Wkręciłam się :-) Was też muszę wkręcić. A co najważniejsze, mam już napisane zakończenie... Dawno już nie pisało mi się z taką łatwością, tak płynnie. No i konia z rzędem temu, kto spodziewa się jak rozwinie się akcja!
link do części I - klik
Pewnego dnia, w innym miejscu (II)
W ogromnym
pomieszczeniu o niskim suficie, źródłem złocistego blasku okazał się sporych
rozmiarów kominek. Poza nim w kilku miejscach stały płonące świece. Nie została
zapalona żadna z lamp, w rogu widać było poczerniały ekran telewizora. Weronika
mętnie pomyślała, że w taką pogodę pewnie gdzieś uszkodziło linie, ale jak
widać gospodyni była na to dobrze przygotowana. Ich mokrą odzież uwiesiła na
hakach wystających z powały, buty ustawiła równym rządkiem na gzymsie kominka,
a na samym końcu przyniosła całą stertę koców, mocno zalatujących środkiem na
mole. Potem zagotowała wodę na starym żeliwnym piecu, chociaż nowiutka kuchenka
stała tuż obok.
Powoli cała siódemka
dochodziła do siebie. Przestali szczekać zębami, kulić ramiona. Ewa wstała, z
uśmiechem proponując pomoc starszej pani, która w pośpiechu nakrywała do stołu.
Weronika pomimo, że już przestała dygotać, nie przyłączyła się do koleżanki.
Siedziała w milczeniu, rozglądając się dookoła. Kamienny kominek, niewielkie
prostokąty okien, na parapetach, których stały jakieś roślinki. Przed kominkiem
leżała niedźwiedzia skóra, stały dwa podniszczone fotele. Owalny, poczerniały
ze starości stół otaczały krzesła o różnych fasonach i siedziskach. W kuchni
jedynym nowoczesnym akcentem była błyszcząca srebrzyście lodówka i piecyk z
płytą elektryczną. Naprzeciwko drzwi wejściowych schody prowadzące na górę i
pogrążony w mroku korytarz.
Dziwne miejsce,
pomyślała w roztargnieniu. Została sama przed kominkiem, bo pozostali
przenieśli się do stołu, zajmując miejsca i częstując się herbatą. Słychać było
coraz bardziej rozbawione głosy, brzdęk szkła, pojedyncze uderzenia sztućców o
porcelanowe talerze. Jednak jej to wszystko wydawało się takie nierzeczywiste. Takie
ulotne.
– Weronika, chodź
do nas. Nie daj się prosić!
Nie wypadało nie
przyjąć zaproszenia. Usiadła przy stole, ale kiedy tylko skończyła jeść, wstała
i z kubkiem w dłoniach, podeszła do okna. Choć wyglądało na równie stare, co
cały ten dom, było bardzo szczelne. Nie przepuszczało ani odrobiny panującego
na zewnątrz chłodu. Weronika stała tak i patrzyła na odbity w szklanej tafli
obraz roześmianej gromady. Na gospodynię o serdecznej twarzy, szerokim uśmiechu
i wyglądzie kochanej babuni z najlepszej z reklam. Na pokój, rozświetlony
blaskiem kominka i zapalonych świec. Wdychała aromat ciasta i świeżo parzonej
kawy. Lecz jednocześnie czuła dziwny chłód. Przymknęła powieki, nie odrywając
wzroku od ognia pełzającego po ogromnych polanach. Potem gwałtownie go
odwróciła, kierując w stronę wejścia. I wtedy wszystko zamigotało. Nie, to nie
było właściwe określenie. Po prostu wydało jej się nagle, jakby na to, co
widziała, nałożył się zupełnie inny obraz. Pustego, zimnego pomieszczenia,
gdzie pośrodku leżały połamane meble, a po kątach wiatr rozrzucił liście.
Zamrugała powiekami i odwróciła się do okna. Na zewnątrz nie panował mrok, nie
padał śnieg. Na zewnątrz widziała zapadający zmierzch, poszarzałą trawę i gołe
sylwetki drzew. Nagle gwałtowny podmuch wiatru wdarł się do pomieszczenia i
Weronika zadrżała. Iluzja zniknęła. Znów znajdowała się w ciepłym salonie, w
towarzystwie przyjaciół, znów otoczył ja zapach ciasta i kawy. Ale szybko
zrozumiała, że ktoś się pojawił.
Mężczyzna otrzepywał
się ze śniegu. Potem zsunął z głowy burego koloru kaptur i bacznie rozejrzał
się dookoła.
– Nareszcie
jesteś! – Gospodyni zerwała się z miejsca i raźnym krokiem podeszła do
przybysza. – To mój wnuk, Maksym. A to grupka zbłąkanych wędrowców, którzy na
całe szczęście trafili do nas. Wyobraź sobie, co by się z nimi stało na
zewnątrz, w taką pogodę? – dodała, załamując ręce.
Mężczyzna obojętnie wzruszył
ramionami. Zdjął kurtkę, zsunął buty. Miał na sobie gruby wełniany sweter i
sprane dżinsy. Nie wyglądał na uszczęśliwionego ich widokiem. Jego ostry wzrok
wędrował od jednej twarzy do drugiej, po kolei, oceniając każdego z ekipy;
nieprzyjazny, odpychający. Weronika zapomniawszy o tym, co przeżyła kilka minut
wcześniej, również odpowiedziała niechęcią. Nie podobał jej się. Był zbyt surowy,
zbyt… Nie umiała ująć tego w odpowiednie słowa. Dziki? Pierwotny? W migotliwym
blasku ognia z kominka, w jego źrenicach wyczytała coś obcego, coś złego. Jakby
krwawy odblask. Zamrugała oczyma i to wrażenie zniknęło. Pozostał milczący,
barczysty mężczyzna, bynajmniej nienastawiony do nich tak serdecznie, jak jego
babka.
Uśmiechnęła się
niepewnie. Czyste wariactwo! Cała ta wyprawa okazała się czymś zupełnie innym
niż planowała. Pogoda, która zwariowała, to miejsce, tak urocze oraz tak
przerażające jednocześnie i ten mężczyzna, na widok którego wyraźnie czuła
dreszcze wstrząsające jej ciałem. Usiłowała wytłumaczyć sobie, że to z powodu
przemarznięcia, ale wiedziała, że to nieprawda. Potoczyła wzorkiem po
roześmianych twarzach kolegów. Jak widać oni nie mieli takich rozterek. Pili,
jedli, beztrosko paplali. Dziewczyny gapiły się na Maksyma z niestarannie
maskowanym zainteresowaniem. Dlaczego więc ona czuła się coraz bardziej
nieswojo, zwłaszcza gdy to jej mężczyzna posyłał ukradkowe, baczne spojrzenia.
– Kochanie, może
jeszcze kawy? – Gospodyni stanęła tuż obok, szeroko się uśmiechając. Weronika
wzdrygnęła się, ale zaraz opanowała emocje i skinęła głową, podtykając pusty
już kubek. Maksym zmarszczył brwi. Jadł w milczeniu, gapiąc się na nią i nawet
nie próbując okazać odrobiny uprzejmości względem pozostałych. Jakby ich nie
było, jakby całkowicie go nie interesowali. Czym u licha ona zasłużyła sobie na
jego atencję?
Wolała odwrócić się
plecami, patrzeć na żywioł szalejący na zewnątrz. To naprawdę bardzo dziwne, że
żadna prognoza pogody nie przewidziała takiej śnieżycy. Cóż. Prześpią się i być
może już jutro będą mogli pójść dalej. Opanowała nagłą chęć, by zarzucić na
siebie przemoczoną kurtkę, chwycić plecak i uciec. Chyba całkiem zbzikowała,
skąd ten irracjonalny strach? Przez niego? Nie, to zaczęło się już wcześniej.
Nagle w odbiciu szyby
zauważyła szczupłą twarz, o orlim nosie i wąskich, badawczych oczach. Tuż obok.
– Co chcesz
zobaczyć, że tak wlepiasz wzrok w ciemność za oknem? – spytał, pochylając się
nad nią. Nie odpowiedziała, bo jej serce gwałtownie przyspieszyło, a kolana
zmiękły.
– Nic tam nie ma –
wyszeptał, owiewając gorącym oddechem jej kark. Nie był dużo wyższy, ale
znacznie bardziej barczysty. Włosy miał czarne, odrobinę za długie, malowniczo
potargane, oczy również czarne, jak głębokie studnie bez dna. – Pustka, chłód,
śmierć.
– Mam dziwne
wrażenie… – i umilkła zmieszana. Przecież nie mogła powiedzieć, że pustkę,
chłód i śmierć czuła tutaj, w domu. Tylko przez chwilę, ale to wystarczyło, by
napędzić jej stracha. Nie lubiła takich przeczuć, choć ufała swojej intuicji. –
Nie, już nic. Nagła zmiana pogody, prawda?
– Prawda –
odpowiedział szyderczo się uśmiechając. – Bardzo nagła.
– Mieszkasz tu
cały rok?
– Całe życie.
Stał tak blisko, prawie
ocierając się o plecy. Ręce miał w kieszeniach, głowę lekko pochyloną, wzrok
utkwiony w odbiciu jej wystraszonych oczu. Czuła ciepło płynące od jego ciała,
czuła gorący oddech na swoich włosach, zapach ogniska i świeżo co przekopanej
ziemi. Mimowolnie się zdziwiła. Ziemi? W taki mróz? Czyżby nawet własny nos
płatał jej figla? Odłożyła kubek, otulając się ramionami. Milczała, nie mając
ochoty na rozmowę. Zza ich pleców słychać było gwar; roześmiane głosy były
niczym zgrzyt na szkle. Tak bardzo pasowały i jednocześnie nie pasowały do tego
miejsca.
– Czego tu
szukacie?
– Chciałam im
pokazać piękno gór. Razem studiujemy.
– Aha – mruknął
tylko, a potem nagle położył jedną rękę na jej ramieniu. Nie strąciła jej,
zaskoczona, zaintrygowana. Co to u licha miało znaczyć? Czyżby brakowało mu
towarzystwa? Seksu? Zarumieniła się. Nie, nie ma mowy! Odepchnęła gwałtownie
jego rękę, ale on tylko się skrzywił. I tym razem ścisnął ją obiema dłońmi w
pasie.
– Jesteś piękna –
wyszeptał cicho na ucho, lekko się pochylając i przyciągając ją ku sobie, tak
że teraz opierała się o niego całym ciałem.
Weronika zamarła
przestraszona tą niechcianą bliskością. Nagle pomyślała, że właściwie nic nie
wiedzą o swoich gospodarzach. Mieszkali tylko w dwójkę, na takim pustkowiu.
Kobiecie się nie dziwiła, starsi ludzie czasami uciekali od zgiełku wielkiego
świata. Ale on? Mężczyzna w kwiecie wieku, który z pewnością musiał się czuć
tutaj samotny. Całe życie? To zabrzmiało jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał. Jeśli
to prawda, to jaki był tego powód? Od razu przypomniały jej się wszystkie
makabryczne filmy, głównie amerykańskie, o wszelkiej maści zboczeńcach i
dewiantach mieszkających na odludziu, czyhających aż pokażą się u nich zbłąkani
turyści. Scenariusz prawie identyczny z tym, co ich teraz spotkało. Potem
zazwyczaj było dużo krwi, uciętych kończyn, strachu i krzyków. Wzdrygnęła się,
karcąc za zbyt bujną wyobraźnię. Bez przesady, a może facet po prostu był
odludkiem? Dom wyglądał jak każdy inny, gospodarze nie stronili od zdobyczy
cywilizacji, chociaż akurat tego wieczoru zabrakło prądu. Przez pogodę, to
zrozumiałe. A ona od razu wyobraża sobie bóg jeden wie co! Nieoczekiwanie cicho
się roześmiała.
– Co cię bawi? –
zesztywniał, a w jego głosie wyczuła źle tłumioną irytację.
– Moje pokręcone
myśli – odparła zgodnie z prawdą, nie wdając się w szczegóły.
– Jak bardzo
pokręcone? – Irytacja zniknęła, pojawiło się coś innego. Silna dłoń jakby od
niechcenia musnęła jej pierś, zjechała w dół, na brzuch, potem jeszcze niżej…
Weronika wyrwała się z objęć Maksyma. Dość tego, ten facet pozwala sobie na
zbyt wiele.
– Jeśli koniecznie
chcesz wiedzieć, to przypomniał mi się pewien film. O zbłąkanych turystach,
którzy trafili do domu na pustkowiu, a potem ginęli kolejno w tajemniczych
okolicznościach.
Oczekiwała że się
rozgniewa, roześmieje, lub coś w tym rodzaju. Lecz on jedynie spojrzał na nią
przenikliwie. Nawet jeden mięsień nie drgnął w jego twarzy. Wyglądało jakby
potraktował te słowa całkiem serio. Weronika wzdrygnęła się, cofając o krok.
– Słuszne
porównanie – powiedział tylko, odwracając się na pięcie. I odszedł, zostawiając
osłupiałą dziewczynę samą. Słuszne porównanie? Z trudem opanowała narastającą
panikę. Boże! Gdzie oni do diabła trafili? Zerknęła na rozbawione towarzystwo,
na starszą panią, która z szerokim, serdecznym uśmiechem, kroiła apetycznie
wyglądający placek. Czy powinna poprosić ich o zachowanie ostrożności? Bez
sensu, powiedzą, że jej odbiło. W takim razie pozostaje tylko jedno wyjście,
samemu mieć oczy szeroko otwarte, a jutro, gdy przestanie padać śnieg, uciekać
stąd gdzie pieprz rośnie. Zamyślona usiadła w końcu przy stole. Pod wpływem
panującej tu atmosfery, powoli się rozluźniała, zapominając o nieprzyjemnym
wrażeniu, jakie wywarł na niej wnuk gospodyni. Chociaż czy „nieprzyjemne” było
dobrym słowem? Niezupełnie. Upiła łyczek grzanego wina, czując, jak przyjemne
ciepło rozprzestrzenia się po całym ciele, wyganiając strach i obawy.
Zapomniała o Maksymie, siedzącym na najbardziej zacienionym kącie
pomieszczenia, beznamiętnie obserwującym jak goście pochłaniając cały
przygotowany dla nich posiłek. Po tylu godzinach spędzonych wśród śnieżnej
zawieruchy, po chwilach, w których zaczynała już tracić nadzieję na przeżycie,
to miejsce w końcu wydało się czymś na kształt raju. A gdy na dodatek pomyślała
o ciepłym łóżku, czekającym na nią na drugim piętrze, o kominku gdzie rozpalono
ogień, mimowolnie roześmiała się. Zajęte rozmową towarzystwo, nie zwróciło uwagi
na tę wesołość, jedynie ciemne, zimne oczy Maksyma, spojrzały na nią czujnie.
Kąciki jego kurczowo zaciśniętych ust drgnęły, jakby również chciał się roześmiać.
A jednak czujny obserwator zauważyłby w tym momencie, że mężczyźnie daleko było
prawdziwej wesołości. Bardziej był to wyraz doskonale maskowanej satysfakcji.
Jakby wiedział o czymś, o czym goście jeszcze nie mieli pojęcia.
Weronika wstała i
podziękowała za posiłek. Uściskała starszą panią, z lubością wdychając otaczający
ją przyjemny, kwiatowy zapach. Te perfumy wydawały się tak odpowiednie do
ciepła i serdeczności im okazywanej, że przywołały nie tak znowu odległe
wspomnienia jej własnego dzieciństwa. Potem życząc wszystkim dobrej nocy,
energicznym krokiem pomaszerowała na górę. A za nią niczym cień podążył
tajemniczy gospodarz. Spostrzegła jego obecność, dopiero kiedy wchodziła do
pokoju.
– Sprawdzę ogień –
burknął, zgrabnie ją wymijając i podchodząc do kominka. Nie zaprotestowała,
siadając na skraju łóżka, by cierpliwie poczekać aż skończy. Kucnął i wrzucił
do tlącego się żaru kilka polan, potem zasłonił całość specjalnym parawanem.
Potem wstał, wciąż zapatrzony w ogień, jakby wcale nie spieszył się, by wyjść.
Wydawał się zamyślony, a w świetle pełgających płomieni jego masywna, nieco
przysadzista sylwetka sprawiała dziwne, nierzeczywiste wrażenie. Jakby świat
utracił nagle swoje trzy wymiary, zmieniając się w dwuwymiarowy obraz. Weronika
otrząsnęła się, a następnie znacząco odchrząknęła. Chciałaby, żeby już sobie
poszedł. Jego obecność wywoływała u niej
gęsią skórkę połączoną z niepokojem, którego źródło ciężko było określić.
Gdzieś tam w głębi trzewi czaił się strach, przytłumiony, niewyraźny, i przez
to znacznie silniej odczuwany. Chyba zrozumiał tę werbalną aluzję, bo bez słowa
odwrócił się i wyszedł. Zanim trzasnęły drzwi, zdążyła jeszcze złapać jego
posępne spojrzenie.
Odetchnęła z ulgą. Była
zbyt śpiąca i zmęczona, by dalej roztrząsać tajemnice jakie skrywał gospodarz
tego domu oraz wpływ jego obecności na nią samą. Szybko zrzuciła wierzchnie
warstwy odzieży, po czym z rozkoszą zanurkowała pod grubą, puszystą pierzyną.
Na sen nie trzeba było długo czekać. Pojawił się, gdy tylko zamknęła oczy.
Jestem k**** zdolna. Miało być po północy dnia następnego, a dodałam na poprzedniego, więc w sumie od razu opublikowałam :) Idę spać, bo jak widać powinnam.
OdpowiedzUsuńWłasnie nie powinnas - uwielbiam kiedy dodajesz dzien po dniu !!!!! :) Taka niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńEeee, a ja czekałem na kolejną część:(
OdpowiedzUsuńBo się pomyliłam :( (skrucha!)...
UsuńJesteś mega!! Tak szybko kolejna część, opowiadanie świetne!!! :*
OdpowiedzUsuńKiedy wieczorem mam chwilę dla siebie, to piszę. Pisząc zapominam o problemach dnia codziennego, relaksuję się na maksa i bez tej godzinki chyba bym zwariowała ;-)
UsuńA ja relaksuje się czytając Twoje swietne opowiadania :) czekamy na następną część :)
UsuńMam wrażenie (pewnie mylne), że inspirowałaś się "Sagą o Ludziach Lodu". W jednym tomie bohaterowie trafiają do idealnego zamku i też im coś nie pasuje, przeczucia ich nie zawodzą, bo okazało się, że to tylko iluzja, a ten zamek to ruina.
OdpowiedzUsuńJeżeli Twoje opowiadanie pójdzie w tym kierunku, to będę się bardzo cieszyć.
Pozdrawiam i ściskam mocno z gorącego Poznania.
Sagę oczywiście niejednokrotnie czytałam, ale tym razem nie inspirowałam się niczym. Pomysłodawcą akcji jest tylko i wyłącznie moje wyobraźnia :-) chociaż pewnie zawsze znajdzie się podobieństwo do czegoś tam. Dodam jedynie że nie będzie żadnych duchów, upiorów czy wampirów. Będzie za to coś innego ;-D
UsuńHejka :-)
Usuńta część Sagi o Ludziach Lodu z zamkiem to << Skrzydła kruka>> o czarownicy Anciol rozumiejącej miłość inaczej hihihihi :-) czytałam wszystkie 47 części Sagi, tak piękna baśń ,porywająca :-)
pozdrawiam Anna
Aaa! Myślałam że "Zamek duchów". To chyba była siódemka? Nie, nic z tych rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale przy pisaniu tego opowiadania nasunęło mi się skojarzenie z Thorgalem, historią opowiedzianą w tomie "Zdradzona czarodziejka"? Od razu zaznaczę, że nie ma ono nic wspólnego z moim tekstem, ale skojarzenie się nasunęło i to z siłą huraganu...
UsuńIdę spać, bo już mi się literki na klawiaturze mylą :-D
Z utęsknieniem czekamy na więcej.
OdpowiedzUsuńNaprawdę dobry tekst.Intrygujący wnuczek wzbudza zainteresowanie. A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady.. :)
OdpowiedzUsuńP.S. Kiedy mogę liczyć na kolejną część Uwikłanych?
Aleksandra
Bieszczady to zawsze dobry pomysł :)
UsuńTylko, że z roku na rok coraz mniej dzikie. Chyba, że wybierzesz się późną jesienią - będzie właśnie taka pogoda jak w opowiadaniu - zimno w ch**, wiatr, deszcz, śnieg.
Teraz, jakbyś chciała szukać dziczy to w Gorganach na Ukrainie lub Karpatach transylwańskich w Rumunii.
Ola
Kiedy następna część będzie? :)
OdpowiedzUsuńBabeczko proszę Cię bardzo... dodaj dzisiaj następną cześć. Skoro masz już wszystko napisane to nie karz nam tak długo czekać. Mogłabyś dodawać nowe części nawet codziennie. Ja i z pewnością nie tylko ja na to czekamy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - M.
Nie mam wszystkiego, tylko zakończenie :-) No i po drodze parę kawałków. Usiadłam do kompa, bo muszę zapłacić rachunki :/ wpadłam na chwilę na bloga i zaraz idę spać... Dziś już nie mam siły na poprawianie tekstu :(
Usuń* każ
OdpowiedzUsuńM.
Noo i w kooońcuu naprawde dobre opowiadanie!
OdpowiedzUsuńDziwie się, że wydawnictwa nie chcą wydać Twoich książek. Wszystkie opowiadania są inne, magiczne, każde ma w sobie urok, bohaterki nie są takie... nijakie. A to, co piszesz teraz? Wspaniałe! :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że postanowiłaś napisać coś innego, jest to odświeżające dla twojego bloga. Ostatnio faktycznie uraczyłaś nas wieloma słodkimi opowiadaniami.
OdpowiedzUsuńJeżeli JEGO zabijesz lub zrobisz mu jakąkolwiek krzywdę, to nigdy NIE BĘDĘ TWOJA. Prędzej rzucę się pod pociąg. A wiesz, że tego na pewno nie zrobię.
OdpowiedzUsuń