czwartek, 24 września 2015

Pożegnanie złośnicy (IX) - zakończenie

Na szybko, bardzo szybko. Całość, do końca. Buziaki!

link do części VIII - klik

            Pożegnanie złośnicy (IX)

Kilka godzin później, gdy już uporała się z domowymi obowiązkami, wyszła do ogrodu. Tuż przed zachodem słońca. Nadal była sama, bo nikt z domowników jeszcze nie wrócił, ale wcale nie pragnęła czyjegoś towarzystwa. Tym razem samotność była jak najbardziej pożądana. Ruszyła przed siebie, wąską, krętą ścieżką, aż doszła do sadu. Był stary i zaniedbany, otoczony rozwalającym się płotem, wzdłuż którego rosły rozczochrane krzaki porzeczek. Słońce ubarwiło rubinowym blaskiem korony drzew i rosnącą bujnie trawę. Po prawej stronie rósł gęsty, sosnowy las, na wprost było widać nagie już teraz pola. Za nimi zielone łąki tonące w złocistym świetle. Po lewej z trawy wychylały się młode drzewka, potem stopniowo coraz wyższe i smuklejsze, w końcu tworzące zwartą gęstwinę.
Patrzyła na zachód słońca, za plecami mając wschodzący srebrzysty glob księżyca. Powietrze było przesiąknięte wilgocią, tysiącem zapachów, śpiewem ptaków. Łagodnym, urywającym się, jakby i one chciały przekazać, że czas na odpoczynek.
Czar tego zakątka przyniósł jej ukojenie. Ale też przywołał niezwykłe myśli. Przykucnęła, dłonią dotykając niewielkich kwiatków, które nieśmiało wychylały się z bujnej trawy. Przymknęła oczy, przywołując obraz Konrada. Nadal nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna jest jej mężem.
Był… Niesamowity! Kiedy jej dotykał, czuła dziwną słabość, ogarniającą całe ciało. Kiedy patrzył z tą lekką ironią, zasychało jej w ustach, a serce zaczynało bić jak szalone. Boże! Zachowywała się, jakby pierwszy seks był jeszcze przed nimi. Zachichotała. A więc amnezja miała swoje dobre strony?
Zzuła buty i stanęła pośrodku drzew, których gałęzie uginały się od dojrzałych owoców. Trawa była mokra i zimna, ale Joannie to nie przeszkadzało. Dziwne, lecz miała uczucie, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu. Nie, inaczej. Jakby po raz pierwszy była prawdziwie wolna. Uniosła dłoń i uwolniła włosy z surowego koka. Rozsypały się falą na plecach, a ona westchnęła. I nagle wyrzuciła ramiona w górę. Poprzez ciszę wieczoru, pośród tej soczystej zieleni skąpanej w złotym blasku zachodzącego słońca, dał się słyszeć perlisty śmiech, zmieszany z szumem wiatru, z trelami ptaków. Prawdziwy, niczym nieskrępowany, pełen szczęścia.
Bo czuła się szczęśliwa.
Tańczyła, wirując wokół własnej osi. Ubrana jedynie w krótką, przybrudzoną sukienkę, zanosząc się śmiechem. To była oczyszczająca kąpiel w purpurowo złocistym blasku promieni zalewających cały świat.
Nie mogła wiedzieć, że z leśnego gąszczu obserwuje ją zdumiony mężczyzna. Prawie, że wrósł w ziemię, bojąc się poruszyć, by nie stracić ani sekundy z tego niecodziennego przedstawienia. I nie po raz pierwszy pomyślał, że nie widział nigdy tak cudownej kobiety. Rude loki wirowały wokół bladej twarzy, podobnej do tych, które czasami widuje się na starych obrazach. Sukienka unosiła się raz za razem, ukazując idealne w kształcie nogi i tak cudowne uda, że wręcz poczuł fizyczny ból, gdy uświadomił sobie, że nie może ich dotknąć. To jednak nie był dobry pomysł. Cała ta maskarada…
Pokręcił głową, pozbywając się takich myśli. Musi powiedzieć jej prawdę. Zanim będzie za późno. Bo jeśli Joanna odzyska pamięć, a on się zakocha… Przypomniał sobie pogardę w zielonych oczach, błysk nienawiści. Nie, takie jak ona się nie zmieniają. To wszystko jest chwilowe, to tylko złudzenie. Przecież wiedział, jaka jest naprawdę.
Konrad z trudem przełknął ślinę. Kilkakrotnie głęboko odetchnął, a potem starając się czynić to bezszelestnie, ruszył przed siebie, w kierunku upojonej tańcem Joanny. Kiedy ona nagle się zatrzymała, on zrobił to samo, mimowolnie wstrzymując oddech. Była jednak odwrócona do niego tyłem, zapatrzona w zachód słońca, więc po chwili ocknął się i podszedł bliżej. Nawet nie drgnęła, jakby naprawdę nie wyczuwała jego obecności. Delikatnie objął jej ramiona i zanurzył twarz w rozwichrzonych włosach. Ciężko było odmówić sobie tej przyjemności. Ciężko było wyznać prawdę, wszystko przerywając. Zwłaszcza w momencie takim jak ten.
Joanna roześmiała się cicho, z nieukrywaną tęsknotą wtulając się w jego ciało, subtelnym gestem przechylając głowę, jakby zapraszając do niebezpiecznej zabawy. Nie odezwała się, nie spojrzała mu w oczy, ale doskonale wyczuwał jej pragnienia. Nasycone złotem powietrze, wciąż rozbrzmiewało całą gamą intensywnych dźwięków, a jednocześnie czuć było w nim nutkę znużenia, jakby przyroda rozumiała, że nadchodzi pora odpoczynku. To była niczym inna rzeczywistość, nie do końca prawdziwa, obca, przepełniona słodyczą. Jak i każdy ruch, każdy gest, gdy przycisnął ją do chropowatej, ciepłej powierzchni drzewa, gdy całował powoli, delektując się całkiem nowym, a jednak już znajomym smakiem. Smakiem jej ust. Oszołomiona, odpowiadała pocałunkiem na pocałunek, pieszczotą na pieszczotę. Wszystko przestało mieć znaczenie, wszystko prócz czystej żądzy, pragnień tak intensywnych, że dotychczas żadne z nich nie doświadczyło czegoś podobnego. Całował smukłą szyję, odgarniając na bok nieposłuszne kosmyki rudych loków, masował piersi, delektując się ich krągłym kształtem, poruszał biodrami, ocierając się twardą męskością o wnętrze cudownych ud. Zresztą usunięcie przeszkody w postaci ubrania, tak naprawdę nie sprawiło żadnej trudności. Potem wszedł w nią, jednym szybkim, gładkim ruchem, wyrywając z ust Joanny jęk rozkoszy. Kiedy zaczął się poruszać, patrzyła prosto w jego oczy zamglonym wzrokiem, z uchylonymi jak do pocałunku wargami. Chwilę wcześniej to pocałunki zastępowały słowa, teraz zastąpiły je ich spojrzenia. Zresztą obydwoje czuli, że jakakolwiek rozmowa zbezcześciłaby magiczny nastrój tej chwili, zniwelowała intensywność tego, co czuli. Słowa były więcej niż zbędne. Były wrogie. Aż nadszedł koniec, spełnienie tak intensywne, że wszystko co przeżyli wcześniej wydało się nagle bladym tłem.
I kiedy tulił ją do siebie, kiedy ich oddechy powoli się uspokajały, a gorączka ciał opadła, to wtedy przyszedł czas na słowa. Lecz nie takie, jakie chciał wypowiedzieć jeszcze godzinę temu. Też były prawdziwe, też szczere. I choć nie zdradziły jednej tajemnicy, to wyjawiły inną.
– Kocham cię – powiedział po prostu Konrad.
***
Patrzył na śpiącą Joannę, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie, w zasadzie doskonale wiedział co, pytanie raczej brzmiało, kiedy powinien skończyć tę zabawę. Najlepszy moment już minął, ale nadal miał szansę zdusić z zarodku kiełkujące uczucie, przegnać wspomnienia tych kilku dni spędzonych razem. To nie powinno być trudne, zwłaszcza, że czas spędzali głównie na sprzeczkach. Lecz każda upływająca godzina sprawiała, że coraz trudniej było mu wyznać prawdę. Zwłaszcza patrząc w jej rozjaśnione szczęściem oczy.
Po cichu, starając się zrobić to bezszelestnie, wstał i ubrał się. Potem wyszedł z sypialni i w salonie poszukał kilku czystych kartek. Nie mógł dłużej zwlekać, a skoro nie potrafił zdobyć się na szczere wyznanie winy, musiał zrobić to w inny sposób. Za pomocą paru krótkich i treściwych zdań, napisał wszystko, o czym powinna się dowiedzieć. Na samym końcu dodał słowo przepraszam, po czym przeczytał całość i skrzywił się. List był utrzymany w bardzo chłodnym i rzeczowym tonie, zupełnie jakby to wszystko, łącznie z ostatnimi godzinami, było dla niego tylko formą zemsty. Ale nie zmienił ani literki. Tak będzie lepiej, uznał. Rzeczowo, bez żadnych uczuć. I tak powiedział za wiele, wtedy w sadzie.
Zostawił list na stole, ciesząc się, że chłopcy i dziś nie nocowali w domu, a wrócą dopiero w porze obiadu. Miał nadzieję, że do tego momentu Joanna odejdzie, pełna gniewu, dysząca żądzą zemsty. A może przeciwnie? Zapłakana i zasmucona? Pokręcił głową. Nie, to pierwsze bardziej do niej pasowało. Przynajmniej do tej oschłej i protekcjonalnej pani dziekan. Jego Joasia była delikatnym, słodkim… Stop! Nie, nie jego! Naprawdę pora z tym skończyć.
Tuż obok listu położył kartkę z prowizorycznie narysowaną mapką prowadzącą do domku, który wynajęła. Na niej niewielki pęk kluczy. To była kwestia godziny, by dowiedzieć się, gdzie zamierzała nocować, a klucze wyjął jej z kieszeni jeszcze w samochodzie, zanim dotarli na izbę przyjęć. Nic więcej nie mógł i nie chciał zrobić. Oparł się pokusie, by zerknąć na śpiącą, półnagą kobietę, która jeszcze kilka godzin temu tak cudownie szczytowała w jego ramionach, a potem wyszedł. Ruszył przed siebie szybkim krokiem, w nieokreślonym kierunku, bez konkretnego celu. Byle jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej od niej. To była ucieczka, ale wcale nie zamierzał się tego wypierać. Miał jedynie nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że po upływie określonego czasu, przestanie to tak kurewsko boleć.
***
Powrót do dawnego życia okazał się koszmarem. Na początku sądziła, że to jakiś dowcip, że po raz kolejny zażartował sobie z niej mając nadzieję na małą sprzeczkę i pełne ognia pogodzenie się. Albo że u celu zaznaczonego na mapce kryje się niespodzianka. Potem zrozumiała, że napisał prawdę. Dotarło to do niej, gdy stanęła na progu małego domku, gdy wzięła do ręki swój dowód osobisty, gdy przejrzała zawartość walizki i laptopa. Nie odzyskała pamięci, ale odzyskała tożsamość.
I dopiero wtedy wybuchła złością. Jak on śmiał?! Jak śmiał ją w tak perfidny sposób oszukać, uwieść i… porzucić?! Przy czym jej wściekłość potęgował fakt, iż to ostatnie wydawało się najgorsze. Dlaczego to zrobił? Czy to była zemsta? Jeśli tak, to za co? Co ona takiego zrobiła temu człowiekowi, że tak ją potraktował?
– Palant! Dure[B1] ń! Idiota! – warczała, wrzucając swoje bagaże do wnętrza samochodu. Nie zamierzała pozostać tu ani chwili dłużej. Nie w pobliżu tego bezczelnego chama. I nagle rozpłakała się. Nawet gdyby teraz całkowicie odzyskała pamięć, to i tak najbardziej wyraziste były wspomnienia ostatnich kilku dni. I godzin. Jego zapachu, twarzy, pocałunków. Seksu. Przecież powiedział, że ją kocha! Owszem, zaraz potem wyglądał na zakłopotanego, ale wtedy tego nie zauważyła. Odpowiedziała mu tymi samymi słowami, czułym pocałunkiem i zaufaniem. Dlaczego więc…
Osunęła się w dół, siadając na ziemi tuz obok tylnego zderzaka. Wplotła dłonie we włosy, zastanawiając się, co powinna zrobić. Zażądać wyjaśnień? A jeśli spotka się z murem obojętności? Jeśli on już niczego od niej nie chce? Co dziwne, ani przez moment nie pomyślała, by cały ten incydent zgłosić na policję. Bo i po co? Co by to dało?
Wyciągnęła rękę i zerwała małą stokrotkę, rosnącą w kępce trawy. Delikatnie zaczęła wyrywać jej płatki: zobaczyć się z Konradem, wrócić do domu, zobaczyć się z Konradem… Wypadł powrót do domu. Zamyśliła się. Nurtowało ja jedno pytanie: dlaczego? Czy jest w stanie zdobyć się wobec niej na szczerość i wszystko wyjaśnić? Potem nagle przypomniała sobie chłopców. Czyli miał synów. A żonę? Nie, tego chyba by nie przeżyła!
Przygnębiony Konrad stał nieopodal własnego domu. Wyglądało na to, że jest pusty. Joasia z pewnością wróciła do swojego życia, może nawet w pełni odzyskała pamięć… Wetchnął i z rezygnacją pokręcił głową. Od teraz nie Joasia, ale Joanna, wyniosła i pewna siebie pani dziekan. Koniecznie musi się czegoś napić. Lodówka była pełna piwa, a w szafce za zlewem miał schowaną butelkę czegoś mocniejszego. Przekroczył próg i podążył prosto do kuchni. Wydobył zakamuflowaną butelkę, sięgnął po szklankę i zamarł.
– Co masz mi do powiedzenia oprócz tego, co napisałeś? – We wszechobecnej ciszy nawet szept brzmiał złowróżbnie. Stała nieopodal, ze skrzyżowanymi ramionami i groźną miną.
– Nic…
– Ach, nic?
– No więc – odchrząknął. Cholera. Trzeba było zaczekać z kilka godzin. Choć dlaczego miał przeczucie, że to nic by nie dało. – Sam nie wiem.
Tym razem podeszła bliżej, a następnie chwyciła znieruchomiałego Konrada za poły koszuli, energicznie nim potrząsając.
– Ty wredny padalcu! – wysyczała. – Sądzisz że możesz mówić mi, iż mnie kochasz, a kilka godzin później porzucić?
– Sama to zrobisz.
– Ja?!
– Gdy tylko odzyskasz pamięć.
– Dlaczego? – tym razem wydawała się bardziej zdumiona niż rozzłoszczona. Boże! Z jaką ochotą by ją pocałował, przytulił.
– Joasiu…
– Skoro mnie kochasz, to w czym do cholery jest problem?
Chwycił ją za nadgarstki, próbując odsunąć od siebie.
– Od czego mam zacząć? Może od różnicy wieku? A może od różnicy w wykształceniu? Pani dziekan romansująca ze zwykłym robolem – dodał drwiąco, by dodatkowo podkreślić wymowę tych słów. – A może to, że jesteś zaręczona?
– A ty? Jesteś żonaty? – zadała nieoczekiwane pytanie, uważnie obserwując wyraz jego twarzy. Zrozumiał, że jeśli skłamie, to to kłamstwo będzie miało bardzo krótkie nogi. Straciła pamięć, a nie inteligencję.
– Nie.
– To spytam ponownie, w czym problem?
– Nie martw się, przypomnisz sobie – odparł cicho, odpychając ją i sięgając po butelkę.
– Mów, albo roztrzaskam ci ją na głowie, daję słowo! – zagroziła. Łypnął na nią podejrzliwie.
– Zadzwoń do narzeczonego – doradził posępnie.
– Do Kamila? On już nie jest… – zmarszczyła brwi. Jak żywa stanęła jej przed oczami scena nad jeziorem. – Ten bydlak mnie zdradził! – jęknęła, raptownie siadając na jednym z krzeseł.
– Przypomniałaś sobie?
– Tak. A reszta… – gwałtownie zamilkła. Oczy Joanny robiły się coraz większe i większe. Ale jeśli faktycznie coś sobie przypomniała, to nie wybuchła złością tak jak tego oczekiwał. Pobladła tylko i zacisnęła usta w wąską kreskę. Bardzo powoli wstała, gdy on obserwował ją z niepokojem. Powiedzieć, że czuł się jak ostatni łajdak, to stanowczo za mało. A przecież to nie koniec, musiał doprowadzić tę sprawę do finału.
– Zrozum Joasiu – pogładził ją kciukiem po policzku – to tylko była zabawa. Całkiem przyjemna i zaszła odrobinę za daleko…
– Zrobiłeś ze mnie sprzątaczkę! Kazałeś usługiwać trójce rozbestwionych bachorów! Kazałeś usługiwać sobie! – wysyczała z nagłą wściekłością. – Zgwałciłeś! Zgłoszę to na policję!
– No bez przesady – udawanie lekceważenia tym razem przyszło z mniejszym problemem. – Gwałt to to nie był Joasiu.
– Dla ciebie pani. I Joanna – wymierzyła mu siarczysty policzek. A więc jednak powróciła stara, dobrze znana zarozumiała suka. Teraz powinno być prościej, a i wypowiedziana przed momentem groźba nie miała takiego znaczenia. W zasadzie nic nie miało znaczenia, a z wymiarem sprawiedliwości miał już do czynienia. Wzruszył ramionami, popijając bursztynowy płyn prosto z butelki. Z pozoru beznamiętnie obserwował jak w oczach kobiety prócz gniewu ukazała się również nienawiść. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, jak wiele można wyczytać z ludzkiej twarzy. – I nie myśl, że to koniec! – dodała.
– Tacy jak ja nie myślą, pamiętasz?
Nie odpowiedziała, tylko odwróciła się na pięcie i wybiegła. Towarzyszył temu ogłuszający huk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Konrad został sam. Dopiero teraz z jego oblicza zniknęła obojętność doprawiona kpiną. Został sam, bezbronny jak przed chwilą ona, gdy kategorycznym tonem żądała wyjaśnień.  Zasępił się. Przeklęty dzień, w którym ją spotkał. Chociaż nie, wtedy po prostu ta arogancka, sprawiająca wieczne kłopoty baba by się utopiła. A to byłoby znacznie gorsze. Westchnął, sięgając po telefon. Musiał jeszcze załatwić jedną rzecz, zadzwonić do kolegi i wytłumaczyć mu całą sytuację. Tamten w końcu przyjął na słowo, że Joanna jest jego żoną. Nie chciał aby Krzysiek miał kłopoty. Wystarczy że on wpakował się w prawdziwe bagno. Wygrał bitwę, ale jednocześnie przegrał wojnę. Tak, stanowczo wystarczy nieszczęść spowodowanych jednym, niewinnym z pozoru kłamstwem.
***
Miała całe siedem dni, aby wszystko przemyśleć. Niestety, nieodmiennie dochodziła do jednego wniosku. Była zakochana. Tęskniła. I z każdą chwilą coraz bardziej była gotowa wybaczyć. Z Kamilem zerwała definitywnie, nawet nie tłumacząc swojej decyzji. Doszło do tego, że oszukańczy bydlak sam przyznał się do zdrady, jednocześnie błagając o wybaczenie i składając obietnicę wierności.  Posłała go do wszystkich diabłów i zajęła się bolącym sercem. Dlatego przez ostatni tydzień nie robiła nic poza analizowaniem każdego szczegółu, nieodmiennie dochodząc do wniosku, że Konrad kłamał. Później popadała w skrajną rozpacz, tłumacząc sobie, że to tylko jej płonne nadzieje. W końcu za to jak go potraktowała, miał prawo chcieć się zemścić. Ale po co mówił, że ją kocha? Fakt, zaraz po tym wyglądała na zakłopotanego, lecz jaki był tego powód? Pomyślał, że przesadził z odgrywaniem roli wspaniałego męża, czy też powiedział prawdę i sam się tego przestraszył? Głowiła się nad tym, przez kilka kolejnych bezsennych nocek. W końcu zdecydowała, że ma tego dość. Zawsze potrafiła walczyć o swoje, tym razem również tak będzie.
Strój wybrała bardzo starannie. Bielizna, sukienka, buty, to wszystko musiało ze sobą współgrać, tworząc harmonijną, spójną całość. Nawet nad kolorem szminki zastanawiała się całą godzinę. Niby drobiazg, ale dla Joanny takie drobiazgi jak i wygląd zewnętrzny, były niezwykle ważne. Jadąc do celu, ułożyła dziesiątki scenariuszy, w których stęskniony Konrad pada do jej stóp, jak i pogardliwie ją odtrąca. Przy tych drugich tylko myśl o rozmazanym makijażu powstrzymywała ją przed płaczem.
Prawie że słyszała jak mocno i głośno wali jej serce, gdy wysiadała na znajomym podwórku. Szczerze mówiąc, od jej odejścia niewiele się tu zmieniło. Powoli zbliżyła się do domu i starając się nie czynić żadnego hałasu, pokonała ganek, wchodząc do środka. Drzwi były oczywiście otwarte na oścież, a z kuchni dobiegało wesołe pogwizdywanie. Joanna poczuła, jak żal wypełza z ciemnych zakamarków duszy i rozlewa się po całym ciele. Skoro tak mu było radośnie, to znaczy, że nie tęsknił. Ale mimo to pokonała te kilka metrów i odważyła się wychylić głowę zza ściany. Miała teraz doskonały widok na salon i kuchnię, w które krzątała się jakaś kobieta. Należy dodać, że bardzo piękna kobieta, o wspaniałej figurze, długich, ciemnych włosach i twarzy, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna kandydatka z konkursu piękności.
Serce Joanny omal nie pękło. Czyżby żona? Konrad co prawda zaprzeczył, ale w końcu był ojcem trojki dzieci. Bocian ich przecież nie przyniósł. A ta tutaj pasowałaby do niego idealnie.
– Mamo! – Z góry zbiegł jeden z chłopców, chyba najmłodszy, choć w tej chwili Joanna miała to głęboko w poważaniu. A więc to tak! Miała rację…
– Masz tutaj kanapki i pieniądze na drobne wydatki – ciemnowłosa kobieta podała mu plecak, z czułością całując w policzek.
– Jak dobrze, że wróciłaś.
– Tak, tak, wiem o co chodzi – roześmiała się perliście, podczas gdy Joasia chyłkiem się wycofywała, A więc tak to wszystko wyglądało. Nie dość, że miał trójkę dzieci, to jeszcze i żonę. Wykorzystał sytuację i zabawił się, jak widać angażując w to chłopców. Ciekawe czy przyznał się do zdrady? Zresztą, gówno ją to obchodzi! Łykając łzy, dobrnęła tylko drzwi wyjściowych, a tam po prostu odwróciła się i wybiegła.
I wpadła prosto w ramiona zaskoczonego Konrada.
– Co ty u diabła tu robisz?!
Nie takich słów się spodziewała. Nie sądziła, że po przyjeździe pierwszą osobą, na którą się natknie będzie jego żona. W ogóle nie brała pod uwagę, że może mieć żonę. Przecież zaprzeczył, kiedy o to spytała. To było zbyt wiele i dlatego teraz zamiast rozzłościć się czy go uderzyć, wybuchła niepowstrzymywanym płaczem. Zanosiła się nim, wtulona w miękką tkaninę koszuli Konrada, drżąca i tak głęboko nieszczęśliwa, jak nigdy przedtem w całym swoim życiu.
– Ejże, pani dziekan, co się stało? Pobrudził się pani czubek pantofelka? – zadrwił, ale kiedy zrozumiał, że na nią to nie działa, spoważniał.
– Joasiu, przestań. Joasiu! – chwycił ją za ramiona, delikatnie potrząsając. Nic z tego. Nadal rozpaczliwie łkała, sprawiając, że dosłownie kroiło się mu serce. Bez namysłu wziął ją na ręce i skierował się ku werandzie. Tam usiadł w wiklinowym fotelu, sadzając sobie Joannę na kolanach. Najgorsze było, że nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
– Co się stało? – Z domu wybiegła zaniepokojona Anna. – Konrad, co się dzieje?
– Proszę, przynieś szklankę wody. Mamy tu histeryzującą babę.
Jego siostra nie ruszyła się z miejsca. Z namysłem spojrzała na skuloną kobietę, potem na ponurą minę brata i bez problemu skojarzyła kilka faktów.
– Czy to jest przyczyna tego, że od tygodnia snujesz się po domu niczym burzowa chmura, a w nocy nie śpisz, wzdychając aż podwiewa obrusy na stołach?
– Nie mam obrusów – burknął Konrad. – Maleńka, proszę, uspokój się w końcu. Kochanie…
Joanna podniosła zapłakaną twarz. Z jaką ochotą po prostu by ją pocałował. Coś szepnęło mu, że to doskonały pomysł. Przecież nie przyjechała tu bez powodu, nie płakała bez przyczyny.
– Kto to? – palcem wskazała na Annę. – Twoje kochanie?
– Nie – tamta przykucnęła i uprzedzając słowa Konrada oznajmiła z lekkim rozbawieniem:
– Jestem Anna, jego siostra i matka trójki łobuzów, którymi ponoć opiekowałaś się przez kilka dni.
– Siostra? – odparła słabym głosem Joasia.
– Obawiam się, że mój niespełna rozumu brat, uparł się aby unieszczęśliwić siebie i ciebie, kierując się jakimiś wydumanymi argumentami.
– Po cholerę ci wszystko opowiedziałem – rzekł z goryczą Konrad.
– Siostra! – powiedziała nagle zarumieniona Joanna, a potem chwyciła go za skraj koszuli, zmuszając by spojrzał jej prosto w oczy. – Ty palancie! – wysyczała przy tym, odzyskując opanowanie.
– To ja was zostawię samych. – Anna porozumiewawczo mrugnęła i zniknęła w głębi domu. Widziała jak nietęgą minę miał jej brat. Tylko udawał twardego drania bez serca, choć w rzeczywistości bardzo cierpiał postępując w ten sposób. Opowiedział jej wszystko zaraz po powrocie, bez ogródek oznajmił, że się zakochał, ale i tak nic z tego nie będzie. Nie potrafiła go przekonać, że nie miał racji, więc postanowiła poczekać na rozwój wypadków. I miała rację. Przyczyna całego zamieszania siedziała teraz na kolanach Konrada i wiele można byłoby o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest oschła czy obojętna.
– Przecież mówiłem, że nie mam żony.
– W wielu rzeczach kłamałeś, dlaczego akurat nie w tej?
Wzruszył ramionami, próbując zepchnąć ją z kolan. Nic z tego. Joanna wczepiła się w jego koszulę, nadal z tłumioną złością wpatrując się mu w oczy.
– Przez chwilę wierzyłam… przez chwilę myślałam… Zresztą – rozgniewała się na dobre – co z ciebie za mężczyzna, że nie umiałeś zakończyć naszej znajomości z honorem.
Spojrzał na nią zdumiony.
– O co ci u diabła chodzi?
Na chwilę zasznurowała usta. Potem głęboko odetchnęła. Pora wziąć tego byka za rogi. Najwyżej będzie więcej płaczu i przyjdzie jej sklejać złamane serce, ale tak naprawdę gdzieś tam w duszy, jakiś cichutki głosik podpowiadał jej że warto spróbować. W końcu powiedział do niej kochanie…
– Przyjechałam poważnie porozmawiać.
– Wniosłaś oskarżenie?
– Co za brednie wygadujesz – odparła zniesmaczona. – Taki inteligentny facet i jednocześnie tak bezdennie głupi.
– Jestem inteligentny? To coś nowego! – Konrad poczuł się rozbawiony. Za to Joanna nieoczekiwanie spoważniała. Jak ona kochała ten jego uśmiech, tę głęboką barwę głosu, zmarszczki w kącikach oczu. Ramiona, w których mogła się ukryć. Puściła koszulę i dłońmi delikatnie przeczesała krótko obcięte włosy, potem pogładziła szorstkie policzki, opuszkami placów przesunęła po uśmiechniętych wargach. Oczy mężczyzny pociemniały. Naprawdę coraz ciężej przychodziło mu zachować obojętność. W zasadzie, to był gotowy do kapitulacji.
– Kocham cię – powiedziała po prostu. Bała się, że ją wyśmieje, że powie to, co poprzednio. Lecz jeśli z jego strony to faktycznie była tylko zabawa, to lepiej się tego dowiedzieć teraz. Nie umiała dłużej żyć złudnymi marzeniami. Chciała znać prawdę.
– Joasiu, posłuchaj – przykrył jej dłoń swoją ręką, poważniejąc. – To bez sensu. Naprawdę za dużo między nami różnic i…
– Też mnie kochasz – odpowiedziała tylko. Nie drwił, nie zaprzeczył, za to znowu wygadywał głupoty.
– Jaka potrafisz być denerwująca, twierdząc, że tylko ty masz rację.
– Bo mam.
– Joanno! – odparł groźnie.
– Pocałujesz mnie? – spytała z nadzieją, unosząc ku niemu twarz. Jak mógł się powstrzymać? Jak mógł pozostać obojętnym, kiedy wpatrywała się w niego z taką tęsknotą, tak szczerze jak wtedy w sadzie. Pochylił się i pocałował ją, z słabo maskowanym żarem, z uczuciem, którego tak bardzo się wypierał. – Boję się, że to tylko kaprys z twojej strony – wyszeptał, przerywając po chwili pocałunek.
– Czy ja jestem kapryśna?
– No nie…
– To co za głupoty opowiadasz?
– Obawiam się, że ze stanu kawalerskiego trafię prosto pod pantofel – odparł z udawanym żalem. – Ale skoro jest to pantofel na tak zgrabnej nóżce, to chyba zaryzykuję.
Roześmiała się. Siedziała na jego kolanach, machając stopami, z których zsunęła buty, szczęśliwa i roześmiana, z rozmazanym makijażem, z ramionami splecionymi na jego karku. Siedziała myśląc, jak szybko można znaleźć się w raju, dzięki kilku banalnym słowom. Pewnie że więcej ich dzieliło niż łączyło, ale z własnym sercem się nie dyskutuje. Dostała doskonałą nauczkę w tej kwestii.
– Kocham tę okolicę – oświadczyła jakby chciała wyjaśnić wszelkie wątpliwości. – Wezmę sobie rok urlopu i doprowadzimy w końcu tę ruderę do porządku.
– Rok? – jęknął Konrad. – Zapowiadają bardzo burzowe lato – dodał podstępnie.
– Nie szkodzi. Schowam się pod pierzynę i… – zarumieniła się, bo jednak nie potrafiła powiedzieć tego, co podsunęła jej wyobraźnia. A jednak Konrad zrozumiał od razu.
– Kocham cię ty moja złośnico. – Po raz kolejny ją pocałował. Nadal z czułością, ale wyczuła też narastające pożądanie. – A teraz chodź, pozbędziemy się podstępem mojej troskliwej siostrzyczki i potrenujemy przed wieczorną burzą…

koniec

5 komentarzy:

  1. Pięknie:)
    Czekam cierpliwie na losy bohaterów, w pozostałych, niedokończonych opowiadaniach.
    Pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie spodziewałam się że tak szybko zakończysz to opowiadanie..myślałam że będzie bardziej rozbudowane...ale cieszę się ze szczęśliwego zakończenia choć czuję niedosyt ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Babeczki jestem zachwycona 😍to opowiadanie było moim ulubionym z serii tych nie dokończonych. Nareszcie doczekałam się kolejnej części i to jakiej ! Cieszę się bo Joanna nie została na końcu skonczoną idiotką. Happy End idealny na zakończenie ciężkiego tygodnia. Uwielbiam Cię Babeczko 😘❤😍

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpiękniejsza scena seksu jaką kiedykolwiek czytałam! :) Pięknie oddałaś scenerię i nastrój, Babeczko, po prostu pięknie :)
    Pozdrawiam ciepło!
    Ola.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pieknie! Tak poetycko i pieknie

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.