Jak przyjemnie, chłodno i cicho jest o poranku. Burzy co prawda nie było, ale w rozładowaniu atmosfery pomógł sam deszcz. Dziś krótki kawałek, ale to nieco zamierzona operacja ;-) Zdradzę wam cichutko na uszko, że nareszcie zaczęłam się na powrót odnajdywać w pisaniu. Wcześniej miałam wrażenie, że błądzę w gęstej mgle.
link do części IV - klik
Spadek (V)
Stałam
na przystanku, bezmyślnie wpatrzona w tabliczkę z rozkładem jazdy. Oczywiście
musiałam się pomylić, spóźniając prawie dwie godziny. I po podróży, bo na
kolejny autobus musiałabym czekać zbyt długo. Upał panował wściekły, plecak ciążył
niczym worek pełen kamieni, a pot lał się z czoła. Szybko uciekłam do
klimatyzowanego sklepu tuż obok i kupiłam sobie dużą butlę wody oraz paczkę
ciastek na poprawę humoru. Chwilę później konsumowałam je pod drzewem, korzystając
z przyjemnego cienia i zastanawiając, co powinnam zrobić. Chyba wrócić? W tę
stronę podwiózł mnie Konrad, bo Kuba nadal unikał mojego towarzystwa. Droga nie
była daleka, zaledwie siedem kilometrów, ale w tym upale… Westchnęłam,
postanawiając udać się na pobliską plażę. Spłuczę z siebie pot, odświeżę się, zjem
na obiad hamburgera i wrócę do domu. A swoją drogą, chyba sprzedam jedną z tych
cennych książek, by kupić sobie w końcu własne autko.
Na
plaży było tłoczno i głośno, czyli to, do czego momentami skrycie tęskniłam.
Łapałam zachwycone spojrzenia, ale jakoś nie w głowie były mi romanse. Przez
ostatnie dni brakowało mi Kuby. Owszem, przyjeżdżał, pracował, rozmawiał ze
mną. Lecz dawało się zauważyć, że wciąż był zły. Ta moja koszmarna wyobraźnia…
W lesie trzasnęła gałązka, a ja już dopowiedziałam sobie całą resztę. Kretynka,
dodałam z goryczą, obserwując migdalącą się parę. Cierpiałam na syndrom zwany
Sebastianem, wymyślając fakty i zdarzenia, które tak naprawdę nie miały
miejsca. Obróciłam się na plecy i zapatrzyłam w przejrzyście błękitne niebo.
Przypomniały mi się czyjeś oczy i znów posmutniałam. Czyżby koniec czegoś, co
zaledwie było początkiem? Z jednej strony zachowywał się niczym dziecko,
któremu nie dano cukierka, z drugiej strony poszeleściłam papierkiem i
schowałam tego cukierka do kieszeni. Najzabawniejsze było jednak to, że wcale nie
zrobiłam tego specjalnie. Ech, ten Sebastian…
Aby
pozbyć się niebezpiecznych myśli, zerknęłam na zegarek, sprawdzając, która
godzina. Dochodziła siedemnasta. Na horyzoncie pojawiły się białe, puszyste
obłoczki, pierwsza oznaka zapowiadanej na dziś wieczór burzy. Powinnam się
pośpieszyć i dotrzeć do domu przed jej nadejściem. Głupio byłoby znaleźć się w
środku rozszalałej nawałnicy pośrodku gęstego lasu. Zaniepokojona tą wizją,
szybko spakowałam plecak, przez moment zastanawiając się nawet nad złapaniem
stopa. Potem ponownie spojrzałam w niebo, stwierdzając że zdążę. Nawet z
punktem w postaci hamburgera na późny obiad. Bardziej przerażało mnie to, że
będę samiuteńka w domu. Nic tylko schować się do szafy…
Uśmiechając
się do własnych myśli, ruszyłam w trasę. Miałam tylko nadzieję, że nie pomylę
drogi. Wracałam już w ten sposób kilkakrotnie, zawsze rowerem. Wzruszyłam
ramionami. Oprócz hamburgera znalazł się jeszcze czas na lody. Niebo na
zachodzie przybierało powoli barwę granatu. Palące słońce zniknęło za chmurami,
a powietrze było tak gęste, że niemal nie szło oddychać. W lesie, pomiędzy
drzewami, było jeszcze gorzej. Szłam z trudem, w duchu błagając o najsłabszy
powiew wiatru. Nic z tego. Nie drgnęła ani jedna gałązka, ani jeden listek.
Woda skończyła mi się mniej więcej w połowie drogi, toteż zaczynałam się czuć
niczym samotny wędrowiec na pustyni. Chwilę odsapnęłam pod rozłożystą koroną
ogromnego dębu, wsłuchując się w panującą ciszę. I wtedy z oddali dał się
słyszeć przytłumiony odgłos jakby toczących się kamieni. Trzeba przyznać, że to
dodało mi skrzydeł. Jeszcze dwa kilometry, jeszcze półtorej… Gdy od domu
dzieliły mnie już metry, zerwał się nagły, gwałtowny wiatr. Oślepiające błyski
i głośne gromy słyszałam już od dobrych kilku minut. Nie zdążyłam dobiec do ganku,
gdy spadły pierwsze krople. Zanim dotarłam do celu, byłam prawie całkowicie
przemoczona, tak rzęsisty spadł deszcz. Po prawej stornie mignęło mi coś
dziwnie znajomego, coś niepokojącego, coś czego nie powinno tu być, ale nie
miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Drżącymi dłońmi wysupłałam z kieszeni
szortów klucze, chcąc otworzyć drzwi wejściowe. Ale zrobił to za mnie potężny podmuch
wiatru. Klucze nie były potrzebne.
Przerażona
tym faktem, stałam w miejscu, usiłując wytłumaczyć samej sobie, że może po
prostu zapomniałam je zamknąć. W końcu na co dzień tego nie robiłam. Z duszą na
ramieniu weszłam do środka, ostrożnie się rozglądając. Byle dotrzeć na górę, do
własnej sypialni. Zatarasuję się znowu szafa i…
Zmarłam.
Z góry schodził Sebastian. Wcale nie wyglądał na skrępowanego moją obecnością.
Uśmiechał się drapieżnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Tym razem nie była to
tylko wyobraźnia.
– Co
ty tu robisz? – wybuchłam złością maskującą strach. Nie oczekiwałam odpowiedzi,
pragnęłam jedynie jak najszybciej go wyminąć i schronić się w swoim pokoju. A
on podszedł bliżej, i jeszcze bliżej. W popłochu cofnęłam się, uderzając plecami
o ścianę. Cudownie. Z przodu on, z tyłu zimny, odrapany mur, na zewnątrz
szalejąca burza, a wokół żywej duszy.
– Ja…
muszę na górę – wyjąkałam. Stał dokładnie naprzeciwko, lekko pochylony,
wwiercając we mnie szydercze spojrzenie. Na dodatek cholernik był w samym
podkoszulku i obcisłych dżinsach, seksowny i interesujący jak nigdy dotąd.
Niebezpieczny, ale i kuszący, zbudowany niczym leśny bożek. Tylko mu tych
zakręconych rogów i kopytek brakowało. Przypomniałam sobie wieczór, gdy bezszelestnie
ulotnił się z tarasu. Przełknęłam ślinę, niemal wciskając się w ścianę.
– Okay,
nieważne co tu robisz – dodałam pojednawczym tonem. Tym razem Sebastian się
uśmiechnął. I wcale nie był to miły uśmiech, choć na jego widok zmiękły mi
kolana. Jedną dłoń oparł o ścianę obok mojej głowy, drugą wyciągnął coś z
kieszeni. Coś czerwonego, zwiniętego w kłębek. Przyłożył to do twarzy i
zaciągnął się zapachem, wyraźnie się tym delektując. A ja zdrętwiałam, bo w
czerwonej szmatce rozpoznałam swoją wczorajszą bieliznę. Obserwował mnie, nie
przerywając tej czynności, obserwował z mieszanką szyderstwa i pożądania. Tego
się nie spodziewałam, bo dotąd jego zainteresowanie nie wydawało się nachalne. Aż
do dzisiejszego wieczoru. Zresztą, on buszował w moim pokoju, przekonany, że
wrócę dopiero za trzy godziny.
Ze
spokojem schował swój łup z powrotem do kieszeni. Wcale nie krępował go fakt,
że został na czymś takim przyłapany. Utkwiłam wzrok w jego ustach, z rozpaczą uświadamiając
sobie, że z pewnością cała moja twarz płonie. A jednak nie mogłam się
powstrzymać, co by było…
link do części VI - klik
link do części VI - klik
Takie trzymanie w niepewności, jest straszne :( Wchodziłam po kilka razy dziennie czekając na tę część, a tu taka niespodzianka. Zdecydowanie za mało! Mam tylko szczerą nadzieję, że kolejna część pojawi się jeszcze szybciej niż ta, bo chyba umrę z oczekiwania i niepewności :)
OdpowiedzUsuńOddana fanka twojej twórczości.
Ale się porobiło... Przez Ciebie poobgryzam wszystkie paznokcie! A robię to tylko w " szczególnych " sytuacjach ;)Więc proszę oszczędź mi ich chociaż kilka i nie każ zbyt długo czekać na następną część :* ;)
OdpowiedzUsuńBoże nie spodziewałam się takiej sytuacji. Kiedy kolejna część bo po tej juz mam niedosyt.
OdpowiedzUsuńAaaaaaaach, Babeczko, litości...
OdpowiedzUsuńDla mnie bomba :D miłego dnia!
OdpowiedzUsuńWincyj! :)
OdpowiedzUsuńHej, hej!
OdpowiedzUsuńMam ambitny plan. Mam cholernie ambitny plan! Jako, że pochłonęłam wszystkie Twoje opowiadania i dotarłam do dosyć drażliwego momentu, gdy muszę czekać na kolejne części... Zaczynam od nowa. Tylko tym razem, zostawie komentarz po sobie, a nie czmychnę dalej... Co prawda, muszę przyznać, że nie wszystko mi się tak bardzo podobało jak bym chciała.. Ale wtedy byłoby nudno..
Należy Ci się hołd ze strony chyba każdego, i piszącego, i czytającego.. Dwoje dzieci? Poezja!
Co jak co. W niektórych momentach Twoja wyobraźnia mnie.. Przeraża:-) i to mnie fascynuje :-). Jednakże czasami brakuje mi w tym czegoś... Jak To znajdę to dam znać. ;-) Dobrze, to ja sobie zacznę według kolejności w indeksie :-) Nie tykam tylko niezakonczonych.. No może jak skończę te skończone...
Trzymaj się ciepło:-)
Weny i czasu w gigantycznych ilościach życzę:-)
Papa,
Wiktoria
Dziękuję i też podziwiam. Czy w takiej ilości nie jestem przypadkiem niestrawna? ;-) A na komentarze czekam, bo wiadomo nic tak nie mobliziuje, choć u mnie z odpowiedziami czasem kiepsko ;-(
UsuńPS. Z tym czasem ale strzeliłaś :-D
UsuńNiestrawna? Czy ja wiem ? Czasami, po niektórych opowiadanaich czułam żądze krwi i chęć dokonania mordu XD. Opowiadania typu "Głupstwo" bądź "Niekompletni"... Nie jestem romantyczką, nie uważam się za nią. Jednak jestem 100% zwolenniczką szczęśliwych zakończeń. W zwykłym życiu trudno o to, więc dlaczego mam smutać jeszcze przy opowiadanich..? Nawet tych najpiękniejszych...
UsuńAle cóż... Daję rade :-D
A czytać... Przeczytam! A co!
A co do czasu... Mam chrzesniaka, co ma dwa lata. Ma może pół metra wzrostu, a absorbuje hektolitry uwagi XD.
Wracam do czytania :-) Ale będę tu zaglądać:-p
umiesz trzymać napięcie :) :) :) - z przyjemnością czekam na kolejną część- tylko proszę o troszkę dłuższą :) - Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńBabeczko! Bardzo się cieszę, że wróciłaś! Nie było mnie trochę i nie miałam okazji Ci serdecznie pogratulować Maleństwa! :)
OdpowiedzUsuńWszystkie dostępne części "Spadku" przeczytałam jednym tchem i nieustannie chcę więcej :)
Pozdrawiam!
Ja też się cieszę, że wróciłaś :-) Im nas więcej, tym lepiej. Wy macie radochę, ja satysfakcję, gdy napiszę coś dobrego.
UsuńKochana Babeczko, nie daj czekać tak długo swoim czytelnikom na kolejną część tego opowiadania. Bardzo trzyma w napięciu. Czekamy z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńGorące pozdrowienia dla Ciebie, męża i dzieciaczków :* :* :*
O matko! I pomyśleć, że mam już dwójkę potomków... Czasami aż się wierzyć nie chce. Ja!, do zajścia w ciążę, zagorzała zwolenniczka staropanieństwa!
UsuńNie dam czekać, choć musicie wiedzieć, że to opowiadanie piszę na bieżąco, także po to, aby zrelaksować się po całym dniu obowiązków. Tak przyjemnie jest pogrążyć się w całkiem innym świecie...
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zaczyna nabierać charakteru. I bardzo się ciesze, ze wyszlas z tego zastraszającego marazmu twórczego. Czytając twoje opowiadania nawet sprzed roku, dało się zauważyć w miarę dobry warsztat, jednak całość zdawała się być nudna i oklepana.
OdpowiedzUsuńWierzę w ciebie, bo nie znalazłam tak świetnego bloga z opowiadaniami jak twój, a wierz mi- szukałam intensywnie.
Zdradzę, że ten tekst traktuję luźno. Taki na wakacje, nieco osobisty, itd. Za to po głowie chodzi mi romans historyczny, z akcją zanurzoną w morkach wczesnego średniowiecza. Oczywiście w Polsce. Jest taki dyskusyjny temat w naszej historii - Bolesław Zapomniany. Król, którego nie było. Albo był i został wymazany z kart historii. Realia sprawy już znam, teraz muszę poczytać trochę na temat epoki. Codzienność, tryb dnia, obyczaje, ubrania, jedzenie, nawet mowa. Może moje opowiadania to nie dzieła na nobla, ale nie lubię popełniać gaf.
UsuńPozdrawiam
Babeczko bądź taka jaka byłeś przedtem znaczy Twoje opowiadania! :-(
UsuńBez przesady, aż tak bardzo się nie zmienię. Ale to chyba naturalna rzecz, że chcę pisać "od serca" proste i nieskomplikowane romansidła, a czasem coś bardziej rozbudowanego, coś innego.
Usuń