Lena
Mordred wytłumaczył mi
wszystko bardzo szczegółowo. Na samym początku nie traktowałam jego słów
poważnie, nadal wierząc, że to sprawka mojej upiornej podświadomości. Lecz
kiedy wróciłam do komnaty i położyłam się na łóżku, pojawiły się wątpliwości. A
jeśli mówił prawdę? To, że jego matka była czarownicą, wiedział każdy na zamku.
Walnęłam się pięścią w czoło. I postanowiłam zrobić jedno. Dobrze się bawić,
obojętnie czy to jawa, czy też sen. Chociaż z drugiej strony, gdyby to wszystko
było iluzją, mogłabym zrobić rzeczy, o których zawsze skrycie marzyłam,
odstawiając własne zasady moralne na boczny tor. Niektóre grzeszki popełniane w
wyobraźni potrafiłam sobie wybaczyć. W prawdziwym świecie było inaczej.
Westchnęłam. Trudno, zachowam ostrożność. Zwłaszcza w obecności Mordreda, który
działał na mnie, a w szczególności na moją seksualność, niczym czerwona płachta
na byka.
Wczesnym rankiem wyszłam
na zewnątrz, bo potrzeba zaczerpnięcia świeżego powietrza stała się zbyt
paląca. Oczywiście, pierwszym na co się natknęłam, były te ryjące prosiaki, co
strasznie mnie zdegustowało. Drugą był zachmurzony, posępny Lacelot, z
zacięciem polerujący swój miecz.
– Piękny poranek –
zagaiłam rozmowę, ale najwidoczniej nie miał ochoty na konwersację, bo tylko
się skrzywił. – Szykujesz się do walki?
– Jutro odbędzie
się turniej – mruknął.
– Jutro? –
zainteresowałam się gwałtownie. – Co jest przewidziane w programie?
– Pojedynek na
kopie, potyczki na miecze, strzelanie z łuku i walka wręcz.
– Te kopie to nie,
ale walką wręcz bym nie pogardziła.
Mało brakowało, a
spadłby z pieńka, na którym siedział.
– Ty? – odezwał
się w końcu szyderczo. – Niewiasta? Daruj, ale zrobiłbym z ciebie mokrą plamę.
– Założymy się?
– Nie. Nie będę
wykorzystywał swej niewątpliwej przewagi.
Osz ty! Nie namyślając
się dłużej, zwaliłam gada z pieńka. Wylądował prosto w gustownym błotku, które
znajdowało się tuż obok. I chyba bardzo nie spodobał mu się taki obrót sprawy.
Zerwał się na równe nogi, ociekając burą breją i dysząc żądzą zemsty.
– No chodź –
powiedziałam złośliwie. – Będziesz mógł zrobić ze mnie mokrą plamę.
Chyba postanowił dać
nauczkę nieposłusznej babie, bo odłożył miecz i ruszył na mnie z głuchym
warkotem. Niestety, miał pecha, bo do takiej szarży byłam znakomicie
przygotowana. Po kilku sekundach znów leżał na ziemi, tym razem na plecach, a
ja triumfująco postawiłam stopę na jego piersi.
– Teraz przeproś –
zażądałam dumnie. Jednak Lancelot wcale nie zamierzał się poddać, a ja nie doceniłam
przeciwnika. Kolejne kilka sekund i teraz ja leżałam na plecach, a on na mnie,
z całej siły zaciskając palce na moich nadgarstkach i patrząc na mnie z góry z
narastającą furią. Co prawda dałabym radę uwolnić się bez problemu, lecz
nieoczekiwanie to wszystko zaczęło mi się podobać. No i miał śliczne oczy,
chociaż takie chmurne.
– Za nic nie będę
przepraszał! – warknął.
Zatrzepotałam rzęsami,
a potem z premedytacją przesunęłam czubkiem języka po dolnej wardze. Trzeba
było widzieć jego spojrzenie! Pochylił się jeszcze bardziej i czort wie, czy w
końcu by mnie nie pocałował, gdyby tuż obok nie dało się słyszeć pełne irytacji
syknięcie.
– Co to niby ma
znaczyć? – Mordred nie wyglądał na zadowolonego. Nic dziwnego, znów tuż pod
bokiem wyrastała mu konkurencja.
– Trenujemy –
odparłam pogodnie, podczas gdy gburek pomógł mi się podnieść. – Przed
jutrzejszym turniejem. Chcę zostać rycerzem.
Obaj spojrzeli na mnie
z wyraźnym politowaniem.
– No co? –
oburzyłam się. – Trzeba jakoś zapracować na miskę strawy.
– Możesz to zrobić
o wiele przyjemniejszy sposób – powiedział władca, posyłając mi wymowne
spojrzenie.
– Niech walczy jak
chce – warknął Lancelot, chwytając mnie za ramię. – Przyda się trochę świeżej
krwi w drużynie, bo chłopaki gnuśnieją.
Mordred uśmiechnął się
drapieżnie.
– Dobrze. Akurat
przy tobie jest bezpieczna. Chyba że te wizyty u zielarki przyniosły efekt?
Gburek poczerwieniał
tak, aż mu uszami para poszła. Godnie się przy tym nadął, nie zamierzając
odpowiedzieć. Tak w ogóle tych dwoje łączyły dość dziwne stosunki. Wzajemny
podziw, ale i niechęć. Nie miałam ochoty wnikać w szczegóły, bo jakaś świnia
trącała mnie ryjkiem, cicho pokwikując.
– Bo każę cię
przerobić na schabowe! – zagroziłam jej. Uniosła łeb i tak litościwie spojrzała
mi w oczy, że mało brakowało, a zadeklarowałabym zostanie wegetarianką. – No
żartowałam, ale zmykaj stąd, pókim dobra.
Pochrząkując oddaliła
się w kierunku krewniaków, a mnie ktoś puknął w ramię.
– Chcesz walczyć?
To chodź.
– Gdzie?
– Przecież nie
trenujemy tutaj – mruknął gburek. – Sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie.
Posłusznie podążyłam
tuż za nim. Pod murami miasta rozbito kilka namiotów. Tam też znajdował się
plac do ćwiczeń. Chłopcy trenowali z zapałem, niektórzy w samych porciętach,
ocierając pot z czoła, bo upał panował jednak nieziemski. Zauważyłam też kilka
grupek kobiet, który stały na uboczu, chichotały i w ogóle zachowywały się tak
kretyńsko, że zaczęłam się wstydzić za własną płeć. Irytacja wywołała we mnie
wolę walki i zwycięstwa. Już ja im pokaże, że baba też może być rycerzem.
Przyszła mi na myśl Joanna d’Arc, ale zaraz potem się zreflektowałam. To całkiem
inna epoka była.
Kruszenie kopi sobie
darowałam. Walkę na miecze również, bo broń okazała się pioruńsko ciężka. Za to
z ciekawością przypomniałam sobie zasady strzelania z łuku. Bawiłam się w to
kiedyś jako nastolatka, później przerzuciłam się na strzelnicę i teraz te
treningi zrobiły swoje. Po kilku mało udanych próbach, wreszcie załapałam o co
w tym chodziło i od razu na horyzoncie zamajaczyło zwycięstwo. Napięłam
cięciwę, wypuściłam strzałę i utknęła ona w samiutkim centrum tarczy.
– Ślepa kura też
czasem znajdzie ziarno – mruknął Lancelot. Nie wdając się z nim w dyskusje,
posłałam do celu jeszcze kilka strzał. Tylko jedna utknęła kilka centymetrów
dalej.
– Przeproś –
zażądałam.
– Za co? Kilka
ziaren też czasem znajdzie – wzruszył ramionami. – Zobaczymy jak będzie na
konkursie.
– Ach tak? –
zmrużyłam oczy. – Założymy się, że wygram?
– Ty? Nie żartuj. Ale
jak chcesz, to możesz wystartować. Publiczności przyda się odrobina rozrywki.
Mało brakowało, a
kopnęłabym go w przyrodzenie. Z zemsty oczywiście. Co za debil! Na sześć
strzałów, pięć wyjątkowo celnych, a ten mi tu bredzi coś o ślepej kurze i
ziarnach. Idiota. Pokazałam jeszcze język oddalających się plecom Lancelota,
gdy tuż obok usłyszałam śmiech. Zerknęłam w tę stronę i ujrzałam rozbawioną
twarz Gwaina.
– Od kiedy ma
kłopoty z kobietami, to chodzi ciągle poirytowany. I rozgniewany.
– A od kiedy ma te
kłopoty?
– Cztery, może
pięć lat? Dokładnie nie wiem, bo ja dołączyłem do drużyny zaledwie przed
rokiem. Ponoć od pierwszej chwili, gdy się pojawił, on i Ginewra wpadli sobie w
oko. Niestety, królowa szybko zorientowała się, że ta miłość może być jedynie
platoniczna. Równie szybko się odkochała i znalazła sobie zastępcę.
– Wszyscy na zamku
o tym wiedzą?
– Tak.
– Biedny Lancelot
– oparłam ze współczuciem. – Nic dziwnego, że wciąż chodzi taki zachmurzony.
– Wy, kobiety –
Gwain roześmiał się głośno. – Mam wiadomość od króla. Dla ciebie, że masz na
siebie uważać. Dla reszty, że jak ci spadnie chociaż włos z głowy, to władca
się z nimi policzy.
– A potrenujesz ze
mną? – spytałam z nadzieją w głosie. – Lancelot dał drapaka, a chciałbym
spróbować swych sił w walce wręcz.
– Potrenuję,
dlaczego by nie.
Niestety, dał mi takie
fory, że nawet bez specjalnych umiejętności skopałabym mu dupsko. Byłam coraz
bardziej rozdrażniona, bo na dodatek starał się zawsze, abyśmy wylądowali na
ziemi. On plecami, ja na nim. I oczywiście wtedy pchał łapska gdzie nie trzeba,
śmiejąc się przy tym głośno. Lancelot nie wracał, reszta przyglądała się nam z
zaciekawieniem, a ja czułam się coraz bardziej niezręcznie. W końcu miałam do
wyboru, albo przywalę dowcipnisiowi, tak że się ziemi nie podniesie, albo
opuszczę plac boju. Wybrałam to drugie, bo jednak lubiłam Gwaina i szkoda mi
było haratać mu buźkę. Wymawiając się zmęczeniem i głodem, uciekłam do zamku.
Po drodze przyglądano mi się nieco podejrzliwie, aż w końcu zarzuciłam kaptur
na głowę i miałam spokój. Dziwni ludzie. Baba w spodniach zwracała uwagę, ale
facet w pelerynie w taki upał nie. Dotarłam na miejsce, dysząc jak po
maratonie, po czym zrzuciłam nakrycie i uciekłam do kuchni.
– Wody! –
wycharczałam od progu. Krzątającym się kobietom powypadały różne rzeczy z rąk,
ale szybko się uspokoiły, widząc że to tylko ja. Napiłam się, najadłam,
odpoczęłam w głównej komnacie, gdzie niezmiennie panował przenikliwy chłód, po
czym nabrałam ochoty na powrót. Kto wie, może dopadnę Lancelota? Z rozmarzeniem
wspomniałam chwilę, gdy leżałam na ziemi, a on na mnie, z taką dziwną miną.
Szybko przebrałam się w świeżą koszulę, po czym wyszłam na dziedziniec i
zażądałam konia. W ten sposób przemknęłam się przez miasto i po raz kolejny
zjawiłam się na placu boju. Tylko że na moje przybycie mało kto zwrócił uwagę,
bo wszyscy pochłonięci byli walką pomiędzy dwoma mężczyznami. Jeden z nich
posturą przypominał niedźwiedzia i chociaż widziałam go już kilkakrotnie, to
nie znałam jego imienia. Drugim był Mordred. Jednak nie sam fakt walki
pochłonął moja uwagę. Panowie od pasa w górę byli nadzy. Już ten
niedźwiedziowaty był niezły, a sam władca… Cicho gwizdnęłam z podziwem. Biodra
miał wąskie, ramiona szerokie. Mięśnie prężyły się i napinały pod skórą o wyraźnie
ciemniejszym odcieniu. Poza tym był strasznie kudłaty. Kędzierzawe włosy
porastały mu tors, nawet było ich trochę na ramionach. Półnagi facet to dla
mnie żadna nowość, półnagi umięśniony facet także, bo na treningach sporo się
takich naoglądałam. Ale taki zarośnięty… Na dodatek emanowała od niego czysta
pierwotna siła i co tu dużo ukrywać, erotyzm. Zagapiłam się tak, że zapomniałam
nawet zsiąść z konia.
Tymczasem panowie
krążyli wokół siebie, aż w końcu wzięli się za bary. Niedźwiedziowaty, chociaż
solidniejszej postury, padł wreszcie na murawę, dysząc z wysiłku. Mordred otarł
dłonią czoło, ujął się pod boki, po czym z góry patrzył na swojego rycerza,
także próbując uspokoić oddech.
– Nieźle –
pochwalił go. Potem podniósł głowę i spojrzał na resztę. – Kto następny?
Z zaciekawieniem
zerknęłam na spory tłum i mało brakowało, a parsknęłabym śmiechem. Jak w
kiepskiej komedii, nagle każdy z nich udawał, że jest zainteresowany czymś
innym. Zeskoczyłam w końcu z tego konia i wysunęłam się przed szereg. A jakże!
– Ja –
powiedziałam z uśmiechem.
– Ty? – powiedział
kpiąco. – Daruj, bab nie biję.
Po czym sięgnął po
dzban z winem i wypił wszystko duszkiem. Poczekałam aż skończy, po czym
rzuciłam prowokacyjnie:
– Tchórz.
Otarł usta i skrzywił
się. Za to ja, stojąc teraz o wiele bliżej, mogłam podziwiać wszystkie
szczegóły jego idealnej sylwetki, odwzajemnić pełne mroku spojrzenie czarnych
oczu.
– Daj spokój Leno.
Gdybyśmy jeszcze byli sam na sam – uśmiechnął się lubieżnie – to miałoby jakiś
sens.
– Czyli nie
chcesz?
Nawet później nie
rozumiałam, jak on to zrobił. Moje doświadczenie w walce wręcz było ogromne,
poza tym miałam niezły refleks i całkiem sporo sprytu. Niejednemu dałam w kość.
Lecz Mordred… Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam nawet jęknąć, a już leżałam
na ziemi, a on siedział na mnie okrakiem, w żelaznym uścisku więżąc moje
ramiona.
– Prosiłem, odpuść
– mruknął, pochylając się nade mną. – Sądzisz że nie wiem, co potrafisz?
Doskonale wiem. Za to ty nie zdajesz sobie sprawy, z kim masz do czynienia.
Wszelkie słowa uwięzły
mi w gardle. Był tak blisko, że nie tylko czułam żar jego ciała. W ciemnych
oczach widziałam też słabo maskowane podniecenie. A potem nagle wstał i bez
problemu także i mnie postawił na nogi.
– Dziś
wieczorem – szepnął, łaskocząc oddechem
płatek mojego ucha. – Przyjdź.
– To rozkaz?
– Prośba – chociaż
nie widziałam jego twarzy, byłam pewna, że się uśmiecha. Poza tym kręciło mi
się w głowie, a w całym ciele czułam obezwładniającą słabość. Miałam ochotę
zamknąć oczy i przytulić się do jego boku, zaciągnąć się zapachem męskiego
ciała i potu. Wielu spotkałam facetów w swoim życiu, ale nigdy tak erotycznej
bestii. Z każdym spotkaniem byłam pod coraz większym wpływem jego siły
przyciągania. Pierwszy pojawił się niepokój. Wczoraj wieczorem pożądanie. A
teraz…
Zamroczona odwróciłam
się, wycofując na skraj obozowiska. Patrzyłam jak zakłada koszulę, jak wciąga
buty, patrzyłam tylko na niego. Jak zaczarowana…
Kurwa! ryknęło coś we
mnie strasznym głosem. Zaczarowana? Dupek żołędny miał mamuśkę czarownicę i z
pewnością sam też posługiwał się magią. Erotyczna siła przyciągania? Gówno, a
nie siła! Ten palant uwodził mnie za pomocą czarów. Wpiłam paznokcie w
delikatną skórę wnętrza dłoni, po czym umknęłam w gęstwinę leśną, która
znajdowała się po prawej stornie obozowiska. Przebiegłam prawie pół kilometra,
gdy w końcu nagły skurcz zmusił mnie do zatrzymania. Oparłam się plecami o
drzewo i zamknąwszy oczy, usiłowałam uspokoić oddech.
– Już dobrze –
usłyszałam tuż obok cichy szept. Silne palce przesunęły się po moim
zaczerwienionym policzku, potem powędrowały w dół. A ja zamarłam przerażona,
wpatrując się w czarne, nieprzeniknione oczy Mordreda.
– Skąd?...
– Widziałem, w
którym kierunku uciekałaś. Dlaczego?
– Popieprzony
czarownik! – warknęłam, odtrącając jego dłoń.
– Ja? – zaczął się
śmiać.
– Pewnie że ty!
Mamusia maczała w tym palce czy masz naturalne zdolności?
– Mamusia?
Myślisz, że rzucam czar na kobiety, aby zwabić je do swego łoża?
– Raczej jestem
tego pewna.
– Bo?
– Kilka powodów by
się znalazło – odparłam zgryźliwie. Jednocześnie starałam się zwyciężyć pewną
pokusę. Oczywiście, przegrałam. Uniosłam ramiona, ujmując jego szczupłą twarz w
obie dłonie. Przesunęłam palcami po szorstkich policzkach, jedną ręką
przeczesałam kędzierzawe włosy, drugą obrysowałam zaciśnięte wargi. – Jak
przestaniesz mącić mi w głowie swoją lub nie swoją magią, to mogę rozważyć
twoją kandydaturę.
– Ach, możesz?
– Tak.
– A jeśli to nie
magia? – spytał cicho, świdrując mnie bacznym spojrzeniem. Jednocześnie dał
krok do przodu, przyciskając mnie w dość jednoznaczny sposób do drzewa za moimi
plecami.
– To magia –
powtórzyłam z naciskiem. - Nigdy dotychczas tak mi nie odbiło. A teraz odsuń
się, chcę wrócić do swej komnaty.
– Dobrze – skinął
głową jakby zamyślony. – Ale najpierw…
Znów mnie pocałował.
Zamknęłam oczy i drżąc z rozkoszy, odwzajemniłam pocałunek. Było mi wszystko
jedno, magia czy nie magia. Prężyłam się jak kotka, jednocześnie wściekła i
nieziemsko rozanielona. A kiedy oderwał się od moich ust, mało brakowało, a
ogniście bym zaprotestowała.
– Załatwię sobie
anty czar – zagroziłam, przybierając jak najbardziej odpychający wyraz twarzy.
Nie wiem, czy to go zniechęciło, ale na pewno rozbawiło. Roześmiał się, a potem
zostawił mnie przy drzewie, rozdartą pomiędzy tym, czego chciało moje ciało, a na
co pozwalał umysł.
To jest najlepsze opowiadanie everrrrr
OdpowiedzUsuńLancelot ma problem z lancą? Biedny... ;-D
OdpowiedzUsuńA co do opowiadania to boskie!
Babeczko idziesz jak burza z opowiadaniami :)
OdpowiedzUsuńJak nie płatne, to bezpłatne... dwa świetne opowiadania na topie. Tak trzymaj Babeczko!
OdpowiedzUsuńA to się cieszę :-)
OdpowiedzUsuńpopieram, że ekstra opowiadanie ;) Kocham tę historię... wgl wszystkie :) Czekam na realizacje w rzeczywistości którejś z nich ;p nie pogardziłabym takim stanowczym przystojniakiem... ;)
OdpowiedzUsuńMam pytanie co do opowiadania pewnego co było kiedyś w zapowiedziach, a mianowicie chodzi mi o "Zamiana" w stylu Damy i wieśniaczki. Czy będzie kiedyś to opowiadanie na blogu? Bo ciekawa jestem jego. :-D
OdpowiedzUsuńMniam... Opowiadanie pyszne jak babeczka z kremem opadającym na palce..mniam..😋😋
OdpowiedzUsuńBabeczko! Muszę się zgodzić z powyższymi opiniami! Te opowiadanie jest re-we-la-cyj-ne! Fajnie by było gdyby dla odmiany bohaterka miała więcej niż jednego partnera ale to tylko taka moja mała iluzja. W końcu jest kobietą gotową na spełnienie najskrytszych fantazji! <3
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńEch...tego właśnie nie lubię w amatorskich opowiadaniach. Mary Sue, której się wszystko udaje. To bardziej irytuje niż jest zabawne.
OdpowiedzUsuńJuż widzę kogoś, kto strzelał z łuku sportowego, jak potrafiłby po kilku próbach strzelić z cisowego łuku prosto w tarczę (sam łuk czy strzała nie były wyważone idealnie, bo to ręczna robota, więc strzelanie do małego celu było wypadkową umiejętności i niedoskonałości sprzętu). Pomijam tak prozaiczny problem, jak naciąg średniowiecznego łuku. Obecnie nawet w bractwach rycerskich mało który facet strzela z tak ogromnych naciągów. Niewytrenowana kobieta nawet nie potrafiłaby naciągnąć cięciwy.
Wiem, że ma być z przymrużeniem oka, ale...
Ola
Wiesz... Cała legenda o królu Arturze to pic na wodę :-) wystarczy poczytać historyków. I nie chodzi o to, czy była prawdziwa, a o realia. J
UsuńDla ciekawskich polecam wątek:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=768
A propo realiów:
Usuńcytat "A tak przy okazji - nawet jeśli faktycznie istniał jakiś wybitny wódz o imieniu Artur, który władał skrawkiem Brytanii u schyłku V wieku, to na pewno nie był żadnym chrześcijańskim królem. Co najwyżej Brytem, albo Rzymianinem w skórzanej opończy, który robił wszystko by jego rodzinnych stron nie złupili Anglosasi. O ile w ogóle miał fortece to na pewno nie potężny kamienny Camelot, raczej drewniana warownie. I zapewne nie walczył nawet konno, bo w tamtych czasach te zwierzęta służyły tylko do przemieszczania sie - walczono zawsze pieszo. Dopiero kilka stuleci później rozwinie sie kawaleria, a w Anglii po raz pierwszy pojawi sie dopiero w 1066 roku podczas słynnej bitwy pod Hastings. W dodatku konnica dysponował tylko normański najeźdźca, dzięki czemu wygrał..."
Ja strzelałam w bractwie z laminowanego łuku typu longbow bodajże 16 kg. Kumpele z 12 kg. Strzała wypuszczona z takiego łuku najwyżej mogła się wbić w miękką słomianą tarczę, w drewno wbijała się z ledwością.
OdpowiedzUsuńMęski łuk to od ok. 18-20 kg się zaczynał, naciągało mi się go baaardzo ciężko, a takie powyżej 20 kg już nie byłam w stanie naciągnąć. Angielskie średniowieczne łuki zaś to było czasem i 30-50 kg naciągu - obsługa wymagała wielu lat treningów siłowych i jest nadal obiektem kompleksów współczesnych fascynatów rycerstwa.
Zakładając nawet, że akcja dzieje się w alternatywnym świecie, musiałyby tam działać inne prawa fizyki. Bo i tak łuk, który miał zabijać a nie ranić, wymagałaby ogromnej siły raczej niedostępnej współczesnej kobiecie. Chyba, że Mordred, podglądając Lenę, pomógł jej czarami robić sobie jaja z Lancelota i zaczarował jej łuk.
Nie traktuj tego, co piszę, jako jakąś krytykę i hejt, bo i tak lubię Cię czytać. :)
Po prostu jedne opowiadania mi się bardziej podobają, a inne mniej i w tych piszę co mi nie styka i zgrzyta.
Ola