poniedziałek, 25 lipca 2016

Pewnego dnia, w innym miejscu (XII)

Zaparłam się, że dziś nie odpuszczę i skończę to opowiadanie. Jest prawie druga w nocy i dopięłam swego :) Przyznam że bardzo długo głowiłam się nad zakończeniem, aby nie zepsuć tej "wisienki na torcie". W końcu pozostałam przy wersji pierwotnej, napisanej niemal na samym początku, odpowiednio ją modyfikując. Wasze opinie mile widziane. Jak zawsze :-D

link do części XI - klik 

            Pewnego dnia, w innym miejscu (XII) - zakończenie
– A teraz wiesz? Sądzisz że wiesz? – zadrwił, odzyskując pewność siebie. Z wściekłością ukąsił ją w szyję. Tym razem krzyknęła z bólu. I nagle zrozumiała, że nie powstrzyma jego pożądania. Nie zapanuje nad tym, nad czym on sam nie potrafił zapanować. Gorzej, nie będzie umiała zapanować nawet nad własnym ciałem.
– Zabierz mnie stąd – poprosiła po raz kolejny. Miała rozpaczliwą nadzieję, że wysłucha jej prośby. Wiedziała że za moment zacznie się krwawe przedstawienie i ta myśl przyprawiała ją o prawdziwy obłęd. Nie chciała i nie mogła na to patrzeć.
– Nie! – syknął. – Chcę cię mieć tu i teraz, patrząc na… – niespodziewanie przerwał, unosząc głowę. Na jego twarzy pojawiło się skupienie, jakby czegoś nasłuchiwał. Potem gwałtownym ruchem zakrył jej usta dłonią. – Ani drgnij! – rozkazał szeptem.
Jego dziwne, podszyte strachem zachowanie było zdumiewające. Świadczyło o tym, że oprócz Maksyma był tutaj ktoś znacznie gorszy, ktoś kogo obawiał się nawet on. I nie były to potwory krążące dookoła półprzytomnej ofiary. Ten fakt przeraził ją znacznie bardziej niż cokolwiek, co wydarzyło się dotychczas.
– Zabierz mnie stąd – powtórzyła, kiedy odrobinę odsunął rękę od jej twarzy.
Spojrzał na nią niepewnie. To też było zaskakujące, bo dotychczas nie okazywał żadnej słabości. Nagle zrozumiała, że tak naprawdę nie ma bladego pojęcia, co tu się dzieje. To, czego się dowiedziała, to był zaledwie wierzchołek góry lodowej. Przypomniała sobie serdeczną i uprzejmą gospodynię. Maksyma określającego ją mianem wrednej suki. I inne słowa, o tym, że ona tego nie lubi. Ona. Tajemnicza ona, której obawiał się nawet ktoś taki jak Maksym. Przecież to jasne, że nie mogła być człowiekiem, że nie mogła pozostać nieświadoma tego, co tu się działo. Powróciło wspomnienie z piwnicy, gdy stali nad zwłokami Piotra. Papieros, którego zapalił Maksym, suchym tonem oznajmiając, że ona tego nie lubi. Wtedy sądziła, iż jest taki ludziki i robi to ze względu na babkę. A on się po prostu bał. Tak jak teraz. To nie był ludzki strach, nie taki, jaki czuła teraz Weronika. Ten był inny, podszyty niechęcią i buntem.
Nagle Maksym puścił ją, a potem ponownie brutalnie chwycił za szyję, zmuszając aby spojrzała mu prosto w oczy.
– Masz robić to, co powiem – warknął. – Jeden fałszywy ruch i dołączysz do tego tam – wskazał kamienny ołtarz. Nie rozumiała, o co mu chodzi, ale posłusznie skinęła głową. Jedyne czego pragnęła, to jak najprędzej opuścić to miejsce. Nie chciała oglądać tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Czuła wyrzuty sumienia, wstyd, lecz tak naprawdę nie miała szans, aby pomóc Adamowi. Więcej, nawet nie wiedziała, czy zdoła pomóc samej sobie. Zwłaszcza teraz, gdy dowiedziała się, że to nie Maksym był dla niej największym zagrożeniem.
Po raz kolejny ją zaskoczył, chwytając i przerzucając sobie przez ramię. Lecz zgodnie z danym słowem, nie zaprotestowała, nawet nie drgnęła. Zwisała niczym szmaciana kukiełka, z całych sił zaciskając powieki i próbując ignorować dźwięki dochodzące z głębi pomieszczenia. Maksym z ciężarem na ramieniu wycofał się do poprzedniego pomieszczenia, a wtedy powietrze przeszył skowyt pełen bólu. Weronika zadrżała, błagając, aby jak najprędzej stąd zniknęli. Na dodatek dopiero teraz uświadomiła sobie, że taki los spotkał każdego z jej przyjaciół. Pierwsza była Klara, potem Piotr, chociaż ten był przynajmniej martwy. Później z pewnością Maciek i Ewa. Teraz Adam. Następny miał być Witek, a na samym końcu ona. Tylko po co ta cała farsa zwana gościnnością? Przecież wystarczyło zamknąć ich tutaj, na dole, a te potwory załatwiłyby sprawę.
Krzyki rozszarpywanego Adama ucichły. Weronika miała nadzieję, że umarł, a przynajmniej stracił przytomność. Poczuła smak żółci w ustach. Znaleźli się na schodach, a Maksym szybkim krokiem zaczął wchodzić na górę. Wbrew jego obawom, nie spotkali nikogo na swej drodze. Dziewczyna z całej siły opanowywała mdłości, a kiedy w końcu postawił ją na podłodze w swoim pokoju, w panice rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś naczynia. Maksym chwycił jej podbródek, unosząc głowę do góry.
– Oddychaj – rozkazał. – Spokojnie, powoli. Oddech pozwoli ci się uspokoić.
– Chyba żartujesz? – odparła z nagłą złością. –  W takiej sytuacji to chyba normalne?
– Mamy jeszcze kilka godzin. – Kciukiem powiódł po jej policzku, nie zważając na wściekłość malującą się w oczach dziewczyny.
– A potem? Potem mnie zjesz?
– Nie. – Wydawał się być tym rozbawiony. – Ja nie jadam żywego mięsa.
– Kurwa, ależ to pocieszające! – Odepchnęła jego dłoń. – Po co to całe przedstawienie? Trzeba było od razu podlać nas sosem, wetknąć liść sałaty i skonsumować.
– Najlepszą przyprawą jest wasz strach. Można się nim delektować niczym najwytrawniejszym winem. Przyznaj, czułaś że coś jest nie tak, jak powinno?
– Niejednokrotnie – przyznała z niechęcią. – Jednak to przeczucie było zbyt ulotne, zbyt trudne do określenia. Zresztą gdyby nie pogoda, to uciekłabym nie oglądając się za siebie już pierwszego wieczoru. Co teraz? – raptownie zmieniła temat.
– Czy nie wyraziłem się dość jasno? – uniósł pytająco brwi.
To dziwne, lecz strach zniknął. Może nie całkiem, może tlił się jeszcze słabym płomieniem gdzieś na dnie umysłu, ale nie paraliżował, nie obezwładniał. Rozszalały żołądek również się uspokoił. Czyżby dlatego że to wszystko wydało jej się takie nieprawdopodobne? Jakby była widzem siedzącym w wygodnym, kinowym fotelu, zajadającym popcorn i z zapartym tchem śledzącym akcję rozgrywającą się na ekranie. Jakby to wszystko tak naprawdę się nie wydarzyło. Poczuła nieokreślony żal. A Maksym?... Wcale nie chciała, aby był jedynie wytworem jej wyobraźni. Pomimo tego wszystkiego, pomimo że patrząc w jego ciemne, pełne chłodu oczy, wyczuwała niebezpieczeństwo, nie potrafiła uwierzyć, że może zrobić jej coś złego. Nie po tym pocałunku.
– Co teraz? – powtórzyła ze spokojem, cofając się o krok. Na więcej nie pozwolił. Dopadł jej jednym susem, powalił na podłogę i unieruchomił. Oczy znów błyszczały mu podnieceniem, wargi rozchyliły się, ukazując trochę zbyt ostre zęby. Weronika uniosła głowę i prowokacyjnie wyszeptała mu do ucha:
– Chcesz to zrobić tak, jak narysowałeś? Chcesz?
Chociaż tłumaczyła sobie, że tylko tak osłabi jego czujność, to całe ciało natychmiast zapłonęło podnieceniem. Zresztą i on zareagował zgodnie z oczekiwaniami. Widziała pożądanie w jego spojrzeniu, słyszała coraz głośniejszy i coraz bardziej świszczący oddech. Czuła twardą, pulsującą męskość. I nagle zrozumiała, że musi nad sobą zapanować. Jeśli nie da rady, zatraci się w tym wszystkim, nie będzie potrafiła wykorzystać momentu najbardziej dogodnego do ucieczki. Tylko tak trudno było to zrobić, gdy marzyła jedynie o pocałunku, gdy pragnęła ekstazy za wszelką cenę.
Maksym puścił jej nadgarstki. Podparł się jedną ręką, a drugą po raz kolejny zacisnął na szyi.
– Nie wiesz, o co prosisz? – wychrypiał.
– Proszę? Wydawało mi się, że mówiłeś, że zrobisz ze mną to, na co masz ochotę?
Prowokowała go. Słowami, spojrzeniem, uśmiechem. Dłońmi z taką delikatnością błądzącymi po jego ramionach i twarzy. Pochylił się, niemal dotykając ustami jej warg.
– Sądzisz że uda ci się uciec?
– Nie – wyszeptała. – Ale myślę, że mogłabym tu zostać.
Te słowa dotarły do niego w dziwnie zwolnionym tempie. Doskonale zdawał sobie sprawę, co sugerowała. Przez kilka sekund był zdecydowany wyrazić zgodę. Błagać o możliwość zatrzymania jej do momentu, aż mu się nie znudzi.
– Nie chciałabyś tu zostać.
– Bo? – Ostrożnie go pocałowała. Zmysłowo, kusząco, wgryzła się w jego usta, wsunęła język pomiędzy wargi. A potem przerwała. – Ona nie pozwoli? Zdradzisz mi kim tak naprawdę jest tajemnicza ona? Bo że nie twoją babką…
– Matką – odparł beznamiętnym tonem. – Kimś, kto powołał mnie do życia. Kochanką, władczynią. Wszystkim.
Weronika zamarła. Prawda uderzyła w nią wezbraną falą, budząc odrazę i wściekłość. Jakby nagle dotarło do niej, z kim tak naprawdę miała do czynienia. Przypomniała sobie piwnicę, te dziwaczne stwory i słowa, które wypowiedział przed sekundą Maksym zyskały niespodziewaną głębię ostrości.
– To nie tylko twoi bracia? – wyszeptała zdrętwiałymi wargami.
– Nie tylko – potwierdził lakonicznie.
– Cholera! – zaklęła, gwałtownym ruchem spychając go z siebie. Przeturlała się na bok, a później energicznie zerwała na nogi. Maksym nie wstał, a kucnął, uważnie ją obserwując. Po jego głowie krążyły dziwne myśli, na dalszy plan spychając pożądanie. Bardzo niezwykłe myśli, obce, nietypowe. Przeplatały się z uczuciami, których nigdy wcześniej nie doświadczał. Na początku to go złościło, ale teraz…
Wstał, a Weronika cofnęła się w popłochu. Jednak w prawdziwą panikę wpadła, gdy po prostu wyciągnął w jej kierunku rękę. Tak zwyczajnie, po ludzku.
– Chodź – powiedział tylko.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Zmarszczył czoło w wyrazie niezadowolenia.
– Drugi raz nie zaproponuję – warknął.
– Sądzisz że tak łatwo ci zaufać?
– Przed chwilą chciałaś się ze mną pieprzyć.
Zarumieniła się. Jego słowa były oschłe, ton beznamiętny, a zachowanie nietypowe. Bardzie przywykła do tego, że ściskał jej gardło niż do widoku wyciągniętej dłoni.
– No dalej! – syknął. – Ona jest w tej chwili zajęta, a ja mam kaprys, aby ocalić twoje dupsko. Masz trzy sekundy do namysłu. Raz, dwa…
Podała mu rękę. Pociągnął ją za sobą, zmuszając do biegu. Chociaż nadal wydawało jej się nieprawdopodobne to, co usłyszała, to pośpiech, zacięta mina Maksyma i dziwna nerwowość w jego poczynaniach, mogły oznaczać tylko jedno. Mówił prawdę. Sprzeciwił się ustalonemu porządkowi, a może nawet i znacznie więcej. Nie miała okazji by spytać, bo kiedy schodzili po schodach, spojrzał na nią znacząco, kładąc palec na ustach. Dopiero kiedy znaleźli się przy drzwiach wyjściowych, odważyła się zadać pytanie.
– A Witek?
– Zapomnij. Już się nim zajęła. Długo pościliśmy. Zostaw tę kurtkę, idziemy!
– Przecież zamarznę – zaprotestowała.
– Chodź! – Był poirytowany jej opieszałością. Gdy znaleźli się na zewnątrz, w białym piekle, objęła się ramionami. To było straszne. Przenikliwe zimno, wiatr szarpiący ich ubrania i włosy, wszechobecny śnieg. Lecz Maksym nie pozwolił na chwilę słabości. Brnął do przodu, ciągnąc za sobą potykającą się Weronikę. Nagle przystanął. Chociaż twarz miał kamienną, to w jego oczach zauważyła szaleństwo. Dygotała z zimna, czując że po prostu zamarza. Chciała coś powiedzieć, lecz nie zdołała sformułować słów, z taką siłą szczękała zębami.
Maksym oderwał wzrok od nieokreślonego punktu i spojrzał na nią, mrużąc oczy. Nawet to, że obezwładniający chłód nie wywierał na nim żadnego wrażenia, przestało ją dziwić.
– Sam nie wiem – wymruczał na tyle głośno, że zdołała go usłyszeć. Ciepła dłoń dotknęła jej zmarzniętego policzka. I wtedy Weronika powodowana nagłym impulsem wtuliła się w jego ramiona, przylgnęła do szerokiej piersi. Nie objął jej, ale też i nie odepchnął. Za to przestał się wahać. Nie wiedział jednak jak długo będzie potrafił oprzeć się pokusie. To, co teraz nim rządziło, rosło w siłę, lecz również budziło niechęć. A dwa przeciwstawne sobie uczucia nie były tym, z czym potrafił sobie radzić przez dłuższy czas. Podniósł dziewczynę i bez słowa ruszył naprzód. Nie zaprotestowała, wciąż dygocząc w jego objęciach. Zresztą z każdym krokiem kurtyna śniegu stawała się coraz słabsza, aż w końcu zniknęło przejmujące zimno, a z nieba leciały jedynie pojedyncze płatki. Skulona Weronika odważyła się w końcu otworzyć kurczowo zaciśnięte powieki, rozluźnić ramiona. Zdumiona rozglądała się po okolicy.
– Gdzie mnie zabrałeś? Z powrotem do mojego świata?
Maksym nie odpowiedział. Nieco brutalnie postawił ją na ziemi, potem sam usiadł na pobliskim kamieniu. Przez dłuższą chwilę panowała niczym niezmącona cisza.
– Maksym – odezwała się miękko, przeczesując palcami jego włosy. I zamarła, bo spostrzegła coś zdumiewającego. Znajomego. Wysoki, niekształtny głaz. – To granica, prawda?
– Tak – wychrypiał, unosząc nagle głowę i patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem. – Uciekaj, dopóki jeszcze mam siłę, aby cię puścić!
– A ty? Czy nie chcesz…
– Nie! Rozejrzyj się. To właśnie jest mój świat – zatoczył ręką dookoła. – Dla mnie nie ma stąd ucieczki, nigdy nie było.
– Ale – zawahała się. To co do niego czuła, było dziwną mieszaniną odrazy, fascynacji, złości, wdzięczności, pożądania i nienawiści.  A na dodatek wszystkie te uczucia były tak mocno skrajne, że Weronika nie umiała odnaleźć w nich tego, czego naprawdę pragnęła. – Próbowałeś kiedyś?
– Niejednokrotnie – uśmiechnął się krzywo, wstając. – Nawet nie umiałbym zliczyć ile razy.
– Dlaczego? – Musiała zadać to pytanie, choć chyba wiedziała, jakiej spodziewać się odpowiedzi.
– Być może… – przesunął w zadumie szorstkimi palcami po jej policzku. I czyżby dojrzała smutek w głębi ciemnych, połyskujących czerwienią oczu. – Nie rozumiem tego, nie umiem porównać do niczego, co znam. Lecz nie chcę, aby spotkał cię los tych wszystkich… Jesteś inna. Dla mnie jesteś inna.
– A twoja matka?
– Na razie nic nie wie. Dlatego musisz się pospieszyć. Jest silniejsza ode mnie, nie dam rady jej pokonać.
– Czy ona zrobi ci krzywdę? – spytała drżącym głosem Weronika. Położyła dłonie na jego torsie, unosząc głowę i wpatrując się twarz demona.
– Nie jestem śmiertelny, nie można mnie zabić – odpowiedział, pochylając się. Przez moment miał ochotę ją zatrzymać, matka z pewnością by się zgodziła. Kiedyś mieli niewolnika, którym ona cieszyła się przez długi czas. Przypomniał sobie jak ten człowiek był traktowany. Delikatnie dotknął wargami ust dziewczyny, próbując zagłuszyć tamto wspomnienie i swoje własne pragnienia. Nie, nie zasłużyła na coś takiego, na takie życie. Zresztą nawet on sam nie mógłby zagwarantować, że nigdy jej nie skrzywdzi. I z tego powodu pragnął, by odeszła, by była wolna.
– Tak mi… żal – szepnęła, odwzajemniając pocałunek. To, co ich łączyło było nietypowe i trudno było to określić, jako miłość, a jednak coś czuła do tego człowieka. Nie, nie człowieka. Do tego demona. Do istoty z najgłębszych piekielnych czeluści, złej, okrutnej, a jednak ulegającej tym samym słabościom co ludzie.
Nie odpowiedział. Brutalnie chwycił jej dłoń i wbił zęby w jeden z palców. Jęknęła protestująco.
– Krew – wyjaśnił niecierpliwie. – Tym razem będzie potrzebna krew, aby się stąd wydostać.
Powiódł zakrwawionym palcem po dziwacznych liniach wyrzeźbionych w magicznym kamieniu. Raz, drugi i trzeci. Zupełnie tak samo, jak zrobiła to Weronika kilka dni temu. Potem puścił jej rękę.
– Idź! – rozkazał. – Droga wolna.
– Za twoimi plecami widzę ciemność – odparła cicho. – Gęstnieje, zasłaniając coraz więcej nieba.
– Ona się zbliża.
– Niewiele z tego rozumiem.
– Nie musisz. I pamiętaj, nigdy tu nie wracaj.
Spojrzała na niego z autentycznym żalem. Lecz widząc narastający mrok w ciemnych oczach, zrozumiała że Maksym bez problemu może zmienić zdanie.
– Powiedziałeś, że ten akt łaski to kaprys z twojej strony.
Rozwścieczyła go. Chwycił ją za ramiona, a przyciągnąwszy, brutalnie potrząsnął.
– Złamałem dla ciebie dwa najważniejsze zakazy! Naraziłem się na gniew i zostanę ukarany w sposób, o jakim ci się nie śniło! – prawie krzyczał. – Więc przestań mnie prowokować i wynoś się stąd!
– Chyba powiedziałeś więcej niż zamierzałeś. – Nie zważając na gniew w jego oczach, na wykrzywione w paroksyzmie wściekłości usta, wspięła się na palce i pocałowała go. Po raz ostatni. Poczuła żal, lecz szybko go odegnała. Maksym odwzajemnił pocałunek, ale nie zrobił tego bynajmniej delikatnie. Poczuła smak własnej krwi z rozciętej wargi, jego siłę i nieustępliwość. I chyba dopiero w tym momencie zrozumiała, że powinna uciekać.
Wyrwała się. Odskoczyła w tył, przekraczając niewidzialną granicę.
I nic się nie zmieniło.
Las, głaz, stojący nieopodal Maksym. Pochylony jak do ataku, z obnażonymi zębami i szaleństwem w oczach. Już nie mógł za nią podążyć. Chociaż teraz chciał.
Wyciągnęła drżącą dłoń w jego kierunku. Tak bardzo pragnęła dotknąć go jeszcze raz, pocałować, poczuć… Nie! Właśnie dlatego kazał jej uciekać. Nie tylko z powodu cienia rozrastającego się za jego plecami.
Ręka Weroniki opadła. Ona sama odwróciła się, ruszając w kierunku pobliskiego lasu. Szła nie oglądając się z siebie, tłumiąc w sobie nieokreślony żal. A kiedy w końcu przystanęła, zerknęła do tyłu. Nad opustoszałą polaną zachodziło słońce, rzucając długie cienie na bezbarwną ziemię. Maksym zniknął. Tajemniczy kamień również. Bezwiednie przesunęła palcami po podbródku. Na ich opuszkach zauważyła krew pochodzącą z rozciętej wargi. W jej głowie panował chaos, w sercu pustka. Rozpłakała się. Z żalu nad towarzyszami, którym się nie udało. Ze wstydu, bo jednego z nich zostawiła na pewną śmierć. Z bezsilności. Oparła się o drzewo, zanosząc się płaczem, w najmniejszym stopni nie próbując nad tym zapanować. Czuła się wyczerpana, zmęczona fizycznie, a jeszcze bardziej psychicznie. Nawet nie moment nie pomyślała o tym, że miała wyjątkowe szczęście wydostając się z tego piekła.
Wydarzenia potoczyły się zbyt szybko, a znajomość z Maksymem była zbyt intensywna. A sam koniec…
Otarła oczy. Przez zamroczony umysł przebiła się tylko jedna myśl.
Żyła.
Tylko tyle i aż tyle. Lecz musiało wystarczyć.
 

24 komentarze:

  1. Jak zawsze świetnie!!!
    A już zaczęłam się zastanawiać jak Ty Babeczko naliczasz ten tydzień.. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Babeczko...cudowne zakonczenie, aż łzy mi poplynely :( całe opowiadanie na 6 z plusem :) fantastyczne! wspaniałe!
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się zakończenie nie podoba już w jednym zrobiłaś że demon zostawił ją i wrócił do piekła choć teraz mogłaś zrobić szczęśliwe zakończenie.
    I mam nadzieje że będzie kontynuacja uwikłanych Karola

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! Już myślałam że się nie doczekam, a tu w poniedzialek niespodzianka :D
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyjemnie się czytało, ale za szybko zakończyłaś. Nie zdążyłam się przywiązać do postaci, a przede wszystkim żadnymi uczuciami nie darzę głównego bohatera. Jest mi obojętny. Dlatego też, mimo że dobrze się czytało, zakończenie nie było dla mnie smutne, a myślę, że takie właśnie miało być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, że jest obojętny. Weronika to racjonalnie myśląca dziewczyna, raczej mało impulsywna. I nagle znalazła się w tak nietypowej sytuacji. Czytelnik również. Dlatego obojętność wcale nie jest tutaj nieprawidłowym uczuciem ;-) bo akcja toczy się zbyt szybko, aby pewne rzeczy stały się klarowne, łatwe do zaakceptowania.

      Usuń
  6. Czuje pewnien niedosyt..

    OdpowiedzUsuń
  7. Super! Babeczko, naprawdę cieszymy się, że traktujesz nas, czytelników, poważnie i dotrzymujesz danego słowa. Przyjemnie czytać Twoje opowiadania, ale przede wszystkim przyjemnie jest obcować z poważnymi ludźmi, którym można ufać i którzy nie rzucają słów na wiatr. Dziękujemy za nieodpuszczenie i skończenie opowiadania :)

    Madź&spółka

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdecydowanie nie..przez tyle czesci bylo tak zajebiscie, niczego nie brakowalo a koncowka nie gra calosci..pisana na sile, szybko, byle jak byleby tylko czytelnikom juz cos dac...

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajnie zapowiadajace sie czesci ze az chcialo sie tego zakonczenia...ale ono niestety nie powala..moze kiedys wroce do tego opowiadania i przeczytam je w calosci..tak dlugie odstepy pomiedzy czesciami tez robia swoje..ja czuje duzy niedosyt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sądzę, że te odstępy zrobiły swoje. Emocje sięgnęły zenitu i... nic! Też mi to leżało kamieniem na wątrobie każdego kolejnego dnia, ale co robić, co robić?

      Wziąć kredyt? ;-)))

      Usuń
  10. Dziękuję bardzo! A teraz wyskakuj z kolejną częścią Tysiąca odcieni bieli!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Chyba poczekalabym jeszcze te kilka dni... ponieważ to nie jest takie. właśnie takie, jakby nie tu, nie teraz, nie Twoje. Tak bardzo żal. Szkoda, naprawdę szkoda. Tina.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawy :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja zdecydowanie się nie zgadzam że końcówka została napisana na siłę. Owszem, są pewne niedociągnięcia fabularne (np. nie wiemy- choć domyślamy sie kim była tajemnicza "ona", ale dlaczego miała tak wielki wpływ na Maksima juz nie. Albo dlaczego właściwie on nie mógł przekroczyć "granicy" zza głazu, skoro jak bylo wspomniane nie żywił się mięsem tak jak jego bracia wiec nie mógł też być "zwyczajnym" demonem). Tak więc tego trochę mi zabrakło, ale zakończenie i w ogóle sam pomyśl na opowiadanie świetny. A kwestii szczegółów to chyba wynikają z tego, że z zamierzenia miało być to opowiadanie krótkie także trudno w nim o wyjaśnienie najdrobniejszych kwestii. Mimo wszystko chciałabym się dowiedzieć jaki był na to twój zamysł w głowie. Pozdrawiam,
    Nowa czytelniczka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam gdzieś tam zamieścić krótką wzmiankę o tym, że ojcem Maksyma był człowiek, ale chyba mi to umknęło :(

      Usuń
  14. To kiedy Tysiąc odcieni bieli? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie właśnie piszę nowy kawałeczek ;-)

      Usuń
    2. No dobrze, zamierzam za chwilę napisać ;-D

      Usuń
  15. proszę o TOB już czekam chyba z rok, rzuciłaś jednego cukierka w postaci pierwszego rozdziału i dalej już zero :( chcę więcej tych cukierków... J.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zakończenie trochę smutne ale całe opowiadanie mega uwielbiam takie a szczególnie z postaciami nadnaturalnymi :) I czy jest szansa na kolejną część uwikłanych? Kasia

    OdpowiedzUsuń
  17. Uważam, że zakończenie jest idealne do tego opowiadania. Jak Maksym i Weronika mogliby być szczęśliwi po tym co się stało? Jednak miałam do końca nadzieję, że miłość przełamie wszelki granice ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Zdecydowanie moje ulubione!Jestem tu od nie dawna,a to mi bardzo przypadło do gustu.Wiem ze nie lubisz pisać kontynuacji bo często wychodzą gorzej niz pierwsze części,ale po cichu.liczę ze natchnie Ciebie wena i napiszesz!:)bo zakończenie az się o to prosi (oraz fragment ze snem Weroniki i dzieckiem.o czerwonych oczach)

    Ps.Tylko nic na siłę
    Buziaki!!!!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.