Zaparłam się, że dziś nie odpuszczę i skończę to opowiadanie. Jest prawie druga w nocy i dopięłam swego :) Przyznam że bardzo długo głowiłam się nad zakończeniem, aby nie zepsuć tej "wisienki na torcie". W końcu pozostałam przy wersji pierwotnej, napisanej niemal na samym początku, odpowiednio ją modyfikując. Wasze opinie mile widziane. Jak zawsze :-D
link do części XI - klik
Pewnego dnia, w innym miejscu (XII) - zakończenie
– A teraz wiesz?
Sądzisz że wiesz? – zadrwił, odzyskując pewność siebie. Z wściekłością ukąsił
ją w szyję. Tym razem krzyknęła z bólu. I nagle zrozumiała, że nie powstrzyma
jego pożądania. Nie zapanuje nad tym, nad czym on sam nie potrafił zapanować. Gorzej,
nie będzie umiała zapanować nawet nad własnym ciałem.
– Zabierz mnie
stąd – poprosiła po raz kolejny. Miała rozpaczliwą nadzieję, że wysłucha jej
prośby. Wiedziała że za moment zacznie się krwawe przedstawienie i ta myśl przyprawiała
ją o prawdziwy obłęd. Nie chciała i nie mogła na to patrzeć.
– Nie! – syknął. –
Chcę cię mieć tu i teraz, patrząc na… – niespodziewanie przerwał, unosząc
głowę. Na jego twarzy pojawiło się skupienie, jakby czegoś nasłuchiwał. Potem gwałtownym
ruchem zakrył jej usta dłonią. – Ani drgnij! – rozkazał szeptem.
Jego dziwne, podszyte
strachem zachowanie było zdumiewające. Świadczyło o tym, że oprócz Maksyma był
tutaj ktoś znacznie gorszy, ktoś kogo obawiał się nawet on. I nie były to
potwory krążące dookoła półprzytomnej ofiary. Ten fakt przeraził ją znacznie
bardziej niż cokolwiek, co wydarzyło się dotychczas.
– Zabierz mnie
stąd – powtórzyła, kiedy odrobinę odsunął rękę od jej twarzy.
Spojrzał na nią
niepewnie. To też było zaskakujące, bo dotychczas nie okazywał żadnej słabości.
Nagle zrozumiała, że tak naprawdę nie ma bladego pojęcia, co tu się dzieje. To,
czego się dowiedziała, to był zaledwie wierzchołek góry lodowej. Przypomniała
sobie serdeczną i uprzejmą gospodynię. Maksyma określającego ją mianem wrednej
suki. I inne słowa, o tym, że ona tego nie lubi. Ona. Tajemnicza ona, której obawiał
się nawet ktoś taki jak Maksym. Przecież to jasne, że nie mogła być
człowiekiem, że nie mogła pozostać nieświadoma tego, co tu się działo. Powróciło
wspomnienie z piwnicy, gdy stali nad zwłokami Piotra. Papieros, którego zapalił
Maksym, suchym tonem oznajmiając, że ona tego nie lubi. Wtedy sądziła, iż jest
taki ludziki i robi to ze względu na babkę. A on się po prostu bał. Tak jak
teraz. To nie był ludzki strach, nie taki, jaki czuła teraz Weronika. Ten był
inny, podszyty niechęcią i buntem.
Nagle Maksym puścił ją,
a potem ponownie brutalnie chwycił za szyję, zmuszając aby spojrzała mu prosto
w oczy.
– Masz robić to,
co powiem – warknął. – Jeden fałszywy ruch i dołączysz do tego tam – wskazał
kamienny ołtarz. Nie rozumiała, o co mu chodzi, ale posłusznie skinęła głową. Jedyne
czego pragnęła, to jak najprędzej opuścić to miejsce. Nie chciała oglądać tego,
co za chwilę miało się wydarzyć. Czuła wyrzuty sumienia, wstyd, lecz tak
naprawdę nie miała szans, aby pomóc Adamowi. Więcej, nawet nie wiedziała, czy
zdoła pomóc samej sobie. Zwłaszcza teraz, gdy dowiedziała się, że to nie Maksym
był dla niej największym zagrożeniem.
Po raz kolejny ją
zaskoczył, chwytając i przerzucając sobie przez ramię. Lecz zgodnie z danym
słowem, nie zaprotestowała, nawet nie drgnęła. Zwisała niczym szmaciana
kukiełka, z całych sił zaciskając powieki i próbując ignorować dźwięki
dochodzące z głębi pomieszczenia. Maksym z ciężarem na ramieniu wycofał się do
poprzedniego pomieszczenia, a wtedy powietrze przeszył skowyt pełen bólu.
Weronika zadrżała, błagając, aby jak najprędzej stąd zniknęli. Na dodatek
dopiero teraz uświadomiła sobie, że taki los spotkał każdego z jej przyjaciół.
Pierwsza była Klara, potem Piotr, chociaż ten był przynajmniej martwy. Później
z pewnością Maciek i Ewa. Teraz Adam. Następny miał być Witek, a na samym końcu
ona. Tylko po co ta cała farsa zwana gościnnością? Przecież wystarczyło zamknąć
ich tutaj, na dole, a te potwory załatwiłyby sprawę.
Krzyki rozszarpywanego
Adama ucichły. Weronika miała nadzieję, że umarł, a przynajmniej stracił
przytomność. Poczuła smak żółci w ustach. Znaleźli się na schodach, a Maksym
szybkim krokiem zaczął wchodzić na górę. Wbrew jego obawom, nie spotkali nikogo
na swej drodze. Dziewczyna z całej siły opanowywała mdłości, a kiedy w końcu
postawił ją na podłodze w swoim pokoju, w panice rozejrzała się w poszukiwaniu
jakiegoś naczynia. Maksym chwycił jej podbródek, unosząc głowę do góry.
– Oddychaj – rozkazał.
– Spokojnie, powoli. Oddech pozwoli ci się uspokoić.
– Chyba żartujesz?
– odparła z nagłą złością. – W takiej
sytuacji to chyba normalne?
– Mamy jeszcze
kilka godzin. – Kciukiem powiódł po jej policzku, nie zważając na wściekłość
malującą się w oczach dziewczyny.
– A potem? Potem
mnie zjesz?
– Nie. – Wydawał
się być tym rozbawiony. – Ja nie jadam żywego mięsa.
– Kurwa, ależ to
pocieszające! – Odepchnęła jego dłoń. – Po co to całe przedstawienie? Trzeba
było od razu podlać nas sosem, wetknąć liść sałaty i skonsumować.
– Najlepszą
przyprawą jest wasz strach. Można się nim delektować niczym najwytrawniejszym
winem. Przyznaj, czułaś że coś jest nie tak, jak powinno?
– Niejednokrotnie
– przyznała z niechęcią. – Jednak to przeczucie było zbyt ulotne, zbyt trudne
do określenia. Zresztą gdyby nie pogoda, to uciekłabym nie oglądając się za
siebie już pierwszego wieczoru. Co teraz? – raptownie zmieniła temat.
– Czy nie
wyraziłem się dość jasno? – uniósł pytająco brwi.
To dziwne, lecz strach
zniknął. Może nie całkiem, może tlił się jeszcze słabym płomieniem gdzieś na
dnie umysłu, ale nie paraliżował, nie obezwładniał. Rozszalały żołądek również
się uspokoił. Czyżby dlatego że to wszystko wydało jej się takie
nieprawdopodobne? Jakby była widzem siedzącym w wygodnym, kinowym fotelu,
zajadającym popcorn i z zapartym tchem śledzącym akcję rozgrywającą się na
ekranie. Jakby to wszystko tak naprawdę się nie wydarzyło. Poczuła nieokreślony
żal. A Maksym?... Wcale nie chciała, aby był jedynie wytworem jej wyobraźni.
Pomimo tego wszystkiego, pomimo że patrząc w jego ciemne, pełne chłodu oczy,
wyczuwała niebezpieczeństwo, nie potrafiła uwierzyć, że może zrobić jej coś
złego. Nie po tym pocałunku.
– Co teraz? –
powtórzyła ze spokojem, cofając się o krok. Na więcej nie pozwolił. Dopadł jej
jednym susem, powalił na podłogę i unieruchomił. Oczy znów błyszczały mu
podnieceniem, wargi rozchyliły się, ukazując trochę zbyt ostre zęby. Weronika
uniosła głowę i prowokacyjnie wyszeptała mu do ucha:
– Chcesz to zrobić
tak, jak narysowałeś? Chcesz?
Chociaż tłumaczyła
sobie, że tylko tak osłabi jego czujność, to całe ciało natychmiast zapłonęło
podnieceniem. Zresztą i on zareagował zgodnie z oczekiwaniami. Widziała
pożądanie w jego spojrzeniu, słyszała coraz głośniejszy i coraz bardziej świszczący
oddech. Czuła twardą, pulsującą męskość. I nagle zrozumiała, że musi nad sobą
zapanować. Jeśli nie da rady, zatraci się w tym wszystkim, nie będzie potrafiła
wykorzystać momentu najbardziej dogodnego do ucieczki. Tylko tak trudno było to
zrobić, gdy marzyła jedynie o pocałunku, gdy pragnęła ekstazy za wszelką cenę.
Maksym puścił jej
nadgarstki. Podparł się jedną ręką, a drugą po raz kolejny zacisnął na szyi.
– Nie wiesz, o co
prosisz? – wychrypiał.
– Proszę? Wydawało
mi się, że mówiłeś, że zrobisz ze mną to, na co masz ochotę?
Prowokowała go.
Słowami, spojrzeniem, uśmiechem. Dłońmi z taką delikatnością błądzącymi po jego
ramionach i twarzy. Pochylił się, niemal dotykając ustami jej warg.
– Sądzisz że uda
ci się uciec?
– Nie –
wyszeptała. – Ale myślę, że mogłabym tu zostać.
Te słowa dotarły do
niego w dziwnie zwolnionym tempie. Doskonale zdawał sobie sprawę, co
sugerowała. Przez kilka sekund był zdecydowany wyrazić zgodę. Błagać o
możliwość zatrzymania jej do momentu, aż mu się nie znudzi.
– Nie chciałabyś
tu zostać.
– Bo? – Ostrożnie
go pocałowała. Zmysłowo, kusząco, wgryzła się w jego usta, wsunęła język
pomiędzy wargi. A potem przerwała. – Ona nie pozwoli? Zdradzisz mi kim tak
naprawdę jest tajemnicza ona? Bo że nie twoją babką…
– Matką – odparł
beznamiętnym tonem. – Kimś, kto powołał mnie do życia. Kochanką, władczynią.
Wszystkim.
Weronika zamarła. Prawda
uderzyła w nią wezbraną falą, budząc odrazę i wściekłość. Jakby nagle dotarło
do niej, z kim tak naprawdę miała do czynienia. Przypomniała sobie piwnicę, te
dziwaczne stwory i słowa, które wypowiedział przed sekundą Maksym zyskały
niespodziewaną głębię ostrości.
– To nie tylko
twoi bracia? – wyszeptała zdrętwiałymi wargami.
– Nie tylko –
potwierdził lakonicznie.
– Cholera! –
zaklęła, gwałtownym ruchem spychając go z siebie. Przeturlała się na bok, a
później energicznie zerwała na nogi. Maksym nie wstał, a kucnął, uważnie ją
obserwując. Po jego głowie krążyły dziwne myśli, na dalszy plan spychając
pożądanie. Bardzo niezwykłe myśli, obce, nietypowe. Przeplatały się z
uczuciami, których nigdy wcześniej nie doświadczał. Na początku to go złościło,
ale teraz…
Wstał, a Weronika
cofnęła się w popłochu. Jednak w prawdziwą panikę wpadła, gdy po prostu
wyciągnął w jej kierunku rękę. Tak zwyczajnie, po ludzku.
– Chodź –
powiedział tylko.
Zaprzeczyła ruchem
głowy. Zmarszczył czoło w wyrazie niezadowolenia.
– Drugi raz nie
zaproponuję – warknął.
– Sądzisz że tak
łatwo ci zaufać?
– Przed chwilą chciałaś
się ze mną pieprzyć.
Zarumieniła się. Jego
słowa były oschłe, ton beznamiętny, a zachowanie nietypowe. Bardzie przywykła
do tego, że ściskał jej gardło niż do widoku wyciągniętej dłoni.
– No dalej! –
syknął. – Ona jest w tej chwili zajęta, a ja mam kaprys, aby ocalić twoje
dupsko. Masz trzy sekundy do namysłu. Raz, dwa…
Podała mu rękę.
Pociągnął ją za sobą, zmuszając do biegu. Chociaż nadal wydawało jej się
nieprawdopodobne to, co usłyszała, to pośpiech, zacięta mina Maksyma i dziwna
nerwowość w jego poczynaniach, mogły oznaczać tylko jedno. Mówił prawdę.
Sprzeciwił się ustalonemu porządkowi, a może nawet i znacznie więcej. Nie miała
okazji by spytać, bo kiedy schodzili po schodach, spojrzał na nią znacząco,
kładąc palec na ustach. Dopiero kiedy znaleźli się przy drzwiach wyjściowych,
odważyła się zadać pytanie.
– A Witek?
– Zapomnij. Już
się nim zajęła. Długo pościliśmy. Zostaw tę kurtkę, idziemy!
– Przecież
zamarznę – zaprotestowała.
– Chodź! – Był poirytowany
jej opieszałością. Gdy znaleźli się na zewnątrz, w białym piekle, objęła się
ramionami. To było straszne. Przenikliwe zimno, wiatr szarpiący ich ubrania i
włosy, wszechobecny śnieg. Lecz Maksym nie pozwolił na chwilę słabości. Brnął
do przodu, ciągnąc za sobą potykającą się Weronikę. Nagle przystanął. Chociaż
twarz miał kamienną, to w jego oczach zauważyła szaleństwo. Dygotała z zimna,
czując że po prostu zamarza. Chciała coś powiedzieć, lecz nie zdołała
sformułować słów, z taką siłą szczękała zębami.
Maksym oderwał wzrok od
nieokreślonego punktu i spojrzał na nią, mrużąc oczy. Nawet to, że
obezwładniający chłód nie wywierał na nim żadnego wrażenia, przestało ją
dziwić.
– Sam nie wiem –
wymruczał na tyle głośno, że zdołała go usłyszeć. Ciepła dłoń dotknęła jej
zmarzniętego policzka. I wtedy Weronika powodowana nagłym impulsem wtuliła się
w jego ramiona, przylgnęła do szerokiej piersi. Nie objął jej, ale też i nie
odepchnął. Za to przestał się wahać. Nie wiedział jednak jak długo będzie
potrafił oprzeć się pokusie. To, co teraz nim rządziło, rosło w siłę, lecz
również budziło niechęć. A dwa przeciwstawne sobie uczucia nie były tym, z czym
potrafił sobie radzić przez dłuższy czas. Podniósł dziewczynę i bez słowa
ruszył naprzód. Nie zaprotestowała, wciąż dygocząc w jego objęciach. Zresztą z
każdym krokiem kurtyna śniegu stawała się coraz słabsza, aż w końcu zniknęło
przejmujące zimno, a z nieba leciały jedynie pojedyncze płatki. Skulona
Weronika odważyła się w końcu otworzyć kurczowo zaciśnięte powieki, rozluźnić
ramiona. Zdumiona rozglądała się po okolicy.
– Gdzie mnie
zabrałeś? Z powrotem do mojego świata?
Maksym nie
odpowiedział. Nieco brutalnie postawił ją na ziemi, potem sam usiadł na
pobliskim kamieniu. Przez dłuższą chwilę panowała niczym niezmącona cisza.
– Maksym –
odezwała się miękko, przeczesując palcami jego włosy. I zamarła, bo spostrzegła
coś zdumiewającego. Znajomego. Wysoki, niekształtny głaz. – To granica, prawda?
– Tak – wychrypiał,
unosząc nagle głowę i patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem. – Uciekaj, dopóki jeszcze
mam siłę, aby cię puścić!
– A ty? Czy nie
chcesz…
– Nie! Rozejrzyj
się. To właśnie jest mój świat – zatoczył ręką dookoła. – Dla mnie nie ma stąd
ucieczki, nigdy nie było.
– Ale – zawahała
się. To co do niego czuła, było dziwną mieszaniną odrazy, fascynacji, złości,
wdzięczności, pożądania i nienawiści. A
na dodatek wszystkie te uczucia były tak mocno skrajne, że Weronika nie umiała
odnaleźć w nich tego, czego naprawdę pragnęła. – Próbowałeś kiedyś?
– Niejednokrotnie
– uśmiechnął się krzywo, wstając. – Nawet nie umiałbym zliczyć ile razy.
– Dlaczego? –
Musiała zadać to pytanie, choć chyba wiedziała, jakiej spodziewać się
odpowiedzi.
– Być może… –
przesunął w zadumie szorstkimi palcami po jej policzku. I czyżby dojrzała
smutek w głębi ciemnych, połyskujących czerwienią oczu. – Nie rozumiem tego,
nie umiem porównać do niczego, co znam. Lecz nie chcę, aby spotkał cię los tych
wszystkich… Jesteś inna. Dla mnie jesteś inna.
– A twoja matka?
– Na razie nic nie
wie. Dlatego musisz się pospieszyć. Jest silniejsza ode mnie, nie dam rady jej
pokonać.
– Czy ona zrobi ci
krzywdę? – spytała drżącym głosem Weronika. Położyła dłonie na jego torsie,
unosząc głowę i wpatrując się twarz demona.
– Nie jestem śmiertelny,
nie można mnie zabić – odpowiedział, pochylając się. Przez moment miał ochotę
ją zatrzymać, matka z pewnością by się zgodziła. Kiedyś mieli niewolnika,
którym ona cieszyła się przez długi czas. Przypomniał sobie jak ten człowiek
był traktowany. Delikatnie dotknął wargami ust dziewczyny, próbując zagłuszyć
tamto wspomnienie i swoje własne pragnienia. Nie, nie zasłużyła na coś takiego,
na takie życie. Zresztą nawet on sam nie mógłby zagwarantować, że nigdy jej nie
skrzywdzi. I z tego powodu pragnął, by odeszła, by była wolna.
– Tak mi… żal –
szepnęła, odwzajemniając pocałunek. To, co ich łączyło było nietypowe i trudno
było to określić, jako miłość, a jednak coś czuła do tego człowieka. Nie, nie
człowieka. Do tego demona. Do istoty z najgłębszych piekielnych czeluści, złej,
okrutnej, a jednak ulegającej tym samym słabościom co ludzie.
Nie odpowiedział.
Brutalnie chwycił jej dłoń i wbił zęby w jeden z palców. Jęknęła protestująco.
– Krew – wyjaśnił
niecierpliwie. – Tym razem będzie potrzebna krew, aby się stąd wydostać.
Powiódł zakrwawionym
palcem po dziwacznych liniach wyrzeźbionych w magicznym kamieniu. Raz, drugi i
trzeci. Zupełnie tak samo, jak zrobiła to Weronika kilka dni temu. Potem puścił
jej rękę.
– Idź! – rozkazał.
– Droga wolna.
– Za twoimi
plecami widzę ciemność – odparła cicho. – Gęstnieje, zasłaniając coraz więcej
nieba.
– Ona się zbliża.
– Niewiele z tego
rozumiem.
– Nie musisz. I pamiętaj,
nigdy tu nie wracaj.
Spojrzała na niego z autentycznym
żalem. Lecz widząc narastający mrok w ciemnych oczach, zrozumiała że Maksym bez
problemu może zmienić zdanie.
– Powiedziałeś, że
ten akt łaski to kaprys z twojej strony.
Rozwścieczyła go.
Chwycił ją za ramiona, a przyciągnąwszy, brutalnie potrząsnął.
– Złamałem dla
ciebie dwa najważniejsze zakazy! Naraziłem się na gniew i zostanę ukarany w
sposób, o jakim ci się nie śniło! – prawie krzyczał. – Więc przestań mnie
prowokować i wynoś się stąd!
– Chyba
powiedziałeś więcej niż zamierzałeś. – Nie zważając na gniew w jego oczach, na
wykrzywione w paroksyzmie wściekłości usta, wspięła się na palce i pocałowała
go. Po raz ostatni. Poczuła żal, lecz szybko go odegnała. Maksym odwzajemnił
pocałunek, ale nie zrobił tego bynajmniej delikatnie. Poczuła smak własnej krwi
z rozciętej wargi, jego siłę i nieustępliwość. I chyba dopiero w tym momencie
zrozumiała, że powinna uciekać.
Wyrwała się. Odskoczyła
w tył, przekraczając niewidzialną granicę.
I nic się nie zmieniło.
Las, głaz, stojący
nieopodal Maksym. Pochylony jak do ataku, z obnażonymi zębami i szaleństwem w
oczach. Już nie mógł za nią podążyć. Chociaż teraz chciał.
Wyciągnęła drżącą dłoń
w jego kierunku. Tak bardzo pragnęła dotknąć go jeszcze raz, pocałować, poczuć…
Nie! Właśnie dlatego kazał jej uciekać. Nie tylko z powodu cienia rozrastającego
się za jego plecami.
Ręka Weroniki opadła.
Ona sama odwróciła się, ruszając w kierunku pobliskiego lasu. Szła nie
oglądając się z siebie, tłumiąc w sobie nieokreślony żal. A kiedy w końcu przystanęła,
zerknęła do tyłu. Nad opustoszałą polaną zachodziło słońce, rzucając długie
cienie na bezbarwną ziemię. Maksym zniknął. Tajemniczy kamień również. Bezwiednie
przesunęła palcami po podbródku. Na ich opuszkach zauważyła krew pochodzącą z
rozciętej wargi. W jej głowie panował chaos, w sercu pustka. Rozpłakała się. Z
żalu nad towarzyszami, którym się nie udało. Ze wstydu, bo jednego z nich
zostawiła na pewną śmierć. Z bezsilności. Oparła się o drzewo, zanosząc się
płaczem, w najmniejszym stopni nie próbując nad tym zapanować. Czuła się
wyczerpana, zmęczona fizycznie, a jeszcze bardziej psychicznie. Nawet nie
moment nie pomyślała o tym, że miała wyjątkowe szczęście wydostając się z tego
piekła.
Wydarzenia potoczyły
się zbyt szybko, a znajomość z Maksymem była zbyt intensywna. A sam koniec…
Otarła oczy. Przez
zamroczony umysł przebiła się tylko jedna myśl.
Żyła.
Tylko tyle i aż tyle.
Lecz musiało wystarczyć.
Jak zawsze świetnie!!!
OdpowiedzUsuńA już zaczęłam się zastanawiać jak Ty Babeczko naliczasz ten tydzień.. ;)
Babeczko...cudowne zakonczenie, aż łzy mi poplynely :( całe opowiadanie na 6 z plusem :) fantastyczne! wspaniałe!
OdpowiedzUsuńJulka
Mi się zakończenie nie podoba już w jednym zrobiłaś że demon zostawił ją i wrócił do piekła choć teraz mogłaś zrobić szczęśliwe zakończenie.
OdpowiedzUsuńI mam nadzieje że będzie kontynuacja uwikłanych Karola
Świetne! Już myślałam że się nie doczekam, a tu w poniedzialek niespodzianka :D
OdpowiedzUsuńDominika
Przyjemnie się czytało, ale za szybko zakończyłaś. Nie zdążyłam się przywiązać do postaci, a przede wszystkim żadnymi uczuciami nie darzę głównego bohatera. Jest mi obojętny. Dlatego też, mimo że dobrze się czytało, zakończenie nie było dla mnie smutne, a myślę, że takie właśnie miało być.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że jest obojętny. Weronika to racjonalnie myśląca dziewczyna, raczej mało impulsywna. I nagle znalazła się w tak nietypowej sytuacji. Czytelnik również. Dlatego obojętność wcale nie jest tutaj nieprawidłowym uczuciem ;-) bo akcja toczy się zbyt szybko, aby pewne rzeczy stały się klarowne, łatwe do zaakceptowania.
UsuńCzuje pewnien niedosyt..
OdpowiedzUsuńSuper! Babeczko, naprawdę cieszymy się, że traktujesz nas, czytelników, poważnie i dotrzymujesz danego słowa. Przyjemnie czytać Twoje opowiadania, ale przede wszystkim przyjemnie jest obcować z poważnymi ludźmi, którym można ufać i którzy nie rzucają słów na wiatr. Dziękujemy za nieodpuszczenie i skończenie opowiadania :)
OdpowiedzUsuńMadź&spółka
Zdecydowanie nie..przez tyle czesci bylo tak zajebiscie, niczego nie brakowalo a koncowka nie gra calosci..pisana na sile, szybko, byle jak byleby tylko czytelnikom juz cos dac...
OdpowiedzUsuńZgadzam się!
UsuńFajnie zapowiadajace sie czesci ze az chcialo sie tego zakonczenia...ale ono niestety nie powala..moze kiedys wroce do tego opowiadania i przeczytam je w calosci..tak dlugie odstepy pomiedzy czesciami tez robia swoje..ja czuje duzy niedosyt
OdpowiedzUsuńJa sądzę, że te odstępy zrobiły swoje. Emocje sięgnęły zenitu i... nic! Też mi to leżało kamieniem na wątrobie każdego kolejnego dnia, ale co robić, co robić?
UsuńWziąć kredyt? ;-)))
Dziękuję bardzo! A teraz wyskakuj z kolejną częścią Tysiąca odcieni bieli!!!!
OdpowiedzUsuńChyba poczekalabym jeszcze te kilka dni... ponieważ to nie jest takie. właśnie takie, jakby nie tu, nie teraz, nie Twoje. Tak bardzo żal. Szkoda, naprawdę szkoda. Tina.
OdpowiedzUsuńCiekawy :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA ja zdecydowanie się nie zgadzam że końcówka została napisana na siłę. Owszem, są pewne niedociągnięcia fabularne (np. nie wiemy- choć domyślamy sie kim była tajemnicza "ona", ale dlaczego miała tak wielki wpływ na Maksima juz nie. Albo dlaczego właściwie on nie mógł przekroczyć "granicy" zza głazu, skoro jak bylo wspomniane nie żywił się mięsem tak jak jego bracia wiec nie mógł też być "zwyczajnym" demonem). Tak więc tego trochę mi zabrakło, ale zakończenie i w ogóle sam pomyśl na opowiadanie świetny. A kwestii szczegółów to chyba wynikają z tego, że z zamierzenia miało być to opowiadanie krótkie także trudno w nim o wyjaśnienie najdrobniejszych kwestii. Mimo wszystko chciałabym się dowiedzieć jaki był na to twój zamysł w głowie. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńNowa czytelniczka :)
Chciałam gdzieś tam zamieścić krótką wzmiankę o tym, że ojcem Maksyma był człowiek, ale chyba mi to umknęło :(
UsuńTo kiedy Tysiąc odcieni bieli? :)
OdpowiedzUsuńTak sobie właśnie piszę nowy kawałeczek ;-)
UsuńNo dobrze, zamierzam za chwilę napisać ;-D
Usuńproszę o TOB już czekam chyba z rok, rzuciłaś jednego cukierka w postaci pierwszego rozdziału i dalej już zero :( chcę więcej tych cukierków... J.
OdpowiedzUsuńZakończenie trochę smutne ale całe opowiadanie mega uwielbiam takie a szczególnie z postaciami nadnaturalnymi :) I czy jest szansa na kolejną część uwikłanych? Kasia
OdpowiedzUsuńUważam, że zakończenie jest idealne do tego opowiadania. Jak Maksym i Weronika mogliby być szczęśliwi po tym co się stało? Jednak miałam do końca nadzieję, że miłość przełamie wszelki granice ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie moje ulubione!Jestem tu od nie dawna,a to mi bardzo przypadło do gustu.Wiem ze nie lubisz pisać kontynuacji bo często wychodzą gorzej niz pierwsze części,ale po cichu.liczę ze natchnie Ciebie wena i napiszesz!:)bo zakończenie az się o to prosi (oraz fragment ze snem Weroniki i dzieckiem.o czerwonych oczach)
OdpowiedzUsuńPs.Tylko nic na siłę
Buziaki!!!!