sobota, 22 lipca 2017

Obcy (V) - treść płatna

            Obcy (V)
Trzy dni. Tylko tyle, a już nie mogła doczekać się powrotu. Nie umiała zapanować nad niepokojem, nad dziwną niecierpliwością, która spalała ją od wewnątrz. Gdyby nie zabrzmiało to absurdalnie, to powiedziałaby, że tęskniła. Czasami wręcz wydawało jej się, że kątem oka dostrzega sylwetkę Kaleba, jego twarz, na której kładły się długie cienie zachodzącego słońca. Słyszy jego głos i czuje zapach. Codziennie zastanawiała się, czy jej nie śledził. Na sam koniec swego pobytu w rodzinnym domu zyskała pewność, że tak było. Zauważyła go w tłumie ludzi na jarmarku. Skrył się w cieniu bramy, ubrany zupełnie inaczej, z głową wtuloną w ramiona, z dziwnie odpychającym wyrazem twarzy. Na ułamek sekundy ich spojrzenia nieoczekiwanie się skrzyżowały. Serce Amelii niespokojnie zatrzepotało. Ruszyła w jego kierunku, lecz on zniknął równie nagle, jak się pojawił.
Rozmyślała o tym spotkaniu, gdy wracała pociągiem do domu. W przedziale było duszno, a otwarcie okna niewiele pomogło. Teraz hałas zagłuszał wszystko, ale jednostajny stukot i krajobraz przesuwający się w jednakowym tempie, sprzyjały rozważaniom. Oparła więc czoło o rozgrzaną słońcem szybę, zadając sobie pytanie, dlaczego się nie ujawnił, dlaczego nie podszedł, aby się przywitać? Nie rozumiała tego. Na dodatek kiedy go zdemaskowała, spojrzeniem dając znać, iż zauważyła jego obecność, zniknął.
Z jeden strony to zachowanie było tak do niego niepodobne, z drugiej, do cholery! Znała go przecież zaledwie kilka dni! Co tak naprawdę o nim wiedziała, czego mogła być pewna? Był obcy. Obcy pomimo łączącej ich fascynacji, obcy pomimo pocałunków. Właśnie po to uciekła. Aby odwlec w czasie to, co wydawało się być nieuniknione.

Przymknęła powieki, otulając się ramionami. Wbrew samej sobie, wbrew wszystkiemu, pragnęła jednego. Zastać go w mieszkaniu po powrocie. Dlatego zrezygnowała z pięciu dni, wracając po upływie zaledwie trzech. Nie była w stanie dłużej przeciągać swojej nieobecności, przed samą sobą tłumacząc to obowiązkami związanymi z uczelnią. Lecz teraz, gdy tak siedziała, wpatrując się w umykające za oknem widoki, zdobyła się wobec siebie na chwilę szczerości. Z rozbawieniem przypomniała sobie Wiktora umykającego z ogromnym workiem na śmieci. To podłe, ale ani odrobinę go nie żałowała. Należało się sukinsynowi, oj należało!
Ocknęła się, gdy do przedziału weszli nowi pasażerowie, para sympatycznych staruszków. Chwilę kręcili się, zajmując miejsca, potem wymienili kilka zdawkowych uprzejmości z bacznie obserwującą ich Amelią, a na samym końcu poczęstowali ją jabłkami. Podziękowała z uśmiechem, biorąc dwa rumiane owoce i od razu zabierając się za jedzenie. Uwielbiała jabłka, a te wyglądały nadzwyczaj apetycznie. Wgryzła się w jędrny miąższ, nieuważnie przysłuchując się rozmowie pomiędzy małżonkami. Raz po raz zerkała na nich z ciekawością. I w pewnym momencie zamarła. Starszy pan drżącą ręką delikatnie gładził dłoń swojej żony. Robił to wręcz bezwiednie, jakby ta pieszczota była czymś normalnym, czymś tak samo naturalnym jak każdy oddech. I chociaż kobieta patrzyła właśnie zupełnie w inną stronę, obrzucił ją spojrzeniem równie czułym, co ta pieszczota.
Amelia odwróciła głowę, usiłując ukryć twarz i oczy, w których nieoczekiwanie dla niej samej pojawiły się łzy. Powoli spłynęły po chłodnych policzkach, lecz ich nie starła. To było jak przebudzenie z głębokiego snu. W ułamku sekundy zrozumiała, że chciałaby od Kaleba czegoś więcej niż seks. Ania miała rację; wzajemne zauroczenie to ważna rzecz, lecz nie najważniejsza. Nie, nie dla niej. To miłość była tym, czego szukała. Miłość taka jak ta, prawdziwa, wieczna, niepokonana nawet przez czas. Pragnęła się zakochać i pragnęła być kochaną. Powinna więc zadać sobie pytanie, czy mężczyzna taki jak Kaleb się do tego nadaje? Czy wie o nim wystarczająco wiele, aby żywić jakąkolwiek nadzieję?
A może powinna spróbować? Zmusić go do tego, aby wyjawił o sobie więcej, umówić się na kilka gorących randek, trzymając z daleka…
Mało brakowało, a roześmiałaby się w głos. To co między nimi zaszło, to nie zwykłe iskrzenie, a prawdziwe wyładowanie elektryczne. Na zbyt długie trzymanie z daleka nie ma szans.
– Już wróciłaś? – spytała zdumiona Ania. – Miałaś zostać w domu trochę dłużej, prawda?
– Miałam. A co? Wynajęliście mój pokój na godziny? – zażartowała, zdejmując kurtkę i przewieszając ją przez oparcie krzesła.
– No pewnie! – koleżanka zachichotała. – Chcesz kawy? A może lepiej herbaty, bo już późno?
– Herbaty. Kolację pewnie jedliście?
– Tak. Ale kawałek zapiekanki został w lodówce. Kaleb nie jadł.
– Nie było go?
– No… – Ania wydawała się zakłopotana. – Wyszedł.
– A wiesz może gdzie? – Amelia zadała to pytanie tonem, który przeczył temu, co czuła.
– Wiem.
Niechęć Ani do podzielenia się tą informacją, była co najmniej dziwna. Zazwyczaj koleżanka nie miała podobnych problemów. Zaskoczona Amelia uniosła w górę brwi.
– Coś ukrywasz? – spytała wprost.
– Ech… Niech będzie, powiem ci. Oczywiście też go zaprosiliśmy na kolację, ale odmówił. Myślałam, że po prostu gdzieś wyjdzie, albo nie smakuje mu moja kuchnia, a on się umówił. Z taką cycatą blondyną.

Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij tutaj!

5 komentarzy:

  1. Normalnie w takim momencie przerwać???!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejna część?

    OdpowiedzUsuń
  3. Babeczko, ja nie wysiedzę z niecierpliwości :D Co kilka minut sprawdzam RSS w nadziei, że wrzuciłaś kolejną część, a tutaj ciągle nic :( To już chyba uzależnienie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Postaram się dać jutro wieczorem :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Prosze dodaj dzis:( :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.