Na ten Nowy Rok, aby więcej i dłuższych tekstów było, tego życzę sobie i Wam!
Dzieło sztuki (IV)
Wślizgnęłam się pod
kołdrę z zamętem w głowie. A kiedy zasnęłam, śniło mi się coś niezwykłego, coś
czego nie mogłam złapać, co znikało, gdy tylko znalazłam się na wyciągnięcie
ręki. Męczyłam się tak, aż do przebudzenia.
I dopiero wtedy
poczułam wstyd. Z głośnym jękiem wtuliłam twarz w poduszkę. Jezu! Jak mogłam? A
może po prostu to był sen? Zwariowany, nierzeczywisty sen? Jak ja mu spojrzę
dziś w oczy? Pomyśli że miał rację mówiąc, iż jestem radykalną desperatką.
Zaraz, zaraz… Uniosłam głowę. Przecież on również był podniecony. Na powrót
przytuliłam się do poduszki. Leżałam tak, całkiem sama, bo reszta pewnie zeszła
już na śniadanie, rozmyślając o tym, co wydarzyło się w nocy. Nie potrafiłam
wyciągnąć jednak żadnych wniosków. Westchnęłam, z niechęcią wyplątując się z
kołdry. W ciemności, w ciszy i po szampanie, wszystko wydawało się o niebo
łatwiejsze. Nadszedł ranek i musiałam stawić czoła ponurej rzeczywistości.
Jednak tym razem
zwróciłam uwagę na to, co ubieram, starannie wykonałam makijaż, włosy zwinęłam
w kok, wypuszczając kilka kosmyków, aby sprawić niezamierzone wrażenie nieładu.
Dopiero kiedy lustro powiedziało mi, że wyglądam naprawdę dobrze,
pomaszerowałam na dół. Serce biło mi jak oszalałe, dłonie spociły się pod
wpływem silnych emocji, a w gardle zaschło. Lecz nade wszystko pragnęłam kawy.
Świeżo parzonej, aromatycznej, gorącej. Kiedy poczułam jej zapach, powrócił
spokój. I zaraz potem zniknął, bo przy kuchennym stole siedziała moja mama
wesoło gawędząc z Marcinem. Przy czym on nie wyglądał na zadowolonego.
– Cześć –
odchrząknęłam. Chciałam szybko przygotować sobie kawę i umknąć, zanim moja
szanowna rodzicielka nie wymyśli czegoś głupiego. Niepotrzebnie.
– Och, całkiem
zapomniałam! – wykrzyknęła, zrywając się od stołu. – Miałam ojcu zanieść
szklankę wody. Przepraszam was kochani…
Osłupiałam. Szklankę
wody? Po co? Spojrzałam na nią podejrzliwie, ale posłała mi promienny uśmiech i
faktycznie wyszła. Cóż, zostaliśmy sami, lecz byłam pewna, że nie na długo.
– Spałeś jeszcze?
– spytałam, nadal odwrócona do niego plecami.
– Nie.
– Aha – mruknęłam,
nie wiedząc, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Może coś o pogodzie, pomyślałam z
wisielczym humorem. Zalałam kawę i chwyciwszy kubek w dłoń, postanowiłam, że
wypiję ją w pokoju obok. Lecz nigdzie nie poszłam, bo niespodziewanie chwycił
mój łokieć.
– Siadaj –
rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Odchrząknęłam z
zakłopotaniem, ale posłuchałam. Dziś miał na sobie ciepły sweter i zwykłe
dżinsy, włosy zmierzwione, oczy lekko podpuchnięte. Nie wyglądał już na
totalnego sztywniaka, chociaż minę miał wyraźnie niezadowoloną.
– Usiadłam. I co
dalej? – spytałam ostrożnie.
– Nic.
– To dlaczego
kazałeś mi zostać?
– To dlaczego
chciałaś uciekać?
Zarumieniłam się.
Czyżbym była aż tak przewidywalna? Kurczę! Przecież ten dom był pełen ludzi.
Dlaczego nikt z nich nie pojawi się w tej pieprzonej kuchni? Niepewnie
spojrzałam na Marcina. Brązowe oczy mierzyły mnie beznamiętnie, a usta ułożyły
się w grymasie niezadowolenia.
– Przepraszam za
wczoraj – szepnęłam. – Za dużo szampana i trochę mnie poniosło.
– Aha.
– Wyjeżdżacie
dzisiaj?
– Nie.
– Nie jesteś zbyt
rozmowny.
– Nie.
– Dlaczego? –
powoli traciłam cierpliwość. Siedzi naprzeciwko tylko się gapiąc i udziela
lakonicznych odpowiedzi. Po co kazał mi zostać, skoro nie ma ochoty na rozmowę?
Co mu chodzi po tym zakutym łbie?
– Moja mama
usiłuje nas zeswatać – rzuciłam, mając nadzieję na jakąś reakcję. I słusznie.
Nieoczekiwanie parsknął śmiechem.
– Moja również –
dodał rozbawionym głosem.
– Czyli jesteś
aktualnie wolny?
– Powiedzmy. A ty?
Kim był ten osiłek?
– Bartek? To
przyjaciel, zaręczony z moją przyjaciółką Izą. Ona również była na wystawie.
– Niska,
pulchniutka brunetka?
– Tak.
– Dziwny wybór –
mruknął, mrużąc oczy. – Na jego miejscu wolałbym ciebie.
Zamurowało mnie. On
wolałby mnie? Serio? To ci nowość…
– Nie jesteśmy z
Bartkiem kompatybilni w tych sprawach – odparłam. – No wiesz, jak minus z
minusem, albo plus z plusem.
– Jesteś
matematykiem?
– Nie –
westchnęłam. – Nudną księgową.
– Na pewno nie
nudną – dopił kawę i wstał. – Nie z tym temperamentem.
– Dlaczego czuję
się nieswojo słuchając twoich komplementów?
– Bo ludzie zawsze
czują się nieswojo, gdy słyszą o sobie prawdę.
– Ty też?
– Nie.
Był niezwykle pewny
siebie. Balansował gdzieś na granicy wiedzy o własnej wartości, a
zarozumialstwa.
– Idę na spacer.
Masz ochotę mi potowarzyszyć?
Zakrztusiłam się.
– Na spacer? –
powtórzyłam. – Ja?
– Nie rozumiesz
ojczystej mowy?
– Ro… rozumiem. W
sumie to przyda mi się trochę ruchu.
– Czekam przed
domem.
I wyszedł. Przypomniało
mi się to, co o nim słyszałam. O narzeczonej, która porzuciła go w dniu ślubu,
w zasadzie przed ołtarzem. Może to jest powód jego oziębłości? Strach przed
tym, że zaufa i ponownie zostanie wystawiony rufą do wiatru? Może. Dopiłam
kawę, zjadłam kawałek sernika i pomaszerowałam po buty. Okuta aż po sam czubek
nosa, wyszłam na ganek. Marcin stał oparty o drewnianą kolumienkę, najwyraźniej
zamyślony
– Jestem. Gdzie
idziemy?
– Przed siebie.
– Nie zabłądzimy?
– spytałam z niepokojem.
– Nie żartuj – w
końcu na mnie spojrzał. – Musielibyśmy bardzo się o to postarać.
Potaknęłam głową,
chowając ręce do kieszeni. Nie padało, za to w blasku słońca śnieg lśnił niczym
diamentowy dywan, grubą warstwą przykrywając cały świat. Przejrzyste i ostre
powietrze upajało niczym wino. Wdychałam je delektując się każdym haustem i co
chwila się potykając.
– Ależ pogoda! –
oznajmiłam głosem pełnym zachwytu, po czym wylądowałam z nosem w śniegu. Parsknęłam
ze złością, słysząc śmiejącego się Marcina.
– Chodź! –
podniósł mnie bez najmniejszego problemu. – Chwyć mnie za ramię, bo inaczej co
chwila będziesz lądować w jakiejś zaspie.
– Zagapiłam się.
– Co takiego jest
na niebie, że się w nie zagapiłaś?
– Nie w niebo. – I
tu mnie podkusiło. – Gapiłam się na twój tyłeczek.
Zmrużył oczy. A potem
pochylił się i szepnął:
– Nie prowokuj
mnie.
Wolałam nie pytać
dlaczego. Bez słowa wsadziłam rękę pod jego ramię i ruszyliśmy dalej. Czułam,
że policzki płoną mi czerwienią. Tyłeczek? Jak mogłam! Ależ obciach. I zamiast
czerpać przyjemność z wycieczki, zaczęłam się zamartwiać własną głupotą. Za to
Marcin milczał.
– Ciekawe gdzie dojdziemy?
– W końcu przerwałam ciszę.
– Do ośrodka nad
jednym z jezior.
– Do ośrodka? –
zdziwiłam się. – O tej porze chyba jest zamknięty?
– Niezupełnie.
Mają tam restaurację i hotel. Wstąpimy na grzane wino i wrócimy z powrotem.
– Dobrze znasz te
okolice? – zerknęłam na jego czysty profil.
– Tak. Jako
dziecko przyjeżdżałem tu z rodzicami na wakacje. Dwa razy byliśmy na święta
właśnie w tym hotelu. To moja mama podsunęła twojej pomysł z leśniczówką.
– Nie zabrałam
portfela.
– Ja zabrałem.
– No dobrze – westchnęłam.
– Może być grzane wino.
Faktycznie, wkrótce
naszym oczom ukazał się duży, rustykalny budynek. Weszliśmy do środka i od razu
otuliło nas ciepło, zapachy przygotowywanych potraw. Trzeba przyznać, że
wnętrze wyglądało na niezwykle przytulnie. Marcin pomógł mi zdjąć kurtkę, po
czym poprowadził mnie do stolika na uboczu. Za oknem było widać zamarznięte
jezioro, na horyzoncie ciężkie, śnieżne chmury, a my wygodnie rozsiedliśmy się
w fotelach, popijając grzańce. Na dodatek ten kącik był tak usytuowany, że
całkowicie zniknęliśmy z ludzkich oczu, mając widok jedynie na dwa puste,
sąsiednie stoliki.
– Przyjemnie tu –
odezwałam się zamyślona. – I tak spokojnie.
– Musiałem wyjść.
Tam panuje istny chaos.
Uśmiechnęłam się.
– Też tak myślę.
Lubię rodzinne święta, ale tym razem… To zbyt wiele, nawet jak na mnie. Już ta
dwunastka dzieci potrafi doprowadzić do szału.
– Nie lubię dzieci
– mruknął. Nie patrzył na mnie, a na widok za oknem. – Są głośne, marudne i
roszczeniowe.
– Skąd wiesz? Masz
jakieś?
– Broń boże! – Aż
się wzdrygnął. – Nigdy w życiu. A ty?
– Co ja?
– Czy masz dzieci?
– A wyglądam? –
przygryzłam wargi. – Nie mam. Ale miałam.
– Miałaś? – Po raz
pierwszy wyglądał na tak solidnie ogłuszonego. Pewnie sądził, ze zadał pytanie
retoryczne. – Nic nie mówiłaś.
– Tak, miałam –
uśmiechnęłam się ze smutkiem. – Synka. Żył dwadzieścia minut.
– Przepraszam, nie
wiedziałem – odparł cicho.
– Nie musisz. Już
dawno się z tym pogodziłam. Ciąża nie była planowana, a szanowny tatuś dał
drapaka, zostawiając pieniądze na skrobankę. Powiedział przy tym, że umywa ręce
i jeśli urodzę, to mam sobie radzić sama. Byłam młoda, lecz postanowiłam
zatrzymać dziecko. Na początku wszystko było dobrze, ale potem zaczęło się
psuć. Mniej więcej w połowie ciąży lekarze powiedzieli mi, że dziecko, nawet
jeśli się urodzi, to będzie tak zdeformowane, że nie ma szans na przeżycie. –
Mocno zacisnęłam dłonie na kubku z kawą, Wspomnienia, chociaż tak odległe,
przywoływały echo tamtego cierpienia. – Ja jednak nie zgodziłam się na aborcję.
Bałam się, ale nie Boga, bo w niego nie wierzę. Po prostu bałam się, tak jak
każdy człowiek, gdy czeka go coś, co tak naprawdę przerasta jego siły.
– Pozbycie się
zdeformowanego płodu było by bardziej racjonalnym wyjściem – powiedział suchym
tonem.
– Czyżby? –
spytałam z ironią. – Kiedy Kubuś się urodził, potwornie bałam się wziąć go w
ramiona. A potem… Potem przeżyłam najpiękniejsze dwadzieścia minut mojego
życia. Najpiękniejsze i najbardziej bolesne. Trzymałam go, a on patrzył na mnie
tymi swoimi wielkimi oczyma, tak mądrze, jakby wiedział, co mu jest pisane. Ssał
piąstkę i patrzył, a ja śpiewałam mu kołysankę, tuliłam w ramionach, mówiłam
jaki jest piękny, jaki cudowny. Bo był. Całowałam jego główkę, maleńkie rączki,
blade policzki i czułam, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. A potem
zamknął oczka i po prostu przestał ssać piąstkę. Wiedziałam że umarł. Umarł w
moich ramionach, zasłuchany w mój głos, otoczony miłością. Bolało, potwornie
bolało, ale czy moje cierpienie jest aż tak ważne w obliczu tego, co mogłam
podarować swemu dziecku? Naprawdę uważasz, że lepiej zrobiłabym, poddając się
zabiegowi, pozwalając, aby wyrwali go z mego ciała, spod serca, a potem
zostawili aby umarł? Na zimnym blacie zabiegowego stołu, samotny, otoczony
obcymi, obojętnymi głosami? To według ciebie jest ta bardziej humanitarna
wersja?
– No… – zakłopotał
się. – Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
– Wiele osób nie
myśl – powiedziałam ze smutkiem. – Zbyt wiele. I przez to tracimy swoje
człowieczeństwo. Przez brak wyobraźni, przez obojętność, przez przyjmowanie
norm, które narzucają nam inni. Przez wygodę. A macierzyństwo, rodzicielstwo
wymaga poświęceń.
Milczał, ale niezakłopotany, lecz zdumiony
moją szczerością. Przestał być nawet tak nieznośnie wyniosły.
Wspaniała część, bardzo mnie poruszyła... Mimo wszystko dziekuje że dałaś radę wrzucić jeszcze dzisiaj, Szczęśliwego Nowego Roku :-)
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Mnóstwo doskonałych pomysłów i czasu do ich spisywania! :)
OdpowiedzUsuńOla
Wszystkiego najlepszego Babeczko w Nowym Roku:-)
OdpowiedzUsuńSzanuję Cię za to co poruszyłaś w tym rozdziale choć kompletnie nie zgadzam się z takim uogólnieniem
OdpowiedzUsuńTo nie jest uogolnienie. To poklosie tego co przeżyłam, historii kobiet, których miałam okazję wysłuchać i tych, które miałam okazję przeczytać. To emocje, które szalały we mnie prawie dwa lata temu. Zresztą to wtedy powstał ten kawałek :-)
UsuńBardzo fajny kawałek na rozpoczecie roku. Taki nie przeslodzony...zycze owocnego w natchnienie roku 2017!!!! ;)
OdpowiedzUsuńTen tekst o aborcji strasznie podjechał mi polityką ostatnich miesięcy :/
OdpowiedzUsuńJa bardzo proszę, nie sprowadzaj ludzkich tragedii do tej farsy, którą mieliśmy okazję obserwować kilka miesięcy temu. Poza tym przyszło ci do głowy, że prawie siedem miesięcy ciąży obgryzałam paznokcie i wyłam do poduszki, bo nie wiedziałam czy urodzę zdrowe dziecko? I że ten tekst jest również pokłosiem tego, co wtedy czułam, tego, co myślałam? Wyboru, na który się zdecydowałam. Tyle i tylko tyle...
UsuńBabeczko w Nowym Roku życzę Ci wszystkiego najlepszego. Zdrówka, miłości, pociechy z latorośli 😊 i weny twórczej oraz spełnienia wszystkich marzeń. A tekst jest świetny. Fragment bardzo mnie poruszył. Dziękuję bardzo. Paula
OdpowiedzUsuńRozbeczalam się....;) swietne
OdpowiedzUsuń"wypuszczając kilka kosmyków, aby sprawić niezamierzone wrażenie nieładu" - chyba miało być "zamierzone" Babeczko.;)
OdpowiedzUsuńTotalnie nie zgadzam się z twoim poglądem na aborcję. Dla mnie płód to nie dziecko. Nigdy nie zdecydowałabym się na donoszenie zdeformowanego dziecka.
OdpowiedzUsuńLily
Mój blog to nie miejsce na to abym stawała po którejś ze stron. Ale powiem ci szczerze, że łatwo jest powiedzieć "nie" gdy nigdy nie było się w takiej sytuacji. Łatwo jest powiedzieć "nie" gdy nie nosi się pod sercem dziecko. I to nie jest tekst o aborcji, ale o trudnych wyborach. Napisany z autopsji, bo mnie też łatwo się kiedyś mówiło "jak będzie źle to usunę"...
UsuńKiedy byłam w szpitalu, aby przeprowadzić zabieg amniopunkcji, leżały ze mną na sali różne kobiety. W tym jedna, której lekarze nie dawali żadnych szans. Płód był bardzo zdeformowany. Słyszałam jak całą noc cicho łkała do poduszki... Widziałam ile bólu miała w oczach. I jestem ostatnią, która zmuszałaby kogokolwiek do czegokolwiek, bo tak jest moralniej(jedna ze stron) lub wygodniej (druga ze stron). Wbrew wszystkiemu to bardzo trudna decyzja, bardzo bolesna i bardzo osobista.
Z drugiej strony pamiętam wizytę u mojego ginekologa, który opowiedział mi historię jednej z ciężarnych. Płód zdeformowany, co potwierdziło kilku ginekologów i badania w szpitalu. Matce zaproponowano usunięcie ciąży. Nie zgodziła się. Z każdym usg było coraz lepiej i urodziło się... zdrowe dziecko. Mój ginekolog powiedział, że trzyma kartę tej pacjentki w specjalnym miejscu, bo to bardzo niezwykły przypadek. Okazało się, że zawinił jakiś wewnętrzny stan zapalny, tłumaczył mi obszerniej, ale ja trochę niekumata w tych tematach ;-) Dla niedowiarków, namiary do ginekologa na priva. Można zadzwonić i samemu porozmawiać, żeby nie było, że zmyślam.
Co do terminów płód v dziecko. To tylko nazwy dla pewnego etapu naszego rozwoju. Umowne nazwy. Ludzkie określenia na punkciki z osi czasu. Każdy z nas był kiedyś zygotą, płodem, dzieckiem. Każdy z nas umrze. Każdy z nas ma swój początek i swój koniec. Jedni po prostu kończą swoje istnienie na etapie kilku komórek, inni dożywając setki. Być może niektórych urażę, ale sensem naszego istnienia w skali wszechświata jest przekazywanie kodu genetycznego. Może słaba jestem z biologi, ale zdaje się że następuje to ździebko wcześniej niż przy narodzinach? ;-D
Życie można przerwać w każdym momencie. Od naszego sumienia, norm moralnych jakie wyznajemy zależy jedynie, co uważamy za morderstwo, a co za pozbycie się kłopotu. I od razu dodam, że nie uważam, iż kiedy kobieta usunie ciążę, to od razu skazać ją na stos bo to suka, a kiedy urodzi chore dziecko, to na piedestał i wielbić. To naprawdę trudny wybór, ciężka decyzja, w obu przypadkach. I dlatego walka pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami aborcji będzie trwała jeszcze bardzo, bardzo długo...
Jak się podjęło taką decyzję już raz z czystym sumieniem można powiedzieć nie.
UsuńMoja przyjaciółka stwierdziła, że gdyby wpadła usunęłaby to samo siostra. Gorzej, że w naszym kraju człowiek musi ukrywać się jak złodziej. Kombinować albo robić "wycieczkę" za granicę...
Lily
Bo "walka" nie jest potrzebna.
OdpowiedzUsuńJak napisałaś - starczy oddać decyzję matce.
Babeczko jestem z miejscowości oddalonej trochę od Poznania ale nie wyobrażam sobie rodzic w mojej miejscowości... wiem ze trochę nie na temat ale możesz podać mi namiar na ginekologa oraz w jakim szpitalu rodziłas?
OdpowiedzUsuńJAK TAM WSPÓŁPRACA Z INFORMATYKIEM ? ;)
OdpowiedzUsuńDołączam się do pytania;)
Usuńbabeczko a ja chciałam zyczyc ci Szczęśliwego Nowego Roku, trochę spóźnione ale szczere ;)
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńBabeczko! Wszyscy czekają na Twoje aktualne zdjęcie!
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część Dzieła Sztuki ? Nie mogę się doczekać :D pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńM.
Kiedy kolejna część? Bo już nie mogę się doczekać. Gratuluje twórczości!
OdpowiedzUsuńCo dzień wchodze i wychodzę z kwitkiem.... dlaczego!!!! Stalo sie cos babeczko? mam nadzieje,że nie:( dodasz dziś coś może dzieło sztuki Tak bardzo prosze....
OdpowiedzUsuńBabeczko, proszę, dodaj kolejny tekst, bo już nie mogę się doczekać. Wchodzę na Twojego bloga kilka razy dziennie :-)
OdpowiedzUsuńS.