link do części VIII - klik
Pożegnanie złośnicy (IX)
Kilka godzin później, gdy
już uporała się z domowymi obowiązkami, wyszła do ogrodu. Tuż przed zachodem
słońca. Nadal była sama, bo nikt z domowników jeszcze nie wrócił, ale wcale nie
pragnęła czyjegoś towarzystwa. Tym razem samotność była jak najbardziej
pożądana. Ruszyła przed siebie, wąską, krętą ścieżką, aż doszła do sadu. Był
stary i zaniedbany, otoczony rozwalającym się płotem, wzdłuż którego rosły
rozczochrane krzaki porzeczek. Słońce ubarwiło rubinowym blaskiem korony drzew
i rosnącą bujnie trawę. Po prawej stronie rósł gęsty, sosnowy las, na wprost
było widać nagie już teraz pola. Za nimi zielone łąki tonące w złocistym
świetle. Po lewej z trawy wychylały się młode drzewka, potem stopniowo coraz
wyższe i smuklejsze, w końcu tworzące zwartą gęstwinę.
Patrzyła na zachód słońca,
za plecami mając wschodzący srebrzysty glob księżyca. Powietrze było
przesiąknięte wilgocią, tysiącem zapachów, śpiewem ptaków. Łagodnym, urywającym
się, jakby i one chciały przekazać, że czas na odpoczynek.
Czar tego zakątka
przyniósł jej ukojenie. Ale też przywołał niezwykłe myśli. Przykucnęła, dłonią
dotykając niewielkich kwiatków, które nieśmiało wychylały się z bujnej trawy.
Przymknęła oczy, przywołując obraz Konrada. Nadal nie mogła uwierzyć, że ten
mężczyzna jest jej mężem.
Był… Niesamowity! Kiedy
jej dotykał, czuła dziwną słabość, ogarniającą całe ciało. Kiedy patrzył z tą
lekką ironią, zasychało jej w ustach, a serce zaczynało bić jak szalone. Boże!
Zachowywała się, jakby pierwszy seks był jeszcze przed nimi. Zachichotała. A więc
amnezja miała swoje dobre strony?
Zzuła buty i stanęła
pośrodku drzew, których gałęzie uginały się od dojrzałych owoców. Trawa była
mokra i zimna, ale Joannie to nie przeszkadzało. Dziwne, lecz miała uczucie,
jakby robiła to po raz pierwszy w życiu. Nie, inaczej. Jakby po raz pierwszy
była prawdziwie wolna. Uniosła dłoń i uwolniła włosy z surowego koka. Rozsypały
się falą na plecach, a ona westchnęła. I nagle wyrzuciła ramiona w górę.
Poprzez ciszę wieczoru, pośród tej soczystej zieleni skąpanej w złotym blasku
zachodzącego słońca, dał się słyszeć perlisty śmiech, zmieszany z szumem
wiatru, z trelami ptaków. Prawdziwy, niczym nieskrępowany, pełen szczęścia.
Bo czuła się
szczęśliwa.
Tańczyła, wirując wokół
własnej osi. Ubrana jedynie w krótką, przybrudzoną sukienkę, zanosząc się
śmiechem. To była oczyszczająca kąpiel w purpurowo złocistym blasku promieni
zalewających cały świat.
Nie mogła wiedzieć, że
z leśnego gąszczu obserwuje ją zdumiony mężczyzna. Prawie, że wrósł w ziemię,
bojąc się poruszyć, by nie stracić ani sekundy z tego niecodziennego
przedstawienia. I nie po raz pierwszy pomyślał, że nie widział nigdy tak
cudownej kobiety. Rude loki wirowały wokół bladej twarzy, podobnej do tych,
które czasami widuje się na starych obrazach. Sukienka unosiła się raz za
razem, ukazując idealne w kształcie nogi i tak cudowne uda, że wręcz poczuł
fizyczny ból, gdy uświadomił sobie, że nie może ich dotknąć. To jednak nie był
dobry pomysł. Cała ta maskarada…
Pokręcił głową,
pozbywając się takich myśli. Musi powiedzieć jej prawdę. Zanim będzie za późno.
Bo jeśli Joanna odzyska pamięć, a on się zakocha… Przypomniał sobie pogardę w
zielonych oczach, błysk nienawiści. Nie, takie jak ona się nie zmieniają. To
wszystko jest chwilowe, to tylko złudzenie. Przecież wiedział, jaka jest
naprawdę.
Konrad z trudem
przełknął ślinę. Kilkakrotnie głęboko odetchnął, a potem starając się czynić to
bezszelestnie, ruszył przed siebie, w kierunku upojonej tańcem Joanny. Kiedy
ona nagle się zatrzymała, on zrobił to samo, mimowolnie wstrzymując oddech.
Była jednak odwrócona do niego tyłem, zapatrzona w zachód słońca, więc po
chwili ocknął się i podszedł bliżej. Nawet nie drgnęła, jakby naprawdę nie
wyczuwała jego obecności. Delikatnie objął jej ramiona i zanurzył twarz w
rozwichrzonych włosach. Ciężko było odmówić sobie tej przyjemności. Ciężko było
wyznać prawdę, wszystko przerywając. Zwłaszcza w momencie takim jak ten.
Joanna roześmiała się
cicho, z nieukrywaną tęsknotą wtulając się w jego ciało, subtelnym gestem
przechylając głowę, jakby zapraszając do niebezpiecznej zabawy. Nie odezwała
się, nie spojrzała mu w oczy, ale doskonale wyczuwał jej pragnienia. Nasycone
złotem powietrze, wciąż rozbrzmiewało całą gamą intensywnych dźwięków, a
jednocześnie czuć było w nim nutkę znużenia, jakby przyroda rozumiała, że nadchodzi
pora odpoczynku. To była niczym inna rzeczywistość, nie do końca prawdziwa,
obca, przepełniona słodyczą. Jak i każdy ruch, każdy gest, gdy przycisnął ją do
chropowatej, ciepłej powierzchni drzewa, gdy całował powoli, delektując się
całkiem nowym, a jednak już znajomym smakiem. Smakiem jej ust. Oszołomiona,
odpowiadała pocałunkiem na pocałunek, pieszczotą na pieszczotę. Wszystko
przestało mieć znaczenie, wszystko prócz czystej żądzy, pragnień tak
intensywnych, że dotychczas żadne z nich nie doświadczyło czegoś podobnego.
Całował smukłą szyję, odgarniając na bok nieposłuszne kosmyki rudych loków,
masował piersi, delektując się ich krągłym kształtem, poruszał biodrami,
ocierając się twardą męskością o wnętrze cudownych ud. Zresztą usunięcie
przeszkody w postaci ubrania, tak naprawdę nie sprawiło żadnej trudności. Potem
wszedł w nią, jednym szybkim, gładkim ruchem, wyrywając z ust Joanny jęk
rozkoszy. Kiedy zaczął się poruszać, patrzyła prosto w jego oczy zamglonym
wzrokiem, z uchylonymi jak do pocałunku wargami. Chwilę wcześniej to pocałunki
zastępowały słowa, teraz zastąpiły je ich spojrzenia. Zresztą obydwoje czuli,
że jakakolwiek rozmowa zbezcześciłaby magiczny nastrój tej chwili, zniwelowała
intensywność tego, co czuli. Słowa były więcej niż zbędne. Były wrogie. Aż
nadszedł koniec, spełnienie tak intensywne, że wszystko co przeżyli wcześniej
wydało się nagle bladym tłem.
I kiedy tulił ją do
siebie, kiedy ich oddechy powoli się uspokajały, a gorączka ciał opadła, to
wtedy przyszedł czas na słowa. Lecz nie takie, jakie chciał wypowiedzieć
jeszcze godzinę temu. Też były prawdziwe, też szczere. I choć nie zdradziły
jednej tajemnicy, to wyjawiły inną.
– Kocham cię –
powiedział po prostu Konrad.
***
Patrzył na śpiącą
Joannę, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie, w zasadzie doskonale
wiedział co, pytanie raczej brzmiało, kiedy powinien skończyć tę zabawę.
Najlepszy moment już minął, ale nadal miał szansę zdusić z zarodku kiełkujące
uczucie, przegnać wspomnienia tych kilku dni spędzonych razem. To nie powinno
być trudne, zwłaszcza, że czas spędzali głównie na sprzeczkach. Lecz każda
upływająca godzina sprawiała, że coraz trudniej było mu wyznać prawdę.
Zwłaszcza patrząc w jej rozjaśnione szczęściem oczy.
Po cichu, starając się zrobić
to bezszelestnie, wstał i ubrał się. Potem wyszedł z sypialni i w salonie
poszukał kilku czystych kartek. Nie mógł dłużej zwlekać, a skoro nie potrafił
zdobyć się na szczere wyznanie winy, musiał zrobić to w inny sposób. Za pomocą
paru krótkich i treściwych zdań, napisał wszystko, o czym powinna się
dowiedzieć. Na samym końcu dodał słowo przepraszam, po czym przeczytał całość i
skrzywił się. List był utrzymany w bardzo chłodnym i rzeczowym tonie, zupełnie
jakby to wszystko, łącznie z ostatnimi godzinami, było dla niego tylko formą
zemsty. Ale nie zmienił ani literki. Tak będzie lepiej, uznał. Rzeczowo, bez
żadnych uczuć. I tak powiedział za wiele, wtedy w sadzie.
Zostawił list na stole,
ciesząc się, że chłopcy i dziś nie nocowali w domu, a wrócą dopiero w porze
obiadu. Miał nadzieję, że do tego momentu Joanna odejdzie, pełna gniewu,
dysząca żądzą zemsty. A może przeciwnie? Zapłakana i zasmucona? Pokręcił głową.
Nie, to pierwsze bardziej do niej pasowało. Przynajmniej do tej oschłej i
protekcjonalnej pani dziekan. Jego Joasia była delikatnym, słodkim… Stop! Nie,
nie jego! Naprawdę pora z tym skończyć.
Tuż obok listu położył
kartkę z prowizorycznie narysowaną mapką prowadzącą do domku, który wynajęła.
Na niej niewielki pęk kluczy. To była kwestia godziny, by dowiedzieć się, gdzie
zamierzała nocować, a klucze wyjął jej z kieszeni jeszcze w samochodzie, zanim
dotarli na izbę przyjęć. Nic więcej nie mógł i nie chciał zrobić. Oparł się
pokusie, by zerknąć na śpiącą, półnagą kobietę, która jeszcze kilka godzin temu
tak cudownie szczytowała w jego ramionach, a potem wyszedł. Ruszył przed siebie
szybkim krokiem, w nieokreślonym kierunku, bez konkretnego celu. Byle jak
najdalej od tego miejsca, jak najdalej od niej. To była ucieczka, ale wcale nie
zamierzał się tego wypierać. Miał jedynie nadzieję, że wszystko jakoś się
ułoży, że po upływie określonego czasu, przestanie to tak kurewsko boleć.
***
Powrót do dawnego życia
okazał się koszmarem. Na początku sądziła, że to jakiś dowcip, że po raz
kolejny zażartował sobie z niej mając nadzieję na małą sprzeczkę i pełne ognia
pogodzenie się. Albo że u celu zaznaczonego na mapce kryje się niespodzianka.
Potem zrozumiała, że napisał prawdę. Dotarło to do niej, gdy stanęła na progu
małego domku, gdy wzięła do ręki swój dowód osobisty, gdy przejrzała zawartość
walizki i laptopa. Nie odzyskała pamięci, ale odzyskała tożsamość.
I dopiero wtedy
wybuchła złością. Jak on śmiał?! Jak śmiał ją w tak perfidny sposób oszukać,
uwieść i… porzucić?! Przy czym jej wściekłość potęgował fakt, iż to ostatnie
wydawało się najgorsze. Dlaczego to zrobił? Czy to była zemsta? Jeśli tak, to
za co? Co ona takiego zrobiła temu człowiekowi, że tak ją potraktował?
– Palant! Dure[B1] ń!
Idiota! – warczała, wrzucając swoje bagaże do wnętrza samochodu. Nie zamierzała
pozostać tu ani chwili dłużej. Nie w pobliżu tego bezczelnego chama. I nagle
rozpłakała się. Nawet gdyby teraz całkowicie odzyskała pamięć, to i tak
najbardziej wyraziste były wspomnienia ostatnich kilku dni. I godzin. Jego
zapachu, twarzy, pocałunków. Seksu. Przecież powiedział, że ją kocha! Owszem,
zaraz potem wyglądał na zakłopotanego, ale wtedy tego nie zauważyła.
Odpowiedziała mu tymi samymi słowami, czułym pocałunkiem i zaufaniem. Dlaczego
więc…
Osunęła się w dół,
siadając na ziemi tuz obok tylnego zderzaka. Wplotła dłonie we włosy,
zastanawiając się, co powinna zrobić. Zażądać wyjaśnień? A jeśli spotka się z
murem obojętności? Jeśli on już niczego od niej nie chce? Co dziwne, ani przez
moment nie pomyślała, by cały ten incydent zgłosić na policję. Bo i po co? Co
by to dało?
Wyciągnęła rękę i
zerwała małą stokrotkę, rosnącą w kępce trawy. Delikatnie zaczęła wyrywać jej
płatki: zobaczyć się z Konradem, wrócić do domu, zobaczyć się z Konradem… Wypadł
powrót do domu. Zamyśliła się. Nurtowało ja jedno pytanie: dlaczego? Czy jest w
stanie zdobyć się wobec niej na szczerość i wszystko wyjaśnić? Potem nagle
przypomniała sobie chłopców. Czyli miał synów. A żonę? Nie, tego chyba by nie
przeżyła!
Przygnębiony Konrad
stał nieopodal własnego domu. Wyglądało na to, że jest pusty. Joasia z
pewnością wróciła do swojego życia, może nawet w pełni odzyskała pamięć…
Wetchnął i z rezygnacją pokręcił głową. Od teraz nie Joasia, ale Joanna,
wyniosła i pewna siebie pani dziekan. Koniecznie musi się czegoś napić. Lodówka
była pełna piwa, a w szafce za zlewem miał schowaną butelkę czegoś mocniejszego.
Przekroczył próg i podążył prosto do kuchni. Wydobył zakamuflowaną butelkę,
sięgnął po szklankę i zamarł.
– Co masz mi do
powiedzenia oprócz tego, co napisałeś? – We wszechobecnej ciszy nawet szept
brzmiał złowróżbnie. Stała nieopodal, ze skrzyżowanymi ramionami i groźną miną.
– Nic…
– Ach, nic?
– No więc –
odchrząknął. Cholera. Trzeba było zaczekać z kilka godzin. Choć dlaczego miał
przeczucie, że to nic by nie dało. – Sam nie wiem.
Tym razem podeszła bliżej,
a następnie chwyciła znieruchomiałego Konrada za poły koszuli, energicznie nim
potrząsając.
– Ty wredny
padalcu! – wysyczała. – Sądzisz że możesz mówić mi, iż mnie kochasz, a kilka
godzin później porzucić?
– Sama to zrobisz.
– Ja?!
– Gdy tylko odzyskasz
pamięć.
– Dlaczego? – tym
razem wydawała się bardziej zdumiona niż rozzłoszczona. Boże! Z jaką ochotą by
ją pocałował, przytulił.
– Joasiu…
– Skoro mnie
kochasz, to w czym do cholery jest problem?
Chwycił ją za
nadgarstki, próbując odsunąć od siebie.
– Od czego mam
zacząć? Może od różnicy wieku? A może od różnicy w wykształceniu? Pani dziekan
romansująca ze zwykłym robolem – dodał drwiąco, by dodatkowo podkreślić wymowę
tych słów. – A może to, że jesteś zaręczona?
– A ty? Jesteś
żonaty? – zadała nieoczekiwane pytanie, uważnie obserwując wyraz jego twarzy.
Zrozumiał, że jeśli skłamie, to to kłamstwo będzie miało bardzo krótkie nogi.
Straciła pamięć, a nie inteligencję.
– Nie.
– To spytam
ponownie, w czym problem?
– Nie martw się,
przypomnisz sobie – odparł cicho, odpychając ją i sięgając po butelkę.
– Mów, albo
roztrzaskam ci ją na głowie, daję słowo! – zagroziła. Łypnął na nią
podejrzliwie.
– Zadzwoń do
narzeczonego – doradził posępnie.
– Do Kamila? On
już nie jest… – zmarszczyła brwi. Jak żywa stanęła jej przed oczami scena nad
jeziorem. – Ten bydlak mnie zdradził! – jęknęła, raptownie siadając na jednym z
krzeseł.
– Przypomniałaś
sobie?
– Tak. A reszta… –
gwałtownie zamilkła. Oczy Joanny robiły się coraz większe i większe. Ale jeśli
faktycznie coś sobie przypomniała, to nie wybuchła złością tak jak tego
oczekiwał. Pobladła tylko i zacisnęła usta w wąską kreskę. Bardzo powoli
wstała, gdy on obserwował ją z niepokojem. Powiedzieć, że czuł się jak ostatni
łajdak, to stanowczo za mało. A przecież to nie koniec, musiał doprowadzić tę
sprawę do finału.
– Zrozum Joasiu –
pogładził ją kciukiem po policzku – to tylko była zabawa. Całkiem przyjemna i
zaszła odrobinę za daleko…
– Zrobiłeś ze mnie
sprzątaczkę! Kazałeś usługiwać trójce rozbestwionych bachorów! Kazałeś
usługiwać sobie! – wysyczała z nagłą wściekłością. – Zgwałciłeś! Zgłoszę to na
policję!
– No bez przesady
– udawanie lekceważenia tym razem przyszło z mniejszym problemem. – Gwałt to to
nie był Joasiu.
– Dla ciebie pani.
I Joanna – wymierzyła mu siarczysty policzek. A więc jednak powróciła stara,
dobrze znana zarozumiała suka. Teraz powinno być prościej, a i wypowiedziana
przed momentem groźba nie miała takiego znaczenia. W zasadzie nic nie miało
znaczenia, a z wymiarem sprawiedliwości miał już do czynienia. Wzruszył
ramionami, popijając bursztynowy płyn prosto z butelki. Z pozoru beznamiętnie
obserwował jak w oczach kobiety prócz gniewu ukazała się również nienawiść. Po
raz pierwszy przyszło mu do głowy, jak wiele można wyczytać z ludzkiej twarzy.
– I nie myśl, że to koniec! – dodała.
– Tacy jak ja nie
myślą, pamiętasz?
Nie odpowiedziała,
tylko odwróciła się na pięcie i wybiegła. Towarzyszył temu ogłuszający huk
zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Konrad został sam. Dopiero teraz z jego
oblicza zniknęła obojętność doprawiona kpiną. Został sam, bezbronny jak przed
chwilą ona, gdy kategorycznym tonem żądała wyjaśnień. Zasępił się. Przeklęty dzień, w którym ją
spotkał. Chociaż nie, wtedy po prostu ta arogancka, sprawiająca wieczne kłopoty
baba by się utopiła. A to byłoby znacznie gorsze. Westchnął, sięgając po
telefon. Musiał jeszcze załatwić jedną rzecz, zadzwonić do kolegi i wytłumaczyć
mu całą sytuację. Tamten w końcu przyjął na słowo, że Joanna jest jego żoną.
Nie chciał aby Krzysiek miał kłopoty. Wystarczy że on wpakował się w prawdziwe
bagno. Wygrał bitwę, ale jednocześnie przegrał wojnę. Tak, stanowczo wystarczy
nieszczęść spowodowanych jednym, niewinnym z pozoru kłamstwem.
***
Miała całe siedem dni,
aby wszystko przemyśleć. Niestety, nieodmiennie dochodziła do jednego wniosku.
Była zakochana. Tęskniła. I z każdą chwilą coraz bardziej była gotowa wybaczyć.
Z Kamilem zerwała definitywnie, nawet nie tłumacząc swojej decyzji. Doszło do
tego, że oszukańczy bydlak sam przyznał się do zdrady, jednocześnie błagając o
wybaczenie i składając obietnicę wierności.
Posłała go do wszystkich diabłów i zajęła się bolącym sercem. Dlatego
przez ostatni tydzień nie robiła nic poza analizowaniem każdego szczegółu,
nieodmiennie dochodząc do wniosku, że Konrad kłamał. Później popadała w skrajną
rozpacz, tłumacząc sobie, że to tylko jej płonne nadzieje. W końcu za to jak go
potraktowała, miał prawo chcieć się zemścić. Ale po co mówił, że ją kocha?
Fakt, zaraz po tym wyglądała na zakłopotanego, lecz jaki był tego powód? Pomyślał,
że przesadził z odgrywaniem roli wspaniałego męża, czy też powiedział prawdę i
sam się tego przestraszył? Głowiła się nad tym, przez kilka kolejnych
bezsennych nocek. W końcu zdecydowała, że ma tego dość. Zawsze potrafiła
walczyć o swoje, tym razem również tak będzie.
Strój wybrała bardzo
starannie. Bielizna, sukienka, buty, to wszystko musiało ze sobą współgrać,
tworząc harmonijną, spójną całość. Nawet nad kolorem szminki zastanawiała się
całą godzinę. Niby drobiazg, ale dla Joanny takie drobiazgi jak i wygląd
zewnętrzny, były niezwykle ważne. Jadąc do celu, ułożyła dziesiątki
scenariuszy, w których stęskniony Konrad pada do jej stóp, jak i pogardliwie ją
odtrąca. Przy tych drugich tylko myśl o rozmazanym makijażu powstrzymywała ją
przed płaczem.
Prawie że słyszała jak
mocno i głośno wali jej serce, gdy wysiadała na znajomym podwórku. Szczerze
mówiąc, od jej odejścia niewiele się tu zmieniło. Powoli zbliżyła się do domu i
starając się nie czynić żadnego hałasu, pokonała ganek, wchodząc do środka.
Drzwi były oczywiście otwarte na oścież, a z kuchni dobiegało wesołe
pogwizdywanie. Joanna poczuła, jak żal wypełza z ciemnych zakamarków duszy i
rozlewa się po całym ciele. Skoro tak mu było radośnie, to znaczy, że nie
tęsknił. Ale mimo to pokonała te kilka metrów i odważyła się wychylić głowę zza
ściany. Miała teraz doskonały widok na salon i kuchnię, w które krzątała się
jakaś kobieta. Należy dodać, że bardzo piękna kobieta, o wspaniałej figurze,
długich, ciemnych włosach i twarzy, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna kandydatka
z konkursu piękności.
Serce Joanny omal nie
pękło. Czyżby żona? Konrad co prawda zaprzeczył, ale w końcu był ojcem trojki
dzieci. Bocian ich przecież nie przyniósł. A ta tutaj pasowałaby do niego
idealnie.
– Mamo! – Z góry
zbiegł jeden z chłopców, chyba najmłodszy, choć w tej chwili Joanna miała to
głęboko w poważaniu. A więc to tak! Miała rację…
– Masz tutaj
kanapki i pieniądze na drobne wydatki – ciemnowłosa kobieta podała mu plecak, z
czułością całując w policzek.
– Jak dobrze, że
wróciłaś.
– Tak, tak, wiem o
co chodzi – roześmiała się perliście, podczas gdy Joasia chyłkiem się
wycofywała, A więc tak to wszystko wyglądało. Nie dość, że miał trójkę dzieci,
to jeszcze i żonę. Wykorzystał sytuację i zabawił się, jak widać angażując w to
chłopców. Ciekawe czy przyznał się do zdrady? Zresztą, gówno ją to obchodzi!
Łykając łzy, dobrnęła tylko drzwi wyjściowych, a tam po prostu odwróciła się i
wybiegła.
I wpadła prosto w
ramiona zaskoczonego Konrada.
– Co ty u diabła
tu robisz?!
Nie takich słów się
spodziewała. Nie sądziła, że po przyjeździe pierwszą osobą, na którą się
natknie będzie jego żona. W ogóle nie brała pod uwagę, że może mieć żonę.
Przecież zaprzeczył, kiedy o to spytała. To było zbyt wiele i dlatego teraz
zamiast rozzłościć się czy go uderzyć, wybuchła niepowstrzymywanym płaczem.
Zanosiła się nim, wtulona w miękką tkaninę koszuli Konrada, drżąca i tak
głęboko nieszczęśliwa, jak nigdy przedtem w całym swoim życiu.
– Ejże, pani
dziekan, co się stało? Pobrudził się pani czubek pantofelka? – zadrwił, ale
kiedy zrozumiał, że na nią to nie działa, spoważniał.
– Joasiu,
przestań. Joasiu! – chwycił ją za ramiona, delikatnie potrząsając. Nic z tego.
Nadal rozpaczliwie łkała, sprawiając, że dosłownie kroiło się mu serce. Bez
namysłu wziął ją na ręce i skierował się ku werandzie. Tam usiadł w wiklinowym
fotelu, sadzając sobie Joannę na kolanach. Najgorsze było, że nie zwróciła na
to najmniejszej uwagi.
– Co się stało? –
Z domu wybiegła zaniepokojona Anna. – Konrad, co się dzieje?
– Proszę, przynieś
szklankę wody. Mamy tu histeryzującą babę.
Jego siostra nie
ruszyła się z miejsca. Z namysłem spojrzała na skuloną kobietę, potem na ponurą
minę brata i bez problemu skojarzyła kilka faktów.
– Czy to jest
przyczyna tego, że od tygodnia snujesz się po domu niczym burzowa chmura, a w
nocy nie śpisz, wzdychając aż podwiewa obrusy na stołach?
– Nie mam obrusów
– burknął Konrad. – Maleńka, proszę, uspokój się w końcu. Kochanie…
Joanna podniosła
zapłakaną twarz. Z jaką ochotą po prostu by ją pocałował. Coś szepnęło mu, że
to doskonały pomysł. Przecież nie przyjechała tu bez powodu, nie płakała bez
przyczyny.
– Kto to? – palcem
wskazała na Annę. – Twoje kochanie?
– Nie – tamta
przykucnęła i uprzedzając słowa Konrada oznajmiła z lekkim rozbawieniem:
– Jestem Anna,
jego siostra i matka trójki łobuzów, którymi ponoć opiekowałaś się przez kilka
dni.
– Siostra? –
odparła słabym głosem Joasia.
– Obawiam się, że
mój niespełna rozumu brat, uparł się aby unieszczęśliwić siebie i ciebie,
kierując się jakimiś wydumanymi argumentami.
– Po cholerę ci
wszystko opowiedziałem – rzekł z goryczą Konrad.
– Siostra! –
powiedziała nagle zarumieniona Joanna, a potem chwyciła go za skraj koszuli,
zmuszając by spojrzał jej prosto w oczy. – Ty palancie! – wysyczała przy tym,
odzyskując opanowanie.
– To ja was
zostawię samych. – Anna porozumiewawczo mrugnęła i zniknęła w głębi domu.
Widziała jak nietęgą minę miał jej brat. Tylko udawał twardego drania bez serca,
choć w rzeczywistości bardzo cierpiał postępując w ten sposób. Opowiedział jej
wszystko zaraz po powrocie, bez ogródek oznajmił, że się zakochał, ale i tak
nic z tego nie będzie. Nie potrafiła go przekonać, że nie miał racji, więc
postanowiła poczekać na rozwój wypadków. I miała rację. Przyczyna całego
zamieszania siedziała teraz na kolanach Konrada i wiele można byłoby o niej
powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest oschła czy obojętna.
– Przecież
mówiłem, że nie mam żony.
– W wielu rzeczach
kłamałeś, dlaczego akurat nie w tej?
Wzruszył ramionami,
próbując zepchnąć ją z kolan. Nic z tego. Joanna wczepiła się w jego koszulę,
nadal z tłumioną złością wpatrując się mu w oczy.
– Przez chwilę
wierzyłam… przez chwilę myślałam… Zresztą – rozgniewała się na dobre – co z
ciebie za mężczyzna, że nie umiałeś zakończyć naszej znajomości z honorem.
Spojrzał na nią
zdumiony.
– O co ci u diabła
chodzi?
Na chwilę zasznurowała
usta. Potem głęboko odetchnęła. Pora wziąć tego byka za rogi. Najwyżej będzie więcej
płaczu i przyjdzie jej sklejać złamane serce, ale tak naprawdę gdzieś tam w
duszy, jakiś cichutki głosik podpowiadał jej że warto spróbować. W końcu
powiedział do niej kochanie…
– Przyjechałam
poważnie porozmawiać.
– Wniosłaś
oskarżenie?
– Co za brednie
wygadujesz – odparła zniesmaczona. – Taki inteligentny facet i jednocześnie tak
bezdennie głupi.
– Jestem
inteligentny? To coś nowego! – Konrad poczuł się rozbawiony. Za to Joanna
nieoczekiwanie spoważniała. Jak ona kochała ten jego uśmiech, tę głęboką barwę
głosu, zmarszczki w kącikach oczu. Ramiona, w których mogła się ukryć. Puściła
koszulę i dłońmi delikatnie przeczesała krótko obcięte włosy, potem pogładziła
szorstkie policzki, opuszkami placów przesunęła po uśmiechniętych wargach. Oczy
mężczyzny pociemniały. Naprawdę coraz ciężej przychodziło mu zachować
obojętność. W zasadzie, to był gotowy do kapitulacji.
– Kocham cię –
powiedziała po prostu. Bała się, że ją wyśmieje, że powie to, co poprzednio.
Lecz jeśli z jego strony to faktycznie była tylko zabawa, to lepiej się tego
dowiedzieć teraz. Nie umiała dłużej żyć złudnymi marzeniami. Chciała znać
prawdę.
– Joasiu,
posłuchaj – przykrył jej dłoń swoją ręką, poważniejąc. – To bez sensu. Naprawdę
za dużo między nami różnic i…
– Też mnie kochasz –
odpowiedziała tylko. Nie drwił, nie zaprzeczył, za to znowu wygadywał głupoty.
– Jaka potrafisz
być denerwująca, twierdząc, że tylko ty masz rację.
– Bo mam.
– Joanno! – odparł
groźnie.
– Pocałujesz mnie?
– spytała z nadzieją, unosząc ku niemu twarz. Jak mógł się powstrzymać? Jak
mógł pozostać obojętnym, kiedy wpatrywała się w niego z taką tęsknotą, tak
szczerze jak wtedy w sadzie. Pochylił się i pocałował ją, z słabo maskowanym
żarem, z uczuciem, którego tak bardzo się wypierał. – Boję się, że to tylko
kaprys z twojej strony – wyszeptał, przerywając po chwili pocałunek.
– Czy ja jestem
kapryśna?
– No nie…
– To co za głupoty
opowiadasz?
– Obawiam się, że
ze stanu kawalerskiego trafię prosto pod pantofel – odparł z udawanym żalem. –
Ale skoro jest to pantofel na tak zgrabnej nóżce, to chyba zaryzykuję.
Roześmiała się.
Siedziała na jego kolanach, machając stopami, z których zsunęła buty,
szczęśliwa i roześmiana, z rozmazanym makijażem, z ramionami splecionymi na
jego karku. Siedziała myśląc, jak szybko można znaleźć się w raju, dzięki kilku
banalnym słowom. Pewnie że więcej ich dzieliło niż łączyło, ale z własnym
sercem się nie dyskutuje. Dostała doskonałą nauczkę w tej kwestii.
– Kocham tę
okolicę – oświadczyła jakby chciała wyjaśnić wszelkie wątpliwości. – Wezmę sobie
rok urlopu i doprowadzimy w końcu tę ruderę do porządku.
– Rok? – jęknął Konrad.
– Zapowiadają bardzo burzowe lato – dodał podstępnie.
– Nie szkodzi.
Schowam się pod pierzynę i… – zarumieniła się, bo jednak nie potrafiła
powiedzieć tego, co podsunęła jej wyobraźnia. A jednak Konrad zrozumiał od
razu.
– Kocham cię ty
moja złośnico. – Po raz kolejny ją pocałował. Nadal z czułością, ale wyczuła
też narastające pożądanie. – A teraz chodź, pozbędziemy się podstępem mojej
troskliwej siostrzyczki i potrenujemy przed wieczorną burzą…
koniec
koniec
Pięknie:)
OdpowiedzUsuńCzekam cierpliwie na losy bohaterów, w pozostałych, niedokończonych opowiadaniach.
Pozdrawiam M.
nie spodziewałam się że tak szybko zakończysz to opowiadanie..myślałam że będzie bardziej rozbudowane...ale cieszę się ze szczęśliwego zakończenia choć czuję niedosyt ;)
OdpowiedzUsuńBabeczki jestem zachwycona 😍to opowiadanie było moim ulubionym z serii tych nie dokończonych. Nareszcie doczekałam się kolejnej części i to jakiej ! Cieszę się bo Joanna nie została na końcu skonczoną idiotką. Happy End idealny na zakończenie ciężkiego tygodnia. Uwielbiam Cię Babeczko 😘❤😍
OdpowiedzUsuńNajpiękniejsza scena seksu jaką kiedykolwiek czytałam! :) Pięknie oddałaś scenerię i nastrój, Babeczko, po prostu pięknie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Ola.
Pieknie! Tak poetycko i pieknie
OdpowiedzUsuń