poniedziałek, 23 maja 2016

Pewnego dnia, w innym miejscu (I)

Coś innego, głównie dla mnie, bo się zbytnio zasłodziłam :-) Na niedzielę Uwikłani, od 8 czerwca Tysiąc odcieni bieli. 

           Pewnego dnia, w innym miejscu (I)
– Mamy piękną jesień – powiedział Adam, siadając obok i częstując ją kanapką.
– Piękną – odparła lakonicznie. Wolała zachować dystans. Z wielu powodów, wśród których dwa najważniejsze to te, że miał opinię podrywacza i dziewczynę, z którą planował ślub. Ostatnie na co miała ochotę, to dać się nabrać na stare jak świat numery i leczyć z tego powodu złamane serce. Nie tym razem, o nie, nie tym razem!
– Właśnie o tej porze roku wędrówki po górach mają swój niepowtarzalny urok – ciągnął niezrażony tą obojętnością Adam. Od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył, obiecał sobie, że będzie jego. Zdobędzie ją. Przyda się krótka, niezobowiązująca przygoda. W tych warunkach nie trudno było odłączyć się od grupy, zabłądzić i znaleźć sobie jakąś ustronną polankę. Bieszczady były pełne takich urokliwych, dzikich miejsc.
– Późną jesienią? – odezwała się zdziwiona dziewczyna. – Teraz, gdy już wszystkie liście opadły z drzew, gdy dni są ponure i coraz krótsze?
– Ale może padać śnieg? – Jakby od niechcenia przeczesał jej włosy palcami. – Zaplątały się w nie jakieś gałązki i inne śmieci – dodał usprawiedliwiająco, widząc zdumiony, nieufny wzrok.
– Oby nie. Nie jesteśmy na to przygotowani. Zresztą mamy prawie dziesięć stopni na plusie i żadna z prognoz nie przewiduje nagłego załamania pogody. – Mówiąc to wstała i sięgnęła po plecak.
– Weronika – Adam chwycił przegub jej dłoni i posłał jej na wpół rozbawione, na wpół proszące spojrzenie. – Chciałbym ci coś pokazać.
– Mnie?
– Tak. Tylko tobie.
– Chyba nawet domyślam się co – odparła z ironią. – Ale dzięki, nie skorzystam.
– Już nie jestem z Luizą – skłamał gładko. – Zerwaliśmy ze sobą jakiś tydzień temu. Gdy wrócę, ma jej już nie być w moim mieszkaniu.
– Nie bardzo rozumiem, co to ma wspólnego ze mną?
– Jak to, nie wiesz?
– Wyobraź sobie, że nie – prychnęła z sarkazmem, poprawiając pasy plecaka. – Wstań, idziemy dalej. Nie czas na amory, zbliża się wieczór, a my mamy jeszcze spory kawałek drogi.
Nie odpowiedział. Urażony nie tyle jej bezpośrednim tonem, a bardziej zawiedziony, że potrafiła być tak odporna na jego urok. Opinia podrywacza i kobieciarza nie była wyssana z palca. Czarował uśmiechem, hipnotyzował spojrzeniem niebieskich oczu, był duszą towarzystwa gdziekolwiek się pojawił. Był również pogromcą kobiecych serc, jak dotąd niepokonanym. A tu nagle zjawiło się to dziewczę i strąciło go z piedestału. Piękna, niedostępna i najwyraźniej naprawdę niezainteresowana. Adam kobiety dzielił na takie, które mówiły „nie” bo się bały i na takie, które mówiąc „nie” w duchu myślały „tak”. Jednak Weronika to zupełnie inny przypadek. Jej „nie” było autentyczne, niepodszyte żadnymi aluzjami. Nie rozumiał tylko dlaczego? Nie był w jej typie? Bzdura! Inna orientacja? Też nie, bo przypadkiem znał jej byłego chłopaka. W takim razie, o co chodziło tej kobiecie?
– Coś ty taki markotny? – Maciek klepnął go w plecy.
– Jestem zmęczony – burknął nieuprzejmie. Nie cierpiał tego kretyna, choć rzadko to okazywał. – A ty nie?
– No co ty. To dopiero drugi dzień. Ciekawe co powiesz później?
– Później się przyzwyczaję.
– Dobry sposób – roześmiał się tamten. – Chodź brachu, według planu mamy jeszcze kilka kilometrów do celu.
– Jakiego celu? – odparł zajadliwym tonem Adam. – Dookoła same góry i lasy. Monotonny, jednostajny krajobraz, sprawiający, że rychło zwichnę szczękę od ziewania.
– Nie umiesz docenić tego, co piękne. – Za ich plecami pojawiła się Ewa. Uśmiechnęła się do Macieja, ale wyraźnie było widać, że tak naprawdę jest zainteresowana jego niezadowolonym towarzyszem. – Tylko nie mów tak przy Weronice, bo przestanie się do ciebie odzywać. Ona kocha te góry miłością szaloną i bezgraniczną.
Adam wzruszył ramionami. Potężny pęcherz na prawej stopie z minuty na minutę dokuczał coraz bardziej, pogarszając jego i tak już nie najlepszy humor.
– I z wzajemnością – rozległ się tuż obok spokojny głos Weroniki. – Ruszcie się, bo chciałabym wreszcie usiąść przy ognisku, coś zjeść i odpocząć. Poza tym wieczorem zapowiadali opady.
– Śniegu?
– Deszczu. Idziemy tamtędy – wskazała przed siebie. – Jest za ciepło na śnieg, prawie dziesięć stopni.
– Zima lubi płatać nam niespodzianki – odezwał się ktoś. Zamyślona Weronika powiodła wzrokiem po całej grupie. Kombinacja czterech plus trzy nie okazała się najszczęśliwszym rozwiązaniem. Zadufany w sobie Adam, kpiarz Maciej, milczący Piotr i mały, przebiegły jak łasica Witek. Do tego Ewa, która najwyraźniej uwielbiała się pławić w męskim podziwie i cicha, nieśmiała Klara. Miało ich być więcej, prawie tuzin, ale kilka osób zrezygnowało tuż przed wyjściem z niejasnych powodów. Weronika czuła się tym osobiście dotknięta, bo ponad wszystko pragnęła pokazać im piękno tych gór, ich dzikość i surowy majestat. A czwórka z jej przyjaciół wolała polecieć na Majorkę. Zdrajcy. W dodatku tchórzliwi zdrajcy, bredzący coś o przyszłej sesji i pracy. Uśmiechnęła się szyderczo. Każde kłamstwo prędzej czy później wychodzi na jaw. Zwłaszcza gdy ktoś codziennie chwali się fotkami pod palmą wystawianymi na fejsie. Kompletni z nich idioci.
– Daleko jeszcze? – jęknęła Ewa, poprawiając ułożenie plecaka. – Czuję się jak na wyprawie survivalowej.
– Bo na niej jesteś kretynko – zachichotał Witek. – Patrzcie jaki dziwny kamień. Co to za symbole?
Wszyscy otoczyli półkolem wysoki, niekształtny głaz, na którym wyryto jakimś ostrym narzędziem dziwaczne rysunki. Weronika w skupieniu powiodła po nich palcem. Raz, drugi i trzeci. Ale za nic nie mogła odgadnąć, co przedstawiały. Co gorsza, nie pamiętała by kiedykolwiek przechodziła obok tego głazu. Czyżby zabłądzili?
– Dajcie spokój, nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
– Adam ma rację, lepiej idźmy dalej. Ściemnia się – poparła go milcząca dotąd Klara. Weronika z niesmakiem zauważyła, że ona również wpatrywała się w niego maślanym wzrokiem. Co te baby widziały w tym bubku? Oprócz urody, bo tego akurat nie mogła mu odmówić.
– Nie wiem gdzie jesteśmy – przyznała uczciwie. – Nigdy wcześniej tu nie byłam, inaczej zauważyłabym coś tak niezwykłego jak ten kamień.
– Zgubiliśmy się? Chyba żartujesz?
– Jeśli nawet, to na ostatnim odcinku. Chyba za bardzo skierowaliśmy się w prawo. – Wyciągnęła mapę i rozłożyła ją na trawie. Przyglądała się jej ze zmarszczonymi brwiami, a cała reszta oczekiwała w napięciu na jej słowa. – Sądzę, że jeśli pójdziemy dalej po lekkim łuku w lewo, z powrotem znajdziemy się na szlaku.
– Ty tu rządzisz – burknął Piotr, ale tak naprawdę to nikt nie miał ochoty zawracać. Ten pomysł był znacznie lepszy. Byle do przodu, byle do celu. Weronika wzruszyła ramionami i objęła prowadzenie. Choć tego nie okazywała, czuła się wyjątkowo niepewnie. Mijając tajemniczy głaz, zerknęła na niego ukradkiem. Ciekawe skąd tu się wziął? Musi zaznaczyć to miejsce na mapie, wróci tu innym razem. Może się okazać, że to całkiem cenne znalezisko. Wykręciła głowę, obserwując coraz mniej rozmowną grupę i na las, z którego przed chwilą się wyłonili. Chmury przykryły słońce, a ona wzdrygnęła się z niechęcią. Po raz pierwszy poczuła się tak dziennie nieswojo w ukochanych górach. Po raz pierwszy miała ochotę zawrócić i uciekać, tak długo, aż znajdzie się z powrotem w swoim przytulnym mieszkanku na przedmieściach wielkiego miasta. Otrząsnęła się z tych myśli, ale niepokój pozostał. To pewnie dlatego, że choć doskonale znała tę trasę, tym razem zabłądziła.
– Popatrz! – Maciek dogonił ją i wskazał na coraz ciemniejsze niebo. – To chyba zapowiedź tego deszczu? Zatrzymamy się?
– To nie najlepsze miejsce na obozowisko. Poza tym zostało nam jakieś dwa, trzy kilometry. Damy radę. – To mówiąc przyspieszyła, z niepokojem obserwując zbierające się nad ich głowami chmury. – Najwyżej trochę zmokniemy. Z cukru nie jesteś – zażartowała, widząc minę chłopaka.
– Nie jestem. Ale robi się coraz zimniej.
Faktycznie, z ich ust wydobywały się obłoczki pary, a dłonie skostniały jak podczas wyjątkowo mroźnego dnia. Jakby nagle temperatura spadła poniżej zera.
– Wytrzymasz – powtórzyła cierpliwie Weronika, wyciągając z plecaka rękawiczki. – Kto nie ma, niech postara się schować ręce do kieszeni. Chyba nieco się pomylili z tą prognozą.
– Chyba więcej niż nieco – odparła z sarkazmem Ewa, patrząc w niebo. – Pada, ale śnieg, nie deszcz.
– Niemożliwe?! – Wszyscy zadarli głowy w górę, w milczeniu przypatrując się wirującym w coraz bardziej szaleńczym tempie płatkom śniegu. Zerwał się wiatr, niebo było już całkowicie zachmurzone, a na dodatek zmalała widoczność.
– Śnieżyca? – powiedziała z niedowierzaniem Weronika, po czym wygrzebała swoją komórkę. Bezsensownie. Oczywiście brak sygnału, a co dziwniejsze nawet nie można było zadzwonić na numery alarmowe. A może wcale nie takie dziwne, bo wiatr przybrał na sile, a śnieg leciał już z nieba całymi płatami. – Wierzcie mi, ale coś takiego spotyka mnie po raz pierwszy. W górach pogoda szybko się zmienia, ale nigdy nie tak. Przecież za chwilę nie będziemy widzieli niczego w odległości kilku metrów – dodała zdziwiona. A potem nagle zerwała się na równe nogi, upychając mapę w kieszeni. – Musimy iść. Najszybciej jak się da!
Nikt nie zaprotestował. Pojawił się strach, bo jak dotąd opanowana Weronika wyglądała na przerażoną. I to było chyba najgorsze. W milczeniu przedzierali się do przodu, grzęznąc w coraz większych zaspach, na przekór wiatru wiejącemu im prosto w twarz. To był nieprzyjemny, mroźny podmuch, sprawiający, ze kostniały im ręce i nogi, siniały usta.
– Wiesz gdzie idziemy? – gromkim głosem odezwał się Piotr, usiłując przekrzyczeć szalejący żywioł.
– Nie – odpowiedziała krótko i zwięźle. – Nie mam bladego pojęcia. Już dawno powinniśmy dotrzeć do drzew, a tymczasem ta cholerna polana wydaje się nie mieć końca. To jakiś absurd! – stwierdziła, zatrzymując i rozglądając dookoła. Wszędzie było biało. Ziemia, niebo, nawet powietrze dookoła wydawało się iskrzyć bielą. Jedynymi ciemniejszymi kształtami były cienie ich sylwetek, mozolnie brnące do przodu.
– Nasze prognozy nie grzeszą dokładnością.
– Dokładnością? Temperatura spadła do minus pięciu, a śniegu mamy prawie po kolana. Jakbyśmy znaleźli się w innej rzeczywistości.
– Jak już ty panikujesz… – Klara otuliła się ramionami, również rozglądając dookoła. – To co robimy?
– Idziemy – zadecydowała Weronika twardym głosem. – W końcu dotrzemy do tych cholernych drzew, a wtedy zobaczymy.
Mijały kolejne minuty. Białe szaleństwo zamieniło się w prawdziwe piekło. Szli coraz wolniej, z coraz większym trudem posuwając się naprzód. Ostry, mroźny wiatr sprawiał, że powoli zamarzali, choć opatulili się wszystkim, co mogło do tego posłużyć. W końcu jednak ktoś musiał ulec. Najsłabsza okazała się Klara. Upadła na kolana, zarywszy twarzą w śniegu i znieruchomiała.
– Przestań! – Maciek stanowczym ruchem podciągnął ją do góry. Jęknęła protestując.
– Nie mam siły! Poleżę tu sobie troszeczkę…
Weronika nic nie odpowiedziała, po raz kolejny rozglądając się dookoła. Śnieg, śnieg, tylko śnieg. Nieprzerwanie lecący z nieba, grubą kurtyną przysłaniający cokolwiek, co znajdowało się dalej niż pięć metrów. Poza tym gdzie się podział ten jebany las? zaklęła w duchu. Przecież Bieszczady to nie nagie, ciągnące się kilometrami pagórki! Co się u diabła tu działo?!
– Tam! Tam coś jest! – wrzasnęła Ewa, wskazując na majaczącą w zadymie śnieżnej, niewyraźną bryłę budynku. – Może tam ktoś mieszka?
– Niemożliwe! To kompletne pustkowie! – Weronika prawie musiała wykrzyczeć te słowa, tak głośny był huk wiatru. – Chyba że zabłądziliśmy bardziej niż myślałam.
– Nie mamy wyjścia. Idziemy tam – zarządził Adam. Nikt nie zaprotestował. Byli zbyt zmęczeni, zbyt zziębnięci i zbyt przygnębieni sytuacją, w jakiej się znaleźli. Kompletnie na nią nieprzygotowani. Skąd tak nagła zmiana pogody? Weronika szczelniej opatuliła się kocem, z przerażeniem myśląc o skostniałych z zimna dłoniach i stopach. Oby ich sobie nie odmroziła. Nieważne co było przed nimi. Może znajdą tam choć odrobinę schronienia. Dlatego uporczywie brnęli przed siebie, z kroku na krok coraz słabsi. W końcu cień stał się czymś więcej, a w jednym z czarnych prostokątów okien zamajaczyło światełko.
– Patrzcie! – Podekscytowana Weronika przyspieszyła. Światło oznaczało ludzi. Nieważne jakich, ważne żeby udzielili im gościny. Całą siódemka ruszyła, o ile to możliwe, prawie biegiem. Wstąpiły w nich niespożyte siły i w przeciągu kilku minut dotarli do budynku, ogromnej, ponurej bryły z szarego kamienia. Wyglądała jak klocek, w którym ktoś gdzieniegdzie pozostawił luki. To były okna, w większości zasłonięte solidnie wyglądającymi okiennicami. Prócz tych kilku na parterze, prócz tych dwóch, w których migotał złocisty blask.
– Zapukam – wyszeptała Weronika, jak urzeczona wpatrując się w światło za oknem. Ale wyprzedził ją Adam. Załomotał, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Więcej nie zdążył, bo w końcu grube, drewniane drzwi powoli się otworzyły, ukazując przytulne wnętrze i stojącą w nich gospodynię. Była to niska, krępa kobieta, o srebrzystych włosach związanych na czubku głowy w staromodnego koka, pomarszczonej twarzy, ubrana w schludny fartuszek. W dodatku niepomiernie zdumiona tym, co ujrzała na swoim progu. Ale bardzo szybko się zreflektowała.
– Wejdźcie, wejdźcie! – zaprosiła ich do środka szerokim gestem. – Moi drodzy! Jakim cudem znaleźliście się tutaj w taką pogodę?
– Sami nie wiemy – odpowiedział ktoś z grupy.
– Szybko, do salonu. Jakie szczęście, że jeszcze nie poszłam spać i nie zagasiłam ognia. Rozbierzcie się i ogrzejcie. Zaraz coś zrobię do picia. Tak, możecie tam położyć plecaki. Kurtki i buty również. Pewnie są przemoczone? – To mówiąc krzątała się szybko wokół swoich milczących gości.

27 komentarzy:

  1. Hejka
    Super, wieje mistyką,czarami i aż ciary idą po plecach.No, no Babeczko zaczęło się bardzo interesująco, groza wieje i tajemniczość zapowiada się rewelacyjnie.
    Pozdrawiam Anna

    OdpowiedzUsuń
  2. Interesujaco się zaczelo, tak mrocznie. Pozdrawiam Julka

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się. Kojarzy mi się trochę z Blair Witch Project. Czy to była jakaś inspiracja? ;) PS. Czy będzie kontynuacja 'Onego'? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie, BWP widziałam raz, nawet niezłe, ale bez fajerwerków :-)

      Usuń
  4. Dlaczego wydaje mi się, że znam to opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam takie same odczucia. Nie wrzucałaś czasem zapowiedzi Babeczko?

      Usuń
    2. Jakiś czas temu Babeczka dodała jego fragment w zapowiedziach :) tutaj jest ten sam fragment, ale uzupełniony, zawiera więcej informacji i kończy się później niż tamten :)

      Usuń
    3. Wiedzialam ze skads go kojarze i teraz wszystko jasne;)

      Usuń
    4. Kiedyś dałam kawałek razem z fragmentem "Bo tylko czarne oczy" i stąd wrażenie.

      Usuń
  5. Zapowiada się co nieco mistycznie i magicznie. :) Ciekawe. :) Faktycznie, dawno nie było tego typu opowiadań. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ciąg dalszy Onego będzie?

    OdpowiedzUsuń
  8. babeczko kochana ty moja, opowiadania jeszcze nie czytałam, ale co do twojego zmieniania stron... przydałoby się cos takiego jak ''szukaj'' czyli ze każdy może znalez sobie chwila moment opowiadanie którego szuka, i mysle ze będzie wtedy o wiele lepiej niż opowiadania typu '' na jedna babeczke'' czy inaczej.... mam nadzieje ze wiesz o co mi chodzi
    kocham cie kolorowych snow dla całej rodzinki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też o tym myślałam. Zaraz dodam, to nie problem :-)

      Usuń
    2. Dodam później, bo ten oferowany przez google jest do niczego. Muszę zainstalować własny gadżet.

      Usuń
  9. Serio? Ktoś, kto chodzi po górach zabiera ze sobą koc? Polar, kurtkę p.wietrzną, śpiwór, karimatę, namiot. Ale koc? Kiedy to się dzieje? w XIX wieku? :)

    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zabieralam, trzynaście lat temu, podczas praktyk z geologii... Widać z XIX wieku jestem :) Poza tym to karimata chyba ciężko się otulic? :) Namiotem chyba też?;-)

      Usuń
    2. Bohaterka chodzi po górach a nie siedzi na jednym miejscu w czasie praktyk.

      Każdy, ale to każdy turysta, w góry weźmie karimatę, śpiwór, bluzę polarową i kurtkę (tym bardziej jesienią, kiedy opady śniegu i przymrozki zaczynają się w Bieszczadach już od końca sierpnia). Koc jest wściekle ciężki, nieporęczny, zajmuje bardzo dużo miejsca w plecaku i jest kompletnie niepraktyczny - bo do okrywania na trasie służy kurtka, do ogrzania bluza polarowa a do spania śpiwór.
      Koce to może biorą turyści, którzy chodzenie po Bieszczadach utożsamiają ze spacerem po zaporze w Solinie :)

      Chyba nie sugerujesz, ze ekipa poszła w góry późną jesienią w T-shirtach i stąd otulanie się kocami? :D

      Ola

      Usuń
    3. Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o hejt opowiadań. Ale wiem, że masz marzenie, jak każdy piszący, komercjalizacji swojego hobby.
      Niestety w doskonaleniu warsztatu nie pomogą same zachwyty fanów. Są dopingujące do dalszego pisania. Ale brak krytyki powoduje, że autor idzie na łatwiznę i jakość spada (bo po co się wysilać, kiedy przeciętny tekst też się podoba?).
      Dlatego wole twoje pierwsze opowiadania niż obecne.

      Stąd też moje uwagi w niektórych tekstach.

      Żaden pisarz nie jest alfą i omegą, który się na wszystkim zna. Dlatego tak ważny w zawodzie jest reserch - czyli przygotowanie teoretyczne pod tematykę, z której chce się pisać. Owszem, opowiadania erotyczne może nie kojarzą się z ambitną literaturą faktu. Ale o wiele przyjemniej czyta się coś, co jest maksymalnie prawdopodobne. Nawet pisząc fantastykę, trzeba uwiarygadniać świat w którym dzieje się akcja opowieści. Rozwiązania fabularne w stylu deus ex machina powodują jedynie dezorientację czytelnika albo skłaniają go do refleksji, ze autor ma go za durnia.
      Dlatego opowiadanie, które pisałaś "dla jaj" uważam za drastyczny spadek formy. Gdyby jeszcze działo się w skorumpowanej Wenezueli czy Kolumbii - uznałabym to faktycznie za pastisz latino telenoweli.
      Ale nie w USA z ich drakońską polityką wizową. Jak uwierzyć, że ktoś szmugluje przez pół świata kobietę bez dokumentów?

      Ola

      Usuń
    4. Osobiście się z tobą zgadzam, bo raczej nie wierzę w to szmuglowanie przez pół świata bez dokumentów. Zwłaszcza w obie strony :-)

      Usuń
    5. Co do koca... Ja brałam ze sobą taki średnich rozmiarów, z polaru, dawało się go złożyć do wielkości przeciętnej książki :) Za to raz zapomniałam kurtki, tylko że to był nie schyłek jesieni, a początek maja. Jak wychodziliśmy słonecznie było, cieplutko, spojrzałam w niebo i nie chciało mi się już wracać po tę kurtkę... W drodze powrotnej skórę uratował mi koc :-) Najśmieszniejsze jest to, że kilka dni później zrobiłam ten sam numer... Może się nie nadaję na takie wyprawy?

      Usuń
    6. A tak nawiasem mówiąc, w razie czego mogę się zwrócić do ciebie z pytaniem? Przyda się rada kogoś bardziej doświadczonego, bo w końcu aż tak wiele się nie nawędrowałam po tych górach. Nie mówiąc już o tym, że akurat w Bieszczadach byłam dwukrotnie, ale typowo rekreacyjnie :)

      Usuń
  10. W Bieszczadach bywam niemal co roku od 20 lat, chyba, że zdradzę je na rzecz innych gór :)
    Jak byłam młodsza, chodziłam samotnie z plecakiem, od schroniska do schroniska. Ale zdarzyło się spać pod wiatą i w namiotach. Myć w strumykach.
    Mąż po jednym noclegu na karimacie w namiocie postawił weto i od teraz wynajmujemy kwatery.

    Zastanawia mnie dlaczego koc polarowy a nie po prostu polarowa, zapinana na zamek błyskawiczny bluza?
    Jest uniwersalna - można założyć ją samą na t-shirt, albo jako docieplenie kurtki. Śpiąc pod namiotem można ją zwinąć pod głowę jako poduszkę.
    Chyba, że nie miałaś takowej w garderobie, a nie chciałaś specjalnie kupować na sporadyczny wyjazd, dlatego wybrałaś koc?

    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bluzę też miałam, a co do koca - zaczynałyśmy wtedy szyć z siostrą bieliznę nocną, między innymi szlafroki, z cieniutkiego, miękkiego i cieplutkiego polaru. Uszyłam sobie i koc, coś na wzór tego, co można teraz kupić w ikea za dyszkę.
      Z drugiej strony... Po górach nie wędrowałam pierwszy raz, ale nie wzięłam zwykłej kurtki, bo stwierdziłam że skoro o poranku niebo jest bezchmurne... Szkoda gadać. Jak widać rozsądkiem nie zgrzeszyłam :-)

      Boże! Namioty, pustkowie, kąpiele w lodowatej wodzie... Kiedyż to było? Aż normalnie zatęskniłam.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.