niedziela, 2 lipca 2017

Ja, Baba! (XII)

Tylko słówko do komentarzy, które pojawiły się pod poprzednimi częściami. Moje drogie! To przecież oczywiste, że nie trzymam się realiów epoki! Przyznałam się do tego, gdzieś na samym początku, a poza tym chyba nie trudno to zauważyć ;-) No i sama Ginewra... Zależy od źródła, ale osobiście, na podstawie wielu przeczytanych tekstów, uważam że to była hipokrytka. Łbem waliła przed ołtarzem, a poza gziła się na potęgę z Lacelotem. Nie wspominając o scenie z Mgieł Avalonu... Ciekawskich odsyłam do lektury :-)

            Ja, Baba! (XII)
Lena
Ktoś by pomyślał, że po takim wstępie rozkwitnie pomiędzy nami płomienny romans. Nic z tych rzeczy, bo Lancelot po prostu zaczął mnie unikać… Albo wyjeżdżał z pilnymi misjami, albo przemykał chyłkiem. I tyle.
Na początku czułam irytację. Potem złość. Na końcu rozbawienie, bo gdy już udało nam się spotkać, to wzrok miał rozbiegany, minę nietęgą i aż podskakiwał w miejscu, chcąc jak najszybciej się ulotnić. Przestałam w końcu całkowicie zwracać na głupka uwagę. Trudno, seks z nim muszę potraktować, jako incydent. Nic innego mi nie pozostało, bo przecież nie mogłam się za nim uganiać, żebrząc o jeden numerek.
Mordreda nie było przez dłuższy czas, objeżdżał włości czy coś w tym rodzaju. Nudziłam się wręcz nieziemsko, zwiedzając zakamarki zamku, miasteczko i jego okolice. Czasami towarzyszył mi Gwain, ale ponieważ stawał się coraz bardziej zuchwały w swych zalotach, wkrótce zaczęłam unikać go tak, jak Lancelot unikał mnie.
W końcu król wrócił, wydał wielką ucztę, na której większość porządnie się urżnęła.. Ja nie, bo akurat dokuczał mi żołądek czy wątroba, nie potrafiłam sprecyzować, co dokładnie, lecz na wszelki wypadek unikałam alkoholu. Wbiłam się w odświętną kieckę, lecz z powodu upału prawie nic nie założyłam pod spód. Uczta jak uczta, nudna była, lecz przynajmniej się najadłam. A potem błąkając się pomiędzy bełkoczącymi wojakami, natknęłam się na równie pijanego co reszta, Lancelota.  Siedział na ławie, przy stole, a przed nim stał dzban wina i na wpół pełny puchar.

A jemu zebrało się nagle na szczerość.
– Moja piękna… – wystękał, usiłując zachować pozycję w pionie, co nie bardzo mu wychodziło. – Moja… hik!
– Daj spokój. – Zajęłam miejsce obok, patrząc na niego ze złością. – Jaka piękna? Przez ponad tydzień unikałeś mnie jak morowej zarazy!
– Bo ja… – znów czknął. – Była przepowiednia… No wiesz, taka wróżba. Taka przepowiednia… Jesteś taka cudowna!
Zaciekawił mnie, chociaż nie powiem ile opanowania kosztowało mnie wysłuchiwanie jego bełkotu. Jednak dowiedziałam się tego, czego chciałam. Mianowicie w młodości, kiedy Lancelot nie był nawet rycerzem, dopadła go jakaś czarownica. Dowiedział się od niej, że zaraz po najlepszym seksie w swym życiu, zostanie pozbawiony swej męskości. Inaczej mówiąc ktoś utnie mu kutasa w ramach zemsty za niewierność. Czarownica bredziła coś o zdradzonym małżonku, lecz akurat tego nie była pewna. W tej sytuacji przez całe życie wolał udawać impotenta, zwłaszcza, gdy zapałał uczuciem do Ginewry i to z wzajemnością. Sprawa przepowiedni nabrała rumieńców, a on najzwyczajniej w świecie stchórzył.
– Przecież ja nie mam męża – skwitowałam z irytacją.
– No no… A jak wiedźma się myliła i to nie był mąż? Hik!
– Całe życie chcesz spędzić w celibacie?
– Nie – zniżył głos do szeptu, rzucając dookoła podejrzliwe spojrzenia. – Korzystam z usług… No wiesz! Robimy to od tyłu. W dupkę. Wróżka mówiła… hik! Mówiła, że z kobietą, przez którą stracę mą chlubę i dumę, będę miał dziecko. Hik! Więc robię to tak, żeby dzieci nie było. Przyzwoite niewiasty nie chcą i… Hik!
– Rany boskie! – powiedziałam, nie ukrywając pełnego zgrozy podziwu. – Czy ta czarownica miała jakiegoś bzika na punkcie seksu? Już innych rzeczy nie przepowiadała?
– A nie wiem – wymamrotał, padając twarzą na stół. I smacznie chrapnął. Chwyciłam go za złociste włosy i uniosłam jego głowę w górę. Nic. Chrapał dalej.
– Idiota – mruknęłam. – Ja widać nie jestem przyzwoita niewiasta, bo lubię od tyłu. Poza tym, co to za pokrętne rozumowanie? Kretyn! – dodałam, wstając.
Równie ponuro patrzyłam teraz na bawiące się towarzystwo. A w zasadzie jego niedobitki. I wtedy, całkiem na uboczu zauważyłam Mordreda, a na jego kolanach jedną z dwórek. Wręcz nieprzyzwoicie ją obmacywał, a język to chyba wepchnął, aż po trzeci migdał. Irracjonalnie, ale poczułam zazdrość. I nie tylko zazdrość. Ile ja bym dała, żeby teraz być na jej miejscu. Pal licho zasady, pal licho moralność. I pal licho magię, o ile to faktycznie ona była sprawcą mego zauroczenia.
– Chcę do domu! – warknęłam nieoczekiwanie rozwścieczona.
Nagle Mordred puścił dwórkę, coś wyszeptał jej na ucho, po czym klepnął w pupę. Dziewczyna zachichotała wstając, po czym posłała mu całusa i zniknęła w korytarzu wiodącym w głąb zamku. Już wiedziałam, że kazał jej pójść do swej komnaty. Wtedy właśnie podjęłam błyskawiczną decyzję.
Ogłuszenie już i tak lekko podchmielonej baby nie stanowiło problemu. Upchnęłam ją później w ciemnym kącie, po czym sama weszłam do komnaty króla. Żaden szał, zresztą panował znaczny mrok i niewiele szczegółów dawało się zauważyć. W słabym blasku księżyca dostrzegłam jedynie zarys poszczególnych sprzętów, łóżka, stołu, kilku krzeseł, kominka. Oparłam się plecami o słup podtrzymujący baldachim i cierpliwie czekałam. Wcale nie miałam w planach seksu. Chciałam zmusić podłego drania, aby wraz z mamusią odesłali mnie do domu. Snułam właśnie podstępny plan, jak to zrobić, gdy zaskrzypiały drzwi i do środka ktoś wszedł. Mężczyzna i kobieta. W panice pomyślałam, że pewnie pomyliłam komnaty i bez namysłu schowałam się pod ogromnym łożem.
No i wpadłam. Para najwyraźniej miała dość jednoznaczne plany, a ja leżałam na zimnej podłodze, wściekła jak cholera, wsłuchując się w głośniejsze pojękiwania. Przynieśli ze sobą pochodnię, więc jej migoczący blask nieznacznie oświetlił sypialnię. Podparłam podbródek ręką, chmurnie wpatrując się z prostokąt okna. Para na górze przeszła do konkretów, a ja nagle zorientowałam się, że mężczyzną jest Mordred. Co u licha? Czyżby znalazł tę ogłuszoną babę? Raczej nie. Pewnie planował trójkącik. To ci ogier! pomyślałam niechętnie. Głównie z powodu tego, co słyszałam, oraz ruchu, jaki wyczuwałam. Musiał nieźle ją posuwać. Tempo miał zawrotne, aż zaczęła głośno jęczeć. Nie musiałam udawać przed samą sobą, że to na mnie nie działa. Też byłam coraz bardziej podniecona. Zmieniłam pozycję, kładąc się na plecach i delikatnie musnęłam podbrzusze. Widziałam, jak pracują deski łóżka, wsłuchiwałam się w głośne oddechy, pokrzykiwania, sprośne słówka i na końcu byłam tak podniecona, że bez względu na wszystko, postanowiłam sama zrobić sobie dobrze. Niestety, miałam pecha, bo kochankowie na górze właśnie skończyli. Zagryzłam wargi, nieruchomiejąc, z dłonią pomiędzy udami. Ktoś wstał i to chyba była ta kobieta.
– Muszę wracać, zanim mój małżonek się zorientuje, że zniknęłam – powiedziała. Dał się słyszeć szelest materiału, następnie skrzypnięcie drzwi. Mordred nie odezwał się nawet słowem. Pewnie był zmęczony. Poleżałabym jeszcze i zaczekała, aż zaśnie, lecz posadzka była kurewsko zimna, a ja strasznie podniecona.
Bardzo ostrożnie, wysunęłam się odrobinę spod łóżka, tak na próbę. I zamarłam, bo od razu napotkałam rozbawione spojrzenie czarnych oczu.
– Jak występ? Podobał ci się? – spytał drwiąco.
– Ale… – zaczęłam słabym głosem. Leżał skubaniec brzuchem na łóżku, z głową na jego krawędzią i patrzył na mnie bez cienia skrępowania.
– Już na dole zauważyłem, że mnie obserwowałaś. Wystarczyło cię śledzić, a potem wprowadzić podstępny plan w życie.
– Gnojek! – syknęłam ze złością, gramoląc się z podłogi. – Nie mogłeś zaprosić mnie do łóżka?
– Lubisz takie zabawy? – spytał, unosząc w ironicznym zdumieniu brwi.
– Nie. Ale to kamienne jest jak bryła lodu. Przemarzła mi pupa – poskarżyłam się.
– Biedna pupa – zgodził się, po czym położył rękę na wspomnianej części ciała i zaczął ją delikatnie masować. Patrzył przy tym w górę, prosto w moje oczy, a ja w dół, prosto… Cóż, prosto na jego nagie ciało, a w szczególności zgrabne pośladki.
– Miałbym ochotę na jeszcze – odezwał się w końcu schrypniętym głosem.
– Daj spokój. Przyszłam tutaj, aby porozmawiać o moim powrocie.
– W środku nocy? – roześmiał się. – To najgorsza wymówka, jaką słyszałem.
– To prawda.
– Prawda? Nie uciekasz, twoje policzki pokryły się czerwienią, usta nabrzmiały, oczy błyszczą podnieceniem. Chciałabyś, prawda? Chciałabyś, abym to zrobił?
Pewnie że tak, tylko nie przyznałabym się do tego nawet na najgorszych torturach.
– To tylko magiczny urok! – odparłam z naciskiem na „magiczny”, odsuwając się. Za to on wstał i…
– A podobno to epoka świątobliwych mężów i cnotliwych kobiet – wymamrotałam ze złością.
– Zorganizuję ci zaproszenie na jedną z orgietek mojej matki. Tam dopiero zobaczysz świątobliwych – zaśmiał się. – Owszem, ci zasuszeni kretyni w habitach wciąż bredzą coś o ogniu piekielnym i wiecznych cierpieniach, ale ja w to po prostu nie wierzę. Cala ta ich… - skrzywił się, jakby nagle zjadł coś wyjątkowo niesmacznego – religia, to jedno wielkie łgarstwo.
– Więc w co wierzysz?
– W tu i teraz.
– Hedonista. Łapy przy sobie, bo ci…
Nie zdążyłam obrazowo wyjaśnić, co mu przetrącę. Chwycił mnie od tyłu, rękę kładąc na wzgórku łonowym, ramieniem obejmując wpół, a ustami dotykając miejsca tuż nad obojczykiem. Potem zaczął poruszać dłonią i ocierać się o mnie biodrami.
– Naprawdę sądzisz, że potrzebuję jakiś czarów? – mruczał mi do ucha.
Cholera tam wie, lecz nie zamierzałam się poddać. Zgrabnie wywinęłam się z jego uścisku, stając naprzeciwko. Patrzyłam teraz w czarne jak niebo bez gwiazd, oczy, dostrzegając w nich niczym nietajone pożądanie. Omiotłam wzrokiem całą sylwetkę, na dłużej zatrzymując się na sterczącej, nabrzmiałej męskości, na szerokich, silnych ramionach, na owłosionym torsie i niesamowicie owłosionych udach. Po czym westchnęłam, bo zrozumiałam, że żadna magia nie była mu potrzebna. Promieniował od niego zwierzęcy magnetyzm, nieskrępowany erotyzm i znaczna pewność siebie.
– Chyba nie – odezwałam się w końcu niechętnie. – Ale naprawdę przyszłam porozmawiać o moim powrocie.
– Zgoda.
Tym razem to mnie zadziwił.
– Tak bez niczego? – spytałam podejrzliwie.
– Bez niczego? Porozmawiam z matką o zamianie, ale teraz na kolana i zrób mi dobrze – zażądał wyjątkowo wrednym tonem. – Wiem że sporo potrafisz, jeśli chodzi o takie sprawy.
Tym razem zrobiło mi się naprawdę słabo. To skubaniec! Podglądał mnie i Lancelota, nie ma innego wyjaśnienia, chyba że gburek jak ostatni kretyn wygadał się przed swym władcą?
– Widziałem was.
Aha! A jednak! Zbereźnik jeden!
– Takiego wała! – mściwie pokazałam mu środkowy palec. – W takim razie zostaję. Będę walecznym rycerzem, będę zdobywać sławę i łamać męskie serca…
Nie odpowiedział. Położył się na łożu, ramiona wsadził za głowę i obserwował mnie ze spokojem. W migotliwym świetle pochodni, wyglądał tak, że mało brakowało, a faktycznie sama bym na niego wskoczyła. W zamian za to z godnością opuściłam komnatę. Dopiero korytarz dalej, dałam upust nagromadzonym we mnie emocją.
I niestety, zasnęłam dopiero o poranku. Moje ponure, pełne wyrzutów sumienia przemyślenia, doprowadziły mnie do jednego wniosku.
Prędzej czy później polegnę w tej walce i jest to oczywista oczywistość, jak mawiała moja przyjaciółka. Ode mnie zależało jedynie, na jakich warunkach odbędzie się ta kapitulacja.

5 komentarzy:

  1. Świetne! A może dałoby się 2 części z Leną pod rząd ? Chyba wole ją od Ginewry, taka kobieta z charakterem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Babeczko kiedy pojawi się wygrana III znów jakoś temat ucichł

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz czas na Ginewre :( A Lena boska!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię Lenę i chciałabym, żeby z Królem się przespała. :-D

    P.S: Jakie następne płatne opowiadanie będzie? :-D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.