Coś innego, głównie dla mnie, bo się zbytnio zasłodziłam :-) Na niedzielę Uwikłani, od 8 czerwca Tysiąc odcieni bieli.
Pewnego dnia, w innym miejscu (I)
– Mamy piękną
jesień – powiedział Adam, siadając obok i częstując ją kanapką.
– Piękną – odparła
lakonicznie. Wolała zachować dystans. Z wielu powodów, wśród których dwa
najważniejsze to te, że miał opinię podrywacza i dziewczynę, z którą planował
ślub. Ostatnie na co miała ochotę, to dać się nabrać na stare jak świat numery
i leczyć z tego powodu złamane serce. Nie tym razem, o nie, nie tym razem!
– Właśnie o tej
porze roku wędrówki po górach mają swój niepowtarzalny urok – ciągnął niezrażony
tą obojętnością Adam. Od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył, obiecał sobie, że
będzie jego. Zdobędzie ją. Przyda się krótka, niezobowiązująca przygoda. W tych
warunkach nie trudno było odłączyć się od grupy, zabłądzić i znaleźć sobie
jakąś ustronną polankę. Bieszczady były pełne takich urokliwych, dzikich
miejsc.
– Późną jesienią?
– odezwała się zdziwiona dziewczyna. – Teraz, gdy już wszystkie liście opadły z
drzew, gdy dni są ponure i coraz krótsze?
– Ale może padać
śnieg? – Jakby od niechcenia przeczesał jej włosy palcami. – Zaplątały się w
nie jakieś gałązki i inne śmieci – dodał usprawiedliwiająco, widząc zdumiony,
nieufny wzrok.
– Oby nie. Nie jesteśmy
na to przygotowani. Zresztą mamy prawie dziesięć stopni na plusie i żadna z prognoz
nie przewiduje nagłego załamania pogody. – Mówiąc to wstała i sięgnęła po
plecak.
– Weronika – Adam
chwycił przegub jej dłoni i posłał jej na wpół rozbawione, na wpół proszące
spojrzenie. – Chciałbym ci coś pokazać.
– Mnie?
– Tak. Tylko
tobie.
– Chyba nawet
domyślam się co – odparła z ironią. – Ale dzięki, nie skorzystam.
– Już nie jestem z
Luizą – skłamał gładko. – Zerwaliśmy ze sobą jakiś tydzień temu. Gdy wrócę, ma
jej już nie być w moim mieszkaniu.
– Nie bardzo
rozumiem, co to ma wspólnego ze mną?
– Jak to, nie
wiesz?
– Wyobraź sobie,
że nie – prychnęła z sarkazmem, poprawiając pasy plecaka. – Wstań, idziemy
dalej. Nie czas na amory, zbliża się wieczór, a my mamy jeszcze spory kawałek
drogi.
Nie odpowiedział.
Urażony nie tyle jej bezpośrednim tonem, a bardziej zawiedziony, że potrafiła
być tak odporna na jego urok. Opinia podrywacza i kobieciarza nie była wyssana
z palca. Czarował uśmiechem, hipnotyzował spojrzeniem niebieskich oczu, był
duszą towarzystwa gdziekolwiek się pojawił. Był również pogromcą kobiecych
serc, jak dotąd niepokonanym. A tu nagle zjawiło się to dziewczę i strąciło go
z piedestału. Piękna, niedostępna i najwyraźniej naprawdę niezainteresowana.
Adam kobiety dzielił na takie, które mówiły „nie” bo się bały i na takie, które
mówiąc „nie” w duchu myślały „tak”. Jednak Weronika to zupełnie inny przypadek.
Jej „nie” było autentyczne, niepodszyte żadnymi aluzjami. Nie rozumiał tylko
dlaczego? Nie był w jej typie? Bzdura! Inna orientacja? Też nie, bo przypadkiem
znał jej byłego chłopaka. W takim razie, o co chodziło tej kobiecie?
– Coś ty taki
markotny? – Maciek klepnął go w plecy.
– Jestem zmęczony
– burknął nieuprzejmie. Nie cierpiał tego kretyna, choć rzadko to okazywał. – A
ty nie?
– No co ty. To
dopiero drugi dzień. Ciekawe co powiesz później?
– Później się
przyzwyczaję.
– Dobry sposób –
roześmiał się tamten. – Chodź brachu, według planu mamy jeszcze kilka
kilometrów do celu.
– Jakiego celu? –
odparł zajadliwym tonem Adam. – Dookoła same góry i lasy. Monotonny,
jednostajny krajobraz, sprawiający, że rychło zwichnę szczękę od ziewania.
– Nie umiesz
docenić tego, co piękne. – Za ich plecami pojawiła się Ewa. Uśmiechnęła się do
Macieja, ale wyraźnie było widać, że tak naprawdę jest zainteresowana jego
niezadowolonym towarzyszem. – Tylko nie mów tak przy Weronice, bo przestanie
się do ciebie odzywać. Ona kocha te góry miłością szaloną i bezgraniczną.
Adam wzruszył
ramionami. Potężny pęcherz na prawej stopie z minuty na minutę dokuczał coraz
bardziej, pogarszając jego i tak już nie najlepszy humor.
– I z wzajemnością
– rozległ się tuż obok spokojny głos Weroniki. – Ruszcie się, bo chciałabym
wreszcie usiąść przy ognisku, coś zjeść i odpocząć. Poza tym wieczorem
zapowiadali opady.
– Śniegu?
– Deszczu. Idziemy
tamtędy – wskazała przed siebie. – Jest za ciepło na śnieg, prawie dziesięć
stopni.
– Zima lubi płatać
nam niespodzianki – odezwał się ktoś. Zamyślona Weronika powiodła wzrokiem po
całej grupie. Kombinacja czterech plus trzy nie okazała się najszczęśliwszym
rozwiązaniem. Zadufany w sobie Adam, kpiarz Maciej, milczący Piotr i mały,
przebiegły jak łasica Witek. Do tego Ewa, która najwyraźniej uwielbiała się
pławić w męskim podziwie i cicha, nieśmiała Klara. Miało ich być więcej, prawie
tuzin, ale kilka osób zrezygnowało tuż przed wyjściem z niejasnych powodów.
Weronika czuła się tym osobiście dotknięta, bo ponad wszystko pragnęła pokazać
im piękno tych gór, ich dzikość i surowy majestat. A czwórka z jej przyjaciół
wolała polecieć na Majorkę. Zdrajcy. W dodatku tchórzliwi zdrajcy, bredzący coś
o przyszłej sesji i pracy. Uśmiechnęła się szyderczo. Każde kłamstwo prędzej
czy później wychodzi na jaw. Zwłaszcza gdy ktoś codziennie chwali się fotkami
pod palmą wystawianymi na fejsie. Kompletni z nich idioci.
– Daleko jeszcze?
– jęknęła Ewa, poprawiając ułożenie plecaka. – Czuję się jak na wyprawie
survivalowej.
– Bo na niej
jesteś kretynko – zachichotał Witek. – Patrzcie jaki dziwny kamień. Co to za
symbole?
Wszyscy otoczyli
półkolem wysoki, niekształtny głaz, na którym wyryto jakimś ostrym narzędziem
dziwaczne rysunki. Weronika w skupieniu powiodła po nich palcem. Raz, drugi i
trzeci. Ale za nic nie mogła odgadnąć, co przedstawiały. Co gorsza, nie
pamiętała by kiedykolwiek przechodziła obok tego głazu. Czyżby zabłądzili?
– Dajcie spokój,
nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
– Adam ma rację,
lepiej idźmy dalej. Ściemnia się – poparła go milcząca dotąd Klara. Weronika z
niesmakiem zauważyła, że ona również wpatrywała się w niego maślanym wzrokiem.
Co te baby widziały w tym bubku? Oprócz urody, bo tego akurat nie mogła mu
odmówić.
– Nie wiem gdzie
jesteśmy – przyznała uczciwie. – Nigdy wcześniej tu nie byłam, inaczej zauważyłabym
coś tak niezwykłego jak ten kamień.
– Zgubiliśmy się?
Chyba żartujesz?
– Jeśli nawet, to
na ostatnim odcinku. Chyba za bardzo skierowaliśmy się w prawo. – Wyciągnęła
mapę i rozłożyła ją na trawie. Przyglądała się jej ze zmarszczonymi brwiami, a
cała reszta oczekiwała w napięciu na jej słowa. – Sądzę, że jeśli pójdziemy
dalej po lekkim łuku w lewo, z powrotem znajdziemy się na szlaku.
– Ty tu rządzisz –
burknął Piotr, ale tak naprawdę to nikt nie miał ochoty zawracać. Ten pomysł
był znacznie lepszy. Byle do przodu, byle do celu. Weronika wzruszyła ramionami
i objęła prowadzenie. Choć tego nie okazywała, czuła się wyjątkowo niepewnie. Mijając
tajemniczy głaz, zerknęła na niego ukradkiem. Ciekawe skąd tu się wziął? Musi
zaznaczyć to miejsce na mapie, wróci tu innym razem. Może się okazać, że to całkiem
cenne znalezisko. Wykręciła głowę, obserwując coraz mniej rozmowną grupę i na
las, z którego przed chwilą się wyłonili. Chmury przykryły słońce, a ona
wzdrygnęła się z niechęcią. Po raz pierwszy poczuła się tak dziennie nieswojo w
ukochanych górach. Po raz pierwszy miała ochotę zawrócić i uciekać, tak długo,
aż znajdzie się z powrotem w swoim przytulnym mieszkanku na przedmieściach
wielkiego miasta. Otrząsnęła się z tych myśli, ale niepokój pozostał. To pewnie
dlatego, że choć doskonale znała tę trasę, tym razem zabłądziła.
– Popatrz! –
Maciek dogonił ją i wskazał na coraz ciemniejsze niebo. – To chyba zapowiedź
tego deszczu? Zatrzymamy się?
– To nie najlepsze
miejsce na obozowisko. Poza tym zostało nam jakieś dwa, trzy kilometry. Damy
radę. – To mówiąc przyspieszyła, z niepokojem obserwując zbierające się nad ich
głowami chmury. – Najwyżej trochę zmokniemy. Z cukru nie jesteś – zażartowała,
widząc minę chłopaka.
– Nie jestem. Ale
robi się coraz zimniej.
Faktycznie, z ich ust
wydobywały się obłoczki pary, a dłonie skostniały jak podczas wyjątkowo
mroźnego dnia. Jakby nagle temperatura spadła poniżej zera.
– Wytrzymasz –
powtórzyła cierpliwie Weronika, wyciągając z plecaka rękawiczki. – Kto nie ma,
niech postara się schować ręce do kieszeni. Chyba nieco się pomylili z tą
prognozą.
– Chyba więcej niż
nieco – odparła z sarkazmem Ewa, patrząc w niebo. – Pada, ale śnieg, nie
deszcz.
– Niemożliwe?! –
Wszyscy zadarli głowy w górę, w milczeniu przypatrując się wirującym w coraz
bardziej szaleńczym tempie płatkom śniegu. Zerwał się wiatr, niebo było już
całkowicie zachmurzone, a na dodatek zmalała widoczność.
– Śnieżyca? –
powiedziała z niedowierzaniem Weronika, po czym wygrzebała swoją komórkę.
Bezsensownie. Oczywiście brak sygnału, a co dziwniejsze nawet nie można było
zadzwonić na numery alarmowe. A może wcale nie takie dziwne, bo wiatr przybrał
na sile, a śnieg leciał już z nieba całymi płatami. – Wierzcie mi, ale coś
takiego spotyka mnie po raz pierwszy. W górach pogoda szybko się zmienia, ale
nigdy nie tak. Przecież za chwilę nie będziemy widzieli niczego w odległości
kilku metrów – dodała zdziwiona. A potem nagle zerwała się na równe nogi,
upychając mapę w kieszeni. – Musimy iść. Najszybciej jak się da!
Nikt nie zaprotestował.
Pojawił się strach, bo jak dotąd opanowana Weronika wyglądała na przerażoną. I
to było chyba najgorsze. W milczeniu przedzierali się do przodu, grzęznąc w
coraz większych zaspach, na przekór wiatru wiejącemu im prosto w twarz. To był
nieprzyjemny, mroźny podmuch, sprawiający, ze kostniały im ręce i nogi, siniały
usta.
– Wiesz gdzie
idziemy? – gromkim głosem odezwał się Piotr, usiłując przekrzyczeć szalejący
żywioł.
– Nie –
odpowiedziała krótko i zwięźle. – Nie mam bladego pojęcia. Już dawno powinniśmy
dotrzeć do drzew, a tymczasem ta cholerna polana wydaje się nie mieć końca. To
jakiś absurd! – stwierdziła, zatrzymując i rozglądając dookoła. Wszędzie było
biało. Ziemia, niebo, nawet powietrze dookoła wydawało się iskrzyć bielą.
Jedynymi ciemniejszymi kształtami były cienie ich sylwetek, mozolnie brnące do przodu.
– Nasze prognozy
nie grzeszą dokładnością.
– Dokładnością?
Temperatura spadła do minus pięciu, a śniegu mamy prawie po kolana. Jakbyśmy
znaleźli się w innej rzeczywistości.
– Jak już ty
panikujesz… – Klara otuliła się ramionami, również rozglądając dookoła. – To co
robimy?
– Idziemy –
zadecydowała Weronika twardym głosem. – W końcu dotrzemy do tych cholernych
drzew, a wtedy zobaczymy.
Mijały kolejne minuty.
Białe szaleństwo zamieniło się w prawdziwe piekło. Szli coraz wolniej, z coraz
większym trudem posuwając się naprzód. Ostry, mroźny wiatr sprawiał, że powoli
zamarzali, choć opatulili się wszystkim, co mogło do tego posłużyć. W końcu
jednak ktoś musiał ulec. Najsłabsza okazała się Klara. Upadła na kolana,
zarywszy twarzą w śniegu i znieruchomiała.
– Przestań! –
Maciek stanowczym ruchem podciągnął ją do góry. Jęknęła protestując.
– Nie mam siły!
Poleżę tu sobie troszeczkę…
Weronika nic nie
odpowiedziała, po raz kolejny rozglądając się dookoła. Śnieg, śnieg, tylko
śnieg. Nieprzerwanie lecący z nieba, grubą kurtyną przysłaniający cokolwiek, co
znajdowało się dalej niż pięć metrów. Poza tym gdzie się podział ten jebany
las? zaklęła w duchu. Przecież Bieszczady to nie nagie, ciągnące się
kilometrami pagórki! Co się u diabła tu działo?!
– Tam! Tam coś
jest! – wrzasnęła Ewa, wskazując na majaczącą w zadymie śnieżnej, niewyraźną
bryłę budynku. – Może tam ktoś mieszka?
– Niemożliwe! To
kompletne pustkowie! – Weronika prawie musiała wykrzyczeć te słowa, tak głośny
był huk wiatru. – Chyba że zabłądziliśmy bardziej niż myślałam.
– Nie mamy
wyjścia. Idziemy tam – zarządził Adam. Nikt nie zaprotestował. Byli zbyt
zmęczeni, zbyt zziębnięci i zbyt przygnębieni sytuacją, w jakiej się znaleźli.
Kompletnie na nią nieprzygotowani. Skąd tak nagła zmiana pogody? Weronika
szczelniej opatuliła się kocem, z przerażeniem myśląc o skostniałych z zimna
dłoniach i stopach. Oby ich sobie nie odmroziła. Nieważne co było przed nimi.
Może znajdą tam choć odrobinę schronienia. Dlatego uporczywie brnęli przed
siebie, z kroku na krok coraz słabsi. W końcu cień stał się czymś więcej, a w
jednym z czarnych prostokątów okien zamajaczyło światełko.
– Patrzcie! –
Podekscytowana Weronika przyspieszyła. Światło oznaczało ludzi. Nieważne
jakich, ważne żeby udzielili im gościny. Całą siódemka ruszyła, o ile to
możliwe, prawie biegiem. Wstąpiły w nich niespożyte siły i w przeciągu kilku
minut dotarli do budynku, ogromnej, ponurej bryły z szarego kamienia. Wyglądała
jak klocek, w którym ktoś gdzieniegdzie pozostawił luki. To były okna, w
większości zasłonięte solidnie wyglądającymi okiennicami. Prócz tych kilku na
parterze, prócz tych dwóch, w których migotał złocisty blask.
– Zapukam –
wyszeptała Weronika, jak urzeczona wpatrując się w światło za oknem. Ale
wyprzedził ją Adam. Załomotał, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Więcej nie
zdążył, bo w końcu grube, drewniane drzwi powoli się otworzyły, ukazując
przytulne wnętrze i stojącą w nich gospodynię. Była to niska, krępa kobieta, o
srebrzystych włosach związanych na czubku głowy w staromodnego koka,
pomarszczonej twarzy, ubrana w schludny fartuszek. W dodatku niepomiernie
zdumiona tym, co ujrzała na swoim progu. Ale bardzo szybko się zreflektowała.
– Wejdźcie,
wejdźcie! – zaprosiła ich do środka szerokim gestem. – Moi drodzy! Jakim cudem
znaleźliście się tutaj w taką pogodę?
– Sami nie wiemy –
odpowiedział ktoś z grupy.
– Szybko, do
salonu. Jakie szczęście, że jeszcze nie poszłam spać i nie zagasiłam ognia.
Rozbierzcie się i ogrzejcie. Zaraz coś zrobię do picia. Tak, możecie tam
położyć plecaki. Kurtki i buty również. Pewnie są przemoczone? – To mówiąc
krzątała się szybko wokół swoich milczących gości.
Creepy…
OdpowiedzUsuńHejka
OdpowiedzUsuńSuper, wieje mistyką,czarami i aż ciary idą po plecach.No, no Babeczko zaczęło się bardzo interesująco, groza wieje i tajemniczość zapowiada się rewelacyjnie.
Pozdrawiam Anna
Interesujaco się zaczelo, tak mrocznie. Pozdrawiam Julka
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Kojarzy mi się trochę z Blair Witch Project. Czy to była jakaś inspiracja? ;) PS. Czy będzie kontynuacja 'Onego'? :P
OdpowiedzUsuńRaczej nie, BWP widziałam raz, nawet niezłe, ale bez fajerwerków :-)
UsuńDlaczego wydaje mi się, że znam to opowiadanie?
OdpowiedzUsuńMam takie same odczucia. Nie wrzucałaś czasem zapowiedzi Babeczko?
UsuńJakiś czas temu Babeczka dodała jego fragment w zapowiedziach :) tutaj jest ten sam fragment, ale uzupełniony, zawiera więcej informacji i kończy się później niż tamten :)
UsuńWiedzialam ze skads go kojarze i teraz wszystko jasne;)
UsuńKiedyś dałam kawałek razem z fragmentem "Bo tylko czarne oczy" i stąd wrażenie.
UsuńZapowiada się co nieco mistycznie i magicznie. :) Ciekawe. :) Faktycznie, dawno nie było tego typu opowiadań. :)
OdpowiedzUsuńNooo...
UsuńPodoba mi się :-)
OdpowiedzUsuńA ciąg dalszy Onego będzie?
OdpowiedzUsuńW swoim czasie na pewno :-)
Usuńbabeczko kochana ty moja, opowiadania jeszcze nie czytałam, ale co do twojego zmieniania stron... przydałoby się cos takiego jak ''szukaj'' czyli ze każdy może znalez sobie chwila moment opowiadanie którego szuka, i mysle ze będzie wtedy o wiele lepiej niż opowiadania typu '' na jedna babeczke'' czy inaczej.... mam nadzieje ze wiesz o co mi chodzi
OdpowiedzUsuńkocham cie kolorowych snow dla całej rodzinki
Też o tym myślałam. Zaraz dodam, to nie problem :-)
UsuńDodam później, bo ten oferowany przez google jest do niczego. Muszę zainstalować własny gadżet.
UsuńSerio? Ktoś, kto chodzi po górach zabiera ze sobą koc? Polar, kurtkę p.wietrzną, śpiwór, karimatę, namiot. Ale koc? Kiedy to się dzieje? w XIX wieku? :)
OdpowiedzUsuńOla
Ja zabieralam, trzynaście lat temu, podczas praktyk z geologii... Widać z XIX wieku jestem :) Poza tym to karimata chyba ciężko się otulic? :) Namiotem chyba też?;-)
UsuńBohaterka chodzi po górach a nie siedzi na jednym miejscu w czasie praktyk.
UsuńKażdy, ale to każdy turysta, w góry weźmie karimatę, śpiwór, bluzę polarową i kurtkę (tym bardziej jesienią, kiedy opady śniegu i przymrozki zaczynają się w Bieszczadach już od końca sierpnia). Koc jest wściekle ciężki, nieporęczny, zajmuje bardzo dużo miejsca w plecaku i jest kompletnie niepraktyczny - bo do okrywania na trasie służy kurtka, do ogrzania bluza polarowa a do spania śpiwór.
Koce to może biorą turyści, którzy chodzenie po Bieszczadach utożsamiają ze spacerem po zaporze w Solinie :)
Chyba nie sugerujesz, ze ekipa poszła w góry późną jesienią w T-shirtach i stąd otulanie się kocami? :D
Ola
Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o hejt opowiadań. Ale wiem, że masz marzenie, jak każdy piszący, komercjalizacji swojego hobby.
UsuńNiestety w doskonaleniu warsztatu nie pomogą same zachwyty fanów. Są dopingujące do dalszego pisania. Ale brak krytyki powoduje, że autor idzie na łatwiznę i jakość spada (bo po co się wysilać, kiedy przeciętny tekst też się podoba?).
Dlatego wole twoje pierwsze opowiadania niż obecne.
Stąd też moje uwagi w niektórych tekstach.
Żaden pisarz nie jest alfą i omegą, który się na wszystkim zna. Dlatego tak ważny w zawodzie jest reserch - czyli przygotowanie teoretyczne pod tematykę, z której chce się pisać. Owszem, opowiadania erotyczne może nie kojarzą się z ambitną literaturą faktu. Ale o wiele przyjemniej czyta się coś, co jest maksymalnie prawdopodobne. Nawet pisząc fantastykę, trzeba uwiarygadniać świat w którym dzieje się akcja opowieści. Rozwiązania fabularne w stylu deus ex machina powodują jedynie dezorientację czytelnika albo skłaniają go do refleksji, ze autor ma go za durnia.
Dlatego opowiadanie, które pisałaś "dla jaj" uważam za drastyczny spadek formy. Gdyby jeszcze działo się w skorumpowanej Wenezueli czy Kolumbii - uznałabym to faktycznie za pastisz latino telenoweli.
Ale nie w USA z ich drakońską polityką wizową. Jak uwierzyć, że ktoś szmugluje przez pół świata kobietę bez dokumentów?
Ola
Osobiście się z tobą zgadzam, bo raczej nie wierzę w to szmuglowanie przez pół świata bez dokumentów. Zwłaszcza w obie strony :-)
UsuńCo do koca... Ja brałam ze sobą taki średnich rozmiarów, z polaru, dawało się go złożyć do wielkości przeciętnej książki :) Za to raz zapomniałam kurtki, tylko że to był nie schyłek jesieni, a początek maja. Jak wychodziliśmy słonecznie było, cieplutko, spojrzałam w niebo i nie chciało mi się już wracać po tę kurtkę... W drodze powrotnej skórę uratował mi koc :-) Najśmieszniejsze jest to, że kilka dni później zrobiłam ten sam numer... Może się nie nadaję na takie wyprawy?
UsuńA tak nawiasem mówiąc, w razie czego mogę się zwrócić do ciebie z pytaniem? Przyda się rada kogoś bardziej doświadczonego, bo w końcu aż tak wiele się nie nawędrowałam po tych górach. Nie mówiąc już o tym, że akurat w Bieszczadach byłam dwukrotnie, ale typowo rekreacyjnie :)
UsuńW Bieszczadach bywam niemal co roku od 20 lat, chyba, że zdradzę je na rzecz innych gór :)
OdpowiedzUsuńJak byłam młodsza, chodziłam samotnie z plecakiem, od schroniska do schroniska. Ale zdarzyło się spać pod wiatą i w namiotach. Myć w strumykach.
Mąż po jednym noclegu na karimacie w namiocie postawił weto i od teraz wynajmujemy kwatery.
Zastanawia mnie dlaczego koc polarowy a nie po prostu polarowa, zapinana na zamek błyskawiczny bluza?
Jest uniwersalna - można założyć ją samą na t-shirt, albo jako docieplenie kurtki. Śpiąc pod namiotem można ją zwinąć pod głowę jako poduszkę.
Chyba, że nie miałaś takowej w garderobie, a nie chciałaś specjalnie kupować na sporadyczny wyjazd, dlatego wybrałaś koc?
Ola
Bluzę też miałam, a co do koca - zaczynałyśmy wtedy szyć z siostrą bieliznę nocną, między innymi szlafroki, z cieniutkiego, miękkiego i cieplutkiego polaru. Uszyłam sobie i koc, coś na wzór tego, co można teraz kupić w ikea za dyszkę.
UsuńZ drugiej strony... Po górach nie wędrowałam pierwszy raz, ale nie wzięłam zwykłej kurtki, bo stwierdziłam że skoro o poranku niebo jest bezchmurne... Szkoda gadać. Jak widać rozsądkiem nie zgrzeszyłam :-)
Boże! Namioty, pustkowie, kąpiele w lodowatej wodzie... Kiedyż to było? Aż normalnie zatęskniłam.