deszcz?
- Nie narzekaj. Lepiej powiedz, co sądzisz o moim pomyśle?
Zaraz po powrocie z Tunezji, zjawił się u mnie pomarszczony, lekko zalatujący stęchlizną staruszek. Natrętnym tonem domagał się widzenia z dżinem, a potem zaproponował mu pracę w Agencji. Przez chwilę miałam wrażenie, że chodziło o jakiś dom publiczny, co w zasadzie pasowało do Amira. Jednak później okazało się, że chodzi o Agencję do Spraw Kontroli Zjawisk i Stworów Nadnaturalnych, ble ble ble. Dżin wspaniałomyślnie zgłosił również moją kandydaturę, a zmumifikowany dziadek nie miał nic przeciwko. Ja także, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło mi głosu. Awantura wybuchła dopiero gdy zostaliśmy sami.
Z początku nie bardzo wiedziałam, co to za instytucja i co moglibyśmy robić. Łapać wampiry? Strzelać srebrnymi kulami do wilkołaków? Odprawiać egzorcyzmy nad demonami?
Szybko okazało się, iż fucha nie dość, że intratna, to wcale nie wymagała jakiegoś wielkiego wysiłku. W świecie magii, czarów i cudów, istniał znany mi już wcześniej regulamin. Jak wiadomo, nie wszyscy chcieli go przestrzegać… Swoją drogą wcale się nie dziwię, bo był niesłychanie durny i pokręcony. Wracając do tematu – trzeba było takich delikwentów wyłapywać i zgłaszać, albo najlepiej bezpośrednio oddawać do rąk własnych zleceniodawcy. Płacili różnie. Czasem złotem i diamentami, innym razem eliksirami czy amuletami. Dowiedziałam się nawet o przypadku, gdzie wynagrodzenie stanowił sporej wielkości smok.
Ponieważ z różnych względów nie miałam pomysłu jak wykorzystać ostatnie życzenie, a poza tym bardzo nie chciałam wysyłać dżina z powrotem do lampy, obiecałam rozważyć tę propozycję. On miałby zajęcie, a ja przyzwoitą pensję. No chyba, że zapłatą będzie smok…
- Tylko pod warunkiem, że nie będzie to kolidowało z moimi studiami. To już ostatni rok i muszę skupić na obronie magisterki – zastrzegłam.
- Nie będzie. Ja wezmę na siebie pracę w terenie, ty papierkową w biurze.
- No wiesz! Niby dlaczego to ja mam siedzieć i pierdzieć w stołek?
- Jak dziecko – pokręcił głową z dezaprobatą. – Jak niby chciałabyś walczyć z całą tą magiczną hałastrą?
- A ty?
- Ja mam solidne muskuły, nadnaturalną siłę i odrobinę talentu magicznego.
- Ja mam rozum – stwierdziłam złośliwie.
- I dlatego będziesz wypełniać papierki. – Dżin ani odrobinę nie poczuł się urażony.
Zeskoczyłam z hamaka i stanęłam tuż obok niego.
- Razem będziemy pracować w terenie! Jakby co osłonisz mnie swoją muskularną piersią… - dodałam, znacząco zerkając z góry.
Podciął mi nogi i przewrócił na ziemię. Po krótkiej chwili szamotaniny, leżałam unieruchomiona, przygnieciona jego ciężkim ciałem, z rękoma nad głową przyciśniętymi do ziemi. Wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Puszczaj, bo nie dam ci kolacji! – zagroziłam, gwałtownie pąsowiejąc.
- Uhm… - wymruczał, wodząc nosem po skraju mego policzka. – Zgoda. A w zamian dostanę krótki numerek?
- Amir! – Już czułam przyspieszone bicie serca i gorąco skupiające się w dole brzucha.
- Jakaś ty drażliwa! – pocałował wrażliwe miejsce tuż za uchem. – Musisz coś z tym zrobić, bo za chwilę będziesz zramolałą staruszką, walczącą o swe przepadłe w mrokach dziejów dziewictwo.
- A ty znowu swoje! Mówiłam ci już…
- Do rozdziewiczania zgłaszam się na ochotnika!
I oczywiście mnie pocałował. Delikatnie i powoli. Właśnie to było najgorsze, bo choć chciałam się cofnąć, to nie przerwałam. Z każdą sekundą miałam mniej sił, by się temu przeciwstawić. W końcu co było złego w pocałunku?
Uwolnił moje dłonie, więc zarzuciłam mu je na ramiona, z przyjemnością wyczuwając każdy muskularny szczegół. Nogami oplotłam plecy, krzyżując je na górze. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, dziki, gorący. Jedną rękę wsunął pod moje pośladki, drugą wplótł we włosy. Było mi odrobinę niewygodnie, bo coś strasznie uwierało mnie… Och!
- Amir, przestań! – Z desperacją usiłowałam wyplątać się z jego uścisku.
- Nie chcę – odparł kapryśnie, niczym dziecko. Doskonale wiedziałam dlaczego, bo tym czymś, co przeszkadzało, był jego twardy jak kamień członek. Żeby tak szybko!...
- Proszę! – odwróciłam głowę, gdy znów usiłował dotknąć ustami moich warg.
- Wiesz jak ciężko mi przerwać? – wyszeptał.
- To teleportuj się na jakąś orgię i wróć jak skończysz – zwinnie wyślizgnęłam się i usiadłam na trawie obok.
Patrzył na mnie bez słowa.
- Ty nadal nic nie rozumiesz?
- A jest co? – burknęłam, poprawiając sukienkę.
Wstał i zajął wolne miejsce na hamaku. Uczciwie trzeba przyznać, że liny tylko odrobinę zatrzeszczały.
- Dobrze. To niech będzie kolacja. Idź, a ja tu się spokojnie poonanizuję, wyobrażając sobie twój śliczny tyłeczek – to mówiąc, bez zastanowienia rozpiął spodnie i wyciągnął na wierzch nabrzmiałą męskość.
- Amir! – ze złością odwróciłam wzrok. – Ja z tobą zwariuję! Jak wrócę z jedzeniem za kwadrans to ma być już po wszystkim! Zrozumiałeś?
Zachichotał. Czasami naprawdę trudno było z nim wytrzymać.
Szykowałam te kanapki celebrując każdy ruch. Nie miałam najmniejszej ochoty wracając, natknąć się na samą końcówkę jego erotycznych ekscesów.
Westchnęłam. Coraz bardziej mnie kusiło, by sprawdzić jak to jest… Tylko, że to by mogło wszystko między nami zepsuć. Byliśmy na najlepszej drodze, do prawdziwej damsko męskiej przyjaźni, o ile coś takiego w ogóle istniało. Seks by to zmienił. Nie mówiąc już o tym, że najgorszą rzeczą jaka mogłaby mi się przytrafić, byłoby zakochanie się w kimś takim jak Amir.
- Mamy zlecenie – usłyszałam znienacka za swoimi plecami.
- Już?
- Tak. Pewien wodnik za bardzo narozrabiał w swoim bajorku. Trzeba go przywołać do porządku – ukradkiem zwędził jedną kanapkę z talerza.
- Zostaw, zrobię herbatę i zjemy – dałam mu lekkiego klapsa. – To gdzie jedziemy?
- Tu niedaleko.
- Gdzie? – to jego niedaleko równie dobrze mogłoby oznaczać sąsiedni kontynent.
- Nie wiem. Po prostu się teleportujemy – wzruszył ramionami, siadając przy stole. – Wkręcimy się przy okazji na imprezę. Co ty na to?
Pokiwałam głową, bo właśnie wpakowałam do ust całą kanapkę.
- Młam zie jackos uprać? – spytałam.
- Sze co? – spojrzał na mnie z ironią.
Przełknęłam, to co miałam w ustach.
- Pytałam, czy mam założyć coś specjalnego?
- Aaa! Pewnie. Najlepiej skórę, pejcze i mega wysokie obcasy.
- Czyli małą czarną i szpilki? Kupiłam sobie ostatnio takie cudeńka, że ho, ho!
Widać było, że to go zainteresowało.
- Seksowne?
- A owszem.
- I do tego pończoszki – dodał rozmarzony. – Wiesz, jak sobie o tym pomyślę, to…
- Ani słowa więcej – zastrzegłam. Już ja dobrze wiedziałam, w jakim kierunku podążają jego myśli. – Daj mi godzinę i możemy ruszać.
- Masz nawet dwie – odrzekł wspaniałomyślnie. – Tylko koniecznie nie zakładaj majtek… - sprawnie uchylił się przed moim ciosem.
Siedziałam na tarasie, czekając na dżina. W obcisłej, koktajlowej sukience i w mega wysokich obcasach czułam się wyjątkowo dziwnie jak na pracę w terenie, ale kiedy zobaczyłam Amira w szałowym garniturze z muchą, momentalnie pozbyłam się wszelkich wątpliwości.
- No, nareszcie! Strasznie się grzebałeś.
- Ślicznie wyglądasz – podszedł bliżej i objął mnie w pasie. – I cudnie pachniesz!
Zarumieniłam się, ale komplement mi się spodobał.
- Czy mogłabym dowiedzieć się o szczegółach akcji?
- E tam. Ten przypadek to łatwizna. Złapiemy, zwiążemy i poczekamy na zleceniodawcę. Gotowa?
Skinęłam głową i po chwili, lekko oszołomiona rozglądałam się po eleganckim, szykownym wnętrzu.
- Impreza jest na zewnątrz, w ogrodzie. Tuż nad jeziorkiem, w którym mieszka nasz delikwent.
- A co on właściwie takiego zrobił?
Dżin udał, że nie dosłyszał mojego pytania. Coś miał na sumieniu! Zaczęłam żywić bardzo mgliste podejrzenia. W milczeniu doszliśmy aż do porośniętego w malowniczy sposób brzegu, mijając po drodze kilka osób.
- No dobrze – Amir rozejrzał się dookoła. – Teraz pozostaje czekać. Ty tu zostań, ja stanę z boku, za tamtymi krzaczkami.
Mgliste podejrzenia nabrały całkiem realnych kształtów.
- Czy mnie się wydaje, czy też to właśnie ja mam być przynętą? – spytałam z groźbą w głosie.
- No wiesz… Jakoś musimy wybawić go na brzeg. Zapomniałem spytać. Umiesz pływać?
Aż zatchnęło mnie z oburzenia.
- Ty sobie chyba żartujesz? Gadaj o co tu chodzi, bo przyrzekam, że wpakuję ci obcas prosto w…
- Dobrze, już dobrze. Biedaczek, ma kryzys wieku średniego i łapie każdą pannę, która tylko pojawi się przy brzegu. Jak już sobie z kilka dni poużywa, to oczywiście puszcza ją wolno. Tyle, że ostatnio, podczas organizowanego tu wesela, trafiło na wnuczkę pewnego maga. A na dodatek to ona była panną młodą. Czarnoksiężnik strasznie się spienił, a ponieważ sam nie może się zrewanżować, bo jest na warunkowym czy coś tam, to wynajął nas. Mamy wybawić wodnika z jego kryjówki, skrępować i dostarczyć żywego, choć niekoniecznie nienaruszonego, pod wskazany adres.
- Znaczy się następny nadprzyrodzony erotoman? – upewniłam się.
- Nawet mi go żal – westchnął dżin.
- Jakoś się nie dziwię – dodałam z ironią. – Pewnie gdybyś mógł, to raz dwa przyłączyłbyś się do zabawy? A pomyślałeś co będzie, jak mnie złapie?
- Naprawdę sądzisz, że mu na to pozwolę? – spojrzałam prosto w pełne powagi ciemne oczy.
O nie! Jednego mogłam być pewna – będzie walczył o mnie jak lew czy też inne, groźne i włochate zwierzę. Jakoś tak poczułam dziwną błogość w duszy…
- Słabo pływam – oznajmiłam po chwili namysłu. – W zasadzie tylko tyle, żeby nie pójść na dno.
- Nie dramatyzuj, dobre i to. A teraz pozwól, że się wycofam na tyły.
Weszłam na pomost i smętnie zapatrzyłam się w ciemną, odrobinę przerażającą toń jeziora. Gdyby chociaż świecił księżyc? A ten podlec zostawił mnie tutaj całkiem samą…
Tuż obok, coś podejrzanie zabulgotało. Po prawej zaszeleściły trzciny. O mało co nie dostałam rozbieżnego zeza, usiłując zerkać naraz w obie strony. W dodatku za moimi plecami rozległo się znaczące psykanie, które nie wiadomo co miało oznaczać. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że może praca w tej Agencji o bardzo długiej nazwie, wcale nie była szczęśliwym zbiegiem okoliczności, gdy z wody wynurzyło się czarne ramię i szponiaste palce zacisnęły się na mojej kostce.
Wrzasnęłam, ale wodnik był szybszy. W ułamku sekundy zostałam wciągnięta w mroczną toń jeziora, desperacko usiłując złapać oddech i jak najmniej nałykać się wody. Jednak zamiarem oślizgłego stwora, nie było utopienie mnie, tylko coś całkiem innego.
Z drugiej strony poczułam potężnie szarpnięcie. Istny cud, że nie straciłam ręki! W dodatku nie mogłam wymacać gruntu pod nogami, co bynajmniej nie nastroiło mnie optymizmem. Desperacko walcząc o utrzymanie na powierzchni, łykając hektolitry wody, miotałam się pośrodku jeziora, rozszarpywana na dwie połówki przez zajadle walczących wodnika i dżina.
- Amir! – udało mi się wrzasnąć pomiędzy jednym, a drugim gulgotem.
Wodnik znienacka mnie puścił. Być może zrozumiał, że to podstęp, więc postanowił czym prędzej się ewakuować. A może po prostu wolał łatwą i mniej kłopotliwą zdobycz?
Dżin ruszył za nim w pościg, pozostawiając mnie na pastwę wodnego żywiołu, dokładnie pośrodku jeziora. Panika sprawiła, że moje umiejętności pływackie z nagła osiągnęły doskonałość zgoła olimpijską i prychając, charcząc oraz plując wodą dotarłam do skraju przeklętego bajora. Niestety okazał się on nad wyraz mulisty. Przedzierając się przez gęste trzciny, złorzeczyłam w duchu na wszelkie możliwe sposoby. W końcu wydostałam się na brzeg, oblepiona błotem, wraz z pełnym asortymentem roślin bagiennych i kilkoma niedużymi pijawkami. Ale na szczęście nie zgubiłam butów…
Szybko przekonałam się, że wymarzony ląd okazał się niewielką wyspą, prawie całkiem pozbawioną wysokich drzew, za to pełną jakiś wyjątkowo kujących krzaków.
Byłam na wskroś przemoczona, zziębnięta i wściekła. Zaczęłam więc podskakiwać, nie tylko dlatego by się rozgrzać, ale głównie ze złości.
- Jak ty wyglądasz? – rozległ się tuż obok rozbawiony głos dżina. Tuż obok, skrępowany grubym sznurem, stał skulony ze strachu wodnik. Tak na oko nie różnił się wiele od zwykłego mężczyzny, ale było zbyt ciemno bym zauważyła więcej szczegółów.
- Zostawiłeś mnie! – powiedziałam z pretensją.
- Nie przesadzaj, to bajorko ma w najgłębszym miejscu z dwa metry.
- Ja nie mam aż dwóch metrów! I mogłam się utopić!
Nie odpowiedział tylko ze zdumieniem wpatrywał się w moje stopy.
- No co? – spytałam wrogo.
- Jakim cudem nie zgubiłaś szpilek?
- Zwariowałeś? Kosztowały majątek! Zacisnęłam palce.
Zaczął się śmiać. Nawet wodnik nieśmiało zachichotał. Pogroziłam im pięścią, ale niezbyt się tym przejęli.
- No dobrze, przepraszam – Amir dotknął mojego ramienia. – Rozpalimy ogień i poczekamy na zleceniodawcę. Jak przekażemy mu wodnika, a on nam zapłatę, to wrócimy do domu. Zgoda?
Usiadłam na pobliskim głazie i milczałam urażona. Dopiero kiedy tuż obok zapłonęło niewielkie ognisko, przysunęłam się bliżej i wyciągnęłam zziębnięte dłonie do przyjemnego ciepełka. Przy okazji mogłam przyjrzeć się wodnikowi. No cóż… Był zielony, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Miał zieloną skórę, zielone splątane włosy, zielone oczy, a nawet zielone usta. Ciekawe czy tam w dole też był całkiem zielony?
- Co się gapisz? Sam sobie jesteś winien – skierowałam na niego oskarżycielsko palec. – Gdybyś nie myślał tylko o jednym…
- Zakochałem się – przerwał mi, rzewnie wzdychając.
- W kim? – spytałam spoglądając na niego podejrzliwie.
- W Telimenie…
Natrętnie skojarzyło mi się to z bardzo nielubianą lekturą szkolną.
- Tak ma na imię córka maga – podsunął usłużnie dżin, patrząc na wodnika z niekłamanym współczuciem.
- To dlaczego mnie zaatakowałeś?
- No więc…  - Zielony odrobinę się zakłopotał. – Taki był plan.
- Aha, plan. – posłałam pytające spojrzenie Amirowi. – Co to do diabła ma znaczyć?!
- Nie złośćcie się. Tylko w ten sposób mogłem dotrzeć do jej ojca i w końcu z nim porozmawiać. On uważa, że jestem fatalną partią dla jego córki. Siłą chciał zmusić ją do poślubienia kogoś innego. Nawet nie chciał nas wysłuchać. – Wodnik smętnie wpatrzył się w rozpalony ogień.
- Rutynowa akcja, nie ma co – rzuciłam zajadle w kierunku dżina. Ten jednak wcale się nie przejął moimi humorami. Najzwyczajniej w świecie współczuł temu zielonemu ludkowi.
- Czyli chciałeś byśmy cię złapali? A te wszystkie panny przed? – nie zamierzałam tak łatwo uwierzyć w tą łzawą historyjkę.
- Plotka czyni cuda – wodnik niedbale machnął ręką. – To kiedy on się po mnie zjawi?
Pierwszy raz widziałam, żeby ofiara domagała się widzenia z oprawcą.
- Brak mi słów… Kiedy ten magiczny padalec przybędzie? – pytająco spojrzałam na zamyślonego dżina, otulając się ramionami, bo pomimo ogniska, chłód dawał się coraz bardziej we znaki.
- Już jestem – za moimi plecami rozległ się skrzekliwy głos. – I proszę mnie nie obrażać takimi określeniami!
Wyglądał jak mumia, która opuściła swój sarkofag i wybrała się na wycieczkę, żeby wypróbować sprawność swoich zabalsamowanych ścięgien i kości. Przykuśtykał bliżej i z nienawiścią wlepił wzrok w jeszcze bardziej zielonego niż poprzednio wodnika.
- Mam cię – oświadczył sapiąc z satysfakcją.
- Nie ma tak dobrze – oświeciłam go zjadliwie, spoglądając z ukosa. – To my go mamy.
Nie spodobał mu się mój ton głosu, widziałam to na pomarszczonej twarzy.
- Och Wielki Czarodzieju – wodnik zerwał się ze swego miejsca i padł na kolana przed zgrzybiałym przykurczem. – Zlituj się nade mną, największy z wielkich. Ogromny, potężny, wszechmocny… - przy każdym słowie bił zapałem czołem w rozmiękłą ziemię. Mag wyglądał jakby odrobinę odtajał, widać podobało mu się w ten sposób okazywane uznanie.
- Powinienem zamienić cię w głaz albo żabę. Ale ponieważ zostaniesz ojcem mego wnuka – w tym momencie wszyscy troje wytrzeszczyliśmy na niego oczy w skamieniałym zdumieniu – muszę podjąć inną decyzję.
Wodnik wciąż wyglądał na solidnie ogłuszonego.
- Masz ożenić się z moją córką! Jak nie, to ja cię… - nie skończył, bo zielony padł mu do stóp i zaczął wznosić dziękczynne okrzyki. Co za pokręcone relacje rodzinne łączyło tych troje!
- Dość tego! – ryknęłam znienacka. – Niech ktoś mi do cholery wytłumaczy o co tu chodzi?
- Liloo, spokojnie – Amir spróbował bagatelizować sprawę. – Panowie wybaczą…
- Wynagrodzenia żądam! O mało się nie utopiłam w tym bajorze, a już na pewno mam na jutro gwarantowane przeziębienie! Tylko dlatego, że nie potrafiliście wcześniej się dogadać!
- Spokojnie, spokojnie – dżin otulił mnie ramionami i dłonią przysłonił usta. Wybulgotałam niewyraźne przekleństwo. – Rozumiem, że sprawa została rozwiązana?
- Tak – mag był najwyraźniej zadowolony. Machnął lekceważąco ręką. - Zapłata będzie taka, na jaką się umówiliśmy. A teraz przyślę moją córkę. Masz się oświadczyć i za godzinę zjawić u mnie! Zrozumiano? – spytał groźnie mierząc zielonego wzrokiem.
- O tak łaskawco! – wodnik jeszcze raz walną głową o ziemię.
Rozległo się magiczne pyk! I na miejscu zalatującego stęchlizną maga, pojawiła się jego luba córeczka. Zielony wzniósł kolejny dziękczynny ukłon, po czym zerwał się gwałtownie i podbiegł do ukochanej.
A mnie przymurowało…
- Co to niby ma być? – wyszeptałam złowrogo, szczypiąc dżina w przedramię.
- Telimena, córka maga Ruben coś tam.
- Ona jest klaczą!
- Hm… Raczej centaurem.
- I on tak… - zabrakło mi tchu. – Przecież to zoofilia!
- Masz ciasne i ograniczone horyzonty. To po prostu miłość – wydawało się, że Amir ma raczej beztroskie podejście do takich ekscesów.
- Ble!...
- Och mój Broneczku! – jęknęła panna i rzuciła się na szyję ukochanego, układając usta w klasyczny dziubek. O dziwo, dzielnie zniósł ten atak, desperacko utrzymując się na nogach.
Mogę zrozumieć i zaakceptować, że zielony, oślizgły przygłup miał na imię Bronisław, ale to że na dodatek zakochany był w centaurzycy o twarzy mopsa, to zbyt wiele.
- Wracamy do domu – Amir szturchnął mnie delikatnie. – Czy też wolisz zostać i popatrzeć? Na moje oko, to oni zaraz…
- Wracamy! – jęknęłam pośpiesznie. – Bo do końca życia nie pomyślę o seksie!
- Nie jesteś ciekawa…
- Nie! Zresztą na pewno i tam jest zielony. Ja za chwilę też będę!
- Ty się odwróć, a ja popatrzę – zaproponował z szatańskim błyskiem w oku.
- Amir! Masz natychmiast teleportować nas do domu! – wysyczałam wściekle. – Albo wracam wpław przez jezioro i dalej chociażby na stopa! Jak trzeba będzie zapłacić w naturze, to też się zgodzę.
- O! A co mnie dasz za szybką i bezproblemową teleportację?
- Nahajką po gołym przyrodzeniu…
Zachichotał. Ale i tak ostatnim co ujrzałam był wypięty zadek Telimeny i wycelowany w niego, nabrzmiały członek wodnika.
Od tego czasu stwierdzam stanowczo, że wszystkie historie powinny kończyć się pocałunkiem oraz słowami „żyli długo i szczęśliwie”. 

cdn...

8 komentarzy:

  1. Czy mi się wydaje, czy Spod Ciebie... miało być w tym tygodniu? czy mi się wysnilo i wymarzylo już z niemożnosci doczekania się?;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twojego "Dżina" ale coś ostatnio za dużo baśniowych stworów się pojawia.

    Co do pisania, to masz niesamowity talent. Czekam na książkę=)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczne opowiadania :) Błagam o więcej jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Spod ciebie..." będzie jutro :)

    Ja lubię baśniowe stwory, zresztą zawsze chciałam pisać fantastykę, niestety troszkę inaczej się ułożyło, ale nie żałuję :)))

    Więcej będzie, ale na razie rozpaczliwie brakuje mi czasu :( Głównie na pisanie... Dlatego daję Dżina i to, co mam już skończone, a wymaga jedynie korekty.

    W drugiej połowie sierpnia jadę nad morze - wtedy sobie popiszę :))) i pewnie na wrzesień będzie więcej tekstów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dżin jest moim faworytem. Kocham te opowiadanie xd Dawaj wiecej :DD

    OdpowiedzUsuń
  6. "kujących krzaków" - kłujących;
    "przy każdym słowie bił zapałem czołem w rozmiękłą ziemię" - o ile się nie mylę, to uciekło ci "z" - "bił z zapałem czołem w rozmiękłą ziemię".
    A stwory nie dość, że baśniowe, to jeszcze seksualnie rozbuchane... :P

    OdpowiedzUsuń
  7. A faktycznie, uciekło.
    Idę po słownik, bo napisałam "kłujących", a podczas wstawiania tekstu na bloga podkreśliło mi to jako błąd. Trochę się zdziwiłam, ale poprawiłam na kujących.
    Zaraz...
    Mam. Co prawda wersja kieszonkowa, bo duży leży pod stosem innych książek (remont w domu), ale jest w nim jak byk - kłuć.
    Oszaleć można... :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdyby te wszystkie bajki nie kończyły się na tych słowach zyskałyby więcej czytelników:-))

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.