środa, 5 kwietnia 2017

Pałka (VII) - treść płatna

Usługa sms jest już aktywna! Kłopoty z dotpay...

            Pałka (VII)
Rozdział 13 - Kaśka
– Mamo! – Julka rzuciła się na mnie, jakbyśmy się nie widziały miesiąc, może dłużej.
– Co, kochanie. – Przytuliłam moją kruszynkę, napawając się kruchością córci, przyciskając do piersi i pochylając się, by ją pocałować w czubek głowy. – Lepiej troszkę?
– Troszkę. 
Widziałam po podkrążonych oczach, że musiał ją wymęczyć wirus. Pachniała dziecięcym potem. Jest to tak słodka i niewinna mieszanka, że odruchem jest troska o taką drobinę, otoczenie jej ochronnymi skrzydłami.
Nasz gatunek jako jedyny, wychowuje potomstwo tak długo. Nawet wśród słoni ośmioletni przedstawiciel gatunku jest samodzielny, jako czternastolatek zakłada własną rodzinę. Moje dziecko wyzwalało we mnie tak silne instynkty i reakcje, że sam zapach ciepłych włosków potrafił mnie rozczulić, zacisnąć ze wzruszenia gardło.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się blado do rodzicielki.
– Czeka cię jutro dzień w domu? – Martwiła się i pewnie rozważała zmianę planów. – Będę wolna o czternastej, to mogę przyjechać. Urządza cię to?
– Jasne, mamuś. – Ucałowałam ją, wzięłam Julcię na ręce i zaniosłam do samochodu.
– Mam, mamo! – Mała ożywiła się nagle, rozpłaszczając nos na bocznej szybie i wpatrując się w coś na chodniku. – Tam się coś trzęsie!
– Gdzie?  – Ledwie powstrzymałam warknięcie.
Nie miałam nastroju na oglądanie wyimaginowanych wróżek, które Julka co jakiś czas widziała w przeróżnych, dziwnych miejscach. A to w wannie podczas kąpieli musiałam szukać małej syrenki, która ponoć schowała się pod pianą. Innym razem kopciuszek skrył się na półce z kaszami w markecie.  Mała potrafiła rozpłakać się, przerywając mi robienie zakupów, jeśli nie zdjęłam kilkunastu paczek i nie dałam jej zbadać regału. W księgarni w koszu z przecenionymi książkami zobaczyła Bellę. Minę sprzedawcy, gdy opróżniałam druciany kosz, z kilkudziesięciu książek, miałam zapamiętać na zawsze.

– Tam! – Stukała w okno.
– Księżniczka? – Westchnęłam zabierając się za odpięcie pasów. Wiedziałam, że jestem bez szans. Julka była dzieckiem i nie mogłam zabijać jej wyobraźni.
– Może! – pisnęła podekscytowana. – Tak, to Merida Waleczna!
Odpięłam pas, wysiadłam, pochyliłam się nad skuloną szmatą leżącą na mokrym od zimnego deszczu chodniku. – Kurwa mać – pozwoliłam sobie na szept. – No to klops.
– Księżniczka? – Mała rozpłaszczyła dłonie na szybie, wokół jej ust szyba zaparowała.
– Tak. – Podeszłam do bagażnika, z wnętrza wyciągnęłam pudełko z butami. Wytrząsnęłam parę nowiutkich butów, na tekturowe dno położyłam ręcznik, który woziłam w pojemniku z kamizelką odblaskową i gaśnicą. Wróciłam do znaleziska i przez ręcznik ujęłam je w dłonie. – Musimy jechać do weterynarza.

Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij tutaj!

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.