Usługa sms jest już aktywna! Kłopoty z dotpay...
Pałka (VII)
Rozdział 13
- Kaśka
– Mamo! – Julka rzuciła się na mnie,
jakbyśmy się nie widziały miesiąc, może dłużej.
– Co, kochanie. – Przytuliłam moją
kruszynkę, napawając się kruchością córci, przyciskając do piersi i pochylając
się, by ją pocałować w czubek głowy. – Lepiej troszkę?
– Troszkę.
Widziałam po podkrążonych oczach, że musiał
ją wymęczyć wirus. Pachniała dziecięcym potem. Jest to tak słodka i niewinna
mieszanka, że odruchem jest troska o taką drobinę, otoczenie jej ochronnymi
skrzydłami.
Nasz gatunek jako jedyny, wychowuje potomstwo
tak długo. Nawet wśród słoni ośmioletni przedstawiciel gatunku jest
samodzielny, jako czternastolatek zakłada własną rodzinę. Moje dziecko
wyzwalało we mnie tak silne instynkty i reakcje, że sam zapach ciepłych włosków
potrafił mnie rozczulić, zacisnąć ze wzruszenia gardło.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się blado do
rodzicielki.
– Czeka cię jutro dzień w domu? –
Martwiła się i pewnie rozważała zmianę planów. – Będę wolna o czternastej, to
mogę przyjechać. Urządza cię to?
– Jasne, mamuś. – Ucałowałam ją, wzięłam
Julcię na ręce i zaniosłam do samochodu.
– Mam, mamo! – Mała ożywiła się nagle,
rozpłaszczając nos na bocznej szybie i wpatrując się w coś na chodniku. – Tam
się coś trzęsie!
– Gdzie?
– Ledwie powstrzymałam warknięcie.
Nie miałam nastroju na oglądanie
wyimaginowanych wróżek, które Julka co jakiś czas widziała w przeróżnych,
dziwnych miejscach. A to w wannie podczas kąpieli musiałam szukać małej
syrenki, która ponoć schowała się pod pianą. Innym razem kopciuszek skrył się
na półce z kaszami w markecie. Mała
potrafiła rozpłakać się, przerywając mi robienie zakupów, jeśli nie zdjęłam
kilkunastu paczek i nie dałam jej zbadać regału. W księgarni w koszu z
przecenionymi książkami zobaczyła Bellę. Minę sprzedawcy, gdy opróżniałam
druciany kosz, z kilkudziesięciu książek, miałam zapamiętać na zawsze.
– Tam! – Stukała w okno.
– Księżniczka? – Westchnęłam zabierając się
za odpięcie pasów. Wiedziałam, że jestem bez szans. Julka była dzieckiem i nie
mogłam zabijać jej wyobraźni.
– Może! – pisnęła podekscytowana. – Tak,
to Merida Waleczna!
Odpięłam pas, wysiadłam, pochyliłam się nad
skuloną szmatą leżącą na mokrym od zimnego deszczu chodniku. – Kurwa mać –
pozwoliłam sobie na szept. – No to klops.
– Księżniczka? – Mała rozpłaszczyła
dłonie na szybie, wokół jej ust szyba zaparowała.
– Tak. – Podeszłam do bagażnika, z
wnętrza wyciągnęłam pudełko z butami. Wytrząsnęłam parę nowiutkich butów, na tekturowe
dno położyłam ręcznik, który woziłam w pojemniku z kamizelką odblaskową i
gaśnicą. Wróciłam do znaleziska i przez ręcznik ujęłam je w dłonie. – Musimy
jechać do weterynarza.
Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij tutaj!
Ta część nawet okej. Czekam na więcej :-)
OdpowiedzUsuń