niedziela, 29 maja 2016

Pewnego dnia, w innym miejscu (III)

Nie zapomniałam o niedzielnym opowiadaniu, chociaż zdecydowałam, że dodam to zamiast Uwikłanych. Powód? Czasami przez cały tydzień nie mam czasu, aby dać nowy kawałek. Za to staram się dać coś na niedzielę. A ten utwór chyba budzi większe zainteresowanie, więc wylądował tutaj. 

link do części II - klik 

            Pewnego dnia, w innym miejscu (III)
Co u licha? pomyślała, patrząc na pustą ulicę. Znajdowała się w doskonale znanym sobie miejscu, wśród klasycznych willi osiedla, gdzie kiedyś mieszkała z rodzicami. Po lewej stronie park pełen kwitnących kasztanowców, po prawej ciche domy. Zerknęła w dół, na swoje ręce, spoczywające na poręczy wózka. W środku leżało niemowlę. Rozkosznie słodkie, zakopane w puszystej bieli kocyków i koronkowych łaszków. Spało.
Weronika ponownie rozejrzała się zdumiona. Z nieba lał się prawdziwy żar, na jego błękitnej, niczym niezmąconej powierzchni widać było jedynie złocistą kulę słońca. To dziwne, ale czuła, jak koszulka lepi jej się do pleców, jak nad górną wargą perli się pot. Było całkiem cicho; ta cisza niemal dźwięczała w uszach. Pomyślała, że przydałby się chociaż lekki powiew wiatru. Spojrzała na korony drzew. Nic. Nawet nie drgnęły. Zagryzła wargi, a wtedy nagle coś przysłoniło blask słońca. Gwałtownie uniosła głowę i wtedy spostrzegła ogromną, grafitową chmurę, która pojawiła się na niebie. To dziwne, bo przysięgłaby, że przed chwilą jej jeszcze nie było. Zastanawiając się nad tym, ponownie spojrzała na wózek, w którym spało dziecko, na znajomą okolicę. Tylko że…
W zasadzie wszystko było takie samo, jednak zamiast zieleni oraz błękitu dominowały różnorakie odcienie szarości. Drzewa przypominały martwy, bezlistny las, taki świeżo po pożarze, nawet gdzieniegdzie unosiły się kłęby dymu. Na ulicy i chodniku widoczne były ziejące pustką dziury. Domy nie miały okien. Ich smutne szkielety, o osmalonych ścianach i pozrywanych dachach, wyglądały tak, jakby porzucono je dawno, dawno temu. W przydomowych ogródkach panował nieopisany bałagan. Na ziemi walały się zardzewiałe, poczerniałe przedmioty, o trudnym do określenia przeznaczeniu. Chaos i pustka.
Weronika zadrżała. Niemowlę w wózku, rozkosznie się przeciągnęło, otwierając oczka. Błyszczały czerwienią, jakby ktoś nalał do nich intensywnie rubinowej farby. Zaskoczona krzyknęła, a potem poczuła, jak silna dłoń zasłania jej usta. Szarpnęła się, ale to nic nie dało. Ręka jeszcze mocniej przywarła do jej twarzy, tłumiąc okrzyk przerażenia.
– Cicho bądź! – syknął ktoś najwyraźniej rozzłoszczony. Zamrugała powiekami. Dookoła panował półmrok, bo ciemność rozpraszało jedynie nikłe światło płonącego na kominku ognia. Nad nią pochylał się Maksym. Jego oczy były niczym dwie czarne studnie bez dna; nie zdołała zauważyć w nich absolutnie niczego.
– Nie krzycz, bo wszystkich obudzisz.
I o to chodzi, pomyślała w panice Weronika. Co on tu u diabła robił? Przecież zamknęła drzwi na klucz.
– Mamy problem z chudą szkapą – powiedział, prostując się i uwalniając jej usta.
– Z chudą szkapą? – Oszołomiona usiadła na łóżku. – Nie bardzo rozumiem…
– Ma jasne włosy i wygląda, jakby bała się własnego cienie.
– Z Klarą? – Weronika błyskawicznie wstała. – Ale o co chodzi?
– Kłóciła się z gogusiem, a potem zeszła na dół, zabrała kurtkę i zniknęła.
– Jak to zniknęła?! – jęknęła z niedowierzaniem Weronika, w pośpiechu szukając ubrania. Goguś to pewnie Adam. Cóż, to określenie znakomicie do niego pasowało. – Odwróć się, dobrze?
– Po co?
– Bo ja sobie nie życzę, abyś się na mnie gapił.
Oczywiście nie posłuchał. Usiadł w stojącym obok fotelu, nawet na moment nie spuszczając z niej roziskrzonego wzroku. Na ustach błąkał mu się bezczelny uśmieszek, tak denerwujący, że zacisnęła zęby, ze złością dopinając zamek spodni. Sukinsyn. I o co chodzi z tą Klarą? Wariatka, chyba do reszty jej odbiło. Żeby w taką pogodę opuszczać bezpieczne schronienie.
– Powiedziałeś, że wygląda jakby bała się własnego cienia. Jesteś pewien, że wyszła?
– Tak – odparł lakonicznie.
– To dlaczego do cholery jej nie zatrzymałeś?
– Nie lubię wtrącać się w cudze sprawy.
Zaklęła pod nosem wybiegając z pokoju. Na dole okazało się, że faktycznie brakuje jednej kurtki i jednej pary butów. Weronika ponownie zaklęła, tym razem na głos. Zerknęła przez okno, na szalejący w najlepsze żywioł. Nic więcej nie zdążyła zrobić, bo silne, męskie ciało przycisnęło ją do twardego parapetu. Poczuła ciepło jego oddechu, stanowcze dłonie wkradające się pod puszysty materiał swetra.
– Zwariowałeś? – Szarpnęła się, usiłując wyswobodzić. – Puszczaj popieprzony skurwielu, bo jeśli sądzisz, że mam na to ochotę, to się grubo mylisz!
– Nie – wyszeptał, chociaż nie zrozumiała, do których jej słów odnosiło się to zaprzeczenie. – Chcę cię dotknąć. Sprawdzić czy jesteś taka jak… – umilkł raptownie, jakby nagle zrozumiał, że może powiedzieć za dużo. Gwałtownie ją odepchnął, a zaraz potem rozległy się głośne kroki na schodach.
– Weronika? – Witek najwyraźniej wyglądał na zakłopotanego. – Czy jest może z tobą Klara? Słyszałem jak kłóciła się z Adamem. A teraz nie mogę jej znaleźć.
A więc jednak. Maksym przynajmniej nie kłamał, choć już zaczęła podejrzewać, że zniknięcie Klary było pretekstem do wywabienia jej z pokoju. Tylko po co? Sięgnęła po buty.
– Ta idiotka poszła sobie na spacerek – odparła krótko, w pośpiechu wiążąc sznurówki. – Musimy jej poszukać.
– Serio? – Witek z powątpiewaniem spojrzał na to, co widoczne było zza szklaną taflą. – Przecież to samobójstwo. Nie mogła daleko zajść.
– Kilkanaście minut temu wiatr był spokojniejszy i prawie nie padało – powiedział cicho Maksym, obserwując ich spod opuszczonej głowy. Potem uśmiechnął się szeroko, lecz nie był to przyjemny uśmiech, raczej grymas pełen satysfakcji. – Niech on idzie. W końcu jest mężczyzną, nieprawdaż?
– Żyjemy w świecie równouprawnienia – warknęła poirytowana Weronika, nie tyle słowami, co tonem jakim zostały wypowiedziane. – Witek, zbudź resztę i dołączcie do mnie.
Gdy wyszła, mało brakowało a powaliłby ją pierwszy podmuch wiatru. Widoczność była zerowa, mimo wszechobecnego śniegu. Grubą warstwą pokrywał ziemię, gęstą kurtyną przysłaniał świat. Był wszechobecny. Poczuła się niczym w kokonie, chociaż nie było to bezpieczne schronienie. Zamieci towarzyszył bowiem siarczysty mróz. Przejmujące zimno utrudniało poruszanie się, odbierało oddech, paraliżowało. Do tego stopnia, że Weronika już po minucie zapragnęła zawrócić. Nie zrobiła tego, bo przed nią widać było niewyraźne ślady. Zagłębienia stóp Klary. Tym razem ogarnęła ją wściekłość. Co za kretynka! Już ona jej pokaże…
Silne ramię objęło ją w pół, kiedy potknęła się o niewidoczną przeszkodę i niemal runęła. Raczej odgadła niż zobaczyła, że to Maksym. I co najdziwniejsze, jego obecność tym razem ją ucieszyła. Jednak nie na długo, bo nagle chwycił ją i uniósł w górę, kierując się z powrotem do domu. Usiłowała się wyrwać, lecz na próżno. Wydawać się mogło, że mężczyzna ma mięśnie ze stali. Dopiero gdy zatrzasnął za sobą drzwi, mało delikatnie postawił ją na podłodze.
– Oszalałeś?! Musimy…
– Nic nie musimy – przerwał jej szorstko, ściągając kaptur. – Idzie w określonym kierunku, w dół. Niecały kilometr stąd jest chata starego Jemioła. Mieszka tam z żoną i kilkoma psami. Szczerze mówiąc, być może już tam dotarła. My nie damy rady, bo pogoda jest coraz gorsza.
– Kłamiesz!
– Niby po co? – wzruszył obojętnie ramionami. Weronika na końcu języka miała dość obraźliwy epitet, ale powstrzymała się, bo pokoju pojawiła się gospodyni. Na głowie miała staromodny czepek, na ramionach podomkę w soczyście czerwonym kolorze. W ręku zapaloną świecę, a na twarzy wypisany niepokój.
– Co się stało?
Maksym w kilku zdaniach wyjaśnił sytuację. W tym samym czasie z góry zeszła reszta ekipy, zaspana Ewa, ponuro zamyślony Piotr, Witek i Maciek patrzący z wyrzutem na naburmuszonego Adama.
– Coś ty jej powiedział? – wybuchła Weronika, stając naprzeciwko i mierząc go wściekłym spojrzeniem.
– Nie twoja sprawa.
– Moja. Nasza. Bo Klara wybrała się na wycieczkę. W taka pogodę! – dodała, a dla podkreślenia dramatyzmu swoich słów, wskazała na żywioł szalejący za oknem.
– Kochanie – starsza pani uspokajająco pogładziła ją po ramieniu. Weronika z trudem powstrzymała dreszcz obrzydzenia. Tak ją to zdumiało, że raptownie zamilkła. Skąd?... Chyba też jej odbija. Dobrze że gospodyni tego nie zauważyła, z pewnością byłoby jej przykro.
– Mój wnuk ma rację. Kierując się w dół, co siłą rzeczy jest najbardziej prawdopodobne, trafi do Augusta. Tam będzie bezpieczna.
– A jeśli nie?
– Jeśli nie… Żadne z was nie może wyruszyć na poszukiwania. Może później?
Później będzie za późno, pomyślała Weronika. Rozejrzała się po kolegach. Wyglądali na zakłopotanych, lecz dopiero po chwili zrozumiała dlaczego. Żadne z nich nie miało ochoty opuszczać bezpiecznego schronienia. Na twarzach mieli wypisane jak na dłoni samolubne myśli: skoro Klara sama wpakowała się w kłopoty, to niech teraz sama sobie poradzi. Z drugiej strony, czy miała prawo ich osądzać? Spojrzała na Maksyma. Opierał się o parapet z założonymi ramionami, bacznie ich obserwując. Każdego po kolei, każdego z osobna. Miał obojętną minę, zaciekawienie w oczach. Nic poza tym. Jemu los Klary był jeszcze bardziej obojętny.
– Dobrze – poddała się. – Ale wyruszymy, gdy tylko się polepszy.
– Wszyscy? – ziewnęła Ewa, posyłając przeciągłe spojrzenie gospodarzowi. Odwzajemnił się, a jego wzrok z bezczelną ciekawością omiótł całą sylwetkę dziewczyny, na dłużej zatrzymując się w okolicach piersi. Weronika parsknęła ze złością, ale to go nie speszyło. Mrugnął do Ewy znacząco, a ta roześmiała się perliście.
– Wracam do ciepłego łóżka – oznajmiła, kierując się ku schodom. Tuż za nią podążył Maksym. Potem reszta chłopaków. Została tylko ona i zatroskana starsza pani.
– Kochanie, prześpij się. Tak będzie najlepiej. O poranku problemu znikną, a koleżanka z pewnością się odnajdzie, cała i zdrowa.
Weronika oderwała wzrok od okna i spojrzała na nią zamyślona. Płomień świecy drgał i tańczył, tworząc dziwaczne wzory i cienie na obliczu gospodyni. Pewnie dlatego jej twarz wyglądała tak groteskowo. Dziewczyna głęboko odetchnęła i cicho podziękowawszy, podążyła schodami na górę. Kierowana nieznanym impulsem zerknęła za siebie, jakby wyrzuty sumienia nie pozwalały jej tak łatwo odpuścić. Ciemność, cały pokój pogrążony był w ciemności. Widać było jedynie jaśniejszy prostokąt drzwi. Zamrugała i ciemność zniknęła, chociaż nie ze wszystkich kątów. Jeszcze raz pomyślała o Klarze, przelotnie zastanawiając się, co było powodem kłótni. Zresztą Adam nie wyglądał na przejętego. Był raczej całkowicie niezainteresowany całym zajściem. Powinna z nim porozmawiać. Ale nie teraz, bo palant ubzdura sobie, że przyszła w całkiem innym celu. Dlaczego w ogóle zgodziła się na to, by ten zadufany w sobie egoista dołączył do ich wyprawy? Przecież można się było spodziewać tego, że jego osoba stanie się źródłem napięć, zwłaszcza wśród pań. Weronika z nagłą złością trzasnęła drzwiami swego pokoju. Pewnie dlatego, że w sypialni Ewy rozległ się perlisty śmiech. A więc Maksym zmienił obiekt swego zainteresowania? Wykrzywiła z pogardą usta. Cóż, pozostaje mu życzyć dobrej zabawy. Energicznie przekręciła klucz, a po namyśle przepchnęła pod drzwi masywnie wyglądającą komodę. Tak dla pewności.
Tym razem zasnęła w ubraniu, przykryta jedynie skrajem kołdry, zapatrzona w białe szaleństwo za oknem. Zasnęła, pomimo niepokoju odczuwanego z powodu Klary. I nie miała żadnych koszmarów.
 

10 komentarzy:

  1. Ile bym dała aby czytać opowiadanie chociaż 2 razy w tygodniu ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tak mało?! Więcej... :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Ta cała tajemnica, groza wciąga, wkręca człowieka maksymalnie. :) Za każdym razem szukam jakiejś wskazówki, czegoś, co zasugeruje o co chodzi. I nadal nie jestem w stanie zgadnąć. Nie mogę doczekać się kolejnej części. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mroczny klimat, tajemnice, paranormalne rzeczy :D Kocham już to opowiadanie !! Nawet nie będę próbowała zgadywać o co chodzi, bo nas wszystkich zaskoczysz i to nie raz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkradła się malutka literówka "[...] jakby bała się własnego cienie." zamiast "cienia" jest "cienie".
    Co do fabuły - wciąga, oj wciąga. Szczerze ta cała Ewa Mnie denerwuję... Ech, po co się przejmować koleżanką? Poflirtujmy z gospodarzem. Jak ja nie lubię tego typu dziewczyn... Za to moją sympatię wzbudziła Weronika, choć trzeba przyznać, że nigdy nie miałam sytuacji w której bardzo nie lubiłam głównej bohaterki Twoich opowiadań. Zobaczymy jak to opowiadanie się rozwinie (ciemność i iluzje, hę, nie mam pojęcia czego się spodziewać, do tego nie wiem jak duże znaczenie miał ten sen) i czekam na Uwikłanych. (:

    OdpowiedzUsuń
  6. Według mnie jak na tak rzadką częstotliwość dodawania nowych części są one troche za krótkie. Rozumiem, że chcesz jeszcze bardziej podsycić napięcie, ale zrozum tez nasz zawód kiedy czekamy cały mozolny tydzień a dostajemy tylko króciótki tekst. Oczywiście nam- czytelnikom nigdy nie dogodzisz, zawsze chcemy tylko więcej i więcej, ale moze uda mi sie wynegocjować jescze pare zdań skoro pojawiają sie one taak rzadko ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie da sie wynegocjowac jeszcze jeden kawalek przed niedziela :-)

      Usuń
    2. Jesteś wspaniała! Moze jutro? Z okazji moich 20-stych urodzin? Byłoby przemiło! :) :*

      Usuń
    3. Miało być w czwartek, ale niech będzie ;-)

      Usuń
  7. Super klimat!! nie mogę się doczekać następnej części ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.