Dzieło sztuki (VII)
Przy śniadaniu Marcin
był już znacznie mniej wylewny niż w nocy, pod prysznicem. Ale nie odrywał ode
mnie wzroku i mogłam przysiąc, że widać było w nim starannie skrywany zachwyt. W
obliczu tego spojrzenie, nie miały znaczenia jego zdawkowe wypowiedzi. Zwłaszcza,
że gdy znaleźliśmy się przez moment zupełnie sami, do razu objął mnie i
pocałował.
– Straszne miejsce
– roześmiał się, bo bardzo szybko musieliśmy przerwać. – Czuję się jak napalony
nastolatek polujący na okazję.
– Drżący ze
strachu, że ktoś go naleci podczas intymnej sytuacji?
– Coś w tym stylu.
– Dał mi prztyczka w nos. – Idę po bagaże rodziców. Bądź gotowa na wyjazd
wieczorem.
– Dopiero
wieczorem? – jęknęłam z zawodem.
– Trochę mi to
zajmie.
– Twoi rodzice nie
mieszkają w Poznaniu?
– Ależ skąd. Pod
Krakowem.
– I ty chcesz
zdążyć jeszcze dzisiaj wrócić? – Zamarłam ze zgrozą. – Chyba będziesz musiał
pokonać drogę na azymut, dwa metry nad ziemią.
– Dam radę, wierz
mi.
– No
dobrze, skoro tak twierdzisz.
Nadal byłam pełna
wątpliwości, ale chyba Marcin wiedział, co mówi. Zresztą, nawet jeśli
nastąpiłoby opóźnienie, to po prostu zjawi się następnego dnia. Nie żegnaliśmy
się zbyt wylewnie, aby nie wzbudzić podejrzeń. Wymieniliśmy tylko rozbawione
spojrzenia, uścisk dłoni i to wszystko.
Zostałam sama. No
dobrze, niezupełnie, bo w towarzystwie licznej rodziny. Za to wyjeździe
większości gości dostałam własną sypialnię. Dobre i to, pomyślałam zakopując
się w pościelach. W końcu trzeba było odespać ubiegłą noc.
Kiedy się obudziłam,
miałam suche gardło, a żołądek zwinął się w supełek. Szybko wciągnęłam spodnie
i zbiegłam na dół, do kuchni. Moja mama uradowana napadem nagłego głodu, od
razu postawiła przede mną talerz pełen smakołyków. Pałaszowałam to wszystko,
jednym uchem przysłuchując się prowadzonym rozmowom, a w myślach układając
sobie listę rzeczy do zrobienia. W końcu niedługo powinien wrócić Marcin. Jaka
szkoda, że nie pomyślałam, aby poprosić go o numer telefonu. Z drugiej jednak
strony chyba nie ośmieliłabym się pierwsza zadzwonić.
– Chcesz herbaty
kochanie?
– Tak – skinęłam
głową. Zostałam sam na sam z mamą i postanowiłam trochę wypytać ją o tę całą
Melanię i jej syna. – Wiesz, jestem ciekawa tych ludzi, których mi przedwczoraj
przedstawiłaś.
– Których? Trochę
ich było – roześmiała się lekko. – Jaka szkoda, że Mela i Robert musieli
wyjechać. Namawiałam ich, aby zostali, ale ich syn stanowczo oświadczył, że ma
do załatwienia ważną sprawę i tylko dziś może ich odwieź.
– No tak –
zgodziłam się obłudnie.
– Bardzo mi się
spodobał ten Marcin, chociaż taki milczący i skryty z niego mężczyzna. Jaka
szkoda, że zajęty – westchnęła, a mnie kawałek ciastka utknął w gardle. –
Pytałam Melanię czy to poważne, ale ona powiedziała, że chyba bardzo, bo
oznajmił im, iż w przyszłym roku się żeni.
– Kiedy to
powiedział? – spytałam słabym głosem, wciąż mając nadzieję, że może mówił o
mnie. Też wkurwiające, bo przecież na nic się nie zgadzałam, ale to była i tak
ta lepsza wersja rzeczywistości.
– Chyba miesiąc
temu, jak tylko ich zaprosiłam i Melania napomknęła mu, że mam córkę w jego
wieku, też samotną i też malarkę. Oświadczył wtedy rodzicom, że spotkał
niedawno kobietę, która go zauroczyła i prawdopodobnie zostanie jego żoną. Miał
ją przedstawić po nowym roku, bo na przerwę świąteczną wyjechała do rodziców,
do Austrii.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Na szczęście moja mama pochłonięta mieszaniem w garnku i własnymi słowami, nie
dostrzegła, co się ze mną dzieje. To łajdak, pomyślałam z goryczą. Chyba że…
Chyba że powiedział to na odczepnego, aby rodzice nie swatali go z jakąś
nieznaną mu babą. Chwyciłam się tej myśli, niczym tonący brzytwy.
– Wiesz mamo –
zaczęłam ostrożnie, zastanawiając się ile mogę wyjawić. Ale nie dopuściła mnie
do głosu.
– Powiedziałam
Melani, że gdyby zmienili zdanie, to przyjedziemy po nich z tatą.
– Do Krakowa? –
wyrwało mu się w zdumieniu.
– Do Krakowa? –
Tym razem na mnie spojrzała. – Dlaczego do Krakowa?
– Bo tam
mieszkają?
– Melania i
Robert? Coś ci się pomyliło. Miesiąc temu kupili uroczy domek całkiem niedaleko
nas, a przedtem mieszkali w Luboniu. W zasadzie wyjechali, bo ta dziewczyna
Marcina nieoczekiwanie wróciła wcześniej, ale zaraz wyjeżdża i chciał się
chociaż na chwilę z nią spotkać.
Moja nadzieja zdechła
ostatecznie.
– Pewnie ją w
końcu im przedstawi.
No tak. A między czasie
załapie się na darmowe bzykanko z naiwną idiotką. Forma zemsty za awanturę w
galerii? Z pewnością. Nie przewidział jedynie plotkujących bab i tego, że jego
mały sekret tak szybko dotrze do moich uszu. A może stwierdził, że i tak
niewiele straci? Z tą twarzą pokerzysty, umiał doskonale kłamać. Do Krakowa?
Powinnam porządnie obić mu gębę, jeśli w ogóle pojawi się dzisiejszego
wieczoru.
Wyłgałam się bólem
głowy i uciekłam na górę. W duchu dziękowałam za osobny pokój, bo będę mogła
wypłakać całą złość i zawód. Skuliłam się na łóżku. W moich myślach panował
chaos, a biedne, połamane na drobne kawałeczki serce, bolało jak cholera. Jak
mogłam tak szybko ulec, jak mogłam pozwolić tak bardzo się zauroczyć? Głupia,
wyobrażałam sobie uczucia, których tak naprawdę nie było. A co było?
Wyrachowanie, podstęp, pewnie satysfakcja, że udało mu się wyprowadzić mnie w
maliny.
To dziwne, ale nagle
świat stał się tak pusty, życie tak pozbawione sensu. A jeszcze dziwniejsze
było to, że nie potrafiłam z tego powodu płakać. Ból dręczył mnie od środka,
wypalał, zabijał. Mijały minuty, godziny, a ja leżałam w bezruchu, walcząc z
zalewającą mnie goryczą, czekając na cud. Chciałam, aby jednak przyjechał,
mogłabym wtedy wykrzyczeć mu wszystko w twarz. Czy może liczyłam na to, że się
wytłumaczy? Powie, że to wszystko fatalny zbieg okoliczności? Pewnie tak, bo w
końcu nadzieja umiera ostatnia, ale i moja konała z każdą upływającą chwilą. Za
oknem pociemniało. Nadszedł wieczór, którego tak oczekiwałam. Marcina nadal nie
było. Minęła dwudziesta, a potem dwudziesta pierwsza, gdy w końcu zrozumiałam,
że nie przyjedzie.
Nie miał po co.
Zerwałam się z łóżka,
lecz krążenie po malutkim pomieszczeniu ze skośnym dachem, nie przyniosło ulgi.
Musiałam się stąd wyrwać, zaczerpnąć powietrza.
Zbiegłam na dół. W
pośpiechu, trzęsącymi się dłońmi założyłam buty, sięgnęłam po kurtkę i czapkę,
a potem nikomu nic nie mówiąc, wybiegłam na zewnątrz. Szłam przed siebie, nie zważając
na mróz, na pruszący śnieg, na panujące dookoła ciemności. Głupio, ale
przestałam nad tym panować. Szłam, czując szczypiące pod powiekami łzy.
Jak u licha mogłam być
tak głupia, tak naiwna? A tak w ogóle czym on mnie zauroczył? Nadęty sztywniak,
bez poczucia humoru. Potknęłam się i upadłam z głośnym jękiem. Noga w kostce
bolała jak cholera. Spróbowałam się podnieść, ale nagle zabrakło mi siły.
Rozpłakałam się, obejmując ramionami. Ból fizyczny przywołał w końcu łzy,
sprawił, że puściły wszelkie tamy. Siedziałam tak, oparta o nagie drzewo,
łkając i coraz mocniej dygocząc z zimna. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, nie
próbowałam wstać i wrócić do domu. Było mi wszystko jedno, co się ze mną
stanie. Moje życie i tak było beznadziejne. Synek, który umarł. Każdy związek.
Praca, której nie znosiłam. I Marcin, który tak mnie oszukał. Jak mam wierzyć,
że kiedyś będzie lepiej, skoro za każdym razem musiałam sklejać własne serce?
Leżałam w ciemności, w
ciszy, pogrążając się w coraz większej nieświadomości. Nawet gdy tuż obok
usłyszałam wyraźne przekleństwo, nie zareagowałam, bo nie miałam już siły. Ktoś
podniósł mnie, potem wsadził do ciepłego wnętrza auta, otulił czymś miękkim. Trzaśniecie
drzwi, płynny zryw do przodu. W końcu z niechęcią otworzyłam oczy. Oczywiście,
siedziałam obok tego, którego spodziewałam się ujrzeć.
I trzeba przyznać, że
zacięta, pełna złości twarz Marcina, dziwnie podniosła mnie na duchu.
– Nie ruszaj się.
Chyba masz złamaną nogę – powiedział, poprawiając zsuwający się koc.
Jednocześnie zręcznie zaparkował samochód na poboczu i dopiero wtedy zwrócił
się do mnie przodem, zapalając jednocześnie małe światełko nad naszymi głowami.
– Czyś ty już do
reszty zwariowała!? – wybuchnął. – Jaką trzeba być idiotką, żeby wybrać się w
taką pogodę na spacer i o takiej porze?
– Głupotę mam we
krwi – odgryzłam się, z trudem opanowując szczękanie zębami, chociaż ogrzewanie
pracowało pełną parą, a ja byłam owinięta przynajmniej kilkoma kocami.
– Mogłaś
zamarznąć! – wrzasnął. – Wiesz, że jeszcze godzina lub dwie i nie byłoby szans
na ratunek? Wiesz, z jakim trudem odnalazłem twoje ślady? Normalnie jak bym
cię… – zacisnął dłonie w pięści, groźnie mrużąc oczy.
Trochę to było dziwne.
Patrzyłam na niego w zamyśleniu, zastanawiając się, co to wszystko miało
znaczyć. Serce nagle przestało boleć, za to zabiło w rytmie odradzającej się
nadziei. Oj głupia, głupia pomyślałam, lecz co mogłam poradzić na to, że czułam
się tak szczęśliwa, siedząc znów obok tego mężczyzny.
– Jak narzeczona?
– spytałam w końcu, przerywając milczenie.
– Jaka narzeczona
u licha?
– Ta z Austrii?
– O czym ty
bredzisz? – warknął poirytowany. – Nie mam żadnej narzeczonej w Austrii.
– A w Polsce?
– Też nie. Chyba
rozumiem – dodał, marszcząc brwi. – Mści się na mnie historyjka stworzona na
użytek moich rodziców.
– Aha. Każde
kłamstwo ma krótkie nogi – powiedziałam, akcentując poszczególne słowa. –
Każde. Na przykład te o nagłym zauroczeniu, czy to o Krakowie.
Nie rozzłościł się, nie
zmieszał. Zdjął okulary, zagryzając dolną wargę i wyraźnie widać było, że ma
ochotę się roześmiać.
– W pierwszym
przypadku wcale nie skłamałem. Trochę ponad dwa tygodnie zauroczyła mnie pewna
kobieta. Strasznie pyskata i niezwykle piękna.
– Niby ja? –
spytałam z powątpiewaniem. – Jaja sobie robisz, czy co? Kiedy to niby cię
zauroczyłam? Podczas naszej kłótni w galerii? Wyglądałeś jakbyś zaraz miał
eksplodować. Wściekły, czerwony na gębie, wyglądałeś jakbyś miał eksplodować.
Tak nie okazuje się podziwu.
– Pewnie, że byłem
wściekły. Ale to nie wyklucza faktu, że nie potrafiłem zapomnieć o twoich
oczach i ustach. Potem dowiedziałem się, że jesteśmy zaproszeni na święta do
znajomych rodziców. Bardzo chcieli, abym z nimi pojechał, więc się zgodziłem.
Lecz kiedy wspomnieli o potencjalnej kandydatce, zełgałem coś na poczekaniu.
Przez te dwa tygodnie zastanawiałem się, jak nawiązać z tobą kontakt i nie
przypuszczałem, że los sprawi mi taką niespodziankę. Byłem zachwycony, gdy cię
ponownie ujrzałem.
– Zachwycony? –
Trzeba przyznać, że umiał wprawić w osłupienie. – Miałeś minę zimnej ryby i
beznamiętne spojrzenie. Faktycznie, wyglądałeś na zachwyconego.
– E tam. Czepiasz
się szczegółów – lekceważąco machnął ręką.
– Marcin! Jakich
szczegółów? A co z Krakowem?
– No dobrze, tutaj
skłamałem. Chciałem mieć więcej czasu na przygotowanie niespodzianki.
– Owszem, to była
niespodzianka – parsknęłam z sarkazmem. – O mało co, nie pękło mi serce.
– Nie przesadzaj,
nie w tym wieku. Za to prawie zamarzłaś. Dobrze że sobie czegoś nie odmroziłaś.
– Moja mama! –
jęknęłam nagle z przerażeniem.
– Już do niej
dzwoniłem – uspokoił mnie, wyciągając dłoń i dotykając policzka. Odtrąciłam ją,
bo wciąż nie do końca ufałam jego słowom. – Wszystko wyjaśniłem i umówiłem nas
na noworoczny obiad.
– Niby co jej
wyjaśniłeś?
– Wszystko. Ucieszyła
się i zaczęła szykować listę gości.
Przewróciłam oczyma.
– Nie powiedziałam
nawet, że ci wybaczam.
– Nie musisz. Nie
ma czego.
– Jak ty mnie
irytujesz! Wiesz o tym, prawda?
– Wiem –
rozbawiony chwycił kierownicę i ruszył. – Szkoda czasu na rozmowy. Jak dotrzemy
do celu, sprawdzimy stan twojej nogi, później weźmiemy gorący prysznic i
będziemy się kochać.
– To bezczelne nie
pytać mnie o zdanie – zgłosiłam pretensje, wygodnie opierając się o siedzenie.
Oczywiście wcale nie czułam się oburzona. Za to byłam szczęśliwa. Tak
prawdziwie szczęśliwa, spokojna, błogo rozanielona. Oczywiście dam ja mu
jeszcze nauczkę za te przepłakane godziny, ale to później.
– I tak prawie
jesteśmy na miejscu. – To mówiąc skręcił w boczną drogę. Na szczęście
jaśniejący bielą śnieg rozświetlał mrok i w tej magicznej poświacie ujrzałam
mały domek, jakby skulony u brzegu jeziora. Zostałam elegancko wniesiona do
środka, ułożona na kanapie przed kominkiem, który zaraz zapłonął złocistym
blaskiem. Marcin zdjął kurtkę, zsunął buty i od razu zajął się moją obolałą
nogą.
– Znasz się na
tym? – spytałam podejrzliwie.
– Tak. Brałem
udział w kursie na ratownika medycznego.
– Dobrze że nie
powiedziałeś, iż studiowałeś medycynę.
– Nie, to byłoby
niepotrzebne, skoro nie zamierzałem zostać lekarzem.
– A ratownikiem
zamierzałeś?
– Nie, ale to
praktyczne umiejętności. I przestań zrzędzić – upomniał mnie łagodnie,
niezwykle delikatnie badając lekko spuchniętą kostkę. – Przyłożymy lód i nic ci
nie będzie.
Patrzyłam na pochyloną
głowę Marcina i pojawiło się przemożne uczucie, aby zatonąć w jego ramionach.
Przypomnieć sobie, jak było mi dobrze, gdy mnie całował. Zapomnieć o ostatnich
godzinach.
– Marcin –
zaczęłam z wahaniem. Wszystko ułożyło się w logiczny ciąg, ale nadal gdzieś w
głębi mej duszy czaił się strach. – Chcę być pewna, że mówiłeś prawdę. Zbyt
wiele raz doznałam zawodu, zbyt wiele razy ktoś mnie oszukał. Jeśli to zemsta…
Podniósł głowę, ale nie
widać było w jego oczach gniewu. Przeciwnie, zauważyłam malującą się w nich
prawdziwą powagę.
– To nie zemsta. Wiem,
jak się czuje ktoś, kogo zdradziły najbliższe mu osoby.
– Twoja narzeczona,
prawda? I kto jeszcze?
– Mój brat.
– Co? – Pewnie
musiałam mieć pełną niedowierzania minę, bo krzywo się uśmiechnął i usiadł
obok, na kanapie.
– Przyrodni. Ojciec
był świeżo po rozwodzie, gdy poznał mamę. Mimo to, Adam był dla mnie kimś
najbliższym, prawdziwym wzorem, któremu zawsze chciałem dorównać. Jego zdrada…
– zacisnął usta w pełnym goryczy grymasie. – Bolała znacznie bardziej niż jej.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie.
Jest takie stare powiedzenie, że kto przestał być przyjacielem, nigdy tak naprawdę
nim nie był. Te słowa można również odnieść do mojej sytuacji.
– Ile ty w
zasadzie masz lat?
– Wystarczająco,
aby pamiętać bardzo niegrzeczną dziewczynkę, która latem biegała całkiem nago –
zaśmiał się, wstając. – Odgrzeję kolację, otworzę wino, ale najpierw przyniosę
lód.
– Zaczekaj! –
Chwyciłam jego dłoń. – Najpierw mnie pocałuj.
Nie zaprotestował.
Wziął na kolana i całował z takim zapałem, że moje ciało zapłonęło niczym
pochodnia. Nawet noga przestała dokuczać. Musiałam jednak wyjaśnić jeszcze jedną
rzecz.
– No dobrze –
odsunęłam się, kładąc palec na jego zaborczych wargach. – Wybaczam ci, ale pod
jednym warunkiem.
– Stawiasz
warunki? – zakpił. – Poczekaj do jutra, wtedy zobaczymy.
– Taki malutki,
maluczki waruneczek.
– Malutki? Niby
jaki? Gwiazdka z nieba? Wycieczka dookoła świata?
– Niezłe, ale
chodziło mi o coś innego.
– Przyznaj się,
poderwałaś mnie, bo chciałaś zyskać aprobatę uznanego krytyka? – powiedział,
ale jednocześnie miałam świadomość, że wcale w to nie wierzy.
– To ty mnie
podrywałeś!
– Uhm – wymruczał,
pochylając się z zamiarem kontynuowania pocałunku. Wykręciłam głowę i wtedy to
dostrzegłam.
– Marcin! Co to ma
być?
– To? Przecież
wiesz. Twój bohomaz.
– Ale co on tutaj
robi?
– Zabrałem ze
sobą, żeby nikt go nie zniszczył. Za miesiąc nowa wystawa, damy go za główną
atrakcję.
– Zwariowałeś! –
powiedziałam ze zgrozą, jednocześnie czując, że on naprawdę przestaje nad sobą
panować. Chyba muszę zapomnieć o kolacji, aby zaspokoić całkiem inne potrzeby.
– Ja? Nie. – Spojrzał
mi głęboko w oczy. – To prawdziwie magiczne dzieło sztuki. Jak tylko się z tobą
ożenię, powiesimy je w salonie, na zaszczytnym miejscu.
Pomyślałam, że biorę
sobie niezwykle upartego faceta, który za wszelką cenę będzie starał się
postawić na swoim. I pomyślałam też, że tym razem naprawdę warto zaryzykować. Lecz
tak naprawdę nie brałam pod uwagę porażki, bo to, co do siebie czuliśmy było
naprawdę wyjątkowe.
– Jak się ożenisz?
– Tak. Kocham cię
Paulinko.
Pierwszy raz usłyszałam
swoje imię w jego ustach. I pierwszy raz ktoś tak szczerze, bez wstydu i
zakłopotania, powiedział mi, że mnie kocha.
A najpiękniejsze było
to, że prawdopodobnie będzie jeszcze wiele „takich razy”.
Babeczko,twoje opowadania stawiają na nogi z samego rana. To zakończenie jest genialne! A bohaterowie trafili idealnie w mój gust, zadziorni i zawsze chcący postawić na swoim. Cieprpliwie będę czekać na kolejne takie opowiadania ;*
OdpowiedzUsuńBuziaki,Zuza
Podobało mi się to opowiadanie - jest takie ciepłe. Które z opowiadań dodasz teraz?
OdpowiedzUsuńTeraz dodam nowe, z którego z pewnością wiele osób się ucieszy :-)
UsuńBardzo przyjemne opowiadanie, super sie czytalo :-) fajny,zimowy klimat.bohaterowie tez ciekawi. bardzo regularnie Babeczko zamieszczasz teksty i to jest swietne :-)
OdpowiedzUsuńBo skoro zmieniłam podejście do bloga z hobbystycznego na bardziej profesjonale, to muszę regularnie zamieszczać teksty :-)
UsuńNo, i mam czas :-) Mało go, ale zawsze.
Ktos kiedys napisal ze Twoje opowiadania to nie sa "wyzyny".zdenerwowalo mnie to bo masz duzy talent i jednym tchem czyta sie teksty. tak potrafisz napisac ze na maksa rozbudza to wyobraznie i niektore opowiadania sprzed pol roku do dzis mam w pamieci.a "spod ciebie to powstanie"to juz w ogole mistrzostwo bylo :-D albo to opowiadanie o chatce w gorach gdzie gineli bohaterowie.chyba groza i kryminal w polaczeniu z romantyzmem najlepiej Ci wychodza! pozdrawiam i licze teraz na cos w mroczniejszych klimatach ;)
OdpowiedzUsuńJa pisałam o tych wyżynach :) i miałam na myśli opowiadania, które od dłuższego czasu górują na blogu czyli te takie zwykle opowiastki o miłości, seksie, skrzywdzeniu itp ;) jezeli chodzi o demoniczne opowiadania babeczki to z chęcią kupiłabym wydanie papierowe bo pisanie mrocznej fantastyki, nawet bez erotyki wychodzi Babeczce mistrzowsko ;) Pulina
UsuńFajnie Babeczko, fajny ten Marcin, może gbur ale nie jakiś gideon cross, normalny facet jakiego można można spotkać w życiu 😊
OdpowiedzUsuńJak zwykle super:) dziwię się tylko, że nie ma żadnych wcześniejszych komentarzy?? I pięknie proszę o następna część Uzurpatora :)
OdpowiedzUsuńSylwia
W końcu happy end! ^^
OdpowiedzUsuńByły dwie części bezpłatnego ... Może teraz dwie części Uzurpatora, co ? Uwielbiam to opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńDobry pomysł! :-)
UsuńPiękny prezent na urodzinki! Pozdrawiam-Paulina :*
OdpowiedzUsuńTrochę hurtowo odpowiem, bo u mnie znów wirusy szaleją i nie mam czasu, aby spokojnie usiąść przy kompie ;-)
OdpowiedzUsuńUzurpator będzie za chwilę i to dwie części, tylko poprawię pisownię i daje.
Co teraz? Nie wiem. Zobaczymy w przyszłym tygodniu.
A za komentarze dziękuję, dobrze że się odzywcie, nie zniechęcając częstym brakiem reakcji z mojej strony :-)
Sorry za błędy, ale tak to jest pisać z telefonu :-D
UsuńKocham happy endy, jeśli to Twój styl, to fantastycznie! ;)
OdpowiedzUsuńBtw. Bardzo ciekawy rozdział, mnóstwo interesujących niuansów, choć... zdaje się, że zawiesiłaś trochę głos w końcówce? ;) dawaj ciąg dalszy i rozwiej wszelkie watpliwosci! :D
Wspaniałe opowiadanie, wspaniale, że będą razem, tacy zakochani :3
OdpowiedzUsuńHehe świetne, coś dla nich xd
OdpowiedzUsuńCO JA ZROBIĘ
No i co ja zrobię
Że z tobą tak mi dobrze
Że twym oddechem się zdobię
Zapominam o kobrze
Co ja zrobię
Że bez ciebie żyć nie mogę
Bo wtedy duszę się w sobie
A gdy znikasz, zapadam w trwogę
Co ja zrobię
Że tęsknię jak oszalała
Że szybciej znajdę się w grobie
Niż bym o tobie zapomniała...
Addendum ;)
OdpowiedzUsuńPAULINA W LESIE
A jeśli już za późno
Jeśli pociąg odjechał
Jeśli pies był na szynach
I pociąg go rozjechał -
A jeśli wnętrzności
Dawno rozbryzgane
Bo co miało być zawsze w miłości
Jest już niekochane -
A jeśli to wszystko to był jakiś żart
I nic już nie istnieje
Bo duszę porwał czart -
To niech już szumią nade mną knieje...
W LESIE
OdpowiedzUsuńA jeśli już za późno
Jeśli pociąg odjechał
Jeśli pies był na szynach
I pociąg go rozjechał -
A jeśli wnętrzności
Dawno rozbryzgane
Bo co miało być zawsze w miłości
Dawno niekochane -
A jeśli to wszystko to był jakiś żart
I nic już nie istnieje
Bo duszę porwał czart -
To niech już szumią nade mną knieje...
Nie ma czegoś takiego jak kurs ratownika medycznego, by zostać ratownikiem medycznym trzeba ukończyć studia, dzięki kursowi można zostać ratownikiem kwalifikowanej pierwszej pomocy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A! Właśnie miałam na myśli taki krótki kurs pierwszej pomocy. Więc piszesz, że to się inaczej nazywa? Dzięki, zaraz zmienię, niech nie odstaje od realiów. Pozdrawiam, Babeczka
UsuńPiękne. Popraw tylko zdanie - Zbyt wiele raz doznałam zawodu, zbyt ... - brakuje "y". Lubię takie teksty :) bo nie wiem jak to nazwać. Książka jako tradycjonaliście kojarzy mi się inaczej. O może eliteratura czy epowieść. Nie ważne pisz dziewczyno te piękne rzeczy. Wyciskaj z nas łzy. Może i ja kiedyś...
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest idealnym odreagowaniem po TOB - normalni ludzie, z normalnymi emocjami:) Prosta historia o miłości: dwoje ludzi się spotyka, coś zaiskrzy, fluidy przepłyną i już wiedzą, że chcą siebie nawzajem. Banalne? Nierealne? Takie rzeczy się nie zdarzają? Myślę, że zdarzają się częściej niż nam się wydaje. Mnie bardzo się podobało - dowcipne, nie przekombinowane, pełnokrwiste postacie i jaka ładna scenka pod prysznicem:)Romantyczne, ale nie ckliwe - słodyczy w sam raz.
OdpowiedzUsuńSkleroza nie boli - zapomniałam zapytać, jakiż to "maluczki waruneczek" chciała postawić Paulina.
OdpowiedzUsuńChodziło mi po głowie, żeby zawiesił na ścianie w swoim mieszkaniu pechowe dzieło sztuki ;-)
UsuńHe, he, dobre! Znaczy się, że trafił swój na swego:)
UsuńKochana Babeczko, tej części brakuje w spisie "babeczek". Tam kończy się na VI- przy którym podałaś, ze to zakończenie.
OdpowiedzUsuńJuż nic nie zmieniam, bo wkrótce ruszy nowa strona.
Usuń