wtorek, 24 maja 2016

Pewnego dnia, w innym miejscu (II)

Wkręciłam się :-) Was też muszę wkręcić. A co najważniejsze, mam już napisane zakończenie...  Dawno już nie pisało mi się z taką łatwością, tak płynnie. No i konia z rzędem temu, kto spodziewa się jak rozwinie się akcja!

link do części I - klik

            Pewnego dnia, w innym miejscu (II) 
W ogromnym pomieszczeniu o niskim suficie, źródłem złocistego blasku okazał się sporych rozmiarów kominek. Poza nim w kilku miejscach stały płonące świece. Nie została zapalona żadna z lamp, w rogu widać było poczerniały ekran telewizora. Weronika mętnie pomyślała, że w taką pogodę pewnie gdzieś uszkodziło linie, ale jak widać gospodyni była na to dobrze przygotowana. Ich mokrą odzież uwiesiła na hakach wystających z powały, buty ustawiła równym rządkiem na gzymsie kominka, a na samym końcu przyniosła całą stertę koców, mocno zalatujących środkiem na mole. Potem zagotowała wodę na starym żeliwnym piecu, chociaż nowiutka kuchenka stała tuż obok.
Powoli cała siódemka dochodziła do siebie. Przestali szczekać zębami, kulić ramiona. Ewa wstała, z uśmiechem proponując pomoc starszej pani, która w pośpiechu nakrywała do stołu. Weronika pomimo, że już przestała dygotać, nie przyłączyła się do koleżanki. Siedziała w milczeniu, rozglądając się dookoła. Kamienny kominek, niewielkie prostokąty okien, na parapetach, których stały jakieś roślinki. Przed kominkiem leżała niedźwiedzia skóra, stały dwa podniszczone fotele. Owalny, poczerniały ze starości stół otaczały krzesła o różnych fasonach i siedziskach. W kuchni jedynym nowoczesnym akcentem była błyszcząca srebrzyście lodówka i piecyk z płytą elektryczną. Naprzeciwko drzwi wejściowych schody prowadzące na górę i pogrążony w mroku korytarz.
Dziwne miejsce, pomyślała w roztargnieniu. Została sama przed kominkiem, bo pozostali przenieśli się do stołu, zajmując miejsca i częstując się herbatą. Słychać było coraz bardziej rozbawione głosy, brzdęk szkła, pojedyncze uderzenia sztućców o porcelanowe talerze. Jednak jej to wszystko wydawało się takie nierzeczywiste. Takie ulotne.
– Weronika, chodź do nas. Nie daj się prosić!
Nie wypadało nie przyjąć zaproszenia. Usiadła przy stole, ale kiedy tylko skończyła jeść, wstała i z kubkiem w dłoniach, podeszła do okna. Choć wyglądało na równie stare, co cały ten dom, było bardzo szczelne. Nie przepuszczało ani odrobiny panującego na zewnątrz chłodu. Weronika stała tak i patrzyła na odbity w szklanej tafli obraz roześmianej gromady. Na gospodynię o serdecznej twarzy, szerokim uśmiechu i wyglądzie kochanej babuni z najlepszej z reklam. Na pokój, rozświetlony blaskiem kominka i zapalonych świec. Wdychała aromat ciasta i świeżo parzonej kawy. Lecz jednocześnie czuła dziwny chłód. Przymknęła powieki, nie odrywając wzroku od ognia pełzającego po ogromnych polanach. Potem gwałtownie go odwróciła, kierując w stronę wejścia. I wtedy wszystko zamigotało. Nie, to nie było właściwe określenie. Po prostu wydało jej się nagle, jakby na to, co widziała, nałożył się zupełnie inny obraz. Pustego, zimnego pomieszczenia, gdzie pośrodku leżały połamane meble, a po kątach wiatr rozrzucił liście. Zamrugała powiekami i odwróciła się do okna. Na zewnątrz nie panował mrok, nie padał śnieg. Na zewnątrz widziała zapadający zmierzch, poszarzałą trawę i gołe sylwetki drzew. Nagle gwałtowny podmuch wiatru wdarł się do pomieszczenia i Weronika zadrżała. Iluzja zniknęła. Znów znajdowała się w ciepłym salonie, w towarzystwie przyjaciół, znów otoczył ja zapach ciasta i kawy. Ale szybko zrozumiała, że ktoś się pojawił.
Mężczyzna otrzepywał się ze śniegu. Potem zsunął z głowy burego koloru kaptur i bacznie rozejrzał się dookoła.
– Nareszcie jesteś! – Gospodyni zerwała się z miejsca i raźnym krokiem podeszła do przybysza. – To mój wnuk, Maksym. A to grupka zbłąkanych wędrowców, którzy na całe szczęście trafili do nas. Wyobraź sobie, co by się z nimi stało na zewnątrz, w taką pogodę? – dodała, załamując ręce.
Mężczyzna obojętnie wzruszył ramionami. Zdjął kurtkę, zsunął buty. Miał na sobie gruby wełniany sweter i sprane dżinsy. Nie wyglądał na uszczęśliwionego ich widokiem. Jego ostry wzrok wędrował od jednej twarzy do drugiej, po kolei, oceniając każdego z ekipy; nieprzyjazny, odpychający. Weronika zapomniawszy o tym, co przeżyła kilka minut wcześniej, również odpowiedziała niechęcią. Nie podobał jej się. Był zbyt surowy, zbyt… Nie umiała ująć tego w odpowiednie słowa. Dziki? Pierwotny? W migotliwym blasku ognia z kominka, w jego źrenicach wyczytała coś obcego, coś złego. Jakby krwawy odblask. Zamrugała oczyma i to wrażenie zniknęło. Pozostał milczący, barczysty mężczyzna, bynajmniej nienastawiony do nich tak serdecznie, jak jego babka.
Uśmiechnęła się niepewnie. Czyste wariactwo! Cała ta wyprawa okazała się czymś zupełnie innym niż planowała. Pogoda, która zwariowała, to miejsce, tak urocze oraz tak przerażające jednocześnie i ten mężczyzna, na widok którego wyraźnie czuła dreszcze wstrząsające jej ciałem. Usiłowała wytłumaczyć sobie, że to z powodu przemarznięcia, ale wiedziała, że to nieprawda. Potoczyła wzorkiem po roześmianych twarzach kolegów. Jak widać oni nie mieli takich rozterek. Pili, jedli, beztrosko paplali. Dziewczyny gapiły się na Maksyma z niestarannie maskowanym zainteresowaniem. Dlaczego więc ona czuła się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza gdy to jej mężczyzna posyłał ukradkowe, baczne spojrzenia.
– Kochanie, może jeszcze kawy? – Gospodyni stanęła tuż obok, szeroko się uśmiechając. Weronika wzdrygnęła się, ale zaraz opanowała emocje i skinęła głową, podtykając pusty już kubek. Maksym zmarszczył brwi. Jadł w milczeniu, gapiąc się na nią i nawet nie próbując okazać odrobiny uprzejmości względem pozostałych. Jakby ich nie było, jakby całkowicie go nie interesowali. Czym u licha ona zasłużyła sobie na jego atencję?
Wolała odwrócić się plecami, patrzeć na żywioł szalejący na zewnątrz. To naprawdę bardzo dziwne, że żadna prognoza pogody nie przewidziała takiej śnieżycy. Cóż. Prześpią się i być może już jutro będą mogli pójść dalej. Opanowała nagłą chęć, by zarzucić na siebie przemoczoną kurtkę, chwycić plecak i uciec. Chyba całkiem zbzikowała, skąd ten irracjonalny strach? Przez niego? Nie, to zaczęło się już wcześniej.
Nagle w odbiciu szyby zauważyła szczupłą twarz, o orlim nosie i wąskich, badawczych oczach. Tuż obok.
– Co chcesz zobaczyć, że tak wlepiasz wzrok w ciemność za oknem? – spytał, pochylając się nad nią. Nie odpowiedziała, bo jej serce gwałtownie przyspieszyło, a kolana zmiękły.
– Nic tam nie ma – wyszeptał, owiewając gorącym oddechem jej kark. Nie był dużo wyższy, ale znacznie bardziej barczysty. Włosy miał czarne, odrobinę za długie, malowniczo potargane, oczy również czarne, jak głębokie studnie bez dna. – Pustka, chłód, śmierć.
– Mam dziwne wrażenie… – i umilkła zmieszana. Przecież nie mogła powiedzieć, że pustkę, chłód i śmierć czuła tutaj, w domu. Tylko przez chwilę, ale to wystarczyło, by napędzić jej stracha. Nie lubiła takich przeczuć, choć ufała swojej intuicji. – Nie, już nic. Nagła zmiana pogody, prawda?
– Prawda – odpowiedział szyderczo się uśmiechając. – Bardzo nagła.
– Mieszkasz tu cały rok?
– Całe życie.
Stał tak blisko, prawie ocierając się o plecy. Ręce miał w kieszeniach, głowę lekko pochyloną, wzrok utkwiony w odbiciu jej wystraszonych oczu. Czuła ciepło płynące od jego ciała, czuła gorący oddech na swoich włosach, zapach ogniska i świeżo co przekopanej ziemi. Mimowolnie się zdziwiła. Ziemi? W taki mróz? Czyżby nawet własny nos płatał jej figla? Odłożyła kubek, otulając się ramionami. Milczała, nie mając ochoty na rozmowę. Zza ich pleców słychać było gwar; roześmiane głosy były niczym zgrzyt na szkle. Tak bardzo  pasowały i jednocześnie nie pasowały do tego miejsca.
– Czego tu szukacie?
– Chciałam im pokazać piękno gór. Razem studiujemy.
– Aha – mruknął tylko, a potem nagle położył jedną rękę na jej ramieniu. Nie strąciła jej, zaskoczona, zaintrygowana. Co to u licha miało znaczyć? Czyżby brakowało mu towarzystwa? Seksu? Zarumieniła się. Nie, nie ma mowy! Odepchnęła gwałtownie jego rękę, ale on tylko się skrzywił. I tym razem ścisnął ją obiema dłońmi w pasie.
– Jesteś piękna – wyszeptał cicho na ucho, lekko się pochylając i przyciągając ją ku sobie, tak że teraz opierała się o niego całym ciałem.
Weronika zamarła przestraszona tą niechcianą bliskością. Nagle pomyślała, że właściwie nic nie wiedzą o swoich gospodarzach. Mieszkali tylko w dwójkę, na takim pustkowiu. Kobiecie się nie dziwiła, starsi ludzie czasami uciekali od zgiełku wielkiego świata. Ale on? Mężczyzna w kwiecie wieku, który z pewnością musiał się czuć tutaj samotny. Całe życie? To zabrzmiało jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał. Jeśli to prawda, to jaki był tego powód? Od razu przypomniały jej się wszystkie makabryczne filmy, głównie amerykańskie, o wszelkiej maści zboczeńcach i dewiantach mieszkających na odludziu, czyhających aż pokażą się u nich zbłąkani turyści. Scenariusz prawie identyczny z tym, co ich teraz spotkało. Potem zazwyczaj było dużo krwi, uciętych kończyn, strachu i krzyków. Wzdrygnęła się, karcąc za zbyt bujną wyobraźnię. Bez przesady, a może facet po prostu był odludkiem? Dom wyglądał jak każdy inny, gospodarze nie stronili od zdobyczy cywilizacji, chociaż akurat tego wieczoru zabrakło prądu. Przez pogodę, to zrozumiałe. A ona od razu wyobraża sobie bóg jeden wie co! Nieoczekiwanie cicho się roześmiała.
– Co cię bawi? – zesztywniał, a w jego głosie wyczuła źle tłumioną irytację.
– Moje pokręcone myśli – odparła zgodnie z prawdą, nie wdając się w szczegóły.
– Jak bardzo pokręcone? – Irytacja zniknęła, pojawiło się coś innego. Silna dłoń jakby od niechcenia musnęła jej pierś, zjechała w dół, na brzuch, potem jeszcze niżej… Weronika wyrwała się z objęć Maksyma. Dość tego, ten facet pozwala sobie na zbyt wiele.
– Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to przypomniał mi się pewien film. O zbłąkanych turystach, którzy trafili do domu na pustkowiu, a potem ginęli kolejno w tajemniczych okolicznościach.
Oczekiwała że się rozgniewa, roześmieje, lub coś w tym rodzaju. Lecz on jedynie spojrzał na nią przenikliwie. Nawet jeden mięsień nie drgnął w jego twarzy. Wyglądało jakby potraktował te słowa całkiem serio. Weronika wzdrygnęła się, cofając o krok.
– Słuszne porównanie – powiedział tylko, odwracając się na pięcie. I odszedł, zostawiając osłupiałą dziewczynę samą. Słuszne porównanie? Z trudem opanowała narastającą panikę. Boże! Gdzie oni do diabła trafili? Zerknęła na rozbawione towarzystwo, na starszą panią, która z szerokim, serdecznym uśmiechem, kroiła apetycznie wyglądający placek. Czy powinna poprosić ich o zachowanie ostrożności? Bez sensu, powiedzą, że jej odbiło. W takim razie pozostaje tylko jedno wyjście, samemu mieć oczy szeroko otwarte, a jutro, gdy przestanie padać śnieg, uciekać stąd gdzie pieprz rośnie. Zamyślona usiadła w końcu przy stole. Pod wpływem panującej tu atmosfery, powoli się rozluźniała, zapominając o nieprzyjemnym wrażeniu, jakie wywarł na niej wnuk gospodyni. Chociaż czy „nieprzyjemne” było dobrym słowem? Niezupełnie. Upiła łyczek grzanego wina, czując, jak przyjemne ciepło rozprzestrzenia się po całym ciele, wyganiając strach i obawy. Zapomniała o Maksymie, siedzącym na najbardziej zacienionym kącie pomieszczenia, beznamiętnie obserwującym jak goście pochłaniając cały przygotowany dla nich posiłek. Po tylu godzinach spędzonych wśród śnieżnej zawieruchy, po chwilach, w których zaczynała już tracić nadzieję na przeżycie, to miejsce w końcu wydało się czymś na kształt raju. A gdy na dodatek pomyślała o ciepłym łóżku, czekającym na nią na drugim piętrze, o kominku gdzie rozpalono ogień, mimowolnie roześmiała się. Zajęte rozmową towarzystwo, nie zwróciło uwagi na tę wesołość, jedynie ciemne, zimne oczy Maksyma, spojrzały na nią czujnie. Kąciki jego kurczowo zaciśniętych ust drgnęły, jakby również chciał się roześmiać. A jednak czujny obserwator zauważyłby w tym momencie, że mężczyźnie daleko było prawdziwej wesołości. Bardziej był to wyraz doskonale maskowanej satysfakcji. Jakby wiedział o czymś, o czym goście jeszcze nie mieli pojęcia.
Weronika wstała i podziękowała za posiłek. Uściskała starszą panią, z lubością wdychając otaczający ją przyjemny, kwiatowy zapach. Te perfumy wydawały się tak odpowiednie do ciepła i serdeczności im okazywanej, że przywołały nie tak znowu odległe wspomnienia jej własnego dzieciństwa. Potem życząc wszystkim dobrej nocy, energicznym krokiem pomaszerowała na górę. A za nią niczym cień podążył tajemniczy gospodarz. Spostrzegła jego obecność, dopiero kiedy wchodziła do pokoju.
– Sprawdzę ogień – burknął, zgrabnie ją wymijając i podchodząc do kominka. Nie zaprotestowała, siadając na skraju łóżka, by cierpliwie poczekać aż skończy. Kucnął i wrzucił do tlącego się żaru kilka polan, potem zasłonił całość specjalnym parawanem. Potem wstał, wciąż zapatrzony w ogień, jakby wcale nie spieszył się, by wyjść. Wydawał się zamyślony, a w świetle pełgających płomieni jego masywna, nieco przysadzista sylwetka sprawiała dziwne, nierzeczywiste wrażenie. Jakby świat utracił nagle swoje trzy wymiary, zmieniając się w dwuwymiarowy obraz. Weronika otrząsnęła się, a następnie znacząco odchrząknęła. Chciałaby, żeby już sobie poszedł.  Jego obecność wywoływała u niej gęsią skórkę połączoną z niepokojem, którego źródło ciężko było określić. Gdzieś tam w głębi trzewi czaił się strach, przytłumiony, niewyraźny, i przez to znacznie silniej odczuwany. Chyba zrozumiał tę werbalną aluzję, bo bez słowa odwrócił się i wyszedł. Zanim trzasnęły drzwi, zdążyła jeszcze złapać jego posępne spojrzenie.
Odetchnęła z ulgą. Była zbyt śpiąca i zmęczona, by dalej roztrząsać tajemnice jakie skrywał gospodarz tego domu oraz wpływ jego obecności na nią samą. Szybko zrzuciła wierzchnie warstwy odzieży, po czym z rozkoszą zanurkowała pod grubą, puszystą pierzyną. Na sen nie trzeba było długo czekać. Pojawił się, gdy tylko zamknęła oczy.

22 komentarze:

  1. Jestem k**** zdolna. Miało być po północy dnia następnego, a dodałam na poprzedniego, więc w sumie od razu opublikowałam :) Idę spać, bo jak widać powinnam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Własnie nie powinnas - uwielbiam kiedy dodajesz dzien po dniu !!!!! :) Taka niespodzianka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee, a ja czekałem na kolejną część:(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś mega!! Tak szybko kolejna część, opowiadanie świetne!!! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wieczorem mam chwilę dla siebie, to piszę. Pisząc zapominam o problemach dnia codziennego, relaksuję się na maksa i bez tej godzinki chyba bym zwariowała ;-)

      Usuń
    2. A ja relaksuje się czytając Twoje swietne opowiadania :) czekamy na następną część :)

      Usuń
  5. Mam wrażenie (pewnie mylne), że inspirowałaś się "Sagą o Ludziach Lodu". W jednym tomie bohaterowie trafiają do idealnego zamku i też im coś nie pasuje, przeczucia ich nie zawodzą, bo okazało się, że to tylko iluzja, a ten zamek to ruina.
    Jeżeli Twoje opowiadanie pójdzie w tym kierunku, to będę się bardzo cieszyć.
    Pozdrawiam i ściskam mocno z gorącego Poznania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sagę oczywiście niejednokrotnie czytałam, ale tym razem nie inspirowałam się niczym. Pomysłodawcą akcji jest tylko i wyłącznie moje wyobraźnia :-) chociaż pewnie zawsze znajdzie się podobieństwo do czegoś tam. Dodam jedynie że nie będzie żadnych duchów, upiorów czy wampirów. Będzie za to coś innego ;-D

      Usuń
    2. Hejka :-)
      ta część Sagi o Ludziach Lodu z zamkiem to << Skrzydła kruka>> o czarownicy Anciol rozumiejącej miłość inaczej hihihihi :-) czytałam wszystkie 47 części Sagi, tak piękna baśń ,porywająca :-)
      pozdrawiam Anna

      Usuń
    3. Aaa! Myślałam że "Zamek duchów". To chyba była siódemka? Nie, nic z tych rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale przy pisaniu tego opowiadania nasunęło mi się skojarzenie z Thorgalem, historią opowiedzianą w tomie "Zdradzona czarodziejka"? Od razu zaznaczę, że nie ma ono nic wspólnego z moim tekstem, ale skojarzenie się nasunęło i to z siłą huraganu...
      Idę spać, bo już mi się literki na klawiaturze mylą :-D

      Usuń
  6. Z utęsknieniem czekamy na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę dobry tekst.Intrygujący wnuczek wzbudza zainteresowanie. A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady.. :)
    P.S. Kiedy mogę liczyć na kolejną część Uwikłanych?
    Aleksandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bieszczady to zawsze dobry pomysł :)
      Tylko, że z roku na rok coraz mniej dzikie. Chyba, że wybierzesz się późną jesienią - będzie właśnie taka pogoda jak w opowiadaniu - zimno w ch**, wiatr, deszcz, śnieg.

      Teraz, jakbyś chciała szukać dziczy to w Gorganach na Ukrainie lub Karpatach transylwańskich w Rumunii.

      Ola

      Usuń
  8. Kiedy następna część będzie? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Babeczko proszę Cię bardzo... dodaj dzisiaj następną cześć. Skoro masz już wszystko napisane to nie karz nam tak długo czekać. Mogłabyś dodawać nowe części nawet codziennie. Ja i z pewnością nie tylko ja na to czekamy...
    Pozdrawiam - M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam wszystkiego, tylko zakończenie :-) No i po drodze parę kawałków. Usiadłam do kompa, bo muszę zapłacić rachunki :/ wpadłam na chwilę na bloga i zaraz idę spać... Dziś już nie mam siły na poprawianie tekstu :(

      Usuń
  10. Noo i w kooońcuu naprawde dobre opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziwie się, że wydawnictwa nie chcą wydać Twoich książek. Wszystkie opowiadania są inne, magiczne, każde ma w sobie urok, bohaterki nie są takie... nijakie. A to, co piszesz teraz? Wspaniałe! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajnie, że postanowiłaś napisać coś innego, jest to odświeżające dla twojego bloga. Ostatnio faktycznie uraczyłaś nas wieloma słodkimi opowiadaniami.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeżeli JEGO zabijesz lub zrobisz mu jakąkolwiek krzywdę, to nigdy NIE BĘDĘ TWOJA. Prędzej rzucę się pod pociąg. A wiesz, że tego na pewno nie zrobię.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.